Marysia rozlokowała się w „Budowlanych”, Fruzia odpoczywała na hotelowym parkingu w bliskim towarzystwie srebrnego mercedesa i złocistego peugeota, mogła więc usnąć bez obaw, że jakiś obcy ją zarysuje albo przytrze lusterko.
Wyszła na balkon. Wychyliwszy się znad balustrady spojrzała na Fruzię, uśmiechnęła się zobaczywszy ją w towarzystwie dwóch przystojniaków na czterech kółkach. Odetchnęła głęboko i patrzyła w ciemność rozjaśnianą zapalającymi się światłami w domach widocznych z balkonu. Zadzwoniła do pana Horacego. Nie zwlekała z rozmową wiedząc, że w górach obowiązują inne godziny aktywności, bardziej związane z matką naturą, szczególnie jeśli dotyczy to starszych ludzi. Umówiła się na spotkanie. Weszła do hotelowego pokoju, na zewnątrz zrobiło się zbyt chłodno, żeby siedzieć na leżaku. Zjadła sucharki jakie zawsze ze sobą woziła, napiła się herbaty. Nie miała ochoty wychodzić na żadną kolację ani nikogo widzieć. W końcu przejechała pół Polski, załatwiła kilka spraw po drodze i czuła zmęczenie oraz oszołomienie wynikające zapewne z hiperwentylacji. Położyła się spać i spała jak suseł przez całą noc. Obudziła się wyspana, zadowolona, zachwycona widokiem z balkonu i piękną pogodą. Nie musiała się spieszyć. Z panem Horacym umówiła się na wczesne popołudnie, postanowiła więc wykorzystać chwilę dla siebie i przejść się po miasteczku, sprawdzić co się zmieniło od czasu jej ostatniego pobytu, co nowego znajdzie się w zasięgu jej wzroku i – oczywiście – obiektywu aparatu.
Zbiegła po niezliczonych schodkach do ulicy Zdrojowej, potem w dół obok kwietnego zegara i pomnika Sienkiewicza uśmiechając się na myśl, że na matkę naturę nie ma sposobu. Jak ona sobie coś zaplanuje tak zrobi i w tym przypadku wymyśliła sobie, że współczesny wnuk będzie łudząco podobny do dziadka z pomnika. Marysia uwielbiała słuchać tego wnuka ze względu na piękno ojczystego języka, które potrafił tak uwidocznić jak nikt inny. Widocznie w genach otrzymał ten dar. Szkoda, że jako jeden z nielicznych wśród rodaków, tej ogromnej ilości gadających głów widocznych na ekranach telewizorów od rana do nocy.
Uśmiechnęła się też na widok figury Wiewióra (nie Wiewiórki lecz Wiewióra właśnie) stojącej w samym centrum, jednej z wielu ozdabiających miasteczko figur kwiatowych. Wprawdzie jeszcze była zbyt wczesna wiosna, żeby mogły pokazać całą swą urodę, lecz już tak wrosły w Szczawnicę, że stały się jej integralną częścią. Były więc Słonie, Dzięcioł, Owieczki, Ślimak, Jaszczurka, oraz Paw na wysepce. Szybkim krokiem przemierzała promenadę wzdłuż Grajcarka i kawałek drogi do pawilonu wystawowego Pienińskiego Parku Narodowego, w którym prezentowano ekosystemy leśne, florę i faunę okolicy, charakterystyczne gatunki, zagadnienia ochrony przyrody, a nawet historię terenu Parku i przyległości. Ponieważ napłynęły chmury i zanosiło się na deszcz postanowiła zawrócić, nie zabrała przecież ze sobą parasolki. Prezentację filmu o motylu zwanym Apollo Niepylak odłożyła sobie na kiedy indziej. Wprawdzie opuściła hotel przy pięknie świecącym słońcu, ale w górach pogoda jest wyjątkowo nieprzewidywalna i należy być przygotowanym na różne ewentualności.
Postanowiła wejść na ruskie pierogi przed wizytą u pana Horacego. „Pod Siekierkami” nie było jeszcze tłoku, usiadła więc i z przyjemnością się pożywiła. Tutejsze pierogi zawsze jej smakowały. Pokrzepiwszy się ruszyła dalej schodkami obok apteki na ulicę Jana Wiktora, potem przez Park Górny. Na tyłach „Nauczyciela” i „Dzwonkówki” przeszła znajomą ścieżką do drogi prowadzącej w stronę „Czardy”. Teraz nie musiała się już spieszyć, wolnym krokiem mogła iść podziwiając przecudne widoki, jest to bowiem jedna ze ścieżek w miasteczku z najbardziej malowniczymi widokami, znajdująca się tuż za Osiedlem. Tak sobie Marysia szła powoli, napawając się tym co widziała, rejestrując przy okazji, że sporo turystów przyjechało do niedawno ukończonych domków po lewej stronie drogi. Stamtąd dopiero musiał być boski widok, szczególnie z górnych okien – pomyślała. Miała do pokonania już niedużą odległość, zwolniła więc kroku zainteresowana niewykończonym budynkiem po drugiej stronie potoku Sopotnickiego. Dom pojawiał się w plątaninie gałęzi jako ogromny, wspaniale zaprojektowany, cały z bali i wydawał się Marysi tak piękny, że bardzo chciałaby go mieć. Tylko po co? Co by z takim domem zrobiła? Trzeba siedzieć już na stałe w jednym miejscu, a ona przecież jeszcze nie na tym etapie była. Jeszcze ruch i przemieszczanie się było jej żywiołem. Z przyjemnością jednak przyjeżdżałaby co pewien czas w to samo miejsce, już nie cudze, hotelowe, bezosobowe lecz swoje, własne… I w tym momencie Marysia zrozumiała Kasię i Mikołaja, przyjaciół taty i przez przypadek sąsiadów rodziców Bogny i Jagny, którzy zapragnęli mieć tutaj, w Szczawnicy, swoje miejsce na ziemi. Nawet jeśli nie udawało im się z różnych względów przyjeżdżać tak często jakby chcieli, to miejsce było ich własne, osobiste i czekało na nich.
Jeszcze kawałek drogi dzielił ją od celu. Sprawdziła numer domu, wszystko się zgadzało. Stanęła przed domem również zbudowanym z bali. Sporo takich było w okolicy. Ten nie był malutki lecz piękny, okazały, jakby wrośnięty w zbocze wzniesienia. Nacisnęła guzik domofonu. Rozległo się brzęczenie i furtka się otworzyła pod lekkim naciskiem ręki. Drzwi do mieszkania również się otworzyły i stanął w nich Hubert. Oślepiony słońcem przymrużył oczy. Zdawało mu się, że ma zwidy albo, że wyobraźnia płata figle stawiając na wprost postać Marysi utkaną z promieni słonecznych.
– Dzień dobry – odezwała się słoneczna postać.
– Dzień dobry – wykrztusił po dłuższej chwili wciąż nie wierząc w realność widzianego zjawiska, dziadek nie powiedział jakiego gościa się spodziewa.
– Coś się stało? Może przyszłam nie w porę albo pomyliłam adres? Jestem umówiona z panem Horacym Balickim. Maria Bartecka – wyciągnęła rękę w geście powitania wciąż niepewna o co chodzi temu przystojniakowi, który patrzył się na nią jakby była zjawą przejrzystą albo przybyszem z kosmosu. – Przepraszam, może pan niedosłyszał, a ja tak…
– Ależ nie – ruszył się wreszcie. – To ja przepraszam, słońce tak mnie oślepiło, że przez chwilę nic nie widziałem. Hubert Klonowski – uścisnął podaną dłoń. – Zapraszam, dziadek oczekuje z niecierpliwością.
Weszli do środka. Od pierwszej chwili zauroczona domem widzianym z zewnątrz pozostawała w stanie zachwytu znalazłszy się wewnątrz budynku. Był taki jaki powinien być – nietuzinkowy, urządzony ze smakiem, bez nadmiaru sprzętów co zauważyła natychmiast, za to z prostymi, sosnowymi meblami stanowiącymi integralną część ścian, jakby z niej wyrosły niczym gałęzie z drzewa. Jednym słowem uosobienie jej marzeń o domu.
– Jak tu ładnie – uśmiechnęła się na widok starszego pana, który dziarsko ruszył w jej stronę z serdecznym uśmiechem.
Marysia uśmiechnęła się również i do staruszka i do swoich myśli, bowiem przypomniała sobie słowa Honoratki, która wygląd pana Horacego określiła „jak dziadek z reklamy”. Rzeczywiście, bardzo trafne skojarzenie – pomyślała Marysia. Srebrne wąsy dodawały mu uroku, gęste białe włosy sprawiały wrażenie aureoli kiedy tak stanął między nią a oknem, cały podświetlony słońcem. Coś niezwykle sympatycznego było w tym domu, w dziadku i nawet w tym wnuku, który w pierwszej chwili zrobił na niej wrażenie takiego… mało rozgarniętego.
Ów „mało rozgarnięty” lecz widocznie przystojny, co też jej się rzuciło w oczy, wnuk zbliżył się do niej.
– My się kiedyś poznaliśmy – powiedział.
– Naprawdę? Chociaż, wszystko możliwe, tylu ludzi w życiu poznajemy…
– Jesteś Marysią, która uratowała mi życie – oświadczył.
– Ja? – szczerze się zdziwiła. – A w jaki sposób? To chyba jakaś pomyłka.
– Żadna pomyłka. Przypomnij sobie ponton, spływ Dunajcem ….i delikwenta, który uczepił się twojego wiosła, a potem twojej ręki.
– Ten przemoczony wodnik? To ty?! Hubert… no tak, Hubert, teraz sobie przypominam – parsknęła śmiechem
– Czego ja się dowiaduję – odezwał się pan Horacy. – Hubercie, jak ci nie wstyd? Dziewczyna ratowała ciebie, a nie odwrotnie? To prawie zhańbienie nazwiska – puścił oko do Marysi.
– Nie twojego dziadku, mojego, o twoim nikt się nie dowie, nie martw się – zażartował były przemoczony wodnik.
– No dobrze, żartujemy sobie, tymczasem może pani zmęczona. Proszę, pani Marysia usiądzie przy stole, pogawędzimy sobie, a ten mój huncwot zrobi kawę albo herbatę, wedle pani życzenia.
– Ładną mi, dziadku, robisz reklamę przy Marysi – huncwot zrobił smutną minę.
Marysia usiadła przy okrągłym stole nakrytym szydełkową serwetą, na której stał brązowy dzban z cienkimi gałązkami wypuszczającymi maleńkie, zielone listeczki.
– Jak tu ładnie – powtórzyła. – I nie żadna pani tylko Marysia.
Starszy pan serdecznie ujął Marysiną dłoń.
– Dziecko, przypominasz mi moją Anetkę, babcię tego huncwota. Też miała ciemne włosy i loki. Nie takie czarne jak ty, ale też tak dużo. Cieszę się, że przyjechałaś odwiedzić starego człowieka.
– Panie Horacy, z wielką przyjemnością i przyznam, że nigdy bym nie pomyślała, iż od pierwszej chwili poczuję się tak dobrze zobaczywszy pana. Honoratka tyle o panu opowiadała, że po prostu musiałam tu przyjść. Mam coś specjalnie od niej. Kilka fotografii, które Bogna zrobiła panu z dziewczynkami i jedno zrobione przez samą Honorcię. Proszę, oto one.
– O, dziękuję, bardzo dziękuję – wzruszył się. – Czuję się zaszczycony, że dziewczęta pamiętały o staruszku i jeszcze tyle fatygi sobie zadały, żeby zdjęcia zrobić. Wiem przecież, że teraz to tylko przez te internety wszystko się robi. Do fotografa to już mało kto idzie…
– Dziadku, zdjęcia teraz też w domu można wydrukować. Nie ma z tym żadnego zachodu – wtrącił Hubert, który wrócił do pokoju niosąc tackę z filiżankami, dużym dzbankiem z kawą i malutkim ze śmietanką.
On jednak jest nierozgarnięty, pomyślała Marysia i pokręciła z dezaprobatą głową. Dostrzegł to i z niemym pytaniem w oczach zwrócił się w jej stronę.
– Owszem, można i w domu, lecz przede wszystkim trzeba o tym w ogóle pomyśleć – powiedziała z ironią. – Myślę, że nie każdemu przyszłoby to do głowy.
– O to to, trzeba pomyśleć – powiedział pan Horacy. – A jego w ogóle nie interesuje historia rodziny. Dlatego nie dawałem mu dotąd pamiątek, zaniósłby do tego swojego Muzeum i zostawił na zatracenie…
– Dziadku, jak możesz tak mówić, na jakie zatracenie – oburzył się „mało rozgarnięty” wnuk. – Na wieczną pamiątkę, żeby ludzie mogli oglądać.
– Najpierw swoi muszą poznać historię zanim obcym ją ujawnią – poważnie powiedział pan Horacy.
Rozmawiali długo o czasach dawno minionych. Stary leśnik wcale nie czuł różnicy wieku, nie miał wrażenia, że rozmawia z młodą kobietą, która mogłaby być jego wnuczką, czuł w niej po prostu kogoś, kto go dobrze rozumie. Odżyły wspomnienia – nawet nie jego, był przecież zbyt mały, żeby pamiętać – tylko swojej matki, która ukryła się i ratując życie sobie i jedynemu dziecku, skulona w wykrocie, ochraniając go własnym ciałem przed zimnem i całym światem słyszała wszystko. Nie widziała, ale nie musiała. W duszy odczuła cały ból słyszany w głośnym krzyku, całe cierpienie mordowanego męża. Ten krzyk pozostał z nią na zawsze, budził w nocy, odzywał się w ciągu dnia gdy pokazywała synkowi spokojną twarz w bezpiecznym już miejscu w jakim żyli po wojnie, nie opuścił jej nigdy. Pan Horacy dopiero w bardzo dojrzałym wieku przeczytał, dowiedział się i odczuł. Zrozumiał często niezrozumiałe dla siebie wcześniej zachowanie matki.
Marysia pomyślała, że powinna spotkać się z panem Horacym bez „mało rozgarniętego” wnuka i szczerze porozmawiać o innych jeszcze sprawach. Wyraźnie ją rozpraszał czego nie tolerowała u siebie. Hubert zaś nie domyślając się etykietki jaką mu Marysia przykleiła, starał się być czarujący i zabawiać gościa. Na próżno się wysilał, myśli Marysi podążały zupełnie w inną stronę, nie słuchała go. Ale… przyglądała mu się spod oka uważnie. Przemknęło jej przez myśl, że jest w nim coś znajomego. Albo już go kiedyś widziała, no tak, jak był zmoczony wodą z Dunajca… ale to nie to… albo jest do kogoś bardzo podobny. Zdarza się przecież niejednokrotnie spotykać ludzi, którzy wyglądają jakby byli zrobieni przez tego samego rzemieślnika, tacy… odlani z jednej formy. Tylko kogo on przypomina? Ciemne włosy w słońcu miały złocistomiedziane refleksy. Oczy… oczy… No tak! Przecież oczy ma takie same jak Bogna! Zupełnie niespotykane. Jeśli się dobrze w nie wpatrzeć można dojrzeć subtelną różnicę odcieni między prawym a lewym. Bogna odziedziczyła tę cechę po swojej mamie, pani Inga po ojcu. Honoratka ma takie same, Ewelinka już nie, malutka ma oczy Domana.
Zapatrzyła się w te oczy myśląc intensywnie nad swoim spostrzeżeniem. Hubert zaś nie wiedział co myśleć o nagłym zamilknięciu Marysi.
– Coś mówiłeś? Przepraszam, zamyśliłam się – odezwała się po dłuższej chwili.
– Pytałem czy poszłabyś ze mną zwiedzać góry.
– Zwiedza się muzeum albo wystawę – skrzywiła się z niesmakiem, zestawienie słów użyte przez „mało rozgarniętego” rozmówcę zazgrzytało jej w uszach jak przysłowiowy zgrzyt żelaza po szkle. – Góry się przeżywa, odwiedza, rozmawia z nimi. One żyją…
– O to to – poderwał się z fotela dziadek Horacy. – Dziewczyno, ty czujesz tak samo jak ja! To niemożliwe, poza moją Anetką żadna kobieta tego nie rozumiała…
– No nie, panie Horacy, to przesada, znam wiele kobiet mających podobny stosunek do gór i w ogóle do natury.
– Dziadek był leśnikiem… – zaczął Hubert i od razu miał wrażenie, że robi z siebie głupka, przecież Marysia o tym wie, dlatego tu przyszła.
– Jest leśnikiem – sprostował pan Horacy. – Leśnikiem jest się do ostatniej chwili swego życia. Tak samo jak przyzwoitym człowiekiem.
– O, tu ma pan całkowitą rację – ciepło się uśmiechnęła Marysia odrzucając do tyłu czarne loki.
– Co za dziewczyna – z niedowierzaniem pokręcił głową starszy pan. – To po prostu nie-do-wia-ry!
– Tata zabierał mnie ze sobą na wędrówki, przeszliśmy Pieniny i okolice wzdłuż i wszerz. Za każdym razem kiedy tu przyjeżdżam czuję się jakbym wracała do domu – wyjaśniła Marysia czując do staruszka ogromną sympatię.
Wnuk owego staruszka spoglądał to na jedno to na drugie zdziwiony nagłą komitywą. Wcale jednak zmartwiony nie był, wręcz przeciwnie, figlarny chochlik zagościł w jego niezwykłych oczach.
– Całe szczęście, że dziadek nie jest odrobinę młodszy. Normalnie byłbym zazdrosny – oświadczył.
– Ty nie możesz być zazdrosny – stwierdziła Marysia.
– Dlaczego? – zdziwił się „mało rozgarnięty” wnuk.
– Nie masz powodu ani prawa – odpowiedziała spokojnie. – Muszę lecieć. Panie Horacy, poznać pana to była dla mnie ogromna przyjemność. Czy moglibyśmy się umówić na jeszcze jedną rozmowę?
– Z taką dziewczyną zawsze – szarmancko odpowiedział stary leśnik. – Wiesz co, dziecko? Myślę, że ludzi łączą wartości, a nie data urodzenia.
– Ma pan całkowitą rację. Swoimi opowieściami podsunął mi pan pewien pomysł, muszę go sobie dokładnie przemyśleć, sprecyzować… Zgodzi się pan opowiedzieć więcej o swoim życiu, pokaże mi pan może jakieś stare fotografie?
– Dogadamy się – pan Horacy czuł, że jakimś dziwnym trafem ta dziewczyna pomoże mu w rozwikłaniu dręczącej go tajemnicy.
– To co będzie z naszym spacerem po górach? – Hubert poczuł się odepchnięty na drugi plan i to przez własnego dziadka! – Marysiu, halo, tu ziemia, słyszysz mnie?
– Co? Tak, dobrze – nie słuchała go wcale, umysł już pracował nad czym innym.
– O której po ciebie przyjść?
– Gdzie? – wreszcie zaszczyciła go spojrzeniem lecz nie takim, o jakie mu chodziło, jak na natrętną muchę spojrzała, wyraźnie takie odniósł wrażenie.
– Do „Budowlanych” przecież.
– Po co?
– Przecież zgodziłaś się na wycieczkę!
– Ja się zgodziłam? – w głosie dało się słyszeć zdziwienie.
– Dziadek przecież świadkiem – zaczynał mieć wątpliwości co do własnego rozumienia sytuacji i słów.
– Naprawdę?
– Naprawdę – uśmiał się pan Horacy.
– Cóż, w takim razie nie mam wyjścia. Nie chciałabym, żeby miał pan o mnie złe zdanie…
– Pozwolisz, że cię odprowadzę? – zapytał „mało rozgarnięty” huncwot.
– Zgódź się, panno Marysiu – wtrącił dziadek ciesząc się podziwem zauważonym w oczach wnuka. – Kawaler powinien pannę odprowadzać do domu.
– Cóż, muszę się zgodzić – wyciągnęła rękę do starego leśnika. – Ale tylko pod jednym warunkiem: pokaże mi pan stare fotografie. Zgoda?
– Zgoda, zgoda – serdecznie uścisnął podaną dłoń.
Zatem dzięki panu Horacemu Marysia i Hubert razem opuścili piękny dom i ruszyli ku Osiedlu.
– Jestem pod wrażeniem spotkania z twoim dziadkiem – mówiła Marysia. – Czy on zawsze pracował w Pienińskim Parku Narodowym?
Kiedy doszli do Osiedla XX lecia, Marysia rozglądała się szukając numeru bloku.
– O, w tamtym mają mieszkanko znajomi rodziców – ucieszyła się, że znalazła.
– To mają niezły widok z balkonu. Odpowiadając na zadane pytanie: prawie zawsze, przynajmniej odkąd pamiętam.
– A słyszałeś coś o wcześniejszym życiu, o tym co przeżył jako dziecko?
– Nie bardzo – odczuwał z tego powodu wstyd, naprawdę, nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło.
– Nie pojmuję! Naprawdę nic nie wiesz o historii rodziny? Nie obchodziło cię co się działo zanim twoja doskonała ziemska powłoka pojawiła się na tym świecie? To niepojęte! Mając takiego dziadka?
– Naprawdę – przyznał ze skruchą. – Kiedy słuchałem waszej rozmowy miałem wrażenie, że jakieś klapki mi się w mózgu otworzyły. Jakbym miał zaćmienie umysłu do tej pory.
– Dobre i to na początek – mruknęła.
– Słucham?
– Nic. Mówię, że mógłbyś ruszyć głową i zmusić te swoje szare komórki do współpracy. O ile jeszcze je masz – dodała cicho.
– Teraz usłyszałem – powiedział. – Uważasz mnie za półgłówka bez żadnych uczuć…
– No, może nie aż tak drastycznie bym się wyraziła…Sam to powiedziałeś… Oj, przepraszam, muszę zobaczyć co to – wyjęła telefon, usłyszawszy sygnał przychodzącego sms-a. – To Bogna, moja przyjaciółka. Ta, od której dostałam namiar na twojego dziadka. Przysłała mi jakieś stare zdjęcie. Ewidentnie stare – powiększyła obraz. – Zobacz…
Hubert zmarszczył czoło jakby usiłował sobie coś przypomnieć. Nie zdążył nic powiedzieć, bowiem odezwał się telefon Marysi.
– No cześć, zobaczyłam. Kto jest na tym zdjęciu? Jak to nie wiesz? W takim razie skąd je masz? … Aa, rozumiem, prababcia Hermina. Co za ciekawa historia…. Tak, rozmawiałam z panem Horacym, miałaś rację, jest fantastyczny, cudownie opowiada, ma dar po prostu. Słucham? Powtórz. Teraz słyszę. Tak, jeszcze się z nim zobaczę, mam pewien pomysł….Dobrze, pozdrowię, oczywiście. Ucałuj dziewczynki, cześć.
– Marysiu, jaki miałaś plan na pobyt w Szczawnicy poza spotkaniem z dziadkiem Horacym?
– Odetchnąć górskim powietrzem czyli przewietrzyć płuca, obowiązkowo przelecieć się pod Bereśnik do schroniska, zaś co dalej zależy od okoliczności zewnętrznych, tak to ujmijmy.
– A co do tego półgłówka…
– Przecież ja tego nie powiedziałam. Nie znam cię, widzę cię pierwszy raz w życiu…
– Drugi.
– Niech będzie, tylko to strasznie dawno było, nic o tobie nie wiem.
– Jak będziesz chciała to ci powiem. Wszystko co będziesz chciała wiedzieć.
– Nie wiem czy chcę wiedzieć – uśmiechnęła się pod nosem schylając głowę, żeby nie zauważył.
– Ja wiem o tobie dużo, co napisałaś, gdzie byłaś, śledzę i obserwuję cię w mediach społecznościowych…
– Ojej, zaczynam się bać, to jakaś obsesja?
– Żadna obsesja. Może zauroczenie przemoczonego wodnika?
– Brzmi lepiej. Ale daruj sobie ciąg dalszy, nie mam czasu na bzdury. Przyjechałam na chwilę z konkretnym zamiarem i muszę go zrealizować.
– A dasz mi swój numer telefonu?
– Po co, żebyś mnie zamęczał?
– Żeby cię zaprosić na kawę kiedy przyjadę do Warszawy. Wprawdzie mógłbym oczarować twojego ojca, żeby zdobyć twój numer, ale wolałbym dostać go od ciebie.
– Mojego ojca nie oczarujesz, jest już dawno oczarowany…
– Wiem, przez panią Elżbietę.
– Zaraz, a skąd ty znasz takie szczegóły z mojego życia rodzinnego?
– Marysiu, przecież znam pana Winicjusza zawodowo. Karol i ja współpracujemy z nim w pewnych tematach.
– Aha, z Karolem – uspokoiła się. – Zaraz, czy to nie ciebie chciał mi Karolek przedstawić kiedy od niego wychodziłam?
– Dokładnie. Ja byłem tym facetem, którego staranowałaś w drzwiach.
– Ups…trudno, po co mi wlazłeś pod nogi? Spieszyłam się. A teraz wybacz, muszę pomyśleć, przygotować się do rozmowy z twoim dziadkiem, sprawdzić w necie kilka informacji…
– Ale jutro pójdziesz ze mną do schroniska?
– Nie, nie pójdę z tobą – uśmiechnęła się nieznacznie widząc jego minę. – Ale ty możesz pójść ze mną – patrzyła jak mu się rozjaśnia twarz myśląc, że jest naprawdę nieprawdopodobnie przystojny…w tej chwili… chociaż…”mało rozgarnięty” …przecież…
cdn.