Słoneczko wchodziło do salonu Patrycji rozjaśniając każdy kącik, promyczkami gładziło futerka czterech kotów, z których najmniejszy mrużył zielone oczy i stroszył grafitowe sterczące kudełki.
– Wyglądasz jak szczotka do kurzu – zaśmiała się Olga. – Ciocia, nie myślałam, że koty się ze sobą dogadają. Bałam się, że będą walczyć, a one są zupełnie spokojne.
– Wiesz, zwierzaki upodobniają się do swoich opiekunów – uśmiechnęła się Patrycja do siostrzenicy.
– Ciocia, odwrotnie też. Fajnie tu u ciebie. Podoba mi się domek, ogródek mi się podoba, jest malutki i nie trzeba się napracować, ale jest i można sobie w nim posiedzieć. Od początku mi się podobał, ale teraz jest ładnie, zielono. I masz huśtawkę.
– Prawda, że jest ładnie? – ucieszyła się Patrycja. – Bardzo lubię ten domek. Nawet nie przypuszczałam, że tak fajnie będzie mi się tu mieszkało. I sąsiadki mam super. Widzisz, mogłam do was pojechać nawet na kilka dni, a one się zajmowały kotami. Nawet po ciebie mogłam pojechać korzystając z uprzejmości Marysi.
– Ale pani Marysia nie jest twoją sąsiadką – bystrze zauważyła Oluśka.
– Jest przyjaciółką córek moich sąsiadek.
– Aha. A daleko jest ten Julianów? Mogłybyśmy tam pójść na spacer?
– Oczywiście, że tak. Niedaleko, zaczyna się tuż przed torami. Czy wiesz, o które miejsce konkretne chodzi?
– To jakaś nazwa jak z bajki, Kopciuszka czy Krasnoludków, zaraz się zapytam.
Wyjęła telefon i zapomniała o ciotce prowadząc z Szymkiem ożywioną esemesową rozmowę. Patrycja tymczasem wciąż nie mogła opędzić się od myśli, która dopada każdego w różnych sytuacjach. Jaki ten świat mały! To wprost niemożliwe, żeby aż do tego stopnia. Jednak… w sumie nie ma nic niezwykłego w tym, że babcia byłej żony Karola mieszka niedaleko. Studiował przecież w Warszawie, poznawał studentów z różnych części Polski i akurat trafiła mu się taka żona, co ma tutaj babcię… Maryśkę i jej tatę oraz entuzjastów „Filiżanki” przecież też poznał w tym samym czasie…
Olga sprawdziła w smartfonie gdzie mieszka prababcia Szymka i jak tam dotrzeć. Wiedziała już, że chłopcy przyjadą za tydzień, czyli mniej więcej wtedy co mama. Postanowiła nie czekać tak długo lecz wziąć sprawy w swoje ręce. Wciąż chodziła za nią pewna uporczywa myśl i nie dawała spokoju. Dziewczynka miała niejasne wrażenie w swej młodej główce, że w jakiś irracjonalny sposób ta prababcia pomoże jej zrozumieć postępowanie własnego taty, Olgi taty. Ona do tej pory nie mogła tego pojąć chociaż przed mamą i całą resztą świata udawała twardzielkę. Tak była pochłonięta swoimi przeżyciami, że przestała zwracać uwagę na klasową grupkę wrednych koleżanek, na ich dokuczanie i zachowanie, które przedtem sprawiało jej przykrość. Znudzone brakiem reakcji Olgi dały jej spokój i znalazły sobie inną ofiarę. A ona jedynie z Szymkiem mogła szczerze rozmawiać, wylewać przy nim swoje żale, nie musiała kryć łez, które nie jeden raz płynęły z jej oczu. Szymek miał za sobą przeżycia podobne do jej przeżyć dlatego się tak dobrze rozumieli. Wprawdzie mama Szymka mieszkała w mieszkaniu obok taty i mały Tymek miał mieszkać z nią, ale nigdy nie było jej w domu, jeździła po całym świecie z wycieczkami i chłopcami zajmował się ich tata, praktycznie tylko i wyłącznie on. Mamę Olga widziała może dwa razy w życiu. Szymek najpierw bardzo przeżył rozwód rodziców, potem przywykł, przemyślał, wydoroślał ponieważ z reguły trudne chwile w dziecięcym krótkim życiu przyspieszają dorastanie i rozwój. Mógł więc służyć wsparciem koleżance, której przyszło się zderzyć ze skomplikowanym światem nieodpowiedzialnych dorosłych. Mieszkali blisko siebie i z pewnością ten fakt również miał znaczenie w rozwinięciu się ich przyjaźni. Pomagali sobie na przykład pożyczając zeszyty gdy jedno było chore czy książki z lektury obowiązkowej. Chociaż w dobie komputerów i internetu nie wszystkim dzieciakom potrzebna była bezpośrednia bliskość innych osób – im akurat pomagała wzajemna obecność i przyjaźń. Sytuacja stała się niezwykła, jakby żywcem wyjęta z komedii romantycznej, kiedy się okazało, że Patrycja, jej ukochana ciocia mieszka niedaleko prababci Szymka i Tymka, czyli babci ich mamy. A już sposób w jaki się poznali w sklepie pan Karol i ciocia – to w ogóle nie do pobicia. Po prostu rewelacja! Olga na samo wspomnienie dostawała ataku śmiechu. Tak więc pomyślała, że sama tę prababcię Benię odszuka iii… nie wiedziała co się za tym ”…iii…” będzie kryło, to się dopiero okaże. W końcu nie będzie długo przebywać u ciotki, chłopcy też nie wiadomo na ile do tej swojej prababci przyjadą, więc aby nie marnować czasu postanowiła zrobić wstępny rekonesans.
Na drugi dzień po przyjeździe poznała Amelkę, siedmiolatkę znaną jej z opowiadania cioci o zaginionym rudym kocie, który szczęśliwie powrócił do swojego domu. Amelka wraz z mamą Alicją pomagały w poszukiwaniu kociego domu oraz w opiece dokładając się do kosztów wyżywienia Paskudka (tak miał na imię o czym się wszyscy dowiedzieli od odnalezionych opiekunów). Do domu nie mogły kota zaprosić z powodu Bonzo, psa adoptowanego ze schroniska, przeuroczego rudego słodziaka wyglądającego jak skrzyżowanie golden retriwera z jamnikiem, który był cudowny, ale któremu, niestety, awersja do kotów nie pozwalała na zawieranie bliższej znajomości z tymi futrzakami. Alicja i Amelka nie traciły nadziei, że kiedyś uda się zmienić nastawienie Bonzo do kociego rodu i pracowały nad tym usilnie. Tata Amelki wspierał je zdalnie w tych usiłowaniach. Dlatego zdalnie, iż pracował za granicą, na kontrakcie w Islandii. Olga razem z Amelką kilkakrotnie wyprowadzała Bonzo na łąkę i do lasku. Pomyślała więc, że obydwie mogłyby się wybrać na poszukiwanie prababci Beni wykorzystując wyjście z psem na spacer.
W czasie wakacji dzieci i młodzież, do której to kategorii zaliczała już samą siebie Honoratka, jeśli nie wyjeżdżają na kolonie i obozy, chętnie przebywają w innych miejscach niż dom. Na przykład u babci i dziadka, gdzie dwa psy dostarczają zajęć i rozrywki, jest inaczej niż codziennie w domu co stanowi miłą odmianę. Zabawa z nimi jest zajmująca tym bardziej, że można wychodzić z domu pod pretekstem wyprowadzenia Zadziora albo Zorki i nikt nie zgłasza sprzeciwu.
Honoratka zobaczyła idące dziewczynki. Amelkę znała „od zawsze”, Oluśkę od niedawna, ale ją polubiła. Jeszcze bardziej gdy dowiedziała się o rozwodzie jej rodziców.
– Hej, dziewczyny, gdzie idziecie? – zawołała.
– Idziemy z Bonzo na spacer – odpowiedziała Amelka.
– Na ulicę idziecie? Przecież jest upał, nie lepiej pójść na łąkę?
– Ale…- zawahała się Olga, – my idziemy w konkretne miejsce.
– O, a w jakie? – zainteresowała się Honoratka. – Powiedz, ciekawa jestem.
– Chcemy zobaczyć gdzie mieszka prababcia chłopaków, moich sąsiadów z osiedla w Krakowie. To jest… zobacz, tu mam adres. Oni tu niedługo przyjadą, na trochę… Bo wiesz, tak naprawdę… mama ich zostawiła jak mój tata mnie… Jestem ciekawa co sobie myśli ta prababcia o tej mamie… Wiesz, chciałabym zrozumieć – dodała posmutniałym głosem i wyrazem twarzy dojrzałym nagle tak, jakby dzieciństwo zostawiła na chwilę gdzieś daleko…
– Ależ tam nie musicie iść ulicą, można bokiem, przez lasek, pies się nie zmęczy na upale. Wiecie co? Pójdę z wami. Wezmę Zadziora, ty, Oluśka, możesz wziąć Zorkę, Amelka będzie trzymała swego Bonzo. Zrobimy sobie wycieczkę, chcecie dzieciaki?
Olga miała się obruszyć za „dzieciaki”, ale…
– Super – zawołała. – W ten sposób nie będę musiała tłumaczyć po co i dlaczego tak długo… A ja chcę zrozumieć …
– Daj spokój, Oluśka, dorosłych ciężko zrozumieć, odpuść sobie – powiedziała Honoratka.
– Twój tata cię nie zostawił, nic nie rozumiesz!
– Na szczęście, ale mam oczy i uszy otwarte, i wiem co się wokół dzieje. Dlatego dobrze ci radzę, daj spokój. Z czasem się dowiesz… Kilka moich bliskich koleżanek ma rozwiedzionych rodziców – zakończyła poważnie
Dzieci mają na szczęście szybką zdolność regeneracji, zmiany nastroju i zainteresowania.
– Chodźcie, pokażę wam drogę przez lasek – ciągnęła Honorka. – Będzie krócej.
– Ja znam tę drogę – powiedziała Amelka. – Z mamą i Bonzo nieraz chodzimy tam na spacery. Kiedyś widziałyśmy cztery sarny.
– Też widziałam całe stadko – skinęła głową Honoratka. – I jeszcze zające widziałam.
– A ja bażanty. One tak śmiesznie skrzeczą. Bonzo od razu chce je łapać.
– Nasza Zorka też jest nimi zainteresowana. Może na nie polowała kiedy nie miała domu, coś przecież musiała jeść.
– Biedne takie pieski – wtrąciła Olga. – Bardzo chciałabym mieć psa, my mamy tylko koty. Ale nas z mamą nie ma w domu przez cały dzień, to przecież nie mógłby siedzieć w sam. Koty mogą, szczególnie jak są dwa albo więcej. Mama mówi, że tworzą rodzinę i żyją własnym życiem, kiedy są same. To znaczy nie są same tylko ze sobą.
– Wiesz, póki jesteś u cioci możesz bawić się z naszymi psami, prawda Amelka?
– Na zapas się wybaw, bo jak wrócisz do Krakowa to znowu ci będzie brakowało psów – zgodziła się Amelka z Honoratką.
Wyszły na łąkę przez tylną osiedlową furtkę. Żółta nawłoć, zajmująca dużą przestrzeń jak okiem sięgnąć, falowała w podmuchach wiatru dając złudzenie morskich fal o zachodzie słońca zabarwionych na złoty kolor. Nad kwieciem uwijały się roje brzęczących owadów. Szybko przebiegły krótką odkrytą przestrzeń zalaną słońcem i wpadły do lasku gdzie przywitał je miły cień i najprzeróżniejsze ptasie głosy. Przystanęły na małym mostku nad szemrzącym wąziutkim strumyczkiem zatrzymane przez psy, które zwęszyły jakiś niezwykle intrygujący je zapach. Zadzior węszył najdłużej, po czym skierował się ku kępie krzewów rosnących z boku ścieżki. Spojrzał na Honoratkę i leciutko pociągnął ją dając wyraźnie do zrozumienia o co mu chodzi.
– Słuchajcie, Zadzior chce nam coś pokazać. Idziemy za nim – zdecydowała Honoratka.
Pod krzakiem leżała reklamówka, lekko przysypana suchym igliwiem i ziemią, najwyraźniej porzucona przez kogoś, nie zgubiona. Nawet można powiedzieć, że celowo ukryta.
– Zadzior wymownie spojrzał na Honoratkę i na znalezisko. I jeszcze raz na Honorkę i na reklamówkę. Domyśliła się od razu co chciał jej przekazać czworonożny przyjaciel.
– Zobaczcie, tam coś jest – szeptem powiedziała Oluśka jakby obawiała się, że ktoś ją usłyszy i stanie się coś strasznego, może w krzakach siedzi ukryty złoczyńca i rzuci się na nie?
Honoratka zobaczyła obawę w oczach i postawie dziewczynek. Uśmiechnęła się z całą piętnastoletnią wyższością.
– Nie bójcie się – powiedziała spokojnie. – Przecież jesteśmy z psami. One nie dadzą nam zrobić krzywdy. Zapomniałyście, że Zadzior jest policyjnym psem? Wprawdzie na rencie, ale to nie ma żadnego znaczenia. Jest super psem.
Dziewczynki najwyraźniej poczuły się uspokojone i zbliżyły się do Honoratki, która podniosła z ziemi patyk i zaczęła nim odgrzebywać reklamówkę. Odsunęła wszystko co na niej było i precyzyjnie wkładając kijek w ucho torby wyciągnęła ją spod krzaka. Zaintrygowane patrzyły jak ze środka wysypują się zaadresowane koperty.
– To jakby było z torby listonosza – zauważyła Olga.
– Może go morderca zamordował i teraz napadnie na nas – szepnęła Amelka.
– Co ty pleciesz – spojrzała z politowaniem Honorka. – Za dużo horrorów oglądasz.
– Co zrobimy? – zastanowiła się Oluśka.
– Nie powinnyśmy tu zostawiać, ktoś może czekać na ważne wiadomości – stwierdziła Honoratka.
– Dużo tego nie ma… – Olga obrzuciła znalezisko uważnym spojrzeniem.
– To może trzeba zanieść te listy do adresantów – zaproponowała Amelka.
– Adresatów – poprawiła Olga. – A wiecie gdzie to jest? Te ulice? Ja nie znam tu żadnych ulic, tylko cioci, czyli waszą, osiedlową i … pokaż… Krasnoludków? O, to właśnie na tej ulicy mieszka prababcia mojego kolegi z klasy.
– Wiesz jak ona się nazywa?
– Nie wiem, chłopcy mówią na nią babcia Benia
– Trzeba pójść kawałek za tory, minąć takie nowe bloki, potem willę, w której kręcili ślub Joasi i Tomka z „M jak miłość” – wykazała się Amelka.
– Naprawdę tu kręcili? – zainteresowała się Olga.
– Naprawdę – przytaknęła Honoratka. – U nas na Ursynowie też kręcili dużo scen.
– Za tą willą trzeba skręcić i już są takie fajne ulice, takie bajkowe – wyjaśniła Amelka. – Czytaj, Honorka, nazwy na kopertach. Chodźcie, tam jest ścieżka, którą chodzimy z mamą. Wyjdziemy niedaleko domu Klarki i Antka.
– Kopciuszka, Złotej Rybki, Skrzatów, Elfów…
– Pokaż – wyciągnęła Olga rękę. – Nie wierzę, że są takie nazwy ulic – wzięła kilka kopert i czytała z niedowierzaniem – Królowej Śniegu, Kolorowych Snów… – przekładała koperty przebiegając wzrokiem adresy. – Dalej są już zwyczajne, Kombatantów, Sybiraków… jeszcze Srebrnych Świerków jest ładna.
– Mnie się najbardziej podoba Złotej Rybki – powiedziała Amelka.
– Mnie chyba Bajkowa – zastanowiła się Olga.
– Na Bajkowej mieszkają Antek i Klara, bliźniaki z mojej klasy – powiedziała Amelka. – I jeszcze Adaś, zaraz obok nich.
– A ja wolałabym mieszkać na ulicy Kolorowych Snów – oświadczyła Honoratka. – Mogłabym spać do woli, nie budziliby mnie do szkoły, a sny miałabym najpiękniejsze z pięknych – uśmiechnęła się.
– Chodźcie za mną – Amelka energicznie ruszyła do przodu pociągając za sobą Bonzo. – Znam tu ścieżkę na skróty, chodziłyśmy z mamą tędy dużo razy, bo moja mama przyjaźni się z mamą bliźniaków. Wyjdziemy niedaleko domu Klarki i Antka.
– Ładne te domki – powiedziała rozglądając się Olga, gdy po niedługim czasie dotarły do bajkowego osiedla i domu bliźniaków.
Amelka zadzwoniła domofonem, w momencie przy furtce znalazł się Antek. Najpierw spojrzał z pewną dozą nieufności na Honoratkę, która w pierwszej chwili wydała mu się dorosłą osobą. Dopiero po wyjaśnieniu Amelki spojrzał na nią innym okiem, a sprawa znalezionych listów wyraźnie go zainteresowała.
– Klarka! – zawołał zwracając głowę w stronę otwartego okna od pokoju siostry. – Klarka! Chodź tu do nas!
Po chwili z domku wyszła, a raczej wyskoczyła, uśmiechnięta dziewczynka.
– Co się stało? O, cześć Amelka, cześć Bonzo – już witała się ze znajomym psem.
Zorka natychmiast podstawiła łeb, przecież nie mogła pozwolić, żeby Bonzo zgarnął większą ilość głaskanek. Zadzior stał spokojnie obok Honoratki przyglądając się całemu towarzystwu. Lubił mieć wszystko na oku i pod kontrolą.
Dziewczynki opowiedziały rodzeństwu co im się przydarzyło po drodze przez lasek. Zgodnie uznali, że należy przesyłki dostarczyć pod wskazane na kopertach adresy. Tym bardziej, że wszystkie były w najbliższej okolicy. Uwinęli się szybko wrzucając po prostu listy do skrzynek. Na koniec zostały dwie koperty zaadresowane do pani Bernardy Grudy.
– To przecież do pani Beni – powiedziała Klarka. – Chodźmy do niej, lubię ją, zawsze ma coś słodkiego dla nas….
Okazało się, że to bardzo blisko bliźniaków. Olga się ucieszyła myśląc, że łatwiej uda się jej dzięki temu nawiązać kontakt z babcią Benią. Zadzwoniła domofonem. Po chwili otworzyły się drzwi i ukazała się w nich drobna, starsza kobieta o srebrnych włosach upiętych w koczek. Przysłoniła oczy ręką, widocznie światło w pierwszej chwili było zbyt jasne i oślepiło ją..
– Dzień dobry – zawołała Honoratka. – Mam dwa listy. Pani adres jest na kopercie…
– Listy? – zdziwionym głosem spytała starsza pani. – Wejdź, dziecko, proszę.
– Ale nas tu jest więcej – wysunął głowę Antek zza słupka. – Dzień dobry pani Beniu.
– To ty, Antosiu? I Klarka też tu jest – zauważyła z uśmiechem. – Co was do mnie sprowadza? Aha, coś mówiłaś o listach – zwróciła się do Honoratki. – Wejdźcie przez bramkę.
Weszli wszyscy i w małym przedogródku zrobiło się tłoczno. Pani Bernarda, jako była nauczycielka z powołania, poczuła się jak ryba w wodzie w otoczeniu gromadki dzieciaków. Nastolatki też dzieciaki – pomyślała patrząc na najstarszą dziewczynkę. Antosia i Klarę znała od kiedy zamieszkali w sąsiedztwie. Polubiła i rodziców, i dzieci. Czasem korzystała z ich pomocy przy większych zakupach.
– Proszę, oto listy – podała Honoratka dwie koperty.
– O, bardzo ci dziękuję – pani Bernarda wzięła koperty. – Czekałam na to! – wykrzyknęła. – Nie wiem czemu tak długo szedł ten list … ale zaraz, skąd u was, jakim cudem?… – zastanowiła się.
– Znalazłyśmy pod drzewem idąc przez lasek – powiedziała Olga.
– Właśnie, wyszłyśmy z psami na spacer i znalazłyśmy reklamówkę z listami – dodała Amelka.
– Tak naprawdę to Zadzior znalazł – wyjaśniła Honoratka. – On był policyjnym psem, teraz jest u dziadka na emeryturze.
– Jakaś tajemnicza historia – zastanowiła się pani Benia. – Przecież to karygodne, żeby przesyłki znalazły się w lesie! Powinny zostać doręczone do adresatów! Złożę skargę na poczcie.
cdn.