31.VII.2023

Połowa wakacji za nami. Wera korzysta wreszcie w spokoju ducha z wakacyjnego czasu, po raz pierwszy nie rozpocznie edukacji we wrześniu lecz dopiero w październiku albowiem zdała maturę i dostała się na studia 😊 Długo trzeba było czekać na wszystkie wyniki, taki teraz system, ale wreszcie może mieć spokojną głowę i oddać się odpoczynkowi w pełnym wymiarze.

U nas jest coraz „weselej” za przyczyną babci D. Postęp choroby widać gołym okiem. Mam wrażenie, że odbywa się on takimi „rzutami”. Przez pewien czas utrzymuje się stan w miarę stabilny, do którego przywykamy i dostosowujemy rozkład dnia, po czym nagle następuje normalnie sądny dzień, zaskakujący i wprowadzający jeszcze większy zamęt niż do tej pory. Tak było wczoraj.  Przez cały dzień była jakaś podminowana, nastawiona na „nie” do całego świata, złościła się, obrażała dosłownie co kilka chwil nie wiadomo o co i po co, wychodziła do swojego pokoju i wracała, wychodziła i wracała, wychodziła i wracała splątana coraz bardziej i tak w koło Macieju. Wieczorem już po kolacji, której też ostentacyjnie prawie nie jadła – „tylko kawałek chlebka z masełkiem” – zabrała kubek z herbatą i poszła do siebie. Po chwili wróciła z wystraszonym wzrokiem (to są takie nieobecne oczy, błądzące gdzieś nie wiadomo gdzie) wyraźnie czegoś szukając. Wróciła do siebie, za moment znów to samo, i znów i znów… Nie odpowiedziała na żadne pytanie, czego potrzebuje, czego szuka, co się dzieje, jedynie zaczęła szlochać na cały regulator, co zdarza jej się bardzo często z niewiadomego powodu. Na próbę dowiedzenia się o co chodzi reaguje wściekłością, wykrzywianiem się, wymachiwaniem rękami, wyzwiskami i ucieczką do siebie. Mieliśmy z MS wyjść razem na wieczorny spacer z psiepsiołkami (w końcu to jedno z niewielu naszych wspólnych wyjść), ale gdy po raz kolejny zeszła z obłędem w oczach czegoś szukając stwierdziłam, że ja zostanę w domu, bo ciemno się już zrobiło, a ja ślepa wieczorem jestem, MS pójdzie sam. Szilunia już wyraźnie domagała się spaceru, Skitkowi wszystko jedno, on głównie śpi. Całe szczęście, że tak zdecydowaliśmy. Krążyła po całym domu szlochając, z obłędem w oczach, zataczając się jak człowiek kompletnie zamroczony alkoholem albo inną substancją. Pilnowałam tylko, żeby nie spadła ze schodów. Raz wycharczała, że chce herbaty. Zrobiłam, posadziłam ją przy stole, żeby wypiła, myśląc, że może trochę oprzytomnieje, ale zostawiła kubek, poderwała się ze szlochem z krzesła i znów poszła do siebie. Tak też było w nocy. Ja w końcu poszłam spać, MS został na straży. Wstałam o piątej, zdążyłam wyjść do lasku z psiepsiołkami kochanymi i ledwo wróciłam, a taniec babciny zaczął się od nowa. W tej chwili krąży szlochając wokół stołu, nie odpowiada na żadne pytanie, nie ma żadnej reakcji z jej strony, kompletny odlot. Tylko przerażony, obłędny wzrok. Mam wrażenie, że całe pomieszczenie drga, wokół niej cała przestrzeń jest poruszona, prawie widzę drżące powietrze. W pracy tak miałam kiedyś. Przychodził emeryt po książki, pewnego razu zauważyłam nie tylko dziwne zachowanie, ubranie nieadekwatne do pory roku, ale wyczułam właśnie takie drgające powietrze, jakby poruszającą się przestrzeń. Zadzwoniłam do jego córki z delikatną sugestią zajęcia się starszym panem, a córka mnie błagała, żebym zadzwoniła do jej siostry, która (mieszkając osobno) nie wierzyła jej (tej mieszkającej z ojcem) w opowieści o dziwnym zachowaniu ojca. Ponieważ byłam wówczas na bieżąco, podałam namiar na konkretną przychodnię. Myślę, że córki zajęły się ojcem, więcej nie przyszedł. Teraz babcia poszła do siebie… znowu schodzi…

Nie mówię o tym, żeby się skarżyć. Dzielę się własnymi odczuciami, przeżyciami, które są udziałem opiekunów osób z chorobą Alzheimera.  Z zewnątrz tego nie widać. Nikt kto nie doświadczył na własnej skórze nie uwierzy i nie pojmie co się dzieje z chorym i przez co przechodzi opiekun. W ośrodkach opiekuńczych pracownicy się zmieniają, idą do domu, wracają do własnego życia. Opiekujący się członek rodziny nie może wyjść i zostawić chorego, za to własne życie musi zostawić na boku. Dobrze, że jesteśmy we dwójkę z MS. Jedno może iść na zakupy czy załatwiać inne sprawy, drugie w tym czasie pilnuje babci D. Teraz już nie ma mowy o wspólnej wyprawie gdziekolwiek.  Przez pewien czas spała do południa, wtedy MS odsypiał nockę, ja po powrocie z psiepsiołkami mogłam spokojnie pójść choćby do Biedronki. Teraz się zmieniło nawet to. Ciekawe co dalej. Leki wypluwa, potrafi ukryć między zębami i po jedzeniu wypluć! Kupiliśmy pieluchomajtki, ale to ciężka sprawa. Z higieną zaczyna być problem, dotąd nie było. Nie zmusi się jej do mycia bo krzyk i szloch. Kiedy piszę te słowa schodziła kilka razy do kuchni i do ogródka, wokół stołu i do kuchni, i znowu na górę i właśnie schodzi…

Uff, no dobrze, teraz zmiana tematu.

Jeśli chodzi o kotlety vege to natychmiast robię w każdej ilości i SMACZNE 😀 Już się nauczyłam, bez jajek też, bo z racji częstych ostatnio odwiedzin kliniki wet na Ursynowie podrzucam Małemu  najróżniejsze próbki. Potrafię zrobić z każdej kaszy, każdych płatków i ogólnie z tego, co akurat mam w domu. Wszelkie płatki zalewam gorącym bulionem dodając od razu siemię lniane. Jak ostygnie dokładam co akurat pod ręką jest, w tym cebulkę obowiązkowo i przyprawy. W zależności od konsystencji lepię kotleciki i panieruję, albo – jeśli się da, rzucam łyżką na patelnie i są placuszki. Wszystkie dobre 😊 Hitem ostatnim były kotlety z boczniaków i pieczarek. Pokroiłam drobno pieczarki, podsmażyłam i przełożyłam do miski. Pokroiłam boczniaki też w miarę drobno (tylko nóżki bardziej, bo twarde), udusiłam, przełożyłam do pieczarek. Cebulkę podsmażyłam tym razem (zwykle daję surową) i też hop! do miski. Do tego siemię, bo choć dla nas używam jajka (Mały bezjajeczny 😊 ) to jednak siemię warto jeść ze względu na wartości jakie w sobie zawierają małe, niepozorne ziarenka. Tylko bułkę tartą do tego i już. Dla Małego dodałam jeszcze trochę mąki ziemniaczanej, kukurydzianej (wiążą całość jak jajka) i płatki drożdżowe (mniammm 😊 ). Kotleciki boczniakowo-pieczarkowe tak smakowały MS, że już kilka razy robiłam. Naprawdę pyszne i na ciepło i na zimno. Fotki nie ma po co zamieszczać skoro wszystkie kotlety wyglądają tak samo, uwierzcie mi na słowo, że smaczne wyszły 🙂

Ze słodkości deserek budyniowy w nowej odsłonie, bo do gorącego budyniu (tym razem czekoladowy był) dodałam płatki owsiane, a górną warstwę herbatników „poczęstowałam” rozpuszczoną czekoladą deserową i białą.

… najpierw rozpuściłam ciemną czekoladę, potem białą w garnuszku do czekolady dlatego wyszła beżowa 🙂 …

Jeszcze takie ładne ciasto upiekłam 🙂

… przed upieczeniem…

… gotowe …

Przepis znalazłam na YT  –    https://youtu.be/tcfKSEOcjRU

Dora z   https://takietam-2.blogspot.com/    chciała zobaczyć „kwietnik” jaki zrobiłam z abażura i ze starej deski do prasowania, tzn. ze stelaża, a więc  bardzo proszę 😍

… najpierw było tak – groszek sobie wędrował …

… na razie groszek nie ma kwiatków (będą za chwilę) więc w tej chwili wygląda tak, zaś „coś”  żółte po lewej to podstawka do kwiatka z … niepotrzebnego już nocniczka Calineczki 🤣🤣🤣 ……

… oplotłam druty starymi rajstopami, potem zużyłam wszystkie nowe też wychodząc z założenia, że w spódnicach nie chodzę to mi niepotrzebne 😃 …

… z kolei ten sprzęt jest nieużywanym przez Calineczkę krzesełkiem, niedawno jeszcze siadała na nim na tarasie, ale odkąd był tam mały pajączek – już nie siada, bo „małych się boję, ale dużych wcale się nie boję” 🤣🤣 …

… doniczka stoi na pieńku oplecionym bluszczem …

W ziemi, którą kupiliśmy pod kwiatki były jakieś nasionka i wykiełkowała roślina. Najpierw myślałam, że to malwa. Zbierałam na Ursynowie nasiona i siałam w różnych miejscach z nadzieją, że może urośnie. Ale to „coś” rosło w oczach zmieniając się w jakieś monstrum zasłaniające inne wszystkie kwiatki i odcinające je od słońca. MS zrobił zdjęcie i szukał, szukał aż wyszukał, że to (chyba) japoński bluszcz czy jakoś tak (już zapomniałam), ochrzciłam to mianem dziwadła i tak zostało. Przesadziliśmy dziwadło w inne miejsce gdzie może sobie rosnąć i wdrapywać się na ogrodzenie. Po przesadzeniu odchorowało swoje, ale już wyzdrowiało i liście są coraz większe (stare, te ogromne, uschły i obcięłam je). Jeśli będzie takie jak w opisie to naprawdę powinno rewelacyjnie wyglądać. Nie odstrasza jednak ślimaczorów, które i dziwadło potrafią podgryzać. Codziennie rano idę na polowanie, by choć zmniejszyć ilość tych szkodników.

… dziwadło przed przeprowadzką, kiedy jeszcze myślałam, że to malwa 🙂 …

…dziwadło w okresie rekonwalescencji po przesadzeniu, sznurek mu podałam, żeby się miało po czym wspinać …

W ostatni lipcowy dzień świeci słoneczko trochę przyćmione, ciepło jest, miło, wietrzyk leciutki powiewa. Zaczęłam pisać raniutko, kończę pod wieczór, była „przerwa na życie’ ( jak z Fleszarowej- Muskat).  Babcia D. siedzi na tarasie i macha do przelatujących samolotów.  Przespała się po porannym „cyrku” i wstała odmieniona, normalnie dr Jekyll i Mr Hyde… Nawet spytała „co sobie dziecko zrobiło?” patrząc na moją oklejoną plastrami nogę, którą sobie tydzień wcześniej zraniłam, a właściwie nie ja sobie tylko butelka po oliwie mi to zrobiła 😉 Kupuję oliwę w wysokich,  mało stabilnych butelkach i właśnie taka rozbiła się na posadzce i dostałam odłamkiem. Gdybym „chodziła po doktorach” założyliby mi kilka szwów, ale ja muszę sama przecież 😃 Robię opatrunki, teraz używam propolis w kroplach i w maści i ładnie się goi. Od tygodnia tak chodzę, a babcia D. zobaczyła teraz. No i tak to….

Dziękuję za odwiedziny, za wszystkie dobre słowa i myśli 🙂💗 Pięknego wakacyjnego tygodnia życzę 🌞🍀👍

💙💛

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 19 komentarzy

20.07.2023

Ula zmobilizowała mnie do powrotu.

Długo myślałam co takiego fajnego napiszę gdy licznik odwiedzających mój kącik pokaże pół miliona. Miałam kilka pomysłów… niestety, autobus, który zabił Oliwkę zabił również moje pomysły… odechciało mi się pisania, odechciało mi się dosłownie wszystkiego. Tak jakbym zaczęła żyć w dwóch wymiarach, choć tylko jestem przyszywaną ciocią zza ściany i zza płotu… Wykonuję to, co do mnie należy, ogarniam domowe sprawy, pilnuję babci D, gotuję, dbam o leki dla psiepsiołków (za chwilę więcej o tym), wyżywam się w ogródku doprowadzając do stanu prawie wymarzonego (prawie czyni wielką różnicę), poświęciłam czas dla Calineczki kiedy raczyła nas odwiedzić i spędzić z nami tydzień. Dzieciaki wpadły na grilla, radości było dużo…W tym wszystkim jest ten drugi wymiar, uruchomiła się we mnie obawa, potworny strach o bliskich. Wpadam w panikę gdy Mały natychmiast nie odpowiada na sms, gdy Duży natychmiast nie oddzwania, gdy Wera natychmiast nie odpowiada na zadane sms-em pytanie, gdy MS pojedzie w jakiejś sprawie to czekam prawie wstrzymując oddech dopóki nie usłyszę auta na podjeździe… Codziennie spotykam babcię Oliwki i rozmawiamy przez chwilę,  o tym też jak wspomóc mamę, która straciła sens życia i nie może się pozbierać… nic dziwnego, minął miesiąc dopiero… tyle planów, marzeń, przygotowań obróciło się w popiół w jednej chwili… W dawnych czasach „przepisowa” żałoba trwała „rok i sześć niedziel” – widocznie dopiero po takim czasie ludzka psychika jest zdolna przyjąć do wiadomości nieuchronne, pogodzić się, przeżyć swój ból i nastawić się na dalsze życie… Widzę, że oprócz rodziców mamę wspierają przyjaciele, psycholog radził wrócić do pracy, co też uczyniła. Kontakt z ludźmi, zajęcie myśli obowiązkami choć przez parę godzin może przyniesie ulgę, w perspektywie czasowej oczywiście, od razu nic nie pomoże ukoić bólu.

Z Calineczką poszłyśmy na cmentarz (powiedziała, że lubi cmentarze, na co jej odpowiedziałam, że wg mnie cmentarz to też życie, bo tak uważam). Wybrała zniczyk z aniołkiem i zapaliła światełko.

🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃

Skitusiowi porobiły się narośle w różnych miejscach. Rozdrapał sobie jedno paskudztwo i nie chciało się goić. Pojechaliśmy do naszej weterynarki na Ursynów. Pobrane próbki wykazały  stan zapalny i komórki nowotworowe. Dostał antybiotyk, lek w postaci żółtej tabletki (antyhistaminowa), dwie maści do smarowania i na następnej wizycie również próbka została pobrana dla sprawdzenia. Rana się goi, tabletki użyte, Skitek chodzi w oponie, żeby sobie ponownie nie rozlizał zagojonego miejsca, jesienią prawdopodobnie czeka go operacja. „Oponę” dostał od Marysieńki, to świetna alternatywa dla dotychczas stosowanych plastikowych „kołnierzy” zabezpieczających przed sięganiem pyskiem do ran, czy szwów po operacjach itp. Jest to dmuchane koło, miękkie, nie przeszkadzające w jedzeniu, piciu czy wygodnym ułożeniu się na legowisku. Można kupić na Alegro.

Skituś w „oponie”, w towarzystwie pogryzionej marchewki 🙂

Szilka również miała zrobione wszystkie badania, wyniki są dobre poza tarczycowymi. Dostała lek i po przyjęciu połowy opakowania wczoraj na spacerze stwierdziliśmy, że jest kolosalna różnica. Zrobiła się żywsza, rześka, nie siadała co kilka kroków, nawet podskakiwała i wyraźnie była zadowolona z życia. Dawno się tak nie zachowywała. Wiadomo teraz skąd wzięła się jej tusza. Przecież dotąd nie mogłam jej odchudzić w żaden sposób, a ruch sprawiał bidusi coraz większą trudność. Wczorajszy wieczorny spacer był miłą niespodzianką 🙂

Pora roku wita nas na każdym kroku kolorami, zapachami i w ogóle urokami Matki Natury. Cieszę się tym najbardziej wczesnym rankiem idąc z psiepsiołkami.

… niebieska cykoria podróżnik …

… przy torach mnóstwo dziewanny …

… panna dziewanna z bliska jest urocza …

… nie wiem co to, ale ładne …

Ogródeczek zajmował mi każdą możliwą chwilę.  Po wykarczowaniu bluszczu zrobiło się miejsce na posadzenie kwiatków, zaś uczyniona przeze mnie „zeriba” – jak nazwała Magda zaporę przed psami i babcią D – skutecznie chroni ogródeczek przed intruzami. Babcia D spogląda z tarasu tęsknym wzrokiem na roślinki, których nie może zerwać. Rekompensuje sobie to zrywaniem wszystkiego co się nawinie w pozostałej części ogródka, ale trudno. Ważne, że za „zeribę” nie wejdzie.

Mnóstwo jest ślimaków, tych – brrr – bez skorupek, takich długich, pełzających, które mnie o dreszcze przyprawiają. Normalne śliczne ślimaczki z kolorowymi skorupkami wynoszę na łąkę kiedy widzę, że ich dużo. Z tamtym szkaradzieństwem gorsza sprawa. Musiałam się przemóc i wyłapywać. W końcu skoro roślinki ocaliłam przed babcią D to mam pozwolić je zniszczyć przebrzydłym ślimaczorom? A w życiu! Wydałam im regularną wojnę i wyłapuję co rano łopatką wrzucając do pudełka, jest ich już mniej.  Aha, skorupki jajkowe nic a nic nie pomagają, nie stanowią żadnej przeszkody, dla tych w muszelkach też.

W ramach oszczędzania wody do podlewania ogródka postawiłam w zlewie miskę. Nie uwierzycie, ile normalnie wody płynie do kanału nie podczas zmywania naczyń, ale poza tą czynnością. Wystarczy przepłukać cokolwiek, przemyć i wody zbiera się ogromna ilość w ciągu dnia. Co chwilę wynoszę i wylewam na trawnik czy pod drzewka. Kiedy byłam dzieckiem w Tenczynku nie było wodociągu, nosiło się wodę ze studni. Woda była cudowna źródlana, zawsze zimna, a studnia używana latem jako lodówka (lodówki jeszcze nie było). Mama albo babcia wkładały rondelek np. z mięsem do wiadra i spuszczały w głąb nad lustro wody. Z opowiadań pamiętam, że podczas kopania studni natrafiono na źródełko i szybko musiał uciekać na górę ten, co był na dole mocując kręgi.  Ciekawe czy ludzie mieszkający w babcinym domku używają wody ze studni… pewnie nie… Swoją drogą chciałabym im opowiedzieć co nieco o historii domku… Nierealne…  Za to pewnie ich straszę nocami, tak często mi się śni domek i dziadkowie…

… za płotem ogródek Oliwki 🖤…

… pokrzywę ozdobą dostałam od Franusiowej rodzinki…

… tę także, obydwie są bardzo ładne …

… zakwitły floksy…

Wyczytałam, że dobrą odżywką dla iglaków są drożdże rozpuszczone w wodzie. Dwa razy tak odżywiłam nasze tuje, MS je przyciął, jeszcze raz przytnie, żeby się wzmocniły. U wielu sąsiadów schną, nie chciałabym moich stracić, dają nam komfort intymności w naszym maleńkim ogródeczku przylegającym do uliczki.

Urządziłam  z przodu, w tzw. przedogródku, dekorację jaka mi się nagle pojawiła przed oczyma duszy mojej 🙂 Poszłam do KiK – u (lubię ten sklep) po pasek do spodni dla siebie i przy okazji wypatrzyłam kilka drobiazgów w postaci sztucznych kwiatków, które potem wplotłam w żywą zieleń. Tym sposobem nawet w najgorszy upał część dekoracji pozostanie kolorowa. Ze strychu zniosłam kamionkę, czyli butelki po miodzie pitnym, które mi się ogromnie podobają i nie wyrzucę ich za skarby świata. Akurat się przydały i wykorzystałam do dekoracji. Nie zawahałam się też użyć butów, w których kiedyś rosły bratki. To nie wszystko, jeszcze sporo pracy mnie czeka, bo zarosła grządeczka okrutnie, głównie bzem, który ma milion odrostów od korzeni i wpełzły wszędzie, a ja na klęczkach wycinam te odrosty. Zrobiłam sobie „klęcznik” stos gazet owijając workiem foliowym i oklejając taśmą. Babcia D nagle zobaczywszy „takie coś” rozerwała folię chcąc zobaczyć co za skarby są w środku 😉 Cóż, naprawiłam i służy dalej.

Calineczka umiliła nam czas, urozmaiciła i rozjaśniła każdą chwilę 🙂 Pomagała w ogródeczku, skakała do niego z tarasu nie korzystając ze stołeczka po którym ja schodzę, szukała ze mną szkodników (czyli ślimaczorów 🙂 ), pomagała w kuchni. Cokolwiek robię ona zawsze przybiega – „mogę ci pomóc?’. Oczywiście się zgadzam i wspólnie coś robimy i oczywiście nic z tego nie je, w dalszym ciągu jest niejadkiem. Ale powiedziałam, że do niczego zmuszać jej nie będę, niech je co chce i ile chce. W sumie to lepsza metoda niż zmuszanie, bo Panny Calineczki zmusić się nie da. A sama – tu skubnie, tu ugryzie, tu poprosi -„babciu, możesz mi dać”… makaron/serek/lody . Chodziłyśmy do sklepu, na plac zabaw z „hulkajką” (hulajnogą), do Franusiowgo „braciszka”, który za chwilę skończy dwa latka, a z którym jakoś sobie przypadli do gustu mimo różnicy wieku 🙂  Dostała nawet pierwszy w życiu pierścionek zaręczynowy 😀😀😀

… nawet maleńki ogródeczek to radość dla dziecka, miejsce zabawy i pole dla wyobraźni …

… wieczorem przy kolorowych solarnych lampkach (nowe, zawsze chciałam mieć) też  zużywała sporo energii …

       

… po dalekich spacerach z psami dziecko padało co widać na załączonym obrazku …

Zawsze wieczorem obowiązkowo musiało być czytanie babcinych wierszyków o Sziluni i Skitusiu, potem wszystkich innych. Tym razem po kilku pierwszych słowach babci Calineczka zasypiała jak suseł.

O kuchni będzie później, za długo się zrobiło. Dziękuję za odwiedziny, przepraszam za długie milczenie. Serdecznie pozdrawiam i życzę samych dobrych letnich, wakacyjnych dni 🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 39 komentarzy

🖤🖤🖤

🖤🖤🖤🖤🖤

Tydzień temu autobus zabił moją dwunastoletnią sąsiadeczkę. Miesiąc temu Oliwka obchodziła urodziny. Miała przed sobą całe życie… Już nie ma… Tragedia niewyobrażalna. Wbrew naturze. To nie rodzice powinni żegnać dzieci w ten sposób, kolejność jest odwrotna. Mam ją cały czas przed oczami jak była malutka, jak już chodziła  i przybiegała się przytulić, jak się uczyła mówić i cudnie przekręcała po dziecinnemu słowa, jak siedziała w oknie  śliczna dziewczynka z wijącymi się jasnymi loczkami, jak jej piesek Fudżik cieszył się gdy wracała ze szkoły, jak ostatni raz ją widziałam wracając do domu i pomachała mi wołając jak zwykle „cześć ciocia”, a ja jak zwykle odmachałam mówiąc „cześć słoneczko”… Wczoraj spoczęła pod morzem białych kwiatów. Pożegnana niezliczonymi łzami…

Kiedyś napisałam wierszydełko patrząc jak się bawi w swoim ogródku…  https://annapisze.art/?p=215

Banalnie brzmią słowa, że nic już nigdy nie będzie takie samo, ale to prawda. Na jednym z wielu wieńców była szarfa z napisem „Śpij Aniołku”. Mogę tylko powtórzyć te słowa, śpij kochana dziewczynko, śpij Aniołku… Niby jestem tylko sąsiadką zza ściany, ale … łzy zamazują mi co chwilę świat…

🖤🖤🖤🖤🖤

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 34 komentarze

Czerwcowe dni 🌸

Dostałam rachunek za prąd… nie powiem jak zaklęłam, bo sama się nie spodziewałam, że mam tak duży zasób słów… Ten wyrównujący płatny do 15.VI, następny do 20.VI. Dwa razy tyle co rok temu, a dołączona kartka, że rachunki są niższe dzięki miłościwie nam panującym obecnie… I wiadomo skąd aż taki mój słowotok 🙁

Czerwiec to miesiąc kojarzący mi się z makami, pojawiają się śliczne makowe główki, delikatne, drżące na wietrze, uosobienie życia i wolności – jeśli się je zerwie natychmiast umierają, bez wolności żyć nie mogą… Zdjęcia są z poprzednich lat, już tu były, ale przeglądając album stwierdziłam, że jeszcze raz niech się pokażą, bo takie śliczne.

Calineczka chętnie chodziła na spacerki z psiepsiołami, nawet wstała wcześnie rano, sama z siebie, bo ja nie chciałam jej budzić.

Zabawa w dom, raczej w rodzinę (w dom się dziewczynki bawiły za moich czasów) polega na tym, że głównie ona jest mamą a babcia dzieckiem i musi mamy słuchać 😃 hi hi, ale dziecko grzeczne nie jest i mamie przychodzi się mierzyć z nieposłuszeństwem 😃 Druga najlepsza zabawa jest w restaurację. Tym razem wnusia babcię zaskoczyła, jako pani restauratorka naprawdę przyniosła własnoręcznie przygotowany deser, który okazał się  pyszny 😃

… cząstki mandarynki przykryła serkiem, na wierzch dała posypkę od tego serka (Fantazja)…

Piwonie rozkwitły i są cudowne, właściwie były, tak szybko przekwitają, żal pięknych kwiatów…

Irysów było siedem! Jeszcze nigdy nie kwitły w takiej ilości. Pokazały swoją delikatną urodę.

Teraz zagadka: co widać na załączonym obrazku?

Ciekawa jestem czy ktoś zgadnie 😃

Dziękuję za odwiedziny i komentarze 🙂 Pięknego czerwcowego tygodnia życzę 💗🍀

💙💛

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 25 komentarzy

„Szczęśliwej Polski już czas”👍🍀

Szczęśliwa POLSKA  to taka, w której każdy rodak ma miejsce dla siebie, może spokojnie żyć nie bojąc się jutra z żadnego powodu. Nie boi się iść ulicą, bo ma ciemniejszą karnację, bo trzyma za rękę partnera lub partnerkę, bo ma torbę w kolorze tęczy (tzw. katolicy niech się zapoznają ze znaczeniem symbolu tęczy w Biblii), bo jego wygląd nie spodobał się komuś drugiemu, bo sprzeciwił się rządzicielom, nie boi się, gdy rano ktoś zapuka do drzwi wiedząc, że to tylko sąsiad czegoś potrzebuje… itp., itd. Szczęśliwa POLSKA to jak rodzina, w której można się spierać, mieć odrębne zdania w różnych kwestiach lecz przeważa dobro rodziny w krytycznych chwilach szczególnie, po prosto Dobro nad Złem. Tylko tyle. O takiej POLSCE myślę, że myśleli ludzie w dniu 4 czerwca, taką mają w sercach. Tymczasem…

…tak o nas wszystkich mówi ten ktoś obok Krecika…

Na przekór temu z metra wylewało się morze ludzi, którzy korzystając z pięknej pogody przyjechali z całej Polski … na spacer ulicami stolicy i do ZOO…

Po wyjściu z podziemia należało zaapelować do stróżów prawa…

Potem spacer trwał i trwał, bo miasto piękne, a przecież Trakt Królewski szczyci się wyjątkową urodą…

Przy okazji można było posłuchać i poczytać co komu w duszy gra…

Pogoda dopisała, rodacy szli nie tylko główną trasą ale także bocznymi ulicami, więc z pewnością było jeszcze więcej niż podają jakiekolwiek źródła. Nikt się nie przestraszył Mrocznego Widma 👍

Po prostu przeszła NORMALNOŚĆ ulicami stolicy i tak też powinno wyglądać miasto w dniu 11 listopada mimo innej pory roku i zmiennej pogody. Tak sobie właśnie myślę i chyba tak myślą rodacy nie tylko ci, którzy przyjechali w dniu 4 czerwca 2023 do Warszawy, ale mnóstwo tych, którzy organizowali przemarsze w swoich własnych małych ojczyznach na swoim terenie, którzy mogli z różnych względów tylko na ekranach oglądać to wielkie święto demokracji. Nawet wielu z tych, którzy mają dostęp tylko do tvpis  dowiaduje się o prawdziwym obliczu rzeczywistości poprzez różne komunikatory oraz opowieści świadków naocznych, uczestników wydarzenia.

Dostałam od Ewy taką fotkę, uważam, że idealnie odwzorowuje moje odczucia. Całym sercem jestem na drugim zdjęciu z „hołotą pełną nienawiści”. HOWGH!

Wszystkie zdjęcia (poza ostatnim) są zrobione przez rodzinkę będącą Marszu.

Dziękuję za odwiedziny i komentarze, życzę dobrego tygodnia, dobrej przyszłości, spokoju i pokoju 🍀🌞💗

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 25 komentarzy

Refleksologia i inne sprawy 🐶🐕

Zofia Halina Zuk-Górska – „Refleksologia”, druk. „EKSPOGRAF”, Suwałki 1992

Ludzkie ciało stanowi jedność wielu organów, które współpracują ze sobą i wzajemnie się uzupełniają. Zdrowy organizm można porównać do funkcjonującej bez zakłóceń maszyny. Ów stan harmonijnego działania nazywamy homeostazą. Jeśli jednak praca jednego z organów zostanie zachwiana, rzutuje to na pozostałe  i rozregulowuje ich funkcje, a tym samym wprowadza dysharmonię w pracy całego ustroju.

By przywrócić organizmowi stan równowagi, konieczne jest pobudzenie do prawidłowego funkcjonowania najważniejszego z organów – mózgu, który poprzez układ nerwowy steruje wszystkimi procesami  życiowymi. W tym właśnie tkwi sens refleksologii jako formy terapii, która przy pomocy stymulacji zakończeń nerwowych przywraca  ustrojowi stan homeostazy.

Refleksologia jest więc dziedziną wiedzy zajmującą się podstawowymi reakcjami wynikającymi ze stymulacji znajdujących się na stopach i dłoniach zakończeń nerwowych, które korespondują z poszczególnymi częściami ciała. W najogólniejszym zarysie refleksologia zajmuje się pobudzaniem organizmu do prawidłowego funkcjonowania, poprawia dopływ krwi do wszystkich narządów, a także uaktywnia przewodnictwo impulsów nerwowych, zmniejsza stresy i stany napięcia emocjonalnego.”

Tyle na zasadzie wyjaśnienia o co w tym wszystkim chodzi.  Już mówiłam kilkakrotnie przy okazji różnych moich bolączek (m.in. kolano, pęcherz), że szukałam pomocy właśnie w refleksologii. Nie jest to dla mnie nowa dziedzina, już mój tata sięgał (po zawałach) po ratunek do medycyny niekonwencjonalnej, wtedy i ja się refleksologią zainteresowałam. Oczywiście spamiętać gdzie, który punkt i czego dotyczy nie jestem w stanie, ale od czegóż „pomoce naukowe”. Tatusiowe książki, mapy  refleksologiczne, mapy punktów akupresurowych i akupunkturowych, a odkąd nie mamy tv żyję zaglądając – w rzadkich wolnych chwilach – na YT w poszukiwaniu ciekawych i pożytecznych kanałów. Tak trafiłam na kanał Kasi Gołębiewskiej o czym już wspominałam – 26 listopada 2022 i fragment szczawnickich wakacji 🚗 | Anna Pisze   , na YT jest mnóstwo filmików i rolek z  pokazaniem konkretnych działań na różne potrzeby, jeszcze jest blog z informacjami  Blog – Refleksologia – Refleksologia – Katarzyna Gołębiewska (katarzynagolebiewska.pl)

Kasiu, bez dla Ciebie z podziękowaniem 🙂

… nie masz pojęcia jak cudnie pachnie 🙂 …

Ostatnio również się udałam na Kasi kanał po pomoc i dostałam przy okazji zaproszenie na webinar. Skorzystałam i bardzo zadowolona jestem, poznałam – najważniejsze, że  zapamiętałam 😀 – dwa techniczne szczegóły, które pomogą mi na co dzień. Kasia przekazuje wiedzę w przystępny, ciekawy sposób i myślę, że nawet osoby nie mające dotąd do czynienia z refleksologią skorzystały, mogą się również zapisać na kurs, który z pewnością będzie dla uczestników niezmiernie przydatny. Część z nich (kursantów) poprzestanie na przyswojeniu podstawowej wiedzy, co już przyniesie korzyść im samym, ich rodzinom i znajomym, zaś część połknie bakcyla i może nawet zacznie zawodowo zajmować się refleksologią. Przyznam się, że dawno temu, kiedy miałam powyżej dziurek od nosa stosunków i różnych sytuacji w pracy, zrobiłam kurs masażu klasycznego mając chęć rzucenia wszystkiego w diabły i zajęcia się czymś zupełnie innym. Przeszło sto godzin odbytej praktyki było przeżyciem niesamowitym. Jednak skończyło się tym, że na zimno przekalkulowałam za i przeciw, i… w pracy doczekałam emerytury. Kurs jednak pomógł mi oderwać się od ówczesnej rzeczywistości, poznać zupełnie inne wymiary ludzkiego życia – tak fizycznego jak niematerialnego i w sumie okazał się ogromnie ważnym wydarzeniem dla mnie samej, pokazał możliwości, różne ścieżki rozwoju… Masażystką na pełny etat nie mogłabym zostać choćby z powodu braku siły, mam za słabe ręce, poza tym po egzaminie natychmiast zapomniałam jak się te wszystkie nasze kości, mięśnie i inne takie nazywają, więc fachowca by ze mnie nie było 😊Poza tym praca w różnych godzinach też nie dla mnie, jako Byk muszę stać pewnie i bezpiecznie na ziemi, na wszystkich czterech kopytach jednocześnie 😀 Na kurs do Kasi teraz już się nie zapiszę, doba jest za krótka na wszystko co chciałabym i co powinnam zrobić, siły już nie te, co dawniej, o latach nawet nie wspomnę… buuu…, „romantyzm” w rękach dokucza, czas jakoś zbyt szybko przepływa przez moje życie… Babcia D. jest w coraz gorszej formie, a jej kolega Alzheimer ma się coraz lepiej 😟 Psiepsiołki staruszki kochane też coraz bardziej odczuwają wiek i dolegliwości. Skitusiowi ciężko jest się podnieść, wyraźnie widać zaniki mięśni w tylnej części, tylne łapki ma coraz słabsze. Mój Rolf tak miał, na czwarte piętro na Ursynowie wciągałam go podkładając smycz pod brzuch… Szileczka straciła żwawość i radość życia jaka zawsze z niej biła na odległość, nie wiem czy tylko na karb nadmiernej tuszy można to zrzucać. Wizyta u dr Kamili staje się nieunikniona. W ogródku mnóstwo jeszcze pracy zostało, choć ta akurat mnie cieszy 😊 Pocieszający jest też fakt, że babcia D. nie sforsowała „zeriby” i nie wtargnęła do ukończonej części ogródeczka, choć z tarasu spogląda tęsknymi oczami 😊… jak byłoby fajnie zerwać kwiat hortensji… Na razie zrywa konwalijki, które się rozsiały po trawniku. Ale oczywiście – „ja nie rwę” – trzymając za plecami albo chowając do kieszeni… Samo życie z babcią D. 😀

Z innej beczki – dzieciaki były, zrobiłam pieczarki faszerowane i były przepyszne. W Bierdonce są takie duże, do grilla, ale ja je wykorzystałam w piekarniku. Ukisiłam też kapustę, aby w ramach zdrowego odżywiania była własna.

… przed upieczeniem, potem nie zdążyłam zrobić fotki 😀 …

… kapusta już po trzech dniach nadawała się do jedzenia, mam święty spokój z surówką do obiadu …

Skitek narysowany przez Calineczkę łudząco przypomina oryginał 😀😀😀

… psiepsiołki w bzach, Skitek jak na rysunku Calineczki 😀…

Bez już przekwita, mój jakoś szybko, u sąsiadów i na działkach jeszcze prezentuje się przecudownie, ale i tak pachnie 🙂

… tu bez bez psiepsiołków 🙂…

… już chyba ostatnie tegoroczne fotki, zaczął brązowieć …

🍀💗🍀

Jeszcze wierszydełko z poprzedniego maja (na blogu we wpisie z 3.VI.2022)

Wiosna to moja pora roku.

Naprawdę. Od świtu aż do zmroku,

potem do ranka dnia następnego,

wszak i noc ma moc czaru wiosennego.

Pewnie tak czują uczucia one

istoty wiosną właśnie zrodzone.

Choć urok innych pór roku widzę

(i wcale tego się nie wstydzę),

wiosna najmilsza jest memu sercu,

wiosna szalona w kwiatów kobiercu,

pachnąca, mieniąca się kolorami

w tańcu z  kwiatowymi duszkami,

z różnoskrzydłymi  owadami.

Z tego zachwytu słów mam za mało,

więc pójdę zrobić sobie kakao 😊

Czekałyśmy na maj, a on – jak zwykle – ucieka jakby ktoś go gonił i zmuszał do coraz szybszego biegu. Dla mnie wiosna jest najpiękniejsza ze wszystkich pór roku, choć oczywiście dostrzegam i podziwiam uroki każdej. Niemniej jednak jam  Byk, czyli wiosenne dziecię, i bez względu na ilość wiosen, które mam za sobą, wiosną zachwycać się będę nieustannie najbardziej 🌷 Pięknego majowego jeszcze tygodnia życzę i dziękuję za odwiedziny i komentarze. Słoneczka i dobrego nastroju 💗🍀

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, wierszydełka | 30 komentarzy

Maja połowa właśnie mija 🌷

🌷🌷🌷🌷🌷💗💗💗🌷🌷🌷🌷🌷💗💗💗🌷🌷🌷🌷🌷

Nie sposób się przestać zachwycać

na porannym spacerze z pieskami

cudowną zieloną wiosną,

wszystkimi jej przejawami.

Bowiem co może się równać

z ptasimi rannymi śpiewami,

z rosą błyszczącą na trawie

osnutej pajęczynami?

Liczne łąkowe roślinki

do życia rankiem się budzą,

choć w jednym miejscu rosną

przenigdy się nie nudzą.

Co noc wzwyż rosną trawy,

są większe niż były wieczorem

jakby ktoś Duszka Rośnięcia

wypuścił otwartym zaworem.

Listki już wszędzie zielone

cieniem się kładą na trawie.

Słoneczko zza chmurki zerka

ja się z wami pobawię 🙂

Dmuchawiec piękny wiosenny

pyszni się swą okrągłością.

Przystanął Skituś, powąchał.

Witam się z jegomością 🙂

Na pniu mała jaszczurka

wygrzewa ciałko w słoneczku.

Nie rusz – mówi Szilusia, –

zostaw jaszczurkę Skiteczku.

Wracać trzeba do domu,

Anka poda śniadanie.

Spiesz się, bo w ogródeczku

ona znowu zostanie,

wszak świra ma ostatnio,

zapomni nam wsypać kulki

i zostaniemy bez żarła

jako te stare bidulki.

A ona kopie, przerzuca

ziemi całe wiaderka,

już nawet Franek wokół

z przerażeniem zerka.

Bluszcze z płotu zerwała,

i myszki przegoniła,

rabatkę całą skopała,

kwiatków naprzynosiła.

Mało tego, kamienie zbiera,

przynosi do ogródka,

w proceder Męża wciągnęła.

Choć droga nie jest krótka

on torby nosi i dźwiga,

ziemię czyści, wyciąga korzonki,

 trawę kosi, gałęzie ścina,

czasem coś mruknie do Małżonki…

– Śniadanie? – Skituś rzecze –

oj, to już pędzę ile siły,

bez śniadania zjedzonego rano

dzień cały będzie niemiły.

Szila spojrzała z politowaniem

– A idź żarłoku, pędź głodomorze

i tak nie pojmiesz co mówię…

choć kiedyś pojmiesz … może?

AZ14.05.2023

To coś na ostatnim zdjęciu jest płotkiem zrobionym dla ochrony nowych roślinek przed Skitusiem i babcią D.  😀 Magda powiedziała, że to jak zeriba na lwy u Stasia Tarkowskiego i uważam, że skojarzenie jest słuszne 🙂 O dmuchawcu już było tu – https://annapisze.art/?p=4496

Dziś pada od rana, wczoraj słonko świeciło, pozwoliło znów poszaleć w ogródku co widać na zdjęciach.  Jak przestanie padać prac nastąpi ciąg dalszy, bowiem tylko to mam akurat w głowie.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa, pozdrawiam serdecznie i dobrego tygodnia życzę 💗🌷💗

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, wierszydełka | 28 komentarzy

Majówka 2023🌞🍀

Pogoda jaka jest każdy widzi i czuje. Dziś raniutko akurat zimno się zrobiło i szczęście, że kurtkę założyłam wychodząc z psiepsiołami po piątej, bo ręce mi zmarzły, babcia powiedziałaby, że  „zgrabiały”. O babci i dziadku (oraz oczywiście o Tenczynku) myślę bardzo często, tym bardziej o tej porze, bo babcia urodziny obchodziła 30.IV, zaś dziadek 1.V. O nich pisałam  tu  –          https://annapisze.art/?p=2743 

Calineczka zaszczyciła nas swą obecnością 💗 wypełniając czas i myśli 😃 Pomagała – naprawdę! – w reorganizacji, raczej rewitalizacji, ogródka, w przygotowaniu babeczek, w wyszukiwaniu wieczorem z latarką „łysych” ślimaków ( babciu, to jak w horrorze😱), w prowadzeniu Skitka na spacerze (ale ja sama będę trzymać smycz, dobrze?). Była zabawa w restaurację, w rodzinę (babcia była dzieckiem zawożonym do przedszkola), w gotowanie zupy z „lobaków” co już jest obowiązkowym punktem programu. Nawet jedzenie szło tak dobrze jak jeszcze nigdy 😀 Babcia wytłumaczyła Calineczce, że rodzice są od wychowywania, babcie od rozpieszczenia i dlatego babcia nie będzie jej zmuszać do jedzenia, może jeść co chce i ile chce. I pomogło 😃 Sama nawet wykazała się inicjatywą w kwestii posiłku, zażyczyła sobie „muszelkowy makaron” ze śmietaną, ale bez cukru. I zjadła  wywołując babciną radość 🙂

… czy tam jest pokrzywa, babciu?…

Do babeczek dodałam otręby i płatki owsiane, wiórki kokosowe, słonecznik, żurawinkę i na wierzch wcisnęłam jabłko.

… pyszne, zrobiłam po raz drugi, za chwilę powtórzę …

Siatka ogrodzeniowa ogródkowa była szczelnie porośnięta bluszczem. Ładnie wyglądało, ślicznie wręcz, ale niestety za bardzo się rozrósł, zadusił inne roślinki, zrobił się nieprzebyty gąszcz, w którym najprawdopodobniej zamieszkały myszki. Zobaczyliśmy, że Franek zaczął tam przesiadywać w pozycji wskazującej na czatowanie na zdobycz 😺 Wypatrzył dwie, które przeniosły się na drugi świat z jego pomocą. Coś trzeba było zrobić, więc rzuciliśmy się na chaszcze w celu ich likwidacji. Trudno, siła wyższa, kiedyś tak stać się musiało. Pani Babcia od sąsiadów bardzo dba o ich ogródeczek, pielęgnuje kwiatki, zioła i roślinki użytkowe różne, a nasze zielsko zaczęło tam wszędzie włazić bez pytania. Dziś mam takie zakwasy, że ledwo się ruszam 😂😂😂 ale czuję wewnętrzne zadowolenie tym bardziej, że MS też się napracował, solidną dawkę gimnastyki zaliczył i jeździł po sprawunki, w postaci m.in. maty na siatkę. Nie przypuszczałam, że bluszcz może mieć pień tak gruby jak moja ręka! Sama bym nie dała rady. MS musiał użyć – poza swą męską siłą – piły i innych narzędzi, żeby uwolnić siatkę od intruza wyrośniętego ponad moje wyobrażenie.

… stan zakątka dziś rano …

Bez kwitnie jak szalony i tak samo pachnie, czyli przecudnie, nieziemsko wprost, nigdy nie będę miała dość bzowego zapachu.

… pod bzem rozkwitły nowe tulipany …

Po ciężkiej pracy MS odpoczywał w bezruchu, a psiepsiołki przydreptały na pieszczotki. Skituś położył łepetynke swą na ręce MS zostawiając marchewkę 🙂  Szilunia z radością nadstawiała główkę na głaskanie. Jednym słowem – sielanka 💗🙂

Dziękuję za odwiedziny 🙂

Pięknego majowego weekendu życzę wszystkim. Szczególnie maturzystkom i maturzystom, żeby zebrali siły do dalszej walki o świadectwo dojrzałości, po dwóch już zaliczonych starciach 🍀🍀🍀🌞

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 32 komentarze

Co to się działo 🙄

Działo się, oj działo😫😓😱 Było to tak. Babcia D. popsuła na amen ostatni aparat słuchowy. Oczywiście do niej nie dociera, że to czuła elektronika, że nie można ciskać sprzętem o podłogę, spać w nim, chować pod poduszkę (bo jej ukradną), kąpać się, zostawiać gdzie popadnie i potem szukać bez końca, albo odczepiać jedną część od drugiej, a potem – „napraw”… No dobrze, ale jak funkcjonować może człowiek  – nawet z Alzheimerem w towarzystwie – kompletnie odcięty od świata, wyizolowany absolutnie? Toż to koszmar. Nie dosyć, że nie pamięta, nie rozumie to jeszcze nie słyszy i nie można jej niczego powiedzieć, wytłumaczyć, przekonać… Cóż było robić, udał się MS do punktu audiologicznego (nie wiem czy się tak zwie, ja tak określiłam) z zapytaniem jak i co. Owszem, są super aparaty (w super cenie), ale na odległość nie można dobrać, należy babcię przywieźć na badanie… Zapisał na konkretny termin.  I bądź człowieku teraz mądry. Na hasło „badanie” babci D. prawie piana z pyska… jakie badanie?!!!  Od razu wietrzy spisek i atak na nią. Wreszcie dociera, że słuchu, i że aparaty słuchowe… Przez tydzień trwa przygotowywanie jej i przypominanie. Przecież po kilku minutach już nie pamięta i w koło Macieju od początku tłumacz o co chodzi kilka razy dziennie. Zorganizowanie całej akcji to jak zebranie sztabu antykryzysowego… Jak ją dobudzić, żeby wstała (śpi do obiadu), za każdym razem „ona sobie jeszcze pośpi”… Jak zmusić do umycia i uczesania… Jak przekonać, żeby założyła to ubranie a nie znowu jakieś od czapy. Jak podczas badania jej wytłumaczyć co ma robić i jak reagować, w ogóle wytłumaczyć o co chodzi…

Wreszcie nadszedł piątek, czyli termin wizyty. Cudem udało się wszystko przeprowadzić czyli  zmasowany atak na babcię D. Mam przygotowane dyżurne „wyjściowe” ubranie dla niej (oczywiście w mojej szafie, żeby nie miała „na oczach” bo zniszczy) i założyła je bez sprzeciwu, nawet się ucieszyła gdy pochwaliłam przed lustrem, że ładnie wygląda. Pojechali, uff! Wtedy ja myk do babcinego pokoju. Normalnie przy niej tam nie wchodzę, nie chcę się narażać na zarzuty, że coś znowu zginęło… Typowe dla tej choroby więc nie mam z tym problemu. Kiedy przychodzi z pytaniem co ma do roboty (ciągle jak jest przytomniejsza) mówię (pokazuję), że ma robotę u siebie, że trzeba posprzątać. Czasem to robi, czasem MS jej pokazuje co „jest do roboty”. Wszystko zależy od stanu babci D. w danej chwili. No więc dorwałam się do stajni Augiasza. Już mówiłam, że zbiera liście, kamyki, zrywa kwiatki i wszystko zanosi do siebie. Rany boskie święte! Czego tam nie było! Łącznie z książkami, które zabrała z moich półek bez wiedzy oczywiście i po kryjomu, w nich tony liści i kwiatków do zasuszenia, a książki w stanie „pożal się boże”. Najciekawsze, że po wejściu do pokoju na pierwszy rzut oka tego nie widać! Wymiotłam ze wszystkich zakamarków nagromadzone „skarby”, po czym się wzięłam za szafę. Przenosiłam zawartość (nie całą, bo się nie dało) do naszego pokoju, żeby na spokojnie przejrzeć co tam jest i wreszcie wrzucić do prania. Żeby nie było, że babcia D. jest przez nas zaniedbana! Ona jest na tyle świadoma, że nie da ruszyć swojego, ale nie na tyle, żeby dała sobie wytłumaczyć, że coś brudne i niech da do prania, trzeba zabierać ukradkiem i „u niej jest posprzątane”… Większe porządki udało się u niej zrobić przed wyjazdem do Szczawnicy pod pretekstem pakowania. W szafie było wymieszane wszystko ze wszystkim, już nie powiem co z czym… W każdym razie  w sobotę poszło pięć pralek, w niedzielę trzy. Przejrzałam co się dało, zostawiłam ubrania nadające się do użytku, to samo z pościelą. Część uprana, uprasowana została ułożona przez MS w babcinej szafie, część poszła do śmieci, a bardzo duża część do pojemników PCK. Nie uwierzycie, ale chyba pół bagażnika tego było. Czyste i porządnie zapakowane. Babcia D. jest teraz drobniutką, szczuplutką istotą, kiedyś była niczego sobie kobietą więc ciuchy zupełnie nie pasują za chińskiego boga. Kupiłam jej trochę w sam raz na nią, tamte po prostu z niej spadały.

Nie wszystko robiłam oczywiście sama podczas nieobecności babci I MS. Bo oni wrócili z aparatami. Badanie poszło sprawnie, aparaty jak z kosmosu są, a co dalej z nimi to się okaże. Trzeba pilnować, uważać itd… kiepsko to widzę, ale nie ma rady, siła wyższa.  W każdym razie akcja porządek trwała nadal, babcia siedziała w ogródku (ciepło w weekend było) i nie przeszkadzała w działaniach. Natomiast mnie zaczął przeszkadzać pęcherz, który od czasu emerytury siedział cicho (przedtem dokuczał bez przerwy), skończyło się koszmarnym bólem, gorączką prawie 39 stopni i antybiotykiem. Chyba moje ciało zdecydowanie stwierdziło, że przesadzam i kazało mi się uspokoić odmawiając współpracy. Mądre to ciałko, bo zalegając bez siły w łóżku zmusiło mnie do myślenia. Uruchamiając szare komórki odszukałam na yt kanał Kasi Gołębiewskiej refleksolożki, (o której już pisałam) i zaczęłam sobie pomagać „refleksologicznie”. Zapisałam się też na webinar z refleksologii. Dziś już zupełnie jestem na nogach, zrobiłam rano piękny wiosenny spacer z psiepsiołkami kochanymi, wreszcie zasiadłam do napisania tych słów kilku. Leki jeszcze biorę, ale czuję się dobrze. Wniosek – nie przesadzać więcej, myśleć o sobie, dbać o siebie, trochę sobie zacząć dogadzać, wszak mam siebie tylko jedną bez względu na wygląd i wiek. I chociaż kolejna Bycza wiosna wpisana w kalendarz, to w Byka duszy wiosna ma trwać przez cały rok. Howgh!

Alem się rozpisała, rany koguta! Jednak tyle się działo, że i tak nie wszystko przecież się zmieściło. O swojej szafie wspomnę kiedyś w przyszłości 😃😃😃 Dziękuję tym, co wytrzymali do końca i tym co nie dotrwali też 😁😁😁 Na osłodę i ozdobę kwiatki z przedogródka🌼🌷🌺 ale najpierw fragment koszulki, w której Duży odwiedził matkę, musiałam uwiecznić.

… niech wreszcie spokój i pokój zapanują …

🌺🌼🌸🌼🌺🌼🌺

… bratek skojarzył mi się z mordka mopsika 😀…

Kochani, pięknej majówki życzę, bezpiecznej, spokojnej mimo zapowiedzi 🌞🌷🌞

Aha, jeszcze coś! Wszystkim maturzystkom i maturzystom, co to zaczną toczyć boje o świadectwo dojrzałości POWODZENIA i trzymam kciuki!!!

💗💗💗💗💗💗💗💗

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 31 komentarzy

🌞Kasia w Wilnie🌞 czyli „W międzyczasie”

Pomyślałam sobie, że najróżniejsze sytuacje, które się przydarzały bohaterkom ursynowskiego cyklu, a które nie zmieściły się w „głównych” powieściach, wskoczą do „W międzyczasie”. Dlatego tak nazwałam zbiorek, ponieważ wszystko dzieje się w trakcie, pomiędzy i w różnych innych konfiguracjach 😀 bez zachowania  jakiejkolwiek ciągłości, ani czasu, ani  miejsca, ani akcji. Po prostu co znajdę akurat podczas porządkowania papierów to wskoczy tutaj. Wszystko oczywiście w ramach zmiany otaczającego świata na bardziej uporządkowany, co – jak wiadomo – dla chomików jest pracą na miarę Syzyfa 😀 Niemniej jednak uprzejmie donoszę iż niebieski wór z makulaturą wystawiony (dziś zabierają) oraz cztery spakowane torby oczekują na wywiezienie i wrzucenie do pojemników PCK. Mam nadzieję, że zawartość trafi w ręce potrzebujących, a nie – jak się zdarzało – m.in. w inne ręce (unurzane – bo ręce można unurzać absolutnie we wszystkim – w złodziejstwach, oszustwach, kłamstwach, podłościach różnych itp. co każdy przyzwoity rodak widzi na własne oczy). I znów się nie opanowałam, ale po prostu się nie da… Wracając do tematu – dziś pierwszy „kawałek”, którego bohaterką jest Kasia z „Pasm życia”.

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞   🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 Kasia w Wilnie  – 29.06.2010 zapiski

Wilno. Cóż mogłam przedwczoraj powiedzieć o Wilnie poza tym, że było nasze przed wojną, że od czasu króla Jagiełły związane było z Polską jak cała Litwa, że wszystkie mądre głowy (mądre bez cudzysłowu) w ten czy inny sposób przewinęły się przez to miasto na przestrzeni dziejów. No i oczywiście Romantyzm – niegdyś moja ukochana epoka w literaturze, a więc na myśl przychodzi Mickiewicz,  Słowacki, Filomaci, Filareci, idee wypełniające serca i dusze…. Jakże też nie wspomnieć o inteligencji międzywojnia…

„I to by było na tyle”. Bez osobistych odniesień jak choćby do Krakowa skąd mój ród…

Wtem okazało się, że mam do Wilna pojechać z delegacją w sprawie przekazania z naszej Biblioteki książek, których nikt nie chce (nikt – mowa oczywiście o aktualnych przełożonych) dla polskiej szkoły. Nie miałam ochoty, wszak nie lubię zbiorowych wyjazdów, zorganizowanych imprez, a do tego z obcymi ludźmi w obce miejsca… Od razu pęcherz ciśnie i boli, astma dusi, nerwy powodują trzęsionkę organizmu i niechęć do dalszego życia w ogóle… Mariolka i „dodelegowana” dziewczyna również nie wyrażały radości z powodu wyjazdu, wręcz przeciwnie. Ale w końcu… cóż było robić…

Zbiórka o szóstej rano, busik podstawiony, wszyscy dotarli, jedziemy. Po drodze mamy jeszcze zabrać Starszego Pana z Broku. Jest nas siedem osób. Pan Kierowca, najważniejsza osoba trzymająca (dosłownie) w rękach bezpieczeństwo całej grupy. Obok siedzi Jan, organizator i pomysłodawca całego przedsięwzięcia, wymierający gatunek człowieka poświęcający się całkowicie wcielaniu w życie swojej idei. Z tyłu córka Pana Kierowcy i Młody, przesympatyczny chłopak, osobisty asystent Jana, jego pamięć, organizer i kalkulator w jednym drobnym chłopaku. Z tyłu zaś trzy Gracje, w tym jedna podstarzała: Mariolka, Dodelegowana i ja, Kasia.

Nie znam wschodnich terenów Polski. Byłam kiedyś przez tydzień u koleżanki w Hajnówce, ale niczego charakterystycznego nie zapamiętałam. Nazwy takie jak Augustów, Sejny kojarzą mi się z pocztówkami z wakacji, rozglądałam się więc na boki notując w pamięci głównie olbrzymią ilość zieleni, budowane drogi na wschód i prace budowlane na nich co wiąże się z EURO 2012, które organizujemy wspólnie z Ukrainą. Dodelegowana jeździła na wakacje w mijane okolice, podniecona wypatrywała znajomych miejsc przypominając sobie różne wydarzenia, buzia jej się nie zamykała.

Starszego Pana zgarnęliśmy z drogi zablokowanej przez wypadek – zderzenie dwóch tirów, którego skutki oglądaliśmy z przerażeniem. Na szczęście kierowcy przeżyli o czym dowiedzieliśmy się od policjantów pracujących  przy katastrofie.

Dalej jechaliśmy już bez przeszkód kierując się na Wilno. Po przekroczeniu granicy („bezkolizyjnym” – wszak jesteśmy w Unii z Litwą  🙂 ) wzdłuż głównej szosy nie zauważyłam specjalnych różnic poza językiem i nieco inaczej wyglądającym znakiem drogowym (np. krowa jest bardziej kwadratowa). Aha, zapomniałam – dużo mniej samochodów niż na polskich drogach. Może dlatego, że wakacje? Pogoda trafiła nam się prawdziwie wakacyjna na ten wyjazd, tydzień wcześniej (jak się dowiedzieliśmy potem) lało bez opamiętania. Udało się trafić do szkoły, w której miało się odbyć uroczyste przekazanie listy książek (one same fizycznie miały dojechać po zakończonej inwentaryzacji). Pozostało nam jeszcze wypełnienie pudełka z listą czymś, co sprawi, że całość będzie wyglądała ładnie i elegancko, a co! Przymierzałyśmy po drodze kawałki sosny i wiązkę traw polnych, ale efektem był koszmarek do potęgi. Spędziliśmy trochę czasu w kwiaciarni i wreszcie wspólnymi siłami całej ekipy dobrana została kolorowa folia czy celofan (nie nazwę fachowo) pognieciona artystycznie przez Mariolkę (wszak ma papiery na to, że artystką jest 🙂 ), ułożona w pudełku. Na niej spoczęła lista przekazywanych książek, drukowana zresztą przez Dodelegowaną do drugiej w nocy (w domu) z maila, którego Mariolka jej przysłała z domowego komputera swojej szwagierki. Jak zawsze – wszystko na wariackich papierach.

Pan Dyrektor  polskiej szkoły przywitał nas bardzo serdecznie, oprowadził po budynku, po czym obie z Mariolką dorwałyśmy się do biblioteki, której zbiory pochodzą z darów. Okazało się, że uczniowie w tutejszym gimnazjum są w tym wieku co u nas w liceum, czyli jest to młodzież prawie dorosła przed maturą. A my spakowałyśmy bardzo dużo literatury dziecięcej. Na szczęście podstawówka polska też jest w Wilnie, więc będzie miał Pan Dyrektor jak te książki podzielić i jeszcze Dom Polski na część dla dorosłych się załapie.

Ku mojemu zdumieniu (i przerażeniu) uroczystość została zorganizowana w auli z udziałem Pana Senatora, Pana Konsula, Panów Posłów Polskich wybranych do Litewskiego Parlamentu. Moje obawy były w pełni uzasadnione, bo Jan kazał mi wyjść na środek. Na szczęście uprzedziłam go wcześniej, że się nie odezwę, bo się zapłaczę i zaplączę. Był cudny.

– Przeczytasz co jest na akcie (w tubie był papier czerpany z wypisanym pięknie przez naszą plastyczkę tekstem), bo ja nie mam okularów – szepnął.

– Przecież ja nie widzę tych literek – odszepnęłam. – Weź Mariolkę.

Tym sposobem Mariolka też znalazła się na środku auli, a ponieważ tekst ona przygotowała to z pamięci „czytała”, bo też nie miała okularów 🙂 Normalnie cyrk 🤣

Była telewizja polska na Litwie, kamery, wywiady, młodzież stawiła się licznie pomimo wakacji. Były śpiewy i recytacje zapowiadane  przez parę młodziutkich konferansjerów.

I w tym właśnie czasie coś się stało ze mną. Zostałam dosłownie oczarowana i zaczarowana. Kim? Czym? Wyjątkowo urodziwymi dziewczętami, a i chłopcom niczego nie brakowało, piosenkami wykonanymi wcale nie amatorsko, poezją, własną twórczością młodzieży również, a nad wszystkim unosił się „duch języka” – bo ja wiem jak to określić? Ten charakterystyczny wileński „zaśpiew” usłyszałam po raz pierwszy w życiu „żywy” i to w takiej ilości i natężeniu. Nieraz miałam do czynienia ze starszymi osobami z dawnych Kresów, którym pozostał akcent, słyszałam relacje w tv, na filmach także  niejednokrotnie, ale tu było zupełnie coś innego. Przez tych kilka chwil przeniosłam się w inny świat. To młodzi, piękni ludzie mówili do mnie żywym, cudownie pięknym polskim językiem, jakby np. z „Nad Niemnem” mojego ukochanego wyszli. Oni żyli i ten język też żył! Piękny język, pełen szlachetności, elegancji, dziś u nas już nieznany, zapomniany. A nasz?  Dziś taki zwulgaryzowany, chamski, „odpolszczony” w zestawieniu z tym zachowanym na Litwie. Szkoda…

Zostało nam bardzo mało czasu, żeby cokolwiek zobaczyć. Pan Dyrektor zajął się tym i zorganizował zwiedzanie pod wodzą Pani Przewodniczki, polonistki w gimnazjum. Śliczna młoda osoba o niesamowitej wiedzy i erudycji oprowadziła nas po wileńskiej Starówce, żebyśmy zdążyli zobaczyć jak najwięcej. Biegiem więc, w pantoflach na wysokich obcasach (wszak miałam być elegancka na uroczystości), z bolącymi nogami biegłam za młodymi pstrykając zdjęcia wszystkiemu co mi stanęło na drodze. Myślałam, że niczego nie zapamiętam ze szczegółami, ale co tam, szczegóły można znaleźć w przewodniku. Stało się coś dziwnego. Wilno zapadło w moją duszę. Zapragnęłam powrócić tu na kilka dni chociaż i spokojnie, we własnym tempie nasycić się pięknem, historią, przeżyć po swojemu…

Zdążyliśmy biegiem do sklepu. Mariolka miała zamówienie na likier ziołowy oraz ser z kminkiem. Najważniejsza jednak była w hipermarkecie toaleta (dla mnie szczególnie przy dolegliwościach). A toaleta! Cuda, fioletowe światło, woda się sama spuszcza i ja, dzikuska z Polski aż się przestraszyłam, że coś popsułam… cała Kaśka! Kupiliśmy wszystko i biegiem na miejsce zbiórki. Jeszcze flaszeczka likieru w podziękowaniu dla Pani Przewodniczki. Mariolka wróciła po nią do sklepu i bez kolejki (długa była) przepchnęła się do lady, a wszyscy ze zrozumieniem przyjęli fakt, że wycieczka czeka!  Nikt się nie złościł! Nieprawdopodobne!

W drodze powrotnej mieliśmy stanąć na pierogi, ale droga „się zbuntowała” i zamiast do „baby” z jedzeniem zaczęliśmy się zbliżać do Kłajpedy. Nadłożyliśmy ze sto kilometrów w głąb Litwy oddalając się tym samym od Polski. Pierogi przepadły, w żołądkach burczenie, miałam jeszcze wafelki, Mariolka wygrzebała w torbie suszone morele, woda była…

Znalazła się wreszcie droga w kierunku Ojczyzny. Wiodła przez zupełnie puste wsie, wśród pól. Ani światła, ani człowieka – wrażenie zgoła niesamowite i nieprzyjemne. Nareszcie stacja benzynowa. Zamknięta! Jest druga, ale też nieczynna. Kiedy stanęliśmy podeszło do nas „coś” – ni chłop ni baba i o papierosy się pytało. Jan odrzekł: „nie kuriaszczije”   i szybko odjechaliśmy.  Koszmarna, upiorna sceneria: księżyc w pełni, cmentarz porośnięty lasem, w dalszym ciągu wymarłe wsie, żywego ducha ani śladu. Wreszcie miasto. Puste ulice, tylko szła jedna para na całe miasto! Jedynie gdzie nie gdzie  w bloku światło… Okropność, jakby cywilizacja na wyginięciu…

Jaką ulgą było dotarcie do Polski! „Ukochany kraj, umiłowany kraj…” mimo to wszystko co się u nas dzieje…

O trzeciej nad ranem dotarliśmy do domu Starszego Pana, gdzie jego Małżonka czekała z kawą i ciastem. Potem dalej do Warszawy i wreszcie wróciliśmy tam, skąd wyruszyliśmy. Uff! Najbardziej lubię być w domu.

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, W międzyczasie | 23 komentarze