„Babie lato i kropla deszczu” – 50

Jagna stała za barkiem w „Filiżance”. Wspominała weekend spędzony na zielonej wyspie w towarzystwie Alana i jego mamy. Omiotła wzrokiem lokal, sprawdziła czy wszystko jest na swoim miejscu gotowe na przyjęcie ewentualnych gości. Zapowiadał się spokojny dzień. Nie było żadnej rezerwacji, pogoda pod psem nie zachęcała do spacerów po mieście więc i frekwencja pewnie nie będzie zbyt duża. Przysiadła na wysokim stołku po wewnętrznej stronie barku, miała na oku drzwi wejściowe, druga salka była czasowo zamknięta dla gości. Pan Winicjusz  zamknął się w pracowni  zająwszy się jakąś pracą pochłaniającą go całkowicie.

Z wielką przyjemnością nosiła w pracy szerokie falbaniaste spódnice. Dostosowała strój do wyobraźni. Bawiła się jak mała dziewczynka przebierająca się w sukienki mamy, zakładająca szpilki podczas nieobecności rodziców. Moda wracała i sporo podobnych spódnic pojawiało się na ulicy, więc nie wyglądała dziwnie. Poruszając się po lokalu przypominała kolorowego  ptaka, piękną cygankę wróżącą z ręki chętnego przechodnia.

Po cichu otworzyły się drzwi i równie cicho zostały zamknięte przez mężczyznę ze związanymi w kucyk  ciemnymi włosami. Stanął, zauroczony widokiem Jagny, która zamyślonym wzrokiem wpatrzona przed siebie, a może w swoje myśli – wcale go nie zauważyła.

Poczuł się jakby robił coś niewłaściwego, jakby podglądał i widział to, co nie jest dla niego przeznaczone ale… nie mógł oderwać wzroku od zamyślonej twarzy dziewczyny. Po dłuższej chwili cichutko odemknął drzwi i głośno nimi trzasnął udając, że właśnie przyszedł. Jagna prawie podskoczyła na stołku wracając do rzeczywistości. Patrzyła na gościa, który zrobił tyle hałasu i nie wierzyła własnym oczom. Oto miała przed sobą tego, z którym rozmawiała w wyobraźni. Nie, to nie może być prawda. Albo śni na jawie albo straciła rozum…

– Jagienka. Jestem tutaj – powiedział po prostu i wyciągnął ręce w jej stronę.

Niewiele myśląc podbiegła i przytuliła się.

Jagna nie myślała, że wrócą do niej przeżycia w rodzaju motyli w brzuchu na myśl o planowanym spotkaniu z przedstawicielem płci przeciwnej. To znaczy wierzyła, że kiedyś trafi na kogoś, o kim będzie mogła powiedzieć: „myślami do mnie wzajemnymi lata” . Nie pamiętała,  którego wieszcza były to słowa, chyba Adama. Jak to było? „Lecz wierzę, że gdzieś, choć na krańcach świata, jest ktoś, co do mnie myślami wzajemnymi lata”. Chyba tak to szło, nie chce mi się sprawdzać – pomyślała. W sumie nie ma znaczenia, liczy się sens. Wieszcz się przecież na nią nie obrazi. Ona może przyrzec, że w wolnej chwili sprawdzi. Teraz nie może, nie ma czasu. Jest umówiona z przedstawicielem męskiego rodu. Nie da się ukryć, że musiał to być konkretny, ten konkretny przedstawiciel, żaden inny nie wchodził w rachubę, nie robił na niej wrażenia, nie wywoływał „motylej” reakcji.

Umówili się telefonicznie, że przyjedzie do niej do domu, czyli do rodziców, których chwilowo nie było na miejscu. Pojechali do znajomych w okolice Mińska Mazowieckiego razem z panią Kasią i jej mężem. Cały długi weekend miała dla siebie, raczej należałoby powiedzieć, że chatę wolną miała dla siebie…

Podjechał pod bramę tak pięknym Harleyem, aż dech jej zaparło z wrażenia.

– Wjedź za bramkę, od razu zamknę na klucz, żeby ktoś tu nie wszedł – powiedziała.

Dopiero po chwili milczenia i jego zdziwionej minie pojęła, że obce mu są polskie realia.

– To tak na wszelki wypadek – wyjaśniła. – Tu będzie bezpieczny. Niby osiedle zamknięte ale lepiej dmuchać na zimne. No dobrze – powiedziała gdy już podwórko było zamknięte. –  A wiec witaj, drogi gościu w naszych skromnych progach – cała w uśmiechu wypuściła Zadrę z domu.

Sunia zbliżyła się pomalutku, ostrożnie obwąchała Alana, spojrzała na Jagnę, która skinęła głową. Wtedy jeszcze raz dotknęła nosem ręki wyciągniętej w jej stronę i poruszyła ogonkiem, stojącym dotąd jak drut. Znajomość została zawarta.

– Jak ty pięknie wyglądasz, Jagienka… – powiedział całując ją w rękę i w policzek.

Stara szkoła, pomyślała i poczuła wzruszenie, zupełnie nie wiedząc z jakiego powodu…

Zaproponowała gościowi kawę, na co chętnie przystał.

– A może wolisz herbatę? W końcu przybywasz z wysp, nie krępuj się.

– Zdecydowanie wolę kawę, przynajmniej w tej chwili.

– Wypijemy ją na tarasie, dobrze?

– Gdzie tylko chcesz, Jagienka.

– Świetnie, w takim razie weź to ze sobą – podała mu pokrojone ciasto ładnie ułożone na talerzu w niebieskie róże. – Połóż na stoliku i siadaj sobie, zaraz do ciebie dołączę. Zadra, zabawiaj gościa.

– To Zadra jest damą do towarzystwa – uśmiechnął się

– Oczywiście, poza tym to moja przyjaciółka i powiernica.

– A co ty jej powierzasz?

– Różne tajemnice.

– Nie zdradzisz jakie?

– Pewnie, że nie. To są przecież tajemnice, więc nie mogę ci zdradzić to po pierwsze. A po drugie to są tajemnice dziewczyńskie.

– Zadra jest dziewczyną? – zdziwił się.

– Chyba nie chłopakiem – odpowiedziała. – Ona jest kobietą pełną gębą, to znaczy mordką. Nie widać?

Alan nie wydawał się przekonany, tym bardziej, że wyraźnie uśmiechnięta mordka pojawiła się tuż obok jego twarzy węsząc z zainteresowaniem, najwyraźniej zachwycona wonią ciasta.  Kiedy liznęła go po ręce uśmiechnął się i pogłaskał czarny łeb.

– Polubiła mnie – ucieszył się. – Dziadków psy też mnie lubią, bo i ja je lubię.

– Gdybyś był złym człowiekiem Zadra od razu by mi o tym powiedziała – Jagna z czułością spojrzała na sunię. – Jest cudowna i mądra, ufam jej intuicji.

– Czy mogę jej dać ciasto? – zapytał.

– Chcesz się podlizać mojej przyjaciółce, tak?

– Może trochę – uśmiechnął się do niej nie tylko ustami, oczy się uśmiechały i w ogóle cały promieniował uśmiechem.

– Ciasta nie, ale poczekaj, dam ci coś, czym możesz ją poczęstować – podniosła się i podeszła do półki, na której w ładnie pomalowanym szklanym pojemniku trzymała psie smakołyki.

Sunia nie odrywała wzroku od opiekunki oblizując się raz po raz.

– Zadra, możesz, tak – powiedziała gdy Alan wziął od niej przysmak i podał suczce.

Miło im się gawędziło, Alanowi ciasto smakowało, jeszcze bardziej się zachwycał, gdy Jagna przyznała się, że sama upiekła. Nie mógł się nachwalić, czym oczywiście sprawił jej niekłamaną przyjemność. Jakoś tak niepostrzeżenie przeszli do bardziej osobistych tematów i rozmowa przemieniła się w zwierzenia – ktoś mógłby pomyśleć – starych przyjaciół znających się jak dwa łyse konie. Wreszcie Zadra sprowadziła ich na ziemię spod obłoków domagając się spaceru i większego zainteresowania. Cóż, trzeba było się podporządkować potrzebie chwili, wyszli więc z domu. Jagna dwa razy sprawdziła czy na pewno zamknęła furtkę, na co Alan patrzył z pełnym niezrozumieniem.

– Przecież to twoje podwórko, po co ktoś tu będzie wchodził? – dziwił się.

– Już teraz wchodził nie będzie, zamknęłam. Możemy iść – odpowiedziała uspokojona.

Szli sobie spacerkiem nigdzie się nie spiesząc. Zadra przypięta do długiej smyczy mogła do woli penetrować okolice chodnika po lewej stronie. Po prawej była jezdnia więc jej nie interesowała. Jedynie słysząc nadjeżdżający z tyłu samochód przystawała, odsuwając się najdalej jak tylko mogła, czekała, i ruszała dalej  dopiero wtedy, kiedy pojazd ją wyprzedził. Nie słuchała o czym jej ludzie rozmawiają, na pewno o niczym ciekawym. Przecież oni w ogóle nie wiedzą po co się idzie na spacer, choć to takie proste.  Żeby pogonić ptaki albo rudą wiewiórkę albo jaszczurkę. Żeby skoczyć za lecącym motylem albo puszkiem z dmuchawca. Żeby dać nurka w stos liści a potem go rozgrzebać łapkami identyfikując zapachy…  Ludzie tego nie potrafią. Gadają i gadają zamiast się cieszyć życiem.

Szczeknęła krótko spoglądając na Jagnę.

– Widzisz jaka ona jest cudowna?

– Jakby do ciebie mówiła – zgodził się Alan. – Psy są mądre, wiem, bo dziadkowie mają aż trzy. Dziadek ma swoją bokserkę o imieniu Bierka, babcia swoje dwa. Jeden jest ogromny dog, a drugi mały i czarny.

– Oczywiście, że Zadra mówi, normalnie do mnie mówi.

– Potrafisz przetłumaczyć?

– Naturalnie.

– To o czym teraz szczekała?

– O tym, że jest szczęśliwa, że życie jest cudowne, że ciebie polubiła, że chciałaby chodzić z nami na długie spacery.

– A ty?

– Ja też lubię chodzić z nami na spacery – zaśmiała się.

Nie mogła udawać przed sobą, że serce nie bije jej mocniej gdy tak  idą trzymając się za ręce. Miała wrażenie, że oplata ją coś zniewalającego, coś, czemu nie można się oprzeć. Zresztą… wcale nie chciała się opierać. Czuła się cudownie, chyba tak samo jak Zadra… Przestały nią miotać jakiekolwiek sprzeczne uczucia. Powietrze było czyste i świeże. Deszcz padający nocą oczyścił je i nadał zieleni soczysty odcień. Żal tylko bzów, które całkiem zbrązowiały i utraciły swój wiosenny czar.

– Uwielbiam zapach bzu, jaśminu i konwalii – powiedziała do swego towarzysza.

– Tak jak moja babcia Adelka – ucieszył się. – Ona nie jest moją prawdziwą babcią, wiesz?

– Wiem, Marysia mi opowiedziała twoją historię

– Szkoda.

– Czemu? – zdziwiła się.

– Bo może myślisz, że chciałem coś przed tobą ukryć, a ja nie chciałem.

– Ależ ja ci wierzę, naprawdę – wyprzedziła go o krok i zajrzała w oczy.

– Chciałbym tak z tobą chodzić i chodzić, żeby z twoich oczu zniknął każdy ślad smutnych wspomnień. Chodziłbym tak, by zawsze była w nich radość.

– To brzmi jak słowa piosenki. Zapamiętaj i zapisz.

– To prawda, nie piosenka – zaprzeczył.

–  Piosenka może mówić prawdę. Poza tym – łobuzerski uśmiech zagościł na jej twarzy. – Czy wiesz, że musielibyśmy tak chodzić latami? Może cały wiek?

– Dlaczego? – teraz on się zdziwił.

– Dlatego, że nie da się wykasować wspomnień do zera. To możliwe tylko na filmach SF, których nie lubię. Uważam, że wszystko co nas spotyka dzieje się po coś, z jakiegoś powodu, czegoś mamy się nauczyć. Wspomnienia przyciągają tę lekcję, pozwalają się poprawić, powtórzyć ją, przerobić ponownie, jeszcze raz…

– Jak ty ładnie mówisz, Jagienka – powiedział. – Wiesz co? Bardzo się cieszę, że moja mama i dziadek Adam nauczyli  mnie polskiego języka. Nie pozwolili, żebym nie stał się Polakiem. Nie rozumiałbym teraz co ty mówisz i jak mógłbym dalej żyć?

– Alan, z ciebie to jednak jest prawdziwy poeta ze słowiańską duszą pomieszaną z ognistym irlandzkim temperamentem drugiego dziadka. I co ja mam z tobą zrobić?

– Kochać mnie, Jagienka, tak jak ja ciebie.

– Przecież cię kocham – powiedziała ciepło.

– Naprawdę? I zostaniesz moją żoną?

– Nie tak prędko. Już mam za sobą jeden rozwód.

– Ty się ze mną będziesz rozwodzić?

Parsknęła śmiechem na widok zmartwienia widocznego na twarzy Alana.

– No i jak cię nie kochać? – powiedziała.

– Ja już nic nie rozumiem – pożalił się.

– Przyjdzie czas to zrozumiesz. Tymczasem chodź, coś zobaczymy. Mama mówiła, że tu jest śliczny dworek.

Dworek rzeczywiście był. Stał sobie i najwyraźniej śnił o przeszłości, pięknej i bujnej zapewne. A może już o przyszłości marzył? W każdym razie teraz stał sam, widać było pustkę wokół wynikającą z braku kochającego właściciela, który dbałby o sam budynek i otoczenie.  Zachodząc od przodu zobaczyli napis. Posiadłość była do sprzedania. Jagna tylko westchnęła, jęknęła i znowu westchnęła. Alan wyjął telefon i zrobił kilka zdjęć.

– Jagienka, tobie też zrobię. Stań tam, będziesz wyglądała jak pani hrabina – wskazał miejsce, w którym modelka miała stanąć.

– Jak upadła pani hrabina ze zrujnowanego majątku – skomentowała. – Ale niech ci będzie.

– Co ty mówisz? Popatrz jaka śliczna panienka ze dworka…

– Ładna mi panienka – parsknęła. – Chyba, że z odzysku… Pokaż. Ooo, naprawdę ładne ujęcie, wcale nie widać, że to częściowa ruina.

– Jak ruina? – oburzył się. – Ja byłem na wycieczkach, zwiedzałem ruiny co kiedyś były zamkiem i  wcale nie przypominały tego dworka, dworku… Ty przy nim tak ładnie wyglądasz, Jagienka…

Nazajutrz Jagna wstała wcześnie rano. Wymknęła się cichutko z pokoju, żeby nie obudzić śpiącego Alana. Zamknęła drzwi, leciutkim krokiem zbiegła po schodach, Zadrę wypuściła do ogródka, włączyła ekspres do kawy. Otworzyła lodówkę, by wyjąć produkty na śniadanie dla nich dwojga.. Uśmiechając się do siebie, szczęśliwa jak chyba nigdy w życiu, czuła się lekka niczym skowronek śpiewający pod niebem wiosenną pieśń radości życia, niczym jaskółka szybująca wysoko zapowiadając brak deszczu i piękną pogodę.

– Ty jesteś ranny ptaszek? – usłyszała głęboki, męski głos, poczuła ramiona oplatające jej kibić i zaśmiała się pomyślawszy, kto dziś używa tego określenia, które przyszło jej na myśl w związku z czynnością wykonaną przez ukochanego.

– Jestem – odpowiedziała z uśmiechem odwracając się. – Co chcesz na śniadanie?

– Może być jajecznica? Taka normalna, polska jajecznica?

– Pewnie, że może być. Sama, czy z cebulką na przykład?

– Z cebulką uwielbiam, dużo cebulki, żeby było dużo cebulki, wtedy jest apetyczna… mniam… – wtulił twarz we włosy Jagny, – mmm, zupełnie jak ty…

– No to ja ci bardzo dziękuję za takie romantyczne porównanie. Do cebuli mnie porównać! Coś podobnego! – śmiała się jeszcze bardziej zobaczywszy jego niepewną w pierwszej chwili minę.

– Ale ty się na mnie nie gniewasz? – wolał się upewnić.

– Nie, nie gniewam się – pocałowała go. – Jesteś cudowny.

– Aha, skoro tak, to ja ciebie dzisiaj zapraszam na koncert.

– Świetnie, na jaki?

– To będzie niespodzianka – odpowiedział z tajemniczą miną.

Po śniadaniu wyszli z Zadrą na długi spacer. Poprowadziła ich  Jagna przez lasek do nowego osiedla budowanego po drugiej stronie. Zadra szła zadowolona, lubiła ten teren spacerów, dużo było zapachów zajęcy, saren, wiewiórek, bażantów, innych psów z kilku osiedli, jedne były znajome, inne nie, jeszcze inne sprawiały, że jeżyła jej się sierść na grzbiecie i wydobywał się z gardła cichy pomruk. Alan rzucał patyki, które  sunia przynosiła, wybiegała się, wybawiła i zadowolona chętnie wróciła do domu. Zjadła co nieco, napiła się wody i położyła na najwyższym schodku, żeby mieć oko na wszystko. W końcu czuła się w obowiązku pilnować domu. Ponieważ nic nie zapowiadało zmiany pogody, Jagna zostawiła ją na zewnątrz, nie zmuszała do wejścia do domu. Kilka dni wcześniej zamówiła dużą budę, domek właściwie, z werandą na dodatek, ponieważ zauważyła, że Zadra lubi spędzać czas na zewnątrz i latem woli przebywać w ogródku niż w mieszkaniu. Zresztą, wcale się suni nie dziwiła. Wtedy wpadła na pomysł, żeby postawić jej w ogródku letni domek, w którym  mogłaby się schronić przed nagłym deszczem, gdyby nikogo nie było w domu. Nie musiała dzięki temu spędzać w czterech ścianach czasu nieobecności opiekunów.

Została więc Zaderka na straży domu, a jej ludzie odjechali  ryczącą maszyną na dwóch kołach. Wprawdzie wyglądała trochę jak rower, tylko taki gruby, jakby za dużo zjadł przysmaków, ale  rower tak nie ryczał, poruszał się cicho, kiedy Jagna  na nim kręciła nogami a ona, Zadra, biegła obok. Czasem sobie urządzały takie wycieczki. Teraz jednak była rozleniwiona, zziajała się w lasku, więc z przyjemnością wyciągnęła się na całą czarną długość i przymknęła ślepka, zadowolona, że nie musi nigdzie biegać, może sobie pospać w spokoju.

Tymczasem jej, Zadry, ludzie – bo i Alana uznała za swojego po nocy spędzonej w jej domu – pojechali na drugą stronę Lasu Kabackiego, na Polankę. Usiedli pod daszkiem chroniąc się przed słońcem, Alan wyjął z torby paczkę chipsów, krakersy oraz butelkę szampana.

– Czyś ty oszalał? – oburzyła się Jagna. – Alkohol?

– Coś ty, Jagienka – uśmiechnął się. – To szampan bez alkoholu. Przecież nie mógłbym jechać motorem gdybym pił.

– Uff – odetchnęła.

– Ty naprawdę tak źle o mnie pomyślałaś?

– Noo, tak w pierwszej chwili…, przepraszam… – ukryła twarz w dłoniach zerkając jednakże przez palce na ukochanego. – No przepraszam, nie gniewaj się…

– Nie gniewam się przecież, Jagienka, tylko mi się zrobiło żal zrobiło, że źle o mnie pomyślałaś..

– To ja cię przeproszę raz jeszcze i przyrzekam, że nigdy w ciebie nie zwątpię.

– Nie mów „nigdy”, bo nie można ręczyć za to co się może zdarzyć w przyszłości. Dziadek tak mówi i ma rację.

– Mądrego masz dziadka – uśmiechnęła się. – „Nigdy nie mów nigdy”, już to słyszałam. Jest w tym mądrość i prawda. Wiesz co? Bardzo się cieszę, że to powiedziałeś.

– To co? Otwieramy szampana? Jest po temu wyjątkowa okazja..

– Tak? A jaka?

– Bardzo, bardzo wyjątkowa i ważna.

– Powiesz wreszcie? Zaciekawiłeś mnie.

– Powiem. Ale najpierw koncert.

– Aa, no właśnie, miałeś mnie zaprosić na koncert.

– Przygotuj się, koncert zaraz się odbędzie…

– Gdzie?

– Tutaj.

– Tu? Jakim cudem – rozejrzała się wokół.

– Poczekaj chwilę a zobaczysz, znaczy usłyszysz.  Ale zamknij oczy, otworzysz dopiero jak ci powiem. Dobrze? Tylko nie podglądaj.

– Dobrze.

– Na pewno?

– Jeśli mówię, że tak to tak, wierzę ci przecież, więc i ty mi uwierz

– Usiądź zatem i zamknij oczy… tak… teraz się wsłuchaj w swoje serce, – pocałował ją  czubek głowy.

Siedziała rozmarzona i zaciekawiona, ale absolutnie spokojna i ufająca. Czuła się wspaniale jakby zawieszona w czasie i przestrzeni, i nagle usłyszała cudowne tony fletu, swoją ukochaną irlandzką balladę. Dźwięki  oplatały ją, wchodziły w głąb jej duszy, poruszały najczulsze struny, jakby oczyszczały ją ze wszystkich złych przeżyć, minionych zdarzeń, które  odpływały w przeszłość nieodwracalnie, bezapelacyjnie, uwalniając ją i zapraszając do nowego życia, nowej miłości czystej i pięknej niczym dźwięki fletu …

– Jagienko, jeszcze nie patrz, obiecałaś.

Usłyszała głos Alana jakby przebijający się przez  dźwięki, które wciąż  drżały w powietrzu. Choć artysta przestał grać one przez chwilę żyły jeszcze własnym życiem. Z trudem wracała do rzeczywistości, jeszcze trudniej było jej utrzymać zamknięte oczy, ponieważ miała wrażenie, że oprócz szumu drzew i gasnących dźwięków fleta słyszy szmer głosów, brzmiących dziwnie znajomo.

– Już, możesz otworzyć – usłyszała po chwili, gdy prawdę mówiąc zaczynała tracić cierpliwość.

– A wy tu skąd? – zaskoczona patrzyła na Bognę i Marysię. – Nie mogę mieć chwili intymności?

– Wiesz, na Polance z tą intymnością różnie bywa – powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Bogna.

– Musimy przecież pilnować cię i dbać o twoje dobro, nie uważasz? – Marysia była równie uśmiechnięta jak Bogna.

– A czy ja was o to prosiłam, wy wścibskie baby, wy małpy zielone? Może ja nie chcę…

– Jagienka, nie gniewaj się. To ja chciałem, żeby twoje przyjaciółki tu były. One będą świadki…

– Co będą?

– Świadki! Bo ja chcę… ja potrzebuję… ja mam…

– Alan!  – zniecierpliwiła się Jagna. –   O co ci chodzi? Co ty chcesz? I po co ci one? – wskazała na przyjaciółki, które najwyraźniej dusiły się ze śmiechu.

– Te małpy? – spojrzał Alan na dziewczyny z wielkim zdziwieniem. – Ale dlaczego zielone?

Bogna z Marysią na cały głos śmiały się bez żadnych zahamowań.

– Powiedz wreszcie o co chodzi, bo Jagna się wścieknie i ucieknie – wydusiła wreszcie z siebie Marysia.

– Nie, nie uciekaj Jagienka, proszę. Ja mam dla ciebie pierścionek od mojej mamy – wypowiedział na jednym oddechu.

– Słucham? – Jagna podniosła wzrok i zajrzała w oczy ukochanego.

Alan z rozczulającą nieśmiałością wyciągnął w jej stronę rękę, w której trzymał czerwone pudełko.

– Otwórz – teatralnym szeptem poradziła Marysia.

– Uklęknij – dodała Bogna.

Obydwie wyraźnie wzruszone patrzyły jak przez chwilę mocował się z wieczkiem, potem przyklęknął na jedno kolano.

– Jagienka, czy ty będziesz moją narzeczoną? – zapytał uporawszy się wreszcie z wieczkiem. – Powiedz, że tak, bardzo proszę.

Jagna zamarła w bezruchu, chwilę trwało zanim dotarło do niej co się dzieje. Przestała zwracać uwagę na przyjaciółki, które taktownie zamilkły, a niekłamane wzruszenie ogarnęło i jedną, i drugą. Wpatrywała się w oczy, które ją urzekły, błyszczące jak tego pierwszego, pamiętnego wieczoru w „Filiżance”.

– Tak, Alan, tak! – wyciągnęła do niego obie ręce.

– Pierścionek – podpowiedziała Bogna. –  Weź i załóż, bo będzie nieważne.

– Jak nieważne – wtrąciła Marysia. – Przecież po to jesteśmy, żeby było ważne.

– A więc to tak – zwróciła się Jagna do przyjaciółek. – To wy takie świadki miałyście być. To jest spisek! – wysunęła oskarżycielsko palec w ich kierunku.

– Nie, to miała być tylko łagodna perswazja w razie odmowy – oświadczyła Marysia. – Przecież musimy się o ciebie zatroszczyć, żebyś głupot nie robiła.

– Kochane jesteście –  wzruszona Jagna uściskała przyjaciółki. – Ale nic na razie nie mówcie nikomu, dobrze?

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Rok 2025 już jest ⭐

🎄⭐⭐⭐🎄

2025

Zdrowia, powodzenia, radości, spokoju, omijania agresji i złych emocji, odzyskania wiary w siebie i w dobrych ludzi, wnoszenia jasności  w życie innych, otwarcia się na głos własnego serca – po prostu SZCZĘŚCIA ⭐⭐⭐

Dziękuję z wielką wdzięcznością za cały miniony rok ⭐💗

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 14 komentarzy

SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT 🌲✨🎄

Nadeszły kolejne Święta, czas spotkań, czas wspomnień, czas wzruszeń… różnych myśli i uczuć, czasem radosnych, czasem smutnych – to takie normalne,  z tego się składa nasze życie. Życzę Wam wszystkim jak najwięcej uśmiechów, cudownych spotkań, samych miłych doznań.

… wykorzystałam świąteczne kartki sprzed lat …

WSPANIAŁYCH, ZDROWYCH, WESOŁYCH, SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT

🎄🎄🎄🎄🎄✨✨✨🎄🎄🎄🎄🎄

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 18 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 49

Jak to możliwe, że czas przyspieszył. Do tej pory na jego zawrotne tempo narzekało zwykle starsze pokolenie. Teraz Jagna odczuła bardzo wyraźnie, że musi się spieszyć, że coś ją goni, że szkoda marnować chwile bezproduktywnie siedząc i nic nie robiąc. Sprężyła się więc, podjęła ostateczną decyzję, załatwiła wszystkie formalność i dopiero wtedy odetchnęła. Poczuła, że może zwolnić, bo jej się to po prostu należy…

– Dziewczyny, moje przyjaciółki kochane – zaczęła uroczyście Jagna. – Chciałam was zaprosić na babski wieczór.

– I co, już nie chcesz? – spojrzała Bogna zdziwiona. – Bo mówisz w czasie przeszłym.

– Z jakiej okazji? – spytała Marysia.

– Zaraz się dowiesz.

– A gdzie masz zamiar go zrealizować? Kto na nim będzie? – dopytywała się Bogna.

– Jeśli nie będziecie mi przerywać i pozwolicie skończyć to się dowiecie – spokojnie odrzekła Jagna.

– Ty, Jagienka, a może to panieński wieczór będzie? – zachichotała Marysia.

– Chyba ty pierwsza powinnaś go wyprawić – odgryzła się Jagna.

– Mam pomysł – Bogna popatrzyła to na jedną to na drugą. –  Zróbcie dwa w jednym czyli obydwie razem za jednym zamachem.

– Boginka, czy tobie coś się nie pomieszało w główce?

– Mam wrażenie, że bredzisz jeśli nie masz w pobliżu męża ani dzieci – Jagna z Marysią utworzyły zgodny front przeciwko Bognie, która zupełnie się tym nie przejmując przyniosła z kuchni szklanki i coś w czerwonych puszkach.

– Dzisiaj nigdzie się stąd nie ruszacie moje drogie przyjaciółki. Mam dla was do spróbowania coś specjalnego, co odkryłam przez przypadek.

– Jak to się nie ruszamy? – zaoponowała Jagna. – Ja was chciałam zaprosić…

– Przecież już nas zaprosiłaś – odpowiedziała Bogna uśmiechając się radośnie. – Teraz jesteście tutaj, a ja mam wolną chatę co się niezwykle rzadko zdarza. Wobec powyższego dziś  was stąd nie wypuszczę. Przyznałyście się, że jutro jesteście całkowicie swobodne, bez żadnych zobowiązań. W związku z tym zostałyście wzięte w jasyr.

– Co ty zrobiłaś z resztą rodziny?

– Doman pojechał z dziewczynkami do swoich rodziców, wrócą dopiero jutro wieczorem.

– Aa, to mamy dużo czasu – ucieszyła się Jagna. – Skoro tak, powiem wam, że kupiłam mieszkanie.

– Co?!  Aha, rozumiem teraz,  robisz parapetówkę w babskim gronie, tak? – domyśliła się Marysia.

– Gdzie, gdzie to mieszkanie? Daleko? – zainteresowała się Bogna.

– Zależy do czego daleko. Do rodziców dwa kroki i o to mi chodziło, żeby mieć wszystko w zasięgu ręki i pod kontrolą.

– Nie przesadzaj. Akurat twoi są w świetnej formie. Z moimi jest gorzej – zasmuciła się Bogna. – Wszystko przez ten cholerny, nieustający stres związany z kredytem i „okolicami”.

– Owszem, teraz są w bardzo dobrej formie – zgodziła się Jagna. – Jednak nie będą coraz młodsi. Dlatego cieszę się, że mi się trafiła świetna lokalizacja.

– Powiedz wreszcie gdzie – niecierpliwiły się przyjaciółki.

– Na ulicy Książąt Mazowieckich.

– Wiem – ucieszyła się Bogna. – To taka co wygląda jakby prowadziła do wiejskiej chałupy, szłam tamtędy z psami.

– Tak, to właśnie tam.

– A gdzie tam są mieszkania? – zdziwiła się Marysia. – W chałupie będziesz mieszkać?

– Idąc z Zadrą na spacer odkryłam budynek, taki niby apartamentowiec tylko nieduży, wtedy  jeszcze nie był całkowicie oddany, spodobał mi się.  Długo się namyślałam, wreszcie podjęłam decyzję i kupiłam mieszkanko. Mam, jest moje!

– Widzę, że gębusia śmieje ci się od ucha do ucha  – skomentowała Marysia. – Lubię wokół siebie szczęśliwych ludzi. Więc, żeby było jeszcze ciekawiej i szczęśliwiej coś wam opowiem.

Zaczęła Marysia opowieść o ostatnich  rozmowach z panem Horacym, o wynikach badań potwierdzających bliskie pokrewieństwo i o wielkiej radości starszego pana z wyjaśnienia tajemnic oraz odnalezienia rodziny, o której istnieniu nie miał pojęcia.

– Matko jedyna – jęknęła Bogna. – Co ty w ogóle do mnie mówisz? Nie wierzę w to, co słyszę. Powtórz jeszcze raz i po kolei. I mów do mnie pomału, żebym zdążyła pojąć. Więc to prawda? Niby wiedziałam wtedy, gdy pobierali próbki, ale jakoś mimo wszystko patrzyłam z boku, jak na historię z filmu…

Marysia ze zrozumieniem wróciła do początku historii. Jagna tymczasem zgubiła się w opowieści.

– Słuchajcie, już wszystko wiedziałam, ale teraz … ja nie nadążam za wami i niczego już nie rozumiem bo … bo jakoś mi dziwnie…

– Co ci jest?

– Nie wiem, chyba niepotrzebnie dałam się namówić na skosztowanie tego czegoś – Jagna podniosła do góry szklankę z resztką napoju mieniącego się rubinowo na samym dnie.

– Nie tego czegoś tylko pysznego żurawinowego piwa – sprostowała Bogna.

– Niech ci będzie, jak go zwał tak go zwał – machnęła ręką. – Mnie się już od tego w głowie kręci.

– Aha, akurat od tego. Mam wrażenie, że ci się kręci od zupełnie czego innego – uśmiechnęła się znacząco Marysia.

– Co się tak szczerzysz? Myślisz, że odkryłaś Amerykę? Ja też mogłabym powiedzieć o tobie to samo!

– No co, co mogłabyś?

– Ty mi tu głowy nie zawracaj, tfu, nie odwracaj mojej uwagi od tematu zasadniczego…

– Czyli…

– Jagienka, powiedz dlaczego oczy ci świecą się jak kotu w nocy – przyłączyła się Bogna do zadawania pytań i „dręczenia” nimi przyjaciółki.

– Kiedy? – Jagna próbowała udawać obojętność lecz nie wyszło, uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Kiedy tylko wspominasz Alana – przymrużyła Bogna znacząco lewe oko. – Zresztą… tak samo Maryśce na myśl o Szczawnicy…

– Przepraszam was, muszę odebrać – Marysia opuściła pokój lecz nie udało się jej ukryć przed Bogną rozanielonego wyrazu twarzy, który się  pojawił w chwili gdy spojrzała na ekranik dzwoniącego telefonu.

–  Do miasteczka jej się oko świeci? – mruknęła Jagna pod nosem. – Albo ona bredzi albo ja jestem pijana…

– Po jednym żurawinowym? Niemożliwe – kategorycznie stwierdziła Bogna.

– Bogna, ty podsłuchujesz! Ja mówiłam do siebie przecież. To nie w porządku. Maryśka, Maryśkaaa słyszysz? Bogna podsłuchuje!  Gdzie ta Maryśka? Zniknęła, dopiero ją tu widziałam…

– A białych myszek jeszcze nie widzisz? – parsknięcie Bogny sprowadziło do pokoju Marysię, która zaczęła się rozglądać za swoją szklanką.

– A gdzie jest mój piękny rubinowy napój? O,  pusta szklanka. Która mi wypiła? Coś podobnego!

– Ale numer – zaśmiała się pani domu. – Jagna wypiła swoje i twoje, i dlatego bredzi. Jak na prawie barmankę ma wyjątkowo słabą głowę.

– Nie wytrzymam – dołączyła Marysia. – Jagienka, no co ty? Chyba, że od rana opijasz mieszkanie i teraz ci się skumulowało…

– Co mi się skumulowało? Co mi się skumulowało?

– Alkohol we krwi – wyjaśniła.

– Przestań, przecież przyjechała samochodem, trzeźwa była, w życiu nie wsiadłaby za kółko w odmiennym stanie… – Bogna dałaby głowę za przyjaciółkę.

– Świadomości czy w innym? – uściślała Marysia.

– Co ty chcesz od mojej świadomości? – spojrzała Jagna spode łba.

– W odmiennym stanie czy w stanie innej świadomości,  zakałapućkałam się – roześmiała się Bogna.

– Na pewno się za…pućkałaś… a ja muszę do łazienki… – podniosła się Jagienka i ruszyła do łazienki.

– Poradzisz sobie czy ci pomóc?

– Bardzo dziękuję, jestem samodzielną istotą – odpowiedziała z godnością i pomaszerowała w stronę łazienkowych drzwi.

Pozostałe przyjaciółki spojrzały pytająco na siebie.

– Jak to możliwe, żeby się tak narąbała piwem?

– Dwoma, przecież i twoje wyżłopała – wskazała Bogna dwie puste szklanki.

– Niech tam, ale reakcja jest nadmierna.

– Może ma taki dzień, ja po dwóch puszkach też zaczynam bredzić. Sprawdzałaś ile ma procent?

– Nie, nie patrzę. Zresztą używam tak rzadko, że nie przyszło mi do głowy spojrzeć.

– Pokaż puszkę… o kurczę, to jest pioruńsko mocne! Nic dziwnego, że jej tak poszło do głowy. Ja tylko łyka wzięłam, ona wytrąbiła resztę  oprócz całego swojego – powąchała Marysia szklankę. – Coś plotła o odchudzaniu, może nic nie jadła?

– Jagienka, tu jesteśmy! – zawołała Bogna usłyszawszy otwierane drzwi łazienki. – Słyszysz?

– Słyszę, głucha nie jestem tylko … tylko…tylko jestem w stanie nieważkości, jakbym się unosiła nad ziemią…

– Czy ty w ogóle dzisiaj jadłaś?

– A po co? Przecież muszę schudnąć zanim pojedziemy, polecimy na wyspę zieloną, piękną…muszę się zmieścić w ukochane spodnie. Na kuchni mamy to ciężka sprawa…po prostu nie da się – rozłożyła ręce w geście bezradności.

– Mamy odpowiedź – z politowaniem pokiwała głową Marysia.

– Wariatka – pieszczotliwie dodała pani domu.

– Polecisz? – zainteresowała się Bogna.

– Zaraz zaraz, a kiedy i z kim, mów tu jak na spowiedzi –  Marysia nie odpuściła.

– Hi hi, jak na spowiedzi – zaśmiała się Jagna. – A toś trafiła, ja tam nie chodzę od dawna…

– Taaak – mruknęła  przyszła dziedziczka połowy „Filiżanki”. – Ja przestałam jak jeszcze byłam w szkole, miałam takiego obleśnego… brr – wstrząsnęła się – nie chcę o tym mówić.

– Masz tu kawę, ty piwoszko jedna, pij – Bogna postawiła kawę na stoliku.

– Tylko nie myśl, że wywiniesz się od odpowiedzi – uprzedziła Marysia.

– Dobrze, że przygotowałam przekąskę. Akurat dobrze jej to zrobi. W życiu bym nie pomyślała, że coś takiego się przytrafi.

– Słyszę, obgadujecie mnie. Jędze a udają przyjaciółki…  – podniosła wzrok wbity w czerń płynu falującego w filiżance w rytm ruchów łyżeczki.

– Skoro kojarzysz to odpowiedz na pytanie. Jak, gdzie i z kim? – Bogna postawiła na stoliku dużą salaterkę z czymś parującym i pachnącym bardzo apetycznie co szczególnie odczuła Jagna.

– Jak? To chyba wiesz, w końcu masz męża i dwoje dzieci. Gdzie? Gdzie najprzyjemniej. A teraz będzie we własnym mieszkaniu, hi hi. Z kim? Chciałybyście wiedzieć, czarownice jedne, ale wam nie powiem.

– Powiesz, powiesz, inaczej nie dostaniesz tej pysznej potrawy. Czujesz jak pachnie? A ty przecież jesteś baaardzo głodna… – usunęła salaterkę z zasięgu rąk Jagny.

– To jest szantaż i wymuszanie zeznań – oświadczyła Jagna, – więc się nie liczy.

– Marysiu, ona już wytrzeźwiała – zdziwiła się pani domu.

– Oj wy, mnie się tylko trochę w głowie kręciło, film mi się nie urwał przecież – zaśmiała się Jagienka. – Trochę was nabrałam, co? Dawaj tę salaterkę, w brzuchu mi burczy bo tak apetycznie pachnie

– Nie dostaniesz jak nie powiesz z kim jedziesz

– Uff, co ja z wami mam. Niby się nie domyślacie, co? Tak jakbym ja nie wiedziała czemu Maryśce się oczy świecą na myśl o pewnym muzealnym eksponacie, pardon, pracowniku… –  zmrużyła Jagna jedno oko. – Dawaj mi tu tę salaterkę…   A polecę na weekend, żeby poznać… zielony świat…

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Sernik najważniejszy 😃

Rozpoczął się ostatni przedświąteczny tydzień. Następnego już nie liczę,  wszystko co potrzeba chcę kupić i zrobić właśnie teraz. Potem tylko niezbędne czynności jak np. upieczenie sernika. Przecież bez sernika nie ma żadnych świąt 😊 Kupiłam już dwa wiaderka mielonego i czekają w lodówce na swoją kolej. Oczywiście nijak się ma smak sernika z takiego gotowego sera do zmielonego własnoręcznie twarogu, ale jak sobie pomyślę o mieleniu to mi się odechciewa. Nie znaczy to, że już nigdy nie zrobię takiego prawdziwego, owszem, zrobię, lecz nie teraz ale kiedyś, w przyszłości. Nigdy nie zapomnę jak pierwszy raz wzięłam się za przygotowanie sernika gotowanego. Przepis dostałam od królowej Marysieńki, ona przygotowywała na różne nasze sąsiedzkie imprezy i był przepyszny. Skoro Marysi jest taki wspaniały to i mnie jakoś wyjść musi – pomyślałam i przystąpiłam do wprowadzania przepisu w życie. Wszystko szło dobrze dopóki nie zaczęłam gotować w garnku, kazała mi mieszać aż zgęstnieje. Pamiętam, że mieszałam, mieszałam i mieszałam, wkurzałam się, wściekałam, a on zgęstnieć nie chciał i powiedziałam sobie, ze nigdy więcej mając ochotę wyrzucić całość przez okno. W końcu stwierdziłam, że jak ostygnie to przecież musi być smaczny ze względu na składniki! Najwyżej będzie półpłynny i co z tego? Zjeść przecież się da! Oczywiście, że się dał, był smaczny i potem robiłam wiele razy. Teraz mi się przypomniało tamto wydarzenie i zaczęłam szukać przepisu, bo przecież o proporcje chodzi, ale nie mogę znaleźć. Znowu przez nadmierną ilość zgromadzonych zapisków i wycinków. Już się pozbyłam większej części, jednak jeszcze muszę sporo wyrzucić. Może Marysia ma swój genialny przepis, muszę spytać, bo chciałabym zrobić jej sernik. W zeszycie mam wpisany sernik babci, sernik Ewy, sernik Zosi, sernik Bożenki, a sernik Marysi wcięło 😢 Też tak macie, że zanotowane przepisy łączą się z imionami osób od których pochodzą? Od razu przychodzi mi na myśl np. pasta cioci Eli (tuńczyk z puszki z białym serem), ogórki cioci Halinki, śledzie babci Frani itd. Natychmiast stają przed oczami osoby z imionami których łączą się wspomnienia. Wielu z nich już nie ma w naszym wymiarze, dzięki kuchennym przepisom wracają na chwilę… Wychodzi na to, że kuchnia staje się łącznikiem pokoleń i wymiarów…

No to się rozgadałam i sernik zapanował nad myślami. Jeśli już ma być o kuchennych sprawach, to wypróbowałam śledzie z ananasem, rodzynkami, smażoną cebulką i przecierem pomidorowym z kanału Gotuj z Karolem na YT. Jeden słoik zjedliśmy, drugi się „przegryza”, znaczy śledzie ze słoika oczywiście 😁 Zdjęć nie robiłam ostatnio żadnych, nie miałam do tego … nie wiem… chęci?… głowy? Nie ma znaczenia, jesteśmy wykończeni oboje i fizycznie i psychicznie. Cóż, dać radę musimy, bo kto jak nie my…

Wczoraj rano był śnieg, szybko stopniał, teraz wieje jakby stado wisielców w lasku się obwiesiło i huśtało… Skojarzenie adekwatne do lektury, a raczej –  do słuchanej – sagi Margit Sandemo. Jestem przy końcu czwartego tomu nie zaniedbując koniecznych do wykonania czynności i bardzo mi odpowiada takie niemarnowanie czasu. Czasu – który jak wiadomo – ma nas w głębokim poważaniu i pędzi jak sam chce nie zważając na ludzkie plany i zamiary. Jak Jotka zauważyła, to idealny sposób na umilenie sobie np. prasowania.

Kupiłam dwa maleńkie świerki w świątecznych doniczkach, stoją na ogródkowym stoliku, jeśli przeżyją to na wiosnę przesadzę do większych pojemników i będą sobie tam rosły dopóki będą chciały. Chciałam rano zrobić im fotki, jak również uwiecznić wianek na drzwi jaki zrobiłam, lecz tak wieje, że się nie da. Zrobię kiedy się wiatr uspokoi.

… Szilunia na spotkaniu z Bellą, niesamowity kontrast, prawda? 😃 …

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 🙂 Dobrego tygodnia życzę wszystkim zaglądającym do mojego kącika 🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 19 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 48

Dużo zmieniło się w życiu Marysi. Niby wszystko toczyło się swoimi torami, pisała, fotografowała, robiła wywiady, udzielała się w „Filiżance” – lecz nigdy jeszcze jej czarne oczy nie były tak rozświetlone wewnętrznym światłem i uśmiechem. Nie zdarzało się dotąd, jej – tak trzeźwo myślącej – stanąć nagle bez ruchu ze wzrokiem utkwionym w jednym  punkcie, w którym najwyraźniej coś widziała, bo oczy błyszczały jej jeszcze bardziej.  Jagna, codziennie bywająca w „Filiżance” ponieważ zdecydowała się na podjęcie pracy w pełnym wymiarze przez pewien czas, spoglądała na przyjaciółkę najpierw z niepokojem, potem ze zadziwieniem, wreszcie z pełnym zrozumieniem.

Marysia zaś przez dłuższy okres nie wiedziała co się z nią dzieje. Było to jej pierwsze przeżywanie uczucia o tak dużym natężeniu. Nie chciała się sama przed sobą przyznać, że serce jej „zapikało”…

– Chyba muszę się wybrać do lekarza zrobić jakieś badanie, czy coś… – zwierzyła się Jagnie.

– Z pewnością ci to nie zaszkodzi. Kiedy robiłaś ostatnio?

– Nie pamiętam.

– To zrób. Zresztą…  chyba profilaktyka się kłania. Popatrz w rozpiskę – podsunęła Marysi kalendarz.

– Jak ja tego nie lubię – skrzywiła się Marysia. – Na myśl o lekarzach będę miała przez kilka dni  koszmarne sny.

– To nie śpij w dzień – poradziła Bogna.

Nie zauważyły kiedy weszła i pojawiła się nagle obok trzymając na rękach śpiącą Ewelinkę.

– Usnęła mi ta myszka mała. Pomyślałam, że wpadnę do was i położę ją na zapleczu, dobrze?

Malutka kilka już razy spała u „ciotek” w gniazdku uwitym z mięciutkiego kocyka na dwóch zsuniętych razem fotelach, tworzących coś w rodzaju łóżeczka z poręczami po bokach zabezpieczającymi przed zsunięciem się na podłogę.

– O czym dyskutowałyście tak zawzięcie, że uszło waszej uwadze przybycie mojej dostojnej osoby wraz z młodszą latoroślą? Mogłabym wam wszystko stąd wynieść, a wy nic!

– Przesadzasz. – Jagna czując się pełnoprawną współgospodynią postawiła przed Bogną filiżankę z kawą. – Gdybym wyczuła złe zamiary stanęłabym w obronie, możesz być o tym przekonana.

– Hi hi, własną piersią broniłaby „Filiżanki”, taka z niej bohaterka, widzisz? – Marysia bezustannie rozjaśniona uśmiechała się do obu przyjaciółek razem i do każdej z osobna, na zmianę.

– Rozmawiałyśmy o badaniach profilaktycznych. Wiesz, morfologia, sanepid i te sprawy. Muszą być aktualne skoro mamy do czynienia z żywnością.

– Aha, rozumiem, żebyście nie potruły gości.

– Temat najpierw wziął się stąd, że Maryśka ostatnio się źle czuje, a mnie się przypomniało, że czas na profilaktykę.

– Nie, nic mnie nie boli – pospieszyła Marysia z wyjaśnieniem. – Po prostu poczułam się jak akrobata idący bez zabezpieczenia na linie rozpiętej między wieżami Word Trade Center. Dopóki stały oczywiście. Film oglądałam i takie porównanie mi się nasunęło.

– Oho, nareszcie i na ciebie trafiło – stwierdziła Bogna. – Dwadzieścia lat to ty już dawno skończyłaś.

– Muszę usiąść spokojnie i jakiś szkic zrobić, zaprowadzić jakiś porządek, harmonogram ułożyć…

– Bogna, czy ty słyszysz? Ona chce ułożyć harmonogram na życie! – Jagna z niedowierzaniem przyglądała się przez chwilę przyjaciółce. – Myślisz, że to zadziała?

– Dlaczego nie? – zdziwiła się Marysia. – Zaplanowałam sobie kierunek studiów, planowałam wyprawy, dokładnie wiedziałam co i kiedy będę robić i dokładnie to realizuję.

– A zaplanowałaś sobie, że się zakochasz? A skalę owego zaangażowania też? A może jeszcze w kim i kiedy?

– Zaraz ją uduszę gołymi rękami, trzymaj mnie, bo nie ręczę za siebie – Marysia spojrzała na Bognę.

– Nie udusisz, nie udusisz – żartowała Jagna. – Kto ci się tak bezgranicznie odda pracy jak ja?

– Oj tam, oj tam, może jeszcze zaczniesz się nad sobą użalać z powodu kapitalistycznego wyzysku człowieka przez człowieka? – Marysia tym razem spojrzała na Jagnę.

– Sama chciałam być wyzyskiwana – odpowiedziała Jagna. – Nie narzekam. Nad tobą bym się poużalała, gdybym miała za dużo czasu.

– Ach, jak ja cię nie lubię – Marysia uśmiechała się promiennie mówiąc te słowa.

– Jeśli niezbyt długo to potrwa, myślę, że przeżyję – z takim samym uśmiechem odpowiedziała Jagna.

– A jak ja lubię was obie – zaśmiewała się Bogna.

– Postanowiłam używać rozumu… – powiedziała Marysia próbując znacząco spojrzeć jednym okiem na jedną przyjaciółkę, drugim na drugą.

– Akurat – mruknęła Jagna.

– To jak moja córka – wymknęło się Bognie.

– … i dlatego prosiłam cię, Boginko droga, żebyś przypadkiem nie wygadała się przed mamą, chociaż cię język świerzbi. Dobra, idę się przebrać.

Wyszła na zaplecze.

– Zjesz sushi? – spytała Jagna.

– A w życiu! Raz mnie zmusili i nigdy więcej nie dam sobie zrobić takiej krzywdy! – Bogna zrobiła minę adekwatną do treści wypowiedzi.

– Ale dlaczego? – zdziwiła się  Jagna.

– Przecież to jest obrzydliwe – ładną buzię wykrzywił grymas ilustrujący podejście do tematu przez posiadaczkę  owej buzi. – I szkodzi!

– Komu? W jaki sposób?

– Nie przekonasz mnie, że jest inaczej. Jeśli coś jest tak obrzydliwe to musi być szkodliwe i koniec.

– Wariatka – Jagna puknęła się znacząco w czoło.

– Pukaj, pukaj, najlepiej w swoje, bo tam pusto… O, Maryśka, to ty?

Dołączyła Marysia wyszedłszy z zaplecza. Niby ta sama, a jakaś inna….

– Ja cię nigdy w życiu nie widziałam w sukience!  – wykrzyknęła Jagna.

– Bo ty jeszcze mało widziałaś w życiu, dziewczynko – spokojnie odpowiedziała Marysia.

– Oo, to się nazywa siła spokoju – zauważyła Bogna.

– Mania, ładnie ci w kolorze lodów pistacjowych – Jagna przyjrzała się przyjaciółce, której rzeczywiście w sukience koloru pistacjowego było wyjątkowo do twarzy. Czarne włosy upięła niedbale, wysuwając jeden długi kosmyk i w ogóle wyglądała oszałamiająco.

– Wiesz, ona kiedyś miała lody pistacjowe na twarzy, ale tak ładnie wtedy nie wyglądała – parsknęła śmiechem Bogna, a Marysia jej zawtórowała.

– Jak to?

– Siedziałyśmy przy stoliku w kawiarni. Oj, dawno to było, dawno – zaczęła Bogna.

– Musisz wiedzieć, że jeszcze wtedy byłyśmy piękne i młode – wtrąciła Marysia.

– Taaak, teraz już tylko piękne jesteście –  uśmiechnęła się Jagna. – I co dalej?

– Siedzimy, gadamy, gadamy, siedzimy…

– Wiem, że długo możecie – zniecierpliwiła się Jagna. – I co dalej?

– Na stolikach stały świeczki. Kelner zapalił jedną, żeby było przyjemniej. I było…

– Dopóki nie zapaliła się serwetka na sąsiednim stoliku – przerwała Marysia. – A ja miałam w pucharku pyszne pistacjowe lody.  Nasza przyjaciółka zobaczywszy płomień niewiele myśląc chwyciła pełną szklankę…  i chlusnęła zawartością w celu ugaszenia ognia. I wiesz co się stało?

– No co? Prawidłowa reakcja – pochwaliła Jagna.

– Rozprysło się wokół z wielkim sykiem, bo w szklance była cola! Podniosłam się z krzesła, ludzie obok też odskakiwali ze strachu, z zaskoczenia… Bogna jakimś cudem, do tej pory nie wiem jak ona to zrobiła, znalazła się przy mnie, machnęła ręką po lodach, a one wylądowały na mnie!

– Jakie to było piękne widowisko! – śmiała się Bogna. – Uważam, że uratowałam lokal przed pożarem i jestem bohaterką.

– Może i jesteś, ale mnie oglądali jak małpę w cyrku. Nie mogłam się długo doprowadzić do porządku.

– Teraz jednak wyglądasz nad podziw porządnie i możesz się udać w celu… no, w celu zamierzonym… My dajemy ci błogosławieństwo na drogę, prawda, Jagna?

– Ależ naturalnie, dajemy, dajemy. Tylko! Żebyś nam wstydu nie przyniosła, nie mamy ochoty się za ciebie wstydzić –  Jagna wsparła przyjaciółkę.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Zapiski domowe 9 grudnia 2024

🍀W niedzielę z samego ranka zdzwonił telefon. Zawsze mam problem z odebraniem połączenia jeśli akurat coś  oglądam, albo czegoś słucham 🙁 Klikam, klikam i często się rozłączę a potem oddzwaniam. Tym razem się udało i chyba już wreszcie wiem co robić 🙂 Zadzwoniła opiekunka Franka z wiadomością, że w nocy były włamania w osiedlu. Złodzieje okradli kilka samochodów stojących na podjazdach, zabrali różne rzeczy znajdujące się przed domkami, uszkodzili auta, rozbili szyby chcąc dostać się do środka. Wydarzyło się to około drugiej w nocy. Sąsiedzi mają kamerki, więc złodzieje zostali nagrani, nawet z kilku miejsc. Ukradzioną zdobycz chyba przerzucali za ogrodzenie, tak myślę, żeby ukryć w krzakach a potem po łupy wrócić. Ktoś z sąsiedniego osiedla idąc z psem zauważył leżący przedmiot – to wiem z relacji sąsiadki. Panowie z osiedla, głównie poszkodowani, poszli śladami i znaleźli w zaroślach ukryte skradzione przedmioty. Złodzieje akurat wracali po łupy i rozpoczęła się akcja niczym na filmie.  Jeden sąsiad został przy odnalezionych przedmiotach, czterech pozostałych ruszyło za złodziejami. Policja, wcześniej już będąca w osiedlu, również wkroczyła do akcji, w rezultacie złodzieje zostali złapani i zakuci w kajdanki. Tak się rozpoczęła niedziela.

🍀Mam wszystkie tomy „Sagi o ludziach lodu” Margit Sandemo, odziedziczyłam po siostrze. Odkładałam przeczytanie na emeryturę, nie lubię czytać po kawałku, lubię od razu całość mieć pod ręką, więc czekałam aż nadejdzie pora, gdy będę miała tyle czasu, żeby czytać, czytać i czytać bez przerwy. Czas mijał, nigdy go nie było tyle, ile bym chciała, uciekał jak tylko on potrafi. Wyciągnęłam wreszcie  pierwszy tom, aż tu nagle na YT trafiłam na audiobooka! Zaczęłam słuchać i wciągnęłam się na amen 🙂 Fantastyczna lektorka, coś absolutnie niewiarygodnego, żebym ja, wzrokowiec, słuchała – widząc dokładnie to. co słyszę „przed oczami duszy mojej” – jednocześnie wykonując różne codzienne czynności! Jestem zachwycona po prostu 🙂

🍀Odżyła katedra Notre Dame odbudowana po strasznym pożarze. Wróciły wspomnienia z wycieczki, którą wymyślił MS, by spędzić Sylwestra w Paryżu na przełomie wieków. Byliśmy w katedrze, w której wręcz czuło się oddech minionych wieków, przytłaczającej ogromem i wspaniałością. Ciekawa jestem czy w tej odbudowanej też są takie odczucia, czy też zmieniły się wraz ze świadomością, że część jest zupełnie nowa.

… widoczna iglica, którą cały świat oglądał płonącą i walącą się w dół …

… przed katedrą …

… w tłumie oczekujących na wejście do katedry …

… trafił się ktoś, kto nam zrobił wspólne zdjęcie …

Był dzień sylwestrowy, przełom  wieków XX/XXI , lata 1999/2000, a za 22 dni będzie 2024/2025… W sumie dopiero co, a właściwie ćwierć wieku… No i czy nie mam racji z tym czasem? Robi z nami co chce i w żaden sposób nie da się zatrzymać. Pozostaje nam wykorzystywać każdą chwilę w jak najlepszy sposób, czyż nie mam racji?

Dziękuję za odwiedziny  i pozostawione słowa 💗 Szczęśliwego tygodnia wszystkim zaglądającym 💗🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 16 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 47

Pewnego dnia odezwał się Marysi telefon. Nie byłoby w tym nic dziwnego, po to przecież są telefony, żeby się odzywały i przekazywały różne wieści, najbardziej pożądane oczywiście, czyli dobre. Tym razem jednak przesadził, było niemożliwie wcześnie. Marysia miała wrażenie, że przed chwilą dopiero złożyła głowę na poduszce, a tu już ktoś czegoś od niej chce. Usiłowała w pierwszej chwili zignorować intruza, nakryła głowę poduszką, schowała się pod kołdrę. Nic z tego, bezczelny telefon nie przestawał dzwonić. Wreszcie zła jak przysłowiowa osa sięgnęła gwałtownie po komórkę i… z szafki nocnej  zrzuciła na podłogę stos kartek z notatkami, które robiła wieczorem. Zaklęła jak przysłowiowy szewc, musiała opuścić ciepłą pościel i szukać pod łóżkiem telefonu. Dopiero wtedy udało jej się spojrzeć na ekranik telefonu

– Czy ty wiesz która jest godzina? Wiesz co zrobiłeś? Rozwaliłeś mi wszystko, teraz muszę zbierać! Cholera by to wzięła!

– Jakie miłe powitanie – dał się słyszeć głos Huberta po chwili ciszy. – Słyszę, że nie posiadasz się z radości, ja też się cieszę…  Dobrze, że nie znalazłem się w zasięgu twoich rączek, pewnie tym razem nie uszedłbym z życiem – dodał gdy udało mu się opanować tłumiony śmiech.

– Twoje szczęście, że cię tu  nie ma – burknęła. – Czego chcesz?

– Jak to czego? Zobaczyć twoją śliczną buzię, którą w tej chwili wykrzywia wściekłość i żądza mordu – usłyszała wyraźnie, że Hubert nie jest w stanie dłużej powstrzymać śmiechu.

Usiadła na podłodze wyciągając spod łóżka ostatnią kartkę.

– Narobiłeś mi bałaganu, powinieneś posprzątać.

– Podaj adres, zaraz będę.

– Głupek. W łóżku jestem, to znaczy w tej chwili pod łóżkiem…

– Podaj adres i nie ruszaj się stamtąd, zaraz będę.

– Głupek do kwadratu. Kto ci otworzy drzwi?

– Już prawie jestem…

– Skąd wiesz gdzie masz być?

– Aa, więc jednak mam być – głos Huberta drżał od tłumionego śmiechu, a może radości jak u dziecka, które spłatało udanego figla.

Dzwonek do drzwi rozległ się tak niespodziewanie, że Marysia podskoczyła rozsypując dopiero zebrane kartki.

– Właśnie jestem. Wpuścisz mnie?

– Ależ oczywiście – słodkim jak miód głosikiem odparła. – Ale tylko po to, żeby ci łeb ukręcić – dodała już zupełnie innym tonem.

Podniosła się z podłogi. Pozbierała kartki, założyła na siebie szybko spodnie i koszulkę, palcami przeczesała włosy. Podeszła do drzwi, uspokoiła nieco przyspieszony oddech spowodowany zapewne działaniem w tak szybkim tempie… Otworzyła i zobaczyła przed sobą… Właściwie nic nie zobaczyła poza ogromnym bukietem różnokolorowych i różnogatunkowych kwiatów, tak to zarejestrowała w pierwszej chwili.

– Skąd wiedziałeś gdzie przyjść skoro ja ci nie podałam adresu? – naskoczyła natychmiast na „mało rozgarniętego wodnika” stojącego, a właściwie ukrywającego się, za wyjątkowo okazałymi okazami flory.

– Tak? Nie podałaś mi? Skąd ja mogłem mieć twój adres … może od Karolka albo od pana Winicjusza…

– Zamorduję obu!

– Marysiu, mogę wejść? Słyszę jakieś kroki, głupio będzie…

– Właź!

– Czy ty widzisz co ze mną zrobiłaś?

– Niby co? Nie widzę szczególnych zmian od poprzedniego widzenia się z tobą. Jesteś tylko  nieogolony. Drapiesz.

– Nie podobają ci się mężczyźni z brodami? Teraz taka moda…

– Nie obchodzi mnie moda. Ohydne są takie brodziska wiszące jak u starych capów. Bródkę akceptuję tylko krótką i elegancką.

– Im dłuższa tym bardziej miękka…

– Jeśli chcesz mi gdziekolwiek towarzyszyć masz się ogolić. W towarzystwie troglodyty nie będę nigdzie pokazywać, a wizyty u goryli w zoo nie mam dziś w planach.

Widziała wesołe iskierki tańczące w jego niezwykłych oczach. Miała wrażenie, że przeskakują rozjaśniając przestrzeń wokół niej. Nie wiedziała, że w jej oczach tańczą takie same. Pomyślała, że… że ufa mu całkowicie mimo, że nie miała powodu, żeby tak myśleć. Ale… żeby inaczej myśleć, też powodu nie miała…

Zerknęła na zegarek stojący na komodzie.

– O rany, czas pędzi z szybkością światła. Ja też muszę pędzić! Przez ciebie się nie wyspałam, wyglądam jak pogryziona i wypluta!

– Czy mogę ci towarzyszyć? A poza tym… wyglądasz ślicznie.

–  Co ty tam wiesz. Jeśli potrafisz się ogolić damską jednorazówką to możesz.

– Ależ ty jesteś wymagająca. Życie przy tobie okazuje się trudne.

– Mój drogi, nie może być łatwe coś, co jest prawdziwe. Droga na skróty się nie liczy, nic dobrego nie przyniesie. Jeśli coś jest trudne, dopiero wtedy nabiera prawdziwej wartości…

– Żyłem sobie spokojnie… – zaczął Hubert.

– Aha, jak zabalsamowana mumia – przytaknęła Marysia. – Żyj sobie tak dalej, nikt ci nie broni.

– Nie obchodzi mnie nikt. Obchodzisz mnie ty…

– Puść mnie wariacie, spieszę się…

Po pewnym czasie …

Pojechali do „Filiżanki”, Marysia wysiadła, Hubert szukał miejsca na parkingu.  Wpadła zziajana do środka.

– Ktoś cię gonił czy  piechotą z domu leciałaś? – zdziwiła się Jagna. – Przecież mówiłam, że będę tutaj dopóki nie przyjdziesz, żebyś się spokojnie wyszykowała. Gdzie się wybierasz? Co to za okazja?

Marysia wzięła głęboki oddech. Rozejrzała się po salce. Tylko jeden stolik był zajęty przez parę z dwojgiem dzieci wcinających szarlotkę „made in Stenia” aż miło było popatrzeć.

– Uspokoiłaś się już? – Jagna przyglądała się przyjaciółce z uwagą. – Powiesz co się stało?

– Tak, już ok. Co się stało? Właściwie nic specjalnego, tylko…

Przerwała, bowiem otworzyły się drzwi i wszedł nowy gość. Rozejrzał się jakby kogoś czy czegoś szukał.

– Zobacz jakie ciacho – nieznacznie trąciła Jagna Marysię.

„Ciacho” zauważyło rozmawiające przyjaciółki, skierowało się w ich stronę, ale przystanęło i rozejrzało się jeszcze raz po sali, tym razem uważniej, zatrzymując dłużej wzrok na fotografiach ozdabiających ściany. Na ten widok szeroko się uśmiechnęło.

– I czego to się śmieje jak głupi do sera? – mruknęła Marysia.

– Głupi czy nie głupi, popatrzeć miło. Ciekawe po co przyszedł i czego szuka – odmruknęła Jagna. – Jaki ma boski uśmiech, widzisz?

Wyjaśniło się niebawem, gdy podszedł do przyjaciółek i stanął obok. Jagna odwzajemniła uśmiech.

– Dzień dobry – grzecznie powiedziało „ciacho”. – Marysiu, nie przedstawisz mnie koleżance?

Wyraz twarzy Jagny zmienił się uzewnętrzniając całkowite zaskoczenie. Uważnie i bez skrępowania  przyjrzała się „ciachu” po czym przeniosła wzrok na przyjaciółkę.

– To jest Hubert, eksponat… pardon, pracownik Muzeum Fotografii w Krakowie – powiedziała Marysia.

– Hubert Klonowski – przedstawił się ze swoim czarującym uśmiechem zwracając się do Jagny.

– Aha… Jagna Turska – odwzajemniła uśmiech i uścisk ręki. – Miło mi cię poznać. Nawet bardzo – dodała zerkając znacząco zerkając na Marysię.

Śmiała się w duchu. Po raz pierwszy zobaczyła Marysię zaróżowioną i jakby nieco zmieszaną. Naprawdę, najwyraźniej coś tu było na rzeczy. Z nich trzech jedynie Marysia była dotąd wolnym ptakiem. Twierdziła, że na stały związek ma czas,  że jeszcze nie spotkała takiego, przy którym serce „zapikałoby” jej w odpowiedni sposób. Jagna czuła, że ten czas nadszedł, tylko możliwe, że przyjaciółka jeszcze się broniła przed niespodziewanym uczuciem.

Tymczasem pokazali się młodzi chłopcy z kapeli, która miała dziś grać. Rozejrzeli się niepewnie, gościli tu po raz pierwszy. „Filiżanka” nieustająco kibicowała młodym talentom i jeśli była taka możliwość, mogli próbować swych sił na małej scenie lokalu.

– Hubert, może byś wspomógł tę młodzież zagubioną – zaproponowała Marysia.

Jagna spojrzała zdziwiona i chciała się odezwać, lecz przyjaciółka gestem nakazała milczenie.

– W porządku – rzucił i ruszył w stronę muzyków.

– Co ty robisz? – szepnęła Jagna.

– Sprawdzam. Przecież wiesz, że na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone – odszepnęła „przyszła dziedziczka” uśmiechając się wdzięcznie do chłopców z kapeli.

Hubert usiadł z nimi przy stoliku, rozmawiali o muzyce, ulubionych stylach, repertuarze. Sprawiał wrażenie, jakby nic innego przez całe życie nie robił tylko zajmował się młodymi muzykami.  Rozgrzał się najwyraźniej, zdjął bluzę i powiesił na krześle. Marysia musiała przyznać, że przez ciemnoniebieską koszulkę, którą miał na sobie, świetnie uwidoczniły się bicepsy „eksponatu”, pewnie wciąż chodził na siłownię… czy gdzieś… a siłę tych mięśni miała okazję poczuć przed paroma chwilami…

Dwie godziny później, gdy młodzi muzycy wszystko wiedzieli co powinni się wiedzieć w danej chwili, Marysię zmieniły ciotki i dziewczyna była wolna.

– Zaproponowałbym ci spacer po Łazienkach Królewskich, dawno tam nie byłem, ale pewnie ci się nie chce…

– Dlaczego nie? Ja też tam dawno nie byłam. Ale idziemy piechotą.

– Niech ci będzie. Marysiu, zgadzam się na wszystko…

– Na wszystko? Czy na pewno wiesz o czym mówisz?  – spojrzała uśmiechając się pod nosem.

– Nooo, prawie na wszystko – sprostował.

Wyszli z „Filiżanki”. Spacerowym krokiem przemierzali uliczki ozdobione donicami wypełnionymi wiosennymi kwiatami. Chodzili tak od jednego sklepiku do drugiego, oglądali wystawy, rozmawiali, przekomarzali się. Marysia czuła się cudownie. Tak dobrze było iść razem nigdzie się nie spiesząc. W pewnej chwili ich ręce zetknęły się delikatnie wymieniając subtelną pieszczotę i odtąd szli nie tylko „razem” ale i „wspólnie” ze splecionymi palcami prawej ręki Huberta i lewej ręki Marysi.

– Wiesz, że wspólnota to dwoje ludzi idących razem w jedną stronę w celu znalezienia drogi wyjścia ze swoich problemów…

– Ale ja nie mam problemów – zajrzała mu w oczy przerywając, zatrzymując się i stając naprzeciwko.

– Nie udawaj, że nie rozumiesz o czym mówię.

– Wyjaśnij.

– Wiesz, ludzie się sobie przypatrują i zauważają nawzajem swoje niedoskonałości, najróżniejsze…

– Nikt nie jest doskonały – zauważyła wchodząc mu w słowo.

– Wtedy widzą co ich różni. Lecz kiedy oboje zaczynają patrzeć przed siebie, w jedną stronę, odkrywają wspólny cel i to ich jednoczy.

– A jaki ty masz cel?

– Patrzeć w tę samą stronę co ty

– Jesteś pewien?

– Całkowicie.

– I nie będziesz żałował?

– Tego nie mogę ci obiecać, bo skąd mogę wiedzieć?

– O ty…

– Ale na pewno bym żałował gdybym nie spróbował – powiedział i zabrzmiało to niezwykle poważnie.

– No, teraz lepiej – głos Marysi leciutko zadrżał, a może Hubertowi się tylko zdawało…

Spędzili przemiły czas w Łazienkach spacerując alejkami, delektując się lodami w otwartym już ogródku  kawiarnianym porównując ich smak do Jacakowych w Szczawnicy, omawiając niespodziewanie ujawnioną historię dotąd ukrytą w starej fotografii…

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 7 komentarzy

Zapiski domowe 2 grudnia 2024

Trudno jest skowronkowi funkcjonować po zapadnięciu zmroku.  Najchętniej poszedłby spać razem ze słonkiem, a tu się nie da w żaden żywy sposób. Na dodatek wstaje też zanim słoneczko spojrzy na nasz świat, trzeba dać Sziluni tabletkę o szóstej, wyjść na spacer i dopiero potem Szila może zjeść śniadanie. Sam spacer karą żadną nie jest, wprost przeciwnie, to fajne rozbudzenie i rozpoczęcie dnia. Wydawać by się mogło, że ludzie śpią, jeszcze cicho, spokojnie na ulicy powinno być – ale to błąd. Sunie sznur samochodów  oświetlających ulicę, ludzie stoją na przystanku, idą piechotą – wszyscy zmierzają do pracy. Sama jeździłam z Piaseczna autobusem o 6.18, więc wstawać musiałam sporo wcześniej, aby się wyszykować. Na Ursynowie miałam idealnie odkąd metro zaczęło działać, stacja dosłownie pod blokiem, chyba jako rekompensata za mordęgę wcześniejszą. Jak sobie wspomnę to mi się słabo robi… Na początku do rodziców na Pragę Północ (koło ZOO) jechałam dwie godziny, autobus jeden 192 – dokładnie w czasach pokazanych w „Alternatywy 4”. Dlatego z sentymentem patrzę na każdy odcinek. Na YT jest kanał KINEMATOGRAFIA POLSKA i czasem sobie zerkam. Zresztą wszystko co przyszło przeżywać – moje pokolenie wie, o czym mówię – wspominam teraz z łezką w oku, nawet trudne chwile. Po pierwsze – doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem i uważam za słuszne podjęte różne decyzje. Po drugie – młoda byłam, a wtedy świat wydaje się inny, zdrowie i siły nie takie jak teraz. Ale – coś za coś, mądrość (może w cudzysłów powinnam wziąć 😁 ), doświadczenie, zdobyta wiedza, dystans do rzeczywistości… no, z tym ostatnim różnie bywa, ale się staram 😀

W dalszym ciągu mam „fazę kuchenną”, czyli przed codziennym stresem uciekam w przepisy,  mam chęć wypróbowania różnych, nowych ale prostych, nie wymagających wysiłku i jakichś łamańców 😀  Upiekłam babeczki wg sprawdzonego przepisu „tyle samo suchego co mokrego plus dodatki”. Tym razem zużyłam dwa gęste jogurty i mały kefir, poza mąką, jajkiem, rozpuszczonym masłem, proszkiem do pieczenia dodałam płatki owsiane, otręby, wiórki kokosowe, skórkę pomarańczową, żurawinę suszoną, siemię lniane, nasiona chia – to chyba wszystko. Wyjątkowo smaczne wyszły, MS myślał, że z sera 😊 Zdjęć nie zrobiłam, zapomniałam, a zresztą wszystkie wyglądają tak samo. Inną nowością – podpatrzoną na różnych kulinarnych kanałach (wystarczy wklepać „ciasto francuskie” i wyskoczy mnóstwo przepisów) – były zawijaski upieczone w foremkach do muffinek. Na ciasto wyłożyłam ser żółty (miałam w plasterkach), wędlinę wege w plastrach, utarte ogórki konserwowe, utarte pieczarki, a ciasto posmarowałam ketchupem. Zrolowałam, pokroiłam tak, żeby wyszło sześć, do jednej foremki. Upiekłam je do czerwonego barszczu zamiast pasztecików. Na ciepło nie były zachwycające, natomiast na zimno zupełnie dobre. O zdjęciach zapomniałam.

Miałam dwie kostki białego sera, lekko przeterminowane i w pierwszej chwili chciałam zrobić leniwe, ale potem pomyślałam, że poeksperymentuję nieco. Wykonałam mianowicie coś w rodzaju klusek śląskich lecz z dodatkiem rzeczonego sera oraz usmażonej cebulki. Wyszły kluchy rewelacyjnie, nawet babcia D. wyszła ze swej skorupy i powiedziała całe zdanie: napracowałaś się! Dziw nad dziwy, bo nie mówi tylko się złości, wścieka, krzyczy…. Kto by pomyślał, że kluski potrafią zdziałać cuda 😀

… śmiesznie wyglądają na fotce 😀 …

Dziś jest już poniedziałek 2 grudnia, godzina 3.33 rano. Dokładnie taka. Wstałam, bo nie chciałam się już męczyć. Spanie żadne. Tyle, co usnęłam wieczorem i obudziłam się o 2.14 szaleństwem babci D.  Schodziła robić sobie kawę… Tym razem MS jej nie pozwolił, zaprowadził do łóżka. Od tej pory nie spałam, trudno przecież, skoro co chwilę znowu się skrada, zaś potem krzyczy. A głos ma taki, że na pół osiedla chyba słychać. Wreszcie MS przysnął, przynajmniej takie miałam wrażenie, a ona znów schodzi. Tym razem ja wyskoczyłam z sypialni, a ona stoi w spodniach od dresu założonych na lewą stronę, do tego spadających do kolan z tylnej części ciała… Powiedziałam, że jest noc i niech wreszcie idzie do łóżka i pozwoli ludziom spać. No to się nasłuchałam… Ciekawe, że w takiej chorobie potrafią wyjść najgorsze cechy człowieka, które dawniej, będąc świadomym, skrzętnie ukrywał… Biedny MS znowu się zerwał i matkę do łóżka zaprowadził… On ma wszystkie takie noce, ja śpię więcej… Stwierdziłam, że nie ma sensu, abym leżała z otwartymi oczami i złymi myślami, że nie będę się męczyć i wstałam. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam 3.33 cokolwiek to ma oznaczać.

Sprawdziłam i podobno to Anioły chcą przekazać, aby mieć wiarę w ludzkość. No to ja bardzo dziękuję za taką informację. Nie znam się na Aniołach, w życiu żadnego nie widziałam, ale dobra, nie trzeba wszystkiego widzieć. To jak z prądem, nie widzę, nie byłam w stanie się nauczyć jak działa, ale to nie powód, żebym nie używała, czyż nie? Dalej stało „ Wniebowstąpieni Mistrzowie pracują nad Tobą na wszystkich poziomach. Kochają cię, prowadzą cię i chronią – zawsze! Kiedy pojawia się cyfra 333 to znak, aby wezwać i poprosić ich o pomoc, miłość i żeby byli obecni właśnie w tym czasie. Otrzymasz od nich wskazówki, którą ścieżką życia podążać, aby nie popełnić błędu, aby łatwiej dojść do celu życia – swojego powołania”  To przepisałam z bloga www.lastomine.com  Teraz już nie widzę możliwości pomocy w realu, więc może pora do Istot z innego wymiaru się zwrócić o ratunek? Głupieję normalnie. Jakiego błędu? Nie pozwolić jej schodzić w nocy po kawę czy pozwolić, żeby sobie sama szatańsko mocną zrobiła? O matko jedyna…🙈

Teraz jest 4.44 ! Nie będę już sprawdzać (w tej chwili) o co chodzi. W tym czasie trzy razy próbowała zejść i za każdym razem biedny MS zaprowadzał ja do pokoju w asyście jej wrzasków. A miałam nadzieję, że pośpi trochę jak ja wstałam. Franuś śpi na fotelu obok, Szilunia rozciągnęła się na ciepłej podłodze. Wczoraj prawowity opiekun Franka powiedział, że nie podszedł się nawet przywitać tylko przeszedł obok i pomaszerował do nas. Taki łobuziak z tego kota 😺 Franuś najbardziej kocha MS, patrzy mu w oczy, chodzi za nim i miauczy dopóki MS go nie weźmie na ręce 😺

Z każdej strony atakują świąteczne kolory, melodie, prezenty, torebki prezentowe itd., itp. Na razie wcale o świętach nie myślałam. Przecież dopiero się grudzień zaczął. Tylko Duży się spytał, czy chcemy Calineczkę na Sylwestra. No pewnie, że chcemy 😀💗

Babcia D. znowu próbowała uciekać… Czy mam Anioły prosić, żeby się nią zajęły? … Franuś przesiadł się na moje kolana i mruczy 😺 Co przyniesie dzień po takiej nocy? A czego dobrego Wy się spodziewacie po pierwszym grudniowym poniedziałku?

Dobrego tygodnia wszystkim odwiedzającym mój kącik 💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 17 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 46

Za namową mamy Honoratka postanowiła zdawać egzamin do niepublicznego liceum. Przyjęła do wiadomości, że ma to potraktować jak próbę generalną przed spektaklem, że nic się nie stanie jeśli jej się noga podwinie, a przy okazji sama siebie będzie miała możliwość sprawdzić w nowej sytuacji, w nowym miejscu.

– Skarbie, powiedz mi jeszcze raz dokładnie jak to będzie wyglądało – powiedziała Inga gdy wreszcie wnuczka odebrała telefon.

– Jutro egzamin pisemny z polskiego o szesnastej, w sobotę egzamin z matematyki. Godzina jeszcze nie jest pewna.  W poniedziałek z angielskiego i niemieckiego też o szesnastej ale, babciu, nie jest brany pod uwagę w rekrutacji – odpowiedziała.

– Pewnie chodzi im o zorientowanie się jaki poziom dzieci reprezentują…

– Babciu! Jakie dzieci? – oburzyła się natychmiast nastolatka.

– Przepraszam skarbie, chciałam powiedzieć: młodzież – poprawiła się Inga świadoma, że wnuczka nie widzi jej szerokiego uśmiechu.

– Aha, a wcześniej nie mogłam odebrać, bo miałam matematykę, no, korepetycje – wyjaśniła Honoratka-nastolatka.

Temat egzaminów wnuczki nie schodził z myśli babci. Nie przyznawała się lecz przeżywała bardzo. Tym razem niepotrzebnie, matka z córką odpuściły niepubliczną szkołę. Na egzamin z języka już Honorcia nie poszła, nie spodobało jej w tej szkole. Przygotowywała się do egzaminu kończącego ósmą klasę. Nareszcie dzień ważny nadszedł.

Inga nie mogła sobie znaleźć miejsca. Od rana Honoratka pisała egzamin. Ośmioklasisty czy ósmoklasisty – zastanowiła się. Ja byłam nauczona pierwszej wersji. Profesora Bralczyka albo profesora Miodka należałoby spytać o poprawność formy. Moim skromnym zdaniem obie są dopuszczalne, wszak „ó” wymienia się na „o”…

– Tak córeczko? – przerwała dywagacje językowe na dźwięk telefonu. – Ja też się denerwuję. Dokładnie w chwili kiedy zadzwoniłaś zastanawiałam się  nad poprawnością formy… Zresztą mniejsza z tym. W jakim nastroju poszła? Mam nadzieję, że nie stresowałaś jej dodatkowo… Tak tylko mówię… Daj znać od razu jak wróci, dobrze?… Doman ją zabierze? Może będzie chciała wracać z koleżankami?… Aha, wszystkie, słusznie. Niech im lody zafunduje na odstresowanie…. Jakie uczyć? Już się nauczyła wszystkiego czego mogła. Tym bardziej z matematyki. Nie dręczcie już dzisiaj dziecka, żeby jutro mogła bidulka myśleć. Niunia moja kochana – rozczuliła się Inga. – Dopiero takie maleństwo słodkie było, a tu już zdaje egzaminy. Mówię, że ten czas to jakiś oszust jest. Zdecydowanie… Ale zadzwonisz, dobrze?… No to buźka, pa córeczko.

Psy szczekając wyskoczyły do ogródka przez uchylone drzwi tarasowe, Inga wyskoczyła za nimi.

– Cicho bądź – huknęła na sunię. – Po co krzyczysz bez powodu?

Suczka spojrzała na nią wyraźnie zdegustowana i odwróciła się tyłem.

– Jak to bez powodu? – zza siatki obrośniętej zimozielonym bluszczem dał się słyszeć głos Kasi. – Czyż ja nie jestem wystarczającym powodem do krzyku? Może chciała z kimś mądrym porozmawiać. Zorka, co ta twoja pańcia od ciebie chce? Wybacz jej, pewnie też się denerwuje.

– O, Kaśka – zdziwiła się Inga. – Pewnie, że się denerwuję, żebyś wiedziała jak bardzo…

– Przypadkiem wiem…

– Miejsca sobie znaleźć nie mogę. Nie mogę też zrobić nic z tego, co na dziś zaplanowałam, teściowa jeszcze nie zeszła na śniadanie. Muszę tu siedzieć dopóki nie zje i nie schowam jedzenia.

– Żeby znowu psów nie nakarmiła? – domyśliła się Kasia.

– Właśnie.

– Wiesz co? Mam pomysł, zaproś mnie na kawę – puściła oko do przyjaciółki.

– To jest bardzo dobry pomysł, wchodź, już nastawiam wodę.

– Co dwie zestresowane babcie to nie jedna – zauważyła Kasia. – Musimy wspierać siebie i nasze ośmioklasistki.

– O, powiedziałaś tak jak ja – ucieszyła się Inga.

– Co powiedziałam? – zdziwiła się Kasia.

– Powiedziałaś: ośmioklasistka.

– Za moich czasów tak się mówiło – wzruszyła ramionami Kasia. – I pisało się dkg w skrócie od „dekagram” a nie dag.

– No właśnie. Nie lubię jeszcze jak ktoś mówi „otrębów” a nie „otrąb”.

– A mnie denerwuje mówienie „dresy” na jeden dres, a już najbardziej „zadziewa się” zamiast „dzieje się” albo „wydarza, zdarza”, po prostu doprowadza mnie do białej gorączki. Lecz cóż kochana, język się zmienia i nie ma na to rady.

– Ale ubożeje, skoro jednym słowem na literę „k” będącym w powszechnym użyciu zastępuje się wszystkie dawne określenia stanów emocjonalnych na przykład.

– Taak, na dodatek jednym wolno, a innych za to samo pozywa się do sądu…

– I jeszcze za dobrą radę daną w dobrej wierze wlepia się karę…

– Cóż, zawsze byli równi i równiejsi. Na zasadzie: co wolno wojewodzie… To się nie zmienia.

– W nosie mam dziś wszystko poza wnuczką.

– Właśnie. I dlatego nic nie możesz robić, musisz  skutecznie trzymać kciuki. Jesteś rozgrzeszona – stwierdziła Kasia.

– Podobałoby mi się takie wytłumaczenie bezczynności gdyby zjawiły się krasnoludki i oferowały pomoc – skinęła głową Inga. – Nawet bardzo by mi się podobało.

– Krasnoludków ci się zachciewa! A pożyczyłabyś któregoś, gdyby do ciebie przyszły? –spojrzała na przyjaciółkę. – Inguś, kochana, pożyczysz?  Hi hi, to jest bredzenie zestresowanej babci – zaśmiała się wywołując cień uśmiechu na twarzy przyjaciółki.

– Mówiąc szczerze krasnoludki naprawdę bardzo by mi się przydały. Jestem zmęczona, zniechęcona pilnowaniem teściowej, bezustannym sprzątaniem po niej, poprawianiem, robieniem w kółko tych samych rzeczy po ileś razy.  Do czego się dotknie to zniszczy, zepsuje, wysypie, rozleje, a mnie ręce opadają i nie mam już siły. Nic mi się nie chce, wszystko wydaje mi się bezsensowne. Co zrobię, to na próżno.

– Też tak miałam – skinęła Kasia głową. – Musisz przetrzymać, innego wyjścia nie ma. Nie gryź się, każdy w zetknięciu z chorobą otępienną ma podobne odczucia. Nikt nie jest ze stali. Wiadomo, że raz jest lepiej, raz gorzej. Wiem dobrze, przecież przerobiłam temat dwa razy.

– Wystarczy mi raz – Inga rozejrzała się wokół po czym zerknęła na górę. – Wiesz, ona często skrada się jak duch. Nie słychać jej wcale i nagle wyrasta przede mną znikąd. Zawału dostanę za którymś razem, zawsze się wzdrygnę. Albo kuca u góry na ostatnim schodku i przez szczebelki podgląda. Chyba myśli, że jej nie widać.

– Może być tak, że w tym momencie nie wie gdzie jest, nie wie z kim ma do czynienia. Potrzebuje dłuższej chwili, żeby się upewnić, rozpoznać.

– Być może masz rację. A być może to taka jej gra, żeby mnie wykończyć.

– Oho, teraz to ty bredzisz jakbyś cierpiała na manię prześladowczą . Nie bój się, to nie jest zaraźliwe.

– No wiesz co! Ładnie się tak nabijać z biednej babci?

– A ja to jaka jestem? Też biedna! – pożaliła się Kasia.

– Mam pomysł. Ukroję słuszny kawał sernika, przez te nerwy nam się należy – Inga podniosła się z krzesła.

– I nawet szybciej spalimy, przez te nerwy oczywiście – ucieszyła się Kasia. – O matko, jaki dobry. Co ty mu zrobiłaś, że tak smakuje?

– Ja nic, tylko Feliks ubił mu pianę, przecież ci mówiłam – zaśmiała się Inga. – Nigdy mi się nie chciało ubijać więc ładowałam całe jajka. Pyszny był zawsze, ale taki zbity…

– Ten jest jak chmurka, jak obłoczek taki lekki, leciutki, cudowny po prostu – zachwycała się Kasia. – Rozpływa się w ustach, dosłownie, nie w przenośni.

– Powiem Felkowi, niech się cieszy, że od tej chwili ma stały etat ubijacza piany.

– Taki starszy pianowy, co? Jak starszy kapral albo starszy sikawkowy… Daj jeszcze trochę, co tam, dziś możemy, a nawet musimy. Przecież w ten sposób ratujemy sobie życie. Daj mi tamten kawałek. dobrze?

Po południu Inga  do wnuczki wysłała sms.

– Jak tam? Jak Ci poszło? Co dalej?

– Spoko – otrzymała odpowiedź.

– Czyli co, dobrze? – zadzwoniła nie zadowalając się odpowiedzią.

– Okaże się – z niewzruszonym spokojem odpowiedziała Honoratka.

– A co teraz robisz poza rozmawianiem za mną?

– Odpoczywam – w głosie wnuczki babcia wyczuła zdziwienie, że w ogóle o to pyta.

Cóż, pozostało uzbroić się w cierpliwość i czekać na wyniki, potem znowu czekać aż dziewczyny powiedzą  gdzie się młoda dostała. Postanowiła Inga wykorzystać sensownie czas oczekiwania i ukoić skołatane nerwy pożytecznym działaniem. Wyciągnęła z ukrycia mnóstwo różnych zawiniątek z papierowych serwetek, pudełeczek po witaminach, po kremach, w których miała nasionka aksamitek, groszków, jakichś kwiatków, których już nie poznawała, zebrane podczas spacerów.

Czas najwyższy się nimi zająć – pomyślała i zastanowiła się w czym je posiać, żeby wykiełkowały. Bezpośrednio do ziemi nie chciała, jeszcze za wcześnie, dopiero po zimnej Zośce będzie bezpiecznie. Teraz w dzień jest ciepło lecz rankiem, kiedy wyszła na łąkę z psami, na trawie był szron. Niech sobie więc nasionka kiełkują spokojnie w cieple, na grządkę pójdą jak wyrosną. Wyjęła pojemniki po pieczarkach kupowanych w Biedronce. Gdzie miała kupować jak nie tam, skoro to najbliższy sklep i najtańszy, a przecież  właśnie cena stała się podstawowym kryterium zakupów. Nasypała ziemi, sporo nasionek aksamitek  się zmieściło. Nie wszystkie wykiełkują, może chociaż połowa. Za kilka dni zrobi to samo z kilkoma nasionkami wilców, które zebrała od sąsiadów. Raz jeden miała niebieskie wilce, gdyby nie zostały uwiecznione na fotografii sama by nie uwierzyła, że je miała. Rozkwitły tak ładnie, aż przechodzący ludzie zatrzymywali się aby podziwiać. Już nigdy więcej takich nie było, zniknęły wszystkie, chociaż wilce często się same rozsiewają i rosną z roku na rok bez żadnej pomocy.

W dwóch skrzynkach na dwóch oknach, kuchennym i kominkowym, posadziła bratki. Trafiły jej się miniaturowe i z miejsca się w nich zakochała. Były takie śliczne, drobniutkie, wdzięczne, że nie sposób przejść obok nich obojętnie. Dzięki temu  nie mogła się nawyglądać przez kuchenne okno, bowiem brateczki na oknie, a cudownie kwitnący bez za oknem sprawiały jej tyle radości, że przestała robić sobie wyrzuty, iż uległa i kupiła. Niby tylko dwa złote za sadzonkę, ale w ich sytuacji liczy się przecież każda złotówka. Córka pochwaliła, wnuczka też, przyjaciółki podziwiały tak jak ona sama. Inga wreszcie poczuła się rozgrzeszona, powiedziała sobie, że ojca i matki to ona nie zabiła, żeby się tak musiała męczyć i poczuła zadowolenie.

Przypomniała sobie, że Sabina obiecała jej sadzonkę białego bzu, taki zwykły odrost od korzenia. Niby nic, ale bzy Ingi wszystkie pochodziły od jednej sadzonki, z odrostów od korzenia właśnie. Dlatego kwitły w jednym kolorze, a Inga chciałaby mieć różne barwy i odcienie.

– Sabinka, to co, masz ten biały bez dla mnie? – zapytała podchodząc do ogrodzenia gdy zauważyła sąsiadkę w ogródku.

– Pewnie. Myślałam, że się rozmyśliłaś, bo się nie odzywałaś. Już miałam poucinać te badyle…

– Jakie badyle – oburzyła się, żartobliwie oczywiście, Inga. – Uwielbiam bez, jego zapach zamknęłabym w buteleczce, żeby móc wąchać przez cały rok.

– Ja tak lubię konwalie – powiedziała Sabina biorąc do ręki sekator.

– Po co ci to? – przestraszyła się Inga. – Korzeń mi przecież potrzebny, posadzić chcę!

– Łopatkę mam przy bzie – odpowiedziała Sabina. – Myślisz, że już nie wiem co robię?

– Przepraszam…

– Ależ daj spokój, potrzymaj to – podała Indze sekator, wzięła łopatkę i ukopała dwa kawałki, dwie gałązki z korzonkami. – Czekaj, nie puszczę cię tak od razu, chodź na kawę. Włożę je tylko na razie do wody, żeby nie zdechły … o, już.

Usadziła przyjaciółkę na fotelu, zalała szybko kawę.

– Powiedz mi, może ty coś wiesz, bo ja niczego nie mogę się dopytać.

– Ale o czym? Nie zrozumiałam – Inga podniosła wzrok znad filiżanki.

– Może Bogna coś zdradziła, coś jej się wyrwało…

– Sabcia! Ale na jaki temat? Zupełnie nie wiem o co ci chodzi.

– Bo wiesz, Jagna nigdy nie miała przede mną tajemnic, a teraz nic mi nie mówi. Stroi się do tej „Filiżanki”, późno wraca i nic nie mówi!

– Aa, o to chodzi. Słuchaj, przede wszystkim nie jest małą dziewczynką tylko dorosłą kobietą i to po przejściach…

– Właśnie o te przejścia mi chodzi. Czy ona się w coś nie wpakowała? Nie chciałabym, żeby znowu była tak okropnie nieszczęśliwa.

– Nie, myślę, że nie masz się czego obawiać. Przecież jest mądrą i rozsądną dziewczyną.

– Słuchaj, ona śpiewa chociaż wie, że nie potrafi i fałszuje, śmieje się, coś Zaderce mówi do uszka, a mnie nic – szeptem powiedziała z żalem w głosie.

– Sabinka! Ona wyraźnie jest szczęśliwa, czego ty chcesz? Ciesz się.

– Ale dlaczego? Serce matki mówi mi, że się zakochała. To i dobrze, ale w kim? W jakimś gościu z „Filiżanki”?

– Nie wiem, może… ale czekaj, czekaj… Bogna wspomniała kiedyś o przesyłce, która przyszła do Jagienki z Irlandii

– Z Irlandii? Jagna uwielbia irlandzką muzykę.

– Już wiem – Inga aż podskoczyła na fotelu – Słuchaj, mam,  myślę, że chodzi o Alana Zawistowskiego! Spytaj Kasię, przecież to wnuk jej przyjaciół!

– Jesteś genialna! – wykrzyknęła Sabina. – Dzięki. Zaraz zawołam Kaśkę. Widzę ją w ogródku. Kasiaaa, Katarynkaaa – zawołała przez okno.

– Co tam? – odkrzyknęła Kasia.

– Chodź do nas na kawę, możesz?

– Mogę, już lecę – odpowiedziała i po chwili zadzwoniła do furtki. – Wpadłyście na dobry pomysł. Cytując moją Klarcię sprzed kilku lat „bez kawy to ja jus nie zyję”.

– Postarzały nam się te wnuczki – stwierdziła Inga. – Okropnie szybko.

– Jak ja bym chciała mieć wnuczkę – westchnęła Sabina. – Niestety, nie zanosi się na to.

– Skąd wiesz? – wesoło spytała Kasia.

– Na to wygląda – smętnie opuściła głowę.

– A może nie masz racji? – Kasia się usadowiła wygodnie. – Lej tę kawę. O matko, przypomniały mi się dawne czasy, kiedy się z dziewczynami spotykałyśmy na zbiórkach w naszym bloku na Ursynowie, żeby omawiać różne sprawy, w tym i  problemy sercowe. Ale fajnie, czuję się jakbym nagle odmłodniała.

– Cieszę się, że ty się cieszysz, ale ja jestem w stanie rozedrgania ze zdenerwowania!

– Dlaczego? Co się stało?

– No właśnie nie wiem czy coś się stało, czy nie – westchnęła Sabina.

– Sabcia, no to niczego nie rozumiem, o co chodzi?

– Ja ci powiem – wtrąciła się Inga. – Sabinka ma dziś problem z koncentracją.

– No, mam – przytaknęła gospodyni. –Może przyniosę nalewkę limonkową? Jakoś się rozluźnię, może…

– Co za piękny dzień – wykrzyknęła radośnie Kasia. – Dawaj tę nalewkę.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 2 komentarze