„Babie lato i kropla deszczu” – 58

Nadszedł wreszcie dzień ogłoszenia wyników egzaminów do konkretnego liceum. Najbardziej zainteresowane były Inga i Kasia jako babcie kandydatek na licealistki.

– Hej, hej! Kasia! Kasiula! – rozległ się dwugłos, składający się z głosu Ingi i Sabiny, dochodzący z ogródka Sabci.

– Jestem, jestem – odkrzyknęła Kasia pokazując się w oknie sypialni w ręczniku na głowie. –  Farbę kładłam. Co tam?

– Honoratka dostała się do liceum pierwszego wyboru – oznajmiła radośnie Inga. – Chodź do nas.

– Nie – Sabina zdecydowanie włączyła się  w rozmowę. – Ty siedź u siebie, masz łeb mokry, nie będziesz po ulicy latać w ręczniku. My przyjdziemy do ciebie.

– Tak w ogóle to mogłybyście zrobić dziurę w płocie, żeby nie trzeba było wychodzić na ulicę – zaproponowała Inga.

– To nie jest głupi pomysł – zastanowiła się właścicielka niedziurawego płotu. – Musimy z Kaśką wziąć go pod uwagę.

Po chwili siedziały we trójkę w ogródku Kasi, która już zdjęła ręcznik z głowy i suszyła na powietrzu świeżo ufarbowane włosy.

– Dobry masz ten kolor – stwierdziła Inga.

– Ale problem z kupieniem farby jest. Mikołaj zamawiał mi przez internet, tylko w takim sklepie była. Mam teraz zapas na pół roku.

– A potem?

– Nie wiem, może jeszcze uda się kupić? Jeśli nie to będę musiała szukać czegoś innego. Nie lubię zmian, więc muszę mieć nadzieję, że kupię tę farbę, do której przywykłam.

– Masz już jakieś wieści o Klarze? Nie wiesz czy się dostała?

– Jeszcze nie wiem, czekam aż dziewczyny zadzwonią, siedzę jak na szpilkach. Dlatego wzięłam się za farbowanie, żeby nie myśleć. Dobrze, że przyszłyście – powiedziała Kasia na powitanie.

Rozległ się sygnał telefonu. Kasia rzuciła się w stronę skąd sygnał dochodził, komórka wypadła jej z rąk trzęsących się ze zdenerwowania, Inga zdążyła złapać aparat zanim upadł na beton.

– Łukasz? No mówże…tak? Naprawdę? Dostała się? Hurra!!! … Nic się nie działo tylko mi komórka wyskoczyła z rąk, ale Inga złapała…Ma refleks dziewczyna… Przyjedziecie? Dobrze, czekam. Pa, ucałuj dziewczynki.

– Dostała się? – Inga i Sabina chciały mieć całkowitą pewność.

– Tak, udało się! Kamień z serca! Ale… Inga, dziękuję za uratowanie telefonu. Gdybyś go nie złapała, rozwaliłby się na betonie w drobny mak i skąd wiedziałabym jak Klarci poszło?

– Zadzwoniłabyś ode mnie – spokojnie powiedziała Sabina. – Albo od Tolka z komórki.

– Właśnie, albo od nas – dodała Inga.

– O matko, jaka ja głupia jestem – jęknęła Kasia. – Przecież mogę zadzwonić z Mikołajowej komórki. Rozum mi całkiem odebrało i wyłączyło myślenie przez ten stres piekielny.  Inga, ale ty to szybka jesteś, żeś ten telefon złapała… Nie do wiary!

– Wiecie co? To głupie, ale ciągle mam wrażenie, że bezustannie dokądś, po coś albo z czymś się spieszę. Z jedzeniem, z piciem, z chodzeniem, z przygotowywaniem różnych rzeczy. Nigdy nie ma mnie w chwili obecnej, gnam myślą do przodu robiąc cokolwiek.

– Wszystko przez ten czas, który zwariował. Już ustaliłyśmy, że oszalał i pędzi bez opamiętania – powiedziała Sabina sięgając po kubek z kawą. – Wiecie co wczoraj zrobiłam? To a propos kawy. Odlałam z czajnika trochę wody na kawę do małego garnuszka, żeby mniej prądu zużyć niż przy całym czajniku. Szybko się zagotowała. Wsypałam kawę do kubka, dodałam cukier, wlałam wodę z czajnika, dolałam mleko z lodówki, wymieszałam, oblizałam łyżeczkę i zimna!!! Ale się zdziwiłam, durna baba, zamiast z garnuszka gorącą wodę to ja wlałam zimną z czajnika!

– Masz dowód, że odruch jest zdrowszy od pamięci – zaśmiała się Kasia.

– Ze dwa dni temu miałam podobną „przytrafkę”. Ale nie ze swojej winy – powiedziała Inga. – Kilka razy dziennie mówię teściowej, żeby nie dolewała surowej wody do czajnika, jeśli nie ma zamiaru gotować. Ona ma głupi zwyczaj wlewania i w czajniku jest surowa woda zamiast gotowanej. Zagotowałam sobie odrobinę właśnie na kawę, wyłączyłam i odwróciłam się, żeby rozpuszczalną kawę wsypać do kubka. Po czym sięgnęłam po czajnik, zalałam kawę, wymieszałam, wzięłam łyk a kawa zimna! Jak u ciebie, Sabcia. Zgłupiałam całkiem, macam czajnik, ciepły to jakim cudem woda zimna?

– Jakim?

– Teściowa przemyka się jak duch, bezszelestnie. Przez tę chwilę, kiedy ja sięgałam po kawę na wyższą półkę, wsypałam ją i posłodziłam, ona już zdążyła przemknąć za moimi plecami, nalać zimnej wody i zniknąć.

– Dlaczego ona tak robi? – zdziwiła się Sabina.

– A dlaczego przecięła kabelki od dwóch ładowarek? – pytaniem na pytanie odpowiedziała Inga.

– Jest chora – rzekła Kasia. – Po prostu. Taka jest odpowiedź na wszystkie dziwactwa. Przecież nie robi tego świadomie, nie wie co robi i po co. Nie jest w stanie wiązać ze sobą faktów, ani wyciągać wniosków. Tak już jest. Ale ale, nie widziałam Patuli od kilku dni, sprawdzałyście co z nią?

Patula czyli Patrycja Dębowska mieszkała przez ścianę z Sabiną. Dopóki nie zajęła sąsiedniego segmentu Sabina nie wiedziała, że zmienił się właściciel domku, który pozostawał wciąż niewykończony ze względu na spór toczony przed sądem z Budowlańczykiem.

– Najwyraźniej facet stracił ochotę na zamieszkanie w kłopotliwej inwestycji – orzekła Sabina.

– A może zabrakło mu pieniędzy na wykończenie? – zastanawiała się Inga.

Niedoszły sąsiad po prostu sprzedał domek i  zniknął. Niedokończoną inwestycją zajęła się mama Patrycji, będąca niezwykle energiczną niewiastą Wiesia Dębowska. Mąż Wiesi, a ojciec Patrycji imieniem Władysław był człowiekiem spokój ceniącym sobie nade wszystko. Z reguły zgadzał się ze zdaniem swojej małżonki, nie miał nic przeciw jej ciągle nowym pomysłom, które natychmiast starała się realizować. Chciał tylko jednego w zamian za popieranie szaleństw ukochanej towarzyszki życia – pozostawienia go w spokoju. Największą radością pana Władysława było oddawanie się czytaniu całą duszą, nurkowanie w świecie książek ze szczególnym uwzględnieniem historycznych, był bowiem historykiem z zamiłowania i zawodu. Chociaż sporo starszy od swej przedsiębiorczej Wiesiuni  jeszcze pracował na uczelni, odbywał spotkania, konsultacje, brał udział w sympozjach, prowadził zajęcia ze studentami oraz czuwał nad postępami w pisaniu kilku prac magisterskich. Natomiast sprawy budowy, remontu, urządzania wnętrza wywoływały w nim panikę i przerażenie. Zmykał wtedy do swego pokoju, będącego właściwie gabinetem, w którym pracował.

– Wiesiuniu, zrobisz jak będziesz chciała i na pewno będzie dobrze – mawiał przed zniknięciem za drzwiami swego azylu.

Wiesia zaś z dziką rozkoszą zajęła się wykańczaniem i urządzaniem domu córki. Z jej czynnym udziałem oczywiście, bowiem typem despotki Wiesia nie była. Przy okazji poznała sąsiadki córki, dała się zaprosić najbliższej – czyli Sabinie – na kawę, poznała Kasię i Ingę. Zaprzyjaźniły się, stwierdziwszy, że wszystkie „są z tych, co znają Józefa”. Poleciła Wiesia córkę pod opiekę nowym koleżankom i spokojnie mogła z Władeczkiem wyjechać na drugi koniec świata.

– Ja nie wiem, ale ciebie, Sabcia, widziałam. Po co szłaś do Patuli? – spytała Inga.

– Koty nakarmić.

– A czemu ty? – zdziwiła się Kasia.

– Bo mam najbliżej.

– Ale czemu karmisz?

– Żeby nie były głodne – zaśmiała się Sabina.

– No nie wytrzymam … – zaczęła Inga.

– Patrycja musiała pilnie wyjechać do Krakowa i poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się kotami – wyjaśniła

– To mów tak od razu, a nie każ się domyślać – wyraziła Inga swoje zdanie. – Już nie mam siły łamać sobie głowy nad zagadkami.

– A po co pojechała, nie wiesz? – zainteresowała się Kasia.

– Do siostry,  rodzinne sprawy jej się pokomplikowały, rodzice nie mogli ponieważ pojechali oboje na jakieś sympozjum naukowe na drugi koniec świata – odpowiedziała  Sabina.

– To znaczy, że na sympozjum pojechał Władek, a Wiesia w charakterze ozdoby, to znaczy osoby towarzyszącej – uśmiechnęła się Inga.

– No tak, tak właśnie to wygląda, nie pomyliłaś się  – zgodziła się chwilowa opiekunka kotów Patrycji.

– Fajna ta nasza Patula, nasza w sensie sąsiadka – powiedziała Kasia. – Wiecie przecież, że po stosunku do zwierząt oceniam ludzi. Ona kocha zwierzaki, opiekuje się starymi kotami zmarłej ciotki. Chciała mieć psa, ale nie może ze względu na pracę i częste wyjazdy, więc zajęła się kotami i straszna kociara się z niej zrobiła. Wspiera też schronisko dla bezdomnych zwierząt.

– Marysia była niedawno u Jagny i poszły razem do Patuli, robiły jej w ogródku zdjęcia z kotami. Maryśka mówiła, że na jakąś wystawę – Sabina odstawiła swój kubek po kawie. – Chcecie jeszcze po naparsteczku nalewki?

– Czy my nie za często sięgamy ostatnio po nalewki Sabinki? – zatroskała się Inga.

– Ty się nie troskaj za bardzo – zaśmiała się Kasia. – Jak dają to korzystaj, poza tym trzeba za nasze wnuczki wznieś toast, za ich pierwszy poważny sukces.

– Chyba, że tak – zgodziła się Inga. – Za nasze dziewczynki koniecznie.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 2 komentarze

Radosnych Świąt 🐣🐰🍀💗

🐰🐰🐰🐤🐥🐤🐥🐣🐣🐣🐤🐥🐤🐥🐰🐰🐰

Kochani zaglądający do mojego kącika ♥️

Z całego serca życzę dobrych Świąt, zdrowych, rodzinnych, wesołych, beztroskich, abyście zapomnieli na ten czas o kłopotach, cieszyli się wiosną i obecnością Bliskich

♥️🍀🐣🐣🐣🍀♥️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 9 komentarzy

Babie lato i kropla deszczu” – 57

W nocy rozległy się grzmoty, błyskawice rozświetliły ciemne niebo. Wyrwana z głębokiego snu Inga usiadła na łóżku. Przyłożyła do oka ekranik komórki usiłując odczytać godzinę. Wreszcie udało się, wyświetlały się cyferki informujące, iż jest godzina zero czterdzieści siedem. Feliksa nie było w sypialni. Oprzytomniała całkowicie. Usłyszała głos męża dobiegający z przedpokoju. Uspokajał Zorkę wystraszoną przez burzę. Lunął deszcz mocny, gwałtowny. Feliks szybko zamknął okna połaciowe w gabinecie i u matki. Zorka piszczała ze strachu. Inga kucnęła przy suni i przytuliła drżące stworzonko.

Zadzior spał na dole, od czasu do czasu jednym okiem leniwie omiatał otoczenie. Co mu tam burza! Kiedy jeszcze był psim policjantem niejedno przyszło mu przeżyć. Pewnie, że nie takie sytuacje jak komisarz Alex z serialu telewizyjnego, to ludzkie wymysły są, niemniej się działo, oj działo! W ostatniej akcji, w której brał udział, został ranny i już do służby nie wrócił. Jego ówczesny człowiek przyprowadził do niego Feliksa, tego dzisiejszego ludzia. Pogłaskał Zadziora po głowie i powiedział, że teraz ten nowy ludź będzie z nim pracował. I jeszcze powiedział, że go bardzo kocha i, że będzie jego, Zadziora, odwiedzał. Zadzior niejedno widział jako pies pracujący, przyzwyczajony był do współpracy  z różnymi ludziami. Poza tym wierzył i ufał swemu przewodnikowi.

Obwąchał wtedy tę nową rękę,  pozwolił się dotknąć. Potem kilka razy przychodził do niego ten nowy ludź wabiący się Feliks, przychodził do psiej kliniki dopóki Zadziorowi nie zdjęli opatrunków.  Doktor powiedział, że pies jest zdrowy i może iść do domu. Razem z przewodnikiem i Feliksem pojechał Zadzior w zupełnie nowe miejsce, w którym jeszcze  nigdy nie był, przecież by to pamiętał. Tam była też kobieta, która bardzo się ucieszyła z jego, Zadziora, przyjazdu. Przewodnik wytłumaczył mu, że teraz będzie tu jego nowy dom i będzie miał nowych przewodników: Feliksa i Ingę. Zadzior przyjął informację do wiadomości, lecz był już bardzo zmęczony więc położył się na wskazanym miejscu i usnął, przecież wciąż był osłabionym rekonwalescentem i musiał nabrać sił.

Kiedy się obudził, Inga przykucnęła obok jego posłania, delikatnie głaskała go po głowie i mówiła cichym, miłym głosem. Nie był do takich przemówień przyzwyczajony, do tej pory wydawano mu krótkie komendy, a wtedy koncentrował uwagę na wykonaniu zadania. Teraz zrobiło mu się nagle bardzo przyjemnie, poczuł się dobrze i bezpiecznie. Jakiś głos w głębi psiej duszy podpowiadał mu, że nadszedł dla niego szczęśliwy czas, że może zaufać tej całej Indze.  Podniósł łeb, spojrzał miodowymi ślepiami, polizał gładzącą go rękę. Oparł olbrzymi łeb o jej udo i przymknął oczy. Inga poczuła wzruszenie. Przyjaźń została zawarta.

Zadzior pokochał nowych opiekunów całym sercem, które dotąd takich uczuć nie znało. Umysł koncentrował się na wykonaniu rozkazu nie dopuszczając serca do głosu. Teraz nic nie musiał. Jadł pyszne żarełko, spał, chodził na spacery, pilnował ogródka, bawił się jak mały szczeniak, był głaskany, przytulany i po cichu karmiony smakołykami przez babcię Walę, jeszcze jednego ludzia mieszkającego w jego nowym domu. Wprawdzie Inga się o to gniewała, że mu zaszkodzi albo, że utyje, ale on nie wiedział co znaczy takie słowo „utyje”, więc się nie przejmował.

Potem do nowego stada dołączyła Zorka. Inga mu powiedziała, że to będzie jego siostra. Uśmiał się szczerze całym pyskiem, bo ta niby siostra do niego całkiem niepodobna była, do tego czasem jazgotliwa, histeryczka jakaś. Z czasem się uspokoiła, opowiedziała mu swoją historię kiedy już przestała się bać. Mieszkała od małej szczenisi u tamtych pierwszych ludzi. Pewnego razu zaczęli pakować walizki, zanieśli do auta, zamknęli dom i powiedzieli, żeby sobie radziła sama, bo oni tu nie wrócą. I żeby się cieszyła, że jej do drzewa nie przywiązali. Ona na początku nie wiedziała z czego ma się cieszyć. Czekała na nich pod bramą i czekała ale ich nie było. Potem przyjechali jacyś inni ludzie i weszli do środka, ale jej nie wpuścili. Odganiali ją, a dwaj chłopcy od tych ludzi rzucali w nią kamieniami. Jeden uderzył ją w łapkę  i bardzo bolało. Kuśtykając uciekła stamtąd.  Głodna była i spragniona. Nauczyła się zdobywać pożywienie, polowała na myszy, koniki polne, na ptaki. Raz natrafiła na martwego psa przywiązanego do drzewa łańcuchem. I teraz zrozumiała o czym mówili tamci pierwsi ludzie. Pies był martwy, całkiem, nie dał się obudzić. Przerażona pobiegła przed siebie, wyskoczyła na drogę i o mało jej nie uderzyło auto. Było jej już wszystko jedno. Usiadła na tej drodze i rozpłakała się. Z auta wyskoczyła kobieta i dziewczynka, za nimi człowiek. Ona nie miała siły się ruszyć, siedziała i płakała. Wtedy kobieta pomału się zbliżyła, zaczęła do niej mówić łagodnym, dobrym głosem. Zorka położyła się na ziemi i zamknęła oczy.

– Mamusiu, ten piesek umarł – zawołała dziewczynka i rozpłakała się.

– Nie, Honoratko, jest tylko bardzo zmęczony. Zmęczona, bo to sunia.  Doman, przynieś kocyk z bagażnika. Spróbujemy ją przenieść na koc i włożyć do samochodu.

Zabrali ją do auta  i przywieźli tutaj, do Zadziora. Wyleczyli, wykarmili i powiedzieli, że nigdy  nikomu jej nie oddadzą. W ten sposób Zadzior poznał nie tylko swoją przyszywaną siostrę, ale i resztę stada, które było jego stadem, tylko nie mieszkało z nim na zawsze lecz często przyjeżdżało. Wkrótce potem przybyło jeszcze szczeniątko, ludzkie szczeniątko, taki malutki, śmieszny berbeć, którego psiaki pokochały od razu. Kiedy berbeć wabiący się Ewelinka zaczął sam chodzić (a u ludzi bardzo długo to trwa), lubił się do nich przytulać, czasem nawet usypiał na psim posłaniu razem z psimi opiekunami.

Zadzior podniósł się z legowiska i zwrócił łeb w kierunku zdenerwowanej Zorki. Powiedział jej, żeby się przestała bać, przecież nic się nie dzieje, to tylko burza i zaraz pójdzie sobie dalej. Więc niech Zorka już się uspokoi i pozwoli wszystkim spać. Jeżeli się tak bardzo boi to on ją zaprasza do swojego legowiska, wtedy na pewno poczuje się bezpiecznie.

Z uczuciem ulgi Inga i Feliks złożyli zmęczone głowy na poduszkach. Może uda się pospać do rana.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 8 komentarzy

Poplątany kwiecień 2025

Dopiero się marzec zaczął a tu hop! I już przeskakuje do kwietnia. Kwiecień to mój miesiąc, mam więc nadzieję, że wreszcie odżyję. Słoneczko wstaje wcześnie i ja razem z nim. Raniutko z Szileńką możemy iść na łąkę, która już łąką być przestała, bo zarosła ją nawłoć i zrobił się gąszcz nie do przejścia, jedynie jedna ścieżka prowadzi na drugą stronę. Możemy też iść do lasku, jeśli ona ma na to ochotę, ponieważ jest już jasno. Jak jest jasno to ja żyję, a kiedy jest ciemno – śpię i nic na to nie poradzę.

🪻🪻🪻

Tak zaczęłam wpis jeszcze w marcu. Na tym pisanie się skończyło. MS ma złamaną rękę  i biodro, uziemiony został na 6 tygodni. Wyobrażacie sobie, że w tej sytuacji muszę pomagać MS i jednocześnie oka z babci D. nie spuszczać? Idąc do apteki po leki dla MS z kolei ja pocałowałam ziemię przed apteką, nie mam pojęcia jak to możliwe na równym chodniku. Stłukłam sobie żebro, nabiłam siniaki i bez ibupromu nie funkcjonuję. Jeszcze na dodatek babcia D. padła na podłogę, musiałam ją dźwigać na łóżko z moją bolącą ręką, a teraz wciąż narzeka, że ma guza. Taki początek mojego kwietnia 🙁 Cóż, może już się wyładowało, wybuchło to, co miało i już teraz pójdzie ku lepszemu. Najlepszy dowód, że włączyłam Lapka. Nie mogłam go włączać i zostawiać, bo babcia D. tańczy bezustannie charlestona, zatacza się niczym w pijanym widzie i na pewno zrzuciłaby Lapka na podłogę. Nie zrósłby się po sześciu tygodniach…

Już ogarnęłam całość, wytłumaczyłam sobie, że nie zrobię więcej niż mogę i zadbać muszę o siebie, bo tylko ja jestem na chodzie. W razie potrzeby oczywiście chłopcy pomogą, ale takiej potrzeby na razie nie ma. I mam nadzieję, że nie będzie.

…zdjęcie już było, ale widok jest identyczny, adekwatny do tegorocznej wiosny…

 

Na razie tyle, już muszę interweniować. Pozdrowienia i wiosenne uściski dla wszystkich zaglądających ❤️❤️❤️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 56

Jagna kończyła dyżur w „Filiżance” i z niecierpliwością spoglądała na drzwi. Przyjaciółki miały nadejść lada chwila, a ona nie mogła się doczekać chwili przekazania im najnowszych wiadomości z zielonej wyspy. Nareszcie przyszły. Najpierw Marysia, chwilę później Bogna.

– Dziewczyny, słuchajcie, to się po prostu nie mieści w głowie – obwieściła Jagna.

– Dużo się nie mieści, a co konkretnie tym razem? – spytała Marysia.

– Dworek!

– I co z nim? Stoi, dwa dni temu przechodziłam koło niego z psami – Bogna przyglądała się Jagnie z zainteresowaniem.

– Nie patrz się jakbyś mnie pierwszy raz na oczy widziała – Jagna powstrzymała grymas jakby sobie nagle coś przypomniała.

– Hi hi, teraz Jagna powinna zrobić „łeee” jak znajoma krowa kucharza na czekotubce – zaśmiała się Marysia.

– Nawet miałam taką ochotę. Skąd wiedziałaś? Ledwo się powstrzymałam – Jagna spojrzała na Marysię jakby czarownicę we własnej osobie zobaczyła.

– Zobaczcie jak reklamy wchodzą w nasze codzienne życia – zauważyła Bogna. – Wystarczy drobiazg i wszyscy mają identyczne skojarzenia.

– Nie wszyscy tylko ci, którzy akurat reklamy oglądają.

– Wcale ich nie trzeba oglądać, żeby wchodziły do mózgu. Robią to wbrew twojej woli, a ty o tym nic nie wiesz.

– I potem robisz „łeee” nie zwracając uwagi czy to wypada – zachichotała Marysia.

– Przecież wcale nie zrobiłam „łeee” – obruszyła się Jagna.

– Ale chciałaś – chichotała dalej Marysia.

– Jakbym się nie przyznała, to byście nie wiedziały – broniła się Jagna.

– Czy myśmy całkiem zwariowały? – zastanowiła się Bogna.

– Nie, tylko … jak świstak zawijamy w te sreberka… czyli dajemy sobą manipulować reklamom – odpowiedziała Marysia poważniejąc.

– Coś podobnego, a wszystko się zaczęło od Dworku – Bogna pokiwała głową.

– No to wreszcie powiedz o co chodzi z tym Dworkiem – przypomniała sobie Marysia początek rozmowy.

– Mama Alana zobaczyła Dworek na zdjęciu i zakochała się w nim – oświadczyła Jagna.

– Ja też się zakochałam. Niestety, bez wzajemności, Dworek pozostał nieczuły na moje uczucia – przymrużyła oko Bogna.

– Ja się zakochałam w modrzewiowym domku, wasz Dworek mi nie imponuje – powiedziała Marysia z wyniosłą miną i usteczkami ściągniętymi „w ciup”.

– Nie kręć, nie w domku tylko we wnuku właściciela – bezlitośnie odkryła prawdę Jagna.

– A musisz tak głośno, żeby wszyscy słyszeli?

– Bo co? Jesteś niedostępna jak góra zimą i zwykłe ludzkie uczucia nie mają do ciebie dostępu? Mogę nawet wejść na stolik i głośno oznajmić wielką nowinę – Jagna już podnosiła się z krzesła.

– Zamorduje cię, normalnie zamorduję – syknęła Marysia.

– Normalnie czyli jak? – zainteresowała się Bogna. – Kryminałów nie czytam, bo nie lubię, dlatego nie wiem jak teraz jest normalnie.

Przyjaciółki roześmiały się, a widok zdziwionych min ciotek Filiżankowych Marysinych dodatkowo je rozbawił.

Dokumentnie zaś rozłożył je na obie łopatki – można powiedzieć i doprowadził do huraganu śmiechu – widok osobnika, który po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka po czym stanął zaskoczony niespodziewanym powitaniem.

– No proszę, proszę, uderz w stół… – zaczęła Bogna.

– Coś ty, to nie pasuje – przerwała jej Jagna, – przecież się jeszcze nie odezwał. Raczej pasuje: o wilku mowa…

– Ale o tym co jest tuż, nie o tym co nosił razy kilka… – parsknęła śmiechem Bogna.

– Dopiero się okaże kto tu kogo będzie nosił – Jagna przymrużyła lewe oko prawym znacząco spoglądając na Marysię.

Dziedziczka „Filiżanki” spojrzała na przybyłego osobnika i zmarszczyła czoło.

– Co ty tu robisz? – odezwała się groźnym tonem, co jeszcze bardziej rozbawiło przyjaciółki.

– Kto? Ja? – obejrzał się Hubert za siebie, on to bowiem pojawił się na linii strzału ukochanej.

– Ty! Widzisz kogoś za sobą?

– Gdybym wierzył w duchy to pewnie bym jakiegoś zobaczył – odpowiedział. – Ponieważ jednak nie wierzę więc nie widzę.

– Miałeś przyjechać jutro, dlaczego tutaj jesteś w tej chwili?

– Stęskniłem się, chciałem jak najszybciej zobaczyć pewną wściekającą się osóbkę i jestem – usta zaczęły mu się rozjeżdżać w szerokim uśmiechu.

– No wiesz! Jestem nieprzygotowana! Nienawidzę takich niespodzianek! Wszystko miało być przygotowane na jutro! Co ty sobie w ogóle myślisz?

– Oj, długo by opowiadać co ja sobie myślę. I, Marysiu, nie chciałabyś na pewno, żebym o tym opowiadał publicznie – uśmiechnął się uroczo do wybranki swej, puszczając oko do jej przyjaciółek. – Poza tym, Marysieńko droga, do ciebie przyjdę jutro skoro tego sobie życzysz, a dzisiaj mam sprawę do mojej kuzynki.

– Słucham? O matko, coś nowego wiesz – punkt odniesienia natychmiast się zmienił jak również brzmienie głosu Marysi.

– O mnie mówisz? – po chwili zapytała Bogna badawczo wpatrując się w twarz Huberta.

– Nie mam tu innej kuzynki – uśmiechnął się ciepło.

Wyciągnął do niej ręce, po chwili wahania Bogna również podała mu swoje i przez  moment patrzyli sobie wzajemnie w oczy, niezwykłe oczy, które właściwie odegrały podstawową rolę w rozwikłaniu zagadki. Nie tylko „nowoodkryci” kuzyni poczuli wzruszenie, pozostali obecni również.

– Był kiedyś w telewizji taki program, w którym odnajdywały się rodziny po rozłące, po wieloletnim nieraz niewidzeniu – przypomniała sobie Jagna. – Też się wtedy wzruszałam.

Po chwili wzruszeń należało pokrzepić siły fizyczne i wzmocnić ciało jakimś dobrym jedzeniem. Usiedli razem przy stoliku, ciotka przyniosła coś na ząb. Jagna sięgając po szklankę z colę wychlapała trochę napoju na Hubertowe spodnie.

– Marysiu, twoja przyjaciółka wyraźnie mnie nie lubi – powiedział Hubert puszczając oko do Jagny.

– Więc nie żeń się z nią tylko ze mną – spokojnie powiedziała Marysia.

– Muszę to przemyśleć…

– Po co masz  myśleć? Poczuj, serce zawsze wystrychnie rozum na dudka, jak ktoś mądrze powiedział.

– Jedz, Marysiu, – uśmiechnął się . – Czekasz aż ci jedzenie zestarzeje, żeby zażądać odszkodowania?

– Zgłupiałeś ?

– Przy tobie całkiem – uśmiechnął się  Hubert.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 55

Jagna wróciła do domu, zmęczona  kilkugodzinnym chodzeniem po Ikei i Agacie, oglądaniem mebli, dopasowywaniem rzeczywistości do wyobrażeń. Odgrzała sobie w kuchni obiad, zjadła ze smakiem nie myśląc o nadmiarze wagi, rozgrzeszając się w związku ze zmęczeniem po kilkugodzinnym chodzeniu w takich butach! Buty były piękne, lecz zupełnie nie nadawały się na kilkugodzinne wędrówki po sklepach wielkopowierzchniowych. Włączyła komputer, zaczęła przeglądać pocztę. Uśmiechnęła się na widok postu od Alana. Zaczęła czytać i całkiem pogrążyła się w rozmowie z ukochanym.

@ Jagienka, ja myślałem o tym pięknym Dworku, który widzieliśmy na spacerze.

@ Ja często o nim myślę, jak o wakacjach u babci, bo tak mi się kojarzy. Czasem idę tam na spacer z Zadrą.

@ Pogłaszcz ją ode mnie.

@ Już 🙂

@ Mogę Ciebie o coś spytać?

@ Oczywiście, o co chodzi?

@ Jagienka, czemu Ty nie chcesz być moją żoną tu, u mnie? Ciągle o tym myślę i nie wiem.

@ Alan, to nie jest taka prosta sprawa. Gdybym miała 18 lat rzuciłabym wszystko i pognała do Ciebie. Ale nie mam.

@ To co z tego?

@ To, że inaczej już patrzę na życie, na różne zobowiązania.

@ Ty masz zobowiązania?

@ Hi hi, a kto ich nie ma? Nie mogę zostawić rodziców samych sobie. Nie są coraz młodsi, lecz odwrotnie. Mogą potrzebować mojej pomocy i opieki.

@ Czy to znaczy, że ja muszę do Polski przeprowadzić się, żeby być z Tobą?

@ Na to wygląda. Ale wiesz, nic na silę.

@ Co to znaczy?

@ Że ja Cię do niczego nie zmuszam.

@ Ty mnie nie zmuszasz. Ja od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby powrócić na ojczyzny łono.

@ Że jak?

@ No, jak ten pan Tadeusz od Robaka.,

@ Aha  :):) 

Po dłuższej chwili

@ Jagienka, czemu nie piszesz?

@ Bo musiałam się wyśmiać. Cudny jesteś.

@ Fajnie, tylko czemu?

@ Teraz Ci nie wytłumaczę J Przypomnij jak przyjedziesz :):):)

@ Ja bym chciał jak najszybciej, bo mam pewien pomysł. Ale musiałbym na dłuższy pobyt, tylko nie chcę cały czas mieszkać u dziadka, a on mnie nie chce do hotelu puścić. Mówi, że jest stęskniony.

@ Nie dziwię się. Ale nie musisz szukać hotelu.  Możesz się zatrzymać u mnie.

@ Przecież Ty masz malutki ten swój pokoik u rodziców. No i trochę głupio bym się czuł. Nie kazałaś mówić rodzicom, że jesteś narzeczona.

@ Alan, u mnie! Kupiłam mieszkanie! Wprawdzie na razie mam tam tylko materac dmuchany, ale podwójny :):):)

@ Naprawdę? I będziesz urządzać mieszkanie?

@ Będę.

@ Będziesz kupować meble?

@ Będę.

@ I będziesz malować ściany?

@ Nie będę. Są pomalowane 🙂

@ A ja mógłbym Tobie pomóc?

@ W czym?

@ We wszystkim Jagienka :):):)

@ Jeśli  taki chętny jesteś… Właściwie czemu nie? Żartuję, fajnie by było 🙂  Ale co to za pomysł, o którym wspomniałeś? Ten, z którym przyjedziesz. A poza tym –  co na to Twoja mama, sama zostanie?

@ Nie, sama nie zostanie, ona ma przyjaciela, takiego prawie męża. A ja myślę o własnym studio nagrań w Warszawie. To byłaby taka  właściwie mała filia firmy, w której pracuję. Zainteresował się prezes moim pomysłem i obiecał wesprzeć. Nie widziałaś, czy Dworek w dalszym ciągu jest do sprzedania?

@ Dworek?!!!

@ Tak, Dworek. On nie jest bardzo duży, ale stoi w osobnym miejscu, nikt nie będzie przeszkadzał. Moja mama jak zobaczyła  zdjęcie, to się nim zakochała, w Dworku. Mówi, że zawsze marzyła, żeby mieć restaurację albo szkółkę tańca irlandzkiego.

@ O matko!… Skarbie, wiesz, to niekoniecznie ze sobą współgra.

@ Ale co?

@ Taniec irlandzki z restauracją. Poza tym knajpa w Dworku już była i padła, więc to  nie ma sensu.

@ Zaraz Ci wytłumaczę tylko poczekaj…

@ Czekam, wytłumacz dokładnie, bo niczego nie rozumiem.

@ Mojej mamy przyjaciel, ten prawie mąż, był tancerzem dawniej. Tańczył nawet w inscenizacji „Lord of the dance”. Teraz jest na emeryturze i uczy tańca dla przyjemności, bo to jego pasja. Dla pieniędzy też, chociaż on ma ich bardzo dużo. I z moją mamą pomyśleli, że chętnie zamieszkaliby w tym Dworku. Ja zrobiłbym studio, oni szkółkę, a potem coś jeszcze, zobaczymy na miejscu.

@ Pomysł mi się podoba, ale oni tu nie zarobią na życie!

@ Oni nie muszą zarabiać, bo już zarobili dawno temu.

@ Alan, ja chyba dalej nie rozumiem co do mnie piszesz. Zarobili tyle pieniędzy, że więcej nie muszą?! Bredzisz?

@ Nie bredzę, Jagienka, ja mówię prawdę. Chcą żyć dla radości, dla przyjemności wykorzystując zarobione przez całe życie pieniądze. Poza tym oni  mają… te… em…emerytury i z nich mogą żyć. Jak się nie uda to wrócą do domu, ale dlaczego ma się nie udać? Mama się na hotelarstwie zna od lat.

@ Zaraz, hotelarstwo? Miała być restauracja, taniec a jeszcze hotel?

@ Jeszcze studio nagrań.

@ Kochany, już Ty lepiej przyjeżdżaj. I to jak najszybciej, bo ja do tego czasu jajko zniosę.

@ Jagienka, jajko zniesiesz? Co to znaczy? Myślałem, że kura jajko znosi.

@ Tak się mówi. Widzisz, żeby móc zamieszkać i żyć w tym kraju musisz się jeszcze wiele nauczyć.

@ Przecież ja się szybko uczę. Wiem, że motor musi być schowany za płotem z kluczem, widzisz?

@ Fakt, dobrze zapamiętałeś. Bystry jesteś, hi hi… Teraz muszę kończyć, potem się odezwę. Pa, kochany :):):)

cdn. 

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Pierwszy marcowy wpis 2025

Dzieje się coś bezustannie tak na zewnątrz jak i wewnątrz – człowieka, państwa, kontynentu, nawet już w kosmosie… Jedynym sposobem na przetrzymanie jest chyba  dokładne filtrowanie dochodzących wieści. Inaczej wszyscy zwariujemy i nie będziemy wiedzieć jakiej jesteśmy ”puci” 🤣🤣🤣 i dojdziemy do wniosku, że nijakiej 😁…

🍀

Najgorsza wiadomość to zdrowie Bimbusia, pieska Małego. Psiulek miał operację, wycięli mu śledzionę, guza z żołądka i wątroby, ataki padaczki się przyplątały i wiele innych dolegliwości. Dzieciaki robią co mogą, karmią strzykawką, poją, Mały codziennie znosi go na rękach z czwartego piętra i wnosi, codziennie są kroplówki…  ja łapię się za serce na każdy dzwonek telefonu… Tak bardzo bym chciała, żeby się udało, za tyle wysiłku, poświęcenia, miłości i cierpienia Bimbusia. Dzieciaki siedziały w klinice po kilkanaście godzin, przez czas trwania kroplówki nie chcąc go zostawiać ani na chwilę samego, on jest ze schroniska i nie może znieść braku obecności opiekunów.   Teraz prawie każda emocja powoduje atak padaczki. Po dziesięciu dniach niejedzenia sam zjadł trochę żarełka z miseczki…  Mały śpi przy nim na podłodze… Dziś nie wiem jak jest. Jeszcze się nie kontaktowałam… Cuda się zdarzają i proszę o cud 💗💗💗

🍀

Mnie dopadła paskudna infekcja i odpuścić nie chce, MS szybciej się wykaraskał, a mnie sponiewierała i poniewiera dalej. Do tego zdechł akumulator, na szczęście MS kupił, wymienił i już auto działa.

Babcia D. zdrowa, poza głową oczywiście, trzeba ją pilnować bezustannie, z oka spuścić nie można. Ubiera na siebie wszystko co jej w rękę wpadnie, kilka bluzek jedna na drugą, przepasała się dziś dwoma paskami, o skarpetkach zapomina i chce wychodzić na zewnątrz co kilka minut,  o sprzątaniu łazienki i okolic już nawet wspominać nie chcę… Można powiedzieć, że jej Alzheimer ma się wyśmienicie…

Mam nadzieję, że wreszcie pokonam tę cholerną  infekcję i wezmę się za coś, bo aż mi wstyd, że nic nie robię. To znaczy gotuję (po najmniejszej linii oporu), w pralkę wrzucę co trzeba, ale ciągłe utarczki z babcią D. (poza infekcją) zabierają mi całą energię. Jednak wiosna idzie, więc na pewno się poprawi. Na moim bzie zauważyłam zielone pąki! Na początku marca!

🍀

Minęła rocznica blogowania 🙂 Zaczęłam dokładnie dnia 27 lutego 2017 . Choć teraz nie mam głowy do pisania to jestem wdzięczna za Was, za to, że jesteście, wspieracie, kciuki trzymacie, podpowiadacie rozwiązania, przysyłacie dobre myśli i słowa… Dziękuję ♥️

🍀

Minęła też rocznica zaprzestania przeze mnie konsumowania mięsa, decyzję podjęłam 26 lutego 2020 i była to jedna z najlepszych w moim życiu 👍 Ssaków nie jadałam od dziesięcioleci tylko kurczaka i indyka, a 5 lat temu zaprzestałam. Ryby jeszcze czasem zjadam, ale kiedyś przestanę.

🍀

Czekam cała w nerwach na wieści od Małego 💗 Szilunia też czeka 💗

Dobrego tygodnia, mniej stresu, dużo zdrowia i energii przez cały tydzień 🍀 Dziękuję za odwiedziny 🌹

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 26 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 54

Wyniki egzaminów wstępnych do szkół średnich podawane były o różnych porach.

– Jak tam? Znasz wyniki egzaminów Honoratki? – spytała Kasia. – Klarcia już zna, zupełnie dobrze jej poszło, tylko teraz nie wiadomo do jakiego liceum się dostanie.

– Oj, no to gratuluję – zawołała Inga. – Zaraz zadzwonię do moich dziewczynek i się dowiem.

Bogna nie odbierała, zadzwoniła bezpośrednio do wnuczki.

– Cześć  skarbie, co robisz? Odpoczywasz w pierwszy dzień wakacji?

– Nie, babciu. Raczej płaczę, czuję pustkę. Ogólnie taka nostalgia…

– No co ty, kotku kochany! Tyle nowego, ciekawego przed tobą!

– Skończyłam etap w życiu, który kochałam.

– Każdy następny też możesz pokochać.

–  Ale tak mi smutno, że już nie będę chodzić do tej szkoły, do mojej klasy i, że nie będą mnie uczyć moi najsuperowsi nauczyciele.

– Tak już jest Honoratko, że jednych żegnamy, żeby poznać innych. Ale ze starymi będziesz się spotykać, przecież macie telefony, mieszkacie niedaleko.

–  Babciu, czy ty nie rozumiesz, że ja się starzeję? Już nigdy w życiu nie będę w podstawówce! Zawsze myślałam, że nie chcę iść do szkoły i, że jest nie fajnie, a teraz rozumiem, że kochałam ją i będę tęskniła nawet za ścianami!

– Jakbyś się dostała do liceum obok podstawówki to nawet ściany będą te same, nie będziesz tęsknić. A jaka średnia  ci na koniec wyszła?

– Coś ponad pięć i pół

–  Skarbie, wielkie brawa i gratulacje!!! Jesteśmy z ciebie bardzo dumni oboje z dziadkiem. Kochamy Cię ogromnie!!!

– Dziękuję, ja was też kocham.

Jakie biedne są te dzieciaki, pomyślała Inga. Zmęczone, wypompowane do ostatnich granic i wciąż pozostają w stanie niepewności, nikt nie wie, do której szkoły się dostanie, kto ze znajomych też tam będzie. Właściwie zmarnowane są takie wakacje. A co będzie się działo od września kiedy zderzą się dwa roczniki, tego najstarsi górale nie przewidzieli.

Na razie jednak Inga postanowiła zrobić coś dla siebie. Ciągle piszą i mówią o konieczności zadbania o swoją własną osobę, bo tak naprawdę nikt inny tego nie zrobi. Z ostatnim stwierdzeniem gotowa była się zgodzić, więc najpierw zalała sobie kawę potem postanowiła pobuszować w papierach. Tyle starych listów czekało jeszcze na dokładne przeczytanie, kilka książek wołało do niej z szafki przy łóżku. Cóż, muszą się uzbroić w cierpliwość, ona musi – nie, wróć, ona, Inga chce – znaleźć mamy zeszyt z przepisami, ten najstarszy, w którym są babcine przepisy. Tam powinno być zapisane jak się robi pyszne paszteciki z ziemniaczanego ciasta, które kojarzyły się z niedzielnymi obiadami. Mama spytała kiedyś babcię o ten przepis. Ona, Inga, była małą dziewczynką wtedy, ale zapamiętała moment.  Pewnie dlatego, że bardzo lubiła te paszteciki nadziewane mortadelą. Teraz mortadeli nie ma, ale mogą być drobiowe parówki, te lepszej jakości, na które czasem mogła sobie pozwolić. Wiedziała, że mamine zeszyty z przepisami włożyła w tekturowe pudełko oklejone kolorowym papierem, żeby ładnie wyglądało. Nie miała problemu z odnalezieniem, przy okazji  wyjęła też książkę kucharską.    Z przyjemnością i ze wzruszeniem – jak zawsze kiedy brała do ręki przedmioty mające dla niej wartość pamiątek  – przeglądała starą książkę. I jak zawsze według mamy zwyczaju znalazła między kartkami  książki  mnóstwo karteczek z zapiskami, uwagami, poradami, przepisami notowanymi odręcznie, kopertami i kartkami świątecznymi.  Pobieżnie przejrzała koperty i wzrok zatrzymał się na jednej z nich. Widoczne było na niej jedno słowo napisane ołówkiem: Zośka. O rany! Czyżbym wreszcie trafiła na ciąg dalszy historii? Serce przyspieszyło i zaczęło mocniej bić. Tak! Eureka!!! To był list od Zośki! Naprawdę!!! Przysiadła na stołeczku i pełna ciekawości wyjęła zapisaną kartkę. Zaczęła czytać.

Kochana Halu, moja Najlepsza Przyjaciółko!!! 

   Tyle czasu minęło, a ja nie mogłam się wywiązać z obietnicy danej Ci, kiedyśmy się widziały po raz ostatni. Mam nadzieję, że wiesz, iż to nie wyniknęło z mojej winy. Pisałam do Ciebie najpierw normalną pocztą zdziwiona, że nie dostałam od Ciebie żadnej odpowiedzi. Dopiero osoba zaznajomiona z sytuacją wyjaśniła mi od strony praktycznej dlaczego tak się dzieje i co o tym wszystkim sądzić. Teraz już się niczemu nie dziwię i list posyłam przez znajomych taką drogą, którą na pewno dotrze. Nie pytaj jaką, bo ja się i tak na tym wszystkim nie wyznaję, posiadłam zaledwie ogólny ogląd sytuacji. Zresztą nie mam do tego głowy, wolę robić coś mniejszego, co się przyda zwykłym ludziom.

   Nie wiem kiedy uda mi się następny list do Ciebie posłać więc od razu w skrócie Ci opiszę, żeby jak najwięcej informacji zamieścić.

   Wzięliśmy z Rickiem ślub niedługo po moim przyjechaniu do Anglii, zamieszkaliśmy w okolicy Dublina. Nazywam się teraz Sophie O’Connor.

Inga przerwała czytanie całkowicie zaskoczona. Sophie O’Connor! Chyba nie ta Sophie O’Connor! Najlepsza przyjaciółka mamy z dzieciństwa i lat młodości nie  może być aktorką! Przecież to popularne nazwisko, zbieg okoliczności, często się powtarzają imiona i nazwiska… I mama nigdy o tym ani słowem nie wspomniała…Po chwili ciekawość przeważyła i Inga zatopiła się w dalszej lekturze.

Mamy dwóch synków i córeczkę. Jestem bardzo szczęśliwą mężatką i mamą, tylko tęsknię za Polską, za rodziną i za Tobą. Pewnie wiesz, że mój tata wrócił z robót u bauera bardzo chory. Rodzice sprzedali dom i wprowadzili się do domu babci, która zmarła. Niestety, nie pożegnałam się z nią. Mam jednak wrażenie, że babcia jest przy mnie, wie co myślę, co czuję, czasem rozmawiam z nią jakby naprawdę siedziała obok.

   Słyszałam, że i u Ciebie wszystko dobrze. Spełniłaś swoje pragnienie i zostałaś lekarką. Cieszę się bardzo i gratuluję!

   Hala! Ja wiem, że  nie możesz się doczekać kwestii najważniejszej czyli tyczącej się listów Balickiego. Wytrzymałaś tyle czasu w nieświadomości,  a przecież dotyczy to także i Ciebie z tego względu, że zostałaś żoną Lidka.

   Otóż wyobraź sobie, że owe przytrzymane listy pochodziły od syna Hipolita Balickiego, tego leśnika Hieronima, do  ówczesnej panny Herminy Gąski, późniejszej pani Czesławowej Blecharzowej, czyli mamy Lidka, a więc Twojej teściowej i odwrotnie, od niej do niego.  Czy Ty to rozumiesz? Oni się bardzo kochali,  a owocem tej miłości jest Twój tata!!! Jednak  stary Balicki, teraz powiem stary, uparty kozioł i nadęty buc, nie chciał przystać na taki związek. Powiedział, że żadna Gąska jego progu nie przestąpi! Cham jeden! Nawet gdy mu się wnuk urodził czyli Lidek (wybacz, że tak mówię ale inaczej wszystko mi się plącze, bo to skomplikowane jest), nie chciał o nim słyszeć ani go znać. Za wszelką cenę postanowił zniszczyć ten związek. Niestety, udało mu się.

Hieronim chciał tam, czyli na Kresy, pojechać z Herminą i synkiem. Stary tak nakłamał, że się będzie o nich troszczył i przyśle ich zaraz jak się tylko syn urządzi w nowym miejscu, że  mu uwierzył. Herminie zaś powiedział, że jego syn jej nie kocha, zabawił się tylko, bękarta nie potrzebuje, a tam na miejscu ma porządną narzeczoną i wnet się żenić będzie. Czy nie okropny?

   Opłacił pracownika z poczty, żeby zabierał listy tak, żeby żaden do adresata nie trafił i snuł swoją intrygę aż do tragicznego końca. Po takim oświadczeniu niedoszłego teścia Hermina czuła się zdradzona i oszukana, i nie chciała mieć do czynienia z żadnym więcej Balickim. Pan Czesław kochał Herminę od dziecka nieomal, zaakceptował i pokochał Lidka jak własne dziecko, uznał go za syna, dał mu nazwisko, ożenił się z Herminą.  Teraz już wiesz, dlaczego Lidek nie był do niego podobny nad czym kiedyś się zastanawiałyśmy.

   Stary intrygant już wcześniej pisał synowi, że Hermina to ladaco i zaraz po jego wyjeździe pocieszała się w smutku swoim. A potem nawet za mąż poszła. Koniec końców wszystko jest winą tego starego dziada. Hieronim ożenił się tam z młodziutką córką gospodarzy, która się w nim zadurzyła bez pamięci, urodziła mu synka, któremu dali na imię Horacy. Wcale nie wiedziała, że on już jednego syna spłodził, bo jej wcale nie powiedział. 

   Hieronim z ojcem widzieć się nie chciał, do matki też miał żal, że go przed ojcem nie poparła. A stary przejrzał na oczy dopiero wtedy, gdy banderowcy wymordowali całą osadę i Hieronima też. Wszystkich Polaków mordowali jak leci, bez litości, w potworny sposób. Żonie i synkowi cudem udało się ukryć i przeżyć, przekradli się lasami do bezpiecznych miejsc.

   Hala, widzisz co się porobiło? Gdyby stary sknera-intrygant był normalnym człowiekiem, Ty byś się Balicka z domu nazywała. Ale myślę, że nie masz czego żałować. Zobacz ile złego ten stary kozioł zrobił. Przez jego postępowanie zamordowali mu syna, rodzony wnuk chował się bez prawdziwego ojca (ten przysposobiony był dla niego bardzo dobry, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło), drugi wnuk też się chował bez ojca,  a on sam żadnego nie znał. Wreszcie sam umarł z rozpaczy i jego żona też. Tyle istnień ludzkich przez niego doznało krzywdy.

   Z jednej strony to smutna historia ale z drugiej… Jakby pani Hermina wyjechała z małym Lidkiem na Kresy to wszyscy mogliby zginąć,  a Ty nie miałabyś Lidka za męża i takiej ślicznej córeczki jak Ingunia. Skąd wiem? Od kogoś kto Was zna,  ale nie mogę podać od kogo, takie czasy.

Zastanawiasz się teraz pewnie nad tym wszystkim. Prawda, że historia to jest niesłychana, jak ze starego romansu?

   O sobie jeszcze tylko Ci powiem, że gram w teatrze,  a teraz ostatnio proponują mi rolę w filmie!  Jeszcze nie wiem jak zdecyduję. Pamiętasz co  mówiłaś? Że aktorką powinnam zostać i występować na scenie?  Miałaś rację, scena to mój żywioł.

   Hala, odpisz mi tą samą drogą. Jak się nadarzy sposobność wyślę Ci drugie listy.  Muszę kończyć bo mój kurier się pojawił. Ściskam Cię mocno, po siostrzanemu i szczęścia życzę,

                              Twoja przyjaciółka Zośka

Inga siedziała bez ruchu i myślała, myślała, myśli przelatywały przez głowę tam i z powrotem z szybkością błyskawicy. Siedziała i siedziała…

– Kochanie, gdzie ty znowu zniknęłaś? – zawołał Feliks.

Nie reagowała, całą duszą przebywała w innym świecie. Łączyła ze sobą różne drobne fragmenty przeszłości, zupełnie jakby ze znalezionych różnokolorowych koralików rozsypanych wokół z pozrywanych nitek tworzyła nowy, mocny sznur korali z wykorzystaniem wszystkich do tej pory odnalezionych kuleczek…

– Feluś, jakbyś się poczuł gdybyś nagle dowiedział się, że jesteś kimś innym niż myślałeś, że jesteś przez swoje całe życie?

Feliks wdrapał się na strych, usiadł obok Ingi, wziął ją za rękę. Trzymał przez chwilę w swoich dłoniach bawiąc się jej palcami. Inga pomyślała, że dobrze było przezwyciężyć wieczorem zmęczenie i pomalować paznokcie… Podniósł do ust jej dłoń… Jak w starym romansie, pomyślała, jak w czasie gdy Hala pisała pamiętnik…

– Inguś, ja się domyślałem od dawna. Nic nie mówiłem, ponieważ widziałem, że jest to jedyny temat, który odciąga twoje myśli od naszych obecnych problemów. Kiedy pogrążałaś się w lekturze listów od rodziców lub po raz któryś z rzędu nurkowałaś w pamiętnik mamy, odprężałaś się, odpoczywałaś, jakbyś stamtąd czerpała siłę na ciąg dalszy tych naszych zmagań.

– Feluś, ty naprawdę to widziałeś i nie podzieliłeś się ze mną taką tajemnicą? Powinnam się na ciebie obrazić ale… ale ja ci dziękuję za to! Naprawdę jest jak mówisz, takie odprężenie, zanurzenie się w inny świat bardzo mi pomagało. Lecz teraz to jest coś niesamowitego. Kim więc ja jestem?

– Sobą, kochanie, sobą. Cudowną kobietą, która dzieli ze mną dobre i złe chwile. Przepraszam, że ostatnio tych drugich jest tak dużo, że nie mogę ci zapewnić warunków na jakie zasługujesz, że nie mogę ci prezentu…

– Przestaniesz wreszcie? Ile razy mam ci mówić, że to żadna twoja wina! Są sprawy na które nic się nie poradzi. Czy nasi rodzice mieli wpływ na wybuch drugiej wojny? Nie mieli, tak? Na to, co teraz się dzieje my też nie mamy wpływu. To znaczy teoretycznie mamy, ale najwyraźniej za mały, siły przeciwne są w natarciu lecz nie będzie tak zawsze. Wreszcie się obudzą ci co nie chodzą na wybory i zaczną myśleć. Nie wierzę, że całe społeczeństwo jest takie… zresztą to nie społeczeństwo tylko jakaś inna forma… A w ogóle co mnie to w tej chwili obchodzi. Zobacz, przeczytaj. Sophie O’Connor to Zośka, przyjaciółka mojej mamy ze szkoły!

– Coś podobnego – autentycznie zdziwił się Feliks. – Ta… właśnie ta Sophie O’Connor? Naprawdę? Skąd wiesz?

– Przecież ci mówię, stąd – pomachała listem przed nosem męża. – I mama nic nie powiedziała! Mnie, swojej córce!

– Widocznie miała powody. Wiesz jak było, niechętnie widziano jakiekolwiek kontakty z tamtą stroną, może bała się narazić ciebie na kłopoty.

– Może tak być – zastanowiła się. – Poznałam kiedyś na weselu koleżanki chłopaka ze Stanów. Polaka, który wyjechał z rodzicami. To były już lata siedemdziesiąte, więc mógł spokojnie tutaj na wesele przylecieć. Podobał mi się bardzo, nie powiem. Miał napisać, czekałam, czekałam i się nie doczekałam. Potem poznałam ciebie i przestałam czekać…

– No ładnie, czego ja się dowiaduję po tylu latach małżeństwa…

– Nie pleć, przecież mówię, że przestałam czekać. Po roku przyszła pocztą koperta. W środku było zdjęcie, które wtedy mi zrobił, kartka z życzeniami świątecznymi, ale na poprzednie święta. Rozumiesz? Gdyby przyszła o czasie mogłoby się życie potoczyć inaczej…

– W tym przypadku jestem wdzięczny stosownym służbom – uśmiechnął się do żony.

– Słuchaj dalej. Koperta była włożona do woreczka foliowego, zapieczętowanego szczelnie. Wewnątrz, na kopercie znalazłam adnotację, że przesyłka przyszła w stanie uszkodzonym. Akurat!

– Właściwie sama sobie odpowiedziałaś na zadane pytanie: dlaczego? Mama nie chciała, żebyś się męczyła próbując ukrywać, że gwiazda zachodniego kina jest przyjaciółką twojej matki. Mogłabyś nie wytrzymać i wygadać się w najmniej odpowiednim momencie. Sprowadzić by to mogło problemy dla całej rodziny bliższej i dalszej.

– Masz racje. Teraz już z tym nic nie zrobię, ona zmarła kilka lat wcześniej niż mama. Jaka szkoda, teraz mogłyby normalnie się spotkać jak ludzie…

– Szkoda, pewnie, że szkoda lecz już nic na to nie poradzisz.  Chodź, pora coś zjeść, zgłodniałem przez te sensacje.

–  To jeszcze nie wszystko… ale dobrze, reszta potem.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Pierwszy prawdziwy mróz w Dniu Kota🐈‍⬛

Franek obudził mnie bardzo wcześnie, wstałam więc wcześniej niż zazwyczaj. Nie było jeszcze piątej. Wypuściłam go czując przeraźliwie zimny podmuch powietrza. Spojrzałam w telefon, pokazał -13 stopni z odczuwalną temperaturą -18!!!  Franuś szybciutko wrócił, podjadł, poszedł tam, gdzie najcieplej, zwinął się na sofce, na miłej podusi i usnął. Dałam Sziluni tabletkę, ubrałam się jak na biegun i wyszłyśmy z domu. Brrr… nie lubię zimna. Zimno i ślisko było, ale  jestem mądra (!) chodzę z kijkiem przy takiej pogodzie. Owszem, pięknie – dla tych co zimę lubią – skrzypiący śnieg pod butami, iskrzący się w świetle latarni (jeszcze przecież ciemno). Nie wychodziłyśmy na ulicę, wydało mi się zbyt daleko przy takim zimnie. Szybko do tylnej furtki tam i z powrotem, a i tak łapki Sziluni zmarzły. Ja rozgrzalam się gorąca kawą, założyłam słuchawki, przykryłam się kocykiem i spędziłam kilka miłych chwil na fotelu.

Usłyszawszy wystającą babcię D. porzuciłam kocyk, rozstając się z nim z przykrością i zaczął się dzień.

Calineczka spała u nas przez dwie nocki 😀♥️ a ja obudzona Frankowym drapaniem w drzwi szukałam po omacku dziecka w łóżku zanim oprzytomniałam😀 Chciała upiec ciasto. Najprościej było wykorzystać francuskie, które zawsze mam w lodówce. Oczywiście miało być z czekoladą. No dobrze, niech i tak będzie i… Calineczka sama przygotowała smakołyk! Sama radełkiem pocięła ciasto, ułożyła połamane przez siebie kostki czekolady. Gorzką miałam więc nieco cukru dała na wierzch. Sama zawinęła po swojemu, a ja tylko włożyłam do piekarnika.

… przy pracy 👍 …

… wygląd już ozdobionych – przez samą Calineczkę wg własnego pomysłu – naprawdę mnie zaskoczył 😀 …

Kostki czekolady niewykorzystane zjadła od razu. W dalszym ciągu czekolada i makaron na pierwszym planie u nas. Jeszcze wcisnęła serek waniliowy, lody oraz chrupkie pieczywo, które sama sobie wybrała w Biedronce kiedy poszłyśmy razem po zakupy…. Cóż, przez dwa dni z głodu nie padnie, nadrobi w domu, bo będzie musiała 😀 U nas ma odpoczywać i mieć miłe wspomnienia 😃

https://youtu.be/8CBGQvgJ9ps

Tak to ze Szkrabusią wesoło bywa.

Wszystkim KOTOM oraz ich OPIEKUNOM życzę pełnej miski jadła i duuużo MIŁOŚCI ZAWSZE 💗💗💗

Dobrego tygodnia!!!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 53

W piątek była burza z samego rana. Inga zdążyła wrócić z psiakami do domu  zanim się rozpętała nawałnica z wichurą ogromną i strugami deszczu tak potężnymi, że uliczką płynęła rzeka. Wieczorem  obejrzała ostatni w sezonie, finałowy odcinek Tańca z Gwiazdami, uwielbiała patrzeć na pięknie ubrane, tańczące pary. Podziwiała ogromną metamorfozę jaką przechodzą osoby biorące udział w programie, jak odnajdują w sobie nieznane dotąd pokłady wytrwałości, współzawodnictwa, wreszcie miłości do tańca.

W sobotę zrobiło się ciepło, wyszło słońce i przypiekało, duszno znów było jak przed burzą lecz ona, ta burza,  poszła bokiem groźnie mrucząc gdzieś z daleka.  Nie dało się wejść na łąkę ani przejść do lasku, tak było mokro. Miejscami woda po prostu stała tworząc mini jeziorka. Inga westchnęła przypominając  sobie, że sąsiadom, tym z boku, przeszkadzają tuje. Podobno zasłaniały za dużo słońca, podobno robiła się studnia w ogródku, podobno coś tam i coś jeszcze… Siedząc przy otwartych drzwiach tarasowych słyszała ciągłe utyskiwania sąsiada oraz rozmowy z jego sąsiadem z drugiej strony, podczas których skarżył się, że kilka razy mówił o tych tujach  i nic. Wreszcie Inga miała dość. Doszło do tego, że przestała normalnie wychodzić do ogródka, przemykała się za zasłoną z iglaków sprawdzając najpierw czy sąsiada nie widać. Z tarasu w ogóle przestała korzystać. Jedynie teściowa nie miała żadnych problemów, jeśli oczywiście była w nastroju, żeby posiedzieć na powietrzu. Akurat w tym sezonie sporo czasu spędzała na zewnątrz, nie tak jak w zeszłym roku.

Inga mówiła mężowi o uwagach i prośbach sąsiadów. Ostatnio nawet żona sąsiada na nią napadła w tej kwestii i Inga naprawdę miała powyżej uszu tej całej sytuacji. Długo czekała na reakcję męża. Wreszcie postanowił zadziałać i obciąć czubki iglaków. Ostatecznie zmobilizowała go groźba żony, że zwróci się do zięcia o pomoc.

Feliks nie lubił niczego z tak zwanych męskich robót. Ciężko było mu zabrać się za cokolwiek. Dopóki mieszkali w bloku nie było to tak bardzo uciążliwe. W razie awarii  dzwoniło się po fachowca do spółdzielni, przychodził i naprawiał. Najczęściej za gotówkę, nie w ramach usług świadczonych lokatorom przez spółdzielnię, ale rezultat był.

Tutaj gospodarz musiał się sam osobiście wszystkim zajmować. I to był ciągły punkt zapalny. Inga wielokrotnie o mało nie eksplodowała.  Ileż razy można faceta prosić o jedną rzecz? O skoszenie trawy na przykład. Sama zrobiłaby to szybko i w dowolnej chwili, lecz nie pozwalał jej, bo „co ludzie powiedzą”. I tak było ze wszystkim. Znosiła takie różne humory  i „niehumory” tylko dlatego, że kochała Feliksa ponad miarę. Od czasu zawału ta miłość stałą się niemal matczyna. Zdawała sobie sprawę, że z troski o męża przestała go właściwie traktować jak partnera. Troszczyła się, bała się o niego, próbowała odsunąć od niego wszelkie możliwe przyczyny stresu, rzeczywiste i wyimaginowane. I pewnego dnia osłupiała, kiedy wyrzucił z siebie, że czuje się zaniedbany jako mąż…

Wyszła z domu niby po proszek do pieczenia, żeby się nie rozpłakać. Po drodze zgarnęła ją Sabina widząc niewyraźną minę przyjaciółki.  Kasia już wcześniej wpadła do Sabinki na kawę. Inga dała się porwać, była zbyt przybita, żeby protestować, potrzebowała wysłuchania przez życzliwą duszyczkę i odrobiny zrozumienia.    –                                               – Coś taka zmarnowana, wyglądasz jakby cię przez wyżymaczkę ktoś przepuścił. Siadaj – powiedziała Kasia do Ingi podsuwając jej krzesło

– Mówiąc szczerze nie mam siły na nic – odpowiedziała stojąc w dalszym ciągu.

– Nawet żeby usiąść? Siadaj – powtórzyła Kasia.

Inga usiadła z ciężkim westchnieniem.

– Mów – rozkazała Kasia.

– Co tu mówić, ręce opadają.

– No dobrze, ale tym razem w związku z czym?

– Nie z czym tylko z kim.

– Domyślam się, że z teściową – zgadywała gospodyni.

– O niej to już nawet nie myślę, przywykłam – znowu westchnęła Inga.

– No to już nic nie rozumiem. Psy cię chyba do takiego stanu nie doprowadziły.

– Psy nie. A nie wiecie z kim jeszcze mieszkam pod jednym dachem? – spojrzała żałośnie.

– Jak to z kim? Z Feliksem – rozległ się zgodny dwugłos.

– No właśnie.

– Nie powiesz mi, że to ze względu na męża masz taką minę, że to on cię wykończył, bo nie uwierzę. Drugiej takiej pary jak wy można ze świecą szukać – powiedziała Kasia.

– Ze świecą czy nie, mam dość.

– Powiesz wreszcie czego?

–  Powiem, muszę to z siebie wyrzucić, bo oszaleję. Wyobraźcie sobie, że mój mąż czuje się niedowartościowany!

– W jakim sensie?

– W każdym już chyba, choć próbuję mu tłumaczyć, że nie ma w tym ani źdźbła jego winy, winne są skurwysyny, które ukradły emerytury.

– Wiadomo przecież. I to wszystko? – Sabinka patrzyła ze współczuciem.

– Gdzie tam! Teraz czuje się niedowartościowany jako facet i to moja wina, bo mu za mało dostarczam wrażeń! A ja się staram nie usypiać, czekam na niego, aż wreszcie padam. To jak mam się nim zajmować? Czasem się ocknę, kiedy on strasznie późno przychodzi po oglądaniu filmów i staram się jakoś te jego potrzeby zaspokoić. Potem śpię dalej. Zanim pójdę na górę pytam czy idzie do sypialni. Nie idzie, będzie oglądał. No to co ja mam zrobić? Przedtem włączałam sobie telewizor i jeszcze czekałam. Teraz już telewizor nie działa, naprawić nie ma za co, usypiam zanim do łóżka dojdę.  Wstaję wcześniej, Felek śpi dłużej, potem ja padam, on siedzi. Mijamy się. Ja przedtem ryczałam w poduszkę, że sama muszę usypiać, teraz już nie ryczę, usypiam ze zmęczenia.

– Oj, biedna ty – powiedziała Kasia. – Mieliśmy z Mikołajem podobny problem dopóki teściowa żyła. Teraz wstajemy razem, do sypialni idziemy razem i staramy się wspólnie spędzać jak najwięcej czasu. W końcu życie jest takie krótkie, że szkoda każdej chwili.

– Zdaję sobie z tego sprawę i jeszcze bardziej cierpię. W końcu nikt nie staje się młodszy i zdrowszy. Stawy mnie bolą, mam zwyrodnienia, zawroty głowy, astmę, kłopot z pęcherzem i takie inne pierdoły. Ale to wszystko nic. Wciąż mam w głowie strach przed utratą domu, perspektywę eksmisji, wyrzucenia na bruk. Wszystko przez  brak pieniędzy na spłatę kredytu i założenie sprawy bankowi. Feliks chyba myśli, że ja sobie nie zdaję sprawy z powagi sytuacji. I jak mam mieć chęci na jakieś sekscesy wieczorem, kiedy jestem wykończona? W ciągu dnia jak najbardziej, często myślę jak to było dobrze być tak blisko, naprawdę blisko z ukochanym … ale, co zrobisz jak jest teściowa? Co chwilę pyta: nie ma Felka? Bo telefon, bo telewizor, bo to, bo tamto… A z kolei bez niej życia nie ma, bo jej emerytura jest w tej chwili największa. Dom wariatów po prostu.

– Współczuć tylko ci mogę, nalewki ci mogę nalać – ze współczuciem zaproponowała Sabinka.

– Już mi się nawet nalewki odechciało. Felek poczytał w internecie jakie to następstwa są dla faceta gdy nie uprawia długo seksu, siedzi ze skwaśniałą miną i przeżywa. A ja się staram jak mogę dbać o jego męskie zdrowie, lecz to mu jakoś umyka. Więc  pytam: kiedy on ten seks chce uprawiać? Po północy? A moje „chcenia” się nie liczą? Bo ja w dzień. I co z tym zrobić?

– Widzę tu dwa problemy…

– Ja też. Podstawowy to brak kasy na załatwienie najważniejszych spraw, a drugi to teściowa. Ale, widzisz, pierwszy wpływa na drugi. I tak to się wszystko pogmatwało, że żyć się nie chce.

– No, tak nie gadaj Inga! Chcesz nawrotu depresji? – Sabina podniosła głos.

– Nie chcę, wystarczy, że oni  oboje są jak chmury burzowe, nawet gadać tak samo zaczynają.  Na pytanie „co ci jest?” odpowiedź pada „nic”. Albo wciąż słyszę „nie chce mi się” . A mnie się ma chcieć, do jasnej cholery?! Wciąż ma mi się wszystko chcieć? Robię zakupy szczypiąc się z każdym groszem, żeby ich wyżywić i żeby smacznie było chociaż w miarę. Dumna jestem  z tego, cieszę się, jak coś mi wyjdzie, uda się nowy przepis, oszczędzę… Ale jak słyszę „nie chce mi się” to mam ochotę walnąć wszystkim o podłogę i wyjść. Dobrze, że mogę wyjść z psami, to się mam czas uspokoić.

– Psy ratują w takich chwilach, wiem coś o tym – skinęła głową Kasia.

– Kaśka, a ja go tak kocham, tego starego barana, że nie masz pojęcia…

– Oj mam, mam – uśmiechnęła się Kasia.

– Tak bym chciała mu nieba przychylić, sprawić, żeby był szczęśliwy, zadowolony, uśmiechnięty i co mam zrobić? W totka przestałam grać, szkoda mi czterech złotych. Nie wiem jak zarobić, gdybym lepiej się czuła poszłabym do Biedronki pracować. Ale tam trzeba dźwigać, schylać się, a już nie dam rady. I ślepa jestem, na kasie numerków, cyferek nie zobaczę. Na bank nie potrafię napaść…

– A jakbyście pożyczyli od dzieci na założenie sprawy w sądzie?

– Myślałam, ale Felek nie chce o tym słyszeć, prawie w szał wpada na samą myśl. Nie chcę go bardziej denerwować, więc już nic nie mówię.

– Trudna sytuacja, nie ma co ukrywać. Najgorsze, że nie możecie się odnaleźć czasowo…

– Tak, zupełnie nie wiem co z tym fantem zrobić. Nie pomaga mi picie kawy wieczorem, ani mocnej herbaty, oczy na zapałkach nawet gdybym miała to i tak nic nie da. W stanie sztucznego utrzymywania ciała w pionie nie da się wykrzesać ochoty kompletnie na nic. I znowu moja wina…  Widzisz, żyły można sobie wypruć, a ten dla kogo to robisz i tak jest niezadowolony – powtórzyła z żalem.

– Aż tak?

– Właśnie dokładnie tak jak ci powiedziałam, on ma inne potrzeby intymne…

– A zainteresował się twoimi?

– Tak, ale nie rozumie przecież, że jestem wykończona, zmordowana i marzę tylko  o spaniu. Jeszcze dobrze się nie położę, a już śpię. Mogę na siedząco, na stojąco…  Chwilami nie mam siły ruszyć ręką ani nogą.

– Inga, może naprawdę przesadzasz?

– Z czym?

– Może wzięłaś na siebie zbyt dużo obowiązków i powinnaś odpuścić choć trochę?

– Nie mogę przecież inaczej. Ktoś w domu musi być normalny, przynajmniej w miarę. Teściowa nic nie zrobi w domu, do czego się dotknie to zniszczy, popsuje, nabrudzi, zaleje, poplami. Nie mam siły, żeby bezustannie za nią chodzić i sprzątać, już wolę sama zrobić szybciej, zanim ona znowu coś narozrabia. Dlatego jestem wciąż czujna, nie potrafię się już wyłączyć, żeby zwyczajnie odbudować siły, odpocząć, jak to teraz mówią: zresetować.

– Czyli ja mam rację.

– I co z tego, że masz, jeśli nie ma na to rady? Nie ma wyjścia z sytuacji, rozumiesz?

– Rozumiem – ostrożnie zaczęła Sabina. – Ale wiesz, nie ma sytuacji bez wyjścia, tylko my go w danej chwili nie widzimy, porozmawiaj o tym ze mną.

– Przecież rozmawiam… – zawahała się Inga. – I dziękuję ci, gdybym cię  nie spotkała to chyba pękłabym na tysiąc kawałków, albo usiadłabym w lasku i zapłakałabym się na śmierć.

– Hola, hola, nie tak prędko moja droga! Myślisz, że ktoś byłby w stanie poza tobą ogarnąć ten cały galimatias?

– Widzisz, przyznałaś mi rację. Nie biorę na siebie za dużo, biorę tyle ile trzeba, żeby właśnie to wszystko jakoś ogarnąć.

– Wygrałaś – ze smutkiem przyznała Sabina. – Ale to nie znaczy, że nie uda nam się czegoś wymyślić. Ale, ale, przecież tuje masz obcięte.

– Tak, nareszcie uciął te tuje, czubki, wierzchołki znaczy. Przerzuciliśmy do przedogródka i leżały tydzień.

– Wiem, widziałam przecież.

– Przerzucając połamał mi płotek, który zrobiłam przy śmietniku, bo chciałam go trochę osłonić, żeby sąsiedzi mieli ładniejszy widok z okna, nie prosto na mój śmietnik. Zniszczył skrzynkę, pozrywał winobluszcz, który obrasta drewutnię.

– Dużo tego było, fakt. Nawet się zastanawiałam jak wyjedzie autem z garażu.

– Gdybym się za to nie wzięła leżałoby do sądnego dnia. Takich ogromnych chojaków nie zabraliby we środę, kiedy przyjeżdżają po zielone odpady. Byłoby, że to za duże gabaryty i jeszcze kazaliby płacić.

– To możliwe – Sabina skinęła głową na znak potwierdzenia.

– Więc wzięłam sekator, obcięłam gałęzie zostawiając same grube pieńki. Największe z gałęzi związałam, wyszły cztery wiązki, resztę upchałam w worki. Wiesz ile wyszło? Osiem wielkich worów! Do tego sekator się zacina więc każdy ruch jest podwójny.

– No to się narobiłaś. Nie pomógł ci?

– Przecież siedział przy komputerze. Poza tym nie chcę, żeby się schylał, jeszcze wylewu dostanie

– Ty chyba przesadzasz, po raz kolejny ci to mówię.

– Tak, powtarzasz się, Sabinko i może trochę masz racji. Tak bardzo się o niego boję, że wolę sama zrobić. Poza tym, przyznam ci się, że wolę większość rzeczy zrobić sama, bo zanim wytłumaczę co i jak to już dawno skończę. I zdaje mi się, że nikt nie zrobi tak dobrze jak ja.

– To jest odchylenie od normy – stwierdziła sąsiadka . – Moim zdaniem to choroba i nazywa się perfekcjonizm.

– Ale w niezbyt rozwiniętym stadium – lekko uśmiechnęła się Inga.

– Powiedz mi, tak chwila po chwili, jak wyglądał twój wczorajszy dzień – zaproponowała Sabina.

– OK. Wstałam po piątej i wyszłam z psami. Wróciłam, wypiłam kawę, usmażyłam kotlety grzybowe. Masę zrobiłam poprzedniego dnia. Potem śniadanie…

– Ty przygotowałaś?

– Nie, Felek. Poprzedniego dnia zrobiłam pastę z białego sera ze szczypiorkiem i siedziała w lodówce. Ostatnio smakuje mi biały ser z pomidorem i ziołami prowansalskimi.

– Też lubię, Anatol woli z oregano. No… ale podczas przygotowania śniadania polegającego na wyjęciu z lodówki naprawdę można się zmęczyć –  z lekką ironią zauważyła Sabina.

– Oj przestań. Nakrył do stołu, ja w tym czasie kończyłam smażyć kotlety.

– No dobra, co dalej? Co robiłaś?

– Wstawiłam jedno pranie, potem drugie z psimi ręcznikami. Trzeci raz pralka ruszyła z preparatem do czyszczenia pralek.

– Dalej – bez litości  domagała się Sabina wyjaśnień.

– Ugotowałam obiad, podałam. Wyszłam z psami tylko na łąkę bo blisko, przecież upał niemiłosierny.  Potem do wieczora walczyłam z gałęziami.

– I?

– I miałam nadzieję, że wieczorem Felek pójdzie z psami, bo taka umęczona już byłam… Ale on miał mecz… Telewizor w sypialni nie działa i nie można oglądać równocześnie w tym samym czasie innych programów. Chciałam serial, ale trudno, wola boska i skrzypce… Poszłam, uspokoiłam się, a po powrocie zrozumiałam, że najważniejsze jest jego zdrowie, nie głupi film, Zresztą i tak serialu nie było, mecz grała polska reprezentacja i wygrała! Coś nadzwyczajnego, naprawdę byłam zdziwiona.

– Wiesz co? Ja się nie dziwię, że zasypiasz na stojąco. Uważam, że musisz coś zmienić, bo inaczej się zwyczajnie wykorkujesz przed czasem..

– Musiałabym najpierw zmienić swoją psychikę.

– I to jest absolutnie najwłaściwsza odpowiedź – ucieszyła się Sabina. – Sama do niej doszłaś, rozumiesz? Od czegoś trzeba zacząć.

– Kochana jesteś, Sabinko, wiesz o tym? – Inga podniosła się i cmoknęła przyjaciółkę w policzek. – Dziękuję ci za wysłuchanie, za pomoc, za wszystko… Niech ci bozia w dzieciach wynagrodzi – uśmiechnęła się przez łzy, które pojawiły się w oczach.

– W żadnych dzieciach – uśmiechnęła się Sabina. – Nowe dzieci już mi nie grożą. Niechby jakieś wnuczątko, to byłabym najszczęśliwsza na świecie…

A w drzwiach domu powitał ją Feliks.

– Inguś, gdzie tak długo byłaś? Niepokoiłem się o ciebie. Komórki nie wzięłaś…

– Ładuje się.

– Kochanie…

– Teraz ja coś powiem. Nie przerywaj mi, dobrze? Przykro mi, że czujesz się zaniedbywany,  choć myślałam, ze czujesz się zaspakajany w wystarczającym stopniu … – przerwała dla zaczerpnięcia tchu i znowu poczuła się winna, jak zwykle, już chciała przepraszać, lecz… nie, nie tym razem. – Ile razy pytam wieczorem czy idziesz na górę? I ile razy słyszę jak ze zniecierpliwieniem odpowiadasz, że chcesz coś obejrzeć? Odchodzę ze smutkiem,  ze świadomością, że znów wieczór będę spędzać samotnie, bo nawet telewizora nie da się włączyć. Zresztą, jestem tak zmęczona, że i tak usnę. W ciągu dnia, kiedy jestem przytomna, na nic sobie nie możemy pozwolić, bo twoja mama…

– Kochanie, chciałem cię przeprosić. Naprawdę bardzo cię przepraszam. Zachowałem się jak ostatni cham. Nie potrafię myśleć logicznie o niczym niż tylko o finansach i o wynikach badań…

– Już dobrze, już dobrze – objęła go w pasie i przytuliła się i zamknęła oczy.

– Przepraszam i… – wtulił twarz we włosy Ingi – bardzo cię kocham.

– Ja ciebie też – powiedziała bardzo cicho, lecz usłyszał i przytulił ją jeszcze mocniej. – Wiesz, kiedy ciebie przy mnie nie ma, czy to wieczorem, czy w nocy kiedy się obudzę to wtedy  wychodzą na świat demony. Z każdego kąta wyłażą bo myślą, że śpię. A ja nie śpię, widzę je wyraźnie…

– Kochanie, przepraszam…

c.d.n.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy