Szczawnicka willa „Wanda”

Wspominałam już o willi Wanda nad Grajcarkiem. Zachwycałam się za każdym razem kiedy przechodziłam obok. Musiała być imponująca, piękna w latach swej świetności,  po prostu marzenie. Ze smutkiem patrzyłam jak niszczeje, stoi biedna, samotna, opuszczona, w coraz gorszym stanie za każdym naszym pobytem. W Wikipedii jest opis, który skopiowałam i pokazuję tu, żebyście nie musieli szukać a mieli możliwość zapoznania się z historią.

🍀„Willa została wybudowana w dwudziestoleciu międzywojennym przez rodzinę Zachwiejów-Gawlak. Był to hotel pierwszej kategorii. Miał światło elektryczne. Pierwszą właścicielką była Maria Zachwieja, a nazwa willi pochodziła od imienia jej córki, Wandy. Projekt został zakupiony od hrabiego Adama Stadnickiego.

Willa słynęła ze świetnej kuchni prowadzonej przez kucharza z Francji. Jednym z licznych gości była tu często Tola Mankiewiczówna.

W czasie II wojny światowej willa stanowiła ważny punkt działalności ZWZ i AK. Rodzina Zachwiejów zaangażowana była czynnie w działalność ruchu oporu. Od grudnia 1939 roku dom był punktem zbornym i przerzutowym dla uchodźców. Wojciech Zachwieja (ur. 30 czerwca 1915 roku) po powrocie z kampanii wrześniowej wraz z bratem Janem (ur. w 1920 roku) byli kurierami, przeprowadzali uchodźców przez granicę na Węgry. Maria Zachwieja (ps. „Willa Wanda”) i jej córka Wanda (ps. „Mała Wanda”) były łączniczkami ruchu oporu.

26 listopada 1941 roku Gestapo aresztowało braci, ich matkę Marię i siostrę Wandę. Po przesłuchaniach w Palace w Zakopanem Maria Zachwieja trafiła do obozu koncentracjnego Auschwitz-Birkenau, a jej obaj synowie zginęli w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen: Wojciech 23 lipca 1942 i Jan 3 września 1942 roku. Siedemnastoletnia Wanda, po trzyipółmiesięcznych torturach w siedzibie Gestapo w Zakopanem wróciła do domu w Szczawnicy.

Od 1942 roku znajdował się tu szpital zakaźny prowadzony przez Zbigniewa Kołączkowskiego.

Po wojnie willa „Wanda” została upaństwowiona. Maria Zachwieja wróciła z obozu do nieswojej już willi. Przez pierwsze dwa lata po wojnie w willi funkcjonował Fundusz Wczasów Państwowych, a w roku 1947 jej przeznaczenie zostało zmienione na ośrodek zdrowia. W 1998 roku willa wróciła do spadkobierców właścicieli. Wymaga generalnego remontu, aby mogła być dalej użytkowana.” 🍀

Podczas ostatniego pobytu w moim ukochanym miasteczku z wielką radością zauważyłam, że coś się dzieje wokół Wandy. Otóż prace remontowe zostały rozpoczęte i piękna willa odzyska swą świetność jak mniemam. Ucieszyłam się jak głupia! Rzeczywiście jak głupia, przecież to nie moje, ja nic do Wandy nie mam, ale się cieszę 😃Zamieszczałam już na blogu filmik z YT o starych szczawnickich domach.  Tam pokazana jest Wanda z drona, czyli widać to, czego bym z ziemi nie zobaczyła. Odszukałam filmik, żebyście mogli popatrzeć na Wandę z lotu ptaka –  https://www.youtube.com/watch?v=lF9QX2ktyO4&t=180s

Poniższe fotki zrobiłam właśnie ostatnio. Wyczytałam też, że remont robi właściciel pięknego obiektu postawionego obok, którego zdjęcie jest jako pierwsze w poprzednim szczawnickim wpisie    http://annapisze.art/?p=6727

Z tego faktu akurat „mam radość”, bo miło patrzeć jak coś rośnie i się rozwija, natomiast smutkiem napawa obraz zniszczeń w miejscach „odzyskanych” przez kogo innego. Napiszę o tym też, robiłam specjalnie zdjęcia, żeby pokazać.

Tu wcześniej pisałam o Wandzie  http://annapisze.art/?p=2066

Wanda w remoncie …

Kończę, słyszę babcię D.  hałasującą w swoim pokoju, wczoraj nam nieźle dała popalić 🙁 Straszna jest choroba odbierająca człowiekowi wszystko – pamięć, zdrowie, poprzednią osobowość, charakter, osiągnięcia całego długiego życia (92 lata)…  Tak więc – obyśmy zdrowi byli – czego nam wszystkim  życzę. Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 🌞🌞 🌞

Na szczęście – cudowne pieski z Ducha 💗

💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗

Pięknego weekendu 🍀🌞🌷

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 5 komentarzy

„Babie lato i kropkla deszczu” – 10

W portmonetce Ingi zostało sto złotych i jeszcze coś powinno być w kosmetyczce, do której  wrzucała złotówki jeśli kasjerka wydała jej jakieś w Biedronce.  Ze łzami w oczach wyjęła zeszyt, w którym zapisywała wszelkie wydatki. Jest dopiero szósty, a jej zostało sto złotych! Żeby choć jedną niepotrzebną rzecz kupiła! Nie! Kupuje tylko to, co najpotrzebniejsze i niezbędne, podstawowe środki czystości, jedzenie. I też żadnych rarytasów tylko to co najtańsze, czymś przecież trzeba zapchać żołądki bez względu na skład chemiczny produktów. Żeby nie jeść wyłącznie sztuczności, trucizn, chemii – sama robi jak najwięcej, piecze, smaży, gotuje, miesza składniki tak, żeby było więcej jedzenia.  Kotlety mielone na przykład składają się głównie z namoczonej bułki (albo chleba), cebuli i przypraw, drobiowego mielonego mięsa jest odrobina. Gdyby nie było wcale to Feliks powiedziałby, że nie będzie jadł. Inga już od dawna próbuje przestawić męża na jedzenie w wersji vege, ale bez skutku. Natomiast wiele potraw bezmięsnych już jadał, tylko bez szyldu „vege”, natomiast pod hasłem „wypróbowałam nowy przepis” i udaje się. Ale jak przez dziewiętnaście dni utrzymać dom za sto złotych? Tego naprawdę nie wiedziała. Popłakała się zliczając rachunki. Zaraz zaczęła dyskretnie wycierać oczy, żeby mąż nie zobaczył i się nie zdenerwował. Nie wolno mu się denerwować… A w tym miesiącu czterysta złotych poszło na wizytę Feliksa u specjalisty. Sto czterdzieści wydała na swoją dentystkę, w związku z czym miała wyrzuty sumienia. Oczywiście wiedziała, że kompletnie bez sensu, że musiała ząb naprawić, ale wyrzuty miała i już!  Podniosła się i poszła do kuchni przesmażyć cztery jabłka, które leżały w koszyczku. Zrobi z nich nadzienie do naleśników, taki będzie dzisiaj obiad. Spojrzała przez okno i zobaczyła teściową przy drewutni…

Po chwili zła jak osa trzymała w rękach kolorowe worki do segregowanych śmieci, które zostawiała firma odbierająca odpady. Potrząsała nimi i wyglądała jakby miała pęknąć na tysiąc kawałków.

– Szlag mnie zaraz trafi. Nie wytrzymam, łeb cholerze ukręcę któregoś dnia, naprawdę nie wytrzymam z wariatką. Przynajmniej mnie wsadzą i do końca życia będę miała święty spokój –  miotała pod nosem takie słowa i jeszcze inne różne przekleństwa wysypując na bruk całą zawartość żółtego worka na plastik, metal i papier. Teściowa wiadro liści z ziemią i piaskiem wsypała do środka. Wszystko namokło, ubrudziło się, upaprało błotem. Każdy wrzucony tam przedmiot uprzednio przez Ingę umyty a przynajmniej wytarty, żeby mniej śmierdziało ludziom pracującym w sortowni, musiała ponownie wziąć do ręki i chociaż wytrzepać .

– A ty co?  W Kopciuszka się bawisz czy skarbów szukasz? – usłyszała głos sąsiadki.

– Nie wytrzymam za chwilę. Widzisz co ona znowu zrobiła? Uduszę babę albo otruję i wreszcie będzie święty spokój.

– Jak ja cię rozumiem – powiedziała Kasia ze współczuciem. – Nikt cię tak dobrze nie zrozumie. Ja dotąd nie mogę uwierzyć, że jak coś położę to nie zginie i nie odnajdzie się na przykład w szafie teściowej. Wszystko zanosiła do siebie i chowała w różnych dziwnych miejscach, Wpadłabyś na to, żeby etui z komórką  przypiąć szpilkami od środka do abażuru stojącej lampy, a potem godzinami szukać wmawiając, że jej ukradziono? Oczywiście znacząco patrząc na mnie. Chwilami już sama zaczynałam wierzyć, że mam świra.

– Oj Kasiu – westchnęła Inga. – Ty miałaś podwójne przeżycia. Najpierw z tatą, potem z panią Wacią. Jak ty to przetrwałaś to ja nie wiem, bo ja już nie wyrabiam.

– Widocznie na to zasłużyłam. A ty patrz z dystansem, musisz go w sobie wyrobić. Ona nie robi tego świadomie przeciw tobie. To tylko choroba.

– Przecież wiem. Wciąż tak mówię Feliksowi, on to gorzej znosi niż ja. Dla niego cała sytuacja jest bardziej bolesna i niebezpieczna dla zdrowia.

– Pewnie, to przecież jego matka, nie twoja. A po zawale powinien mieć spokój i unikać stresu.

– Ale tak się żyć nie da. To jest niemożliwe! Osłaniam go przed nią, staram się brać na siebie jej ataki, ale chwilami nie daję rady, wysiadam. Bo i mnie szlag trafia, nie potrafię się pohamować.

– I tak cię podziwiam, że jakoś sobie radzisz w tak trudnej sytuacji. Chodzi mi o całokształt, o mądrości, w cudzysłowie oczywiście, wielkich tego świata. Tu też cudzysłów jest niezbędny. Przecież wiem co się dzieje, nie jestem ślepa ani głucha. Znaczy całkiem, bo częściowo jestem – uśmiechnęła się do Ingi. – Dla mnie jesteś bohaterką.

– Mów mi  tak jeszcze – blady uśmiech zaczął rozjaśniać zachmurzoną twarz Ingi. – Muszę ci podziękować, żeś tu przyszła, bo mi lepiej.

– Najgorzej, gdy się człowiek w tych swoich emocjach zamknie. One się w środku kłębią, gotują, wreszcie wybuchają nie wiadomo kiedy, najczęściej w sytuacji zupełnie nieadekwatnej do siły wybuchu.

– Masz rację. Miałam w tej chwili ochotę zrobić jej coś złego, chociażby ten duży kosz wsadzić na łeb.

– I oczywiście byś tego nie zrobiła.

– Oczywiście.

– Teraz przy śniadaniu słodkim głosem powiesz z troską: mamo, nie rób nic w ogródku, bo się zmęczysz i będzie cię bolało serce.

– Jakbyś we mnie siedziała.

– Przerabiałam cały mechanizm od a do zet setki razy.

– Naprawdę bozia cię tu przyprowadziła.

– Nie, psica – uśmiechnęła się Kasia.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Bożenom i Krystynom 🍀🌺🌷

 Bożenom i Krystynom życzę spełnienia marzeń i wspaniałego świątecznego  dnia🌹

…🍀 najlepsze życzenia 🍀 …

🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀

Pogoda wiosenna kusi do wychodzenia na zewnątrz. Ptaki śpiewają, jakiś jeden śpiewał przez nockę całą jakby już maj nadszedł. Może się biedakowi coś pomyliło albo się niespodziewanie zakochał, stąd takie trele 😊 Piwonie wychodzą z ziemi, tulipany już wyszły w niektórych miejscach, takich bardziej nasłonecznionych, są całkiem dużych rozmiarów. Jesienią dokupiłam nowe, posadziłam i jestem ciekawa jak zakwitną. Znalazłam jednego krokusika! Babcia D. jeszcze do ogródka nie wychodzi i dlatego liliowy krokusik kwitnie 😉

Zrobiłam nową pastę do chleba – z tuńczyka z puszki, dwóch jajek na twardo startych na drobnych oczkach, kawałka sera żółtego też utartego  (pozostał  z wczorajszej tarty, całego nie zużyłam), czerwonej cebulki pokrojonej w drobną kostkę, czosnku przepuszczonego przez praskę. Do tego oczywiście sól, pieprz i trochę majonezu, by się zlepiło wszystko razem i dało się tym smarować chleb.

… pasta ze szczypiorkiem „urośniętym” w słoiku …

Trafiłam w mojej Biedronce na świeżutkie boczniaki. Były cztery opakowania więc czym prędzej wrzuciłam je do koszyka i oddaliłam się z miejsca w obawie, że ktoś mi zabierze 😃 Pokroiłam je w kostkę (mnie więcej), wrzuciłam na patelnię na masło klarowane, dusiły się tam do miękkości. W międzyczasie pokroiłam cebulkę i dołożyłam do patelni (plus sól, pieprz, granulowany czosnek). Część wykorzystałam jako nadzienie do tarty z gotowego ciasta francuskiego (na wierzchu był ser żółty, czerwona papryka), z reszty usmażyłam pyszne placki (albo kotlety szarpane). Jakby nie nazwać – dawno nic mi tak nie smakowało, więc dokładnie powiem jak zrobiłam.  Do miski wsypałam płatki owsiane, bułkę tartą, vegetę, cebulkę pokrojoną w kostkę i wbiłam jajka. Wymieszałam wszystko i tak sobie stała owa masa. Następnie pozostałe boczniaki (te uduszone z cebulką już wystudzone) przełożyłam z patelni do miski i wyrobiłam całość. Dosypałam jeszcze trochę bułki, żeby masa była ściślejsza i łyżką wkładałam na rozgrzany olej „rozklapując” na cieńsze. Smażą się szybko. Wyszło coś wspaniałego (wg mego gustu) i do obiadu i do chleba. Uwaga! Ostatnia wiadomość – MS powiedział, że pyszne 😂

… tarta wyszła bardzo smaczna, podpiekłam najpierw spód i to była dobra decyzja 👍 kotletom nie robiłam fotki, wszystkie wyglądają tak samo…

Pieski z Ducha 💗

Dziękuję za odwiedziny 🙂  za pozostawione słowa i życzę spokoju, dużo radości oraz pięknej wiosny 🌷🌞🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 9

Niedługo po wieczorze w spędzonym w „Filiżance” Jagna obudziła się o poranku i zauważyła, że słońce zagląda do pokoju przez lekko rozszczelnione listewki żaluzji. Zdziwiła się, dotąd nie zauważyła jak to ładnie wygląda. Jeszcze bardziej zdziwiona była, iż nie czuje zmęczenia ani ogólnego zniechęcenia jak do tej pory. Przeciągnęła się niczym zadowolona kotka i energicznie odrzuciła na bok kołdrę. Wstała, odkręciła żaluzje i spojrzała przez okno. Wychodziło na wschód więc dlatego cały pokój zalała jasność słonecznego blasku. Aż zmrużyła oczy. Kilka głębokich oddechów, szybka toaleta i zeszła na dół. Matka już krzątała się po kuchni

– A cóż to dzisiaj z ciebie taki ranny ptaszek? – spytała zdziwiona widokiem córki. – Stało się coś?

– Dlaczego? – zapytała wesoło Jagna. – Dlaczego miałoby się coś stać?

– A dlatego, że odkąd rozstałaś się z firmą, nie wstałaś tak wcześnie. Ani jeden raz.

– Widocznie już odreagowałam firmowe przeżycia, przynajmniej częściowo. Obudziłam się w dobrym nastroju, zauważyłam po raz pierwszy od dawna, że świat jest piękny i mam ochotę żyć.

– To mi się podoba, córeczko ty moja kochana. Bardzo mi się podoba.

– I jeszcze mam ochotę na kawę – uściskała matkę. – Tak pachnie, że oparcie się jej aromatowi jest ponad moje siły, nie dam rady choćbym chciała.

– Ale nie chcesz, przecież parzę najlepszą na świecie.

– Dla ścisłości: nie ty lecz ekspres, ale niech ci będzie.

– Tata twierdzi, że najlepszą parzę ja i mnie ta wersja odpowiada – podsumowała Sabina stawiając przed córką kubek z kawą.

– Dziękuję, to jest prawie raj na ziemi – zamknęła oczy i z błogim wyrazem twarzy wdychała aromat. – A wiesz, mamo, że jak byłam młoda…

– Oho, staruszka się odezwała.

– No, dużo młodsza w każdym razie. Marzyłam, żeby stać w knajpie za barem. Tak jak na westernach.

– I użerać się z pijakami?

– Ja wtedy nie wiedziałam co to prawdziwy pijak, jeszcze się z czymś takim nie zetknęłam.  A teraz to bym sobie z każdym poradziła.

– Jaka odważna ta moja córcia – pogładziła Jagnę po głowie. – Na razie poradź sobie ze śniadaniem, chcesz teraz?

– Nie, dzięki. Wypiję kawę i, wiesz co, wyjdę z Zadrą. Nie byłaś z nią jeszcze?

– Nie, tylko ją na chwilę wypuściłam do ogródka.

– To ja się z przyjemnością przejdę.

Sabina z zadowoleniem patrzyła na córkę. Jagna założyła suni szelki, przypięła smycz i wyszły z domu. Jakby zupełnie inna Jagna wstała z łóżka – pomyślała, jakby ją w nocy coś odmieniło. Albo ktoś…

Zadra z Jagną, właśnie tak a nie odwrotnie ponieważ to Zadra prowadziła – wyszły tylną furtką z osiedla na łąkę. W słoneczny poranek było tu pięknie bez względu na porę roku.

Jak to możliwe, że przez tyle czasu nie dostrzegałam nic pięknego wokół siebie, nie widziałam niczego poza tą czarną dziurą, która tkwiła we mnie, w środku? – Myślała tak  rozglądając się z zachwytem jakby pierwszy raz w życiu przeżywała złotą jesień. Spuściła Zadrę ze smyczy pewna, że sunia nie odbiegnie daleko pilnując, by Jagna nie zniknęła jej z oczu.

Zadra doceniała dom, który teraz miała, obdarzając miłością wszystkich domowników i okazując przywiązanie na każdym kroku. Co przeżyła wcześniej – nie wiadomo, nie umiała opowiedzieć o przeszłości. Za to w czasie teraźniejszym wspaniale komunikowała się z opiekunami. Wprost nie do uwierzenia było, jak potrafiła sygnalizować  swoje potrzeby. Intonacją głosu, zachowaniem, spojrzeniem mówiła o co jej chodzi. A „zasób słów” i skala wydawanych dźwięków, którymi dysponowała – były imponujące.

Do nowej rodziny trafiła dzięki Kasi, którą przyjaciółka Dorota zmobilizowała do szukania domu dla suni. Jagna czuła coś w rodzaju oszołomienia od czasu, kiedy uświadomiła sobie iż nie miała pojęcia (bo i skąd), że najbliższa sąsiadka mamy (a więc i jej) jest zaprzyjaźniona z tak niezwykłym gronem ludzi jak Teresa Olszyńska i Dorota Brzozowska. I jeszcze, że ma w domu Zadrę, suczkę znalezioną i przygarniętą przez owo zacne grono, a konkretnie przez szwagierkę Doroty, Aldonę Jabłońską, z którą wspólnie prowadziły sklep internetowy oferujący ręczne wyroby tekstylne i nie tylko, niepowtarzalne, indywidualne, dzieła sztuki po prostu, projektowaną przez siebie odzież zdobioną między innymi techniką batikową. Jagna nieraz wchodziła na internetową stronę sklepu, z przyjemnością i podziwem oglądała oferowane modele. Na zachwycie się kończyło ponieważ w pracy obowiązywał mundurek – elegancki kostium. Po pracy – po pierwsze miała mało czasu i mało siły i po powrocie do domu nic już jej się nie chciało, a po drugie – na „po domu” miała aż nadto ciuchów, nowe nie były jej potrzebne.  Ale zaraz… przecież teraz kostiumy mogą sobie odpoczywać w szafie, a ona może ubierać się we wszystko w co tylko będzie chciała. Sprawiła jej ta myśl dużą przyjemność. Postanowiła, że zamówi sobie jakiś zwariowany ciuch. A co!

Od Bogny dowiedziała się, że i Dorota i Aldona mieszkają w domu typu bliźniak ukrytym w lesie, na jakiejś wsi pod Warszawą, niedaleko Mińska Mazowieckiego. Przy okazji innych zajęć prowadzą dom tymczasowy dla bezdomnych psiaków. Przygarniają, przygotowują do adopcji, by oddać je do nowej, kochającej rodziny. Pomaga w tym synowa pani Kasi, psia behawiorystka.

Zadry nie trzeba było do niczego przygotowywać. Sunia okazała się cudowna, od pierwszej chwili natychmiast przylgnęła do nowych opiekunów. Wcześniej Kasia przekonała Sabinę, że ma odpowiednie warunki, więc może sunię przygarnąć. Sabina przekonywała męża tak długo, aż odniosła sukces. Wtedy Kamil,  młodszy syn pani Kasi, z żoną i córką przywieźli Zadrę. I Jagna i mama nie mogły się doczekać  nowej mieszkanki, nowej członkini rodziny. Na wstępie zobaczyły miodowe oczy patrzące z niepokojem.

To było niedługo po poznaniu Bogny, teraz Jagna uśmiała się na wspomnienie pewnej  sceny. Bogna przyszła zobaczyć nowego mieszkańca osiedla, nie wiedziała jeszcze, że to sunia, słyszała po prostu o psie.

– Anatol! – zawołała Sabina – Anatol, chodź tu…

– Anatol to ten twój pies? – spytała Bogna.

– Nie, ojciec – odpowiedziała Jagna wywołując wybuch śmiechu u wszystkich obecnych.

Na początku pobytu w nowym domu sunia jadła wszystko i szybko, wciągała karmę jak odkurzacz. Była wygłodzona i jadła na zapas, żeby się najeść przed następnym okresem głodu i chłodu. Tak na wszelki wypadek, przecież nie wiedziała co ją czeka.

– Zadruniu, Zaderko kochana, już nikt cię nigdy nie skrzywdzi, nikomu cię nie oddamy, nie musisz się niczego bać – tłumaczyły suni.

Ona jednak się bała. Gwałtownego ruchu, podniesionej ręki, kija od szczotki, którą ktoś zamiatał. Musiała takim kijem oberwać, bo miała guz na żebrach. Może była bita, może kijem odganiali ją ludzie od domostw kiedy prosiła o jedzenie. Dobrze się czuła w samochodzie, może często jeździła. Może ją ktoś z auta wyrzucił, może się zgubiła i nikt na nią nie czekał, kiedy wróciła na miejsce. Reagowała natychmiast na hasło „wracamy” jakby obawiała się, że zostanie i znów będzie się błąkała bez jedzenia, bez swego stada, bez rodziny, zziębnięta, zmoknięta i sama.  Teraz wyglądała aż za dobrze, ale jak odmówić jedzenia suni, która zaznała głodu? Nie rzucała się już na jedzenie, sucha karma stała w misce, żeby Zadra wiedziała, że w każdej chwili może się poczęstować. Mokre jedzenie dostawała po wieczornym spacerze.

Pokonawszy zarośnięty kawałek łąki wąską wydeptaną ścieżką Zadra z Jagną doszły do lasku. Jagna przypięła suni smycz pamiętając o ostrzeżeniu mamy. W pobliżu osiedla widywano stado saren. Spłoszone przez psa mogłyby rzucić się do ucieczki ulegając panice i pokonując przestrzeń oddzielającą lasek od ludzkich siedzib wyskoczyć na jezdnię. Już kilka biednych zwierząt zakończyło życie w ten sposób.

Między drzewami przeszły do budowanego osiedla przy ulicy Cichej Łąki. Jagna zainteresowała się, popatrzyła na rozpięty bilboard reklamowy przedstawiający ukończoną już budowę. Ładnie – jak to na obrazku – wyglądały segmenty oraz niewysokie bloki mieszkalne. Jagna zaczęła poważnie myśleć o znalezieniu jakiegoś kącika dla siebie. Lecz nie, to nie było miejsce dla niej – zbyt dużo budynków ciasno ustawionych, ściśniętych na małej przestrzeni. Nie, zdecydowanie nie. Nie miała nawet chęci wchodzić na stronę dewelopera, żeby dokładniej przejrzeć ofertę.

Poszły dalej ulicą Polną, która – pomyślała Jagna – powinna zmienić nazwę na Dziurawą, albo, w zależności od pogody, Błotnistą lub Zapyloną. Znalazły się w Chyliczkach.  Szerokim poboczem ruszyły w stronę Piaseczna, szły przed siebie, potem skręciły w Przesmyckiego. Jagna miała zamiar dojść do Julianowskiej lecz po prawej stronie ujrzała coś w rodzaju prawdziwie polnej dróżki. Odczytała nazwę.

– Szumnie się nazywa: Książąt Mazowieckich  – powiedziała do swej towarzyszki. – Wygląda, jakby książęta nie byli w dużym poważaniu u nazywacza ulic – sunia podniosła łepek i spojrzała pytająco. – Idziemy, maleńka, idziemy przez te „książęta” – pogłaskała czarne kudełki.

Skręciły. Krótki to był odcinek. Widoczne samochody poruszające się po Okulickiego wyznaczały koniec uliczki, właściwie dróżki. Po lewej stronie, tuż przy samej dróżce  stanowiąc jednocześnie naturalną  granicę czyjejś własności rosły krzaki, zarośla, stare pnie wierzb takich prawdziwie polskich, rosochatych. Powinny rosnąć nad jakąś rzeczką, albo przynajmniej sadzawką czy w ogóle nad jakimkolwiek zbiornikiem wodnym. Jagna pomyślała, że po deszczu uliczka z pewnością w części przylegającej do Przesmyckiego takowym zbiornikiem się staje. Za drzewami widać było pole, wyraźnie uprawne, dom za płotem, psy ujadające na widok przechodzącej Zadry. Dalej rosły drzewa owocowe i stał koń! Prawdziwy, normalny koń pasący się na trawie między drzewami. Natomiast po prawej stronie – i tu spotkała Jagnę kolejna miła niespodzianka lecz innego rodzaju. Jakimś cudem został wybudowany, wciśnięty w przestrzeń między istniejącymi domami, apartamentowiec o  nazwie Książęcy Zakątek.

– Takie apartamenty jak ulica, widzisz Zaderko? – skomentowała Jagna nazwę.

Zadra spojrzała na swą towarzyszkę najwyraźniej nie zainteresowana jej słowami lecz zapachem przywianym przez wiatr od strony konia. Jagna przyglądała się budynkowi z coraz większym zainteresowaniem. Wysoki na dwa piętra miał kilka jakby skrzydeł równoległych do uliczki zespolonych ze sobą łącznikami. Kiedy się lepiej przyjrzała doszła do wniosku, że ma kształt litery U. Sporo lokali jeszcze nie zasiedlonych czekało na właścicieli. Balkony zachęcały do ukwiecenia i uczynienia z nich miejsc odpoczynku. Nieduży teren przed budynkiem był uporządkowany, posadzono roślinki.

– Ale gdzie tu postawić samochód? – zastanowiła się Jagna.

Zadra spojrzała na opiekunkę i machnęła ogonkiem. Szczeknęła jakby coś chciała powiedzieć. W tej samej chwili otworzyła się brama i Jagna zobaczyła samochód wyjeżdżający z podziemnego garażu. Sunia jeszcze raz szczeknęła.

– Chcesz mi powiedzieć, że zrozumiałaś o co pytam i odpowiedziałaś? O nie, nigdy w takie coś nie uwierzę. Wiem, że jesteś bardzo mądra, ale bez przesady.

Zadra słuchała przekrzywiając główkę, znów szczeknęła i Jagna miała wrażenie, że chciała machnąć łapką na jej gadanie. Odwróciła się w drugą stronę i ruszyła w stronę domu. Znała drogę, przecież często chodziła tą trasą z Sabiną i Anatolem. Jagna ruszyła za sunią, przeszły na drugą stronę ulicy bez przeszkód, trafiła im się przerwa w ruchu pozwalająca na bezpieczne pokonanie jezdni. Potem łąką wróciły na osiedle i do domu.

– Jak wam się udał spacer? Długo was nie było – przywitała je Sabina.

– Super, prawda Zadruniu? – uśmiechnęła się Jagna odpinając smycz i uwalniając sunię od szelek. – To był spacer krajoznawczy, odkryłyśmy nową drogę, to znaczy ja odkryłam, bo Zadra wyglądała jakby trasę znała bardzo dobrze. Mamo, ale wiesz co,  najbardziej mi się podobał dom, budynek na ulicy, tfu, uliczce, uliczusi, dróżce Książąt Mazowieckich, taki nowy,  z czarną płytką…

– Wiem – powiedziała rozbawiona matka. – Trudno to coś nazwać ulicą. My mówimy, że idziemy Książętami i już. Budynek widziałam, zdziwiłam się trafiwszy tam po raz pierwszy, bo jakby z nieba spadł, zupełnie nie można było się spodziewać takiej budowli w tym konkretnym miejscu, zaskoczenie zupełne.

– Mamo, wiesz co powiem? Coś mi się tam spodobało. Rano poszłyśmy najpierw za lasek, Tam gdzie budują nowe osiedle obok starego, tego, o którym wy też myśleliście, kojarzysz?

– Oczywiście, że tak.

– Tam mnie nic za serce nie chwyciło. A tutaj jakoś tak…

– Oj córciu, córciu – westchnęła Sabina. – Rób tak, żeby tobie było dobrze. Na nas się nie oglądaj.

– Skąd wiesz? Najpierw mi się spodobało, o tym dopiero później pomyślałam…

– O czym pomyślałaś?

Anatol dołączył do swoich dziewczyn. Żartował, że jest absolutnym rodzynkiem, jedynym przedstawicielem płci męskiej w całym domu, wszak Sabina, Jagna i Zadra to kobiety, więc jemu się należą specjalne względy.

– Pomyślałam… że podobał mi się spacer krajoznawczy z Zadrą. Częściej będziemy się wypuszczać na takie wypady, jeśli tylko pogoda pozwoli.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Siódme urodziny bloga 🍷🎂🍀i Duch Leona 🐕‍🦺🐕🐶

Nie zapomniałam o rocznicy tylko nie miałam kiedy zająć się obchodami. Calineczka była przez jeden weekend po czym oświadczyła, że przyjedzie w następny czwartek i już. Dyskusji nie było, babcia z dziadkiem uszczęśliwieni (i wymęczeni oczywiście), zadowoleni, że szkrabusia tak dobrze się u nich czuje 😃 Wera wpadła na chwilę, więc w ogóle pełnia szczęścia. Calineczka zaskoczyła babcię czytaniem. Tak, czytaniem 😃 Bajeczek u nas pod dostatkiem, wzięła więc kilka i mozolnie składając litery czytała zupełnie przyzwoicie jak na dziecko, które do szkoły jeszcze nie chodzi.  Niby zerówka (przedszkolna w jej przypadku) to początek nauki, ale postępy babcię zdumiały. Wieczorem więc dla odmiany Calineczka czytała babci. Potem oczywiście zgodnie z tradycją babcia Calineczce czytała wierszyki z bloga i krasnusia wreszcie usypiała po dniach pełnych wrażeń.  Babcia oczywiście też padając natychmiast 😂 Przed uśnięciem wnusia powiedziała, że chce być w Leniwii, bo tam się nic nie robi, zajada słodycze i ogląda bajki. Stąd się wziął wierszyk o Leniwii, który wymyśliłyśmy na drugi dzień.

Rozpoczęłam przygodę blogową dwudziestego siódmego lutego roku dwa tysiące siedemnastego, a teraz jest siódma rocznica 😊 To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Absolutnie i zdecydowanie. Normalnie się dowartościowałam! Prezentując swoje dyrdymałki otrzymuję od Was słowa tak budujące, że aż nie wierzę! Dziękuję baaardzo, baaardzo serdecznie, dzięki nim chce mi się żyć i działać w chwilach, kiedy czasem opadają ręce w zetknięciu z rzeczywistością. Ten mój blogowy kącik stał się taką odskocznią, ciepłym miejscem odwiedzanym przez fajnych ludzi 💗

Dzień wcześniej czyli dwudziestego szóstego lutego minęły cztery lata odkąd całkiem przestałam jeść mięso (jedynie ryby jeszcze czasem). Wcześniej przez całe dziesięciolecia nie jadałam ssaków (bo nie jestem kanibalem), teraz i ptaków nie jem z czym jest mi bardzo dobrze.

Herbaty i kawy już nie słodzę, ale ostatnio spróbowałam mlecznych kanapek kupionych Calineczce, na swoją zgubę 😉 Tak mi zasmakowały, że pożarłam wszystkie i jeszcze dokupiłam… No nie, tak nie może być. Postanowiłam, że nie kupię więcej, natomiast zamiast kasę wydać na słodycze dla siebie wydam je na wsparcie Fundacji Duch Leona, tak na początek.

Pomyślałam też, że na YT im więcej jest wyświetleń filmików z Ducha, tym większą Fundacja może odnieść korzyść i w ten sposób może uda się wspomóc psy z Ducha, ciężko doświadczone przez życie, skrzywdzone przez podłych, złych albo tylko głupich ludzi, wszystko jedno, rezultatem jest okrucieństwo w stosunku do niewinnych istot.  Myślę sobie, że jeśli tu pokażę psiaki, a Wy będziecie klikać, oglądać i udostępniać dalej to wspólnie pieskom pomożemy. Może się mylę, ale taki pomysł przyszedł mi do głowy.

Cudowne pieski z Ducha niech Wam przyniosą dobre myśli i dobre uczucia 💗💗💗

Wspaniałego weekendu wszystkim obecnym życzę i dziękuję za odwiedziny w moim kąciku 🍀🌞

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 22 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 8

Jagna nie potrzebowała dużo czasu na ubranie się doFiliżanki”. Wciąż rozkoszowała się możliwością codziennego noszenia wygodnego stroju bez obowiązkowych szpilek i kostiumów. Wskoczyła w wąskie czarne dżinsy, założyła koszulę w czarno-złoto-turkusowe esy floresy, zapięła szeroki czarny pasek podkreślający talię. Do tego krótkie złote botki na szerokim niskim obcasie, jasne włosy w kucyk na czubku głowy i gotowe. Bogna z zachwytem przyjrzała się przyjaciółce.

– O wiele lepiej wyglądasz teraz niż w tych firmowych kostiumach, naprawdę – stwierdziła z uznaniem. – Wiesz co, ja tak się przyzwyczaiłam do wygody, że po macierzyńskim nie wrócę do firmy. Nie mam ochoty znowu chodzić jak w mundurku, niedobrze mi się robi gdy pomyślę, że znowu byłabym zmuszana do tego, czego nie chcę… do przeżywania różnych sytuacji… Kiedyś mi pasowała taka praca, teraz nie. Widocznie po drugim dziecku się mądrzeje.

– Czy chciałaś mi coś dać do zrozumienia? Że co, że nie mam szans na zmądrzenie, bo nawet jednego nie posiadam, a co dopiero mówić o drugim?

– Na mózg ci padło? – zdziwiła się Bogna. – Jagienka, weź nie świruj. Miałabym ochotę mieć coś swojego. Takiego, że niechbym się naharowała, ale dla siebie, nie dla obcych, rozumiesz? Żeby nikt mi nie rozkazywał, nie zmieniał co chwilę zdania i poleceń, żeby nie straszył, że premię zabierze  albo kazał wyznawać określone poglądy polityczne.

– Bogna, a ciebie co napadło?

– Wspomnienia. Bo widzisz, Ewelinka trafiła mi się w samą porę, żeby uciec.

– Popatrz, jaki wpływ dzieci mają na nasze życie – zamyśliła się Jagna. – Ciebie uratowała własna córka, a mnie dziecko mego byłego.

– Nie zrozumiałam, możesz jaśniej?

– No, przecież to jasne. Nie mogłam znieść jak się afiszuje tym dzieckiem na prawo i lewo, podtyka każdemu zdjęcia pod nos, każe chwalić i podziwiać. To nie było miłe, choć udawałam obojętność.

– Pojęłam. Dzięki temu dzieciaczkowi uwolniłaś się za jednym zamachem od firmy i od byłego.

– Właśnie.

Pojechały samochodem Jagny. Po drodze Bogna trajkotała jak katarynka opowiadając przyjaciółce o wszystkim co sobie przypomniała w związku z historią właściciela „Filiżanki”   Winicjusza Barteckigo i jego żony Elżbiety. Okazała się wprost kopalnią wiadomości. Swego czasu często bywała w „Filiżance” ponieważ  od lat dobrze znała Marysię. Obydwie uczęszczały niegdyś na zajęcia w Laboratorium Reportażu, wtedy grupa zaprzyjaźnionych młodych ludzi spotykała się w „Filiżance” czując się  jak w domu. Każdy mógł odpocząć, pogadać albo popracować przy stoliku w drugiej sali, wypić dobrą kawę, pokrzepić siły domowym ciastem pieczonym przez ciotki Marysi, współwłaścicielki lokalu. Z czasem spotkania stawały się coraz rzadsze, życie płynęło własnym torem, przyjaciele rozjeżdżali się po świecie, zakładali rodziny, zostawali rodzicami. Miłe wspomnienia z czasów wczesnej młodości przyganiały ich jednak kiedy byli w pobliżu albo organizowali własne wystawy, wieczory autorskie czy rodzinne spotkania z różnych okazji. Przyprowadzali też swoje rosnące latorośle.

– Naprawdę nie wiem dlaczego ten czas tak okropnie szybko pędzi – westchnęła Bogna. – Przecież moja Honoratka dopiero była malutka a teraz jest w ósmej klasie. Nie podoba mi się, że moje dziecko musi się tak męczyć przez jakieś pomysły  zakompleksionych ludzi. Nie uwierzysz ile ona ma prac, prezentacji, sprawdzianów, kartkówek. Po kilka dziennie! Nikt nie zdąży sam tego wszystkiego ogarnąć. Szczęście, że jestem teraz w domu z  Ewelinką i nie chodzę do pracy, to chociaż jej materiałów potrzebnych poszukam kiedy jest w szkole.

– Bardzo współczuję dzieciakom, naprawdę wiem jak się mordują. Moje koleżanki z pracy, z byłej pracy – poprawiła się Jagna – mają dzieci w tym samym wieku. Koszmar.

– Pomyśl, jeśli dziecko nie ma rodziców, którzy są w stanie pomóc, to od razu, na dzień dobry jest wykluczone, bo sobie nie da rady z nadmiarem zajęć – Bogna wyraziła pogląd krzywiąc się z niesmakiem na myśl, że jutro musi Honoratce pomóc w prezentacji na biologię.

– Nie da rady, nie ma takiej opcji. I jeszcze w szkołach uczy się ich, że o swoje można walczyć wszelkimi sposobami, nie licząc się z innymi. Stąd masz tyle samobójstw wśród  dzieciaków. Polska jest na czele pod względem ilości dzieci, które odebrały sobie życie. A one nie wytrzymują presji otoczenia, żądań rodziców, są niejednokrotnie potwornie samotne, nikt im nie pomoże, nie zrozumie. Za to wyśmieje, że nie potrafią stanąć na wysokości zadania, sprostać wymaganiom – dodała Jagna.

– Wrażliwe jednostki  nie mają szans, za to rośnie takie pokolenie szczurów korporacyjnych… Och, przepraszam…

– Ależ za co? Uważam tak samo jak ty. Z korporacji się wymiksowałam, a szczurem nigdy nie byłam, nie te geny..

– Powiedz jakie masz plany? Szukasz już pracy?

– Na razie muszę wyleczyć do końca nerwy i złamane serce – uśmiechnęła się Jagna. – Dałam sobie trochę czasu na regenerację, co nie znaczy, że się czujnie nie rozglądam.

– To dobrze, uspokoiłaś mnie. Przyznam ci się, że trochę się zaczęłam o ciebie martwić.

– Niepotrzebnie. Teraz najchętniej zrobiłabym coś głupiego. Pojechałabym w góry samotnie połazić, zatrudniłabym się w knajpie za barem, żeby mieć do czynienia z zupełnie innymi ludźmi niż do tej pory. Po prostu muszę zmienić klimat. I nie myślę o wyjeździe za granicę, nie myśl sobie, już byłam i nie chcę na dłużej, najwyżej na wycieczkę. Teraz potrzebuję ciszy, spokoju i samotności.

– Czy to znaczy, że mam wysiąść z twego auta? – zaśmiała się Bogna.

– Jak dojedziemy na miejsce, to na pewno – odpowiedziała wesoło pani szofer. – Jak powinno się mówić do kobiety za kółkiem? Szoferka czy kierownica?

Bogna parsknęła śmiechem, co nie przeszkodziło jej w czujnej obserwacji otoczenia.

– O, jest miejsce, łap – krzyknęła wypatrzywszy na parkingu wyjeżdżający samochód.

– Masz refleks – z podziwem spojrzała Jagna na przyjaciółkę. – Rzadko zdarza się trafić miejsce na tym parkingu, graniczy z cudem.

– Przy dzieciach refleks się wyrabia. Nic innego tak ci go nie wytrenuje – powiedziała Bogna zamykając drzwi samochodu. – Honoratka była spokojniejsza od Ewelinki. To małe szkrabiątko jest tak szybkie i ruchliwe, że oczy w koło głowy przy niej trzeba mieć. A refleks! Już chyba po mistrzostwo świata mogłabym sięgnąć.

Weszły do miłego wnętrza oświetlonego nastrojowym światłem. Przekroczywszy próg „Filiżanki” Jagna stanęła zauroczona tym, co zobaczyła. Przytłumione światło lampek nadawało pomieszczeniu ciepło i przytulność zwielokrotnione przez poruszające się płomyki świec umieszczonych w lampionach, ustawionych dla bezpieczeństwa poza zasięgiem gości. Na małym podium instalowała się kapela.

– Mała scena i mała kapela – powiedziała do przyjaciółki.

– Nie zawsze liczy się rozmiar – odpowiedziała mrugając znacząco, czym Jagnę rozbawiła. – Chodź, tu mamy stolik, Marysia nam zarezerwowała.

– Oo, super, z boku, ale wszystko zobaczymy. Świetna miejscówka – z uznaniem rozejrzała się jako osoba odwiedzająca lokal po raz pierwszy. – I na tyle stolik jest mały, że nikt się nie dosiądzie.

– A co, ludzi się boisz?

– Nie. Na razie się izoluję w celach terapeutycznych. Jeszcze.

– Niech ci będzie. Mam nadzieję, że wreszcie ci przejdzie. Widzisz te fotki? – wskazała fotografie powieszone na ścianach. – To Marysi, ona jest autorką.

Jagna spojrzała w stronę osoby, której niemal twarzy widać nie było spod burzy czarnych loków. Nieznajoma dostrzegła spojrzenie, przyjrzała się nowoprzybyłym i uśmiechnęła się szeroko. Pomachała im i zniknęła na zapleczu. Podeszła gdy już wygodnie ulokowały się przy swoim stoliku.

– Cześć dziewczyny, fajnie, że jesteście. Zapowiada się dziki tłum jak zawsze, kiedy przyjeżdża kapela Alana. Ty jesteś Jagna?

– Cześć, tak, to ja, miło cię poznać. Ładnie tu.

–  Dzięki. Cieszę się, że Bognie udało się ciebie do nas przyciągnąć. Obejrzałaś fotki? Super. To na razie, muszę lecieć, widzimy się później – i już jej nie było.

– Idź zobaczyć zdjęcia z drugiej salki, ja już oglądałam. Marysia często uwiecznia Pieniny. Praktycznie z każdego pobytu przywozi mnóstwo nowych zdjęć. Teraz polowała na zwierzaki.

– Coś ty…

– Przecież z aparatem, nie z karabinem – szybko wyjaśniła widząc minę przyjaciółki.

Uspokojona Jagna podchodziła do zdjęć przyglądając się z zachwytem każdemu utrwalonemu fragmentowi rzeczywistości. Takiemu wyrwanemu ze szponów czasu  i zatrzymanemu w bezruchu. Zapragnęła znaleźć się tam wewnątrz, w samym środku świata przedstawionego na fotografiach, zamkniętego w kwadracie ramki. Pięknie tam musiało być…

– Zauważyłaś, że jest tutaj sporo starszych ludzi? – zwróciła się do przyjaciółki siadając przy stoliku. – Nie myślałam, że irlandzka muzyka cieszy się wśród nich  taką popularnością. Spora część jest chyba w wieku naszych rodziców. Zobacz, nawet pani Kasia z mężem tam  siedzą.

– Mówiłam ci, że pani Kasia jest przyjaciółką właścicielki. A tam, zobacz – Bogna pochyliła głowę, – ten siwy pan obok babci z koczkiem to dziadek Alana. A ta babcia to też przyjaciółka właścicielki.

– Trudno mi się w tym połapać, już mi się wszystko pomieszało – jęknęła Jagna.

– Jakie trudno? Nie przesadzaj. Pani Elżbieta z panem Winicjuszem to właścicieleFiliżanki”, właściwie połowy, bo drugie pół należy do ciotek. Pani Kasia z mężem i pani Adelka z panem Adamem, który jest dziadkiem Alana, przyjaźnią się od wieków. Pan Winicjusz jest tatą Marysi.

– Aha, jak dotąd rozumiem – zgodziła się Jagna.

– Patrz dalej. Tylko dyskretnie, nie rób wiochy – zachichotała Bogna. – Pod ścianą siedzi blondynka obok dwóch starszych przystojniaków, widzisz?

– Widzę.

– To Teresa Olszyńska-Zacharska z mężem.

– Ta pisarka?

– Teraz dochodzi do nich druga, siada, rozmawia z tym co wygląda jak  amant powojennego kina…

– Ty głupoty gadasz, nasi rodzice się przecież po wojnie urodzili, to muszą być powojenni…

– Ale nie muszą być amantami…- zachichotała . – Nie gadaj tylko patrz, to Dorota Brzozowska. Właściwie Brzozowska-Zabawska..

– Naprawdę, ta  plastyczka?

– Yhy, z mężem.

– Kochana, ależ ty masz znajomości, nie to co ja, była dyrektorka od fast foodów….

– Nie posądzałabyś o to kury domowej, co? W tamtym kącie, spójrz…dyskretniej, zlituj się dziewczyno…rżą jak stare szkapy synowe i synowie, jednym słowem: dzieci ich wszystkich.

– Ależ oni są w naszym wieku!

–  Jagna, a nasi rodzice w jakim? Czyż my to nie ich dzieci?

– Masz rację, faktycznie.

– Oni wszyscy nazywali kiedyś siebie „ursynowską mafią”, kiedy jeszcze mieszkali zbiorowo na Ursynowie.

– A ty skąd wiesz?

– Od mamy, od pani Kasi. Poza tym ja też jestem z Ursynowa i choć zmienili mi nazwę ulicy to nie przyjęłam tego do wiadomości, jak zresztą większość mieszkańców. Dalej mówimy „Kulczyńskiego”. Poza tym wygraliśmy w sądzie, ale oni się odwołali.

– Kto oni?

– Ci rządziciele … Ale cicho teraz siedź. Koniec z tematami niemuzycznymi. Przyniosę kawę. Wolisz sernik czy szarlotkę?

– Idę z tobą, przecież nie zabierzesz się sama ze wszystkim.

Za ladą-barkiem  stały dwie panie w średnim, delikatnie mówiąc, wieku, niezwykle do siebie podobne.

– To ciotki Marysi – szepnęła Bogna.

Jagnie coraz bardziej się tutaj podobało. Przy barku odwróciła się udając, że ogląda całe pomieszczenie oraz zdjęcia i przyglądała się z zainteresowaniem ludzkim twarzom. Te, które widziała mimo półmroku, wydawały jej się niezwykle sympatyczne. Pomyślała trzeźwo, że to wpływ klimatycznego miejsca, w którym się znaleźli. Poza tym byle kto, jakiś byle jaki ktoś, nie przyjdzie w takie miejsce słuchać irlandzkiej kapeli. I kulturalnie wypić lampkę wyjątkowego wina sprowadzonego przez właściciela z  dalekiego miejsca świata.   Kiedy tak stała zapatrzona, pogrążona w myślach, Bogna lekko trąciła ją w łokieć.

– Hej, obudź się, zabierz talerzyki z łaski swojej. Coś tam zobaczyła? Ducha św. Patryka? .

Jagna odwróciła się w stronę przyjaciółki i oniemiała zobaczywszy mężczyznę, który pojawił się obok Bogny prosząc o wodę mineralną.

Był piękny. Miał włosy na głowie, co zauważyła od razu, bo nie świecił wygoloną ani ostrzyżoną czaszką według najnowszej mody. Nie miał też brody wiszącej i moczącej się w zupie podczas jedzenia, takiego paskudnego brodziska jakie nosili faceci starający się być na topie. Moc wyobraźni była tak silna, że uśmiechnęła się zobaczywszy oczami wyobraźni scenę z brodą w zupie. Ten uśmiech, taki niespodziewany, przywodzący na myśl psotne licho czy – chochlika raczej – sprawił, że mężczyzna z wodą w ręce spojrzał na Jagnę niezwykle uważnie i z niedowierzaniem poruszył głową. Długie do ramion włosy zafalowały w takt jego ruchu. W półmroku Jagna nie mogła zauważyć koloru oczu nieznajomego, ale zauważyła, że błyszczały. Na pewno błyszczały.

– Idziemy – trąciła ją znowu  Bogna, która nie zauważyła niczego niezwykłego. – Jak już usiądziemy to będziesz mogła sobie odpływać aż do północy.

Gdy kapela wyszła w komplecie na scenę Bogna nachyliła się w stronę przyjaciółki.

– Spójrz, ten gitarzysta, tam w cieniu, to właśnie Alan.

Wieczór stał się dla Jagny przeżyciem niezapomnianym. Jakby pocałunek królewicza obudził ją, śpiącą królewnę, do życia. Żeby nie było wątpliwości – żadnych pocałunków nie było, był cudowny wieczór, osobiste poznanie ludzi znanych ze słyszenia, z kolorowych  i nie tylko kolorowych pism, i oczywiście z ich prac.  Było zatopienie się w cudownej irlandzkiej muzyce, która z pewnością rozpuściła jakieś złogi, zatory albo inne blokady w sercu i duszy Jagny. Tak przynajmniej określiła Bognie swój stan dziękując, że zabrała ją do tego zaczarowanego miejsca. Oczywiście nie mówiła niczego specjalnego o Alanie, bo co miała mówić? Przecież nie była już nastolatką, która zadurza się w pięknym artyście od pierwszego wejrzenia.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

LENIWIA 😃🌞👍

Wierszyk pisany razem z Calineczką, zdjęcia też wybierała sama 🍀😉

Mała Irenka usnęła wieczorem,

przyśniła jej się jazda motorem:

jechała na tylnym siodełku za tatą

okryta szczelnie różowiutką matą,

by podczas jazdy ciepluteńko było

i żadne deszczysko jej nie zmoczyło.

Jechali, jechali, dość długo jechali

aż do dziwnej krainy wreszcie dojechali.

Irenka ze zdziwienia przecierała oczka

gdy na drodze ich mała przywitała Foczka.

Tuż za nią mały Słonik się pojawił,

zaś za nim Tygrysek wraz z Lewkiem się zjawił.

Zwierzaczki pysie miały uśmiechnięte,

zabawą były niezmiernie zajęte,

rzucały niebieską piłeczką do celu,

z radością zapraszały przyjaciół wielu.

Co się tu dzieje? – spytała dziewczynka.

Maluchom się Irenki spodobała minka,

więc odpowiedziały śmiejąc się wesoło

otaczając dziewczynkę wianuszkiem wokoło.

To jest nasza kraina kochana,

powszechnie została LENIWIĄ nazwana.

Tu dzieci się bawią, są bardzo szczęśliwe,

nie muszą być grzeczne ani też nobliwe,

śpią do woli i mają mnóstwo słodyczy,

tyle, ile sobie każde z nas zażyczy.

Jaka cudna kraina! – Irenka radosna

klasnęła rączkami, oczka w górę wzniosła,

na tatę spojrzała. – Ja chcę tutaj zostać,

tatusiu, proszę cię, przy słodyczach postać…

Tatuś ziewnął, kochaną przytulił córeczkę,

ręką niesforne włoski pogładził troszeczkę.

Córeńko, obudź się, hola panno, hola,

już trzeba się zbudzić, pora do przedszkola. 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Dla dzieci, wierszydełka | 10 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 7

 Jagna umówiła się z Bogną na wyjście do „Filiżanki” . Była to „Bibliotekarnia Pod Złotą Filiżanką”  czyli antykwariat, księgarnia i kawiarnia w jednym. Odbywały się tam też kameralne koncerty małych kapel oraz solistów mających klimatyczny repertuar. Jeśli akurat koncertu nie było w planie – goście mogli grać na pianinie stanowiącym wyposażenie lokalu. Dekorację ścian stanowiły elementy wystawy jaka akurat miała miejsce, na przykład obrazy zaprzyjaźnionych artystów czy fotografie. Aktualnie była wystawa fotografii Marysi Barteckiej, córki właściciela.

– Jagna, chodź, pojedziemy sobie we dwie – kusiła Bogna. – Wprawdzie Doman znowu wyjechał, ale mama obiecała zająć się dziewczynkami. Z tego co słyszałam, twoja też  się podłączyła, bo tęskni za wnukami, których jakoś się nie może doczekać – zachichotała.

– Chociaż ty o tym nie wspominaj – skrzywiła się Jagna. – Mama jest kochana, ale jak czasem coś palnie, to nie wiem czy śmiać się mam czy płakać, czy uciekać gdzie pieprz rośnie.

– Czemu? Jest taka sympatyczna i kazała mi do siebie mówić po imieniu, ale mi głupio.

– Bo jest, niezaprzeczalnie moja mama jest sympatyczna. Nie przejmuj się, po imieniu kazała, bo zawsze mówi, że nie lubi jak się ktoś do niej oficjalnie zwraca, szczególnie teraz, kiedy jest dzika, wolna i swobodna, czyli czytaj: na emeryturze – zaśmiała się Jagna.

– Ale co tym razem palnęła, bo nie zrozumiałam.

– To o dzieciach. Nie może zboleć, że mój były dziecko ma z inną, a ja nie mam wcale. I myśli, że ja przez to bardziej cierpię.

– A tak nie jest?

– Nie, nie z tego powodu. Od początku ustaliliśmy, że na dzieci przyjdzie czas później, bo ja najpierw chcę zrealizować swoje plany, a on zmienił nagle zdanie i natychmiast chciał mnie zamknąć w czterech ścianach oraz zmienić w służącą

– Ooo, to mu się czasy pomyliły – z niechęcią skrzywiła się Bogna.

– Całkiem. Wszystko okazało się nie takie jak miało być. Nawet muzyka mu nie odpowiadała ta, którą ja lubię. Ale wcześniej nie przeszkadzało mu nic, zupełnie nic, wszystko mu pasowało. Dopiero gdy wróciliśmy z Kanady, kupiliśmy mieszkanie za zarobione pieniądze i zamieszkaliśmy sami. Wtedy mu się przestało podobać hurtem wszystko.

– A przedtem gdzie mieszkaliście? – spytała  Bogna.

– U moich rodziców.

– To wszystko jasne, dążył po prostu do spełnienia swoich planów, twoje miał gdzieś i dlatego udawał, że mu wszystko pasuje – powiedziała Bogna.

– Teraz to wiem, ale wcześniej nie rozumiałam co się dzieje, przeżywałam i starałam się mu zaimponować wiedzą i osiągnięciami, tymczasem jego właśnie to wkurzało najbardziej. Im wyżej ja się wspinałam, tym bardziej stawał się nie do wytrzymania. No, ale kiedy mi wyrzucił płyty z moją ukochaną irlandzką muzyką to mnie szlag trafił. I tak się zaczął początek końca.

– A to wyjątkowa świnia, przepraszam tu wszystkie świnki na czterech nóżkach – skomentowała Bogna.

– Zaczęłam przeglądać na oczy – ciągnęła Jagna. – Przedtem starałam się nie widzieć tego, czego nie chciałam przyjąć do wiadomości, wypierałam fakty ze świadomości…

– Irlandzką muzykę powiedziałaś? – zaskoczyła Bogna.

– Tak, uwielbiam ją, a co? – spojrzała zdziwiona na przyjaciółkę.

– To się akurat dobrze składa. Po prostu fantastycznie! Musisz iść ze mną do „Filiżanki”. Będzie koncert irlandzkiej kapeli – stanowczo stwierdziła Bogna.

– Naprawdę? To nie mam wyjścia – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Irlandzka muzyka! Na żywo!  W takiej sytuacji  przecież muszę pójść. Posłuchać na żywo to zupełnie co innego niż z płyty. Nigdy nie zapomnę  – rozmarzyła się – „Lord of the dance” i tańczący Michael Fletly,  genialne po prostu.

– No to sprawa załatwiona – podsumowała Bogna. – Wprawdzie tańców ci nie załatwię, nie ma miejsca, ale muzę dostaniesz w doskonałym wydaniu. Idź się zrobić na bóstwo.

Jagna wróciła do swego pokoju w świetnym humorze, zadowolona jak dawno nie była. Fajnie, że los postawił na jej drodze taką przyjaciółkę jak Bogna. Poznały się w dramatycznych okolicznościach, jeszcze zanim czarna Zorka trafiła do rodziców Bogny i mieszkał z nimi tylko Zadzior.

Ingi nie było wtedy w domu, pojechała z panią Walą, czyli z teściową, na cmentarz zrobić porządki. Jagna szła spacerkiem przez osiedle, przechodziła obok posesji Ingi. Zadzior strasznie szczekał. Zrozumiała, olśniło ją po prostu, że szczeka „do niej” a nie „na nią”. Podeszła bliżej. Zobaczyła uchylone drzwi od mieszkania, a pies wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że chce aby za nim poszła. Mówił do niej, robił kilka kroków w stronę drzwi, oglądał się na nią i wracał kilkakrotnie dopóki nie pojęła. Pchnęła furtkę, która nie była zamknięta na klucz i weszła.

– Dzień dobry, czy ktoś tu jest?

Weszła do środka za psem. Na podłodze  nieruchomo leżał ojciec Bogny.

– Proszę pana, słyszy mnie pan? – miała wrażenie, że serce jej zamarło z przerażenia.

W pierwszej chwili nie wiedziała co robić. Najpierw sama wzięła głęboki wdech. Potem sprawdziła oddech leżącego, wyczuła tętno. Zadzwoniła po karetkę oraz po swoich rodziców. Byli oboje w domu i natychmiast pospieszyli z pomocą. Karetka nie kazała na siebie długo czekać. Sabina zadzwoniła do Bogny, całe szczęście, że miała jej numer telefonu wklepany w komórkę. Przyjaciółka ją kiedyś przypilnowała, żeby to zrobiła, żeby tak na wszelki wypadek zapisała sobie numer telefonu jej córki. Akurat się przydał. Ingi telefon nie odpowiadał, więc nie wahała się do Bogny zadzwonić.

Zadzior siedział obok i obserwował co robią, jakby czekał na rozkaz.

– Mądry pies – powiedziała z uznaniem Sabina.

Znali się dobrze więc bez obawy podeszła i przytuliła bury łeb. Kiedy przyszli oboje z Anatolem podniósł się i machnął ogonem. Na ratowników patrzył bardzo uważnie ale spokojnie. Wiedział do czego oni służą, zetknął się z nimi nie jeden raz, kiedy jeszcze był psem pracującym, kojarzył zapach jaki od nich wszystkich uderzał w jego nozdrza. Podniósł się wyczekująco, kiedy ułożyli pana na noszach.

– Zostajesz z nami Zadziorku. Zostań, już wszystko w porządku – tłumaczyła Sabina.

Anatol pojechał za karetką swoim samochodem. Jagna z matką zostały na miejscu. Nie miały klucza, żeby zamknąć dom i czekały z Zadziorem na przyjazd Bogny.

Z mieszkania na Ursynowie było raptem trzynaście kilometrów lecz korki wiecznie zatykające Puławską sprawiały, że czas pokonania owej odległości wydłużał się niemożliwie. Nikt nie mógł być pewien ile czasu zajmie dotarcie na drugą stronę Lasu Kabackiego. Bogna zaraz po telefonie od sąsiadki rodziców wsiadła w samochód z dwiema córkami. Honoratka, obecnie uczennica ósmej klasy wskoczyła szybko do auta. Młodsza  Ewelinka została bezpiecznie umieszczona w foteliku. Ku zadowoleniu i uldze Bogny oraz oczekujących dojazd tym razem nie należał do najdłuższych. Zatrzymała auto przed bramą i weszła furtką witana przez Zadziora. Za nim stała Sabina i jakaś dziewczyna, na oko w jej, Bogny, wieku. Nie umiała o sobie myśleć :kobieta. Była dziewczyną i już.

– Dzień dobry, pani Sabinko, jechałam najszybciej jak się dało.

– Dobrze, że już jesteś, dziecko kochane. Nie miałam czym zamknąć domu.

– Jak tata? Nie miałam co zrobić z malutką, musiałam ją zabrać… – mówiła roztrzęsiona .

– Anatol pojechał za nim do szpitala. Ratownicy szybko przybyli, chwała im za to. Lekarz powiedział, że na jego oko wszystko będzie dobrze.

– Ja jestem Jagna, cześć, jeszcze się nie poznałyśmy – odezwała się dziewczyna stojąca za Sabiną.

– O, przepraszam, Bogna. I dziękuję – wyciągnęła rękę do ładnej blondynki wyglądającej jak młodsza kopia swojej matki.

– Nie czas na ceregiele. Słuchaj, największą rolę odegrał Zadzior, on jest bohaterem. Gdyby nie był taki mądry mogłoby się źle skończyć. Po prostu mnie zawołał. Rozumiesz? Kazał mi pójść za sobą i dał do zrozumienia, że potrzebna jest pomoc – mówiła wciąż poruszona zdarzeniem.

Bogna kucnęła przy psie i ze łzami w oczach przytuliła bury łeb.

– Zadziorku, kochany, jak dobrze, że cię tata wziął do domu. Jesteś najwspanialszym psem na świecie.

Zadzior, wielki owczarek o wilczym wyglądzie, z wyraźnym zadowoleniem przyjmował czułości Bogny. W końcu każdemu jest przyjemnie, gdy go doceniają.

– A skąd go twój tata wziął? – zainteresowała się Jagna lecz zaraz się zreflektowała. – Oj, przepraszam, opowiesz mi to kiedyś. Teraz leć do taty, a my się zajmiemy dziewczynkami i Zadziorkiem

– Pewnie, jedź – przytaknęła Sabina wyciągając ręce do Ewelinki. – Chodź do cioci skarbeńku.

Malutka bez najmniejszych obaw wyciągnęła łapki do cioci, którą widziała już kilka razy, ale trudno powiedzieć czy coś pamiętała z owych spotkań. W każdym razie dała się wziąć na ręce bez sprzeciwu.

Bogna weszła do domu sprawdzić czy woda zakręcona, czy coś nie stoi na kuchence,  pozamykała okna.  Obok miejsca, w którym upadł ojciec leżała koperta, a pod nią jakieś urzędowe pismo, wyraźnie z niej wyjęte. Podniosła, przeczytała i zaklęła tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Miała w ręce powód zasłabnięcia ojca. Było to pismo z zakładu emerytalnego o ponownym obniżeniu emerytury.

– Biedny tata – szepnęła. – Najpierw jedni cię okradli, teraz następni. Niech ich wszystkich jasny piorun strzeli.

Jagna słyszała słowa Bogny i zainteresowała się ich znaczeniem. Porozmawiała z matką i zrozumiała, dlaczego nie tak dawno Feliks miał zawał i dlaczego zasłabł teraz. Pomyślała, że bezsensem jest poświęcanie własnego życia dla pracy, jakakolwiek ona by nie była. Czy nazwać to pracą czy służbą, nie ma znaczenia. Jeśli samemu nie zadba się o swoje sprawy, skończyć można tak jak znajomy Feliksa, o którym opowiadała matka, że popełnił samobójstwo nie mogąc znieść sytuacji, w jakiej postawili go rządziciele.

Podczas pobytu ojca w szpitalu oraz bezpośrednio potem Bogna stała się częstym gościem u rodziców. Babci Wali nie można było zostawiać samej w domu na dłużej, a wizyty w szpitalu i dojazdy w obie strony zabierały sporo czasu. Inga wciąż powtarzała, że jedyną rzeczą jakiej w życiu naprawdę żałuje, jest brak prawa jazdy. Żałuje, że nie dała się namówić na kurs kiedy było to jeszcze możliwe. I w następnym wcieleniu zrobi natychmiast jak tylko się  da. Te słowa wywoływały na twarzach słuchaczy uśmiechy, które potem często przechodziły w zadumę.

Będąc na urlopie wychowawczym Bogna mogła pomagać rodzicom w tym trudnym okresie. Pomagała też Honoratce, która po wprowadzeniu w życie bezsensownych zmian w szkolnictwie miała w VIII klasie tyle nauki, że sama nie poradziłaby sobie z nadmiarem obowiązków. Przeciążone dziecko padało na twarz nie tylko w przenośni, dosłownie też.

Jagna była zaskoczona po rozmowie z trzynastolatką. Żeby taka dziewczynka marzyła o odpoczynku, o wyspaniu się, o spędzeniu dnia w spokoju, a najlepiej w łóżku bez konieczności wychodzenia z domu – to normalne nie jest. Młodość na szczęście ma to do siebie, że regeneracja następuje szybko w sprzyjających warunkach i po odzyskaniu sił Honoratka miała chęć na pisanie sms-ów z koleżankami, wysyłanie zdjęć i śmiesznych filmików czy na wyjście do kina z całą grupką chichotek.

Jagna któregoś dnia wpadła na Bognę wsiadającą do auta przed domkiem rodziców.

– No cześć, co tak pędzisz?

– O, cześć Jagna. Jadę zrobić rodzicom zakupy, muszę się spieszyć, bo mała ząbkuje i marudzi. Nie chcę mamy tym obarczać, bo babcia  Wala też jest dziś marudna ponad miarę. Na dodatek Honorka płacze, że nie wzięła ze sobą lektury, nie zdąży przeczytać i co to będzie, i że będzie miała w szkole przechlapane.

– Bidulka. Wiesz co? Przyślij ją do nas. Mamy całą klasykę, wszystkie lektury jeszcze moje. A  mama jest na bieżąco, bo z panią Kasią jest przecież zaprzyjaźniona, jej wnuczka chodzi do tej samej klasy co twoja Honoratka. To jedź po te zakupy,  potem cię zapraszam na spokojną babską kawę i chwilę relaksu. Co ty na to?

– Ja na to … tak, tak i tak! Z nieba mi spadłaś, naprawdę. Ale… z malutką, nie mogę inaczej.

– Oczywiście. Honorka będzie sobie czytać, Ewelinka posiedzi z nami, albo… albo  zaspokoi na chwilę potrzeby mojej mamy, która będzie mogła tego krasnala, tę krasnusię  wyprzytulać do woli – uśmiechnęła się Jagna. .

Od tego czasu spotykały się bardzo często, zaprzyjaźniły się dochodząc do wniosku, że są bratnimi duszami.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Szczawnica moja 🍀💗 (Sienkiewicz, Konopnicka)

O tym, że wody szczawnickie mają właściwości lecznicze wiadomo od 1810 roku. Wtedy bowiem zbadano właściwości mineralnych wód wypływających w Szczawnicy spod ziemi. Jak już pisałam (w kategorii „Szczawnica” po prawej stronie bloga) w 1828 roku Józefina i Stefan  Szalayowie kupili wioskę pienińską leżącą nad urokliwym Grajcarkiem wpadającym do przecudnie położonego Dunajca. Rozpoczęli tworzenie tu uzdrowiska, które stawało się coraz popularniejsze nie tylko w Galicji. Od roku 1839 uzdrowiskiem zarządzał ich syn Józef Stefan Szalay i to właśnie on doprowadził do niebywałego rozkwitu i rozwoju Szczawnicy. Stały się Pieniny znane ze wspaniałej przyrody, przepięknych krajobrazów, zdrowego powietrza służącego przede wszystkim osobom cierpiącym na dolegliwości górnych dróg oddechowych, sama zaś Szczawnica – z wód wspomagających zdrowie kuracjuszy coraz liczniej przybywających na leczenie. Przyjeżdżali przedstawiciele znanych rodów (np. Lubomirscy, Sapiehowie, Tarnowscy, Radziwiłłowie), ziemianie ze wszystkich zaborów, goście z Europy a nawet z Ameryki. W mojej ulubionej Szczawnicy Henryk Sienkiewicz spotkał pierwszy raz swoją ukochaną Marynię 💗

W 1875 roku urodziła się moja prababcia Marianna 😊 W tym samym roku Maria Konopnicka przyjechała do Szczawnicy. Zachwyciła się okolicą, odbywała wycieczki w najróżniejsze dostępne wówczas miejsca. Zwiedziła Małe Pieniny, teren od Jarmuty do wąwozu Homole, od Miedziusia (gdzie miała kwaterę) do Dunajca wzdłuż Grajcarka. Swoje zachwycenie wyrażała w poezji (nie będę przytaczać, ale jeśli ktoś sobie życzy to służę uprzejmie). Jeden z wierszy zatytułowany „W górach” wysłany do warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego” zachwycił samego Litwosa czyli Henryka Sienkiewicza piszącego wówczas pod takim pseudonimem „Listy z podróży”.

Zaglądam do szczawnickich zdjęć często, poprawiają mi humor a kolory przywracają energię i chęci działania. Nie wiem jak się ułoży w tym roku, ale już myślę o ukochanym miasteczku i z przyjemnością przenoszę się doń w wyobraźni. Smutno tylko  z tego powodu, że Skitusia z nami nie będzie 💔 fizycznie, bo w sercach zostanie na zawsze 💗

… nowy ośrodek położony między ul. Główną a promenadą nad Grajcarkiem .,..

Poniższe zdjęcia przedstawiają okolice pl. Dietla, ul. Zdrojową, właściwie są to miejsca, które można objąć wzrokiem obracając głowę w kółko 😃

… powyżej schodów jest Inhalatorium w Parku Górnym …

… fragment schodów z bliska, ujęcie wody (niepitnej), kawałek altany, kiedyś pewnie pijalni, w której spoczywali kuracjusze popijając wody zdrowotne i flirtując z kuracjuszkami …

… ul. Zdrojowa, tędy się idzie w stronę centrum miasteczka …

… fragment ul. Zdrojowej kończącej się na pl. Dietla; Szilunia patrzy w stronę Zdroju Waleryi. powyżej widoczny budynek Starej Kancelarii, za nim biała wieżyczka willi Pałac, w której dawniej mieściło się Muzeum Pienińskie …

… mostek nad strumyczkiem i widok na willę Holenderkę na pl. Dietla …

… alejka w Parku Górnym, na wprost hotel Modrzewie

Zaprosiłam Was na króciutki poranny spacer z psami, kiedy jeszcze turystów wczesnym rankiem nie widać, ale  cisza i spokój, i cały Park Górny nasz 🙂 Piękna ta moja Szczawnica ukochana, prawda? Patrzę na zdjęcia i tęsknię 💗

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 🌺 Życzę dobrego, spokojnego tygodnia🌞

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 20 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 6

Sabina  usiadła w kąciku między oknem a kominkiem. Postawiła tam stary fotel, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Wprawdzie podłoga nie była tutaj ogrzewana, mata grzewcza kończyła się wcześniej, lecz miłe ciepło rozchodzące się od ognia i mały dywanik pod stopami czyniły siedzenie w tym miejscu nad wyraz przyjemnym. Po drugiej stronie kominka stanął drewniany fotel na biegunach. Siedząc i bujając się spoglądała wprost w okienko zatrzymując wzrok na tujach rosnących w ogródku tuż przed siatką ogrodzeniową. Iglaków było w sumie trzynaście. Trzy kolumnowe posadzili z mężem dokładnie w dzień katastrofy smoleńskiej. Tak wypadło. To była sobota i mieli w planie wkopanie kupionych drzewek. Na wieść o wypadku Sabinie przemknęła myśl, że wiedziała, iż coś takiego musi kiedyś nastąpić, sądząc z zachowania niektórych ludzi – wprost kusili los. Tylko dlaczego przy okazji zginęło tyle niewinnych istot? Nadała trzem tujom imiona trzech ofiar, osób, które darzyła sympatią i z tej racji ich śmierć odczuła osobiście.

Pozostałe dziesięć drzewek dostała od córki na urodziny wypadające jeszcze tego samego miesiąca. Nie wszystkie rosły dokładnie w miejscu, w którym pierwotnie rosnąć miały. Okazało się, iż pod cienką warstwą ziemi jest masa gruzu, i łopata tam nie  weszła za skarby świata. Nie udało się więc wykopać wystarczająco głębokiego dołka, żeby korzenie drzewka się zmieściły. A gdyby nawet, to przecież słabe korzonki młodziutkiej roślinki nie miałyby siły, nie dałyby rady przebić się przez gruz i iść dalej odżywiając drzewko do samego czubka. Dlatego zostały posadzone tam, gdzie się udało je w ziemię wkopać.

Coś stuknęło za oknem i czujna Zadra natychmiast podniosła się na nogi spoglądając wyczekująco na Sabinę i na okno, na Sabinę i na okno.

– Jaka ty mądra sunia jesteś – Sabina podniosła się i wyjrzała. – Wiem, że nie dasz mi spokoju dopóki się nie upewnisz, że jest wszystko w porządku. Możesz być spokojna, to tylko śmieciarka. Zepsuta jakaś czy co, bo jakieś dziwne dźwięki wydaje. Śpij dalej.

Zadra jednak na spanie nie miała w tej chwili ochoty, ileż można spać? Już się rozbudziła i wyraźnie miała chęć na jakąś formę aktywności ruchowej. Przemówiła do opiekunki, a liczbę słów i możliwości głosowe miała zaskakujące,  Sabina nie potrafiła jej odmówić.

– Chcesz wyjść, tak? Nie wystarczy ci ogródek? Idź na podwórko, córcia, no idź.

„Córcia” miała inne plany i zdecydowanie skierowała się w stronę drzwi wejściowych.

Sabina podniosła się z fotela i podeszła do kuchennego okna, żeby wyjrzeć na uliczkę. Przy bramce stała Inga, obok zaś kręcił się białorudy kot.

– Otworzysz? – zapytała. – Nie wiesz czyj to może być kot?

Sabina nacisnęła guzik domofonu i bramka się otwarła. Wyszła do przyjaciółki, kot podszedł i otarł się jej o nogi mrucząc przy tym głośno.

– Nie, nie wiem, jakiś nowy, nie widziałam go tutaj wcześniej – odpowiedziała Sabina patrząc na sympatyczną rudą mordkę.

– Już wczoraj mi się rzucił w oczy, z dziećmi się bawił, dawał się nosić. Widać, że to domowy zwierzak.

– Może przyjechał z kimś do rodziny?

– No coś ty, Sabina! I ktoś wypuszczałby swojego kota w nowym, obcym miejscu na zewnątrz? Zrobiłabyś to?

– Ja nie, ale ludzie są różni, często bezmyślni. Na przykład ci młodzi przy samej ulicy, kojarzysz, ci z buldożkiem francuskim.

– Z tym czarnym, takim właściwie jeszcze szczeniakiem?

– Tak, o nich mi chodzi.

– Pewnie, że kojarzę! Prowadzają psa bez smyczy przy ulicy i szlag mnie trafia na taką bezmyślność. Jak nic skończy pod kołami jakiegoś samochodu. Zwracałam im uwagę, ale jacyś niegramotni.

– Ciocia – zawołała siedmioletnia Amelka, mieszkanka sąsiedniego domku, – ja wiem skąd jest kotek.

– Tak? Jak dobrze – ucieszyła się Sabina. – To gdzie mieszka?

– Nie wiem gdzie mieszka, ale jest z ulicy. Wczoraj przyszedł za moją mamą prosto z ulicy!

Przed swój domek wyszła Alicja, mama Amelki. Zobaczywszy zbiegowisko pod furtką Sabiny zbliżyła się do sąsiadek. Zbiegowisko dlatego, że zbiegły się dzieciaki z całej uliczki bawiące się na zewnątrz, korzystające z chwili ładnej pogody.

– Stało się coś? – spytała zaniepokojona.

– Nie, Alutka, nic się stało – uspokoiła ją Inga. – Zastanawiamy się tylko czyj to kot.

– Nie wiem czyj. Wczoraj zobaczyłam go przy samej jezdni. Wyglądał jak nieprzytomny, jakby nie wiedział co ma zrobić, gdzie iść, no, dziwnie wyglądał, taki zagubiony, jakby z innej  planety. Zawołałam na niego i poszedł za nami do osiedla. Pomyślałam, że ktoś go mógł wyrzucić z samochodu i dlatego czuł się taki zagubiony.

– Aa, to możliwe, – skinęła głową Sabina. – Znudziła się zabaweczka i fruuu, przez okno, niech leci. Tfu, własnoręcznie łeb bym takiemu ukręciła.

– Może ma czipa? – Inga kucnęła i głaskała mruczącego futrzaczka.

– Sprawdzałam – odpowiedziała  Alicja . – To znaczy sprawdzała moja koleżanka weterynarka. Ma wszczepionego, ale nie da się odczytać. Może zgnieciony? Nie wiem.

– A jakby wstawić informację do internetu? Może ktoś go szuka? – Sabina rzuciła pierwszą myśl, jaka jej przyszłą do głowy.

– Przeglądaliśmy ogłoszenia z okolicy, ale nikt go nie szuka. – odparła Alicja. – Może porozlepiać ogłoszenia na słupach?

– W takim razie to my musimy mu znaleźć dom – oświadczyła Sabina. – Chętnie bym go przygarnęła, ale Zadra mogłaby go udusić. Może ją ktoś uczył gonić koty? Nie wiem przecież gdzie i jak żyła wcześniej, nie powiedziała.

– Mam ten sam problem, Bonzo nie trawi kotów. Jest ze schroniska, nie miałam wpływu na jego wychowanie. Wprawdzie teraz mu tłumaczę, że nie wolno kotów ruszać lecz na razie bez rezultatu – z troską powiedziała Alicja.

– A Feliks jest uczulony na kocią sierść – westchnęła Inga. – I co zrobimy?

– Mrozów wielkich jeszcze nie ma – głośno myślała Sabina. – Żarełko mogę mu wystawiać codziennie, nie ma problemu, może sobie przez cały dzień chodzić po osiedlu. Gorzej nocą, jest zimno i gdzieś musi spać.

– Moje koty mogłyby go skrzywdzić – powiedziała dołączając do grona osób zatroskanych o los kota mieszkająca przez ścianę z Sabiną Patrycja, która miała dwa domowe koty nie opuszczające mieszkania. – Ale na noc mogę zamykać drzwi do sieni i tam zrobić kącik do spania. Dopóki mu nie znajdziemy domu oczywiście, długo tak się nie da.

– No dobrze, niech tak na razie zostanie – uspokoiła się Inga. – To nam daje trochę czasu na szukanie stałego miejsca pobytu, że tak się wyrażę.

Weszły do ogródka zamykając bramkę. Kot został na zewnątrz najwyraźniej zadowolony z towarzystwa dzieci. Zadra wciąż biegała wzdłuż siatki zdenerwowana, że wszyscy poświęcają uwagę jakiemuś kotu, a ona nie może go dopaść, żeby zrobić porządek.

–  Siadaj, proszę. Powiedz jak się czuje teściowa? – zagadnęła Sabina stawiając przed Ingą kubek z kawą.

– Czemu pytasz?

– Widziałam rano z balkonu jak siedziała na tarasie i płakała. Myślałam, że coś się stało. Zadzwoniłam do ciebie idąc z psicą. Nie otwierałaś,  to nie chciałam być nachalna.

– Nie było nas w domu, pojechaliśmy tak wcześnie na morfologię. A płakała ze złości. Znowu gdzieś schowała klucze i nie mogła ich znaleźć. Okazało się, że chciała wyjść, kluczy nie znalazła, więc była wściekła.

– Aha, rozumiem. Ale ogólnie jest chyba lepiej odkąd dostaje leki?

– Tak, zdecydowanie lepiej. Jestem Kasi ogromnie wdzięczna, że mnie pokierowała. Naprawdę już nie wiedziałam co z tą kobietą robić.

– Kaśka ma doświadczenie w tej materii. Najpierw tata, potem teściowa, namęczyła się dziewczyna.

– Może nieładnie tak mówić, ale teraz już jej jest dobrze, już ma spokój. Mówi, że widocznie swoje odpracowała. Sabinko, jak ona mi pomogła! Nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Powiedziała gdzie mam pójść, do jakiego lekarza, co powiedzieć. Całe szczęście, że ją wtedy spotkałam. Teraz teściowa ma mniej ataków agresji, jeśli już, to słabsze. Przedtem potrafiła z rękami do mnie skoczyć. Wiesz jaką ona ma siłę w takim napadzie wściekłości? Nikt by się tego po niej nie spodziewał.

– Naprawdę ci współczuję. Jeśli kiedyś zechcesz, żebym przyszła z nią posiedzieć to powiedz. Będziecie mogli z Felkiem wyjść razem, coś załatwić albo odpocząć.

– Dziękuję ci, kochana jesteś. Boję się jednak, że ona się na to nigdy nie zgodzi.

– Kiedy przechodzę koło was, albo jestem u ciebie to mam wrażenie, że jest przychylnie nastawiona.

– Bo któreś z nas jest w domu, Feliks albo ja. Jakby sama z kimś oprócz nas miała zostać to byłaby straszna  awantura i obraza. Nie mam pojęcia co mogłaby zrobić: uciec z domu, zaatakować znienacka „intruza” czy nie wiem co jeszcze.

– Z zewnątrz nie widać, że stan jest aż tak poważny.

– Nie widać, to prawda. Dba o siebie w kwestii ubrania i higieny.  „I to by było na tyle”.

– Jak to? Co masz na myśli?

– Nie sprząta ani w swoim pokoju, ani w swojej łazience. Jeśli Felek nie wytrzyma i zwróci jej uwagę to się obraża i idzie do siebie naburmuszona. Czasem coś zrobi, ale tylko wtedy gdy chce ukryć, że znów rozbiła szklankę albo kubek, albo zniszczyła kolejną rzecz co się bardzo często zdarza. Zachowuje się jak małe dziecko, które coś zbroi. Do tej pory nie nauczyła się segregować śmieci. Muszę pilnować kiedy swoje wyrzuca i jej worek przeglądać tak, żeby nie widziała. Jestem jak baba śmietnikowa..

– No co ty?

– Muszę. Dotąd nie zapamiętała gdzie się wrzuca plastiki, gdzie szkło, a gdzie inne śmieci, chociaż pojemniki stoją obok siebie. Przedtem pisałam kartki i przyczepiałam, na przykład z napisem: mamo, tu się wrzuca tylko szkło. Nie działało, teraz ją po prostu pilnujemy.

– Oj, no to wesoło, nie powiem – ze współczuciem spojrzała Sabina.

– Najgorszy jest fakt, że nie wiesz czego możesz się po niej spodziewać za chwilę. Jest kompletnie nieprzewidywalna. Przez to nie możemy psów z nią zostawiać w domu, musimy je wszędzie ze sobą wozić.

– Dlaczego? Przechodząc koło twojej siatki nieraz słyszę jak do nich przemawia najczulszymi słowami niczym do dzieci, że są jej najdroższymi istotami na świecie, głaszcze je, przytula i całuje.

– Zgadza się. Naprawdę je kocha.. Tylko… z tej miłości by je otruła. Jak myślisz dlaczego są takie grube?  Zadzior jest większy to mniej widać, ale Zorka  wygląda jak okrągła beczka na cienkich nóżkach. Mają nadwagę, a ja ich nie potrafię odchudzić.

– Trudno jest odchudzić psa, to prawda.

– Poza tym kilkakrotnie zapobiegłam w ostatniej chwili wypuszczeniu ich na ulicę. Chciała, żeby sobie pobiegały. Zamiast wypuścić je do ogródka, otwierała drzwi wejściowe i jeszcze furtkę, a tu przecież samochody jeżdżą, brama na ulicę też jest otwarta…

– Faktycznie, musicie teraz mieć oko na wszystko.

– Właśnie. Ostatecznie się o tym przekonałam kiedy pojechaliśmy na cmentarz w Wilanowie. Przez chwile myślałam, żeby je zostawić, że przecież długo tam nie będziemy. W weekend dużego ruchu nie ma, podskoczymy raz dwa, zgarnę z grobu pozostałości różne, jakie tam są, położę kwiatki, zapalę znicze i gotowe.

– No jasne, przecież nie zajęłoby to dużo czasu.

– Coś mnie tknęło i jednak ubrałam psiaki, czyli założyłam im szelki…

– My też mówimy, że ubieramy Zadrę – wtrąciła Sabina.

– … i pojechały z nami – ciągnęła Inga. – Zrobiłam co miałam w planie, Feliks w tym czasie poszedł z nimi na spacer i wróciliśmy. Już z uliczki zobaczyłam, że furtka jest otwarta na całą szerokość,  drzwi do domu też. W zamku wisiały klucze, to znaczy klucze były w zamku a wisiała taka długa smycz, którą przypięliśmy, żeby łatwiej było znaleźć jak znowu je gdzieś schowa. Ścisnęło mnie w dołku ze strachu, od razu pomyślałam, ze zasłabła i leży gdzieś bez życia. Wyskoczyłam z auta i popędziłam do domu. I wiesz co?

– No mówże – Sabina niecierpliwie popędziła przyjaciółkę.

– Siedziała u siebie w pokoju jakby nigdy nic, a każdy mógł wejść do domu i wynieść wszystko co tylko by mu się spodobało.

– Dlaczego?

– Bo bramka i drzwi otwarte…

– To zrozumiałam, ale dlaczego siedziała u siebie zostawiając otwartą chałupę?

– Na podłodze leżała kurtka, tego ci jeszcze nie powiedziałam.

– Też bym się przestraszyła zobaczywszy podobny obrazek.

– Myślę, że z pewnością chciała pójść do sklepu. Ubrała się i wtedy sobie o czymś przypomniała, może nie wzięła torebki, może telefonu i zaczęła szukać. O tym świadczyłaby kurtka na podłodze, prawda? Jakby ją w pośpiechu zdjęła i rzuciła bądź gdzie, bo poleciała szukać czegoś ważnego.  Co z tego, że wszystko otwarte? A jak się znalazła na górze to zapomniała o tym, co na dole, że coś miała zrobić, czy gdzieś pójść.

– Zajęła się czymś innym i zapomniała o tym co robiła przed chwilą. Wiesz, to taki typowy przykład, książkowy wręcz. Wiem, bo się napatrzyłam przez siatkę co Kasia miała z panią Wacią. I nagadałam się z nią przez tych kilka lat, że ho ho, normalnie za eksperta mogłabym robić.

– Widzisz więc, że psiaki muszą wszędzie jeździć z nami, nie odważę się ich zostawić. A jakby podpaliła dom, tfu, tfu, odpukać, albo otruła karmiąc na przykład czekoladą z rodzynkami, albo poczęstowała tabletkami myśląc, że to cukierki?

– W tej sytuacji bezpieczniej jest je zabierać, to prawda.  Pamiętaj jednak, że zawsze możesz je u nas zostawić w razie potrzeby.

– Dziękuję ci bardzo za tę propozycję. Nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć.

– Słuchaj, a w kwestii tego sprzątania nie możesz zaproponować, że jej pomożesz albo, że wspólnie coś zrobicie?

– A w życiu! Ja do niej wcale nie wchodzę, bo zaraz mówi, że coś jej zginęło patrząc na mnie znacząco. I zaczyna czegoś szukać: zegarka, pierścionków, pieniędzy, kluczy, aparatu słuchowego. Zresztą jeden już zgubiła naprawdę i nie mamy teraz za co jej kupić kolejnego.

– O w mordę – jęknęła Sabina.

– Tylko Felek do niej wchodzi. Ja nie chcę rozjątrzać. Odkąd wiem, że jest chora staram się nie zwracać uwagi na jej słowa i zachowanie. Przedtem okropnie przeżywałam, że wyzywa mnie od najgorszych za niewinność. I to takimi słowami jakich od nikogo w życiu nie słyszałam pod swoim adresem. Zresztą do Felka też potrafi się tak odezwać. On się do tej pory irytuje, biedny taki, że przykro patrzeć. Tłumaczę mu, że to choroba, żeby nie brał jej słów do siebie, ale czasem i ja tracę cierpliwość i coś palnę. Potem się gryzę, mam wyrzuty sumienia, pretensję do siebie za brak opanowania. I tak się męczę, choć wiem, że ona za chwilę nie będzie niczego pamiętała.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy