„Babie lato i kropla deszczu” – 36

Marysia rozlokowała się w „Budowlanych”, Fruzia odpoczywała na hotelowym parkingu w bliskim towarzystwie srebrnego mercedesa i złocistego peugeota, mogła więc usnąć bez obaw, że jakiś obcy ją zarysuje albo przytrze lusterko.

Wyszła na balkon. Wychyliwszy się znad balustrady spojrzała na Fruzię, uśmiechnęła się zobaczywszy ją w towarzystwie dwóch przystojniaków na czterech kółkach. Odetchnęła głęboko i patrzyła w ciemność rozjaśnianą zapalającymi się światłami w domach widocznych z balkonu. Zadzwoniła do pana Horacego. Nie zwlekała z rozmową wiedząc, że w górach obowiązują inne godziny aktywności, bardziej związane z matką naturą, szczególnie jeśli dotyczy  to starszych ludzi. Umówiła się na spotkanie. Weszła do hotelowego pokoju, na zewnątrz zrobiło się zbyt chłodno, żeby siedzieć na leżaku. Zjadła sucharki jakie zawsze ze sobą woziła, napiła się herbaty. Nie miała ochoty wychodzić na żadną kolację ani nikogo widzieć. W końcu przejechała pół Polski, załatwiła kilka spraw po drodze i czuła zmęczenie oraz oszołomienie wynikające zapewne z hiperwentylacji.  Położyła się spać i spała jak suseł przez całą noc. Obudziła się wyspana, zadowolona, zachwycona widokiem z balkonu i piękną pogodą. Nie musiała się spieszyć. Z panem Horacym umówiła się na wczesne popołudnie, postanowiła więc wykorzystać chwilę dla siebie i przejść się po miasteczku, sprawdzić co się zmieniło od czasu jej ostatniego pobytu, co nowego znajdzie się w zasięgu jej wzroku i – oczywiście – obiektywu aparatu.

Zbiegła po niezliczonych schodkach do ulicy Zdrojowej, potem w dół obok kwietnego zegara i pomnika Sienkiewicza uśmiechając się na myśl, że na matkę naturę nie ma sposobu. Jak ona sobie coś zaplanuje tak zrobi i w tym przypadku wymyśliła sobie, że współczesny wnuk będzie łudząco podobny do dziadka z pomnika. Marysia uwielbiała słuchać tego wnuka ze względu na piękno ojczystego języka, które potrafił tak uwidocznić jak nikt inny. Widocznie w genach otrzymał ten dar. Szkoda, że jako jeden z nielicznych wśród rodaków, tej ogromnej ilości gadających głów widocznych na ekranach telewizorów od rana do nocy.

Uśmiechnęła się też na widok figury Wiewióra (nie Wiewiórki lecz Wiewióra właśnie) stojącej w samym centrum, jednej z wielu ozdabiających miasteczko figur kwiatowych. Wprawdzie jeszcze była zbyt wczesna wiosna, żeby mogły pokazać całą swą urodę, lecz już tak wrosły w Szczawnicę, że stały się jej integralną częścią. Były więc Słonie, Dzięcioł, Owieczki, Ślimak, Jaszczurka, oraz Paw na wysepce. Szybkim krokiem przemierzała promenadę wzdłuż Grajcarka i kawałek drogi do pawilonu  wystawowego Pienińskiego Parku Narodowego, w którym prezentowano ekosystemy leśne, florę i faunę okolicy, charakterystyczne gatunki, zagadnienia ochrony przyrody, a nawet historię terenu Parku i przyległości. Ponieważ napłynęły chmury i zanosiło się na deszcz postanowiła zawrócić, nie zabrała przecież ze sobą parasolki. Prezentację filmu o motylu zwanym Apollo Niepylak odłożyła sobie na kiedy indziej. Wprawdzie opuściła hotel przy pięknie świecącym słońcu, ale w górach pogoda jest wyjątkowo nieprzewidywalna i należy być przygotowanym na różne ewentualności.

Postanowiła wejść na ruskie pierogi przed wizytą u pana Horacego. „Pod Siekierkami” nie było jeszcze tłoku, usiadła więc i z przyjemnością się pożywiła. Tutejsze pierogi zawsze jej smakowały. Pokrzepiwszy się ruszyła dalej schodkami obok apteki na ulicę Jana Wiktora, potem przez Park Górny. Na tyłach „Nauczyciela” i „Dzwonkówki” przeszła znajomą ścieżką do drogi prowadzącej w stronę „Czardy”. Teraz nie musiała się już spieszyć, wolnym krokiem mogła iść podziwiając przecudne widoki, jest to bowiem jedna ze ścieżek w miasteczku z najbardziej malowniczymi widokami, znajdująca się tuż za Osiedlem. Tak sobie Marysia szła powoli, napawając się tym co widziała, rejestrując przy okazji, że sporo turystów przyjechało do niedawno ukończonych domków po lewej stronie drogi. Stamtąd dopiero musiał być boski widok, szczególnie z górnych okien – pomyślała. Miała do pokonania już niedużą odległość, zwolniła więc kroku zainteresowana niewykończonym budynkiem po drugiej stronie potoku Sopotnickiego. Dom pojawiał się w plątaninie gałęzi  jako ogromny, wspaniale zaprojektowany, cały z bali i wydawał się Marysi tak piękny, że bardzo chciałaby go mieć. Tylko po co? Co by z takim domem zrobiła? Trzeba siedzieć już na stałe w jednym miejscu, a ona przecież  jeszcze nie na tym etapie była. Jeszcze ruch i przemieszczanie się było jej żywiołem. Z przyjemnością jednak przyjeżdżałaby co pewien czas w to samo miejsce, już nie cudze, hotelowe, bezosobowe lecz swoje, własne… I w tym momencie Marysia zrozumiała Kasię i Mikołaja, przyjaciół taty i przez przypadek sąsiadów  rodziców Bogny i Jagny, którzy zapragnęli mieć tutaj, w Szczawnicy, swoje miejsce na ziemi. Nawet jeśli nie udawało im się z różnych względów przyjeżdżać tak często jakby chcieli, to miejsce było ich własne, osobiste i czekało na nich.

Jeszcze kawałek drogi dzielił ją od celu. Sprawdziła numer domu, wszystko się zgadzało.  Stanęła przed domem również zbudowanym z bali. Sporo takich było w okolicy. Ten nie był malutki lecz piękny, okazały, jakby wrośnięty w zbocze wzniesienia. Nacisnęła guzik domofonu. Rozległo się brzęczenie i furtka się otworzyła pod lekkim naciskiem ręki. Drzwi do mieszkania również się otworzyły i stanął w nich  Hubert. Oślepiony słońcem przymrużył oczy. Zdawało mu się, że ma zwidy albo, że wyobraźnia płata  figle stawiając na wprost postać Marysi utkaną z promieni słonecznych.

– Dzień dobry – odezwała się słoneczna postać.

– Dzień dobry – wykrztusił po dłuższej chwili wciąż nie wierząc w realność widzianego zjawiska, dziadek nie powiedział jakiego gościa się spodziewa.

– Coś się stało? Może przyszłam nie w porę albo pomyliłam adres? Jestem umówiona z panem Horacym Balickim. Maria Bartecka – wyciągnęła rękę w geście powitania wciąż niepewna o co chodzi temu przystojniakowi, który patrzył się na nią jakby była zjawą przejrzystą albo przybyszem z kosmosu. – Przepraszam, może pan niedosłyszał, a ja tak…

– Ależ nie – ruszył się wreszcie. – To ja przepraszam, słońce tak mnie oślepiło, że przez chwilę nic nie widziałem. Hubert Klonowski – uścisnął podaną dłoń. – Zapraszam, dziadek oczekuje z niecierpliwością.

Weszli do środka. Od pierwszej chwili zauroczona domem widzianym z zewnątrz pozostawała w stanie zachwytu znalazłszy się wewnątrz budynku. Był taki jaki powinien być – nietuzinkowy, urządzony ze smakiem, bez nadmiaru sprzętów co zauważyła natychmiast, za to z prostymi, sosnowymi meblami stanowiącymi integralną część ścian, jakby z niej wyrosły niczym gałęzie z drzewa. Jednym słowem uosobienie jej marzeń o domu.

– Jak tu ładnie – uśmiechnęła się na widok starszego pana, który dziarsko ruszył w jej stronę z serdecznym uśmiechem.

Marysia uśmiechnęła się również i do staruszka i do swoich myśli, bowiem przypomniała sobie słowa Honoratki, która wygląd pana Horacego określiła „jak dziadek z reklamy”. Rzeczywiście, bardzo trafne skojarzenie – pomyślała Marysia. Srebrne wąsy dodawały mu uroku, gęste białe włosy sprawiały wrażenie aureoli kiedy tak stanął między nią a oknem, cały podświetlony słońcem. Coś niezwykle sympatycznego było w tym domu, w dziadku i nawet w tym wnuku, który w pierwszej chwili zrobił na niej wrażenie takiego… mało rozgarniętego.

Ów „mało rozgarnięty” lecz  widocznie przystojny, co też jej się rzuciło w oczy, wnuk zbliżył się do niej.

– My się kiedyś poznaliśmy – powiedział.

– Naprawdę? Chociaż, wszystko możliwe, tylu ludzi w życiu poznajemy…

– Jesteś Marysią, która uratowała mi życie – oświadczył.

– Ja? – szczerze się zdziwiła. – A w jaki sposób? To chyba jakaś pomyłka.

– Żadna pomyłka. Przypomnij sobie ponton, spływ Dunajcem ….i delikwenta, który uczepił się  twojego wiosła, a potem twojej ręki.

– Ten przemoczony wodnik? To ty?! Hubert… no tak, Hubert, teraz sobie przypominam – parsknęła śmiechem

– Czego ja się dowiaduję – odezwał się pan Horacy. – Hubercie, jak ci nie wstyd? Dziewczyna ratowała ciebie, a nie odwrotnie? To prawie zhańbienie nazwiska – puścił oko do Marysi.

– Nie twojego dziadku, mojego, o twoim nikt się nie dowie, nie martw się – zażartował były przemoczony wodnik.

– No dobrze, żartujemy sobie, tymczasem może pani zmęczona. Proszę, pani Marysia usiądzie przy stole, pogawędzimy sobie, a ten mój huncwot zrobi kawę albo herbatę, wedle pani życzenia.

– Ładną mi, dziadku, robisz reklamę przy Marysi  – huncwot zrobił smutną minę.

Marysia usiadła przy okrągłym stole nakrytym szydełkową serwetą, na której stał brązowy dzban z cienkimi gałązkami wypuszczającymi maleńkie, zielone listeczki.

– Jak tu ładnie – powtórzyła. – I nie żadna pani tylko Marysia.

Starszy pan serdecznie ujął Marysiną dłoń.

– Dziecko, przypominasz mi moją Anetkę, babcię tego huncwota. Też miała ciemne włosy i loki. Nie takie czarne jak ty, ale też tak dużo. Cieszę się, że przyjechałaś odwiedzić starego człowieka.

– Panie Horacy, z wielką przyjemnością i przyznam, że nigdy bym nie pomyślała, iż od pierwszej chwili poczuję się tak dobrze zobaczywszy pana. Honoratka tyle  o panu opowiadała, że po prostu musiałam tu przyjść. Mam coś specjalnie od niej. Kilka fotografii, które Bogna zrobiła panu z dziewczynkami i jedno zrobione przez samą Honorcię. Proszę, oto one.

– O, dziękuję, bardzo dziękuję – wzruszył się. – Czuję się zaszczycony, że dziewczęta pamiętały o staruszku i jeszcze tyle fatygi sobie zadały, żeby zdjęcia zrobić. Wiem przecież, że teraz to tylko przez te internety wszystko się robi. Do fotografa to już mało kto idzie…

– Dziadku, zdjęcia teraz też w domu można wydrukować. Nie ma z tym żadnego  zachodu – wtrącił Hubert, który wrócił do pokoju niosąc tackę z filiżankami, dużym dzbankiem z kawą i malutkim ze śmietanką.

On jednak jest nierozgarnięty, pomyślała Marysia i pokręciła z dezaprobatą głową. Dostrzegł to i z niemym pytaniem w oczach zwrócił się w jej stronę.

– Owszem, można i w domu,  lecz przede wszystkim trzeba o tym w ogóle pomyśleć –  powiedziała z ironią. – Myślę, że nie każdemu przyszłoby to do głowy.

– O to to, trzeba pomyśleć  – powiedział pan Horacy. –  A jego w ogóle nie interesuje historia rodziny. Dlatego nie dawałem mu dotąd pamiątek, zaniósłby do tego swojego Muzeum i zostawił na zatracenie…

– Dziadku, jak możesz tak mówić, na jakie zatracenie – oburzył się „mało rozgarnięty” wnuk. – Na wieczną pamiątkę, żeby ludzie mogli oglądać.

– Najpierw swoi muszą poznać historię zanim obcym ją ujawnią – poważnie powiedział pan Horacy.

Rozmawiali długo o czasach dawno minionych. Stary leśnik wcale nie czuł różnicy wieku, nie miał wrażenia, że rozmawia z młodą kobietą, która mogłaby być jego wnuczką, czuł w niej po prostu kogoś, kto go dobrze rozumie. Odżyły wspomnienia – nawet nie jego, był przecież zbyt mały, żeby pamiętać – tylko swojej matki, która ukryła się i ratując życie sobie i jedynemu dziecku, skulona w wykrocie, ochraniając go własnym ciałem przed zimnem i całym światem  słyszała wszystko. Nie widziała, ale nie musiała. W duszy odczuła cały ból słyszany w głośnym krzyku, całe cierpienie mordowanego męża. Ten krzyk pozostał z nią na zawsze, budził w nocy, odzywał się w ciągu dnia gdy pokazywała synkowi spokojną twarz w bezpiecznym już miejscu w jakim żyli po wojnie, nie opuścił jej nigdy. Pan Horacy dopiero w bardzo dojrzałym wieku przeczytał, dowiedział się i odczuł. Zrozumiał często niezrozumiałe dla siebie wcześniej zachowanie matki. 

Marysia pomyślała, że powinna spotkać się z panem Horacym bez „mało rozgarniętego” wnuka i szczerze porozmawiać o innych jeszcze sprawach. Wyraźnie ją rozpraszał czego nie tolerowała u siebie. Hubert zaś nie domyślając się etykietki jaką mu Marysia przykleiła, starał się być czarujący i zabawiać gościa. Na próżno się wysilał, myśli Marysi podążały zupełnie w inną stronę, nie słuchała go. Ale… przyglądała mu się spod oka uważnie. Przemknęło jej przez myśl, że jest w nim coś znajomego. Albo już go kiedyś widziała, no tak, jak był zmoczony wodą z Dunajca… ale to nie to… albo jest do kogoś bardzo podobny. Zdarza się przecież niejednokrotnie spotykać ludzi, którzy wyglądają jakby byli zrobieni przez tego samego rzemieślnika, tacy… odlani z jednej formy. Tylko kogo on przypomina? Ciemne włosy w słońcu miały złocistomiedziane refleksy. Oczy… oczy… No tak! Przecież oczy ma takie same jak Bogna! Zupełnie niespotykane. Jeśli się dobrze w nie wpatrzeć można dojrzeć subtelną różnicę odcieni między prawym a lewym. Bogna odziedziczyła tę cechę po swojej mamie, pani Inga po ojcu. Honoratka ma takie same, Ewelinka już nie, malutka ma oczy Domana.

Zapatrzyła się w te oczy myśląc intensywnie nad swoim spostrzeżeniem. Hubert zaś nie wiedział co myśleć o nagłym zamilknięciu Marysi.

– Coś mówiłeś? Przepraszam, zamyśliłam się – odezwała się po dłuższej chwili.

– Pytałem czy poszłabyś ze mną zwiedzać góry.

– Zwiedza się muzeum albo wystawę – skrzywiła się z niesmakiem, zestawienie słów użyte przez „mało rozgarniętego” rozmówcę zazgrzytało jej w uszach jak przysłowiowy zgrzyt żelaza po szkle. – Góry się przeżywa, odwiedza, rozmawia z nimi. One żyją…

– O to to – poderwał się z fotela dziadek Horacy. – Dziewczyno, ty czujesz tak samo jak ja! To niemożliwe, poza moją Anetką żadna kobieta tego nie rozumiała…

– No nie, panie Horacy, to przesada, znam wiele kobiet mających podobny stosunek do gór i w ogóle do natury.

– Dziadek był leśnikiem…  – zaczął Hubert i od razu miał wrażenie, że robi z siebie głupka, przecież Marysia o tym wie, dlatego tu przyszła.

– Jest leśnikiem – sprostował pan Horacy. – Leśnikiem jest się do ostatniej chwili swego życia. Tak samo jak przyzwoitym człowiekiem.

– O, tu ma pan całkowitą rację – ciepło się uśmiechnęła Marysia odrzucając do tyłu czarne loki.

– Co za dziewczyna – z niedowierzaniem pokręcił głową starszy pan. – To po prostu nie-do-wia-ry!

– Tata zabierał mnie ze sobą na wędrówki, przeszliśmy Pieniny i okolice wzdłuż i wszerz. Za każdym razem kiedy tu przyjeżdżam czuję się jakbym wracała do domu – wyjaśniła Marysia czując do staruszka ogromną sympatię.

Wnuk owego staruszka spoglądał to na jedno to na drugie zdziwiony nagłą komitywą. Wcale jednak zmartwiony nie był, wręcz przeciwnie, figlarny chochlik zagościł w jego niezwykłych oczach.

– Całe szczęście, że dziadek nie jest odrobinę młodszy. Normalnie byłbym zazdrosny – oświadczył.

– Ty nie możesz być zazdrosny – stwierdziła Marysia.

– Dlaczego? – zdziwił się „mało rozgarnięty” wnuk.

– Nie masz powodu ani prawa – odpowiedziała spokojnie. – Muszę lecieć. Panie Horacy, poznać pana to była dla mnie ogromna przyjemność. Czy moglibyśmy się umówić na jeszcze jedną rozmowę?

– Z taką dziewczyną zawsze – szarmancko odpowiedział stary leśnik. – Wiesz co, dziecko? Myślę, że ludzi łączą wartości, a nie data urodzenia.

–  Ma pan całkowitą rację.  Swoimi opowieściami podsunął mi pan pewien pomysł, muszę go sobie dokładnie przemyśleć, sprecyzować… Zgodzi się pan opowiedzieć więcej o swoim życiu,  pokaże mi pan może jakieś stare fotografie?

– Dogadamy się –  pan Horacy czuł, że jakimś dziwnym trafem ta dziewczyna pomoże mu w rozwikłaniu dręczącej go tajemnicy.

– To co będzie z naszym spacerem po górach? – Hubert poczuł się odepchnięty na drugi plan i to przez własnego dziadka! – Marysiu, halo, tu ziemia, słyszysz mnie?

– Co? Tak, dobrze – nie słuchała go wcale, umysł już pracował nad czym innym.

– O której po ciebie przyjść?

– Gdzie? – wreszcie zaszczyciła go spojrzeniem lecz nie takim, o jakie mu chodziło, jak na natrętną muchę spojrzała, wyraźnie takie odniósł wrażenie.

– Do „Budowlanych” przecież.

– Po co?

– Przecież zgodziłaś się na wycieczkę!

– Ja się zgodziłam? – w głosie dało się słyszeć zdziwienie.

– Dziadek przecież świadkiem – zaczynał mieć wątpliwości co do własnego rozumienia sytuacji i słów.

– Naprawdę?

– Naprawdę – uśmiał się pan Horacy.

– Cóż, w takim razie nie mam wyjścia. Nie chciałabym, żeby miał pan o mnie złe zdanie…

– Pozwolisz, że cię odprowadzę? – zapytał „mało rozgarnięty” huncwot.

– Zgódź się, panno Marysiu – wtrącił dziadek ciesząc się podziwem zauważonym w oczach wnuka. – Kawaler powinien pannę odprowadzać do domu.

– Cóż, muszę się zgodzić – wyciągnęła rękę do starego leśnika. – Ale tylko pod jednym warunkiem: pokaże mi pan stare fotografie. Zgoda?

– Zgoda, zgoda   – serdecznie uścisnął podaną dłoń.

Zatem dzięki panu Horacemu Marysia i Hubert razem opuścili piękny dom i ruszyli ku Osiedlu.

– Jestem pod wrażeniem spotkania z twoim dziadkiem – mówiła Marysia. – Czy on zawsze pracował w Pienińskim Parku Narodowym?

Kiedy doszli do Osiedla XX lecia, Marysia rozglądała się szukając numeru bloku.

– O, w tamtym mają mieszkanko znajomi rodziców – ucieszyła się, że znalazła.

– To mają niezły widok z balkonu. Odpowiadając na zadane pytanie: prawie zawsze, przynajmniej odkąd pamiętam.

– A słyszałeś coś o wcześniejszym życiu, o tym co przeżył jako dziecko?

– Nie bardzo – odczuwał z tego powodu wstyd, naprawdę, nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło.

– Nie pojmuję! Naprawdę nic nie wiesz o historii rodziny? Nie obchodziło cię co się działo zanim twoja doskonała ziemska powłoka pojawiła się na tym świecie? To niepojęte! Mając takiego dziadka?

– Naprawdę – przyznał ze skruchą. – Kiedy słuchałem waszej rozmowy miałem wrażenie, że jakieś klapki mi się w mózgu otworzyły. Jakbym miał zaćmienie umysłu do tej pory.

– Dobre i to na początek – mruknęła.

– Słucham?

– Nic. Mówię, że mógłbyś ruszyć głową i zmusić te swoje szare komórki do współpracy. O ile jeszcze je masz – dodała cicho.

– Teraz usłyszałem – powiedział. – Uważasz mnie za półgłówka bez żadnych uczuć…

– No, może nie aż tak drastycznie bym się wyraziła…Sam to powiedziałeś… Oj, przepraszam, muszę zobaczyć co to – wyjęła telefon, usłyszawszy sygnał przychodzącego sms-a. – To Bogna, moja przyjaciółka. Ta, od której dostałam namiar na twojego dziadka. Przysłała mi jakieś stare zdjęcie. Ewidentnie stare – powiększyła obraz. – Zobacz…

Hubert zmarszczył czoło jakby usiłował sobie coś przypomnieć. Nie zdążył nic powiedzieć, bowiem odezwał się telefon Marysi.

– No cześć, zobaczyłam. Kto jest na tym zdjęciu? Jak to nie wiesz? W takim razie skąd je masz? … Aa, rozumiem, prababcia Hermina. Co za ciekawa historia…. Tak, rozmawiałam z panem Horacym, miałaś rację, jest fantastyczny, cudownie opowiada, ma dar po prostu. Słucham? Powtórz. Teraz słyszę. Tak, jeszcze się z nim zobaczę, mam pewien pomysł….Dobrze, pozdrowię, oczywiście. Ucałuj dziewczynki, cześć.

– Marysiu, jaki miałaś plan na pobyt w Szczawnicy poza spotkaniem z dziadkiem Horacym?

– Odetchnąć górskim powietrzem czyli przewietrzyć płuca, obowiązkowo przelecieć się pod Bereśnik do schroniska, zaś co dalej zależy od okoliczności zewnętrznych, tak to ujmijmy.

– A co do tego półgłówka…

– Przecież ja tego nie powiedziałam. Nie znam cię, widzę cię pierwszy raz w życiu…

– Drugi.

– Niech będzie, tylko to strasznie dawno było, nic o tobie nie wiem.

– Jak będziesz chciała to ci powiem. Wszystko co będziesz chciała wiedzieć.

– Nie wiem czy chcę wiedzieć – uśmiechnęła się pod nosem schylając głowę, żeby nie zauważył.

– Ja wiem o tobie dużo, co napisałaś, gdzie byłaś, śledzę i obserwuję cię w mediach społecznościowych…

– Ojej, zaczynam się bać, to jakaś obsesja?

– Żadna obsesja. Może zauroczenie przemoczonego wodnika?

– Brzmi lepiej. Ale daruj sobie ciąg dalszy, nie mam czasu na bzdury. Przyjechałam na chwilę z konkretnym zamiarem i muszę go zrealizować.

– A dasz mi swój numer telefonu?

– Po co, żebyś mnie zamęczał?

– Żeby cię zaprosić na kawę kiedy przyjadę do Warszawy. Wprawdzie mógłbym oczarować twojego ojca, żeby zdobyć twój numer, ale wolałbym dostać go od ciebie.

– Mojego ojca nie oczarujesz, jest już dawno oczarowany…

– Wiem, przez panią Elżbietę.

– Zaraz, a skąd ty znasz takie szczegóły z mojego życia rodzinnego?

– Marysiu, przecież znam pana Winicjusza zawodowo. Karol i ja współpracujemy z nim w pewnych tematach.

– Aha, z Karolem – uspokoiła się. – Zaraz, czy to nie ciebie chciał mi Karolek przedstawić kiedy od niego wychodziłam?

– Dokładnie. Ja byłem tym facetem, którego staranowałaś w drzwiach.

– Ups…trudno, po co mi wlazłeś pod nogi? Spieszyłam się. A teraz wybacz, muszę pomyśleć, przygotować się do rozmowy z twoim dziadkiem, sprawdzić w necie kilka informacji…

– Ale jutro pójdziesz  ze mną do schroniska?

– Nie, nie pójdę z tobą – uśmiechnęła się nieznacznie widząc jego minę. – Ale ty możesz pójść ze mną – patrzyła jak mu się rozjaśnia twarz myśląc, że jest naprawdę nieprawdopodobnie przystojny…w tej chwili… chociaż…”mało rozgarnięty” …przecież…

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | Jeden komentarz

„Babie lato i kropla deszczu” – 35

 Marysia dojechała bezpiecznie. Wybrała jak zazwyczaj „Budowlanych” choć przyjaciele taty proponowali swoje mieszkanko. Stwierdziła, że lepiej i swobodniej będzie się czuła w hotelu nic nie musząc robić, ani sprzątać po sobie, ani pamiętać, żeby przed wyjazdem  wyłączyć ogrzewanie, bojler, prąd w ogóle, spuścić kilkakrotnie wodę w toalecie, zakręcić wodę, domknąć okna… o matko, nie!!! Marysi potrzebna była chwila spokoju i samotności, bycia samej ze sobą, a nie rozpraszania się na milion kawałków. W hotelu nic nie musi, myśleć o niczym poza tematem zadanym samej sobie też nie musi. Utwierdziwszy się w słuszności swojej decyzji zatrzymała auto na parkingu. Stromą drogę do hotelu Fruzia pokonała lekko, bez wysiłku, nie zachłysnąwszy się ani razu. Załatwiwszy szybko formalności – miała rezerwację z czym też już nie było najmniejszego problemu ponieważ okres ferii szkolnych dawno minął, a wakacje dopiero za prawie dwa miesiące miały się rozpocząć – Marysia rzuciła torbę na fotel, sama rzuciła się na wersalkę i przymknęła oczy. Ależ się czuła zmęczona. Ten dzień był prawdziwym maratonem, rekordem pod względem pokonanej odległości oraz ilości załatwionych pomyślnie spraw. Teraz należał jej się odpoczynek. Uznała, że w pełni zasłużony.

Tymczasem Hubert wyszedł z budynku uśmiechając się do siebie z powodu niezwykłego zbiegu okoliczności, wyjątkowo dla niego korzystnego. Fakt, że w drzwiach nie poznał Marysi, nie miał żadnego znaczenia. Nie mógł się spodziewać, że nagle w Muzeum – on  pracował w Dziale Dokumentacji Obrazowej –  pojawi się dziewczyna, która już jakiś czas temu przyciągnęła jego uwagę. Poza tym wcale jej nie widział, wypadła jak prawdziwy tajfun z pracowni Karola, nie zdążył nawet zobaczyć twarzy i dopiero gdy wychylił się i spojrzał w dół schodów zobaczył te charakterystyczne czarne loki, znak rozpoznawczy Marii.

Te właśnie loki pierwsze rzuciły mu się kiedyś w oczy i to dosłownie. Wiele lat temu wspólnie z grupą znajomych wziął udział w spływie raftingowym na Dunajcu. Popisując się – do tej pory wstydził się własnej głupoty – wpadł do wody. Na szczęście wszyscy obowiązkowo mieli założone kapoki, dzięki temu uniknął utonięcia. Uchwycił się wiosła, które ktoś mu podał, czyjeś ręce wciągnęły go na ponton. Wpadł prosto na dziewczynę o czarnych włosach, które wiatr zawiał dokładnie na jego twarz zasłoniwszy mu oczy. Byłby ponownie wpadł do wody gdyby właścicielka owej burzy loków nie złapała go za rękę mocno  przytrzymując. Wieczorem spotkali się wszyscy przy ognisku. Wtedy miał okazję przyjrzeć się swojej wybawicielce. Uroda to jedno, ale… cała „pozostała” Maria była absolutnie cudowna: język ostry miała jak brzytwa, poczucie humoru nieprzeciętne, idealnie współgrające z jego humorystycznym  spojrzeniem  na różne sprawy. Długo w noc siedzieli całą grupą przy dogasającym ognisku żartując, opowiadając najprzeróżniejsze historie. Hubert zapamiętał tę chwilę jako jedną z tych, które się wbijają w pamięć na zawsze. Ostatnie studenckie wakacje po zdanych egzaminach, odreagowanie stresu,  stan zawieszenia między beztroskimi studenckimi latami a rozpoczęciem życia na własny rachunek, pogrążenie się całkowite, zatopienie tylko w tej jednej, konkretniej chwili. Takie niezwykle rzadko przytrafiające się, uświadomione „tu i teraz”.

Potem natrafił na twórczość Marysi, rozpoczął pracę w Muzeum, z Karolem się zaprzyjaźnił, poznał Winicjusza i czuł się uprawnionym do uważania się za znajomego całej rodziny Barteckich.   Dziadek pytał czasem czy nie zamierza się ustatkować, założyć rodziny, bo on bardzo chciałby prawnucząt doczekać. Zbywał dziadka żartem, dobrze mu było tak jak dotąd, nie spieszył się  z niczym, unikał zobowiązań, czerpał z życia same przyjemności, dawał z siebie tylko tyle ile chciał na swoich warunkach unikając zaangażowania. Oczywiście myślał o przyszłości, o ustatkowaniu się, ale jeszcze nie teraz, przyszłość znikała gdzieś daleko we mgle, przez którą jeszcze nie miał ochoty się przebijać

Skoro wiedział dokąd Marysia pojechała, nie musiał się spieszyć. Nocna jazda nie była niczym nowym, jeszcze na szczęście nie przekroczył wieku, w którym zaczyna stanowić problem. Pobyt w Szczawnicy zaczął mu się niespodziewanie rysować w nadzwyczaj ciekawych barwach. Jak jeszcze nigdy, słowo. Dziadek zadzwonił niedawno z pytaniem, czy nie mógłby wyrwać się z pracy na kilka dni ponieważ bardzo przydałaby się panu Horacemu Balickiemu obecność wnuka. Uzbierało się trochę papierkowych spraw, poza tym płot wymagał naprawy, wiatr zerwał kilka dachówek … a tak naprawdę pan Horacy stęsknił się za wnukiem. Z każdą ze spraw poradziłby sobie sam, stanowiły jedynie element szantażu emocjonalnego, którego starszy pan użył dla osiągnięcia swojego celu nie czując w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia.

Pan Horacy zdecydował się przekazać wnukowi kasetkę z rodzinnymi pamiątkami. Były tam pewne dokumenty, fotografie miejsc, których już nie ma, ludzi żyjących  tylko w pamięci najstarszych ocalałych z rzezi… Decyzję o wyjęciu pamiątek na światło dzienne przyspieszył telefon od Bogny Bielawskiej, młodej kobiety, która spędzała w Szczawnicy ferie razem z córeczkami i przyjaciółką. Spotkali się zupełnie przypadkiem, pan Horacy bardzo je polubił, a  malutka Ewelinka całkiem skradła jego serce. Starsza, Honoratka też była miła i śliczna, i miała imię zaczynające się na literę „H”. Pochwaliła się, że jej dziadek miał na imię Hipolit, zdrobniale mówiono na niego Lidek. Jeszcze wtedy nie miał żadnych skojarzeń, zdziwił się tylko. Dopiero gdy głęboko spojrzał w oczy dziewczynki, a potem jej mamy – poczuł drżenie w sercu. W tych oczach kryła się tajemnica, którą musiał zdążyć rozwiązać. Po prostu musiał. Dlatego chętnie przystał na spotkanie z przyjaciółką Bogny i zgodził się na udostępnienie numeru telefonu. Przeglądał pamiątki szukając w pamięci najodleglejszych wspomnień wydarzeń, nawet tych, których nie miał prawa pamiętać.

Wiedział, że wnuk nie przywiązywał wagi do historii rodziny co wydawało się dziwne, przecież pracował w Muzeum. Wszelkie pamiątki z pewnością natychmiast by tam przekazał, a pan Horacy chciał zmusić Huberta do przeżycia, odczucia, do wczucia się w ludzi z czasu przeszłego dawno dokonanego przekazując mu zapis wspomnień, najdroższe sercu pamiątki i fotografie. Potem niech się dzieje co chce. Może zanieść do Muzeum, może zachować dla siebie, albo… no nie, nie ma żadnego innego „albo”!

Najbardziej szokujące było odkrycie, którego dokonał przez przypadek, przeglądając po raz pierwszy od dawna schowane głęboko pudełko. Znalazł mianowicie fotografię na której był jego ojciec  Hieronim oraz młodziutka, ciemnowłosa kobieta i jakieś niemowlę trzymane  na rękach przez ojca. Fotografia została wykonana w nieistniejącym zakładzie fotograficznym w  Krakowie w marcu 1924 roku. W pierwszej chwili pomyślał, że może ojciec trzymał jakieś dziecko do chrztu lecz odrzucił tę myśl jako mylną. Para widoczna  na fotografii sprawiała wrażenie bliskich sobie ludzi, nawet bardzo bliskich…

Od tej pory starszy pan zastanawiał się nad rozwiązaniem zagadki, na którą niespodziewanie się natknął. Czuł, że właśnie on musi odkryć prawdę. Myśl ta stała się nieomal obsesją. Kiedy poznał Bognę i jej córeczki wyczuł intuicyjnie, że muszą mieć coś wspólnego z dręczącą go tajemnicą. Na trop naprowadziło go imię pradziadka dziewczynek, jakby zapaliło mu się w głowie czerwone ostrzegawcze światełko. Kiedy zobaczył oczy mamy i starszej córki, tak charakterystyczne dla członków jego rodu, miał wrażenie, że zbliża się do odkrycia tajemnicy i rozwikłania zagadki. Wierzył, że nie ma przypadków, ale wszystko jest po coś i z jakiegoś powodu. Po namyśle postanowił wtajemniczyć wnuka i podzielić się z nim swoimi domysłami z obawy, że może nie zdążyć, a bardzo chciałby rozwiązać tę niezwykłą szaradę. Czas przecież pędzi naprzód nie oglądając się na ludzkie plany i zamierzenia, to ludzie muszą dostosować się do jego tempa.      

Podczas wielokrotnego wysłuchiwania wrażeń Bogny z pobytu w Szczawnicy podczas ferii, w głowie Marysi zrodził się pewien pomysł. Intuicyjnie wychwytywała słowa, wątki, tematy, które mogłaby wykorzystać w pisanym cyklu artykułów na temat wpływu wielkich wydarzeń historycznych na losy zwykłych ludzi.  Zainteresowała ją historia starego leśnika, imiona zaczynające się na tę samą literę i pomyślała, że będąc w Szczawnicy mogłaby skorzystać z okazji i spotkać się ze starszym panem. Jej dziennikarski nos mówił, że warto. Może wyniknie coś interesującego z rozmowy? A jeśli nawet nie, to nie ma sprawy, lubiła poznawać  nowych, ciekawych, prawdziwych ludzi – jak to określała. Od Bogny dostała numer telefonu pana Horacego, za jego zgodą oczywiście. Staruszek serdecznie zaprosił Bognę z dziewczynkami do odwiedzin w swoim domu kiedy następnym razem przyjadą do Szczawnicy. Pewnego dnia Bogna zadzwoniła z pytaniem, czy może dać numer jego telefonu  przyjaciółce, która jest dziennikarką i bardzo chciałaby się z nim spotkać ponieważ właśnie wybiera się do Szczawnicy. Pan Horacy nie mógł usiedzieć na miejscu wielce przejęty perspektywą rozmowy. Podskórnie czuł, że będzie to ważne wydarzenie, jeszcze dokładnie nie wiedział z jakiego powodu lecz był spokojny, wiedział, że w swoim czasie wszystko się wyjaśni. Ufał swojej intuicji, niejednokrotnie podsuwała mu rozwiązania problemów, podpowiadała najlepszą opcję w danej sytuacji, pomagała w podjęciu wielu trafnych decyzji.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 34

Wiosna rozgościła się na dobre. Tegoroczna zima niespecjalnie dała się ludziom we znaki, o czym świadczyły widoczne obok domów spore ilości zaoszczędzonego, nie spalonego drewna przygotowanego na opał w sezonie zimowym. Zakwitły roślinki w ogródkach, w parkach, wzdłuż dróg. Żółciły się forsycje, różowiły ozdobne drzewka, których nazwy nie pamiętał nikt, kto się nie zajmował roślinami zawodowo, co jednak nie przeszkadzało przechodzącym ludziom zachwycać się urodą drobnych, różowych kwiatuszków oblepiających gałązki. Pojawiały się pierwsze zielone listeczki na drzewach i krzewach, na łąkach zaś mlecze wabiły do siebie rozbudzone owady. Ptaki uwijały się szukając miejsca do gniazdowania i głośno wyrażały radość życia. Świat przyjmował wiosnę z radością i szeroko otwartymi ramionami. Była to pora miłości, miłości owadów, ptaków i wszelkiej zwierzyny. Wszystko co żyje starało się o przedłużenie gatunku, o założenie rodziny.

Marysia pełna energii i radości jechała do Krakowa. Jej natura potrzebowała ruchu, „przewietrzenia się” od czasu do czasu, lekkiej przebieżki, wdrapania się na Palenicę, spaceru pod Bereśnik, odwiedzin  Muzycznej Owczarni. Miała w sobie taką potrzebę, taką wypełniającą jej duszę tęsknotę i musiała ją zaspokoić, żeby móc funkcjonować normalnie przez jakiś czas. Potem znów musiała, po prostu musiała wziąć plecak i znów przejść swoje ukochane góry. Pomagały zregenerować siły, uspokoić umysł, podrzucić pomysły na konkretne projekty, dawały impuls do działania. Lubiła wtedy być sama, nie znosiła żadnego towarzystwa w pobliżu. Taka była i już. Wychowana przez ojca i ciotki nauczyła się samodzielności od najmłodszych lat, rozwijała odziedziczone po Winicjuszu upodobanie do urozmaiconego trybu życia z pewną dawką adrenaliny i nie mogła usiedzieć w jednym miejscu zbyt długo. To znaczy – musiała mieć swoje miejsce takie, do którego wracała myślą będąc daleko, zaś fizycznie wracała z kolejnej wyprawy przywożąc materiał na następną wystawę fotografii czy na reportaż. Dzięki małemu wydawnictwu założonemu kiedyś przez przyjaciół ojca, a konkretnie przez Teresę Olszyńską-Zacharską i jej męża Juranda, wydała pierwsze swoje prace. Teraz była już „okrzepniętą” na życiowych drogach, uznaną fotografką i reportażystką. Nie wiązała się na stałe z żadnym pracodawcą, sama wolała być „sterem, żeglarzem, okrętem” na co mogła sobie pozwolić mając wsparcie ojca i jego nowej, „przyszytej” rodziny. Poza tym była dziedziczką połowy „Filiżanki”, miała więc byt zabezpieczony pod względem finansowym, mogła żyć zgodnie z własnymi zainteresowaniami i pragnieniami. Jednym słowem uważała się za szczęściarę.

Przez chwilę rozważała możliwość pozostawienia samochodu w Warszawie i pojechania pociągiem. No tak, gdyby miała w planie podróż tylko do Krakowa to rzeczywiście byłoby rozsądne. Magistralą pociąg jedzie szybko, miasto znała bardzo dobrze i w potrzebne miejsca potrafiła dotrzeć bez problemu, zresztą od czego są taksówki? Skoro jednak myślała o wypadzie do Szczawnicy – bez auta nie mogła się obejść. W pociągu mogłaby poczytać i popracować, to prawda, ale potem co? Tłuc się autobusem przez dwie godziny na trasie Kraków – Szczawnica? Może jeszcze na stojąco? Przecież nigdy nie wiadomo co się może przytrafić. Zdecydowała się pojechać samochodem. Jej ukochana toyota była wozem terenowym, z napędem na cztery koła, z metalową ramą z przodu, z progami po bokach. Dostała ją od taty gdy zobaczył jak się Marysi oczy świeciły na widok auta, które kupił  kiedyś dla siebie. Jednak reakcja ukochanej jedynaczki na samochód sprawiła, iż powziął myśl sprezentowania córce na urodziny kluczyków wraz z przypisanym do nich pojazdem. To nie był zwykły samochód, ale prawdziwa przyjaciółka z duszą. Marysia ją kochała, dała jej na imię Fruzia  i  kochała Fruzię łącznie z jej samochodową duszą.

Spotkanie w mieście Kraka odbyło się punktualnie, zgodnie z planem i zadowalająco dla wszystkich zainteresowanych. Wpadła jeszcze do Muzeum Historii Fotografii gdzie w Dziale Konserwacji i Przechowywania Zbiorów pracował jej dobry kolega ze studiów Karol Januszko. Miała od niego odebrać jakąś paczkę dla taty. Wypili szybką kawę, na rozmowy o znajomych nie było czasu, chciała możliwie prędko wyruszyć w drogę, żeby jak najkrócej jechać po ciemku. Wprawdzie dni są coraz dłuższe, jednak jeszcze zbyt krótkie na tak długą jazdę wymagającą wytężonej uwagi w warunkach panujących na drodze o tej porze roku. Wychodząc – a dokładniej: wybiegając – zderzyła się w drzwiach z kimś dużo wyższym od siebie. Ten ktoś z pewnością był rodzaju męskiego.

– Marysiu, poczekaj – zawołał Karol, – chciałem ci przedstawić Huberta,  mojego….

– Sorry, spieszy mi się, następnym razem, wybaczcie – i już jej nie było.

– Co to za tajfun? – spytał  Hubert Klonowski wychyliwszy się, aby zobaczyć ów „tajfun” przetaczający się przez korytarz, zlatujący w dół po schodach w zawrotnym tempie i znikający za drzwiami, pozostawiający mu w oczach obraz masy bujnych, czarnych loków zakrywających część właścicielki.

– Koleżanka ze studiów, iście włoski temperament – uśmiechnął się Karol. – Miała matkę włoskiego pochodzenia, nic więc dziwnego w tym nie ma. Sam rozumiesz, geny.

– Jak się nazywa?

– Marysia Bartecka, córka Winicjusza, znasz go, tego od konserwacji papieru.

– Aaa, to taki tajfun – skinął ze zrozumieniem głową. – Wiem, słyszałem, oglądałem i czytałem. No no, nie przypuszczałem, że się tutaj mogę na Marię natknąć… To mówiłeś, że gdzie ona tak pędziła?

– Nic nie mówiłem – zarechotał Karol – Ciebie co nagle trafiło? Strzała Amora? Nie za szybko?

– Nie tak szybko jak myślisz, kotku – zaśmiał się Hubert parafrazując reklamowy slogan. – Mów  dokąd poleciała, potem ci resztę wyjaśnię.

– Do Szczawnicy. Trzymam cię za słowo, pamiętaj.

– Konkretniej możesz?

– Najczęściej w „Budowlanych” się zatrzymuje. Może teraz też. Czasem była w „Marcie”.

– Masz jej telefon? Numer mam na myśli oczywiście.

– Mam, lecz wybacz, bez upoważnienia nie udostępnię obcym

– Jaki ja obcy? Na głowę upadłeś?

– Hubert, słuchaj, jeśli masz coś na myśli to działaj i sobie radź, na mnie więcej nie licz. W tej materii oczywiście. Kombinuj bracie, ojca znasz,  prawdopodobne miejsce pobytu znasz i wystarczy. No co tak stoisz? Goń ją, masz przecież urlop podpisany, do dziadka miałeś jechać.

Karol uśmiechał się pod nosem widząc minę przyjaciela. Znając Marysię był pewien, że szybko utemperuje niespodziewanego wielbiciela i odpowiednio potraktuje nagłe zaloty nie patyczkując się nic a nic.

Z Winicjuszem Barteckim od lat łączyły go sprawy zawodowe. Karol był starszy od Marysi o ładnych kilka lat, poznali się gdy robił drugi fakultet w Warszawie na ASP, bywał wtedy częstym gościem „Filiżanki” jak wielu młodych ludzi mających artystyczne aspiracje. Karol pięknie malował, poza tym pasją obu panów była konserwacja papieru, szybko więc doszli do porozumienia u podstaw którego stała sympatia starszego kolegi do młodszego adepta tej samej dziedziny rzemiosła oraz oczywiście interesy związane między innymi z ratowaniem zabytkowych, papierowych dzieł sztuki.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Koniec wakacji 2024 😢

Dzieci poszły do szkoły po wakacjach. Zawsze nachodzą mnie wspomnienia związane z tym okresem. Nie ze szkołą, bo szkoły nie lubiłam. Żadnej, żeby nie było wątpliwości.  Natomiast koniec wakacji to dziwny jakiś smutek egzystencjalny wypełniający całą Anię bez względu na wiek 😊 bo czy to 7 lat czy 70 – Ania jest w  głębi duszy ta sama i takie same ma odczucia. Koniec wakacji to była konieczność wyjazdu z Tenczynka, pożegnania z ukochanymi miejscami. Szła Ania na Skałki, na Styrek, raz nawet rzuciła ze Styrku pierścionek w gęstą trawę… Patrzyła na pola częściowo zaorane, na nieliczne już ścierniska, na sylwetki kobiet kopiących ziemniaki, na człowieka idącego za koniem ciągnącym pług albo bronę… Patrzyła na dymy z palących się ziemniaczanych badyli snujące się nad polami, wdychała  niepowtarzalny zapach napływający od pól…  Żegnała te miejsca na rok, aż do następnych wakacji. Miała pewność, że wróci tu gdy jaśminy w babcinym ogródku będą oszałamiająco pachnąć. W ich krzakach robiła sobie szałas gdy była mała, przesiadywała w nim godzinami puszczając wodzy wyobraźni.  Na dwóch wiśniach dziadek zawiesił huśtawkę, na której huśtała się wyśpiewując własne „utwory” słowno-muzyczne (podobne śpiewały dziewczynki siedząc na schodach Domku w Piasecznie, najpierw Wercia, a ostatnio Calineczka).  Potem przychodziła pora pożegnania z babcią i dziadkiem. Zostawali sami w ciszy i spokoju po pełnych ruchu, radości, rozgardiaszu wakacyjnych miesiącach. Zawsze babcia płakała, dziadek się niby trzymał dzielnie, ale oczy miał wilgotne… babcia łez nie kryła… Teraz Ania ich nie kryje pisząc te słowa… Tak bardzo chciałaby ich przytulić i powiedzieć o swej ogromnej do nich miłości…Stali oboje przy bramce i machali dopóki nie zniknął im z oczu samochód uwożący wnuczkę… Ania po otarciu łez przestawiała się na „miastowe”, szkolne życie…

Szczawnica rekompensuje brak Tenczynka. Wszystko jest takie samo tylko w innym wymiarze. Zamiast wzgórz są góry, zamiast pól (których i tak już nie ma, zostały pokawałkowane i przerobione na działki) są łąki, na których czasem pasą się owieczki. Ale mgły są takie same, rośliny jakie Ania pamięta z Tenczynka ze Skałek, z Maciejowskiej Drogi (która teraz ma jakąś „cywilizowaną” nazwę), zapach tej roślinności różnorodnej, właściwie bukiet zapachów utworzony ze wszystkich możliwych zapachów polnych, leśnych – też taki sam… I smutek, melancholia, nostalgia taka sama związana z końcem wakacji…

Pora wracać do domu, wakacje się skończyły. Wera ma jeszcze wolne jako studentka. Calineczka poszła do pierwszej klasy – kiedy to zleciało? Nie wiem. W każdym razie większej wagi nie przywiązała do tak ważnego dnia, była znudzona… 😃 Myślę, że rodzice na nudę narzekać nie będą podczas jej szkolnej kariery 😊 Najbardziej się ucieszyła z nowego domownika, czteromiesięcznej kotki 😺

🌞🌞🌞🌞🌞

O Tenczynku jest też tu –  http://annapisze.art/?p=3251

http://annapisze.art/?p=1715

http://annapisze.art/?p=2743

I jeszcze w innych wpisach w kategorii Tenczynek...

Zrobiło się wrześniowo, wspomnieniowo, lecz jeszcze ciepło i można spędzać czas wolny na sposób wakacyjny 🙂🌼💗

Pozdrowienia od szumiącego Grajcarka i życzenia wspaniałego września dla wszystkich zaglądających 🌞💗🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica, Tenczynek | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 33

Od pierwszego pobytu w „Filiżance” Jagna czuła się oczarowana miejscem, atmosferą, klimatem, a także ludźmi, których tam spotykała. Potrafili sprawić, że nie czuło się między obecnymi żadnego dystansu, wręcz przeciwnie, sympatię i życzliwość, zupełnie jakby się weszło w sam środek komedii romantycznej. Zaprzyjaźniła się z Marysią podczas wielokrotnych odwiedzin, nasłuchała się ciekawych historii życiowych członków ursynowskiej „mafii”, którzy choć w wieku dojrzałym, nawet bardzo, wciąż mieli błysk w oku, a w sercu zachłanność na jeszcze więcej życia. Jakoś tak samo wyszło, że kilka razy stanęła za barkiem obok Marysi, czasem obok jej ciotek bliźniaczek i poczuła się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Sprawiało jej to ogromną przyjemność, dawało radość oraz… zwiększało możliwość rozmawiania o Alanie ze znającymi go osobami, dzięki czemu wiedziała coraz więcej na jego temat…

– Wiesz, to naprawdę jest smutna historia – powiedziała kiedyś Marysia. – Alan nie miał okazji poznać własnego ojca. Ja chociaż mam wspomnienie mojej mamy, kilka wspomnień… – zamyśliła się, a jej oczy z rozczuleniem patrzyły przez chwilę w dal. – On nie ma i tego, musiał sobie sam stworzyć jego obraz na własny użytek, żeby go mieć. Na szczęście trafił mu się fajny dziadek i przyszywana babcia, więc jakby pewne braki się zrównoważyły.

– Możesz powiedzieć co takiego się stało, czy to tajemnica? – spytała Jagna starając się zachować obojętność, jednak głos ją zdradzał lekkim drżeniem a rumieniec na twarzy nie umknął bystremu spojrzeniu Marysi.

– Nie, żadna tajemnica, wszyscy o tym wiedzą. Jego tata zginął w wypadku razem ze swoją mamą, czyli rzeczywistą babcią Alana. To pech prawdziwy, bo mama Alana była wtedy w ciąży i czekała na narzeczonego w Irlandii, mieli tam wziąć ślub i zamieszkać.

– To bardzo przykre – zamyśliła się Jagna kontynuując jednakże wykonywanie czynności.

– Dobrze się czujesz za barem – powiedziała Marysia obserwując zręczne, precyzyjne ruchy przyjaciółki. – Jakbyś nic innego przez całe życie nie robiła.

– Szczerze mówiąc poczułam się jak ryba w wodzie – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. – Kiedy byłam bardzo młoda marzyło mi się takie stanie za barem jak na Dzikim Zachodzie, wtedy uwielbiałam westerny i muzykę country. Muzykę country dalej lubię, ale kocham irlandzką. Westernów zaś nie lubię, bo tam zwierzęta są traktowane jak przedmioty użytkowe. Nie lubię i już.

– Jagna – zaczęła Marysia i zawahała się, spojrzała spod oka na towarzyszkę, po chwili na twarzy pojawił się charakterystyczny dla niej wesoły uśmiech i figlarny błysk w oczach. –  Słuchaj, a mogłabyś przez kilka dni zastąpić mnie tutaj?

– Znaczy gdzie? Tu, za barkiem?

– Właśnie. Mam w przyszłym tygodniu umówione spotkanie w Krakowie, robię reportaż, a… a potem podskoczyłabym na dwa, trzy dni do Szczawnicy. Już mnie tak ciągnie jak nie wiem co. Po twoich opowiadaniach o feriach aż mnie skręca z tęsknoty. Żadna pogoda mi nie przeszkadza, przelecę się do schroniska pod Bereśnikiem, zrobię kilka fotek i zaraz wrócę.

– Mówisz jakbyś miała pojechać na Ursynów i z powrotem – spojrzała Jagna zdziwiona propozycją. – Zaskoczyłaś mnie, nie wiem czy podołam…

– Przecież nie będziesz sama, któraś z ciotek zawsze tutaj jest. Ferie się skończyły, dużego ruchu nie będzie, druga salka jest wyłączona, czeka na mały remont przed latem. No, zgódź się, Jagienka, proooszę…

– Maryśka, w co ty mnie wrabiasz? – Jagna uśmiechnęła się pod nosem.

– W nic cię nie wrabiam tylko pomagam spełnić marzenie z młodości. Nawet mogę ci pożyczyć spódnicę z falbanami i kowbojki, żebyś całkiem weszła w klimat. No jak, zgodzisz się? Baaardzo proooszę…

– Cóż… brzmi kusząco… takie wyzwanie, na które mogę sobie pozwolić…- zaczęła. – Potem już nigdy może się taka szansa nie powtórzyć. Jak znowu zacznę normalną pracę to się nie da…. Ale ja nie chcę normalnej pracy!

– Nie rozumiem – niepewnie spojrzała Marysia, a czarne loki zafalowały z powodu gwałtownego  ruchu głowy

– W normalnej pracy to ja już byłam lata całe. Teraz nie chcę normalnej tylko taką, która będzie mi sprawiać radość, dawać przyjemność i szczęście. Oprócz pieniędzy oczywiście, z czegoś przecież trzeba żyć – odpowiedziała tłumacząc Marysi własny punkt widzenia.

– Czy to znaczy, że się zgadzasz? – uśmiechnęła się Marysia prezentując w całej krasie swoje urocze dołeczki.

– Zgadzam się, niech się dzieje co chce. Kiedy jak nie teraz? Ale słuchaj, w razie awarii pomoże mi Bogna, dobrze? Załatw to jakoś z nią, żeby dzieci zostawiła mamie  pod opieką a sama przyjechała tutaj, dobrze? Nie możesz mnie zostawić bez wsparcia.

– OK. Załatwione, biorę to na siebie i biorę to na klatę, nie myśl sobie, że nie dam rady – odpowiedziała uszczęśliwiona Marysia.

– O mamo kochana, zostałam barmanką – zaśmiała się głośno Jagna. – Jednak marzenia się spełniają!

– Nie podniecaj się aż tak bardzo – ostudziła przyjaciółkę Marysia. – Nie wszystkie, tylko niektóre.

Niektóre, może i tak, ale cóż, dobre i to. Jagna była podniecona, w pozytywnym znaczeniu słowa, przygodą barową – jak określiła w myślach ów epizod. Przynajmniej myślała o owym zdarzeniu jak o epizodzie w okresie wolnym, przeznaczonym na odpoczynek, różnorakie doświadczenia i wybór dalszej drogi życiowej. Najlepszej z możliwych oczywiście, przecież wszystko co złe zostawiła za sobą.

Wieczorem, po powrocie do domu napisała do Alana.

   @ Cześć, wyobraź sobie, że zostałam barmanką! Nie, nie na zawsze, nie myśl sobie. Na trochę tylko, bo Marysia wyjeżdża do Krakowa i Szczawnicy na kilka dni,  a ja spróbuję ją godnie zastąpić. Nie wiem czy to „godnie” wyjdzie,  ale cóż, jeśli nie –  sama sobie będzie winna. To był jej pomysł. Uprzedzałam ją lojalnie, że nie mam praktyki za barkiem 😉

Przyznam się, że jako młodziutka dziewczyna marzyłam o pracy w saloonie na Dzikim Zachodzie, śmieszne, prawda?

Odpowiedź przyszła niebawem.

   @ Wyobraź sobie, że ja w dzieciństwie chciałem być kowbojem. Odnajdę Cię w tym saloonie 😉

   @ Jesteś pewien? Hi hi, już może skończę tę pracę i wylecę z hukiem z powodu braku kompetencji i wrodzonych zdolności 😉

   @ Jestem pewien, że zdolności Tobie nie brakuje w żadnej dziedzinie.

   @ Człowiekiem renesansu nie jestem, zarozumiała aż do tego stopnia, by wierzyć bez zastrzeżeń Twoim słowom – również. Ale miło, że we mnie wierzysz 🙂

   @ Za kilka dni odwiedzę Warszawę, przyjdę do tego saloonu i porwę Cię na wycieczkę. Co Ty na to?

   @ No nie wiem, konkretnie powiedz kiedy, to zobaczę czy dam  się porwać 🙂

   @ A jak Cię ładnie poproszę? Na przykład tak: Jagienko najśliczniejsza, czy zgodzisz się pójść ze mną na koncert?

   @ Zależy na jaki 😉

   @ Oj, czy to nie wszystko jedno? Liczy się przecież towarzystwo…

   @ Nie bądź zarozumiały…

   @ Nigdy nie byłem, nie mam tego w genach 🙂

   @ Hi hi 🙂 Mama mnie woła, ktoś chyba przyszedł. Na razie, pa.

   @ Na razie, Jagienka 🙂

Na myśl, że niedługo zobaczy Alana, Jagna poczuła się lekka, wesoła i miała wrażenie, że fruwa nad ziemią. Do Jagny w lustrze puściła oko.

– Czy ty rozumiesz, że jak najszybciej musisz się zdecydować na kupno mieszkania? – zapytała swoje odbicie.. – Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji i czy wiesz po co ci mieszkanie? Za stara jesteś, żeby się plątać po obcych kątach, może… kto wie…kto wie co komu przeznaczone zanim tego nie przeżyje?

 cdn. 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Przedszkolaczek 👍😃

Czas pędzi, wszyscy to wiemy. Dopiero się urodził „brat” Franusia, a tu już poszedł do przedszkola, w domu zaś czeka młodszy braciszek 😃💗 oraz trzy koty (czyli Franek, Lolek i Balbinka)😺😺😺

Jestem sobie przedszkolaczek,

mam już worek i plecaczek,

będę biegał z kolegami,

bawił się samochodami,

ze zjeżdżalni zjadę sobie,

zamek z piasku może zrobię.

Potem przyjdzie po mnie tata

i zawiezie mnie do brata.

Mama bardzo się ucieszy,

bramę otworzyć pospieszy.

Małemu wszystko opowiem

chociaż jemu jeszcze w głowie

się nie zmieści co robiłem

kiedy dziś w przedszkolu byłem.

Mój brat jeszcze jest malutki

jak w książeczce krasnoludki,

ja skończyłem już trzy lata,

będę duży jak nasz tata.

Pięknego życia wszystkim przedszkolakom, żeby panie/ciocie były miłe, dobre, pełne wyrozumiałości dla maluchów i kochające dzieci 💗💗💗 Zaś zaglądającym tu – dobrych ostatnich wakacyjnych dni 🌞🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Dla dzieci, wierszydełka, Wymyślanki | 15 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 32

    Na tym kończyły się zapiski Hali Baberkówny, dalsze strony zostały oderwane. Inga siedziała nieporuszona, przeniesiona zupełnie w czas gdy mama była nastolatką, która powinna się bawić i cieszyć życiem, a tymczasem przyszło jej o to życie walczyć. Nie tylko o swoje. Z opowiadań znała dalszy ciąg. Ówczesne nastolatki błyskawicznie dojrzewały okradzione z najpiękniejszych lat. Jej mama na ucieczkę zabierająca mulinę do wyszywania jako swój największy skarb, niedługo potem rozpoczęła działalność konspiracyjną jak całe rzesze rówieśników. Była łączniczką, przenosiła nie tylko meldunki, zdarzało jej się przenosić broń czy nawet maszynę do pisania. Ze wzruszeniem Inga przypomniała sobie pewną opowiedzianą historię. Zatrzymał Halę granatowy policjant idący w towarzystwie miejscowego folksdojcza.

– Halt. Co masz w torbie?

– Granaty – odpowiedziała Hala zgodnie z prawdą.

– A idź smarkata, zmykaj stąd – usłyszała z ulgą.

Wiele takich przypadków Inga słyszała od mamy. Po przeczytaniu jej wspomnień zrozumiała, że zawsze mówiła prawdę ponieważ – jak sama stwierdziła – każde kłamstwo przynosiło jej kłopoty. Prawda była tak trudna do przyjęcia przez okupantów i współpracujących z nimi folksdojczów, że traktowali jak żart słowa drobnej, szczupłej dziewczynki z wesołym uśmiechem. Zawsze uchodziła cało z każdej opresji. Tata został  gońcem dowódcy, razem z mamą działali w jednych strukturach co ich jeszcze bardziej zbliżyło i później młodzieńcze zauroczenie przerodziło się w dojrzałą miłość. Po wojnie wzięli ślub. Mama ukończyła studia medyczne, spełniła swoje marzenia o kontynuowaniu nauki, co przed wojną byłoby nierealne. Tata nadrabiał luki w wykształceniu spowodowane wojną i pracował jednocześnie, rozpoczął studia i ukończył naukę z tytułem inżyniera. Potem było już normalne życie młodego małżeństwa, a Inga wspominała dzieciństwo jako bardzo szczęśliwe.

Pogrążona wciąż we wspomnieniach miała wrażenie cofnięcia czasu i znów była małą dziewczynką czującą wokół siebie troskliwą opiekę rodziców, babci Herminy i dziadka Czesia. Wycierając łzy wzruszenia i tęsknoty spływające po policzkach sięgnęła do pudełka z listami. Wydawało jej się, że jeszcze bardziej odczuje obecność rodziców i chciała tę chwilę zatrzymać jak najdłużej.

Przekładała koperty adresowane ręką mamy, pochyłym pismem taty, czasem zamaszystym pismem dziadka Czesia. Babcia Hermina pisała listy, ale zawsze adresował dziadek. Przeglądała je już wielokrotnie, niektóre znała prawie na pamięć. Szczególnie wzruszające były z okresu narzeczeństwa rodziców, gdy młodzi pisali prawie codziennie tęskniąc za sobą. Rozpłakała się czytając słowa mamy po swoim urodzeniu. „Masz mamusiu wnuczkę, która jest najpiękniejsza na całym świecie”- pisała do babci.  Jak dobrze wiedzieć, że rodzice byli uszczęśliwieni jej narodzinami… Ze zdziwieniem spostrzegła, że pod ostatnim listem, na samym dnie odsunął się papier jakby nie był częścią pudełka. A może po prostu ze starości się zniszczył i odchodzi od denka? Nie, tam jeszcze coś było! Coś ukrytego, niewidocznego na pierwszy rzut oka, jeszcze jedna koperta… Inga z przejęciem godnym prawdziwego odkrywcy ostrożnie odwinęła odstający kawałek papieru i wydobyła tajemniczą kopertę. Przez chwilę obracała ją w palcach badając zawartość, było to z pewnością coś grubszego od zwykłej kartki. Koperta nie była zaklejona, tylko rożek wsunięto pod resztę stroniczki, żeby się koperta sama nie otworzyła.  Drżącymi z emocji rękoma, starając się dotykać jak najdelikatniej w obawie przed uszkodzeniem starego papieru, wyjęła zawartość. Była to fotografia przedstawiająca młodziutką babcię Herminę z maleńkim dzieciątkiem w objęciach oraz stojącym obok nieznanym mężczyzną. Z pewnością nie był to dziadek Czesio.

Inga wpatrywała się z napięciem w maleństwo. Wszystkie niemowlęta są podobne do siebie, a  … to było podobne do Bogny i do Honoratki… Inga usiadła z wrażenia, wstała, usiadła, znowu wstała…. Przecież to tata, w tej cudnej koszulince haftowanej ręką prababci Anielci, którą ma schowaną wśród najdroższych pamiątek! Spokój Inga, spokój, wdech, wyyydech, wdech, wyyydech, opanuj się… Jaki spokój, jakie opanuj?! Kim do licha jest ten facet koło babci Herminy?!!!

– Inga?

Usłyszała głos Feliksa jakby z innej galaktyki dochodził.

– Inga, jesteś tu? Czy ty wiesz która jest godzina? Obudziłem się, patrzę, a ciebie nie ma. Wiesz jak się zdenerwowałem, że coś ci się stało?

– Kochany, przepraszam, że się zdenerwowałeś, ale … to miłe, że się martwiłeś o mnie…

– Nie pleć, przecież wiesz, że jesteś moim szczęściem, moim oparciem na tym durnym łez padole….

Inga przytuliła się do męża.

– Nie będziesz się dziwił, że zapomniałam o bożym świecie jak zobaczysz co znalazłam. Popatrz – pokazała zdjęcie wyjęte z koperty.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Czerwony Klasztor ⛪

Wera spędziła z nami tydzień. Jestem szczęśliwa z tego powodu, że dziewiętnastolatka, która ma tysiąc własnych spraw i milion myśli w swej młodziutkiej główce – poświęciła nam tyle czasu 🙂 Zrobili z MS kilka fajnych tras, między innymi do Czerwonego Klasztoru. W tym czasie ja oczywiście pilnowałam babci D. i dotrzymywałam towarzystwa Sziluni 🙂 Kilka zdjęć MS pstryknął na moją wyraźną prośbę, abym mogła je tutaj pokazać. Przy okazji przynieśli nowy przewodnik, wcześniej nie miałam takiego.  Obejrzałam dokładnie i nie znalazłam zastrzeżenia, iż nie można tekstu pokazywać, kopiować itd., więc postanowiłam Wam udostępnić informacje tam zawarte.

Dojechali busem do Sromowców, zwiedzili zabytek, w Karczmie Pod Lipami pokrzepili swe siły i wrócili piechotą Drogą Pienińską. Od razu mam wspomnienie – kiedy to poszliśmy tam z MS  mając w planie wrócić do Szczawnicy słowacką tratwą… niestety, już było zbyt późno i tratwy skończyły pracę na ów dzień… wracaliśmy piechotą i ledwo doszłam…

Z Wercią chodziłam sporo, z Szilką albo bez – bo upał i nie chciałam jej  zbytnio  męczyć. W każdym razie podczas obecności wnuczki i ja kondycję poprawiłam. Oczywiście z nią się równać nie mogę i nie mam zamiaru, ale się nieco … „podciągnęłam w ruchomości” … 😂

Szczęśliwego tygodnia życzę i dziękuję za odwiedziny oraz pozostawione słowa 🌞🍀💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 11 komentarzy

Paw szczawnicki i Patrysia 🌞

🌞🌞🌞

 

🌞

Patrycja od dziadka dostała rowerek.

To może pójdziemy teraz na spacerek?

zapytała babcia wyglądając oknem.

– Deszczyk przestał padać, więc przecież nie zmoknę.

🌞

Patrysia włożyła nowiutkie spodenki,

bo na rower lepsze spodnie od sukienki.

Kolorowy plecak szybko odszukała,

by butelka z wodą zmieściła się cała.

🌞

Banana dużego jeszcze prędko zjadła,

wybiegła przed ganek, na rowerek wsiadła.

Buzia się uśmiecha i oczka się śmieją,

dziewczynka na dziadka spogląda z nadzieją.

🌞

Chce, by i on się do spaceru włączył,

bo wtedy się spacer lodami zakończy.

Patrysia uwielbia lody jeść w Szczawnicy,

(Jacaka najlepsze w całej okolicy).

🌞

Jakże się wspaniale jedzie na rowerku,

dawno tak miłego nie było spacerku.

Wzdłuż Grajcarka do Dunajca droga wiodła,

dziewczynka bez trudu pokonać ją mogła.

🌞

Iść tyle na nóżkach rady by nie dała,

w pół drogi z pewnością by się rozpłakała.

Dojechawszy do rzeki na lewo skręciła,

coś nagle barwnego, pięknego zoczyła.

🌞

Nie zważając na nic przed siebie pognała,

a potem stanęła całkiem oniemiała.

Buzię otworzyła, raczki rozłożyła

na małą wysepkę patrzyła, patrzyła…

🌞

Skąd tyle kolorów, tyle barw się mieni?

Wszystkie barwy tęczy, odcienie czerwieni!

Przecież to Paw! Jaki piękny! Skąd on tu?

Jaki duży! Jakby już stał tu od lat stu!

🌞

Paw ogon rozłożył w całej swojej krasie.

Patrysia nie wierzy: jakże to tak da się?

Ogon ci się popsuje i kolory znikną!

Paw krzyknął po swojemu i fikołka fiknął.

🌞

Puścił oczko pawie: – nie bój się, naprawię! –

krzyknął znów i skakał radośnie po trawie.

Patrysiu, nie miej takiej smutnej minki –

tak powiedział Paw podchodząc do dziewczynki.

🌞

Zobacz, ja przecież jestem zaczarowany

w przepiękne kwiaty na sezon ubrany.

🌞🌞

🌞🌞🌞

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Dla dzieci, Szczawnica, wierszydełka, Wymyślanki | 11 komentarzy

O pomoc dla PIESI !!! 💗

U Magdy jest wzruszająca prośba o pomoc dla małej suni o imieniu Koko 💗 Czy znajdzie się ktoś, kto uchroni maleńką Koko od powrotu do schroniska? Podaję link do Magdy

https://pomiedzypatrzeawidze.home.blog/2024/08/05/uwaga-piesia-szuka-domu-uwaga/

💗💗💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 6 komentarzy