Daję znak🍀♥️

No nie 😕 🙁 próbuję któryś raz pisać w telefonie i gdzieś ucieka, sama kliknę i wszystko znika. Mało tego, że nie potrafię w telefonie wstawić fotki, to jeszcze sobie kasuję to, co napisałam, buuu…

Dziękuję, że zaglądacie do mojego kącika, mimo iż w wyniku zawirowań życiowych sama rzadko tu bywam. Marzę o spokoju i powrocie do normalności…

W ramach samoobrony organizmu odsłuchuje w słuchawkach różne mądre podcasty podczas wykonywania domowych czynności. Zapewne w związku z wczorajszą niedzielą pełną emocji skojarzyły mi się słowa Einsteina – ” Każdy, kto przywykł do rządzenia, boi się wolności”. Trafne, prawda? Potem słuchałam dalej i zatrzymywałam, żeby zapisać to, co słyszę. Tak bardzo słowa genialnego człowieka pasują do dzisiejszych czasów, że chcę je przekazać dalej.

” Ludzkość zmierza ku podziałom. Technologia postępuje, ale moralność zostaje w tyle. Ludzie zapominają o swoim połączeniu, widzą wrogów zamiast odbicia samych siebie. To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne. Jeśli ludzkość nie uświadomi sobie swojej prawdziwej natury, może nie przetrwać kolejnego stulecia. Wybór należy do nas. Albo zaakceptujemy, że wszyscy stanowimy jedność, albo się zniszczymy. (…)  Wrogiem nie jest drugi człowiek, wrogiem jest ignorancja. Wiedza to światło, a światło zwycięża ciemność.”

Wydaje mi się, że tej wiedzy brakuje. Wiedzy o aktualnej sytuacji, o następstwach takich czy innych decyzji, czasem nawet wiedzy, że poza naszym grajdołkiem, polsko-polskim piekiełkiem istnieje inny świat 🙁 Wiedzy, że ludzie mający inny ogląd świata nie muszą się od razu wyzywać, bić czy nawet mordować, że mogą kulturalnie usiąść przy jednym stole i wymieniać się argumentami. To naprawdę możliwe, ale… czy zdziczeliśmy do tego stopnia, że w naszym wypadku jest to wykluczone?

Aha, a słowa Einsteina spisałam z kanału YT ” Subtelna rzeczywistość”.,  Nie potrafię w telefonie wstawić linka, więc sobie daruję, w Lapku (jak włączę) podam.

Na razie tyle, dałam znak, że jeszcze żyję 🙂 Dobrego tygodnia życzę i serdecznie pozdrawiam dziękując za odwiedziny.

🍀♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️🍀

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 7 komentarzy

Już maj 2025 🍀🌹

Minął kwiecień. Mój miesiąc, który zawsze mnie cieszył. Tegoroczny kwiecień też mnie cieszył choć jednocześnie przyniósł bardzo trudne chwile. MS się połamał, stan babci D. się pogarsza, ja się potłukłam (albo żebro sobie „pękłam”, dr Google tak mówił, z innymi się nie kontaktowałam  😃 ). Absolutnie wszystkiemu musiałam podołać, czyli – zakupy, gotowanie, ogarnięcie domu, sprzątanie – takie z grubsza i „po łebkach”, obsługiwanie unieruchomionego MS, pilnowanie babci D. i jej nieodłącznego  towarzyszą Alzheimera, święta, urodziny oraz imieniny MS, moje urodziny… Największa radość to oczywiście wizyty dzieci, a przy okazji chłopcy skręcili nową ławeczkę do ogródka, oczywiście pod dyktando Calineczki. Pokazywała paluszkiem tacie  gdzie i co trzeba zrobić, nadzorowała wykonanie prac 🙂

…Calineczka z wiertarką (albo przykręcarką 🙂 ) w łapce, naprawdę sama obsługuje taki sprzęt …

… taki piękny i pyszny torcik Calineczka przywiozła …

W tym wszystkim nie miałam czasu na pisanie, ale bardziej chyba energii. Łatwiej zerknąć w telefon, coś przeczytać nawet przy posiłku. Dawniej zawsze czytałem przy jedzeniu (jeszcze taka ślepa nie byłam) i katorgą był niedzielny obiad, podczas którego mama wymagała kulturalnego zachowania przy stole usiłując nauczyć nas dobrych manier. My z Lucy jak nie czytałyśmy to się kłóciliśmy, albo zwyczajnie tłukłyśmy się (jak ja za siostrzycą moją tęsknię)…  –  Moja siostra | Anna Pisze

Jest lepiej, MŚ kuśtyka po domu, spokojnie mogę wyjść z Szilunią albo do sklepu. Skorzystałam z okazji i poszłam do Kik-a. Bardzo ten sklep lubię. Szukałam czegoś do domu i do ogródka, mam kartę klienta i różne rabaty w związku z tym. Akurat trafiłam, że przez cały tydzień były duże obniżki przy każdym kolejnym zakupie. zaopatrzyłam się więc w długie spodnie, w rybaczki i kilka bluzek (prezent urodzinowy od MS). Tak więc w tym całym splocie wydarzeń miały miejsce nie tylko trudne chwile ale dużo miłych również (dzieciaki, grill, ławeczka, nowe ciuchy, ogródek). W kwietniu była też rocznica śmierci babci Frani, urodzin prababci Marianny i babci Stefy. Urodziny dziadka Staszka to już maj, 1 maj. O babci i dziadku z Tenczynka wspominałam tu – Przełom kwietnia i maja | Anna Pisze

Na majówkę Calineczka z rodzicami pojechała do Szczawnicy z czego ja się bardzo cieszę. Nam się nie udało z wiadomych względów. W ogóle nie wiem jak to będzie. Stan babci D. jest taki, że nie nadaje się ona do zabierania jej gdziekolwiek. Dziś na przykład zeszła na dół o szóstej rano. Dopiero wróciłam z Szilką, miałam nadzieję na chwilę spokoju… cóż, nie udało się. Wstała chyba lewą nogą, bo wesoło nie było. Muszę ją jakoś wykąpać, nie wiem jak to będzie. Czasem współpracuje, ale częściej nie. Niejednokrotnie MS ją siłą prawie do wanny wkładał ślizgając się na odchodach… Oj dolo… Sama już ją kąpałam, gdy MŚ stał się połamańcem, myślę, że i tym razem się uda. Po chwili zapomina, że mnie zwyzywała od najgorszych. Ostatnio urwała roletę z okna i połamała plastikowe elementy. Na szczęście gwoździ nie wyrwała i udało się sam materiał na nich zawiesić. MS nadwyrężył sobie chorą rękę…

W ogródeczku wzięłam się za iglaki korzystając z pogody i dozoru MS nad matką. Okropnie tuje obeschły 🙁 Część mam nadzieję uratować, lecz dwie, niestety, są do usunięcia. Potrzebne są bardzo, oddzieliły nasz maleńki ogrodeczek od uliczki, po której jeżdżą auta, biegają dzieci, chodzą ludzie. Z drugiej strony – częściowo od sąsiadów, akurat na wprost dużych okien pokoju, teraz przez prześwity wszystko wewnątrz widać. MS szuka w necie jakiegoś szybko rosnącego drzewka, żeby zastąpić dwie uschnięte tuje.

Udało mi się odezwać, sklecić kilka zdań. Pozdrawiam najserdeczniej, dziękuję, ze zaglądacie, mimo iż rzadko  coś nowego się pojawia, kiedyś przecież sytuacja się zmieni i wrócę do normalnego pisania.

Pięknego, szczęśliwego maja życzę wszystkim dobrym duszyczkom 🍀🌹🍀💗🍀

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 18 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 58

Nadszedł wreszcie dzień ogłoszenia wyników egzaminów do konkretnego liceum. Najbardziej zainteresowane były Inga i Kasia jako babcie kandydatek na licealistki.

– Hej, hej! Kasia! Kasiula! – rozległ się dwugłos, składający się z głosu Ingi i Sabiny, dochodzący z ogródka Sabci.

– Jestem, jestem – odkrzyknęła Kasia pokazując się w oknie sypialni w ręczniku na głowie. –  Farbę kładłam. Co tam?

– Honoratka dostała się do liceum pierwszego wyboru – oznajmiła radośnie Inga. – Chodź do nas.

– Nie – Sabina zdecydowanie włączyła się  w rozmowę. – Ty siedź u siebie, masz łeb mokry, nie będziesz po ulicy latać w ręczniku. My przyjdziemy do ciebie.

– Tak w ogóle to mogłybyście zrobić dziurę w płocie, żeby nie trzeba było wychodzić na ulicę – zaproponowała Inga.

– To nie jest głupi pomysł – zastanowiła się właścicielka niedziurawego płotu. – Musimy z Kaśką wziąć go pod uwagę.

Po chwili siedziały we trójkę w ogródku Kasi, która już zdjęła ręcznik z głowy i suszyła na powietrzu świeżo ufarbowane włosy.

– Dobry masz ten kolor – stwierdziła Inga.

– Ale problem z kupieniem farby jest. Mikołaj zamawiał mi przez internet, tylko w takim sklepie była. Mam teraz zapas na pół roku.

– A potem?

– Nie wiem, może jeszcze uda się kupić? Jeśli nie to będę musiała szukać czegoś innego. Nie lubię zmian, więc muszę mieć nadzieję, że kupię tę farbę, do której przywykłam.

– Masz już jakieś wieści o Klarze? Nie wiesz czy się dostała?

– Jeszcze nie wiem, czekam aż dziewczyny zadzwonią, siedzę jak na szpilkach. Dlatego wzięłam się za farbowanie, żeby nie myśleć. Dobrze, że przyszłyście – powiedziała Kasia na powitanie.

Rozległ się sygnał telefonu. Kasia rzuciła się w stronę skąd sygnał dochodził, komórka wypadła jej z rąk trzęsących się ze zdenerwowania, Inga zdążyła złapać aparat zanim upadł na beton.

– Łukasz? No mówże…tak? Naprawdę? Dostała się? Hurra!!! … Nic się nie działo tylko mi komórka wyskoczyła z rąk, ale Inga złapała…Ma refleks dziewczyna… Przyjedziecie? Dobrze, czekam. Pa, ucałuj dziewczynki.

– Dostała się? – Inga i Sabina chciały mieć całkowitą pewność.

– Tak, udało się! Kamień z serca! Ale… Inga, dziękuję za uratowanie telefonu. Gdybyś go nie złapała, rozwaliłby się na betonie w drobny mak i skąd wiedziałabym jak Klarci poszło?

– Zadzwoniłabyś ode mnie – spokojnie powiedziała Sabina. – Albo od Tolka z komórki.

– Właśnie, albo od nas – dodała Inga.

– O matko, jaka ja głupia jestem – jęknęła Kasia. – Przecież mogę zadzwonić z Mikołajowej komórki. Rozum mi całkiem odebrało i wyłączyło myślenie przez ten stres piekielny.  Inga, ale ty to szybka jesteś, żeś ten telefon złapała… Nie do wiary!

– Wiecie co? To głupie, ale ciągle mam wrażenie, że bezustannie dokądś, po coś albo z czymś się spieszę. Z jedzeniem, z piciem, z chodzeniem, z przygotowywaniem różnych rzeczy. Nigdy nie ma mnie w chwili obecnej, gnam myślą do przodu robiąc cokolwiek.

– Wszystko przez ten czas, który zwariował. Już ustaliłyśmy, że oszalał i pędzi bez opamiętania – powiedziała Sabina sięgając po kubek z kawą. – Wiecie co wczoraj zrobiłam? To a propos kawy. Odlałam z czajnika trochę wody na kawę do małego garnuszka, żeby mniej prądu zużyć niż przy całym czajniku. Szybko się zagotowała. Wsypałam kawę do kubka, dodałam cukier, wlałam wodę z czajnika, dolałam mleko z lodówki, wymieszałam, oblizałam łyżeczkę i zimna!!! Ale się zdziwiłam, durna baba, zamiast z garnuszka gorącą wodę to ja wlałam zimną z czajnika!

– Masz dowód, że odruch jest zdrowszy od pamięci – zaśmiała się Kasia.

– Ze dwa dni temu miałam podobną „przytrafkę”. Ale nie ze swojej winy – powiedziała Inga. – Kilka razy dziennie mówię teściowej, żeby nie dolewała surowej wody do czajnika, jeśli nie ma zamiaru gotować. Ona ma głupi zwyczaj wlewania i w czajniku jest surowa woda zamiast gotowanej. Zagotowałam sobie odrobinę właśnie na kawę, wyłączyłam i odwróciłam się, żeby rozpuszczalną kawę wsypać do kubka. Po czym sięgnęłam po czajnik, zalałam kawę, wymieszałam, wzięłam łyk a kawa zimna! Jak u ciebie, Sabcia. Zgłupiałam całkiem, macam czajnik, ciepły to jakim cudem woda zimna?

– Jakim?

– Teściowa przemyka się jak duch, bezszelestnie. Przez tę chwilę, kiedy ja sięgałam po kawę na wyższą półkę, wsypałam ją i posłodziłam, ona już zdążyła przemknąć za moimi plecami, nalać zimnej wody i zniknąć.

– Dlaczego ona tak robi? – zdziwiła się Sabina.

– A dlaczego przecięła kabelki od dwóch ładowarek? – pytaniem na pytanie odpowiedziała Inga.

– Jest chora – rzekła Kasia. – Po prostu. Taka jest odpowiedź na wszystkie dziwactwa. Przecież nie robi tego świadomie, nie wie co robi i po co. Nie jest w stanie wiązać ze sobą faktów, ani wyciągać wniosków. Tak już jest. Ale ale, nie widziałam Patuli od kilku dni, sprawdzałyście co z nią?

Patula czyli Patrycja Dębowska mieszkała przez ścianę z Sabiną. Dopóki nie zajęła sąsiedniego segmentu Sabina nie wiedziała, że zmienił się właściciel domku, który pozostawał wciąż niewykończony ze względu na spór toczony przed sądem z Budowlańczykiem.

– Najwyraźniej facet stracił ochotę na zamieszkanie w kłopotliwej inwestycji – orzekła Sabina.

– A może zabrakło mu pieniędzy na wykończenie? – zastanawiała się Inga.

Niedoszły sąsiad po prostu sprzedał domek i  zniknął. Niedokończoną inwestycją zajęła się mama Patrycji, będąca niezwykle energiczną niewiastą Wiesia Dębowska. Mąż Wiesi, a ojciec Patrycji imieniem Władysław był człowiekiem spokój ceniącym sobie nade wszystko. Z reguły zgadzał się ze zdaniem swojej małżonki, nie miał nic przeciw jej ciągle nowym pomysłom, które natychmiast starała się realizować. Chciał tylko jednego w zamian za popieranie szaleństw ukochanej towarzyszki życia – pozostawienia go w spokoju. Największą radością pana Władysława było oddawanie się czytaniu całą duszą, nurkowanie w świecie książek ze szczególnym uwzględnieniem historycznych, był bowiem historykiem z zamiłowania i zawodu. Chociaż sporo starszy od swej przedsiębiorczej Wiesiuni  jeszcze pracował na uczelni, odbywał spotkania, konsultacje, brał udział w sympozjach, prowadził zajęcia ze studentami oraz czuwał nad postępami w pisaniu kilku prac magisterskich. Natomiast sprawy budowy, remontu, urządzania wnętrza wywoływały w nim panikę i przerażenie. Zmykał wtedy do swego pokoju, będącego właściwie gabinetem, w którym pracował.

– Wiesiuniu, zrobisz jak będziesz chciała i na pewno będzie dobrze – mawiał przed zniknięciem za drzwiami swego azylu.

Wiesia zaś z dziką rozkoszą zajęła się wykańczaniem i urządzaniem domu córki. Z jej czynnym udziałem oczywiście, bowiem typem despotki Wiesia nie była. Przy okazji poznała sąsiadki córki, dała się zaprosić najbliższej – czyli Sabinie – na kawę, poznała Kasię i Ingę. Zaprzyjaźniły się, stwierdziwszy, że wszystkie „są z tych, co znają Józefa”. Poleciła Wiesia córkę pod opiekę nowym koleżankom i spokojnie mogła z Władeczkiem wyjechać na drugi koniec świata.

– Ja nie wiem, ale ciebie, Sabcia, widziałam. Po co szłaś do Patuli? – spytała Inga.

– Koty nakarmić.

– A czemu ty? – zdziwiła się Kasia.

– Bo mam najbliżej.

– Ale czemu karmisz?

– Żeby nie były głodne – zaśmiała się Sabina.

– No nie wytrzymam … – zaczęła Inga.

– Patrycja musiała pilnie wyjechać do Krakowa i poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się kotami – wyjaśniła

– To mów tak od razu, a nie każ się domyślać – wyraziła Inga swoje zdanie. – Już nie mam siły łamać sobie głowy nad zagadkami.

– A po co pojechała, nie wiesz? – zainteresowała się Kasia.

– Do siostry,  rodzinne sprawy jej się pokomplikowały, rodzice nie mogli ponieważ pojechali oboje na jakieś sympozjum naukowe na drugi koniec świata – odpowiedziała  Sabina.

– To znaczy, że na sympozjum pojechał Władek, a Wiesia w charakterze ozdoby, to znaczy osoby towarzyszącej – uśmiechnęła się Inga.

– No tak, tak właśnie to wygląda, nie pomyliłaś się  – zgodziła się chwilowa opiekunka kotów Patrycji.

– Fajna ta nasza Patula, nasza w sensie sąsiadka – powiedziała Kasia. – Wiecie przecież, że po stosunku do zwierząt oceniam ludzi. Ona kocha zwierzaki, opiekuje się starymi kotami zmarłej ciotki. Chciała mieć psa, ale nie może ze względu na pracę i częste wyjazdy, więc zajęła się kotami i straszna kociara się z niej zrobiła. Wspiera też schronisko dla bezdomnych zwierząt.

– Marysia była niedawno u Jagny i poszły razem do Patuli, robiły jej w ogródku zdjęcia z kotami. Maryśka mówiła, że na jakąś wystawę – Sabina odstawiła swój kubek po kawie. – Chcecie jeszcze po naparsteczku nalewki?

– Czy my nie za często sięgamy ostatnio po nalewki Sabinki? – zatroskała się Inga.

– Ty się nie troskaj za bardzo – zaśmiała się Kasia. – Jak dają to korzystaj, poza tym trzeba za nasze wnuczki wznieś toast, za ich pierwszy poważny sukces.

– Chyba, że tak – zgodziła się Inga. – Za nasze dziewczynki koniecznie.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Radosnych Świąt 🐣🐰🍀💗

🐰🐰🐰🐤🐥🐤🐥🐣🐣🐣🐤🐥🐤🐥🐰🐰🐰

Kochani zaglądający do mojego kącika ♥️

Z całego serca życzę dobrych Świąt, zdrowych, rodzinnych, wesołych, beztroskich, abyście zapomnieli na ten czas o kłopotach, cieszyli się wiosną i obecnością Bliskich

♥️🍀🐣🐣🐣🍀♥️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 9 komentarzy

Babie lato i kropla deszczu” – 57

W nocy rozległy się grzmoty, błyskawice rozświetliły ciemne niebo. Wyrwana z głębokiego snu Inga usiadła na łóżku. Przyłożyła do oka ekranik komórki usiłując odczytać godzinę. Wreszcie udało się, wyświetlały się cyferki informujące, iż jest godzina zero czterdzieści siedem. Feliksa nie było w sypialni. Oprzytomniała całkowicie. Usłyszała głos męża dobiegający z przedpokoju. Uspokajał Zorkę wystraszoną przez burzę. Lunął deszcz mocny, gwałtowny. Feliks szybko zamknął okna połaciowe w gabinecie i u matki. Zorka piszczała ze strachu. Inga kucnęła przy suni i przytuliła drżące stworzonko.

Zadzior spał na dole, od czasu do czasu jednym okiem leniwie omiatał otoczenie. Co mu tam burza! Kiedy jeszcze był psim policjantem niejedno przyszło mu przeżyć. Pewnie, że nie takie sytuacje jak komisarz Alex z serialu telewizyjnego, to ludzkie wymysły są, niemniej się działo, oj działo! W ostatniej akcji, w której brał udział, został ranny i już do służby nie wrócił. Jego ówczesny człowiek przyprowadził do niego Feliksa, tego dzisiejszego ludzia. Pogłaskał Zadziora po głowie i powiedział, że teraz ten nowy ludź będzie z nim pracował. I jeszcze powiedział, że go bardzo kocha i, że będzie jego, Zadziora, odwiedzał. Zadzior niejedno widział jako pies pracujący, przyzwyczajony był do współpracy  z różnymi ludziami. Poza tym wierzył i ufał swemu przewodnikowi.

Obwąchał wtedy tę nową rękę,  pozwolił się dotknąć. Potem kilka razy przychodził do niego ten nowy ludź wabiący się Feliks, przychodził do psiej kliniki dopóki Zadziorowi nie zdjęli opatrunków.  Doktor powiedział, że pies jest zdrowy i może iść do domu. Razem z przewodnikiem i Feliksem pojechał Zadzior w zupełnie nowe miejsce, w którym jeszcze  nigdy nie był, przecież by to pamiętał. Tam była też kobieta, która bardzo się ucieszyła z jego, Zadziora, przyjazdu. Przewodnik wytłumaczył mu, że teraz będzie tu jego nowy dom i będzie miał nowych przewodników: Feliksa i Ingę. Zadzior przyjął informację do wiadomości, lecz był już bardzo zmęczony więc położył się na wskazanym miejscu i usnął, przecież wciąż był osłabionym rekonwalescentem i musiał nabrać sił.

Kiedy się obudził, Inga przykucnęła obok jego posłania, delikatnie głaskała go po głowie i mówiła cichym, miłym głosem. Nie był do takich przemówień przyzwyczajony, do tej pory wydawano mu krótkie komendy, a wtedy koncentrował uwagę na wykonaniu zadania. Teraz zrobiło mu się nagle bardzo przyjemnie, poczuł się dobrze i bezpiecznie. Jakiś głos w głębi psiej duszy podpowiadał mu, że nadszedł dla niego szczęśliwy czas, że może zaufać tej całej Indze.  Podniósł łeb, spojrzał miodowymi ślepiami, polizał gładzącą go rękę. Oparł olbrzymi łeb o jej udo i przymknął oczy. Inga poczuła wzruszenie. Przyjaźń została zawarta.

Zadzior pokochał nowych opiekunów całym sercem, które dotąd takich uczuć nie znało. Umysł koncentrował się na wykonaniu rozkazu nie dopuszczając serca do głosu. Teraz nic nie musiał. Jadł pyszne żarełko, spał, chodził na spacery, pilnował ogródka, bawił się jak mały szczeniak, był głaskany, przytulany i po cichu karmiony smakołykami przez babcię Walę, jeszcze jednego ludzia mieszkającego w jego nowym domu. Wprawdzie Inga się o to gniewała, że mu zaszkodzi albo, że utyje, ale on nie wiedział co znaczy takie słowo „utyje”, więc się nie przejmował.

Potem do nowego stada dołączyła Zorka. Inga mu powiedziała, że to będzie jego siostra. Uśmiał się szczerze całym pyskiem, bo ta niby siostra do niego całkiem niepodobna była, do tego czasem jazgotliwa, histeryczka jakaś. Z czasem się uspokoiła, opowiedziała mu swoją historię kiedy już przestała się bać. Mieszkała od małej szczenisi u tamtych pierwszych ludzi. Pewnego razu zaczęli pakować walizki, zanieśli do auta, zamknęli dom i powiedzieli, żeby sobie radziła sama, bo oni tu nie wrócą. I żeby się cieszyła, że jej do drzewa nie przywiązali. Ona na początku nie wiedziała z czego ma się cieszyć. Czekała na nich pod bramą i czekała ale ich nie było. Potem przyjechali jacyś inni ludzie i weszli do środka, ale jej nie wpuścili. Odganiali ją, a dwaj chłopcy od tych ludzi rzucali w nią kamieniami. Jeden uderzył ją w łapkę  i bardzo bolało. Kuśtykając uciekła stamtąd.  Głodna była i spragniona. Nauczyła się zdobywać pożywienie, polowała na myszy, koniki polne, na ptaki. Raz natrafiła na martwego psa przywiązanego do drzewa łańcuchem. I teraz zrozumiała o czym mówili tamci pierwsi ludzie. Pies był martwy, całkiem, nie dał się obudzić. Przerażona pobiegła przed siebie, wyskoczyła na drogę i o mało jej nie uderzyło auto. Było jej już wszystko jedno. Usiadła na tej drodze i rozpłakała się. Z auta wyskoczyła kobieta i dziewczynka, za nimi człowiek. Ona nie miała siły się ruszyć, siedziała i płakała. Wtedy kobieta pomału się zbliżyła, zaczęła do niej mówić łagodnym, dobrym głosem. Zorka położyła się na ziemi i zamknęła oczy.

– Mamusiu, ten piesek umarł – zawołała dziewczynka i rozpłakała się.

– Nie, Honoratko, jest tylko bardzo zmęczony. Zmęczona, bo to sunia.  Doman, przynieś kocyk z bagażnika. Spróbujemy ją przenieść na koc i włożyć do samochodu.

Zabrali ją do auta  i przywieźli tutaj, do Zadziora. Wyleczyli, wykarmili i powiedzieli, że nigdy  nikomu jej nie oddadzą. W ten sposób Zadzior poznał nie tylko swoją przyszywaną siostrę, ale i resztę stada, które było jego stadem, tylko nie mieszkało z nim na zawsze lecz często przyjeżdżało. Wkrótce potem przybyło jeszcze szczeniątko, ludzkie szczeniątko, taki malutki, śmieszny berbeć, którego psiaki pokochały od razu. Kiedy berbeć wabiący się Ewelinka zaczął sam chodzić (a u ludzi bardzo długo to trwa), lubił się do nich przytulać, czasem nawet usypiał na psim posłaniu razem z psimi opiekunami.

Zadzior podniósł się z legowiska i zwrócił łeb w kierunku zdenerwowanej Zorki. Powiedział jej, żeby się przestała bać, przecież nic się nie dzieje, to tylko burza i zaraz pójdzie sobie dalej. Więc niech Zorka już się uspokoi i pozwoli wszystkim spać. Jeżeli się tak bardzo boi to on ją zaprasza do swojego legowiska, wtedy na pewno poczuje się bezpiecznie.

Z uczuciem ulgi Inga i Feliks złożyli zmęczone głowy na poduszkach. Może uda się pospać do rana.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 8 komentarzy

Poplątany kwiecień 2025

Dopiero się marzec zaczął a tu hop! I już przeskakuje do kwietnia. Kwiecień to mój miesiąc, mam więc nadzieję, że wreszcie odżyję. Słoneczko wstaje wcześnie i ja razem z nim. Raniutko z Szileńką możemy iść na łąkę, która już łąką być przestała, bo zarosła ją nawłoć i zrobił się gąszcz nie do przejścia, jedynie jedna ścieżka prowadzi na drugą stronę. Możemy też iść do lasku, jeśli ona ma na to ochotę, ponieważ jest już jasno. Jak jest jasno to ja żyję, a kiedy jest ciemno – śpię i nic na to nie poradzę.

🪻🪻🪻

Tak zaczęłam wpis jeszcze w marcu. Na tym pisanie się skończyło. MS ma złamaną rękę  i biodro, uziemiony został na 6 tygodni. Wyobrażacie sobie, że w tej sytuacji muszę pomagać MS i jednocześnie oka z babci D. nie spuszczać? Idąc do apteki po leki dla MS z kolei ja pocałowałam ziemię przed apteką, nie mam pojęcia jak to możliwe na równym chodniku. Stłukłam sobie żebro, nabiłam siniaki i bez ibupromu nie funkcjonuję. Jeszcze na dodatek babcia D. padła na podłogę, musiałam ją dźwigać na łóżko z moją bolącą ręką, a teraz wciąż narzeka, że ma guza. Taki początek mojego kwietnia 🙁 Cóż, może już się wyładowało, wybuchło to, co miało i już teraz pójdzie ku lepszemu. Najlepszy dowód, że włączyłam Lapka. Nie mogłam go włączać i zostawiać, bo babcia D. tańczy bezustannie charlestona, zatacza się niczym w pijanym widzie i na pewno zrzuciłaby Lapka na podłogę. Nie zrósłby się po sześciu tygodniach…

Już ogarnęłam całość, wytłumaczyłam sobie, że nie zrobię więcej niż mogę i zadbać muszę o siebie, bo tylko ja jestem na chodzie. W razie potrzeby oczywiście chłopcy pomogą, ale takiej potrzeby na razie nie ma. I mam nadzieję, że nie będzie.

…zdjęcie już było, ale widok jest identyczny, adekwatny do tegorocznej wiosny…

 

Na razie tyle, już muszę interweniować. Pozdrowienia i wiosenne uściski dla wszystkich zaglądających ❤️❤️❤️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 56

Jagna kończyła dyżur w „Filiżance” i z niecierpliwością spoglądała na drzwi. Przyjaciółki miały nadejść lada chwila, a ona nie mogła się doczekać chwili przekazania im najnowszych wiadomości z zielonej wyspy. Nareszcie przyszły. Najpierw Marysia, chwilę później Bogna.

– Dziewczyny, słuchajcie, to się po prostu nie mieści w głowie – obwieściła Jagna.

– Dużo się nie mieści, a co konkretnie tym razem? – spytała Marysia.

– Dworek!

– I co z nim? Stoi, dwa dni temu przechodziłam koło niego z psami – Bogna przyglądała się Jagnie z zainteresowaniem.

– Nie patrz się jakbyś mnie pierwszy raz na oczy widziała – Jagna powstrzymała grymas jakby sobie nagle coś przypomniała.

– Hi hi, teraz Jagna powinna zrobić „łeee” jak znajoma krowa kucharza na czekotubce – zaśmiała się Marysia.

– Nawet miałam taką ochotę. Skąd wiedziałaś? Ledwo się powstrzymałam – Jagna spojrzała na Marysię jakby czarownicę we własnej osobie zobaczyła.

– Zobaczcie jak reklamy wchodzą w nasze codzienne życia – zauważyła Bogna. – Wystarczy drobiazg i wszyscy mają identyczne skojarzenia.

– Nie wszyscy tylko ci, którzy akurat reklamy oglądają.

– Wcale ich nie trzeba oglądać, żeby wchodziły do mózgu. Robią to wbrew twojej woli, a ty o tym nic nie wiesz.

– I potem robisz „łeee” nie zwracając uwagi czy to wypada – zachichotała Marysia.

– Przecież wcale nie zrobiłam „łeee” – obruszyła się Jagna.

– Ale chciałaś – chichotała dalej Marysia.

– Jakbym się nie przyznała, to byście nie wiedziały – broniła się Jagna.

– Czy myśmy całkiem zwariowały? – zastanowiła się Bogna.

– Nie, tylko … jak świstak zawijamy w te sreberka… czyli dajemy sobą manipulować reklamom – odpowiedziała Marysia poważniejąc.

– Coś podobnego, a wszystko się zaczęło od Dworku – Bogna pokiwała głową.

– No to wreszcie powiedz o co chodzi z tym Dworkiem – przypomniała sobie Marysia początek rozmowy.

– Mama Alana zobaczyła Dworek na zdjęciu i zakochała się w nim – oświadczyła Jagna.

– Ja też się zakochałam. Niestety, bez wzajemności, Dworek pozostał nieczuły na moje uczucia – przymrużyła oko Bogna.

– Ja się zakochałam w modrzewiowym domku, wasz Dworek mi nie imponuje – powiedziała Marysia z wyniosłą miną i usteczkami ściągniętymi „w ciup”.

– Nie kręć, nie w domku tylko we wnuku właściciela – bezlitośnie odkryła prawdę Jagna.

– A musisz tak głośno, żeby wszyscy słyszeli?

– Bo co? Jesteś niedostępna jak góra zimą i zwykłe ludzkie uczucia nie mają do ciebie dostępu? Mogę nawet wejść na stolik i głośno oznajmić wielką nowinę – Jagna już podnosiła się z krzesła.

– Zamorduje cię, normalnie zamorduję – syknęła Marysia.

– Normalnie czyli jak? – zainteresowała się Bogna. – Kryminałów nie czytam, bo nie lubię, dlatego nie wiem jak teraz jest normalnie.

Przyjaciółki roześmiały się, a widok zdziwionych min ciotek Filiżankowych Marysinych dodatkowo je rozbawił.

Dokumentnie zaś rozłożył je na obie łopatki – można powiedzieć i doprowadził do huraganu śmiechu – widok osobnika, który po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka po czym stanął zaskoczony niespodziewanym powitaniem.

– No proszę, proszę, uderz w stół… – zaczęła Bogna.

– Coś ty, to nie pasuje – przerwała jej Jagna, – przecież się jeszcze nie odezwał. Raczej pasuje: o wilku mowa…

– Ale o tym co jest tuż, nie o tym co nosił razy kilka… – parsknęła śmiechem Bogna.

– Dopiero się okaże kto tu kogo będzie nosił – Jagna przymrużyła lewe oko prawym znacząco spoglądając na Marysię.

Dziedziczka „Filiżanki” spojrzała na przybyłego osobnika i zmarszczyła czoło.

– Co ty tu robisz? – odezwała się groźnym tonem, co jeszcze bardziej rozbawiło przyjaciółki.

– Kto? Ja? – obejrzał się Hubert za siebie, on to bowiem pojawił się na linii strzału ukochanej.

– Ty! Widzisz kogoś za sobą?

– Gdybym wierzył w duchy to pewnie bym jakiegoś zobaczył – odpowiedział. – Ponieważ jednak nie wierzę więc nie widzę.

– Miałeś przyjechać jutro, dlaczego tutaj jesteś w tej chwili?

– Stęskniłem się, chciałem jak najszybciej zobaczyć pewną wściekającą się osóbkę i jestem – usta zaczęły mu się rozjeżdżać w szerokim uśmiechu.

– No wiesz! Jestem nieprzygotowana! Nienawidzę takich niespodzianek! Wszystko miało być przygotowane na jutro! Co ty sobie w ogóle myślisz?

– Oj, długo by opowiadać co ja sobie myślę. I, Marysiu, nie chciałabyś na pewno, żebym o tym opowiadał publicznie – uśmiechnął się uroczo do wybranki swej, puszczając oko do jej przyjaciółek. – Poza tym, Marysieńko droga, do ciebie przyjdę jutro skoro tego sobie życzysz, a dzisiaj mam sprawę do mojej kuzynki.

– Słucham? O matko, coś nowego wiesz – punkt odniesienia natychmiast się zmienił jak również brzmienie głosu Marysi.

– O mnie mówisz? – po chwili zapytała Bogna badawczo wpatrując się w twarz Huberta.

– Nie mam tu innej kuzynki – uśmiechnął się ciepło.

Wyciągnął do niej ręce, po chwili wahania Bogna również podała mu swoje i przez  moment patrzyli sobie wzajemnie w oczy, niezwykłe oczy, które właściwie odegrały podstawową rolę w rozwikłaniu zagadki. Nie tylko „nowoodkryci” kuzyni poczuli wzruszenie, pozostali obecni również.

– Był kiedyś w telewizji taki program, w którym odnajdywały się rodziny po rozłące, po wieloletnim nieraz niewidzeniu – przypomniała sobie Jagna. – Też się wtedy wzruszałam.

Po chwili wzruszeń należało pokrzepić siły fizyczne i wzmocnić ciało jakimś dobrym jedzeniem. Usiedli razem przy stoliku, ciotka przyniosła coś na ząb. Jagna sięgając po szklankę z colę wychlapała trochę napoju na Hubertowe spodnie.

– Marysiu, twoja przyjaciółka wyraźnie mnie nie lubi – powiedział Hubert puszczając oko do Jagny.

– Więc nie żeń się z nią tylko ze mną – spokojnie powiedziała Marysia.

– Muszę to przemyśleć…

– Po co masz  myśleć? Poczuj, serce zawsze wystrychnie rozum na dudka, jak ktoś mądrze powiedział.

– Jedz, Marysiu, – uśmiechnął się . – Czekasz aż ci jedzenie zestarzeje, żeby zażądać odszkodowania?

– Zgłupiałeś ?

– Przy tobie całkiem – uśmiechnął się  Hubert.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 55

Jagna wróciła do domu, zmęczona  kilkugodzinnym chodzeniem po Ikei i Agacie, oglądaniem mebli, dopasowywaniem rzeczywistości do wyobrażeń. Odgrzała sobie w kuchni obiad, zjadła ze smakiem nie myśląc o nadmiarze wagi, rozgrzeszając się w związku ze zmęczeniem po kilkugodzinnym chodzeniu w takich butach! Buty były piękne, lecz zupełnie nie nadawały się na kilkugodzinne wędrówki po sklepach wielkopowierzchniowych. Włączyła komputer, zaczęła przeglądać pocztę. Uśmiechnęła się na widok postu od Alana. Zaczęła czytać i całkiem pogrążyła się w rozmowie z ukochanym.

@ Jagienka, ja myślałem o tym pięknym Dworku, który widzieliśmy na spacerze.

@ Ja często o nim myślę, jak o wakacjach u babci, bo tak mi się kojarzy. Czasem idę tam na spacer z Zadrą.

@ Pogłaszcz ją ode mnie.

@ Już 🙂

@ Mogę Ciebie o coś spytać?

@ Oczywiście, o co chodzi?

@ Jagienka, czemu Ty nie chcesz być moją żoną tu, u mnie? Ciągle o tym myślę i nie wiem.

@ Alan, to nie jest taka prosta sprawa. Gdybym miała 18 lat rzuciłabym wszystko i pognała do Ciebie. Ale nie mam.

@ To co z tego?

@ To, że inaczej już patrzę na życie, na różne zobowiązania.

@ Ty masz zobowiązania?

@ Hi hi, a kto ich nie ma? Nie mogę zostawić rodziców samych sobie. Nie są coraz młodsi, lecz odwrotnie. Mogą potrzebować mojej pomocy i opieki.

@ Czy to znaczy, że ja muszę do Polski przeprowadzić się, żeby być z Tobą?

@ Na to wygląda. Ale wiesz, nic na silę.

@ Co to znaczy?

@ Że ja Cię do niczego nie zmuszam.

@ Ty mnie nie zmuszasz. Ja od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby powrócić na ojczyzny łono.

@ Że jak?

@ No, jak ten pan Tadeusz od Robaka.,

@ Aha  :):) 

Po dłuższej chwili

@ Jagienka, czemu nie piszesz?

@ Bo musiałam się wyśmiać. Cudny jesteś.

@ Fajnie, tylko czemu?

@ Teraz Ci nie wytłumaczę J Przypomnij jak przyjedziesz :):):)

@ Ja bym chciał jak najszybciej, bo mam pewien pomysł. Ale musiałbym na dłuższy pobyt, tylko nie chcę cały czas mieszkać u dziadka, a on mnie nie chce do hotelu puścić. Mówi, że jest stęskniony.

@ Nie dziwię się. Ale nie musisz szukać hotelu.  Możesz się zatrzymać u mnie.

@ Przecież Ty masz malutki ten swój pokoik u rodziców. No i trochę głupio bym się czuł. Nie kazałaś mówić rodzicom, że jesteś narzeczona.

@ Alan, u mnie! Kupiłam mieszkanie! Wprawdzie na razie mam tam tylko materac dmuchany, ale podwójny :):):)

@ Naprawdę? I będziesz urządzać mieszkanie?

@ Będę.

@ Będziesz kupować meble?

@ Będę.

@ I będziesz malować ściany?

@ Nie będę. Są pomalowane 🙂

@ A ja mógłbym Tobie pomóc?

@ W czym?

@ We wszystkim Jagienka :):):)

@ Jeśli  taki chętny jesteś… Właściwie czemu nie? Żartuję, fajnie by było 🙂  Ale co to za pomysł, o którym wspomniałeś? Ten, z którym przyjedziesz. A poza tym –  co na to Twoja mama, sama zostanie?

@ Nie, sama nie zostanie, ona ma przyjaciela, takiego prawie męża. A ja myślę o własnym studio nagrań w Warszawie. To byłaby taka  właściwie mała filia firmy, w której pracuję. Zainteresował się prezes moim pomysłem i obiecał wesprzeć. Nie widziałaś, czy Dworek w dalszym ciągu jest do sprzedania?

@ Dworek?!!!

@ Tak, Dworek. On nie jest bardzo duży, ale stoi w osobnym miejscu, nikt nie będzie przeszkadzał. Moja mama jak zobaczyła  zdjęcie, to się nim zakochała, w Dworku. Mówi, że zawsze marzyła, żeby mieć restaurację albo szkółkę tańca irlandzkiego.

@ O matko!… Skarbie, wiesz, to niekoniecznie ze sobą współgra.

@ Ale co?

@ Taniec irlandzki z restauracją. Poza tym knajpa w Dworku już była i padła, więc to  nie ma sensu.

@ Zaraz Ci wytłumaczę tylko poczekaj…

@ Czekam, wytłumacz dokładnie, bo niczego nie rozumiem.

@ Mojej mamy przyjaciel, ten prawie mąż, był tancerzem dawniej. Tańczył nawet w inscenizacji „Lord of the dance”. Teraz jest na emeryturze i uczy tańca dla przyjemności, bo to jego pasja. Dla pieniędzy też, chociaż on ma ich bardzo dużo. I z moją mamą pomyśleli, że chętnie zamieszkaliby w tym Dworku. Ja zrobiłbym studio, oni szkółkę, a potem coś jeszcze, zobaczymy na miejscu.

@ Pomysł mi się podoba, ale oni tu nie zarobią na życie!

@ Oni nie muszą zarabiać, bo już zarobili dawno temu.

@ Alan, ja chyba dalej nie rozumiem co do mnie piszesz. Zarobili tyle pieniędzy, że więcej nie muszą?! Bredzisz?

@ Nie bredzę, Jagienka, ja mówię prawdę. Chcą żyć dla radości, dla przyjemności wykorzystując zarobione przez całe życie pieniądze. Poza tym oni  mają… te… em…emerytury i z nich mogą żyć. Jak się nie uda to wrócą do domu, ale dlaczego ma się nie udać? Mama się na hotelarstwie zna od lat.

@ Zaraz, hotelarstwo? Miała być restauracja, taniec a jeszcze hotel?

@ Jeszcze studio nagrań.

@ Kochany, już Ty lepiej przyjeżdżaj. I to jak najszybciej, bo ja do tego czasu jajko zniosę.

@ Jagienka, jajko zniesiesz? Co to znaczy? Myślałem, że kura jajko znosi.

@ Tak się mówi. Widzisz, żeby móc zamieszkać i żyć w tym kraju musisz się jeszcze wiele nauczyć.

@ Przecież ja się szybko uczę. Wiem, że motor musi być schowany za płotem z kluczem, widzisz?

@ Fakt, dobrze zapamiętałeś. Bystry jesteś, hi hi… Teraz muszę kończyć, potem się odezwę. Pa, kochany :):):)

cdn. 

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Pierwszy marcowy wpis 2025

Dzieje się coś bezustannie tak na zewnątrz jak i wewnątrz – człowieka, państwa, kontynentu, nawet już w kosmosie… Jedynym sposobem na przetrzymanie jest chyba  dokładne filtrowanie dochodzących wieści. Inaczej wszyscy zwariujemy i nie będziemy wiedzieć jakiej jesteśmy ”puci” 🤣🤣🤣 i dojdziemy do wniosku, że nijakiej 😁…

🍀

Najgorsza wiadomość to zdrowie Bimbusia, pieska Małego. Psiulek miał operację, wycięli mu śledzionę, guza z żołądka i wątroby, ataki padaczki się przyplątały i wiele innych dolegliwości. Dzieciaki robią co mogą, karmią strzykawką, poją, Mały codziennie znosi go na rękach z czwartego piętra i wnosi, codziennie są kroplówki…  ja łapię się za serce na każdy dzwonek telefonu… Tak bardzo bym chciała, żeby się udało, za tyle wysiłku, poświęcenia, miłości i cierpienia Bimbusia. Dzieciaki siedziały w klinice po kilkanaście godzin, przez czas trwania kroplówki nie chcąc go zostawiać ani na chwilę samego, on jest ze schroniska i nie może znieść braku obecności opiekunów.   Teraz prawie każda emocja powoduje atak padaczki. Po dziesięciu dniach niejedzenia sam zjadł trochę żarełka z miseczki…  Mały śpi przy nim na podłodze… Dziś nie wiem jak jest. Jeszcze się nie kontaktowałam… Cuda się zdarzają i proszę o cud 💗💗💗

🍀

Mnie dopadła paskudna infekcja i odpuścić nie chce, MS szybciej się wykaraskał, a mnie sponiewierała i poniewiera dalej. Do tego zdechł akumulator, na szczęście MS kupił, wymienił i już auto działa.

Babcia D. zdrowa, poza głową oczywiście, trzeba ją pilnować bezustannie, z oka spuścić nie można. Ubiera na siebie wszystko co jej w rękę wpadnie, kilka bluzek jedna na drugą, przepasała się dziś dwoma paskami, o skarpetkach zapomina i chce wychodzić na zewnątrz co kilka minut,  o sprzątaniu łazienki i okolic już nawet wspominać nie chcę… Można powiedzieć, że jej Alzheimer ma się wyśmienicie…

Mam nadzieję, że wreszcie pokonam tę cholerną  infekcję i wezmę się za coś, bo aż mi wstyd, że nic nie robię. To znaczy gotuję (po najmniejszej linii oporu), w pralkę wrzucę co trzeba, ale ciągłe utarczki z babcią D. (poza infekcją) zabierają mi całą energię. Jednak wiosna idzie, więc na pewno się poprawi. Na moim bzie zauważyłam zielone pąki! Na początku marca!

🍀

Minęła rocznica blogowania 🙂 Zaczęłam dokładnie dnia 27 lutego 2017 . Choć teraz nie mam głowy do pisania to jestem wdzięczna za Was, za to, że jesteście, wspieracie, kciuki trzymacie, podpowiadacie rozwiązania, przysyłacie dobre myśli i słowa… Dziękuję ♥️

🍀

Minęła też rocznica zaprzestania przeze mnie konsumowania mięsa, decyzję podjęłam 26 lutego 2020 i była to jedna z najlepszych w moim życiu 👍 Ssaków nie jadałam od dziesięcioleci tylko kurczaka i indyka, a 5 lat temu zaprzestałam. Ryby jeszcze czasem zjadam, ale kiedyś przestanę.

🍀

Czekam cała w nerwach na wieści od Małego 💗 Szilunia też czeka 💗

Dobrego tygodnia, mniej stresu, dużo zdrowia i energii przez cały tydzień 🍀 Dziękuję za odwiedziny 🌹

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 26 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 54

Wyniki egzaminów wstępnych do szkół średnich podawane były o różnych porach.

– Jak tam? Znasz wyniki egzaminów Honoratki? – spytała Kasia. – Klarcia już zna, zupełnie dobrze jej poszło, tylko teraz nie wiadomo do jakiego liceum się dostanie.

– Oj, no to gratuluję – zawołała Inga. – Zaraz zadzwonię do moich dziewczynek i się dowiem.

Bogna nie odbierała, zadzwoniła bezpośrednio do wnuczki.

– Cześć  skarbie, co robisz? Odpoczywasz w pierwszy dzień wakacji?

– Nie, babciu. Raczej płaczę, czuję pustkę. Ogólnie taka nostalgia…

– No co ty, kotku kochany! Tyle nowego, ciekawego przed tobą!

– Skończyłam etap w życiu, który kochałam.

– Każdy następny też możesz pokochać.

–  Ale tak mi smutno, że już nie będę chodzić do tej szkoły, do mojej klasy i, że nie będą mnie uczyć moi najsuperowsi nauczyciele.

– Tak już jest Honoratko, że jednych żegnamy, żeby poznać innych. Ale ze starymi będziesz się spotykać, przecież macie telefony, mieszkacie niedaleko.

–  Babciu, czy ty nie rozumiesz, że ja się starzeję? Już nigdy w życiu nie będę w podstawówce! Zawsze myślałam, że nie chcę iść do szkoły i, że jest nie fajnie, a teraz rozumiem, że kochałam ją i będę tęskniła nawet za ścianami!

– Jakbyś się dostała do liceum obok podstawówki to nawet ściany będą te same, nie będziesz tęsknić. A jaka średnia  ci na koniec wyszła?

– Coś ponad pięć i pół

–  Skarbie, wielkie brawa i gratulacje!!! Jesteśmy z ciebie bardzo dumni oboje z dziadkiem. Kochamy Cię ogromnie!!!

– Dziękuję, ja was też kocham.

Jakie biedne są te dzieciaki, pomyślała Inga. Zmęczone, wypompowane do ostatnich granic i wciąż pozostają w stanie niepewności, nikt nie wie, do której szkoły się dostanie, kto ze znajomych też tam będzie. Właściwie zmarnowane są takie wakacje. A co będzie się działo od września kiedy zderzą się dwa roczniki, tego najstarsi górale nie przewidzieli.

Na razie jednak Inga postanowiła zrobić coś dla siebie. Ciągle piszą i mówią o konieczności zadbania o swoją własną osobę, bo tak naprawdę nikt inny tego nie zrobi. Z ostatnim stwierdzeniem gotowa była się zgodzić, więc najpierw zalała sobie kawę potem postanowiła pobuszować w papierach. Tyle starych listów czekało jeszcze na dokładne przeczytanie, kilka książek wołało do niej z szafki przy łóżku. Cóż, muszą się uzbroić w cierpliwość, ona musi – nie, wróć, ona, Inga chce – znaleźć mamy zeszyt z przepisami, ten najstarszy, w którym są babcine przepisy. Tam powinno być zapisane jak się robi pyszne paszteciki z ziemniaczanego ciasta, które kojarzyły się z niedzielnymi obiadami. Mama spytała kiedyś babcię o ten przepis. Ona, Inga, była małą dziewczynką wtedy, ale zapamiętała moment.  Pewnie dlatego, że bardzo lubiła te paszteciki nadziewane mortadelą. Teraz mortadeli nie ma, ale mogą być drobiowe parówki, te lepszej jakości, na które czasem mogła sobie pozwolić. Wiedziała, że mamine zeszyty z przepisami włożyła w tekturowe pudełko oklejone kolorowym papierem, żeby ładnie wyglądało. Nie miała problemu z odnalezieniem, przy okazji  wyjęła też książkę kucharską.    Z przyjemnością i ze wzruszeniem – jak zawsze kiedy brała do ręki przedmioty mające dla niej wartość pamiątek  – przeglądała starą książkę. I jak zawsze według mamy zwyczaju znalazła między kartkami  książki  mnóstwo karteczek z zapiskami, uwagami, poradami, przepisami notowanymi odręcznie, kopertami i kartkami świątecznymi.  Pobieżnie przejrzała koperty i wzrok zatrzymał się na jednej z nich. Widoczne było na niej jedno słowo napisane ołówkiem: Zośka. O rany! Czyżbym wreszcie trafiła na ciąg dalszy historii? Serce przyspieszyło i zaczęło mocniej bić. Tak! Eureka!!! To był list od Zośki! Naprawdę!!! Przysiadła na stołeczku i pełna ciekawości wyjęła zapisaną kartkę. Zaczęła czytać.

Kochana Halu, moja Najlepsza Przyjaciółko!!! 

   Tyle czasu minęło, a ja nie mogłam się wywiązać z obietnicy danej Ci, kiedyśmy się widziały po raz ostatni. Mam nadzieję, że wiesz, iż to nie wyniknęło z mojej winy. Pisałam do Ciebie najpierw normalną pocztą zdziwiona, że nie dostałam od Ciebie żadnej odpowiedzi. Dopiero osoba zaznajomiona z sytuacją wyjaśniła mi od strony praktycznej dlaczego tak się dzieje i co o tym wszystkim sądzić. Teraz już się niczemu nie dziwię i list posyłam przez znajomych taką drogą, którą na pewno dotrze. Nie pytaj jaką, bo ja się i tak na tym wszystkim nie wyznaję, posiadłam zaledwie ogólny ogląd sytuacji. Zresztą nie mam do tego głowy, wolę robić coś mniejszego, co się przyda zwykłym ludziom.

   Nie wiem kiedy uda mi się następny list do Ciebie posłać więc od razu w skrócie Ci opiszę, żeby jak najwięcej informacji zamieścić.

   Wzięliśmy z Rickiem ślub niedługo po moim przyjechaniu do Anglii, zamieszkaliśmy w okolicy Dublina. Nazywam się teraz Sophie O’Connor.

Inga przerwała czytanie całkowicie zaskoczona. Sophie O’Connor! Chyba nie ta Sophie O’Connor! Najlepsza przyjaciółka mamy z dzieciństwa i lat młodości nie  może być aktorką! Przecież to popularne nazwisko, zbieg okoliczności, często się powtarzają imiona i nazwiska… I mama nigdy o tym ani słowem nie wspomniała…Po chwili ciekawość przeważyła i Inga zatopiła się w dalszej lekturze.

Mamy dwóch synków i córeczkę. Jestem bardzo szczęśliwą mężatką i mamą, tylko tęsknię za Polską, za rodziną i za Tobą. Pewnie wiesz, że mój tata wrócił z robót u bauera bardzo chory. Rodzice sprzedali dom i wprowadzili się do domu babci, która zmarła. Niestety, nie pożegnałam się z nią. Mam jednak wrażenie, że babcia jest przy mnie, wie co myślę, co czuję, czasem rozmawiam z nią jakby naprawdę siedziała obok.

   Słyszałam, że i u Ciebie wszystko dobrze. Spełniłaś swoje pragnienie i zostałaś lekarką. Cieszę się bardzo i gratuluję!

   Hala! Ja wiem, że  nie możesz się doczekać kwestii najważniejszej czyli tyczącej się listów Balickiego. Wytrzymałaś tyle czasu w nieświadomości,  a przecież dotyczy to także i Ciebie z tego względu, że zostałaś żoną Lidka.

   Otóż wyobraź sobie, że owe przytrzymane listy pochodziły od syna Hipolita Balickiego, tego leśnika Hieronima, do  ówczesnej panny Herminy Gąski, późniejszej pani Czesławowej Blecharzowej, czyli mamy Lidka, a więc Twojej teściowej i odwrotnie, od niej do niego.  Czy Ty to rozumiesz? Oni się bardzo kochali,  a owocem tej miłości jest Twój tata!!! Jednak  stary Balicki, teraz powiem stary, uparty kozioł i nadęty buc, nie chciał przystać na taki związek. Powiedział, że żadna Gąska jego progu nie przestąpi! Cham jeden! Nawet gdy mu się wnuk urodził czyli Lidek (wybacz, że tak mówię ale inaczej wszystko mi się plącze, bo to skomplikowane jest), nie chciał o nim słyszeć ani go znać. Za wszelką cenę postanowił zniszczyć ten związek. Niestety, udało mu się.

Hieronim chciał tam, czyli na Kresy, pojechać z Herminą i synkiem. Stary tak nakłamał, że się będzie o nich troszczył i przyśle ich zaraz jak się tylko syn urządzi w nowym miejscu, że  mu uwierzył. Herminie zaś powiedział, że jego syn jej nie kocha, zabawił się tylko, bękarta nie potrzebuje, a tam na miejscu ma porządną narzeczoną i wnet się żenić będzie. Czy nie okropny?

   Opłacił pracownika z poczty, żeby zabierał listy tak, żeby żaden do adresata nie trafił i snuł swoją intrygę aż do tragicznego końca. Po takim oświadczeniu niedoszłego teścia Hermina czuła się zdradzona i oszukana, i nie chciała mieć do czynienia z żadnym więcej Balickim. Pan Czesław kochał Herminę od dziecka nieomal, zaakceptował i pokochał Lidka jak własne dziecko, uznał go za syna, dał mu nazwisko, ożenił się z Herminą.  Teraz już wiesz, dlaczego Lidek nie był do niego podobny nad czym kiedyś się zastanawiałyśmy.

   Stary intrygant już wcześniej pisał synowi, że Hermina to ladaco i zaraz po jego wyjeździe pocieszała się w smutku swoim. A potem nawet za mąż poszła. Koniec końców wszystko jest winą tego starego dziada. Hieronim ożenił się tam z młodziutką córką gospodarzy, która się w nim zadurzyła bez pamięci, urodziła mu synka, któremu dali na imię Horacy. Wcale nie wiedziała, że on już jednego syna spłodził, bo jej wcale nie powiedział. 

   Hieronim z ojcem widzieć się nie chciał, do matki też miał żal, że go przed ojcem nie poparła. A stary przejrzał na oczy dopiero wtedy, gdy banderowcy wymordowali całą osadę i Hieronima też. Wszystkich Polaków mordowali jak leci, bez litości, w potworny sposób. Żonie i synkowi cudem udało się ukryć i przeżyć, przekradli się lasami do bezpiecznych miejsc.

   Hala, widzisz co się porobiło? Gdyby stary sknera-intrygant był normalnym człowiekiem, Ty byś się Balicka z domu nazywała. Ale myślę, że nie masz czego żałować. Zobacz ile złego ten stary kozioł zrobił. Przez jego postępowanie zamordowali mu syna, rodzony wnuk chował się bez prawdziwego ojca (ten przysposobiony był dla niego bardzo dobry, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło), drugi wnuk też się chował bez ojca,  a on sam żadnego nie znał. Wreszcie sam umarł z rozpaczy i jego żona też. Tyle istnień ludzkich przez niego doznało krzywdy.

   Z jednej strony to smutna historia ale z drugiej… Jakby pani Hermina wyjechała z małym Lidkiem na Kresy to wszyscy mogliby zginąć,  a Ty nie miałabyś Lidka za męża i takiej ślicznej córeczki jak Ingunia. Skąd wiem? Od kogoś kto Was zna,  ale nie mogę podać od kogo, takie czasy.

Zastanawiasz się teraz pewnie nad tym wszystkim. Prawda, że historia to jest niesłychana, jak ze starego romansu?

   O sobie jeszcze tylko Ci powiem, że gram w teatrze,  a teraz ostatnio proponują mi rolę w filmie!  Jeszcze nie wiem jak zdecyduję. Pamiętasz co  mówiłaś? Że aktorką powinnam zostać i występować na scenie?  Miałaś rację, scena to mój żywioł.

   Hala, odpisz mi tą samą drogą. Jak się nadarzy sposobność wyślę Ci drugie listy.  Muszę kończyć bo mój kurier się pojawił. Ściskam Cię mocno, po siostrzanemu i szczęścia życzę,

                              Twoja przyjaciółka Zośka

Inga siedziała bez ruchu i myślała, myślała, myśli przelatywały przez głowę tam i z powrotem z szybkością błyskawicy. Siedziała i siedziała…

– Kochanie, gdzie ty znowu zniknęłaś? – zawołał Feliks.

Nie reagowała, całą duszą przebywała w innym świecie. Łączyła ze sobą różne drobne fragmenty przeszłości, zupełnie jakby ze znalezionych różnokolorowych koralików rozsypanych wokół z pozrywanych nitek tworzyła nowy, mocny sznur korali z wykorzystaniem wszystkich do tej pory odnalezionych kuleczek…

– Feluś, jakbyś się poczuł gdybyś nagle dowiedział się, że jesteś kimś innym niż myślałeś, że jesteś przez swoje całe życie?

Feliks wdrapał się na strych, usiadł obok Ingi, wziął ją za rękę. Trzymał przez chwilę w swoich dłoniach bawiąc się jej palcami. Inga pomyślała, że dobrze było przezwyciężyć wieczorem zmęczenie i pomalować paznokcie… Podniósł do ust jej dłoń… Jak w starym romansie, pomyślała, jak w czasie gdy Hala pisała pamiętnik…

– Inguś, ja się domyślałem od dawna. Nic nie mówiłem, ponieważ widziałem, że jest to jedyny temat, który odciąga twoje myśli od naszych obecnych problemów. Kiedy pogrążałaś się w lekturze listów od rodziców lub po raz któryś z rzędu nurkowałaś w pamiętnik mamy, odprężałaś się, odpoczywałaś, jakbyś stamtąd czerpała siłę na ciąg dalszy tych naszych zmagań.

– Feluś, ty naprawdę to widziałeś i nie podzieliłeś się ze mną taką tajemnicą? Powinnam się na ciebie obrazić ale… ale ja ci dziękuję za to! Naprawdę jest jak mówisz, takie odprężenie, zanurzenie się w inny świat bardzo mi pomagało. Lecz teraz to jest coś niesamowitego. Kim więc ja jestem?

– Sobą, kochanie, sobą. Cudowną kobietą, która dzieli ze mną dobre i złe chwile. Przepraszam, że ostatnio tych drugich jest tak dużo, że nie mogę ci zapewnić warunków na jakie zasługujesz, że nie mogę ci prezentu…

– Przestaniesz wreszcie? Ile razy mam ci mówić, że to żadna twoja wina! Są sprawy na które nic się nie poradzi. Czy nasi rodzice mieli wpływ na wybuch drugiej wojny? Nie mieli, tak? Na to, co teraz się dzieje my też nie mamy wpływu. To znaczy teoretycznie mamy, ale najwyraźniej za mały, siły przeciwne są w natarciu lecz nie będzie tak zawsze. Wreszcie się obudzą ci co nie chodzą na wybory i zaczną myśleć. Nie wierzę, że całe społeczeństwo jest takie… zresztą to nie społeczeństwo tylko jakaś inna forma… A w ogóle co mnie to w tej chwili obchodzi. Zobacz, przeczytaj. Sophie O’Connor to Zośka, przyjaciółka mojej mamy ze szkoły!

– Coś podobnego – autentycznie zdziwił się Feliks. – Ta… właśnie ta Sophie O’Connor? Naprawdę? Skąd wiesz?

– Przecież ci mówię, stąd – pomachała listem przed nosem męża. – I mama nic nie powiedziała! Mnie, swojej córce!

– Widocznie miała powody. Wiesz jak było, niechętnie widziano jakiekolwiek kontakty z tamtą stroną, może bała się narazić ciebie na kłopoty.

– Może tak być – zastanowiła się. – Poznałam kiedyś na weselu koleżanki chłopaka ze Stanów. Polaka, który wyjechał z rodzicami. To były już lata siedemdziesiąte, więc mógł spokojnie tutaj na wesele przylecieć. Podobał mi się bardzo, nie powiem. Miał napisać, czekałam, czekałam i się nie doczekałam. Potem poznałam ciebie i przestałam czekać…

– No ładnie, czego ja się dowiaduję po tylu latach małżeństwa…

– Nie pleć, przecież mówię, że przestałam czekać. Po roku przyszła pocztą koperta. W środku było zdjęcie, które wtedy mi zrobił, kartka z życzeniami świątecznymi, ale na poprzednie święta. Rozumiesz? Gdyby przyszła o czasie mogłoby się życie potoczyć inaczej…

– W tym przypadku jestem wdzięczny stosownym służbom – uśmiechnął się do żony.

– Słuchaj dalej. Koperta była włożona do woreczka foliowego, zapieczętowanego szczelnie. Wewnątrz, na kopercie znalazłam adnotację, że przesyłka przyszła w stanie uszkodzonym. Akurat!

– Właściwie sama sobie odpowiedziałaś na zadane pytanie: dlaczego? Mama nie chciała, żebyś się męczyła próbując ukrywać, że gwiazda zachodniego kina jest przyjaciółką twojej matki. Mogłabyś nie wytrzymać i wygadać się w najmniej odpowiednim momencie. Sprowadzić by to mogło problemy dla całej rodziny bliższej i dalszej.

– Masz racje. Teraz już z tym nic nie zrobię, ona zmarła kilka lat wcześniej niż mama. Jaka szkoda, teraz mogłyby normalnie się spotkać jak ludzie…

– Szkoda, pewnie, że szkoda lecz już nic na to nie poradzisz.  Chodź, pora coś zjeść, zgłodniałem przez te sensacje.

–  To jeszcze nie wszystko… ale dobrze, reszta potem.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy