„Babie lato i kropla deszczu” – 59

Inga wróciła do domu, wyjęła z lodówki ugotowane warzywa, jajka na twardo i słoik z ogórkami konserwowymi. Obrała jajka ze skorupek, spłukała pod zimną wodą, żeby nie zostały jakieś drobinki i nie chrupały potem w zębach. Otworzyła puszkę z groszkiem, po czym stojąc przy blacie kuchennym kroiła warzywa na sałatkę. Nagle rozległ się dzwonek. Aż podskoczyła zaskoczona, myślami bowiem przebywała zupełnie gdzie indziej. Ktoś dzwonił domofonem, nie zauważyła kiedy ten ktoś podszedł, a teraz stanął za słupkiem i nie widziała dokładnie kto to. Musiała się trochę wychylić, żeby zobaczyć. Listonosz.

– Feluś, otwórz skarbie, ja nie mogę, mam brudne ręce.

Psy rzuciły się do drzwi słysząc dzwonek. Inga wyglądała przez szybę, zadrasnęła się nożem w palec. Bała się nawet listów, od razu myślała, że coś znowu się stało, bank coś chce albo inna zła wiadomość…

– I co to ?

– Rachunek za prąd.

– A ta duża koperta?

– To… z sądu… Poczekaj, otworzę…

– Z którego? Od komornika?

– Nie, od emerytur…

– O matko, znowu chcą coś zabrać? Już nie ma z czego… – przeraziła się.

– Nie, czekaj … – przebiegał wzrokiem pismo.

– No mówże, bo oszaleję z nerwów!

– Zawieszają sprawę…

– Jak to? Dlaczego? Nic nie rozumiem…

– Przeczytam ci kawałek. Słuchaj, eee, no więc tak  „z uwagi na ukształtowanie regulacji ustawowej w sposób ograniczający wysokość emerytury i renty mimo odpowiedniego okresu służby, w zakresie w jakim dokonano tą regulacją naruszenia zasady ochrony praw nabytych, zaufania obywatela do państwa prawa i stanowionego przez niego prawa, nie działania prawa wstecz, powodującego nierówne traktowanie części funkcjonariuszy w porównaniu z tymi, którzy rozpoczęli służbę po raz pierwszy po 11 września 1989 roku, skutkując ich dyskryminacją” … Czekaj, stronę muszę przewrócić … dalej stoi napisane… „z uwagi na sposób i tryb uchwalenia zaskarżonych przepisów oraz wątpliwości, czy spełnione zostały merytoryczne przesłanki do ich uchwalenia”…  tratata i tratata …

– Zwariuję zaraz! Mów po ludzku!

– Po ludzku chodzi o to, że sąd zawiesił postępowanie z urzędu, może tak zrobić jeśli rozstrzygnięcie sprawy zależy od wyniku postępowania toczącego się przed Trybunałem Konstytucyjnym lub  Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

– To chyba dobrze, że zawiesił a nie odrzucił, czy coś…, bo trzeba byłoby od początku rozpoczynać sprawę, tak?

– Aha, bo  zachodzą okoliczności skutkujące zawieszeniem postępowania w sprawie, bowiem od rozstrzygnięcia przez TK pytania prawnego zadanego w sprawie… dotyczącego zgodności z Konstytucją ustawy stanowiącej podstawę obniżenia świadczenia, zależy rozpoznanie sprawy niniejszej…

– Akurat tu bym na nic nie liczyła – westchnęła Inga. – Jedyna nadzieja, że sprawa trafiła do TSUE, innej nadziei nie widzę.

– Tak bardzo przeżywaliśmy dziewięćdziesiąty rok, pamiętasz? – zadumał się.

– Jeszcze jak.

– A gdyby mnie nie zweryfikowali pozytywnie, czyli gdybym miał coś na sumieniu to odszedłbym wtedy i już dawno ułożylibyśmy sobie życie po nowemu, guzik by nas obchodziła  ta represyjna ustawa.

– Nieprawda!

– Źle mnie zrozumiałaś. Rzecz w tym, że nie dotyczyłaby nas bezpośrednio, żylibyśmy spokojnie jak ludzie. Obchodziłaby nas z racji swej nieprzyzwoitości.

– Ten, kto po dziewięćdziesiątym roku został pozytywnie zweryfikowany i pracował uczciwie dalej, ma całkiem przechlapane – ze smutkiem powiedziała Inga.

– Całkowicie. Poza tym, co wymienione w piśmie, ustawa narusza prawo do zabezpieczenia społecznego po osiągnięciu wieku emerytalnego – dodał Feliks przeglądając pismo po raz kolejny.

– A poprzez przypisywanie winy uczciwym ludziom narusza prawo do godności – wyciągnęła rękę po dokument i zaczęła czytać. – W życiu nie mogłabym być prawnikiem – powiedziała po chwili. – Do tego trzeba mieć wyjątkowe predyspozycje.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Sobota 7 czerwca 2025🍀

Poranny zapach traw jest absolutnie nieporównywalny z niczym innym. Trawy urosły po ostatnim deszczu, niektóre są wyższe ode mnie. Szilka idzie jak w dżungli, w tunelu, niczego poza zielenią nie widzi. Zatrzymuje się co chwilę, obwąchuje miejsca ciekawie dla niej pachnące, czyta przekazy niedostępne dla ludzkich zmysłów. Nad zielenią unosi się leciutka mgiełka. Co chwilę zaczepiam o cieniutką pajęczą nitkę. Po kiego grzyba pajączku tkasz nitki w poprzek ścieżki? Chodzę z kijkiem, macham więc nim torując sobie drogę wśród pajęczych nici. Jest bardzo wcześnie rano, mam nadzieję, że mnie nikt nie widzi😀 Z daleka muszę wyglądać co najmniej dziwnie😀 Idzie Baba, macha kijkiem jakby walczyła z urojeniami…

Franuś przyszedł o trzeciej rano. Wpuściłam go, przekąsił kulki z miseczki i kazał się wypuścić. Jak sobie książę życzy tak ma być 🐈‍⬛😀 Poszedł spać do swojego kociego domku ustawionego na tarasie pod stolikiem, żeby ochronić domek z Frankiem przed deszczem. Domek kupił MS w necie z myślą,  żeby kotuś mógł się ukryć kiedy nas nie ma w domu. Myśleliśmy przede wszystkim o Szczawnicy, ale jak będzie w tym roku – nie wiem, czarno widzę szczawnicki urlop😢

Wróciłyśmy ze spaceru, Szilka zjadła śniadanie, ja z kawą usiadłam w ogródeczku. Chwila spokoju, u babci D. jeszcze nie słyszę ruchu, może trochę pośpi.  Delikatny wietrzyk ożywia ogródkowe roślinki. Nareszcie mogę na nie spokojnie spojrzeć. Trawa po deszczu urosła, trzeba skosić. Dwie tuje uschły na amen. Trzecia w środku ocalała nie wiadomo na jak długo. Pierwszy raz zakwitł różanecznik chociaż liście mu jakaś franca powygryzala, ma piękny kolor taki amarantowy. Aronia posadzona jako maleństwo zamieniła się w duży już krzaczek. Będzie miała sporo owoców i zrobię nalewkę, a co!

Śliczny mak kołysze się obok Skitusiowego drzewka. Sam się zasiał, pewnie wiatr ziarenko przyniósł, albo ptaszek jakiś upuścił i akurat tutaj wyrósł. Uwielbiam maki, są jak ucieleśnione duszki kwiatowe. Nie można ich zatrzymać, zerwać, uwięzić, natychmiast gubią płatki i odlatują w krainę makowych duszyczek oczekujących na kolejny kwiatowy sezon. Sikoreczka przyfrunęła, napiła się z psiej miski. Groszek zakwitł, posiałam raz przed laty i odradza się co roku. Trzeba go tylko dyscyplinować, bo puszczony na żywioł zarasta całe otoczenie. Co za zapach unosi się w powietrzu, w raju nie może być piękniejszy 🪻 W każdym raju, żeby nie było wątpliwości 🙂 Piwonie/peonie w tym roku zakwitły obficie. Może dlatego, że uwolniłam je z objęć groszku, który namiętnie piękne kwiaty dusił, albo z miłości, albo z zazdrości, żeby nie robiły mu konkurencji. Dosypałam świeżej ziemi, odżywiłam, a teraz odwdzięczają się kolorem i cudowną wonią.

W ubiegłym roku, przed wyjazdem do Szczawnicy, kupiłam w Biedronce trzy krzaczki. Z nazw tylko tawułkę zapamiętałam, która rośnie pięknie. Drugi z krzaczków ma śliczne maleńkie białe kwiatuszki w postaci miniaturowych dzwoneczków. Trzeci marnie wygląda, spróbuję go wzmocnić. Przyjęły się dwie hortensje, też z Biedronki, oraz dwie rozsadzone moje piwonie. Wprawdzie jeszcze nie zakwitły, ale to kwestia czasu. Ważne, że rosną.

Tak sobie myślę, że Natura jest cudowna, odradza się co roku bez względu na ludzkie rozterki i coraz gorsze cechy gatunku homo sapiens ujawniające się w zatrważającej ilości w ostatnim czasie. Zdecydowanie muszę odetchnąć i zająć się lepszą częścią świata… Poza tym wracam do realu, babcia D. idzie…

… biała piwonia z różowymi żyłkami na płateczkach …

… różowe piwonie cudnie wyglądają w zielonym gąszczu …

… maczek obok Skitusiowego drzewka …

… białe dzwoneczki na krzaczku, którego nazwy nie pamiętam …

… szalejący groszek pachnący …

… czosnek ozdobny, planuję kolejny dokupić jesienią, wyrósł niesamowicie …

… krzak aronii na pierwszym planie …

… Franuś w swoim domku …

…zamyślona Szileczka …

Udanego tygodnia życzę wszystkim zaglądającym do mojego kącika ❤️ Wypisałam sobie słowa Einsteina i postawiłam „na oczach”, żeby mnie mobilizowały do działania bez użalania się nad sobą i światem…

„NIE LICZY SIĘ TO, CO NAS CZEKA PÓŹNIEJ, LICZY SIĘ TO, CO ROBIMY TERAZ”

Niech Moc będzie z Wami ❤️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 17 komentarzy

Daję znak🍀♥️

No nie 😕 🙁 próbuję któryś raz pisać w telefonie i gdzieś ucieka, sama kliknę i wszystko znika. Mało tego, że nie potrafię w telefonie wstawić fotki, to jeszcze sobie kasuję to, co napisałam, buuu…

Dziękuję, że zaglądacie do mojego kącika, mimo iż w wyniku zawirowań życiowych sama rzadko tu bywam. Marzę o spokoju i powrocie do normalności…

W ramach samoobrony organizmu odsłuchuje w słuchawkach różne mądre podcasty podczas wykonywania domowych czynności. Zapewne w związku z wczorajszą niedzielą pełną emocji skojarzyły mi się słowa Einsteina – ” Każdy, kto przywykł do rządzenia, boi się wolności”. Trafne, prawda? Potem słuchałam dalej i zatrzymywałam, żeby zapisać to, co słyszę. Tak bardzo słowa genialnego człowieka pasują do dzisiejszych czasów, że chcę je przekazać dalej.

” Ludzkość zmierza ku podziałom. Technologia postępuje, ale moralność zostaje w tyle. Ludzie zapominają o swoim połączeniu, widzą wrogów zamiast odbicia samych siebie. To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne. Jeśli ludzkość nie uświadomi sobie swojej prawdziwej natury, może nie przetrwać kolejnego stulecia. Wybór należy do nas. Albo zaakceptujemy, że wszyscy stanowimy jedność, albo się zniszczymy. (…)  Wrogiem nie jest drugi człowiek, wrogiem jest ignorancja. Wiedza to światło, a światło zwycięża ciemność.”

Wydaje mi się, że tej wiedzy brakuje. Wiedzy o aktualnej sytuacji, o następstwach takich czy innych decyzji, czasem nawet wiedzy, że poza naszym grajdołkiem, polsko-polskim piekiełkiem istnieje inny świat 🙁 Wiedzy, że ludzie mający inny ogląd świata nie muszą się od razu wyzywać, bić czy nawet mordować, że mogą kulturalnie usiąść przy jednym stole i wymieniać się argumentami. To naprawdę możliwe, ale… czy zdziczeliśmy do tego stopnia, że w naszym wypadku jest to wykluczone?

Aha, a słowa Einsteina spisałam z kanału YT ” Subtelna rzeczywistość”.,  Nie potrafię w telefonie wstawić linka, więc sobie daruję, w Lapku (jak włączę) podam.

Na razie tyle, dałam znak, że jeszcze żyję 🙂 Dobrego tygodnia życzę i serdecznie pozdrawiam dziękując za odwiedziny.

🍀♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️🍀

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 23 komentarze

Już maj 2025 🍀🌹

Minął kwiecień. Mój miesiąc, który zawsze mnie cieszył. Tegoroczny kwiecień też mnie cieszył choć jednocześnie przyniósł bardzo trudne chwile. MS się połamał, stan babci D. się pogarsza, ja się potłukłam (albo żebro sobie „pękłam”, dr Google tak mówił, z innymi się nie kontaktowałam  😃 ). Absolutnie wszystkiemu musiałam podołać, czyli – zakupy, gotowanie, ogarnięcie domu, sprzątanie – takie z grubsza i „po łebkach”, obsługiwanie unieruchomionego MS, pilnowanie babci D. i jej nieodłącznego  towarzyszą Alzheimera, święta, urodziny oraz imieniny MS, moje urodziny… Największa radość to oczywiście wizyty dzieci, a przy okazji chłopcy skręcili nową ławeczkę do ogródka, oczywiście pod dyktando Calineczki. Pokazywała paluszkiem tacie  gdzie i co trzeba zrobić, nadzorowała wykonanie prac 🙂

…Calineczka z wiertarką (albo przykręcarką 🙂 ) w łapce, naprawdę sama obsługuje taki sprzęt …

… taki piękny i pyszny torcik Calineczka przywiozła …

W tym wszystkim nie miałam czasu na pisanie, ale bardziej chyba energii. Łatwiej zerknąć w telefon, coś przeczytać nawet przy posiłku. Dawniej zawsze czytałem przy jedzeniu (jeszcze taka ślepa nie byłam) i katorgą był niedzielny obiad, podczas którego mama wymagała kulturalnego zachowania przy stole usiłując nauczyć nas dobrych manier. My z Lucy jak nie czytałyśmy to się kłóciliśmy, albo zwyczajnie tłukłyśmy się (jak ja za siostrzycą moją tęsknię)…  –  Moja siostra | Anna Pisze

Jest lepiej, MŚ kuśtyka po domu, spokojnie mogę wyjść z Szilunią albo do sklepu. Skorzystałam z okazji i poszłam do Kik-a. Bardzo ten sklep lubię. Szukałam czegoś do domu i do ogródka, mam kartę klienta i różne rabaty w związku z tym. Akurat trafiłam, że przez cały tydzień były duże obniżki przy każdym kolejnym zakupie. zaopatrzyłam się więc w długie spodnie, w rybaczki i kilka bluzek (prezent urodzinowy od MS). Tak więc w tym całym splocie wydarzeń miały miejsce nie tylko trudne chwile ale dużo miłych również (dzieciaki, grill, ławeczka, nowe ciuchy, ogródek). W kwietniu była też rocznica śmierci babci Frani, urodzin prababci Marianny i babci Stefy. Urodziny dziadka Staszka to już maj, 1 maj. O babci i dziadku z Tenczynka wspominałam tu – Przełom kwietnia i maja | Anna Pisze

Na majówkę Calineczka z rodzicami pojechała do Szczawnicy z czego ja się bardzo cieszę. Nam się nie udało z wiadomych względów. W ogóle nie wiem jak to będzie. Stan babci D. jest taki, że nie nadaje się ona do zabierania jej gdziekolwiek. Dziś na przykład zeszła na dół o szóstej rano. Dopiero wróciłam z Szilką, miałam nadzieję na chwilę spokoju… cóż, nie udało się. Wstała chyba lewą nogą, bo wesoło nie było. Muszę ją jakoś wykąpać, nie wiem jak to będzie. Czasem współpracuje, ale częściej nie. Niejednokrotnie MS ją siłą prawie do wanny wkładał ślizgając się na odchodach… Oj dolo… Sama już ją kąpałam, gdy MŚ stał się połamańcem, myślę, że i tym razem się uda. Po chwili zapomina, że mnie zwyzywała od najgorszych. Ostatnio urwała roletę z okna i połamała plastikowe elementy. Na szczęście gwoździ nie wyrwała i udało się sam materiał na nich zawiesić. MS nadwyrężył sobie chorą rękę…

W ogródeczku wzięłam się za iglaki korzystając z pogody i dozoru MS nad matką. Okropnie tuje obeschły 🙁 Część mam nadzieję uratować, lecz dwie, niestety, są do usunięcia. Potrzebne są bardzo, oddzieliły nasz maleńki ogrodeczek od uliczki, po której jeżdżą auta, biegają dzieci, chodzą ludzie. Z drugiej strony – częściowo od sąsiadów, akurat na wprost dużych okien pokoju, teraz przez prześwity wszystko wewnątrz widać. MS szuka w necie jakiegoś szybko rosnącego drzewka, żeby zastąpić dwie uschnięte tuje.

Udało mi się odezwać, sklecić kilka zdań. Pozdrawiam najserdeczniej, dziękuję, ze zaglądacie, mimo iż rzadko  coś nowego się pojawia, kiedyś przecież sytuacja się zmieni i wrócę do normalnego pisania.

Pięknego, szczęśliwego maja życzę wszystkim dobrym duszyczkom 🍀🌹🍀💗🍀

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 18 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 58

Nadszedł wreszcie dzień ogłoszenia wyników egzaminów do konkretnego liceum. Najbardziej zainteresowane były Inga i Kasia jako babcie kandydatek na licealistki.

– Hej, hej! Kasia! Kasiula! – rozległ się dwugłos, składający się z głosu Ingi i Sabiny, dochodzący z ogródka Sabci.

– Jestem, jestem – odkrzyknęła Kasia pokazując się w oknie sypialni w ręczniku na głowie. –  Farbę kładłam. Co tam?

– Honoratka dostała się do liceum pierwszego wyboru – oznajmiła radośnie Inga. – Chodź do nas.

– Nie – Sabina zdecydowanie włączyła się  w rozmowę. – Ty siedź u siebie, masz łeb mokry, nie będziesz po ulicy latać w ręczniku. My przyjdziemy do ciebie.

– Tak w ogóle to mogłybyście zrobić dziurę w płocie, żeby nie trzeba było wychodzić na ulicę – zaproponowała Inga.

– To nie jest głupi pomysł – zastanowiła się właścicielka niedziurawego płotu. – Musimy z Kaśką wziąć go pod uwagę.

Po chwili siedziały we trójkę w ogródku Kasi, która już zdjęła ręcznik z głowy i suszyła na powietrzu świeżo ufarbowane włosy.

– Dobry masz ten kolor – stwierdziła Inga.

– Ale problem z kupieniem farby jest. Mikołaj zamawiał mi przez internet, tylko w takim sklepie była. Mam teraz zapas na pół roku.

– A potem?

– Nie wiem, może jeszcze uda się kupić? Jeśli nie to będę musiała szukać czegoś innego. Nie lubię zmian, więc muszę mieć nadzieję, że kupię tę farbę, do której przywykłam.

– Masz już jakieś wieści o Klarze? Nie wiesz czy się dostała?

– Jeszcze nie wiem, czekam aż dziewczyny zadzwonią, siedzę jak na szpilkach. Dlatego wzięłam się za farbowanie, żeby nie myśleć. Dobrze, że przyszłyście – powiedziała Kasia na powitanie.

Rozległ się sygnał telefonu. Kasia rzuciła się w stronę skąd sygnał dochodził, komórka wypadła jej z rąk trzęsących się ze zdenerwowania, Inga zdążyła złapać aparat zanim upadł na beton.

– Łukasz? No mówże…tak? Naprawdę? Dostała się? Hurra!!! … Nic się nie działo tylko mi komórka wyskoczyła z rąk, ale Inga złapała…Ma refleks dziewczyna… Przyjedziecie? Dobrze, czekam. Pa, ucałuj dziewczynki.

– Dostała się? – Inga i Sabina chciały mieć całkowitą pewność.

– Tak, udało się! Kamień z serca! Ale… Inga, dziękuję za uratowanie telefonu. Gdybyś go nie złapała, rozwaliłby się na betonie w drobny mak i skąd wiedziałabym jak Klarci poszło?

– Zadzwoniłabyś ode mnie – spokojnie powiedziała Sabina. – Albo od Tolka z komórki.

– Właśnie, albo od nas – dodała Inga.

– O matko, jaka ja głupia jestem – jęknęła Kasia. – Przecież mogę zadzwonić z Mikołajowej komórki. Rozum mi całkiem odebrało i wyłączyło myślenie przez ten stres piekielny.  Inga, ale ty to szybka jesteś, żeś ten telefon złapała… Nie do wiary!

– Wiecie co? To głupie, ale ciągle mam wrażenie, że bezustannie dokądś, po coś albo z czymś się spieszę. Z jedzeniem, z piciem, z chodzeniem, z przygotowywaniem różnych rzeczy. Nigdy nie ma mnie w chwili obecnej, gnam myślą do przodu robiąc cokolwiek.

– Wszystko przez ten czas, który zwariował. Już ustaliłyśmy, że oszalał i pędzi bez opamiętania – powiedziała Sabina sięgając po kubek z kawą. – Wiecie co wczoraj zrobiłam? To a propos kawy. Odlałam z czajnika trochę wody na kawę do małego garnuszka, żeby mniej prądu zużyć niż przy całym czajniku. Szybko się zagotowała. Wsypałam kawę do kubka, dodałam cukier, wlałam wodę z czajnika, dolałam mleko z lodówki, wymieszałam, oblizałam łyżeczkę i zimna!!! Ale się zdziwiłam, durna baba, zamiast z garnuszka gorącą wodę to ja wlałam zimną z czajnika!

– Masz dowód, że odruch jest zdrowszy od pamięci – zaśmiała się Kasia.

– Ze dwa dni temu miałam podobną „przytrafkę”. Ale nie ze swojej winy – powiedziała Inga. – Kilka razy dziennie mówię teściowej, żeby nie dolewała surowej wody do czajnika, jeśli nie ma zamiaru gotować. Ona ma głupi zwyczaj wlewania i w czajniku jest surowa woda zamiast gotowanej. Zagotowałam sobie odrobinę właśnie na kawę, wyłączyłam i odwróciłam się, żeby rozpuszczalną kawę wsypać do kubka. Po czym sięgnęłam po czajnik, zalałam kawę, wymieszałam, wzięłam łyk a kawa zimna! Jak u ciebie, Sabcia. Zgłupiałam całkiem, macam czajnik, ciepły to jakim cudem woda zimna?

– Jakim?

– Teściowa przemyka się jak duch, bezszelestnie. Przez tę chwilę, kiedy ja sięgałam po kawę na wyższą półkę, wsypałam ją i posłodziłam, ona już zdążyła przemknąć za moimi plecami, nalać zimnej wody i zniknąć.

– Dlaczego ona tak robi? – zdziwiła się Sabina.

– A dlaczego przecięła kabelki od dwóch ładowarek? – pytaniem na pytanie odpowiedziała Inga.

– Jest chora – rzekła Kasia. – Po prostu. Taka jest odpowiedź na wszystkie dziwactwa. Przecież nie robi tego świadomie, nie wie co robi i po co. Nie jest w stanie wiązać ze sobą faktów, ani wyciągać wniosków. Tak już jest. Ale ale, nie widziałam Patuli od kilku dni, sprawdzałyście co z nią?

Patula czyli Patrycja Dębowska mieszkała przez ścianę z Sabiną. Dopóki nie zajęła sąsiedniego segmentu Sabina nie wiedziała, że zmienił się właściciel domku, który pozostawał wciąż niewykończony ze względu na spór toczony przed sądem z Budowlańczykiem.

– Najwyraźniej facet stracił ochotę na zamieszkanie w kłopotliwej inwestycji – orzekła Sabina.

– A może zabrakło mu pieniędzy na wykończenie? – zastanawiała się Inga.

Niedoszły sąsiad po prostu sprzedał domek i  zniknął. Niedokończoną inwestycją zajęła się mama Patrycji, będąca niezwykle energiczną niewiastą Wiesia Dębowska. Mąż Wiesi, a ojciec Patrycji imieniem Władysław był człowiekiem spokój ceniącym sobie nade wszystko. Z reguły zgadzał się ze zdaniem swojej małżonki, nie miał nic przeciw jej ciągle nowym pomysłom, które natychmiast starała się realizować. Chciał tylko jednego w zamian za popieranie szaleństw ukochanej towarzyszki życia – pozostawienia go w spokoju. Największą radością pana Władysława było oddawanie się czytaniu całą duszą, nurkowanie w świecie książek ze szczególnym uwzględnieniem historycznych, był bowiem historykiem z zamiłowania i zawodu. Chociaż sporo starszy od swej przedsiębiorczej Wiesiuni  jeszcze pracował na uczelni, odbywał spotkania, konsultacje, brał udział w sympozjach, prowadził zajęcia ze studentami oraz czuwał nad postępami w pisaniu kilku prac magisterskich. Natomiast sprawy budowy, remontu, urządzania wnętrza wywoływały w nim panikę i przerażenie. Zmykał wtedy do swego pokoju, będącego właściwie gabinetem, w którym pracował.

– Wiesiuniu, zrobisz jak będziesz chciała i na pewno będzie dobrze – mawiał przed zniknięciem za drzwiami swego azylu.

Wiesia zaś z dziką rozkoszą zajęła się wykańczaniem i urządzaniem domu córki. Z jej czynnym udziałem oczywiście, bowiem typem despotki Wiesia nie była. Przy okazji poznała sąsiadki córki, dała się zaprosić najbliższej – czyli Sabinie – na kawę, poznała Kasię i Ingę. Zaprzyjaźniły się, stwierdziwszy, że wszystkie „są z tych, co znają Józefa”. Poleciła Wiesia córkę pod opiekę nowym koleżankom i spokojnie mogła z Władeczkiem wyjechać na drugi koniec świata.

– Ja nie wiem, ale ciebie, Sabcia, widziałam. Po co szłaś do Patuli? – spytała Inga.

– Koty nakarmić.

– A czemu ty? – zdziwiła się Kasia.

– Bo mam najbliżej.

– Ale czemu karmisz?

– Żeby nie były głodne – zaśmiała się Sabina.

– No nie wytrzymam … – zaczęła Inga.

– Patrycja musiała pilnie wyjechać do Krakowa i poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się kotami – wyjaśniła

– To mów tak od razu, a nie każ się domyślać – wyraziła Inga swoje zdanie. – Już nie mam siły łamać sobie głowy nad zagadkami.

– A po co pojechała, nie wiesz? – zainteresowała się Kasia.

– Do siostry,  rodzinne sprawy jej się pokomplikowały, rodzice nie mogli ponieważ pojechali oboje na jakieś sympozjum naukowe na drugi koniec świata – odpowiedziała  Sabina.

– To znaczy, że na sympozjum pojechał Władek, a Wiesia w charakterze ozdoby, to znaczy osoby towarzyszącej – uśmiechnęła się Inga.

– No tak, tak właśnie to wygląda, nie pomyliłaś się  – zgodziła się chwilowa opiekunka kotów Patrycji.

– Fajna ta nasza Patula, nasza w sensie sąsiadka – powiedziała Kasia. – Wiecie przecież, że po stosunku do zwierząt oceniam ludzi. Ona kocha zwierzaki, opiekuje się starymi kotami zmarłej ciotki. Chciała mieć psa, ale nie może ze względu na pracę i częste wyjazdy, więc zajęła się kotami i straszna kociara się z niej zrobiła. Wspiera też schronisko dla bezdomnych zwierząt.

– Marysia była niedawno u Jagny i poszły razem do Patuli, robiły jej w ogródku zdjęcia z kotami. Maryśka mówiła, że na jakąś wystawę – Sabina odstawiła swój kubek po kawie. – Chcecie jeszcze po naparsteczku nalewki?

– Czy my nie za często sięgamy ostatnio po nalewki Sabinki? – zatroskała się Inga.

– Ty się nie troskaj za bardzo – zaśmiała się Kasia. – Jak dają to korzystaj, poza tym trzeba za nasze wnuczki wznieś toast, za ich pierwszy poważny sukces.

– Chyba, że tak – zgodziła się Inga. – Za nasze dziewczynki koniecznie.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Radosnych Świąt 🐣🐰🍀💗

🐰🐰🐰🐤🐥🐤🐥🐣🐣🐣🐤🐥🐤🐥🐰🐰🐰

Kochani zaglądający do mojego kącika ♥️

Z całego serca życzę dobrych Świąt, zdrowych, rodzinnych, wesołych, beztroskich, abyście zapomnieli na ten czas o kłopotach, cieszyli się wiosną i obecnością Bliskich

♥️🍀🐣🐣🐣🍀♥️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 9 komentarzy

Babie lato i kropla deszczu” – 57

W nocy rozległy się grzmoty, błyskawice rozświetliły ciemne niebo. Wyrwana z głębokiego snu Inga usiadła na łóżku. Przyłożyła do oka ekranik komórki usiłując odczytać godzinę. Wreszcie udało się, wyświetlały się cyferki informujące, iż jest godzina zero czterdzieści siedem. Feliksa nie było w sypialni. Oprzytomniała całkowicie. Usłyszała głos męża dobiegający z przedpokoju. Uspokajał Zorkę wystraszoną przez burzę. Lunął deszcz mocny, gwałtowny. Feliks szybko zamknął okna połaciowe w gabinecie i u matki. Zorka piszczała ze strachu. Inga kucnęła przy suni i przytuliła drżące stworzonko.

Zadzior spał na dole, od czasu do czasu jednym okiem leniwie omiatał otoczenie. Co mu tam burza! Kiedy jeszcze był psim policjantem niejedno przyszło mu przeżyć. Pewnie, że nie takie sytuacje jak komisarz Alex z serialu telewizyjnego, to ludzkie wymysły są, niemniej się działo, oj działo! W ostatniej akcji, w której brał udział, został ranny i już do służby nie wrócił. Jego ówczesny człowiek przyprowadził do niego Feliksa, tego dzisiejszego ludzia. Pogłaskał Zadziora po głowie i powiedział, że teraz ten nowy ludź będzie z nim pracował. I jeszcze powiedział, że go bardzo kocha i, że będzie jego, Zadziora, odwiedzał. Zadzior niejedno widział jako pies pracujący, przyzwyczajony był do współpracy  z różnymi ludziami. Poza tym wierzył i ufał swemu przewodnikowi.

Obwąchał wtedy tę nową rękę,  pozwolił się dotknąć. Potem kilka razy przychodził do niego ten nowy ludź wabiący się Feliks, przychodził do psiej kliniki dopóki Zadziorowi nie zdjęli opatrunków.  Doktor powiedział, że pies jest zdrowy i może iść do domu. Razem z przewodnikiem i Feliksem pojechał Zadzior w zupełnie nowe miejsce, w którym jeszcze  nigdy nie był, przecież by to pamiętał. Tam była też kobieta, która bardzo się ucieszyła z jego, Zadziora, przyjazdu. Przewodnik wytłumaczył mu, że teraz będzie tu jego nowy dom i będzie miał nowych przewodników: Feliksa i Ingę. Zadzior przyjął informację do wiadomości, lecz był już bardzo zmęczony więc położył się na wskazanym miejscu i usnął, przecież wciąż był osłabionym rekonwalescentem i musiał nabrać sił.

Kiedy się obudził, Inga przykucnęła obok jego posłania, delikatnie głaskała go po głowie i mówiła cichym, miłym głosem. Nie był do takich przemówień przyzwyczajony, do tej pory wydawano mu krótkie komendy, a wtedy koncentrował uwagę na wykonaniu zadania. Teraz zrobiło mu się nagle bardzo przyjemnie, poczuł się dobrze i bezpiecznie. Jakiś głos w głębi psiej duszy podpowiadał mu, że nadszedł dla niego szczęśliwy czas, że może zaufać tej całej Indze.  Podniósł łeb, spojrzał miodowymi ślepiami, polizał gładzącą go rękę. Oparł olbrzymi łeb o jej udo i przymknął oczy. Inga poczuła wzruszenie. Przyjaźń została zawarta.

Zadzior pokochał nowych opiekunów całym sercem, które dotąd takich uczuć nie znało. Umysł koncentrował się na wykonaniu rozkazu nie dopuszczając serca do głosu. Teraz nic nie musiał. Jadł pyszne żarełko, spał, chodził na spacery, pilnował ogródka, bawił się jak mały szczeniak, był głaskany, przytulany i po cichu karmiony smakołykami przez babcię Walę, jeszcze jednego ludzia mieszkającego w jego nowym domu. Wprawdzie Inga się o to gniewała, że mu zaszkodzi albo, że utyje, ale on nie wiedział co znaczy takie słowo „utyje”, więc się nie przejmował.

Potem do nowego stada dołączyła Zorka. Inga mu powiedziała, że to będzie jego siostra. Uśmiał się szczerze całym pyskiem, bo ta niby siostra do niego całkiem niepodobna była, do tego czasem jazgotliwa, histeryczka jakaś. Z czasem się uspokoiła, opowiedziała mu swoją historię kiedy już przestała się bać. Mieszkała od małej szczenisi u tamtych pierwszych ludzi. Pewnego razu zaczęli pakować walizki, zanieśli do auta, zamknęli dom i powiedzieli, żeby sobie radziła sama, bo oni tu nie wrócą. I żeby się cieszyła, że jej do drzewa nie przywiązali. Ona na początku nie wiedziała z czego ma się cieszyć. Czekała na nich pod bramą i czekała ale ich nie było. Potem przyjechali jacyś inni ludzie i weszli do środka, ale jej nie wpuścili. Odganiali ją, a dwaj chłopcy od tych ludzi rzucali w nią kamieniami. Jeden uderzył ją w łapkę  i bardzo bolało. Kuśtykając uciekła stamtąd.  Głodna była i spragniona. Nauczyła się zdobywać pożywienie, polowała na myszy, koniki polne, na ptaki. Raz natrafiła na martwego psa przywiązanego do drzewa łańcuchem. I teraz zrozumiała o czym mówili tamci pierwsi ludzie. Pies był martwy, całkiem, nie dał się obudzić. Przerażona pobiegła przed siebie, wyskoczyła na drogę i o mało jej nie uderzyło auto. Było jej już wszystko jedno. Usiadła na tej drodze i rozpłakała się. Z auta wyskoczyła kobieta i dziewczynka, za nimi człowiek. Ona nie miała siły się ruszyć, siedziała i płakała. Wtedy kobieta pomału się zbliżyła, zaczęła do niej mówić łagodnym, dobrym głosem. Zorka położyła się na ziemi i zamknęła oczy.

– Mamusiu, ten piesek umarł – zawołała dziewczynka i rozpłakała się.

– Nie, Honoratko, jest tylko bardzo zmęczony. Zmęczona, bo to sunia.  Doman, przynieś kocyk z bagażnika. Spróbujemy ją przenieść na koc i włożyć do samochodu.

Zabrali ją do auta  i przywieźli tutaj, do Zadziora. Wyleczyli, wykarmili i powiedzieli, że nigdy  nikomu jej nie oddadzą. W ten sposób Zadzior poznał nie tylko swoją przyszywaną siostrę, ale i resztę stada, które było jego stadem, tylko nie mieszkało z nim na zawsze lecz często przyjeżdżało. Wkrótce potem przybyło jeszcze szczeniątko, ludzkie szczeniątko, taki malutki, śmieszny berbeć, którego psiaki pokochały od razu. Kiedy berbeć wabiący się Ewelinka zaczął sam chodzić (a u ludzi bardzo długo to trwa), lubił się do nich przytulać, czasem nawet usypiał na psim posłaniu razem z psimi opiekunami.

Zadzior podniósł się z legowiska i zwrócił łeb w kierunku zdenerwowanej Zorki. Powiedział jej, żeby się przestała bać, przecież nic się nie dzieje, to tylko burza i zaraz pójdzie sobie dalej. Więc niech Zorka już się uspokoi i pozwoli wszystkim spać. Jeżeli się tak bardzo boi to on ją zaprasza do swojego legowiska, wtedy na pewno poczuje się bezpiecznie.

Z uczuciem ulgi Inga i Feliks złożyli zmęczone głowy na poduszkach. Może uda się pospać do rana.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 8 komentarzy

Poplątany kwiecień 2025

Dopiero się marzec zaczął a tu hop! I już przeskakuje do kwietnia. Kwiecień to mój miesiąc, mam więc nadzieję, że wreszcie odżyję. Słoneczko wstaje wcześnie i ja razem z nim. Raniutko z Szileńką możemy iść na łąkę, która już łąką być przestała, bo zarosła ją nawłoć i zrobił się gąszcz nie do przejścia, jedynie jedna ścieżka prowadzi na drugą stronę. Możemy też iść do lasku, jeśli ona ma na to ochotę, ponieważ jest już jasno. Jak jest jasno to ja żyję, a kiedy jest ciemno – śpię i nic na to nie poradzę.

🪻🪻🪻

Tak zaczęłam wpis jeszcze w marcu. Na tym pisanie się skończyło. MS ma złamaną rękę  i biodro, uziemiony został na 6 tygodni. Wyobrażacie sobie, że w tej sytuacji muszę pomagać MS i jednocześnie oka z babci D. nie spuszczać? Idąc do apteki po leki dla MS z kolei ja pocałowałam ziemię przed apteką, nie mam pojęcia jak to możliwe na równym chodniku. Stłukłam sobie żebro, nabiłam siniaki i bez ibupromu nie funkcjonuję. Jeszcze na dodatek babcia D. padła na podłogę, musiałam ją dźwigać na łóżko z moją bolącą ręką, a teraz wciąż narzeka, że ma guza. Taki początek mojego kwietnia 🙁 Cóż, może już się wyładowało, wybuchło to, co miało i już teraz pójdzie ku lepszemu. Najlepszy dowód, że włączyłam Lapka. Nie mogłam go włączać i zostawiać, bo babcia D. tańczy bezustannie charlestona, zatacza się niczym w pijanym widzie i na pewno zrzuciłaby Lapka na podłogę. Nie zrósłby się po sześciu tygodniach…

Już ogarnęłam całość, wytłumaczyłam sobie, że nie zrobię więcej niż mogę i zadbać muszę o siebie, bo tylko ja jestem na chodzie. W razie potrzeby oczywiście chłopcy pomogą, ale takiej potrzeby na razie nie ma. I mam nadzieję, że nie będzie.

…zdjęcie już było, ale widok jest identyczny, adekwatny do tegorocznej wiosny…

 

Na razie tyle, już muszę interweniować. Pozdrowienia i wiosenne uściski dla wszystkich zaglądających ❤️❤️❤️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 56

Jagna kończyła dyżur w „Filiżance” i z niecierpliwością spoglądała na drzwi. Przyjaciółki miały nadejść lada chwila, a ona nie mogła się doczekać chwili przekazania im najnowszych wiadomości z zielonej wyspy. Nareszcie przyszły. Najpierw Marysia, chwilę później Bogna.

– Dziewczyny, słuchajcie, to się po prostu nie mieści w głowie – obwieściła Jagna.

– Dużo się nie mieści, a co konkretnie tym razem? – spytała Marysia.

– Dworek!

– I co z nim? Stoi, dwa dni temu przechodziłam koło niego z psami – Bogna przyglądała się Jagnie z zainteresowaniem.

– Nie patrz się jakbyś mnie pierwszy raz na oczy widziała – Jagna powstrzymała grymas jakby sobie nagle coś przypomniała.

– Hi hi, teraz Jagna powinna zrobić „łeee” jak znajoma krowa kucharza na czekotubce – zaśmiała się Marysia.

– Nawet miałam taką ochotę. Skąd wiedziałaś? Ledwo się powstrzymałam – Jagna spojrzała na Marysię jakby czarownicę we własnej osobie zobaczyła.

– Zobaczcie jak reklamy wchodzą w nasze codzienne życia – zauważyła Bogna. – Wystarczy drobiazg i wszyscy mają identyczne skojarzenia.

– Nie wszyscy tylko ci, którzy akurat reklamy oglądają.

– Wcale ich nie trzeba oglądać, żeby wchodziły do mózgu. Robią to wbrew twojej woli, a ty o tym nic nie wiesz.

– I potem robisz „łeee” nie zwracając uwagi czy to wypada – zachichotała Marysia.

– Przecież wcale nie zrobiłam „łeee” – obruszyła się Jagna.

– Ale chciałaś – chichotała dalej Marysia.

– Jakbym się nie przyznała, to byście nie wiedziały – broniła się Jagna.

– Czy myśmy całkiem zwariowały? – zastanowiła się Bogna.

– Nie, tylko … jak świstak zawijamy w te sreberka… czyli dajemy sobą manipulować reklamom – odpowiedziała Marysia poważniejąc.

– Coś podobnego, a wszystko się zaczęło od Dworku – Bogna pokiwała głową.

– No to wreszcie powiedz o co chodzi z tym Dworkiem – przypomniała sobie Marysia początek rozmowy.

– Mama Alana zobaczyła Dworek na zdjęciu i zakochała się w nim – oświadczyła Jagna.

– Ja też się zakochałam. Niestety, bez wzajemności, Dworek pozostał nieczuły na moje uczucia – przymrużyła oko Bogna.

– Ja się zakochałam w modrzewiowym domku, wasz Dworek mi nie imponuje – powiedziała Marysia z wyniosłą miną i usteczkami ściągniętymi „w ciup”.

– Nie kręć, nie w domku tylko we wnuku właściciela – bezlitośnie odkryła prawdę Jagna.

– A musisz tak głośno, żeby wszyscy słyszeli?

– Bo co? Jesteś niedostępna jak góra zimą i zwykłe ludzkie uczucia nie mają do ciebie dostępu? Mogę nawet wejść na stolik i głośno oznajmić wielką nowinę – Jagna już podnosiła się z krzesła.

– Zamorduje cię, normalnie zamorduję – syknęła Marysia.

– Normalnie czyli jak? – zainteresowała się Bogna. – Kryminałów nie czytam, bo nie lubię, dlatego nie wiem jak teraz jest normalnie.

Przyjaciółki roześmiały się, a widok zdziwionych min ciotek Filiżankowych Marysinych dodatkowo je rozbawił.

Dokumentnie zaś rozłożył je na obie łopatki – można powiedzieć i doprowadził do huraganu śmiechu – widok osobnika, który po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka po czym stanął zaskoczony niespodziewanym powitaniem.

– No proszę, proszę, uderz w stół… – zaczęła Bogna.

– Coś ty, to nie pasuje – przerwała jej Jagna, – przecież się jeszcze nie odezwał. Raczej pasuje: o wilku mowa…

– Ale o tym co jest tuż, nie o tym co nosił razy kilka… – parsknęła śmiechem Bogna.

– Dopiero się okaże kto tu kogo będzie nosił – Jagna przymrużyła lewe oko prawym znacząco spoglądając na Marysię.

Dziedziczka „Filiżanki” spojrzała na przybyłego osobnika i zmarszczyła czoło.

– Co ty tu robisz? – odezwała się groźnym tonem, co jeszcze bardziej rozbawiło przyjaciółki.

– Kto? Ja? – obejrzał się Hubert za siebie, on to bowiem pojawił się na linii strzału ukochanej.

– Ty! Widzisz kogoś za sobą?

– Gdybym wierzył w duchy to pewnie bym jakiegoś zobaczył – odpowiedział. – Ponieważ jednak nie wierzę więc nie widzę.

– Miałeś przyjechać jutro, dlaczego tutaj jesteś w tej chwili?

– Stęskniłem się, chciałem jak najszybciej zobaczyć pewną wściekającą się osóbkę i jestem – usta zaczęły mu się rozjeżdżać w szerokim uśmiechu.

– No wiesz! Jestem nieprzygotowana! Nienawidzę takich niespodzianek! Wszystko miało być przygotowane na jutro! Co ty sobie w ogóle myślisz?

– Oj, długo by opowiadać co ja sobie myślę. I, Marysiu, nie chciałabyś na pewno, żebym o tym opowiadał publicznie – uśmiechnął się uroczo do wybranki swej, puszczając oko do jej przyjaciółek. – Poza tym, Marysieńko droga, do ciebie przyjdę jutro skoro tego sobie życzysz, a dzisiaj mam sprawę do mojej kuzynki.

– Słucham? O matko, coś nowego wiesz – punkt odniesienia natychmiast się zmienił jak również brzmienie głosu Marysi.

– O mnie mówisz? – po chwili zapytała Bogna badawczo wpatrując się w twarz Huberta.

– Nie mam tu innej kuzynki – uśmiechnął się ciepło.

Wyciągnął do niej ręce, po chwili wahania Bogna również podała mu swoje i przez  moment patrzyli sobie wzajemnie w oczy, niezwykłe oczy, które właściwie odegrały podstawową rolę w rozwikłaniu zagadki. Nie tylko „nowoodkryci” kuzyni poczuli wzruszenie, pozostali obecni również.

– Był kiedyś w telewizji taki program, w którym odnajdywały się rodziny po rozłące, po wieloletnim nieraz niewidzeniu – przypomniała sobie Jagna. – Też się wtedy wzruszałam.

Po chwili wzruszeń należało pokrzepić siły fizyczne i wzmocnić ciało jakimś dobrym jedzeniem. Usiedli razem przy stoliku, ciotka przyniosła coś na ząb. Jagna sięgając po szklankę z colę wychlapała trochę napoju na Hubertowe spodnie.

– Marysiu, twoja przyjaciółka wyraźnie mnie nie lubi – powiedział Hubert puszczając oko do Jagny.

– Więc nie żeń się z nią tylko ze mną – spokojnie powiedziała Marysia.

– Muszę to przemyśleć…

– Po co masz  myśleć? Poczuj, serce zawsze wystrychnie rozum na dudka, jak ktoś mądrze powiedział.

– Jedz, Marysiu, – uśmiechnął się . – Czekasz aż ci jedzenie zestarzeje, żeby zażądać odszkodowania?

– Zgłupiałeś ?

– Przy tobie całkiem – uśmiechnął się  Hubert.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 55

Jagna wróciła do domu, zmęczona  kilkugodzinnym chodzeniem po Ikei i Agacie, oglądaniem mebli, dopasowywaniem rzeczywistości do wyobrażeń. Odgrzała sobie w kuchni obiad, zjadła ze smakiem nie myśląc o nadmiarze wagi, rozgrzeszając się w związku ze zmęczeniem po kilkugodzinnym chodzeniu w takich butach! Buty były piękne, lecz zupełnie nie nadawały się na kilkugodzinne wędrówki po sklepach wielkopowierzchniowych. Włączyła komputer, zaczęła przeglądać pocztę. Uśmiechnęła się na widok postu od Alana. Zaczęła czytać i całkiem pogrążyła się w rozmowie z ukochanym.

@ Jagienka, ja myślałem o tym pięknym Dworku, który widzieliśmy na spacerze.

@ Ja często o nim myślę, jak o wakacjach u babci, bo tak mi się kojarzy. Czasem idę tam na spacer z Zadrą.

@ Pogłaszcz ją ode mnie.

@ Już 🙂

@ Mogę Ciebie o coś spytać?

@ Oczywiście, o co chodzi?

@ Jagienka, czemu Ty nie chcesz być moją żoną tu, u mnie? Ciągle o tym myślę i nie wiem.

@ Alan, to nie jest taka prosta sprawa. Gdybym miała 18 lat rzuciłabym wszystko i pognała do Ciebie. Ale nie mam.

@ To co z tego?

@ To, że inaczej już patrzę na życie, na różne zobowiązania.

@ Ty masz zobowiązania?

@ Hi hi, a kto ich nie ma? Nie mogę zostawić rodziców samych sobie. Nie są coraz młodsi, lecz odwrotnie. Mogą potrzebować mojej pomocy i opieki.

@ Czy to znaczy, że ja muszę do Polski przeprowadzić się, żeby być z Tobą?

@ Na to wygląda. Ale wiesz, nic na silę.

@ Co to znaczy?

@ Że ja Cię do niczego nie zmuszam.

@ Ty mnie nie zmuszasz. Ja od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby powrócić na ojczyzny łono.

@ Że jak?

@ No, jak ten pan Tadeusz od Robaka.,

@ Aha  :):) 

Po dłuższej chwili

@ Jagienka, czemu nie piszesz?

@ Bo musiałam się wyśmiać. Cudny jesteś.

@ Fajnie, tylko czemu?

@ Teraz Ci nie wytłumaczę J Przypomnij jak przyjedziesz :):):)

@ Ja bym chciał jak najszybciej, bo mam pewien pomysł. Ale musiałbym na dłuższy pobyt, tylko nie chcę cały czas mieszkać u dziadka, a on mnie nie chce do hotelu puścić. Mówi, że jest stęskniony.

@ Nie dziwię się. Ale nie musisz szukać hotelu.  Możesz się zatrzymać u mnie.

@ Przecież Ty masz malutki ten swój pokoik u rodziców. No i trochę głupio bym się czuł. Nie kazałaś mówić rodzicom, że jesteś narzeczona.

@ Alan, u mnie! Kupiłam mieszkanie! Wprawdzie na razie mam tam tylko materac dmuchany, ale podwójny :):):)

@ Naprawdę? I będziesz urządzać mieszkanie?

@ Będę.

@ Będziesz kupować meble?

@ Będę.

@ I będziesz malować ściany?

@ Nie będę. Są pomalowane 🙂

@ A ja mógłbym Tobie pomóc?

@ W czym?

@ We wszystkim Jagienka :):):)

@ Jeśli  taki chętny jesteś… Właściwie czemu nie? Żartuję, fajnie by było 🙂  Ale co to za pomysł, o którym wspomniałeś? Ten, z którym przyjedziesz. A poza tym –  co na to Twoja mama, sama zostanie?

@ Nie, sama nie zostanie, ona ma przyjaciela, takiego prawie męża. A ja myślę o własnym studio nagrań w Warszawie. To byłaby taka  właściwie mała filia firmy, w której pracuję. Zainteresował się prezes moim pomysłem i obiecał wesprzeć. Nie widziałaś, czy Dworek w dalszym ciągu jest do sprzedania?

@ Dworek?!!!

@ Tak, Dworek. On nie jest bardzo duży, ale stoi w osobnym miejscu, nikt nie będzie przeszkadzał. Moja mama jak zobaczyła  zdjęcie, to się nim zakochała, w Dworku. Mówi, że zawsze marzyła, żeby mieć restaurację albo szkółkę tańca irlandzkiego.

@ O matko!… Skarbie, wiesz, to niekoniecznie ze sobą współgra.

@ Ale co?

@ Taniec irlandzki z restauracją. Poza tym knajpa w Dworku już była i padła, więc to  nie ma sensu.

@ Zaraz Ci wytłumaczę tylko poczekaj…

@ Czekam, wytłumacz dokładnie, bo niczego nie rozumiem.

@ Mojej mamy przyjaciel, ten prawie mąż, był tancerzem dawniej. Tańczył nawet w inscenizacji „Lord of the dance”. Teraz jest na emeryturze i uczy tańca dla przyjemności, bo to jego pasja. Dla pieniędzy też, chociaż on ma ich bardzo dużo. I z moją mamą pomyśleli, że chętnie zamieszkaliby w tym Dworku. Ja zrobiłbym studio, oni szkółkę, a potem coś jeszcze, zobaczymy na miejscu.

@ Pomysł mi się podoba, ale oni tu nie zarobią na życie!

@ Oni nie muszą zarabiać, bo już zarobili dawno temu.

@ Alan, ja chyba dalej nie rozumiem co do mnie piszesz. Zarobili tyle pieniędzy, że więcej nie muszą?! Bredzisz?

@ Nie bredzę, Jagienka, ja mówię prawdę. Chcą żyć dla radości, dla przyjemności wykorzystując zarobione przez całe życie pieniądze. Poza tym oni  mają… te… em…emerytury i z nich mogą żyć. Jak się nie uda to wrócą do domu, ale dlaczego ma się nie udać? Mama się na hotelarstwie zna od lat.

@ Zaraz, hotelarstwo? Miała być restauracja, taniec a jeszcze hotel?

@ Jeszcze studio nagrań.

@ Kochany, już Ty lepiej przyjeżdżaj. I to jak najszybciej, bo ja do tego czasu jajko zniosę.

@ Jagienka, jajko zniesiesz? Co to znaczy? Myślałem, że kura jajko znosi.

@ Tak się mówi. Widzisz, żeby móc zamieszkać i żyć w tym kraju musisz się jeszcze wiele nauczyć.

@ Przecież ja się szybko uczę. Wiem, że motor musi być schowany za płotem z kluczem, widzisz?

@ Fakt, dobrze zapamiętałeś. Bystry jesteś, hi hi… Teraz muszę kończyć, potem się odezwę. Pa, kochany :):):)

cdn. 

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy