„Szczęśliwej Polski już czas”👍🍀

Szczęśliwa POLSKA  to taka, w której każdy rodak ma miejsce dla siebie, może spokojnie żyć nie bojąc się jutra z żadnego powodu. Nie boi się iść ulicą, bo ma ciemniejszą karnację, bo trzyma za rękę partnera lub partnerkę, bo ma torbę w kolorze tęczy (tzw. katolicy niech się zapoznają ze znaczeniem symbolu tęczy w Biblii), bo jego wygląd nie spodobał się komuś drugiemu, bo sprzeciwił się rządzicielom, nie boi się, gdy rano ktoś zapuka do drzwi wiedząc, że to tylko sąsiad czegoś potrzebuje… itp., itd. Szczęśliwa POLSKA to jak rodzina, w której można się spierać, mieć odrębne zdania w różnych kwestiach lecz przeważa dobro rodziny w krytycznych chwilach szczególnie, po prosto Dobro nad Złem. Tylko tyle. O takiej POLSCE myślę, że myśleli ludzie w dniu 4 czerwca, taką mają w sercach. Tymczasem…

…tak o nas wszystkich mówi ten ktoś obok Krecika…

Na przekór temu z metra wylewało się morze ludzi, którzy korzystając z pięknej pogody przyjechali z całej Polski … na spacer ulicami stolicy i do ZOO…

Po wyjściu z podziemia należało zaapelować do stróżów prawa…

Potem spacer trwał i trwał, bo miasto piękne, a przecież Trakt Królewski szczyci się wyjątkową urodą…

Przy okazji można było posłuchać i poczytać co komu w duszy gra…

Pogoda dopisała, rodacy szli nie tylko główną trasą ale także bocznymi ulicami, więc z pewnością było jeszcze więcej niż podają jakiekolwiek źródła. Nikt się nie przestraszył Mrocznego Widma 👍

Po prostu przeszła NORMALNOŚĆ ulicami stolicy i tak też powinno wyglądać miasto w dniu 11 listopada mimo innej pory roku i zmiennej pogody. Tak sobie właśnie myślę i chyba tak myślą rodacy nie tylko ci, którzy przyjechali w dniu 4 czerwca 2023 do Warszawy, ale mnóstwo tych, którzy organizowali przemarsze w swoich własnych małych ojczyznach na swoim terenie, którzy mogli z różnych względów tylko na ekranach oglądać to wielkie święto demokracji. Nawet wielu z tych, którzy mają dostęp tylko do tvpis  dowiaduje się o prawdziwym obliczu rzeczywistości poprzez różne komunikatory oraz opowieści świadków naocznych, uczestników wydarzenia.

Dostałam od Ewy taką fotkę, uważam, że idealnie odwzorowuje moje odczucia. Całym sercem jestem na drugim zdjęciu z „hołotą pełną nienawiści”. HOWGH!

Wszystkie zdjęcia (poza ostatnim) są zrobione przez rodzinkę będącą Marszu.

Dziękuję za odwiedziny i komentarze, życzę dobrego tygodnia, dobrej przyszłości, spokoju i pokoju 🍀🌞💗

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 25 komentarzy

Refleksologia i inne sprawy 🐶🐕

Zofia Halina Zuk-Górska – „Refleksologia”, druk. „EKSPOGRAF”, Suwałki 1992

Ludzkie ciało stanowi jedność wielu organów, które współpracują ze sobą i wzajemnie się uzupełniają. Zdrowy organizm można porównać do funkcjonującej bez zakłóceń maszyny. Ów stan harmonijnego działania nazywamy homeostazą. Jeśli jednak praca jednego z organów zostanie zachwiana, rzutuje to na pozostałe  i rozregulowuje ich funkcje, a tym samym wprowadza dysharmonię w pracy całego ustroju.

By przywrócić organizmowi stan równowagi, konieczne jest pobudzenie do prawidłowego funkcjonowania najważniejszego z organów – mózgu, który poprzez układ nerwowy steruje wszystkimi procesami  życiowymi. W tym właśnie tkwi sens refleksologii jako formy terapii, która przy pomocy stymulacji zakończeń nerwowych przywraca  ustrojowi stan homeostazy.

Refleksologia jest więc dziedziną wiedzy zajmującą się podstawowymi reakcjami wynikającymi ze stymulacji znajdujących się na stopach i dłoniach zakończeń nerwowych, które korespondują z poszczególnymi częściami ciała. W najogólniejszym zarysie refleksologia zajmuje się pobudzaniem organizmu do prawidłowego funkcjonowania, poprawia dopływ krwi do wszystkich narządów, a także uaktywnia przewodnictwo impulsów nerwowych, zmniejsza stresy i stany napięcia emocjonalnego.”

Tyle na zasadzie wyjaśnienia o co w tym wszystkim chodzi.  Już mówiłam kilkakrotnie przy okazji różnych moich bolączek (m.in. kolano, pęcherz), że szukałam pomocy właśnie w refleksologii. Nie jest to dla mnie nowa dziedzina, już mój tata sięgał (po zawałach) po ratunek do medycyny niekonwencjonalnej, wtedy i ja się refleksologią zainteresowałam. Oczywiście spamiętać gdzie, który punkt i czego dotyczy nie jestem w stanie, ale od czegóż „pomoce naukowe”. Tatusiowe książki, mapy  refleksologiczne, mapy punktów akupresurowych i akupunkturowych, a odkąd nie mamy tv żyję zaglądając – w rzadkich wolnych chwilach – na YT w poszukiwaniu ciekawych i pożytecznych kanałów. Tak trafiłam na kanał Kasi Gołębiewskiej o czym już wspominałam – 26 listopada 2022 i fragment szczawnickich wakacji 🚗 | Anna Pisze   , na YT jest mnóstwo filmików i rolek z  pokazaniem konkretnych działań na różne potrzeby, jeszcze jest blog z informacjami  Blog – Refleksologia – Refleksologia – Katarzyna Gołębiewska (katarzynagolebiewska.pl)

Kasiu, bez dla Ciebie z podziękowaniem 🙂

… nie masz pojęcia jak cudnie pachnie 🙂 …

Ostatnio również się udałam na Kasi kanał po pomoc i dostałam przy okazji zaproszenie na webinar. Skorzystałam i bardzo zadowolona jestem, poznałam – najważniejsze, że  zapamiętałam 😀 – dwa techniczne szczegóły, które pomogą mi na co dzień. Kasia przekazuje wiedzę w przystępny, ciekawy sposób i myślę, że nawet osoby nie mające dotąd do czynienia z refleksologią skorzystały, mogą się również zapisać na kurs, który z pewnością będzie dla uczestników niezmiernie przydatny. Część z nich (kursantów) poprzestanie na przyswojeniu podstawowej wiedzy, co już przyniesie korzyść im samym, ich rodzinom i znajomym, zaś część połknie bakcyla i może nawet zacznie zawodowo zajmować się refleksologią. Przyznam się, że dawno temu, kiedy miałam powyżej dziurek od nosa stosunków i różnych sytuacji w pracy, zrobiłam kurs masażu klasycznego mając chęć rzucenia wszystkiego w diabły i zajęcia się czymś zupełnie innym. Przeszło sto godzin odbytej praktyki było przeżyciem niesamowitym. Jednak skończyło się tym, że na zimno przekalkulowałam za i przeciw, i… w pracy doczekałam emerytury. Kurs jednak pomógł mi oderwać się od ówczesnej rzeczywistości, poznać zupełnie inne wymiary ludzkiego życia – tak fizycznego jak niematerialnego i w sumie okazał się ogromnie ważnym wydarzeniem dla mnie samej, pokazał możliwości, różne ścieżki rozwoju… Masażystką na pełny etat nie mogłabym zostać choćby z powodu braku siły, mam za słabe ręce, poza tym po egzaminie natychmiast zapomniałam jak się te wszystkie nasze kości, mięśnie i inne takie nazywają, więc fachowca by ze mnie nie było 😊Poza tym praca w różnych godzinach też nie dla mnie, jako Byk muszę stać pewnie i bezpiecznie na ziemi, na wszystkich czterech kopytach jednocześnie 😀 Na kurs do Kasi teraz już się nie zapiszę, doba jest za krótka na wszystko co chciałabym i co powinnam zrobić, siły już nie te, co dawniej, o latach nawet nie wspomnę… buuu…, „romantyzm” w rękach dokucza, czas jakoś zbyt szybko przepływa przez moje życie… Babcia D. jest w coraz gorszej formie, a jej kolega Alzheimer ma się coraz lepiej 😟 Psiepsiołki staruszki kochane też coraz bardziej odczuwają wiek i dolegliwości. Skitusiowi ciężko jest się podnieść, wyraźnie widać zaniki mięśni w tylnej części, tylne łapki ma coraz słabsze. Mój Rolf tak miał, na czwarte piętro na Ursynowie wciągałam go podkładając smycz pod brzuch… Szileczka straciła żwawość i radość życia jaka zawsze z niej biła na odległość, nie wiem czy tylko na karb nadmiernej tuszy można to zrzucać. Wizyta u dr Kamili staje się nieunikniona. W ogródku mnóstwo jeszcze pracy zostało, choć ta akurat mnie cieszy 😊 Pocieszający jest też fakt, że babcia D. nie sforsowała „zeriby” i nie wtargnęła do ukończonej części ogródeczka, choć z tarasu spogląda tęsknymi oczami 😊… jak byłoby fajnie zerwać kwiat hortensji… Na razie zrywa konwalijki, które się rozsiały po trawniku. Ale oczywiście – „ja nie rwę” – trzymając za plecami albo chowając do kieszeni… Samo życie z babcią D. 😀

Z innej beczki – dzieciaki były, zrobiłam pieczarki faszerowane i były przepyszne. W Bierdonce są takie duże, do grilla, ale ja je wykorzystałam w piekarniku. Ukisiłam też kapustę, aby w ramach zdrowego odżywiania była własna.

… przed upieczeniem, potem nie zdążyłam zrobić fotki 😀 …

… kapusta już po trzech dniach nadawała się do jedzenia, mam święty spokój z surówką do obiadu …

Skitek narysowany przez Calineczkę łudząco przypomina oryginał 😀😀😀

… psiepsiołki w bzach, Skitek jak na rysunku Calineczki 😀…

Bez już przekwita, mój jakoś szybko, u sąsiadów i na działkach jeszcze prezentuje się przecudownie, ale i tak pachnie 🙂

… tu bez bez psiepsiołków 🙂…

… już chyba ostatnie tegoroczne fotki, zaczął brązowieć …

🍀💗🍀

Jeszcze wierszydełko z poprzedniego maja (na blogu we wpisie z 3.VI.2022)

Wiosna to moja pora roku.

Naprawdę. Od świtu aż do zmroku,

potem do ranka dnia następnego,

wszak i noc ma moc czaru wiosennego.

Pewnie tak czują uczucia one

istoty wiosną właśnie zrodzone.

Choć urok innych pór roku widzę

(i wcale tego się nie wstydzę),

wiosna najmilsza jest memu sercu,

wiosna szalona w kwiatów kobiercu,

pachnąca, mieniąca się kolorami

w tańcu z  kwiatowymi duszkami,

z różnoskrzydłymi  owadami.

Z tego zachwytu słów mam za mało,

więc pójdę zrobić sobie kakao 😊

Czekałyśmy na maj, a on – jak zwykle – ucieka jakby ktoś go gonił i zmuszał do coraz szybszego biegu. Dla mnie wiosna jest najpiękniejsza ze wszystkich pór roku, choć oczywiście dostrzegam i podziwiam uroki każdej. Niemniej jednak jam  Byk, czyli wiosenne dziecię, i bez względu na ilość wiosen, które mam za sobą, wiosną zachwycać się będę nieustannie najbardziej 🌷 Pięknego majowego jeszcze tygodnia życzę i dziękuję za odwiedziny i komentarze. Słoneczka i dobrego nastroju 💗🍀

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, wierszydełka | 30 komentarzy

Maja połowa właśnie mija 🌷

🌷🌷🌷🌷🌷💗💗💗🌷🌷🌷🌷🌷💗💗💗🌷🌷🌷🌷🌷

Nie sposób się przestać zachwycać

na porannym spacerze z pieskami

cudowną zieloną wiosną,

wszystkimi jej przejawami.

Bowiem co może się równać

z ptasimi rannymi śpiewami,

z rosą błyszczącą na trawie

osnutej pajęczynami?

Liczne łąkowe roślinki

do życia rankiem się budzą,

choć w jednym miejscu rosną

przenigdy się nie nudzą.

Co noc wzwyż rosną trawy,

są większe niż były wieczorem

jakby ktoś Duszka Rośnięcia

wypuścił otwartym zaworem.

Listki już wszędzie zielone

cieniem się kładą na trawie.

Słoneczko zza chmurki zerka

ja się z wami pobawię 🙂

Dmuchawiec piękny wiosenny

pyszni się swą okrągłością.

Przystanął Skituś, powąchał.

Witam się z jegomością 🙂

Na pniu mała jaszczurka

wygrzewa ciałko w słoneczku.

Nie rusz – mówi Szilusia, –

zostaw jaszczurkę Skiteczku.

Wracać trzeba do domu,

Anka poda śniadanie.

Spiesz się, bo w ogródeczku

ona znowu zostanie,

wszak świra ma ostatnio,

zapomni nam wsypać kulki

i zostaniemy bez żarła

jako te stare bidulki.

A ona kopie, przerzuca

ziemi całe wiaderka,

już nawet Franek wokół

z przerażeniem zerka.

Bluszcze z płotu zerwała,

i myszki przegoniła,

rabatkę całą skopała,

kwiatków naprzynosiła.

Mało tego, kamienie zbiera,

przynosi do ogródka,

w proceder Męża wciągnęła.

Choć droga nie jest krótka

on torby nosi i dźwiga,

ziemię czyści, wyciąga korzonki,

 trawę kosi, gałęzie ścina,

czasem coś mruknie do Małżonki…

– Śniadanie? – Skituś rzecze –

oj, to już pędzę ile siły,

bez śniadania zjedzonego rano

dzień cały będzie niemiły.

Szila spojrzała z politowaniem

– A idź żarłoku, pędź głodomorze

i tak nie pojmiesz co mówię…

choć kiedyś pojmiesz … może?

AZ14.05.2023

To coś na ostatnim zdjęciu jest płotkiem zrobionym dla ochrony nowych roślinek przed Skitusiem i babcią D.  😀 Magda powiedziała, że to jak zeriba na lwy u Stasia Tarkowskiego i uważam, że skojarzenie jest słuszne 🙂 O dmuchawcu już było tu – http://annapisze.art/?p=4496

Dziś pada od rana, wczoraj słonko świeciło, pozwoliło znów poszaleć w ogródku co widać na zdjęciach.  Jak przestanie padać prac nastąpi ciąg dalszy, bowiem tylko to mam akurat w głowie.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa, pozdrawiam serdecznie i dobrego tygodnia życzę 💗🌷💗

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, wierszydełka | 28 komentarzy

Majówka 2023🌞🍀

Pogoda jaka jest każdy widzi i czuje. Dziś raniutko akurat zimno się zrobiło i szczęście, że kurtkę założyłam wychodząc z psiepsiołami po piątej, bo ręce mi zmarzły, babcia powiedziałaby, że  „zgrabiały”. O babci i dziadku (oraz oczywiście o Tenczynku) myślę bardzo często, tym bardziej o tej porze, bo babcia urodziny obchodziła 30.IV, zaś dziadek 1.V. O nich pisałam  tu  –          http://annapisze.art/?p=2743 

Calineczka zaszczyciła nas swą obecnością 💗 wypełniając czas i myśli 😃 Pomagała – naprawdę! – w reorganizacji, raczej rewitalizacji, ogródka, w przygotowaniu babeczek, w wyszukiwaniu wieczorem z latarką „łysych” ślimaków ( babciu, to jak w horrorze😱), w prowadzeniu Skitka na spacerze (ale ja sama będę trzymać smycz, dobrze?). Była zabawa w restaurację, w rodzinę (babcia była dzieckiem zawożonym do przedszkola), w gotowanie zupy z „lobaków” co już jest obowiązkowym punktem programu. Nawet jedzenie szło tak dobrze jak jeszcze nigdy 😀 Babcia wytłumaczyła Calineczce, że rodzice są od wychowywania, babcie od rozpieszczenia i dlatego babcia nie będzie jej zmuszać do jedzenia, może jeść co chce i ile chce. I pomogło 😃 Sama nawet wykazała się inicjatywą w kwestii posiłku, zażyczyła sobie „muszelkowy makaron” ze śmietaną, ale bez cukru. I zjadła  wywołując babciną radość 🙂

… czy tam jest pokrzywa, babciu?…

Do babeczek dodałam otręby i płatki owsiane, wiórki kokosowe, słonecznik, żurawinkę i na wierzch wcisnęłam jabłko.

… pyszne, zrobiłam po raz drugi, za chwilę powtórzę …

Siatka ogrodzeniowa ogródkowa była szczelnie porośnięta bluszczem. Ładnie wyglądało, ślicznie wręcz, ale niestety za bardzo się rozrósł, zadusił inne roślinki, zrobił się nieprzebyty gąszcz, w którym najprawdopodobniej zamieszkały myszki. Zobaczyliśmy, że Franek zaczął tam przesiadywać w pozycji wskazującej na czatowanie na zdobycz 😺 Wypatrzył dwie, które przeniosły się na drugi świat z jego pomocą. Coś trzeba było zrobić, więc rzuciliśmy się na chaszcze w celu ich likwidacji. Trudno, siła wyższa, kiedyś tak stać się musiało. Pani Babcia od sąsiadów bardzo dba o ich ogródeczek, pielęgnuje kwiatki, zioła i roślinki użytkowe różne, a nasze zielsko zaczęło tam wszędzie włazić bez pytania. Dziś mam takie zakwasy, że ledwo się ruszam 😂😂😂 ale czuję wewnętrzne zadowolenie tym bardziej, że MS też się napracował, solidną dawkę gimnastyki zaliczył i jeździł po sprawunki, w postaci m.in. maty na siatkę. Nie przypuszczałam, że bluszcz może mieć pień tak gruby jak moja ręka! Sama bym nie dała rady. MS musiał użyć – poza swą męską siłą – piły i innych narzędzi, żeby uwolnić siatkę od intruza wyrośniętego ponad moje wyobrażenie.

… stan zakątka dziś rano …

Bez kwitnie jak szalony i tak samo pachnie, czyli przecudnie, nieziemsko wprost, nigdy nie będę miała dość bzowego zapachu.

… pod bzem rozkwitły nowe tulipany …

Po ciężkiej pracy MS odpoczywał w bezruchu, a psiepsiołki przydreptały na pieszczotki. Skituś położył łepetynke swą na ręce MS zostawiając marchewkę 🙂  Szilunia z radością nadstawiała główkę na głaskanie. Jednym słowem – sielanka 💗🙂

Dziękuję za odwiedziny 🙂

Pięknego majowego weekendu życzę wszystkim. Szczególnie maturzystkom i maturzystom, żeby zebrali siły do dalszej walki o świadectwo dojrzałości, po dwóch już zaliczonych starciach 🍀🍀🍀🌞

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 32 komentarze

Co to się działo 🙄

Działo się, oj działo😫😓😱 Było to tak. Babcia D. popsuła na amen ostatni aparat słuchowy. Oczywiście do niej nie dociera, że to czuła elektronika, że nie można ciskać sprzętem o podłogę, spać w nim, chować pod poduszkę (bo jej ukradną), kąpać się, zostawiać gdzie popadnie i potem szukać bez końca, albo odczepiać jedną część od drugiej, a potem – „napraw”… No dobrze, ale jak funkcjonować może człowiek  – nawet z Alzheimerem w towarzystwie – kompletnie odcięty od świata, wyizolowany absolutnie? Toż to koszmar. Nie dosyć, że nie pamięta, nie rozumie to jeszcze nie słyszy i nie można jej niczego powiedzieć, wytłumaczyć, przekonać… Cóż było robić, udał się MS do punktu audiologicznego (nie wiem czy się tak zwie, ja tak określiłam) z zapytaniem jak i co. Owszem, są super aparaty (w super cenie), ale na odległość nie można dobrać, należy babcię przywieźć na badanie… Zapisał na konkretny termin.  I bądź człowieku teraz mądry. Na hasło „badanie” babci D. prawie piana z pyska… jakie badanie?!!!  Od razu wietrzy spisek i atak na nią. Wreszcie dociera, że słuchu, i że aparaty słuchowe… Przez tydzień trwa przygotowywanie jej i przypominanie. Przecież po kilku minutach już nie pamięta i w koło Macieju od początku tłumacz o co chodzi kilka razy dziennie. Zorganizowanie całej akcji to jak zebranie sztabu antykryzysowego… Jak ją dobudzić, żeby wstała (śpi do obiadu), za każdym razem „ona sobie jeszcze pośpi”… Jak zmusić do umycia i uczesania… Jak przekonać, żeby założyła to ubranie a nie znowu jakieś od czapy. Jak podczas badania jej wytłumaczyć co ma robić i jak reagować, w ogóle wytłumaczyć o co chodzi…

Wreszcie nadszedł piątek, czyli termin wizyty. Cudem udało się wszystko przeprowadzić czyli  zmasowany atak na babcię D. Mam przygotowane dyżurne „wyjściowe” ubranie dla niej (oczywiście w mojej szafie, żeby nie miała „na oczach” bo zniszczy) i założyła je bez sprzeciwu, nawet się ucieszyła gdy pochwaliłam przed lustrem, że ładnie wygląda. Pojechali, uff! Wtedy ja myk do babcinego pokoju. Normalnie przy niej tam nie wchodzę, nie chcę się narażać na zarzuty, że coś znowu zginęło… Typowe dla tej choroby więc nie mam z tym problemu. Kiedy przychodzi z pytaniem co ma do roboty (ciągle jak jest przytomniejsza) mówię (pokazuję), że ma robotę u siebie, że trzeba posprzątać. Czasem to robi, czasem MS jej pokazuje co „jest do roboty”. Wszystko zależy od stanu babci D. w danej chwili. No więc dorwałam się do stajni Augiasza. Już mówiłam, że zbiera liście, kamyki, zrywa kwiatki i wszystko zanosi do siebie. Rany boskie święte! Czego tam nie było! Łącznie z książkami, które zabrała z moich półek bez wiedzy oczywiście i po kryjomu, w nich tony liści i kwiatków do zasuszenia, a książki w stanie „pożal się boże”. Najciekawsze, że po wejściu do pokoju na pierwszy rzut oka tego nie widać! Wymiotłam ze wszystkich zakamarków nagromadzone „skarby”, po czym się wzięłam za szafę. Przenosiłam zawartość (nie całą, bo się nie dało) do naszego pokoju, żeby na spokojnie przejrzeć co tam jest i wreszcie wrzucić do prania. Żeby nie było, że babcia D. jest przez nas zaniedbana! Ona jest na tyle świadoma, że nie da ruszyć swojego, ale nie na tyle, żeby dała sobie wytłumaczyć, że coś brudne i niech da do prania, trzeba zabierać ukradkiem i „u niej jest posprzątane”… Większe porządki udało się u niej zrobić przed wyjazdem do Szczawnicy pod pretekstem pakowania. W szafie było wymieszane wszystko ze wszystkim, już nie powiem co z czym… W każdym razie  w sobotę poszło pięć pralek, w niedzielę trzy. Przejrzałam co się dało, zostawiłam ubrania nadające się do użytku, to samo z pościelą. Część uprana, uprasowana została ułożona przez MS w babcinej szafie, część poszła do śmieci, a bardzo duża część do pojemników PCK. Nie uwierzycie, ale chyba pół bagażnika tego było. Czyste i porządnie zapakowane. Babcia D. jest teraz drobniutką, szczuplutką istotą, kiedyś była niczego sobie kobietą więc ciuchy zupełnie nie pasują za chińskiego boga. Kupiłam jej trochę w sam raz na nią, tamte po prostu z niej spadały.

Nie wszystko robiłam oczywiście sama podczas nieobecności babci I MS. Bo oni wrócili z aparatami. Badanie poszło sprawnie, aparaty jak z kosmosu są, a co dalej z nimi to się okaże. Trzeba pilnować, uważać itd… kiepsko to widzę, ale nie ma rady, siła wyższa.  W każdym razie akcja porządek trwała nadal, babcia siedziała w ogródku (ciepło w weekend było) i nie przeszkadzała w działaniach. Natomiast mnie zaczął przeszkadzać pęcherz, który od czasu emerytury siedział cicho (przedtem dokuczał bez przerwy), skończyło się koszmarnym bólem, gorączką prawie 39 stopni i antybiotykiem. Chyba moje ciało zdecydowanie stwierdziło, że przesadzam i kazało mi się uspokoić odmawiając współpracy. Mądre to ciałko, bo zalegając bez siły w łóżku zmusiło mnie do myślenia. Uruchamiając szare komórki odszukałam na yt kanał Kasi Gołębiewskiej refleksolożki, (o której już pisałam) i zaczęłam sobie pomagać „refleksologicznie”. Zapisałam się też na webinar z refleksologii. Dziś już zupełnie jestem na nogach, zrobiłam rano piękny wiosenny spacer z psiepsiołkami kochanymi, wreszcie zasiadłam do napisania tych słów kilku. Leki jeszcze biorę, ale czuję się dobrze. Wniosek – nie przesadzać więcej, myśleć o sobie, dbać o siebie, trochę sobie zacząć dogadzać, wszak mam siebie tylko jedną bez względu na wygląd i wiek. I chociaż kolejna Bycza wiosna wpisana w kalendarz, to w Byka duszy wiosna ma trwać przez cały rok. Howgh!

Alem się rozpisała, rany koguta! Jednak tyle się działo, że i tak nie wszystko przecież się zmieściło. O swojej szafie wspomnę kiedyś w przyszłości 😃😃😃 Dziękuję tym, co wytrzymali do końca i tym co nie dotrwali też 😁😁😁 Na osłodę i ozdobę kwiatki z przedogródka🌼🌷🌺 ale najpierw fragment koszulki, w której Duży odwiedził matkę, musiałam uwiecznić.

… niech wreszcie spokój i pokój zapanują …

🌺🌼🌸🌼🌺🌼🌺

… bratek skojarzył mi się z mordka mopsika 😀…

Kochani, pięknej majówki życzę, bezpiecznej, spokojnej mimo zapowiedzi 🌞🌷🌞

Aha, jeszcze coś! Wszystkim maturzystkom i maturzystom, co to zaczną toczyć boje o świadectwo dojrzałości POWODZENIA i trzymam kciuki!!!

💗💗💗💗💗💗💗💗

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 31 komentarzy

🌞Kasia w Wilnie🌞 czyli „W międzyczasie”

Pomyślałam sobie, że najróżniejsze sytuacje, które się przydarzały bohaterkom ursynowskiego cyklu, a które nie zmieściły się w „głównych” powieściach, wskoczą do „W międzyczasie”. Dlatego tak nazwałam zbiorek, ponieważ wszystko dzieje się w trakcie, pomiędzy i w różnych innych konfiguracjach 😀 bez zachowania  jakiejkolwiek ciągłości, ani czasu, ani  miejsca, ani akcji. Po prostu co znajdę akurat podczas porządkowania papierów to wskoczy tutaj. Wszystko oczywiście w ramach zmiany otaczającego świata na bardziej uporządkowany, co – jak wiadomo – dla chomików jest pracą na miarę Syzyfa 😀 Niemniej jednak uprzejmie donoszę iż niebieski wór z makulaturą wystawiony (dziś zabierają) oraz cztery spakowane torby oczekują na wywiezienie i wrzucenie do pojemników PCK. Mam nadzieję, że zawartość trafi w ręce potrzebujących, a nie – jak się zdarzało – m.in. w inne ręce (unurzane – bo ręce można unurzać absolutnie we wszystkim – w złodziejstwach, oszustwach, kłamstwach, podłościach różnych itp. co każdy przyzwoity rodak widzi na własne oczy). I znów się nie opanowałam, ale po prostu się nie da… Wracając do tematu – dziś pierwszy „kawałek”, którego bohaterką jest Kasia z „Pasm życia”.

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞   🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 Kasia w Wilnie  – 29.06.2010 zapiski

Wilno. Cóż mogłam przedwczoraj powiedzieć o Wilnie poza tym, że było nasze przed wojną, że od czasu króla Jagiełły związane było z Polską jak cała Litwa, że wszystkie mądre głowy (mądre bez cudzysłowu) w ten czy inny sposób przewinęły się przez to miasto na przestrzeni dziejów. No i oczywiście Romantyzm – niegdyś moja ukochana epoka w literaturze, a więc na myśl przychodzi Mickiewicz,  Słowacki, Filomaci, Filareci, idee wypełniające serca i dusze…. Jakże też nie wspomnieć o inteligencji międzywojnia…

„I to by było na tyle”. Bez osobistych odniesień jak choćby do Krakowa skąd mój ród…

Wtem okazało się, że mam do Wilna pojechać z delegacją w sprawie przekazania z naszej Biblioteki książek, których nikt nie chce (nikt – mowa oczywiście o aktualnych przełożonych) dla polskiej szkoły. Nie miałam ochoty, wszak nie lubię zbiorowych wyjazdów, zorganizowanych imprez, a do tego z obcymi ludźmi w obce miejsca… Od razu pęcherz ciśnie i boli, astma dusi, nerwy powodują trzęsionkę organizmu i niechęć do dalszego życia w ogóle… Mariolka i „dodelegowana” dziewczyna również nie wyrażały radości z powodu wyjazdu, wręcz przeciwnie. Ale w końcu… cóż było robić…

Zbiórka o szóstej rano, busik podstawiony, wszyscy dotarli, jedziemy. Po drodze mamy jeszcze zabrać Starszego Pana z Broku. Jest nas siedem osób. Pan Kierowca, najważniejsza osoba trzymająca (dosłownie) w rękach bezpieczeństwo całej grupy. Obok siedzi Jan, organizator i pomysłodawca całego przedsięwzięcia, wymierający gatunek człowieka poświęcający się całkowicie wcielaniu w życie swojej idei. Z tyłu córka Pana Kierowcy i Młody, przesympatyczny chłopak, osobisty asystent Jana, jego pamięć, organizer i kalkulator w jednym drobnym chłopaku. Z tyłu zaś trzy Gracje, w tym jedna podstarzała: Mariolka, Dodelegowana i ja, Kasia.

Nie znam wschodnich terenów Polski. Byłam kiedyś przez tydzień u koleżanki w Hajnówce, ale niczego charakterystycznego nie zapamiętałam. Nazwy takie jak Augustów, Sejny kojarzą mi się z pocztówkami z wakacji, rozglądałam się więc na boki notując w pamięci głównie olbrzymią ilość zieleni, budowane drogi na wschód i prace budowlane na nich co wiąże się z EURO 2012, które organizujemy wspólnie z Ukrainą. Dodelegowana jeździła na wakacje w mijane okolice, podniecona wypatrywała znajomych miejsc przypominając sobie różne wydarzenia, buzia jej się nie zamykała.

Starszego Pana zgarnęliśmy z drogi zablokowanej przez wypadek – zderzenie dwóch tirów, którego skutki oglądaliśmy z przerażeniem. Na szczęście kierowcy przeżyli o czym dowiedzieliśmy się od policjantów pracujących  przy katastrofie.

Dalej jechaliśmy już bez przeszkód kierując się na Wilno. Po przekroczeniu granicy („bezkolizyjnym” – wszak jesteśmy w Unii z Litwą  🙂 ) wzdłuż głównej szosy nie zauważyłam specjalnych różnic poza językiem i nieco inaczej wyglądającym znakiem drogowym (np. krowa jest bardziej kwadratowa). Aha, zapomniałam – dużo mniej samochodów niż na polskich drogach. Może dlatego, że wakacje? Pogoda trafiła nam się prawdziwie wakacyjna na ten wyjazd, tydzień wcześniej (jak się dowiedzieliśmy potem) lało bez opamiętania. Udało się trafić do szkoły, w której miało się odbyć uroczyste przekazanie listy książek (one same fizycznie miały dojechać po zakończonej inwentaryzacji). Pozostało nam jeszcze wypełnienie pudełka z listą czymś, co sprawi, że całość będzie wyglądała ładnie i elegancko, a co! Przymierzałyśmy po drodze kawałki sosny i wiązkę traw polnych, ale efektem był koszmarek do potęgi. Spędziliśmy trochę czasu w kwiaciarni i wreszcie wspólnymi siłami całej ekipy dobrana została kolorowa folia czy celofan (nie nazwę fachowo) pognieciona artystycznie przez Mariolkę (wszak ma papiery na to, że artystką jest 🙂 ), ułożona w pudełku. Na niej spoczęła lista przekazywanych książek, drukowana zresztą przez Dodelegowaną do drugiej w nocy (w domu) z maila, którego Mariolka jej przysłała z domowego komputera swojej szwagierki. Jak zawsze – wszystko na wariackich papierach.

Pan Dyrektor  polskiej szkoły przywitał nas bardzo serdecznie, oprowadził po budynku, po czym obie z Mariolką dorwałyśmy się do biblioteki, której zbiory pochodzą z darów. Okazało się, że uczniowie w tutejszym gimnazjum są w tym wieku co u nas w liceum, czyli jest to młodzież prawie dorosła przed maturą. A my spakowałyśmy bardzo dużo literatury dziecięcej. Na szczęście podstawówka polska też jest w Wilnie, więc będzie miał Pan Dyrektor jak te książki podzielić i jeszcze Dom Polski na część dla dorosłych się załapie.

Ku mojemu zdumieniu (i przerażeniu) uroczystość została zorganizowana w auli z udziałem Pana Senatora, Pana Konsula, Panów Posłów Polskich wybranych do Litewskiego Parlamentu. Moje obawy były w pełni uzasadnione, bo Jan kazał mi wyjść na środek. Na szczęście uprzedziłam go wcześniej, że się nie odezwę, bo się zapłaczę i zaplączę. Był cudny.

– Przeczytasz co jest na akcie (w tubie był papier czerpany z wypisanym pięknie przez naszą plastyczkę tekstem), bo ja nie mam okularów – szepnął.

– Przecież ja nie widzę tych literek – odszepnęłam. – Weź Mariolkę.

Tym sposobem Mariolka też znalazła się na środku auli, a ponieważ tekst ona przygotowała to z pamięci „czytała”, bo też nie miała okularów 🙂 Normalnie cyrk 🤣

Była telewizja polska na Litwie, kamery, wywiady, młodzież stawiła się licznie pomimo wakacji. Były śpiewy i recytacje zapowiadane  przez parę młodziutkich konferansjerów.

I w tym właśnie czasie coś się stało ze mną. Zostałam dosłownie oczarowana i zaczarowana. Kim? Czym? Wyjątkowo urodziwymi dziewczętami, a i chłopcom niczego nie brakowało, piosenkami wykonanymi wcale nie amatorsko, poezją, własną twórczością młodzieży również, a nad wszystkim unosił się „duch języka” – bo ja wiem jak to określić? Ten charakterystyczny wileński „zaśpiew” usłyszałam po raz pierwszy w życiu „żywy” i to w takiej ilości i natężeniu. Nieraz miałam do czynienia ze starszymi osobami z dawnych Kresów, którym pozostał akcent, słyszałam relacje w tv, na filmach także  niejednokrotnie, ale tu było zupełnie coś innego. Przez tych kilka chwil przeniosłam się w inny świat. To młodzi, piękni ludzie mówili do mnie żywym, cudownie pięknym polskim językiem, jakby np. z „Nad Niemnem” mojego ukochanego wyszli. Oni żyli i ten język też żył! Piękny język, pełen szlachetności, elegancji, dziś u nas już nieznany, zapomniany. A nasz?  Dziś taki zwulgaryzowany, chamski, „odpolszczony” w zestawieniu z tym zachowanym na Litwie. Szkoda…

Zostało nam bardzo mało czasu, żeby cokolwiek zobaczyć. Pan Dyrektor zajął się tym i zorganizował zwiedzanie pod wodzą Pani Przewodniczki, polonistki w gimnazjum. Śliczna młoda osoba o niesamowitej wiedzy i erudycji oprowadziła nas po wileńskiej Starówce, żebyśmy zdążyli zobaczyć jak najwięcej. Biegiem więc, w pantoflach na wysokich obcasach (wszak miałam być elegancka na uroczystości), z bolącymi nogami biegłam za młodymi pstrykając zdjęcia wszystkiemu co mi stanęło na drodze. Myślałam, że niczego nie zapamiętam ze szczegółami, ale co tam, szczegóły można znaleźć w przewodniku. Stało się coś dziwnego. Wilno zapadło w moją duszę. Zapragnęłam powrócić tu na kilka dni chociaż i spokojnie, we własnym tempie nasycić się pięknem, historią, przeżyć po swojemu…

Zdążyliśmy biegiem do sklepu. Mariolka miała zamówienie na likier ziołowy oraz ser z kminkiem. Najważniejsza jednak była w hipermarkecie toaleta (dla mnie szczególnie przy dolegliwościach). A toaleta! Cuda, fioletowe światło, woda się sama spuszcza i ja, dzikuska z Polski aż się przestraszyłam, że coś popsułam… cała Kaśka! Kupiliśmy wszystko i biegiem na miejsce zbiórki. Jeszcze flaszeczka likieru w podziękowaniu dla Pani Przewodniczki. Mariolka wróciła po nią do sklepu i bez kolejki (długa była) przepchnęła się do lady, a wszyscy ze zrozumieniem przyjęli fakt, że wycieczka czeka!  Nikt się nie złościł! Nieprawdopodobne!

W drodze powrotnej mieliśmy stanąć na pierogi, ale droga „się zbuntowała” i zamiast do „baby” z jedzeniem zaczęliśmy się zbliżać do Kłajpedy. Nadłożyliśmy ze sto kilometrów w głąb Litwy oddalając się tym samym od Polski. Pierogi przepadły, w żołądkach burczenie, miałam jeszcze wafelki, Mariolka wygrzebała w torbie suszone morele, woda była…

Znalazła się wreszcie droga w kierunku Ojczyzny. Wiodła przez zupełnie puste wsie, wśród pól. Ani światła, ani człowieka – wrażenie zgoła niesamowite i nieprzyjemne. Nareszcie stacja benzynowa. Zamknięta! Jest druga, ale też nieczynna. Kiedy stanęliśmy podeszło do nas „coś” – ni chłop ni baba i o papierosy się pytało. Jan odrzekł: „nie kuriaszczije”   i szybko odjechaliśmy.  Koszmarna, upiorna sceneria: księżyc w pełni, cmentarz porośnięty lasem, w dalszym ciągu wymarłe wsie, żywego ducha ani śladu. Wreszcie miasto. Puste ulice, tylko szła jedna para na całe miasto! Jedynie gdzie nie gdzie  w bloku światło… Okropność, jakby cywilizacja na wyginięciu…

Jaką ulgą było dotarcie do Polski! „Ukochany kraj, umiłowany kraj…” mimo to wszystko co się u nas dzieje…

O trzeciej nad ranem dotarliśmy do domu Starszego Pana, gdzie jego Małżonka czekała z kawą i ciastem. Potem dalej do Warszawy i wreszcie wróciliśmy tam, skąd wyruszyliśmy. Uff! Najbardziej lubię być w domu.

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞  🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, W międzyczasie | 23 komentarze

Znowu środa – 12.IV. 2023 🌷

Dekorację świąteczną zrobiłam z tego, co pod ręką. To znaczy wykorzystałam jajka ugotowane w cebuli, z ogródka ucięty bluszcz, gałązki róży (parkowa czy ogrodowa – nie wiem. taki wielki krzak z wijącymi się gałązkami)), gałązeczki barwinka. Zielone włożyłam do słoiczka z wodą, słoiczek do szklanego pojemnika, który wypełniłam jajkami. Podobało mi się 🐣  Jajka zjadamy po świętach, zielone zostało w słoiczku i ładnie wygląda. Jeśli coś puści korzonki zostanie wsadzone do ziemi.

… ten stroik stał w pokoju…

Na kuchenne okno też wykorzystałam to, co chomik 🐹🐹🐹wyciąga z zakamarków 😃 czyli butelki po miodach, w których pięknie się prezentują gałązki przyniesione z psiego spaceru. oraz jajka wydmuszki przechowywane lata całe. Gałązki wypuściły listki, bazie zmieniły się w „gąsienice” 🌞

… na kuchennym parapecie …

Święta minęły, ale wiosna została 😃 🌷🌼🌻🌹 Powietrze pachnie rozkwitłymi w ciągu dnia kwiatuszkami mirabelki. Jest piękna, muszę jej zrobić zdjęcie, te kwiateczki są tak delikatne i nietrwałe, że silniejszy wiatr je zrywa. Od Franusia (czyli od Franusiowej opiekunki) dostałam śliczne bratki. Ładnie się prezentują na oknie 🌞

… kuchenny parapet od zewnątrz…

Zakwitły przed domem takie ślicznotki 🙂

Posadziłam trzy kolory stokrotek (czerwone, różowe, białe), mam ogromną przyjemność patrząc na nie 🌼

… kamienie przynosimy z psich spacerów …

Na urodziny MS upiekłam serduszko z ciasta francuskiego, w środku był dżem truskawkowy, biała czekolada rozpuszczona oraz gorzka czekolada rozpuszczona wylana na wierzch. Posypałam  wiórkami kokosowymi sprawdzając dokładnie czy to znowu nie sól, hi hi 🤣🤣🤣

… na dużym talerzu od świątecznego serwisu mojej mamy …

Miałam sen…  Przyśniło mi się, że za chwilę mam egzamin magisterski, ale nie mój z rzeczywistości tylko zupełnie nie wiem jaki, z czego, z jakiego zakresu i w ogóle o co chodzi. W panice rzucam się do notatek, do przeglądania starych gazet (mam we śnie świadomość, że w domu nie ma tv), szukam indeksu… I nie mam się w co ubrać! Przecież nienawidzę białych bluzek,  spodnie mam tylko dżinsowe, inne upchnięte w głębi szafy czekające na zmiłowanie (może jeszcze założę uprzednio straciwszy  nieco na wadze…), szukam też u babci w domku w Tenczynku… Wreszcie – też we śnie –  zdaję sobie sprawę, że to sen (taki sen we śnie), że egzamin daaawno temu zdałam i już nic nie muszę, bo jestem na wolności. Uff, co za ulga! Obudziłam się przepełniona wdzięcznością, że to już było, minęło i nie wróci 😅 Uczucie wdzięczności jest miłym uczuciem, takim wywołującym uśmiech, lekkość i dodającym skrzydeł bez Red Bulla 🙂 Tak odczytałam przesłanie i pomyślałam, że mam za co być wdzięczna – za dzieci, za wnuczki, za MS, za domek, za stokrotki i bratki, za to, że jeszcze widzę i mogę cieszyć się ich urodą, za kochane stare psiaki, z którymi mogę jeszcze chodzić na spacery, za miłość Franusia, który sam nas wybrał, za lasek obok, za Szczawnicę, za ten mój kącik blogowy, w którym się spotykamy, za…. ileż tego jeszcze jest do wymieniania, to cudowne 💗 Może podzielicie się częścią Waszych powodów do wdzięczności? Proooszę 😘

Życzę Wam jak najwięcej powodów do wdzięczności, życzę dobrego tygodnia i dziękuję za odwiedziny. Pięknej wiosny dla wszystkich 🌞💗🍀

💙💛

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 12 komentarzy

5 kwietnia 2023, już środa 🍀💗

Za chwilę święta wiosenne. Szczerze mówiąc dotarło to do mnie wczoraj (jest wtorek, imieniny miesiąca), weekend miałam zajęty bardzo dokładnie, wszak Calineczka u nas gościła. Tym razem nie była malarką lecz panią restauratorką i kucharką. My oczywiście byliśmy gośćmi lokalu, nie było zmiłuj 😃 Sama robiła ciastka, nie pozwalała się do swoich dotknąć i tu babcia straszną dała plamę, ale o tym za chwilę… 😂😂😂

… pięknie tylko wyglądały …

… jak wyżej, pięknie tylko wyglądały …

Przywieźli (Duży z córeczką) truskawki. Wyglądały pięknie, ale były okropnie niedobre. Wpadłam na pomysł, żeby zużyć je do ciastek. Calineczka się zapaliła do pracy, pomagała, ciastka wyszły ładnie, z jabłuszkiem, winogronami i truskawkami. Wszystko było świetnie dopóki MS nie spróbował. Zrobił dziwną minę i spytał, czy dodawałam sól do ciastek. No gdzie! Cukier puder tylko na wierzchu jest widoczny! Ale… czym prędzej spróbowałam i… tego się nie da zjeść!!! Cóż, obejść się trzeba było smakiem 😖 Szybko upiekłam chlebek bananowy, który zjeść się dał 🙂

Moja wnusia jak zwykle jest niejadkiem, ale zażyczyła sobie kluski z dziurką czyli śląskie. Zrobiłam w niedzielę, wyszło 140 i jeszcze kilka sama zrobiła lepiąc z ciasta ślimaki, jakieś glisty i inne szkaradzieństwa. Ślimaki 🐌 się ugotowały, reszta rozpłynęła się w wodzie podczas gotowania. A wiecie z czym Calineczka jadła kluski? Z czekoladą, bo ona jest Czekoladową Panienką 😍 Na moje usilne nalegania by zjadła „coś normalnego” usłyszałam – „Nie zmuszaj mnie do tego, nie jesteś zmuszarką” 🤣 Aha, a przy okazji różnych rozmówek, wyjaśniań itp. dowiedzieliśmy się co to jest kopalnia – „To jest coś takiego co się kopa skarby” 🤣

… pizza na cieście francuskim była smaczna …

Franuś na dowód, że uznał nas za swoją kocią rodzinę pierwszy raz postanowił tę rodzinę dokarmić…  Dobrze, że nie ja się natknęłam na ten „prezent” tylko MS… Zapakował w torbę i nie widziałam na szczęście, Calineczka też nie widziała. Otóż Francesco pod drzwi balkonowe przyniósł upolowanego szczura!!! Dawno temu Rudy kot, który też do nas przychodził, przyniósł nam żywą myszkę. MS złapał ją i wynieśliśmy na łąkę, Rudy przez pół dnia szukał jej w ogródku i nie rozumiał gdzie się podziała 🐱

Calineczka z dużego pudła po psim żarełku (przywiezionym przez kuriera, zamawianym przez Dużego w zooplus) zrobiła Franusiowi domek i od niedzieli tam najchętniej przesiaduje, jakoś mu przypasowało to miejsce.  Pudło wylądowało pod stolikiem i tam Franka szukać należy 🐱👩  Bawili się razem, nawet pierwszy raz sam wszedł szkrabusi na kolanka 🙂

… są w dobrej komitywie jak widać 🐱👸 …

Zakupy świąteczne częściowo zrobiłam🛒 i za głowę się złapałam kiedy zobaczyłam przy kasie sumę 😢… a naprawdę żadnej rozpusty, same najpotrzebniejsze rzeczy… ale stop, żadnej politycznej kwestii jak sobie obiecałam… tylko, do jasnej choinki, czy te 30% to ślepcy czy głupcy, bo dociec trudno, no ewentualnie szubrawcy i… (każdy wpisuje co uważa za słuszne) wchodzą w rachubę…  A święta coraz bliżej🐤🐤🐤

Niechby się tak stało, że wiosenne święta przyniosą nadzieję na lepsze jutro, na odrodzenie tego, co dobre i przyzwoite, uczciwe i sprawiedliwe w dosłownym znaczeniu, i niech tak się stanie, nadzieja niech się zmieni w rzeczywistość 🍀💗💗💗🍀

ZDROWYCH, SPOKOJNYCH, SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT WIELKIEJ NOCY 

 

 

🍀🍀🍀💗💗💗💗💗🍀🍀🍀💗💗💗💗💗🍀🍀🍀💗💗💗💗💗🍀🍀🍀

💙💛

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 30 komentarzy

Pierwszy dzień wiosny 2023

Myślę sobie…

Zapiski były robione z doskoku przez kilka dni. Często bywa, że gdy wreszcie włączę Lapka to coś się wydarza i koniec zabawy. Nic to, w końcu przecież kiedyś się uda 😊

Pisałam od zawsze, odkąd się nauczyłam pisać. Czytałam od kiedy nauczyłam się składać litery w wyrazy. Najpierw słuchałam jak dziadek czytał kiedy mieszkałam w Tenczynku. Mama przywiozła mi „Baśnie z 1001 nocy” (mam dotąd na półce) i dziadek co wieczór czytał na głos, ja i babcia  słuchałyśmy z zapartym tchem, a dziadek czytał sam zaciekawiony co będzie dalej. W podstawówce  odważyłam się nawet wysłać sonet do „Płomyczka”, taka byłam 😁 Prawdziwy sonet z zabójczym rymem „żurawie na jawie”, a więcej nie pamiętam o czym był, hi hi 😊

Ukrywałam swoje „arcydzieła”, słyszałam wciąż „zejdź z obłoków na ziemię”, „myśl realnie”… no to starałam się myśleć realnie… Potem dzieci, praca, samodzielna mama nie miała czasu na dyrdymałki choć wierszyki i bajki dzieciom układała póki były małe. Pierwsza prawdziwa powieść powstała właściwie jako autoterapia po rozwodzie i po śmierci mamy… „Prawdziwa” – bo w ósmej klasie napisałam w kilku zeszytach mieszczące się „dzieło” o miłości do Seweryna Krajewskiego, a może nawet nie o samej miłości tylko o przygodach wszystkich czterech chłopców z Czerwonych Gitar i ich dziewcząt. Oczywiście ja byłam wybranką Seweryna 😊 Jakże żałuję, że to „dzieło” zniszczyłam! Byłam  na studiach gdy czytałyśmy je z Lucy i jej koleżanką płacząc ze śmiechu. Później – „będąc dojrzałą kobietą” – doszłam do wniosku, że nie wypada mi zostawiać tego ku pamięci i „dzieło” unicestwiłam 😊 A Seweryn wtedy pięknym młodzieńcem był 😀

… ten plakat do tej pory wisi na wewnętrznej stronie drzwi od szafki 😃 …

Przez kilkadziesiąt lat (rozwiodłam się mając 33 lata, teraz mam razy dwa plus jeszcze trzy) – jak to się mówi „ „pracowałam nad sobą” z różnym skutkiem, różnymi metodami, czytałam, szukałam, zresztą wspólnie z tatą podrzucaliśmy sobie odpowiednie książki, mam do tej pory sporo pozycji od niego. Miał zwyczaj podkreślać ołówkiem interesujące go fragmenty (tylko we własnych egzemplarzach). Teraz traktuję je jako przesłanie, często znajduję odpowiedź dla siebie w owych fragmentach, w zupełnie przypadkowo wziętej do ręki książce. Mówię „dzięki Szefie”, a on uśmiecha się ze zdjęcia…💗 Przez długi czas nie rozstawałam się z „Możesz uzdrowić swoje życie” Louise Hay i z książkami Leszka Żądło. Zawsze którąś miałam przy sobie w metrze, w autobusie, w tramwaju, na przystanku, w każdej możliwej chwili „nurkowałam” do środka i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ratowały mi życie. W świecie fizycznym uratował je lekarz z Ukrainy, dr Aleksander Nowicki, do którego przeznaczenie  mnie doprowadziło. Często teraz o nim myślę, zastanawiam się czy żyje, czy jest w Ukrainie czy wyjechał…. Czytałam Silvę, słuchałam kasety Lecha Emfazego Stefańskiego, ale nigdy do końca nie opanowałam żadnej sztuki, zawsze coś stawało na przeszkodzie, szeptało z tyłu głowy, żebym dała spokój bo to nie dla mnie, głupotami znowu się zajmuję zamiast myśleć realnie…  Mimo to całkiem owej  „pożywki dla duszy” nie odstawiłam. I całe szczęście 😊 A tak w ogóle to życie mi uratował MS pojawiając się na mej drodze 😃💗💗💗

Tak przebrnęłam przez wszelkie odsłony życia i doczekałam wolności czyli upragnionej, wytęsknionej emerytury. Mało tego, od roku mam wolność od telewizji i to uważam za zrządzenie losu. Dzięki temu zaprzyjaźniłam się z YT, odkryłam mnóstwo ciekawych kanałów – prowadzonych przez świetnych ludzi –  z różnych interesujących mnie dziedzin. Między innymi dzięki temu uświadomiłam sobie pewne sprawy.

Tu przechodzę do odpowiedzi na słowa Poli.  Miałam milion wątpliwości związanych z życiem na blogowisku, no miałam, nie da się ukryć.  Napisałam  we wpisie – „27 lutego 2017 roku odważyłam się na napisanie pierwszych słów na blogu. Ze strachem, z tysiącem obaw (jak zwykle ja), że to głupie, bez sensu, że nie potrafię, że zgłupiałam na starość, że to, że tamto…”.  Polinko, blogowisko jest żywe, na bieżąco każdy może mi chcieć udowodnić, że piszę głupoty, bzdety i w ogóle to mogę sobie wsadzić te gryzmoły tam, gdzie słońce nie dochodzi itp., itd. I wtedy będę przeżywać, gryźć się, denerwować, nie spać po nocach, popadać w jeszcze gorsze nastroje… i po co mi to, i gdzie ja się pcham… i znowu  w koło Macieju wszystkie kompleksy krążą wokół…  Napisać powieść to żaden problem, nikt tego nie widzi, nikt nie może krytykować, bo nie zobaczy dopóki ja o tym nie zdecyduję i dlatego to jest zupełnie inna kwestia. Przełamałam się jednak i okazało się, że moje dyrdymałki sprawiają komuś przyjemność, ktoś coś przeczyta, odpocznie, zastanowi się, nawet zada sobie tyle trudu, żeby napisać komentarz co już w ogóle jest niesamowite! Szok! Normalnie szok przeżywałam na początku 😊

(Jejkuuu, szok przeżyłam teraz spojrzawszy za okno! Jest 9 marca godz.6.04. Masa śniegu!!! Wszędzie biało!!! )

Postanowiłam wszystkie „dzieła” czyli dłuższe i krótsze dyrdymałki zaprezentować na blogu i odważyłam się na to. Trochę się bałam, że nie zdążę wszystkiego opublikować przed udaniem się na Drugą Stronę Tęczy, więc na początku spieszyłam się bardzo 😊 Niepotrzebnie. Zdążyłam, dokończyłam zaczęte wcześniej ( „Po co wróciłaś Agato?” „Widocznie tak miało być”, „Pasma życia”), napisałam „Babie lato i kropla deszczu”. Tę ostatnią powieść skończyłam  – jak już wspominałam – przed inwazją na Ukrainę. Ostatnio napotykam na informacje o przekazywaniu przeżyć, emocji na kolejne pokolenia, o traumie rodowej. Okazuje się, że z poziomu świadomego nie ma dostępu do tego co się dzieje w poziomie podświadomym i nieświadomym. Są metody pracy z emocjami, z programami, traumami, które są na naszej linii życia ale pochodzą od przodków. Jest to niezwykle ciekawe, lecz nie będę się teraz zagłębiać w temat, może kiedyś. W każdym razie pomyślałam, że  może  w jakiś sposób to się we mnie odezwało, któż może wiedzieć?

Słuchając Mediteusza na YT uświadomiłam sobie wiele rzeczy. Wzięłam też sobie do serca tezę, że stawianie warunków jest bez sensu w kontekście odkładania planów, realizacji marzeń „na zaś” – jak coś się zdarzy, jak będzie pogoda, jak wygram w totka, jak kobieta zostanie prezydentką,  jak moja wnuczka wyjdzie za mąż, jak to jak tamto… Przemyślałam (rano, kiedy wszyscy spali i miałam chwilę dla siebie) co ja tak naprawdę chcę robić przez tę resztę pobytu w obecnej postaci na naszej pięknej błękitnej planecie.  Przecież wiem, pisać. Ale tylko pisać, nie bywać w żadnych dużych skupiskach, nie spotykać się na żadnych tzw. wieczorach autorskich, nie pokazywać się,  nie uzależniać się od nikogo i niczego. Mam chęć – piszę, nie mam weny – przestaję i czekam na jej powrót nie tracąc zdrowia z nerwów, że termin, że ktoś czeka, że zobowiązanie, że coś tam jeszcze… Mam mieć radość, przyjemność z tego co robię!

Uświadomiłam sobie to wszystko jasno i wyraźnie. Nareszcie! Już nie muszę się stresować, zastanawiać, co inni powiedzą, że nie chodzę po wydawnictwach, nie proszę, nie szukam – bo po prostu nie chcę. Nie chcę być od nikogo i od niczego uzależniona i mogę sobie na to pozwolić. Tę wolność daje mi emerytura. W tej materii oczywiście, bo przecież pozostają domowe obowiązki, kwestia zdrowia,  dbanie o babcię D. itd. Tę wolność, radość, przyjemność mogę czerpać z bloga! Wystarczy mi w zupełności, że czytacie, zaglądacie, odzywacie się i to jest wspaniałe. I dlatego postanowiłam, że dla własnej przyjemności i może trochę Waszej „Babie lato i kropla deszczu” będzie w odcinkach na blogu.

Kocham być w domu, najbardziej na świecie kocham być w domu, lubię bywać w najbliższej okolicy czyli tam, gdzie dojdę na piechotę, nie lubię zmian (jak to Byk) i kocham Szczawnicę. Lubię gotować (to już wiecie), wypróbowywać nowe przepisy, przygotować coś dobrego dla dzieciaków kiedy nas odwiedzą.

Mogę, chcę, ale nie muszę! I tym optymistycznym akcentem kończę niniejsze wywody życząc spokoju, pokoju i zdrowia, dziękując jednocześnie za odwiedziny i komentarze. Wszystkiego co najlepsze w pierwszym dniu WIOSNY 🌺🌞🌺

Pierwsze wiosenne, właściwie wczesno wiosenne zdjęcia 🙂

… pole przy działkach …

… chatka Baby Jagi 😃 …

Teraz niespodzianka – Franuś w oryginale oraz widziany oczyma Calineczki 😺😺😺

Podobieństwo uderzające, prawda?

💗😺💗

Jeszcze z dzisiejszego spaceru

Teraz naprawdę kończę. Dobrego tygodnia 💗💗💗

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 44 komentarze

13 marca 2023 🌞

Dziś Bożeny i Krystyny mają swoje święto, więc wszystkiego co najlepsze życzę z całego serca 🌞

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞   🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞   🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

Poniedziałek upływa pod znakiem deszczu, mogę powiedzieć, że spływa,  woda spływa z psiepsiołów po spacerze.  Wczesnym rankiem jeszcze tak źle nie było, rozpadało się porządnie dopiero po naszym  powrocie do domu. Trochę wycierania, owszem,  ale to zupełnie nic w porównaniu z tym co się działo po południu. Teraz dosychają na ciepłej  podłodze. Chciałam napisać, że Franuś śpi w swoim domku przytulony do Lolusia, ale właśnie pojawił się za oknem i musiałam się podnieść z fotela, żeby wpuścić mokrego kota😺 Wytarłam, poleżał chwilkę za fotelem i pomaszerował do swojego koszyczka pod stolikiem. Dostałam zdjęcie „chłopaków”, ale widocznie Maluszek znalazł kocią kryjówkę i Franio postanowił zmienić lokal w poszukiwaniu spokoju 😺

… Franuś z Lolusiem wymyślają psoty …

… słodziaki przytulone …

Prezentuję kolejne próby kulinarne. Inspiracją były filmiki z YT. Lubię Silver TV, akurat trafiłam na przygotowanie gulaszu warzywnego z „ryżem” z kalafiora. Powiem Wam, że ten „ryż” jest przepyszny. Wpisuję go na stałe do kajetu 🙂  https://www.youtube.com/watch?v=YyXs8Fzkk2k&feature=youtu.be

… właśnie tak wyglądało moje danie…

Drugi wypróbowany przepis byłby super gdyby nie to, że pomidorki niesmaczne, jednak to nie pora roku i lepiej zaśpiewać z Michnikowskim   'Addio pomidory”, potrawę powtórzyć latem –  https://www.youtube.com/watch?v=STdm-dP2FY4

… zapiekanka prezentowała się ładnie…

W weekend Calineczka nas zaszczyciła swoją obecnością 💗 Akurat pogoda w sobotę nie zachęcała do wyjścia z domu, trzeba było organizować zajęcia domowe 🙂 Już nie ma z tym problemu, jest przecież dziewczynką chodzącą do przedszkola. Nie obyło się bez występów wokalnych z tym samym „mikrofonem”, którego używała Wercia w jej wieku 😀

… artystka podczas występu 🙂 …

… Sziluni nie bardzo podobała się opaska na głowie, w którą wystroiła ją Calineczka …

… i jeszcze tego nie było – Franek w wannie 😀 …

Z wanny poszedł do zamku przywiezionego przez Calineczkę 😀

… pan na zamku …

Podobno następny weekend ma być ciepły i prawdziwie wiosenny. Mnie to cieszy, wezmę się za ogarnięcia ogródeczka. Miałam zamiar w miniony lecz pogoda pokrzyżowała plany (chciałam wykorzystać energię Calineczki 😉 )

… znalazłam jednego krokusika …

🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞     🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞    🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

Dziękuję za odwiedziny i komentarze 💗  Życzę dobrego, spokojnego tygodnia 💗 Zawsze to jeden tydzień bliżej do lepszego  🌞 Trzymajcie się zdrowo, bezpiecznie 🌞

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 26 komentarzy