Nadszedł wreszcie dzień ogłoszenia wyników egzaminów do konkretnego liceum. Najbardziej zainteresowane były Inga i Kasia jako babcie kandydatek na licealistki.
– Hej, hej! Kasia! Kasiula! – rozległ się dwugłos, składający się z głosu Ingi i Sabiny, dochodzący z ogródka Sabci.
– Jestem, jestem – odkrzyknęła Kasia pokazując się w oknie sypialni w ręczniku na głowie. – Farbę kładłam. Co tam?
– Honoratka dostała się do liceum pierwszego wyboru – oznajmiła radośnie Inga. – Chodź do nas.
– Nie – Sabina zdecydowanie włączyła się w rozmowę. – Ty siedź u siebie, masz łeb mokry, nie będziesz po ulicy latać w ręczniku. My przyjdziemy do ciebie.
– Tak w ogóle to mogłybyście zrobić dziurę w płocie, żeby nie trzeba było wychodzić na ulicę – zaproponowała Inga.
– To nie jest głupi pomysł – zastanowiła się właścicielka niedziurawego płotu. – Musimy z Kaśką wziąć go pod uwagę.
Po chwili siedziały we trójkę w ogródku Kasi, która już zdjęła ręcznik z głowy i suszyła na powietrzu świeżo ufarbowane włosy.
– Dobry masz ten kolor – stwierdziła Inga.
– Ale problem z kupieniem farby jest. Mikołaj zamawiał mi przez internet, tylko w takim sklepie była. Mam teraz zapas na pół roku.
– A potem?
– Nie wiem, może jeszcze uda się kupić? Jeśli nie to będę musiała szukać czegoś innego. Nie lubię zmian, więc muszę mieć nadzieję, że kupię tę farbę, do której przywykłam.
– Masz już jakieś wieści o Klarze? Nie wiesz czy się dostała?
– Jeszcze nie wiem, czekam aż dziewczyny zadzwonią, siedzę jak na szpilkach. Dlatego wzięłam się za farbowanie, żeby nie myśleć. Dobrze, że przyszłyście – powiedziała Kasia na powitanie.
Rozległ się sygnał telefonu. Kasia rzuciła się w stronę skąd sygnał dochodził, komórka wypadła jej z rąk trzęsących się ze zdenerwowania, Inga zdążyła złapać aparat zanim upadł na beton.
– Łukasz? No mówże…tak? Naprawdę? Dostała się? Hurra!!! … Nic się nie działo tylko mi komórka wyskoczyła z rąk, ale Inga złapała…Ma refleks dziewczyna… Przyjedziecie? Dobrze, czekam. Pa, ucałuj dziewczynki.
– Dostała się? – Inga i Sabina chciały mieć całkowitą pewność.
– Tak, udało się! Kamień z serca! Ale… Inga, dziękuję za uratowanie telefonu. Gdybyś go nie złapała, rozwaliłby się na betonie w drobny mak i skąd wiedziałabym jak Klarci poszło?
– Zadzwoniłabyś ode mnie – spokojnie powiedziała Sabina. – Albo od Tolka z komórki.
– Właśnie, albo od nas – dodała Inga.
– O matko, jaka ja głupia jestem – jęknęła Kasia. – Przecież mogę zadzwonić z Mikołajowej komórki. Rozum mi całkiem odebrało i wyłączyło myślenie przez ten stres piekielny. Inga, ale ty to szybka jesteś, żeś ten telefon złapała… Nie do wiary!
– Wiecie co? To głupie, ale ciągle mam wrażenie, że bezustannie dokądś, po coś albo z czymś się spieszę. Z jedzeniem, z piciem, z chodzeniem, z przygotowywaniem różnych rzeczy. Nigdy nie ma mnie w chwili obecnej, gnam myślą do przodu robiąc cokolwiek.
– Wszystko przez ten czas, który zwariował. Już ustaliłyśmy, że oszalał i pędzi bez opamiętania – powiedziała Sabina sięgając po kubek z kawą. – Wiecie co wczoraj zrobiłam? To a propos kawy. Odlałam z czajnika trochę wody na kawę do małego garnuszka, żeby mniej prądu zużyć niż przy całym czajniku. Szybko się zagotowała. Wsypałam kawę do kubka, dodałam cukier, wlałam wodę z czajnika, dolałam mleko z lodówki, wymieszałam, oblizałam łyżeczkę i zimna!!! Ale się zdziwiłam, durna baba, zamiast z garnuszka gorącą wodę to ja wlałam zimną z czajnika!
– Masz dowód, że odruch jest zdrowszy od pamięci – zaśmiała się Kasia.
– Ze dwa dni temu miałam podobną „przytrafkę”. Ale nie ze swojej winy – powiedziała Inga. – Kilka razy dziennie mówię teściowej, żeby nie dolewała surowej wody do czajnika, jeśli nie ma zamiaru gotować. Ona ma głupi zwyczaj wlewania i w czajniku jest surowa woda zamiast gotowanej. Zagotowałam sobie odrobinę właśnie na kawę, wyłączyłam i odwróciłam się, żeby rozpuszczalną kawę wsypać do kubka. Po czym sięgnęłam po czajnik, zalałam kawę, wymieszałam, wzięłam łyk a kawa zimna! Jak u ciebie, Sabcia. Zgłupiałam całkiem, macam czajnik, ciepły to jakim cudem woda zimna?
– Jakim?
– Teściowa przemyka się jak duch, bezszelestnie. Przez tę chwilę, kiedy ja sięgałam po kawę na wyższą półkę, wsypałam ją i posłodziłam, ona już zdążyła przemknąć za moimi plecami, nalać zimnej wody i zniknąć.
– Dlaczego ona tak robi? – zdziwiła się Sabina.
– A dlaczego przecięła kabelki od dwóch ładowarek? – pytaniem na pytanie odpowiedziała Inga.
– Jest chora – rzekła Kasia. – Po prostu. Taka jest odpowiedź na wszystkie dziwactwa. Przecież nie robi tego świadomie, nie wie co robi i po co. Nie jest w stanie wiązać ze sobą faktów, ani wyciągać wniosków. Tak już jest. Ale ale, nie widziałam Patuli od kilku dni, sprawdzałyście co z nią?
Patula czyli Patrycja Dębowska mieszkała przez ścianę z Sabiną. Dopóki nie zajęła sąsiedniego segmentu Sabina nie wiedziała, że zmienił się właściciel domku, który pozostawał wciąż niewykończony ze względu na spór toczony przed sądem z Budowlańczykiem.
– Najwyraźniej facet stracił ochotę na zamieszkanie w kłopotliwej inwestycji – orzekła Sabina.
– A może zabrakło mu pieniędzy na wykończenie? – zastanawiała się Inga.
Niedoszły sąsiad po prostu sprzedał domek i zniknął. Niedokończoną inwestycją zajęła się mama Patrycji, będąca niezwykle energiczną niewiastą Wiesia Dębowska. Mąż Wiesi, a ojciec Patrycji imieniem Władysław był człowiekiem spokój ceniącym sobie nade wszystko. Z reguły zgadzał się ze zdaniem swojej małżonki, nie miał nic przeciw jej ciągle nowym pomysłom, które natychmiast starała się realizować. Chciał tylko jednego w zamian za popieranie szaleństw ukochanej towarzyszki życia – pozostawienia go w spokoju. Największą radością pana Władysława było oddawanie się czytaniu całą duszą, nurkowanie w świecie książek ze szczególnym uwzględnieniem historycznych, był bowiem historykiem z zamiłowania i zawodu. Chociaż sporo starszy od swej przedsiębiorczej Wiesiuni jeszcze pracował na uczelni, odbywał spotkania, konsultacje, brał udział w sympozjach, prowadził zajęcia ze studentami oraz czuwał nad postępami w pisaniu kilku prac magisterskich. Natomiast sprawy budowy, remontu, urządzania wnętrza wywoływały w nim panikę i przerażenie. Zmykał wtedy do swego pokoju, będącego właściwie gabinetem, w którym pracował.
– Wiesiuniu, zrobisz jak będziesz chciała i na pewno będzie dobrze – mawiał przed zniknięciem za drzwiami swego azylu.
Wiesia zaś z dziką rozkoszą zajęła się wykańczaniem i urządzaniem domu córki. Z jej czynnym udziałem oczywiście, bowiem typem despotki Wiesia nie była. Przy okazji poznała sąsiadki córki, dała się zaprosić najbliższej – czyli Sabinie – na kawę, poznała Kasię i Ingę. Zaprzyjaźniły się, stwierdziwszy, że wszystkie „są z tych, co znają Józefa”. Poleciła Wiesia córkę pod opiekę nowym koleżankom i spokojnie mogła z Władeczkiem wyjechać na drugi koniec świata.
– Ja nie wiem, ale ciebie, Sabcia, widziałam. Po co szłaś do Patuli? – spytała Inga.
– Koty nakarmić.
– A czemu ty? – zdziwiła się Kasia.
– Bo mam najbliżej.
– Ale czemu karmisz?
– Żeby nie były głodne – zaśmiała się Sabina.
– No nie wytrzymam … – zaczęła Inga.
– Patrycja musiała pilnie wyjechać do Krakowa i poprosiła mnie, żebym zaopiekowała się kotami – wyjaśniła
– To mów tak od razu, a nie każ się domyślać – wyraziła Inga swoje zdanie. – Już nie mam siły łamać sobie głowy nad zagadkami.
– A po co pojechała, nie wiesz? – zainteresowała się Kasia.
– Do siostry, rodzinne sprawy jej się pokomplikowały, rodzice nie mogli ponieważ pojechali oboje na jakieś sympozjum naukowe na drugi koniec świata – odpowiedziała Sabina.
– To znaczy, że na sympozjum pojechał Władek, a Wiesia w charakterze ozdoby, to znaczy osoby towarzyszącej – uśmiechnęła się Inga.
– No tak, tak właśnie to wygląda, nie pomyliłaś się – zgodziła się chwilowa opiekunka kotów Patrycji.
– Fajna ta nasza Patula, nasza w sensie sąsiadka – powiedziała Kasia. – Wiecie przecież, że po stosunku do zwierząt oceniam ludzi. Ona kocha zwierzaki, opiekuje się starymi kotami zmarłej ciotki. Chciała mieć psa, ale nie może ze względu na pracę i częste wyjazdy, więc zajęła się kotami i straszna kociara się z niej zrobiła. Wspiera też schronisko dla bezdomnych zwierząt.
– Marysia była niedawno u Jagny i poszły razem do Patuli, robiły jej w ogródku zdjęcia z kotami. Maryśka mówiła, że na jakąś wystawę – Sabina odstawiła swój kubek po kawie. – Chcecie jeszcze po naparsteczku nalewki?
– Czy my nie za często sięgamy ostatnio po nalewki Sabinki? – zatroskała się Inga.
– Ty się nie troskaj za bardzo – zaśmiała się Kasia. – Jak dają to korzystaj, poza tym trzeba za nasze wnuczki wznieś toast, za ich pierwszy poważny sukces.
– Chyba, że tak – zgodziła się Inga. – Za nasze dziewczynki koniecznie.
cdn.