Inga czuła się paskudnie. Drapało ją w gardle, męczył suchy kaszel i bolała głowa. Pomyślała, że pewnie złapała wirusa w szpitalu, gdzie przez ostatnie dwa dni miała kontrolne wizyty i spędziła wiele godzin głównie na oczekiwaniu. Oczekiwanie było dwojakiego rodzaju: na wejście do gabinetu. na samą wizytę oraz na zapisanie się na badania przed kolejną. Za każdym razem kiedy odwiedzała tę konkretną placówkę medyczną napotykała na zmiany. Zupełnie bezsensowne z punktu widzenia pacjenta, wywołujące chaos, niemożliwie długie kolejki i obłęd w oczach szczególnie starszych osób przemieszczających się po nieskończonych korytarzach w poszukiwaniu właściwego gabinetu, w którym tym razem przyjmuje pożądany specjalista. Nawiasem mówiąc, do którego czekali najczęściej ponad rok.
Po wyjściu od lekarza Inga poszła do rejestracji zapisać się na badania przed wizytą u nefrologa. Telefonicznie nie można było tego zrobić, kazali osobiście. Pomyślała, że jeśli leczy się tu ktoś z innego miasta, to zmuszony jest przyjechać, żeby się tylko zapisać. Paranoja. Za przejazd nikt nie zwróci… dodatkowe koszty… trzeba mieć końskie zdrowie i mnóstwo pieniędzy, żeby się leczyć…. jej brakowało i jednego i drugiego… Doszła w miejsce, gdzie była recepcja poradni nefrologicznej. To znaczy była, kiedy Inga poprzednio odwiedzała szpital. Teraz natknęła się tylko na kartkę z informacją, że recepcja została przeniesiona. Zaklęła pod nosem, nie ona jedna zresztą, i poszła szukać razem z kilkoma innymi osobami utyskującymi na utrudnianie życia chorym ludziom. Niezadowolenie stało się głośne i ogólnie słyszalne, gdy okazało się, że w jednym miejscu skumulowano rejestrowanie pacjentów do kilku różnych specjalistów. Ba, żeby tylko na wizytę! Ale i po odbiór wyników, i do zapisania się na badania, i nawet personel medyczny z poszczególnych oddziałów szpitalnych zapisujący leżących pacjentów – wszyscy musieli brać numerki i czekać na swoją kolej. Ingę oburzył szczególnie fakt, iż pielęgniarka zamiast być przy chorych musiała odejść od ich łóżek i stać w kolejce. Skandal po prostu wobec braku średniego personelu! Jej oburzenie podzielały inne osoby, nic jednak nie mogły na to poradzić. Kolejka wydłużała się z minuty na minutę, dochodziły kolejne osoby, a czynne były zaledwie dwa stanowiska z czterech istniejących i całą gigantyczną kolejkę obsługiwały dwie panie. Na korytarzu zrobiło się gęsto i ciemno od ilości oczekujących na swoją kolej z numerkiem w ręce. Inga miała numerek 121, przed nią oczekiwało jeszcze 46 osób. Oczekiwanie wydłużało się z powodu częstego podchodzenia do okienek zdezorientowanych bardzo starszych osób błagających o informację w swojej sprawie.
Obok Ingi stanęła kobieta okrutnie zdenerwowana zaistniałą sytuacją. Za chwilę miała czas wyznaczony wizyty, na którą czekała przez rok, chciała tylko odebrać wyniki badań potrzebnych do okazania lekarzowi. Inga odesłała do domu Feliksa i teraz była spokojna, pogodzona z tym, czego nie mogła zmienić w danej chwili. Czekała urozmaicając sobie czas obserwacją ludzi i ich reakcji. Była zadowolona, że kiedy mąż przywiózł ją pod szpital, nie zgodziła się, by oczekiwał w samochodzie razem z psami. Postanowiła wrócić do domu autobusem i nie dała się odwieść od swego postanowienia. Dlatego teraz mogła uzbroić się w cierpliwość i nie dawała się ponieść nerwom. Żal jej się zrobiło zdenerwowanej kobiety i zamieniła się z nią numerkami. Dzięki temu dosłownie na dwie minuty przed umówioną wizytą kobieta zdążyła odebrać wyniki dziękując Indze z ogromną wdzięcznością. A Inga poczuła, że zrobiła dobry uczynek i miłą lekkość w duszy z tego powodu też poczuła. Stanęła tak, by widzieć wyświetlające się numerki i pogrążyła się we własnych myślach.
Odesłała Feliksa do domu z powodu teściowej. Bała się zostawiać ją samą przez dłuższy czas. Ostatnio znów sprawiała niespodzianki i to nie z gatunku przyjemnych. Powtarzały się problemy z jedzeniem, braniem albo raczej nie braniem leków, zmyślaniem nieprawdopodobnych teorii spiskowych, których ona ma być ofiarą, z manipulowaniem faktami – choroba wyraźnie czyniła postępy.
Wróciła do domu nieprzytomna ze zmęczenia, dodatkowo czuła „łapiące” ją przeziębienie. Postanowiła wcześniej się położyć. Przyjęła leki, jakie akurat były w domu czyli rutinoscorbin, ibuprom na zatoki i poszła do sypialni. Feliks został na dole oglądając film. Dodatkowo była zła, że nie może włączyć w sypialni telewizora. Oglądanie wybranych programów zawsze ją uspokajało, lecz coś się zapewne stało z anteną, gdyż sygnał z talerza przez dekoder przestał dochodzić. Należało wezwać fachowca, który wejdzie na dach, sprawdzi przewód, znajdzie usterkę i naprawi ją. Niestety, usługa byłaby płatna, choć powinna mieścić się w pakiecie, a oni nie mieli pieniędzy na zapłacenie. Tak więc nie mogła już od dłuższego czasu zrelaksować się w sypialni oglądając przed snem ulubione „Ranczo” albo programy o urządzaniu domów.
Położyła się z bólem głowy i usnęła. Nagle gwałtownie usiadła na łóżku obudzona dziwnym dźwiękiem. Co to? Jakby coś drapało za ścianą albo na strychu! Kot? Szczur? Matko jedyna! Feliks, który podczas drzemki żony również udał się na spoczynek, też nadstawił ucha. Inga wyjrzała do przedpokoju. Psów nie było, zostały na dole. Feliks włączył światło i drapanie ustało. Zastanawiając się nad przyczyną dziwnych odgłosów zapadali w sen. Nagle Inga znowu raptownie usiadła. W przedpokoju zrobiło się ciemno! Zostawiali na noc włączoną małą lampkę, żeby matka widziała drogę do łazienki i nie tylko. Honoratka powiedziała im, że nocą babcia buszuje po całym domu i schodzi do kuchni. Dziewczynka zobaczyła to gdy spała u nich „na nocowaniu” – jak to dzieci teraz mówiły. Od tej pory Inga zamykała nocą sypialnię na klucz. Nie życzyła sobie nagłego wtargnięcia teściowej.
– Nie ma prądu – jęknął Feliks. – U sąsiadów jest. To coś u nas!
Zszedł na dół do skrzynki elektrycznej . Bezpieczniki wyskoczyły. Wcisnął i znów wyskoczyły. Zaklął pod nosem.
– Muszę iść na zewnątrz, do głównej skrzynki na uliczce.
– Pójdę z tobą.
– Ja sprawdzę, ty idź spać.
– Zwariowałeś? – oburzyła się. – Jak mogłabym spać w takiej sytuacji?
Zeszła za mężem na dół, zapaliła świeczki, żeby było cokolwiek widać, bo w domu panowały kompletne ciemności. Zgasło wszędzie. Lodówka, czujniki telewizora, panele z podłączonym komputerem i ładującą się komórką – wszystko zostało pozbawione źródła zasilania.
– Feluś, jak otworzysz garaż w razie czego? Moja komórka się nie naładowała, a twoja? Nie będzie kontaktu ze światem! Piekarnik nie działa, płyta indukcyjna też – wpadała w panikę.
– Po co ci teraz piekarnik? – trzeźwo zauważył Feliks. – Idę.
– Jakie szczęście, że od poprzedniej awarii latarkę zawsze trzymasz przy łóżku, w zasięgu ręki – powiedziała już spokojniej.
Ubrał buty, kurtkę i wyszedł. Po chwili zabłysło światło. Korki nie wyskoczyły ponownie. Poszli spać zastanawiając się nad przyczyną.
– Może matka znowu powiesiła na grzejniku uprane majtki i zrobiła spięcie? – zastanawiał się Feliks. – Tyle razy jej mówiłem, żeby nie prała w rękach, że od tego jest pralka. I żeby nie wieszała na grzejniku, bo to nie kaloryfer ze starego mieszkania.
– Kotuś, ona kiwnie głową, powie „dobrze” i po pięciu minutach już o tym nie pamięta. Dalej będzie robiła to samo, przywykła do tego przez całe życie. Nigdy przecież pralki nie miała, co w sumie jest nie do uwierzenia, ale to fakt.
– To co ja mam zrobić?
– Nic się nie da. Trzeba pilnować i sprawdzać co robi – odpowiedziała bezradnie rozkładając ręce. – Śpij, rano muszę wcześnie wstać, przecież do Ewelinki „na służbę” mam jechać, Bogna ma wizytę u lekarza.
– Zawiozę cię. I wyjdę rano z psami, już ty się nie zrywaj, nabiegasz się przez cały dzień za tą kruszynką – uśmiechnął się z rozczuleniem na wspomnienie wnusi.
– Ja muszę raniutko do Biedronki, tam są tabletki do ssania, okropnie mnie drapie w gardle.
– Ja pójdę, nie kłopocz się.
Rano pojechali na Ursynów, nie było specjalnych korków i szybko dojechali.
– Baba nie, baba sio! – tak Ewelinka powitała babcię, czym babcię na wstępie rozbawiła do łez.
– Tak mnie witasz, ty mały łobuziaku? – śmiała się babcia, a mała chwyciła matkę za nogi i nie chciała puścić.
– Popatrz jak ona sobie skojarzyła, że jeśli ty się szykujesz, a ja przychodzę to znaczy, że wychodzisz bez niej – zauważyła Inga.
– Tak, od razu wie o co chodzi – odpowiedziała Bogna. – Ewelinko, ja muszę wyjść, ty zostaniesz z babcią – stanowczo powiedziała do córeczki. – Niedługo wrócę do ciebie.
– Nie, nie, nie fcę – sprzeciwiała się kruszynka.
Ostatnio się rozgadała po swojemu, ale najczęściej dobitnie wypowiadanymi słowami były „nie, nie, nie” oraz „ja, ja, ja”. Słodka i cudna przy tym była tak bardzo, że wszystkie ciotki-przyjaciółki Bogny były w niej bez pamięci rozkochane.
– Mamuś, tu jest dla niej śniadanie. Poza tym jeśli uda ci się coś w nią wcisnąć, to dobrze. Jeśli nie, trudno. Muszę lecieć, bo mi godzina minie, ludzie nie wpuszczą mnie potem do gabinetu i termin przepadnie.
Wyszła. Jakoś udało się babci porozumieć z wnusią, obeszło się bez płaczu. Pół serka waniliowego podstępem w malutką babcia wcisnęła postawiwszy ją na parapecie. Zagadywała pokazując co się na zewnątrz dzieje i karmiła małą łyżeczką. Ewelinka zażyczyła sobie kakao, które bardzo lubiła. Inga przygotowała, postawiła kubek na stole i odwróciła się po ulubiony mały kubeczek wnusi i… całe kakao wylądowało na bluzeczce, spodenkach czyli na całej maleńkiej dziewczynce. Trzeba było ją dokumentnie przebrać. Ewelinka była rozbawiona, biegała, skakała jak nakręcona, energia ją rozpierała i była wprost nie do zatrzymania. Inga musiała za nią nadążyć przez cały czas i przemieszczać się po całym mieszkaniu za tą iskiereczką, która ani jeść, ani spać nie miała zamiaru. Babcia próbowała w maleńką wcisnąć trochę jedzenia i tu sukces – udało się ją przekonać, żeby pokrojone kawałeczki bułki z masłem jadła w tak zwanym międzyczasie, zjadła nawet kawałek papryki, wypiła soczek co babcia uważała za wielkie osiągnięcie.
Potem kruszynka oglądała swoje ulubione filmiki uczestnicząc czynnie – kręcąc rączkami i główką, robiąc wymachy i wszystko to, co robiły dzieci na ekranie. Babci kazała robić to samo.
– Baba teś – pokazywała babci co ma robić.
Na propozycję spania odpowiedź była jedna.
– Nie, nie, nie fcę! Baba sio!
Nawet gdy była już bardzo zmęczona broniła się i za nic nie chciała się położyć do łóżeczka.
– Ewelinko, „lalala” (czyli tablet) jest zmęczony i popsuje się, jeśli nie odpocznie – tłumaczyła wnusi. – Jeśli się popsuje nie będziemy oglądać bajek. Usiądź na chwilę i odpoczniemy razem, dobrze?
– Baba, na filę – skinęła główką.
Najwyraźniej argument trafił do tej główki, bo pozwoliła się wziąć na kolana i przytuliła się do babci. Oczka jej się zamknęły i usnęła od razu. Inga siedziała kołysząc z rozczuleniem swoje szczęście takie maleńkie, a największe na świecie. Potem delikatnie przełożyła ten skarb do łóżeczka i wyszła przymykając drzwi pokoju. Za chwilę Honoratka wróciła ze szkoły.
– Jak tam dziś było?
– Spoko – padła odpowiedź. – Mieliśmy szczęście, bo na godzinę wychowawczą przyszedł pan z pogadanką i potem się przeciągnęło na następną lekcję.
– A jutro? Ciężki dzień cię czeka?
– Sprawdzian i dwie zapowiedziane kartkówki. Nic wielkiego. Udało ci się nakarmić małą?
– Okropny z niej niejadek. Trzeba mieć do niej świętą cierpliwość.
– Najlepiej dziadkowi wychodzi karmienie – zaśmiała się Honoratka. – Szkoda, że nie może częściej przyjeżdżać.
– Wiesz, że babci Wali nie można na dłużej zostawiać samej.
– Wiem. Babciu, co robić, żeby nie mieć demencji na starość?
– Ba, żeby to była taka prosta sprawa. Na pewno wpływ ma styl życia, jaki się wiedzie od zawsze, dieta, ruch …
– A na trądzik? Okropnie jest być nastolatką – stwierdziła ze smutkiem. – Chciałabym być dzieckiem, tak mi było dobrze. A teraz? Krosty się robią, szkołę trzeba było zmienić, z koleżankami musiałam się pożegnać, bo każda poszła do innego liceum…
– Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, kochanie, musimy się z nimi pogodzić. Na upływ czasu na przykład. Nie zatrzymasz go, nie da rady. Mnie też trudno uwierzyć, że jestem taka stara, w duszy wciąż czuję się młodą dziewczyną i często dziwię się patrząc w lustro…
W przedpokoju rozległo się szuranie.
– O, mój diamencik się obudził – wyjrzała Honorka do przedpokoju. – Wiesz babciu, ja ją nazywam moim diamencikiem.
– A kto to się obudził? – podniosła się Inga z krzesła. – Już się wyspałaś?
W przedpokoju stała Ewelinka, wycierając rączkami zaspane oczka. W odpowiedzi na babci pytanie skinęła główką i wyciągnęła łapki. Ingę ten prosty gest malutkiej wypełnił bezbrzeżną miłością i wzruszeniem. Podniosła ją, a malutka przytuliła się i objęła rączkami za szyję. Inga miała świadomość, że takie chwile są w sercu zapamiętane na zawsze. Tak jak miała wciąż w oczach obraz Bogny w tym samym wieku, która uczyła się skakać obiema nóżkami mówiąc „hop”, „hop”. Nie wiadomo czemu akurat ten moment i obraz wbił się aż tak bardzo w pamięć i serce, że pojawiał przed oczami powodując wzruszenie. Oczywiście wiele było cudownych wspomnień z dzieciństwa córki, jednak teraz, przy małej Ewelince, tamten właśnie pojawiał się najczęściej.
Wspólnie z Honoratką, która miała wspaniałe podejście do malutkiej siostrzyczki, nakarmiły obiadem broniącą się przed jedzeniem kruszynkę. Trzeba było używać najprzeróżniejszych sposobów, Honorka szantażem i przekupstwem osiągnęła cel.
Rozległ się skoczny dźwięk muzyki sygnalizujący połączenie w telefonie Ingi.
– Babcia, twój telefon – Honorcia spojrzała co się wyświetliło. – Dziadek dzwoni.
– Dziękuję skarbie – wyciągnęła rękę. – Tak, Feluś? … Dobrze, może być za godzinę…. Wróciła ze szkoły, a Ewelinka nie śpi, przed chwilą wstała… Sama wyszła z łóżeczka, nooo, cudna jest… Coś się stało?… Czemu? Po głosie poznaję… Dobrze, poczekam…przyjedź.
Doman wrócił wcześniej niż Bogna. Ewelinka ucieszona podreptała do niego.
– Kakuś, kakuś, mój! – wołała ucieszona i próbowała podskoczyć wołając – hop, hop!
– Jakbym Bognę widziała – powiedziała rozczulona Inga.
– Nic dziwnego, przecież córeczka jest podobna do swojej ślicznej mamy – uśmiechnął się Doman podnosząc córeczkę.
– Cio jeś to? – zapytała zobaczywszy długopis wystający z kieszonki koszuli.
– Długopis Ewelinko. To jest długopis
– Dupiś – powtórzyła kruszynka.
– Ha ha – zaśmiałam się Honoratka. – Ewelinko, powiedz ananas.
– Anaś – powtórzyła po siostrze. – Nie ciem anasia.
– Babciu, ona nie lubi soczku z ananasa, ja lubię – wyjaśniła Honorka.
– No, lecę, bo dziadek czeka – Inga zarzuciła na ramię swój plecaczek – Ewelinko, pożegnasz się ze mną? Już idę, zrobisz mi pa pa?
– Pa pa, baba juś pa pa – pomachała rączką.
– Już idę, już idę – śmiała się babcia.
W samochodzie Inga położyła rękę na ramieniu męża.
– Mów – spojrzała mu w oczy. – Wyrzuć to z siebie i powiedz o co chodzi.
– Miałem spięcie z matką.
– Domyśliłam się.
– Wiesz dlaczego w nocy prąd wywaliło? Wiesz?
– Nie, nie wiem.
– Matka to zrobiła!
– Ale jak tym razem? Zacznij od początku, proszę, uspokój się, przecież to chory człowiek.
– Przyszła do mnie, żebym jej włączył ogrzewanie, bo zimno. Poszedłem na górę, a tam drzwi balkonowe uchylone. Nic dziwnego, że zimno. Przedarłem się przez te jej stojące duperele do okna, żeby zamknąć, spojrzałem na rozgałęziacz i widzę, że znowu telewizor wyłączyła wyciągając kabel. Już się zeźliłem. Milion razy jej mówię, żeby tego nie robiła, bo spierniczy telewizor i tyle będzie miała. A ona z pretensją, że nie może inaczej wyłączyć, bo nie ma pilota. No to nie wytrzymałem. A gdzie masz? – krzyknąłem. Nie mam, zniknął – ona na to. I co, może ja ci zabrałem? – spytałem już cały w nerwach. Ty nie – odpowiedziała. To kto? Znowu podejrzenia rzucasz na Ingę? Nie pamiętasz, że sama zgubiłaś? Na pewno rozbiłaś i po kryjomu wyrzuciłaś! – już mówiłem podniesionym głosem, bo stukała się w ucho dając sygnał, że nie słyszy. Przecież ciągle tak robi. Kiedy nie wie co odpowiedzieć udaje, że nie słyszy. Ja nie wyrzuciłam – w końcu powiedziała ze złością. Wszystko niszczysz i wyrzucasz po kryjomu, żeby nikt nie widział. Z pilotem pewnie też tak zrobiłaś – powiedziałem i wyszedłem, żeby już nic więcej nie mówić.
– Dobrze, jak dotąd wszystko rozumiem, tylko co z tym prądem – wtrąciła Inga.
– Ledwo usiadłem przy komputerze, znowu nie było prądu! Poszedłem szybko do niej, żeby sprawdzić, czy to u niej coś się stało jak podejrzewałem. Schyliłem się nad rozgałęziaczem i wtedy spadł abażur od stojącej lampy. Zobaczyłem, że nie ma żarówki, a kabel od lampy jest włączony w rozgałęziacz! Rozumiesz? Wyłączyłem czym prędzej i wiesz co? Nie tylko żarówki nie było, ale też całej obudowy, w którą się żarówkę wkręca! Wisiały luzem dwa druciki! Czyli cały czas były pod prądem, musiały się stykać i robiło się spięcie.
– Przecież i ją mogło porazić – przestraszyła się Inga. – Musiała się lampa przewrócić, ciągle u niej coś upada, słychać przecież. Stłukła się żarówka, obudowa się rozleciała może nawet ze starości jak żółty, plastikowy klosz od naszej lampy. Matka się przestraszyła, pozbierała i wyniosła do śmieci. Jak nic tak właśnie było.
– Czemu się wypiera? Czemu nigdy nie przyzna się tylko kręci i kłamie?
– Kotuś, ona jest chora, pamiętaj o tym. Reaguje jak małe dziecko, które coś zbroi i próbuje to ukryć. Już się nie irytuj tak bardzo. Inaczej nie będzie, to znaczy lepiej nie będzie. Oby jak najdłużej tak trwało, nie pogarszało się… Jedź już, za długo w domu samej nie można jej zostawiać.
cdn.