Tak sobie myślę…

Tak sobie myślę, że emerytura to dla mnie okres dojrzewania. Czyżbym była ograniczona i niedorozwinięta przez całe moje długie życie? 😊 Niedorozwinięta tak do końca może nie, ale ograniczona  jak najbardziej – obowiązkami, finansami, pracą, przełożonymi, sytuacją rodzinną itp., itd. W sumie nie żałuję niczego poza tym, że nie zrobiłam prawa jazdy 😊 a najbardziej tego, że nie poświęciłam dzieciom więcej czasu, że nie dałam rady w tej materii, oraz tego, że nie byłam mądrą matką tylko kochającą. I żal tego, że mądrość przychodzi z czasem a nie wtedy, kiedy przydałaby się najbardziej…

Teraz staram się zajmować tylko tym co do mnie należy. Jednak trudno się oderwać od spraw dziejących się „w naszej umiłowanej, udręczonej Ojczyźnie” – mówiąc słowami pana Zagłoby. Wciągnęłam się w słuchanie posiedzenia komisji do spraw wyborów kopertowych, jak już zaczęłam to słuchałam i patrzyłam – „nie chcem ale muszem”. Przypomniało mi się co wtedy przeżywaliśmy, co się działo, czego się baliśmy, jakie obrazy oglądaliśmy codziennie… Zmarnowałam w sumie cały dzień. Ale – czy na pewno zmarnowałam? Co miałam zrobić – zrobiłam. Pranie włączyłam, no właśnie, uruchomiłam nową pralkę, bo stara niestety naprawić się nie dała i trzeba było nabyć nowy sprzęt. Odłożyłam chwilowo dalsze przeglądanie i porządkowanie księgozbioru, MS musi zerknąć na odłożone książki czy chce je zatrzymać czy może „puścić je między ludzi”, może komuś się przydadzą. Mam mnóstwo odziedziczonych po tacie, trudno trzymać je jedynie ze względów sentymentalnych, nie moja bajka, niektóre mogą jedynie zainteresować MS. Tak więc część mózgu zajmowała się sprawami codziennymi, część słuchała komisji… Ręce opadają to jak nimi się posługiwać przenosząc książki 😟

Zaczęłam prezentować w odcinkach „Babie lato i kroplę deszczu” . Czuję się w obowiązku wytłumaczyć, że pisałam i skończyłam jeszcze przed covidem, czyli jednocześnie przed 24 lutego 2022, zatem przez inwazją putina na Ukrainę. Tak się złożyło, że temat (między innymi) poruszony w powieści –  wynikający z doświadczenia mojego rodu – stał się nagle aktualny w zupełnie innym wymiarze. Takie właśnie miałam odczucia –  śledząc wówczas  początek wojny, że pewne (karmiczne) rachunki zostały wyrównane, że od momentu kiedy rodacy tak  tłumnie i ofiarnie pomagali ludziom uciekającym przed spadającymi bombami, przed okrutną, potworną wojną, powinny być zupełnie inne, nowe relacje między naszymi narodami. Tak byłoby gdyby się nie włączali politycy… Zawsze jest tak, że zwykli ludzie, tysiące, setki tysięcy giną przez chore ambicje psychopatycznych władców. Właśnie dotarła wiadomość o zamordowaniu Nawalnego. Od razu przychodzi na myśl bezczelność, taka nieludzka podłość tych dwóch naszych przestępców nazywanych „więźniami politycznymi” przez prezespana i jego zwolenników. Czy są jakieś tego granice? Pytanie retoryczne 😟🙁

Kiedy skończyłam tę powieść – odleżała swoje jak zawsze u mnie bywa. Jednak pomyślałam, że czas nieubłaganie pędzi do przodu i nie ma sensu niczego odkładać na później, bo z tym „później” różnie może być. Dlatego zdecydowałam się na „puszczanie” w odcinkach. Nie mam ochoty z nikim dyskutować, nikomu tłumaczyć dlaczego tak napisałam a nie inaczej, nie będę niczego zmieniać, bo to moje i niczego nie muszę, minął czas gdy musiałam się podporządkować czyjemuś „widzimisię”. Takie jest moje widzenie świata i koniec kropka. W moim wieku mam prawo mieć swoje zdanie i się go trzymać. Nie muszę za niczym gonić, nie jest mi potrzebny poklask tłumów (hihi), w tłumie to już byłam i nie zamierzam wracać 😊 Nie wiadomo ile zostało czasu na tej niebieskiej kulce (jak mawia Mediteusz na YT) i pora zająć się sobą i swoimi sprawami (poza – oczywiście – obowiązkami codziennymi), pomyśleć o własnych potrzebach, nie pozwolić sobą manipulować. Pewnie z pierwszym rokiem numerologicznym (w takim jestem)  przemyślenia przyszły, więc  widocznie trzeba je wziąć pod uwagę. Wprawdzie z planowaniem zawsze miałam kłopot, sama siebie sabotowałam i – owszem – robiłam co trzeba, lecz z zupełnie odwrotnej strony niż pierwotnie zamierzałam 🙂 Patrzę na karteczkę z napisem „Chcesz spełnić marzenia? Nie fantazjuj lecz planuj”  i przyznaję rację temu stwierdzeniu. Tylko… jak się do tego zabrać i dotrzymać?  To dopiero jest wyzwanie.

Trochę ubarwić wpis trzeba, dorzucić koloru.

… pierniczki dekorowane przez Calineczkę 🙂 …

… nasze niedzielne śniadanie …

Na półmisku środek zajmuje tuńczyk z puszki, otacza go groszek konserwowy, następnie jajka na twardo z odrobiną majonezu i ogórkami konserwowymi , wszystko posypane jest czerwoną papryką pokrojoną w (prawie) kostkę i szczypiorkiem.  Lubimy ten zestaw i czasem sobie taką przyjemność sprawiamy (jak mi się przypomni) 😃

Jeśli chodzi o słodkości to wciąż było drożdżowe na pierwszym miejscu, tym bardziej, że Wera (kiedy się u nas uczyła przez kilka dni) stwierdziła, że bardzo lubi to konkretne ciasto, jest naprawdę najsmaczniejsze ze wszystkich.  Pora jednak coś innego wypróbować, poszperam więc znowu w przepisach i jeśli na coś wpadnę to się pochwalę i podzielę.

Dziękuję za odwiedziny oraz pozostawione słowa, pozdrawiam serdecznie i życzę wspaniałego tygodnia 💗🍀🌞🌞🌞

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 22 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 5

Pewnego dnia Jagna podjęła decyzję. Tym razem była przekonana, że to decyzja ostateczna. Kilka razy była bliska jej podjęcia. Za każdym razem zdawało się, że to już prawie nieodwołalnie decyzja ostateczna, ale – jak wiadomo – „prawie” czyni wielką różnicę.

Tym razem opuściła biurowiec z wewnętrzną pewnością, że to koniec jej pracy w tym konkretnym miejscu, że jej noga tu więcej nie postanie. No, chyba, że osobiście przyniesie pisemne wymówienie, żeby zobaczyć na własne oczy wyraz twarzy najgłówniejszego z głównych. Jeśli będzie żyła mądrze dysponując zaoszczędzonymi pieniędzmi może przez rok nie pracować, szukając w tym czasie swojej drogi życiowej i własnego miejsca na ziemi. Była przekonana, że ze znalezieniem nowej pracy nie będzie miała problemu. W końcu poza technologią żywienia, którą ukończyła na SGGW wybierając ten kierunek po maturze, została również fachowcem w dziedzinie księgowości, finansów i zarządzania. Drugą specjalność dorzuciła do pierwszej, zasadniczej, by sprostać wymaganiom stawianym przed osobami aplikującymi na jej obecne stanowisko. Wówczas za wszelką cenę postanowiła zaimponować Radkowi swoją wiedzą, kompetencją i osiągnięciami czując intuicyjnie, że coś niedobrego zaczyna się dziać między nimi, brakuje porozumienia i wyrasta mur.

Po upływie czasu zdawała sobie sprawę, że nie istniał sposób na uratowanie związku, a na pewno jej wysiłki mijały się z oczekiwaniami męża. Musiałaby całkowicie zrezygnować ze swoich potrzeb, planów, marzeń i próby ich realizacji. Czyli po prostu zrezygnować z siebie i przemienić się w zupełnie inną osobę. A to już byłaby przesada i to wcale nie lekka, ale  bardzo gruba. Jak widać, Radek potrzebował w domu cichej, spolegliwej żony, przytakującej, podziwiającej i podkreślającej na każdym kroku wielkość i wspaniałość męża, zapatrzonej w niego bez reszty.  Cóż, Jagna taka nie jest, nie była i nigdy nie będzie. Jest dwudziesty pierwszy wiek a nie dziewiętnasty.  Zresztą żaden wiek tu nie ma nic do rzeczy, charakter i oczekiwania się liczą.

Część zaoszczędzonych środków korzystnie ulokowała, miała więc świadomość zabezpieczenia finansowego. Dach nad głową zaoferowali jej rodzice na czas nieokreślony. Postanowiła, że najpierw odpocznie, potem rozejrzy się za nowym zajęciem i mieszkaniem, żeby rodzicom nie ograniczać przestrzeni a sobie swobody. W końcu była dorosłą kobietą i nie bardzo odnajdywała się w nowym lokum mamy i taty. Z pewnością byłoby inaczej, gdyby po prostu wróciła do rodzinnego domu, do ich dawnego mieszkania. Tu jednak było nowe, obce jej miejsce, tworzone od początku przez rodziców zgodnie z ich obecnymi potrzebami. Miała uczucie, że swoją obecnością zakłóciła im intymną przestrzeń, którą sobie zbudowali.

Walcząc z wiatrem Jagna dotarła na zewnętrzny parking biurowca przynależny do jej dotychczasowej firmy. Ciężka to była walka, bowiem wiatr grał z ludźmi w grę opartą na tylko sobie wiadomych regułach. Na chwilę przycichał udając, że go wcale nie ma, po czym w gwałtownym, silnym porywie uderzał w każdego, kto nie doceniał jego możliwości. Z ogromną siłą starał się zwalić z nóg zaskoczonego przechodnia. Ponieważ jednak – pewnie ze względu na późną porę – tylko nieliczne cienie przemykały ulicą, był niezaspokojony w swej żądzy walki i z tym większym zadowoleniem zaatakował kobietę, która pojawiła się na pustej przestrzeni parkingu. Zrywał jej z głowy kaptur krótkiego płaszcza, próbował ten płaszcz z niej zrzucić. Podwinąć do góry spódnicy mu się nie udało, bo wąska była i dopasowana do zgrabnej figury właścicielki, więc zajął się splątywaniem włosów wysuniętych spod kaptura. Wreszcie zawył z wściekłości, kiedy wbrew jego wysiłkom kobiecie udało się dotrzeć do jednego z nielicznych parkujących samochodów.

Mocując się z wyjącym przeciwnikiem Jagna otworzyła drzwi żółtego nissana Juka i z westchnieniem ulgi usiadła w fotelu kierowcy.  Posiedziała chwilę bez ruchu zanim uruchomiła silnik. Rozejrzała się wokół utwierdzając się w swej niechęci do całego otoczenia, w słuszności podjętej decyzji. Cóż z tego, że – obiektywnie rzecz biorąc – biurowce były jasne, ładne, nowoczesne, miały wokół siebie uporządkowane otoczenie i pojawiało się ich coraz  więcej na Służewcu zwanym  Przemysłowym, na którym do niedawna straszyły pustką ponure budynki po działających w przeszłości zakładach przemysłowych. Dla Jagny było tu okropnie. W tej chwili oczywiście, bo może kiedyś, później, za czas jakiś spojrzy na wszystko innym okiem.

Przekręciła kluczyk, z lubością posłuchała przez chwilę pracy silnika zanim ruszyła zostawiając na parkingu wyjący wiatr, ze złości ciskający liśćmi i małymi gałązkami zerwanymi z okolicznych drzew. Włączyła płytę z energetyczną irlandzką muzyką w wykonaniu zespołu Carrantouhill. Po chwili poczuła się lepiej. Klamka zapadła, decyzja podjęta. Koniec i kropka. Pora spojrzeć na świat z zupełnie nowej perspektywy.

Skręciła w stronę Piaseczna. Minęła Wyścigi, skręt w lewo na Ursynów, przejechała pod wiaduktem nowej trasy na Poznań. Jechała przed siebie spokojnie, w pełnym komforcie jaki daje prawie pusta jezdnia. Zdarza się to bardzo, bardzo rzadko, prawie wcale. Teraz trafiła się taka okazja  ze względu na późną porę oraz pogodę, która pozwala na opuszczenie domu jedynie w stanie wyższej konieczności. Napotkała na Puławskiej zieloną falę, co już graniczyło z cudem, więc poczytała to za dobrą wróżbę i przychylne spojrzenie losu w jej stronę.

W Piasecznie skręciła w Geodetów. Przejechała przez nowe rondo przy centrum handlowym i uśmiechnęła się do siebie. Mama nigdy nie mówiła, że idzie na zakupy do „Piotra i Pawła” tylko do „Pawła i Gawła” I tak już zostało. Rondo było prawdziwym zbawieniem dla użytkowników. Przedtem skrzyżowanie pokonywało się z duszą na ramieniu oraz ze złością na zbyt długie czekanie na możliwość przejazdu. Było bardzo niebezpieczne tak dla kierowców jak dla pieszych. Teraz ukończono i oddano rondo do użytku i „stała się przestrzeń” wokół, jasno oświetlona, przyjazna i bezpieczna szczególnie dla pieszych, którzy poprzednio kompletnie niewidoczni w ciemnościach, z narażeniem życia kluczyli między samochodami próbując przejść na drugą stronę ulicy.

Po chwili Jagna była przy Julianowskiej, skręciła w prawo, zostawiając za sobą tor kolejowy  dotarła do osiedlowej uliczki. Zatrzymała się przy posesji, otworzyła pilotem bramę i wjechała do środka. Do garażu już nie mogła, tam stało auto rodziców. Żółty Juke musiał więc zamieszkać na zewnątrz co mu wcale nie przeszkadzało i nie zgłaszał sprzeciwu. Wręcz odwrotnie, nowe miejsce pobytu bardzo mu się podobało. Od wiatru zasłaniała go drewutnia obrośnięta dzikim winem i bluszczem, dom oraz płot od strony sąsiadów. Nie to, co na parkingu koło biurowca. Było miło i przytulnie. Jedynie deszcz moczył go od czasu do czasu, ale tym Juke się nie przejmował. Młody był, deszczem się cieszył i traktował jak wesołą kąpiel.

– Córcia, co tak późno? – przywitała Sabina córkę. – Już się niepokoiłam, bo dzwoniłam kilkakrotnie i nic.

– Komórka mi padła. Nie spojrzałam, nie widziałam, więc jej nie podłączyłam do ładowarki. Zorientowałam się dopiero w samochodzie.

– Dobrze, że jesteś. Tata już poszedł na górę, jakiś mecz ogląda z łóżka. A ja się nie mogłam na ciebie doczekać i upiekłam owsiane ciasteczka. Zrobię ci herbatę, rozgrzejesz się. Dobrze?

– Dobrze mamo, dobrze. Pójdę się przebrać – odpowiedziała idąc do swego tymczasowego pokoju.

Pomyślała, że jest ogromnie wdzięczna mamie za troskę, jednak… wolałaby wrócić do własnego mieszkania, nie musieć nikogo oglądać,  z nikim rozmawiać, po prostu położyć się i leżeć przez cały dzień. Teraz musi udawać, że jest wszystko w porządku, musi zejść do matki, która czeka na nią i chce służyć pomocą swemu dziecku jak wszystkie prawdziwe matki świata.

Szybko zrzuciła elegancki kostium, który teraz wydawał się drażnić i parzyć ciało. Założyła wygodną, domową sukienkę uszytą przez siebie jeszcze w czasie studiów i zeszła na dół. Na stole czekała gorąca herbata, kusząco pachniały świeżutkie ciasteczka. Dopiero wtedy poczuła ssanie w żołądku. Przecież właściwie nic nie jadła przez cały dzień, jakąś chińską zupkę rozmieszała w kubku, na nic więcej nie miała czasu.

Podeszła do siedzącej przy stole matki, objęła ją i przytuliła się.

– Dziękuję mamo.

– A za co? – zdziwiła się Sabina.

– A za całokształt – uśmiechnęła się Jagna wspominając swe niedawne myśli, zapewne wynikające z przemęczenia…

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 12 komentarzy

Szaro, buro…

Pogoda się popsuła, pada, sypie, wieje, wyje, cały świat wokół zmoknięty, szaro, buro … ale nie ponuro 😃 Wystarczy włączyć małą lampkę, zrobić ciepłą kawę albo herbatkę wg własnego upodobania i wygodnie zasiąść w fotelu z książką w ręce. Szczyt szczęścia – jeśli to możliwe oczywiście. Są sytuacje, w których jest to utrudnione, ale … nie będziemy mówić o skrajnościach.  Wyszłam z Szilunią wczesnym rankiem, jeszcze ciemno było na świecie, zanim wyszłyśmy to wrócił Franuś, zaszył się w ciepłym, ciemnym kącie i śpi. Ostatnio więcej u nas przebywa niż we własnym domu, tutaj ma absolutny spokój i przytulanki do woli. Szczególnie upodobał sobie kolana MS 😺 U siebie w domu spokoju nie ma, jak tylko Maluch go zobaczy natychmiast biegnie okazywać swą miłość 🙂 Do tego słychać drugiego Maluszka i kociego spokoju nie ma. A przecież Franuś swoje lata już ma i spokoju łaknie jak kania dżdżu 🐱 Przy obecnej aurze pachnie mu  żarełko i ciche, spokojne miejsce do spania, których u nas ma kilka, bo takie sobie wybrał sam. Jeśli w jednym wypatrzy go babcia D. i naprzykrza się z głaskaniem, przenosi się w inne, spokojniejsze.

Tłusty czwartek minął, pączków nie kupowałam, nie chciało mi się wyjść w taką pogodę, za to upiekłam dużą blachę drożdżowego ciasta z kruszonką.  Pączki własnej roboty przyniosła sąsiadka zza ściany, więc jej odwdzięczyłam się ciastem, czyli tradycji stało się za dość

Znalazłam jeszcze dwa filmiki nadające się do pokazania. Oczywiście kiedy je kręciłam nie miałam pojęcia, że kiedykolwiek pokażę je publicznie. Do głowy by mi to wówczas nie przyszło. To dowód, że wszystko się zmienia i możemy zrobić coś, o czym wcześniej nawet nam się nie śniło. Poprzednie pomógł mi Duży wstawić. Teraz rano włączyłam Lapka i… zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć jak to zrobił. Durna Baba nie zapisała wiedząc, że z pamięcią różnie bywa.  W związku z tym Baba z duszą na ramieniu zaczęła kombinować na wszystkie możliwe strony i … dopiero jak kliknie „opublikuj” to się okaże co zrobiła.

Filmiki nakręciłam jesienią w naszym lasku, tuż po powrocie ze Szczawnicy, Skituś doszedł do siebie po operacji, był zdrowy i szczęśliwy. Nie przyszłoby nam wówczas do głowy, że choróbsko tak szybko się odrodzi i go zabierze 💔

Proszę o wyrozumiałość w kwestii jakości pokazywanych „arcydzieł” 😃 Wiosną postaram się poćwiczyć, bo naprawdę odczuwam frajdę z nabywanych nowych umiejętności. Musicie przyznać, że kolory jesieni w lasku naszym przyosiedlowym były piękne, prawda?

Dziękuję za odwiedziny oraz pozostawione słowa i życzę udanego weekendu mimo pogody 🌞🍀💗

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 4

Jagna Turska przyzwyczajona była do częstego pokonywania dużych odległości drogą powietrzną. Wykorzystywała czas przelotu na odpoczynek, nadrabianie zaległości w lekturze spowodowanych codziennym brakiem czasu, oraz na doskonalsze przygotowywanie się do spotkań biznesowych, na które się udawała. Tym razem będąc już w drodze powrotnej do kraju nie mogła skupić uwagi na niczym konkretnym. Rozkojarzona nie wiedząc dlaczego, nie potrafiła skoncentrować się na czytanym tekście. Dręczyły ją jakieś dziwne myśli, nieokreślone obawy. Nie wiedziała czemu i skąd się one brały. Wszak wszystko potoczyło się zgodnie z planem, wracała z tarczą, nie na tarczy, choć w ostatniej chwili okazało się, że samodzielnie musi podołać zadaniu. Współpracownik, który miał jej służyć pomocą w Montrealu, od samego początku pilotujący sprawę, uległ wypadkowi i w stanie ciężkim lecz stabilnym przebywał w szpitalu. Współczuła człowiekowi, oczywiście, lecz widziała go zaledwie raz w życiu, kontakt z nim miała jedynie mailowy, nie czuła się z nim związana w jakikolwiek pozasłużbowy sposób. Jej dziwny  stan nie mógł więc być spowodowany jego wypadkiem, tym bardziej, że rokowania były pomyślne o czym ją poinformowała żona poszkodowanego. Wypadki chodzą po ludziach, zdarzają się codziennie, są wpisane w ludzką egzystencję.

Odłożyła na kolana książkę, którą bezskutecznie próbowała czytać. Oparła głowę o zagłówek wygodnego, lotniczego fotela i przymknęła oczy. Może dlatego opanował ją niepokój, że z Kanadą wiązały się wspomnienia z okresu przedmałżeńskiego? Pojechała tam z Radkiem przed planowanym ślubem, mieli zarobić na mieszkanie. Tak zrobili, ślub wzięli, mieszkanie kupili, lecz… Jagna nawet nie została w nim zameldowana. Potem okazało się, że całe to małżeństwo było pomyłką. Ona, naiwnie wierząca w „równość, wolność i braterstwo” w małżeństwie, przekonała się na własnej skórze, że w jej przypadku owa wiara była błędem. Pierwsza myśl, jaka przemknęła jej wtedy przez głowę brzmiała: jak dobrze, że nie zmieniłam nazwiska. Wtedy, czyli w chwili kiedy dowiedziała się, że Radek ma kochankę, zaś kochanka spodziewa się dziecka. Dziecka jej męża!

Świat Jagny zawalił się w jednej chwili. Zabrała trochę swoich rzeczy i przeniosła się do rodziców, którzy niedawno przeprowadzili się do niedużego segmentu pod Warszawą. Przygarnęli zdruzgotaną córkę z otwartymi ramionami oddając jej do dyspozycji pokój z łazienką na czas lizania ran i leczenia zranionej duszy. Od tamtej chwili minęło sporo czasu, dusza znajdowała się w coraz lepszej kondycji, właściwie – w zupełnie niezłej. Czasem tylko znienacka dochodziły do głosu wspomnienia gnębiąc je obydwie, czyli Jagnę wraz z jej duszą. Natomiast ciało Jagny zaczynało odczuwać coraz większe zmęczenie, znużenie, brak energii co miało wpływ i na samą Jagnę, i na jej duszę.

Opuszczając samolot pomyślała, że ona jako całość, czyli Jagna, jej dusza i ciało mają dość. Mają serdecznie dość pracy w korporacji. Mają dość bycia w bezustannej dyspozycji. Mają powyżej uszu spędzania czasu – który powinien być absolutnie prywatny – pod telefonem, przy komputerze albo na wyjazdach firmowych, tak zwanych integracyjnych. Ona nie chce się integrować z nikim i z niczym. Ona, Jagna, chce się izolować. Absolutnie, całkowicie. Najchętniej uciekłaby do jakiejś pustelni. Mogłaby się nawet żywić korzonkami, żeby nikogo nie widzieć i nie słyszeć. Nikogo!

No cóż, można sobie tak myśleć, ale żyć z czegoś trzeba. Szczególnie gdy się jest przyzwyczajonym do pewnego poziomu finansowego, albo ma się rodzinę i kredyty do spłacania jak większość koleżanek i kolegów z pracy. Ona jednak tego nie miała, była więc w pewnym sensie w lepszej sytuacji. Była wolna. Mogłaby rzucić w diabły całą  tę pracę i nie oglądać byłego męża nawet od czasu do czasu. Spotykali się, ponieważ pracowali w tej samej firmie choć w innych oddziałach rozlokowanych w różnych częściach miasta. Przykre były dla niej takie spotkania. Wciąż jeszcze bolało. Bolało, że Radek tak szybko zapomniał o wspólnie snutych planach, o przeżytych razem chwilach. Że chodził  pusząc się jak paw pokazując na prawo i lewo zdjęcia swojej latorośli jakby chciał  specjalnie Jagnie dopiec i powiedzieć: ty nie chciałaś mieć dziecka to nie masz, a ja mam, patrz, zazdrość i podziwiaj…

Może zresztą tak nie było, może nie robił tego specjalnie aby ją skrzywdzić, tylko po prostu był szczęśliwy i tym szczęściem chciał się dzielić z innymi… Jego nowa partnerka  zadawalała się byciem w domu matką i żoną, nie przejawiała zawodowych aspiracji, twierdziła, że zawsze marzyła o takim życiu. Jagna zaś przed ślubem tłumaczyła Radkowi, że ona ma inne plany na przyszłość. Nie po to studiowała, aby życie spędzić w domu na czekaniu z obiadkami na pana i władcę. Zdawało mu się nie przeszkadzać wówczas nic z tego o czym mówiła. Może nie słuchał, może lekceważył. W każdym razie gdy zażądał, aby rzuciła pracę, bo on zarabia wystarczająco dużo i zajęła się nim, domem i urodziła dziecko odpowiedziała, że plany ma inaczej rozłożone i różnią się od jego planów o czym go uprzedzała przed ślubem.  I to wielokrotnie.

Z perspektywy czasu wiedziała, że w owej chwili zakończyło się jej małżeństwo. Radosław bardzo dobrze wiedział, że żona nie przystanie na jego żądania. Znalazł sposób, żeby na nią zrzucić winę za rozpad związku. Już wtedy miał kochankę. I nigdy nie zameldował Jagny w mieszkaniu, na które wspólnie pracowali…

Jagna z ulgą opuściła samolot. Nie mając innego bagażu poza podręcznym idąc szybkim krokiem znalazła się poza terenem lotniska. Wsiadła do taksówki i podała taksówkarzowi adres rodziców.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 10 komentarzy

Młoda łania w kąpieli

Dowód na to, że w Szczawnicy cuda się dzieją 🙂 Jelenie, łanie i ich dzieci spacerują między ludźmi zapewne wierząc, że ludzie są dobrymi istotami i nie zrobią im krzywdy. Tę ślicznotkę spotkałam – jak już mówiłam – idąc na dół do miasteczka, na tyłach Dworku Gościnnego. Za drzewem po prawej stronie są schodki prowadzące do ulicy Szalaya, malownicze i urokliwe. Widoczny fragment żółtego budynku to stary pensjonat, bardzo stary i musiał być bardzo piękny, teraz stoi pusty odkąd pamiętam i był do sprzedania.  Kawałek dalej w prawo – znajduje się hotel Batory (tu mieszkał kiedyś Henryk Sienkiewicz), obecnie elegancki, unowocześniony obiekt.

ż

Nie dajcie się porwać żadnym wichrom, choć w tej chwili dają się we znaki 😉 Szczęśliwego tygodnia wszystkim dobrym ludziom  💗🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 10 komentarzy

Kochane pieski

Taka pamiątka z czasu, gdy psiepsiołki kochane biegały razem 💗💗💗

💗💗💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 12 komentarzy

Szczawnicki celebryta

Dziewczynki spędziły z nami weekend dostarczając radości i rozrywki. Oczywiście „rozrywka” odnosi się do Calineczki  😃 Na pytanie „co będziesz jadła?” odpowiedź pada wiadoma – słodycze i makaron 😃 Zrobiłyśmy deser, który się składał z biszkoptów namoczonych w kawie, kremu (z torebki dr Oetker) i galaretki w dwóch smakach, akurat miałam truskawkową i cytrynową.  Dla szkrabusi robienie jest frajdą, jedzenie już niekoniecznie, ale trochę zjadła 😉 W sobotę pomagała w przygotowaniu sernika. Do pomocy w różnych czynnościach zawsze jest chętna, w końcu to Panna, więc w ruchu musi być nieustannie 🙂

Duży pokazał mi jak się wstawia filmiki, na wszelki wypadek (gdybym zapomniała) zapisałam już w szkicach wszystkie trzy i po kolei pokażę.

Dobrego tygodnia życzę i dziękuję za odwiedziny w moim kąciku 💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 18 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 3

Inga rano wstała z bólem głowy, dręczyły ją koszmarne sny związane z nieustającymi myślami dotyczącymi przyszłości.  Komornikowi wciąż nie udawało się odzyskać ich pieniędzy i nie miała nadziei  na rychłe rozwiązanie, ponieważ w związku z reformami sądownictwa, zwanymi przez  ich krytyków deformami, sprawy się przeciągały ponad miarę i nie było widoków na poprawę sytuacji.

– Cholera, ciągną się jak sparciała gumka w starych majtkach – mruknęła pod nosem.

– Coś mówiłaś? – spytał Feliks schodząc po schodach.

– Tak, ale do siebie – uśmiechnęła się do męża. – Miałeś dzisiaj dłużej pospać.

– Wiesz jak jest, akurat wtedy kiedy sobie człowiek może pospać, to się budzi wcześniej. Zawsze tak było – podszedł do żony i cmoknął ją w czubek głowy. – Co robisz?

– Piję kawę.

– A poza tym?

– Myślę.

– Wiem przecież, że jesteś myślącą kobietą. A o czym ze sobą rozmawiałaś? Zdradzisz?

– O sytuacji zewnętrznej i Budowlańczyku.

– Aaa, no to rozumiem. Ale kochanie, dziś o tym nie myśl, nie psuj sobie humoru. Mamy piękną złotą jesień i plany na dziś. Zapomniałaś?

– Skądże, to nie ja mam sklerozę… – zreflektowała się widząc zmianę na twarzy męża. – Przepraszam, nie chciałam, miałam ci nie mówić, żeby cię nie denerwować, ale mi się wyrwało. Że też nie potrafię utrzymać języka za zębami…

– Co się znów stało?

– Na szczęście nic takiego.

– Ale co?

– Zeszłam na dół jak jeszcze było ciemno. Znalazłam w kuchni na podłodze rozbity talerzyk z ciastem, a pełna blacha zniknęła. Sprzątnęłam i poszłam na górę prasować. Kiedy skończyłam i zeszłam  na dół zrobić sobie kawę, blacha wróciła z połową zawartości.

– A druga połowa jest pewnie ukryta w szafie pod bluzkami – pokiwał smutno głową.

– Ważne, że nic się nie stało. Zresztą odkąd mama przyjmuje leki, jest o wiele lepiej niż kiedyś. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.

– A miał być taki miły dzień – westchnął Feliks i usiadł w bujanym fotelu.

– Widzisz, znowu popsułam ci humor. Kurczę, jestem okropna. Zrobię ci kawę, dobrze? Jaką wolisz dzisiaj? Może ekspres wyjmę? No powiedz jaką? – starała się przegnać ciemną chmurę z twarzy męża.

Coraz trudniej było Indze zapanować nad sobą, bardzo brakowało leku, który brała wcześniej.  Nie wiedziała jak postąpić. Może wrócić do poprzedniej lekarki? Zawsze pomagała i rozumiała. Ale dostać się do niej w awaryjnej sytuacji nie można było w żaden sposób. No i odległość. Nie do pokonania gdy człowiekowi naprawdę coś dolega, a samochodu nie ma. Przecież korzystali teraz z auta pożyczonego od dzieci. Starali się używać jak najrzadziej, za paliwo trzeba przecież płacić. Akumulator wymienili, bo stary zdechł na amen i poszły pieniądze na nieplanowany cel. Poza tym Feliks miał obawy i dodatkowy stres jaki towarzyszy używaniu cudzej rzeczy.

– Niechby się popsuł w drodze, albo stłuczka się przytrafiła  to co? Nie ma pieniędzy żeby go ściągnąć do warsztatu, nie mówiąc o samej naprawie – odpowiadał jej zirytowany sytuacją w jakiej się znalazł pierwszy raz w życiu.

Był oszczędny, rozsądny, nigdy nie postąpił nieroztropnie, nierozważnie. Już się taki urodził, taki porządny do granic. Przed podjęciem decyzji dotyczącej jakiejkolwiek sprawy, czy to rodzinnej czy zawodowej, rozważał  problem z każdej strony, starannie wybierał najwłaściwszą opcję. Uczciwy do bólu tego samego oczekiwał od ludzi, z którymi miał do czynienia.  Tym bardziej od państwa, w służbie którego spędził całe dorosłe życie. To państwo go zawiodło i okradło, wpędziło w nędzę, zaś osoby nie zasługujące na szacunek tryumfalnie szczerzyły zęby z ekranu telewizora. Nie dał rady przejść nad tym do porządku.

– Feluś, dzieci powiedziały, że samochód jest dla nas na zawsze, przecież oni teraz jeżdżą dużym – próbowała zmienić nastrój męża. – Odkąd urodziła się Ewelinka to Bogna jest w domu z malutką. Potrzeby się zmieniły, nie jeździ do pracy, więc auta nie używa. Dzięki temu, że stoi u nas możesz mnie do niej w każdej chwili podrzucić, kiedy jestem potrzebna.

– Nie rozumiesz jak ja się czuję? Jak szmata, jak dziad proszalny – żadne rozsądne argumenty żony  nie przynosiły uspokojenia.

Usiłując zachować pogodny wyraz twarzy Inga wyjęła z lodówki biały ser, powidła śliwkowe oraz małą puszeczkę mielonki szumnie określonej na opakowaniu jako szynka drobiowa. To dla teściowej, brak wędliny podczas śniadania wywołałby grymas niechęci. Nawet gdy jej nie jadła robiła minę jakby ktoś specjalnie chował przed nią jedzenie i głodził ją, choć „ona tylko troszeczkę i wystarczy”. Taka malutka puszka była w Biedronce najtańsza, kosztowała złoty czterdzieści pięć. Co z tego, że zawierała głównie świństwo i truciznę? Coś trzeba jeść nawet jak się nie ma pieniędzy. Podczas okupacji na oleju samochodowym ciotka smażyła placki i nikt nie umarł od tego. Wujek opowiadał, że na początku przez kilka dni miał sraczkę, ale potem się organizm widocznie przyzwyczaił i przeszło. Różne dziwne rzeczy się wtedy jadało, wystarczy poczytać jak się nie zna faktów przekazanych w opowiadaniach rodzinnych. Człowiek przecież jest silny… No właśnie, afirmacje… wszystko jest dobre w moim świecie….wszystko jest dobre w moim świecie…wszystko jest dobre w moim świecie… aha, a ja jestem japońską cesarzową… wszystko jest dobre… Jakie dobre? Jakie wszystko?!!!

– Inga, nie jesz śniadania? Chodź już – głos męża przywrócił jej poczucie rzeczywistości.

– Już, już idę, patrzyłam czy jest sałatka, wydawało mi się, że jeszcze trochę zostało, ale widocznie mi się tylko zdawało…

Usiadła z herbatą. Nie miała ochoty na jedzenie,  prawie przemocą wcisnęła w siebie kanapkę z serem starając się nie zwracać uwagi na teściową pukającą dłonią w ucho, a raczej w aparat słuchowy, dającą w ten sposób do zrozumienia, że urządzenie nie działa. Jakby nie mogła po ludzku powiedzieć o co jej chodzi, pomyślała zerkając na męża. On zdawał się skupiać całą uwagę na słowach dziennikarza płynących z telewizora, choć kątem oka obserwował matkę. Kiedy myślała, że nikt na nią nie patrzy, zdejmowała z twarzy boleściwą maskę męczennicy, przywołując ją natychmiast, gdy któreś z nich zwracało się w jej stronę. To był już chyba odruch, nie tylko przy jedzeniu, ale w każdej innej sytuacji również. Na przykład brała miotłę i zamiatała. Nie chodziło o to, że Inga po niej poprawiała, bo zostawiała mnóstwo psich kudełków. Miała prawo ich nie widzieć i miała prawo nic nie robić. Skoro czuła potrzebę zamiatania, proszę bardzo, niech robi wszystko co chce, byle była zadowolona.  Rzecz w tym, że kiedy nikt jej nie widział, albo myślała, że tak jest, zachowywała się normalnie. Natomiast gdy spostrzegła, ze ktoś na nią patrzy, albo w ogóle jest w pokoju  zaczynała jęczeć, stękać, oddychać jak po ciężkim biegu. Inga przez pewien czas dawała się nabrać, przerażona myślała, że starszej pani coś się stało.

– Nie przejmuj się za bardzo – uspokajał  Feliks. – Tak samo się zachowywała moja babcia.  Dzwoniła rano i głosem umierającego człowieka kazała mamie do siebie przyjeżdżać, a kiedy matka dojechała, okazywała się najzdrowsza na świecie i grały przez pół dnia w karty. Matka się z tego śmiała, a teraz sama tak się zachowuje.

– Przecież ma prawo źle się czuć. Jest w tym wieku, że po prostu nie może być zdrowa jak koń, bo koniem nie jest –  upierała się Inga, ale tylko na początku, potem przestała.

Po śniadaniu udało się Indze wyciągnąć męża na spacer. Miłe są chwile wspólnych spacerów, pomyślała, tym bardziej, że zbyt rzadkie. I to jest nienormalne. Na prawdziwe spacery powinniśmy w sezonie chodzić przynajmniej dwa razy dziennie. Albo przynajmniej raz, a dobrze i daleko na długą wycieczkę. Ale… niestety, zawsze jest jakieś ale… ale Feliks siedzi przy komputerze. Mówi, że musi,  bo nie mamy kasy… Przecież wiem, że musi. Po spacerze, gdyby się poruszał i dotlenił, z pewnością lepiej by mu się myślało, koncentracja by się poprawiła i może wtedy byłby jakiś rezultat tego siedzenia. Jak do tej pory nie ma żadnego poza nerwami, że nie wychodzi i poza  zmęczonymi oczami. Ale z drugiej strony to jest kolejna niesprawiedliwość. Feliks tyle czasu poświęcił na przygotowanie się, bezustannie ćwiczy, notuje, jakąś strategię testuje, naprawdę jest zapracowany i nic z tego nie ma! Na taką ilość pracy i zaangażowania, jaką wkłada – należy mu się nagroda, powinien być widoczny efekt trudu wkładanego codziennie w tę pracę!…  Boże, jak dobrze tak sobie zwyczajnie iść obok niego…

– Miło tak iść – odezwał się Feliks.

– Żebyś wiedział, że o tym samym w tej chwili myślałam – odpowiedziała. – Jakbyś odczytał moje myśli. Popatrz na „dzieciaki”. Jak one cieszą się ze wspólnego wyjścia!

Istotnie, obie mordki się śmiały, miały zadowolony wyraz ślepiów, machały ogonami spoglądając na swoich ludzi. Zadzior kroczył spokojnie, nawet dostojnie – rzec by można – równym krokiem, czujnie zerkając, strzygąc uszami i węsząc jeśli coś zwróciło jego uwagę, jakiś widok, dźwięk czy zapach.

– Ten pies to uosobienie siły spokoju – zauważył Feliks.

– Zupełnie odwrotnie niż Zorka – spojrzała Inga z uśmiechem na sunię. – Popatrz tylko, jest zachwycona, szczęśliwa i informuje o tym każdego napotkanego przechodnia. To przyjaciółka całego świata. A jaka szybka, bystra i zwinna…

– Taka była dopóki nie przytyła.

– Ale bystra jest w dalszym ciągu – broniła Inga ulubienicy. – Nawet bardziej. Ciągle się uczy czegoś nowego, zaskakuje mnie. O, na przykład wczoraj Zadzior był w ogródku. Powiedziałam jej, żeby go zawołała, a ona stanęła w uchylonych drzwiach i coś mu powiedziała. Za chwilę przyszedł. Naprawdę!

– Widocznie miała niepodważalny argument – uśmiechnął się myśląc, że dobrze jest wybrać się choć czasem na długi spacer.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 2 komentarze

25 stycznia 2024

Idąc wczoraj po zakupy spotkałam sąsiadkę. Stanęłyśmy chwilę na pogaduszki i okazało się, że jedzie z mężem do sanatorium i to gdzie? Do Szczawnicy! Ucieszyłam się jak głupia, jakbym sama jechała do ukochanego miasteczka 😊 Wiem, w którym ośrodku będą mieszkać, od razu jej powiedziałam w którą stronę należy skręcić by dojść w różne fajne miejsca. Oby tylko pogoda dopisała na tyle, żeby dało się chodzić (bo lubią), a pobyt będzie udany. Po powrocie do domu zaczęłam przeglądać zdjęcia, aby znaleźć  owo sanatorium i znalazłam, wysłałam jej ciesząc się jak dziecko 😊

Pomyślałam, że jeśli pokażę tu kilka szczawnickich zdjęć, ucieszą nie tylko moje oczy kolorami innymi niż widziane w tej chwili za oknem. Podczas wakacji MS z Werą poszli – w ramach rozruchu wnuczki 😃 – najpierw do schroniska pod Bereśnikiem, gdzie zawsze w dzieciństwie Wera jadła Janosikowe ziemniaki. Był to czas, kiedy przebierała się za Janosikową Marynę oglądając serial z Markiem Perepeczko, który wówczas był chyba w swej szczytowej formie. Robiłam jej fotki w przebraniu i było dużo śmiechu wtedy i też teraz, podczas oglądania 🙂

… po drodze do schroniska są cudowne widoki …

Powyżej widać resztki starego domu. MS mówił, że już ktoś go pewnie kupił, bo zauważył prace wokół. Pierwszy raz szliśmy obok dawno temu, okolice domu nie były jeszcze zarośnięte tak bardzo jak na tych zdjęciach.  Dom był już niezamieszkały, zrujnowany, lecz oczyma wyobraźni zobaczyłam go w rozkwicie. Musiał być przepiękny, a widok z tamtego miejsca – bajeczny i nie do opisania. W sumie ucieszyłam się, że ktoś tym miejscem się teraz zaopiekował 🙂

… z kolei  w tym domu, mijanym po drodze na Bereśnik, mieszkał kiedyś piękny bernardyn, jeszcze nie było ogródka ani ogrodzenia …

… z bernardynem …

… uwielbiam płoty i inne ogrodzenia na zdjęciach …

MS i Wera wybrali się też na Trzy Korony. MS od dawna miał chęć na tę wyprawę z wnuczką, ja zostałam w domu w towarzystwie Sziluni i Skitusia pilnując babci D. Zdjęcia są autorstwa MS.

… Trzy Korony …

… widoki z platformy na Trzech Koronach zapierają dech …

… drzewo niesamowite, jakby jakieś diablisko się doń przyczepiło 👿 …

Nasze przecudne Pieniny stoją, trwają, urzekają niezależnie od pory roku. Na nas rzuciły urok od pierwszego momentu 💗🙂 Jeszcze znalazłam zdjęcie z Parku Górnego, przy okazji pokazywania „diabelskiego drzewa” 🙂 Widzieliście kiedykolwiek tak rosnący grzyb ?

W każdym piśmie, każdej gazecie, na każdej stronie w necie jeden temat się przewija. Mam dość, nie powiem jakie mam odruchy na widok… Trzymam kciuki za powrót  czasów, gdy „prawo będzie prawo znaczyć a sprawiedliwość – sprawiedliwość”. Dlatego warto spojrzeć na nasze cudowne, wieczne góry, na Naturę, która ma człowieka głęboko w nosie i świetnie sobie da radę bez takiego dwunożnego szkodnika.  Spokojnego dnia życzę nam wszystkim.

🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 18 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 2

Inga wróciła od Sabiny wcale nie pocieszona. Starała się robić dobrą minę do złej gry, bo cóż jej pozostało? W rzeczywistości czuła się wewnętrznie zdruzgotana, nie widziała przed sobą żadnego wyjścia, nie potrafiła logicznie myśleć jakby rozsądek udał się w daleką podróż i nie miał zamiaru wracać. Bała się, że za chwilę zacznie się zachowywać jak teściowa, czyli osoba z zaburzeniami pamięci i świadomości. Tylko… teraz…w jej, Ingi, przypadku oznaczałoby to ucieczkę od rzeczywistości, od prób rozwiązania nawarstwiających się problemów. Przecież nie z jej winy powstały, ani z winy Feliksa, ani żadnego innego porządnego człowieka. Z goryczą zrzucała winę na tę znaczną część rodaków, która nie chodzi na wybory i ma wszystko w … głębokim poważaniu, byle tylko im było dobrze, aby mogli się wyżyć na innych za swoje własne braki, niepowodzenia i frustracje…    Jakie to potwornie niesprawiedliwe, myślała. Po całym życiu uczciwej pracy doczekała wreszcie upragnionej emerytury i chciała spokojnie żyć spełniając marzenia o poznawaniu kraju przez podróżowanie do pięknych miast, miasteczek, wiosek oraz o zwiedzaniu zabytków na terenie całej Polski. Wreszcie o małym domku z małym ogródkiem, w którym matka męża zamieszkałaby z nimi na starość, zadbana i zaopiekowana spędziłaby jesień życia z ukochanym synem.

Chcąc zrealizować plan na jesienne lata swoje i starszej pani sprzedali oba mieszkania, wzięli kredyt i zamieszkali w niedużym segmencie pod Warszawą. Zanim zamieszkali musieli stoczyć walkę z Budowlańczykiem, właścicielem firmy budującej osiedle domków. Wielu sąsiadów miało z nim ciężkie przejścia tak jak i oni. Dali się wkręcić w wyłożenie własnych pieniędzy w prace wykończeniowe należące wedle umowy do firmy. Oczywiście nie mogli ich potem odzyskać. Nie chciał też Budowlańczyk nikomu płacić kar umownych za opóźnienia w oddaniu budynków do użytku, kombinował, kłamał, fałszował dokumenty, przerabiał daty i jeszcze inne rzeczy robił, które się uczciwemu człowiekowi w głowie nie mieszczą. Co gorsze – miał współpracowników biorących razem z nim udział w oszukańczym procederze. O, jak choćby kierownik budowy, który długo przez telefon rozmawiał z Feliksem tłumacząc, że ma rację, że Feliks ma rację, ale on musi słuchać szefa, bo przecież jest od niego zależny. Potem się nagle okazało, że kierownik budowy nie jest już kierownikiem budowy i Feliks bezprawnie budowę prowadził bez kierownika, za co został wezwany do Państwowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego na skutek donosu Budowlańczyka. Feliks poszedł, wyjaśnił ustnie i na piśmie w czym rzecz i tu się jego cierpliwość skończyła. Kiedyś rozmawiali o tym z Mikołajem Wrońskim, mężem Kasi, który przyznał, że kropka w kropkę dokładnie tak samo został potraktowany, z rzekomą zmianą kierownika budowy i wezwaniem do PINB-u. Na dodatek musiał zapłacić mandat za brak żółtej tablicy informacyjnej na budynku. A przecież nikt nie miał, bo była jedna oficjalna dla całego osiedla.

Inga od sąsiadek dowiedziała się, że nie oni jedni chcą tak postąpić, czyli pozwać krętacza  do sądu. Dostała od Sabiny namiar na kancelarię adwokacką prowadzącą już sprawy przeciw Budowlańczykowi. Sabina zaś otrzymała go od Kasi. Sprawa toczyła się kilka lat jak w przypadku innych sąsiadów, zakończyła się sukcesem czyli ich wygraną i obowiązkiem zapłaty przez pozwanego kary na ich rzecz. I tu dobra passa się skończyła.

Minęły cztery lata, a komornik do tej pory nie był w stanie wyegzekwować należnych pieniędzy. Oszust tak się pozabezpieczał, że komornik nie potrafił odzyskać zasądzonych sum. A może mu się po prostu nie chciało? Może był w zmowie? Kto to wie? Inga nie wierzyła już nikomu, kto miałby coś wspólnego z „oficjalną stroną państwa” ponieważ była ona skierowana przeciwko zwykłemu człowiekowi, takiemu co to uczciwie pracuje, płaci podatki i żyje zgodnie z prawem i sumieniem.  Uważała, że obecnie ani prawo ani sprawiedliwość nie są po stronie ludzi, lecz po stronie władzy i jej zwolenników, koniec i kropka.

Takie ciężkie myśli opanowały jej umysł ponieważ w międzyczasie przez kraj przetoczyła się powyborcza rewolucja i Inga z Feliksem zostali – można powiedzieć –  zapędzeni do narożnika bez możliwości ucieczki. Niesprawiedliwa ustawa, uchwalona chyłkiem w sali do której nie wpuszczono posłów opozycji, zabrała im możliwość godnego życia. Włożono do jednego worka wszystkich, którzy żyli i pracowali nie tylko w latach PRL-u, ale i potem, już  po zmianach. Pozytywnie zweryfikowani  z narażeniem własnego życia chronili życie i mienie współobywateli za co w podziękowaniu dostali kopa w tylną część ciała od nowych rządzicieli, a jeśli na przykład zginęli, to kopa dostawały żyjące rodziny…

Wielka szkoda, że jeśli mieliśmy czarną dziurę, to wszyscy obecni politycy, którzy też wtedy żyli, pracowali i uczyli się, nie zrezygnują na przykład z tytułów naukowych uzyskanych w PRL-u – myślała Inga. Ona sama po studiach przez trzydzieści sześć lat pracowała w wydziale kultury, który przy każdej kolejnej reorganizacji w firmie przyszywany był do innego tworu głównego i zmieniał  nazwę. Feliks był wykładowcą w niesłusznej szkole wyższej. W życiu nic niestosownego nie zrobili, byli ludźmi, którzy oddaliby potrzebującemu ostatnią koszulę. Dobrali się w korcu maku jako małżeństwo, oboje wyznawali takie same wartości, nie znosili kłamstwa i obłudy, postępowali zawsze zgodnie z sumieniem, uczciwie i nie mieli sobie nic do zarzucenia. Teraz z bólem serca, z wielką goryczą chwilami myślała, że nie było warto być przyzwoitym, bo inni, różniący się moralnie od niej i jej męża, mogli  bimbać sobie  na ustawy i zachodzące zmiany. Stan finansów im na to pozwalał. Zawsze potrafili spaść jak kot na cztery łapy i wciąż  walczyli z opozycją bez względu na panujący ustrój, czerpiąc z tego profity i robiąc kariery… Rozpamiętywała przeróżne sytuacje z przeszłości i z bieżącej chwili, i coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że  uczciwością w tym państwie można się najwyżej udławić. Niesie  tragedie, łzy, biedę. Uczciwość zmusza przyzwoitych ludzi do samobójstw. Uczciwych ludzi, bo drań ma wszystko, wszędzie się wkręci, ukradnie, zamota, zachachmęci, zdradzi, zmieni poglądy i ciemnemu ludowi będzie wmawiał, że nie on mówił to co mówił, nie on robił to co robił…

O matko kochana, przecież to do czystego obłędu prowadzi… Nie, nie można o tym myśleć, trzeba zacząć jakoś panować nad myślami. Kaśka coś mówiła o afirmacjach, które należy powtarzać, kiedy człowieka atakują negatywne myśli. Nie można dopuścić, aby one zawładnęły, bo wtedy jest coraz gorzej, jakby się materializowało wszystko co najgorsze…

Wyjrzała przez okno. Pogoda popsuła się z godziny na godzinę. Jeszcze rano była cudna złota jesień, a tu nie wiadomo kiedy się rozpadało, wiatr wył i zawodził, wciskał się do mieszkań przez każdą najmniejszą szczelinę, nawet przez dziurkę od klucza próbował. Niestety, z powodzeniem, drzwi okazały się nieszczelne, zamek zamontowany w nich też nie przylegał idealnie i widać było prześwity. Nic dziwnego, że rozbolała ją głowa. Nie mógłby ten piekielny wiatr wiać bez wycia?

Dość, powiedziała do siebie. Przestań kobieto tak myśleć. Przestań bez przerwy wymieniać wszelkie braki, ubytki, niedoskonałości. Po co czytałaś tyle mądrych rzeczy? Żeby żadnych wniosków nie wyciągać? Głupi Polak przed szkodą i po szkodzie…. Potwierdzasz tylko zdanie na temat nas wszystkich, znaczy rodaków. Bo my zawsze musimy biadolić, narzekać, stękać, jęczeć, ale żeby zmienić cokolwiek – o nie, to za duży wysiłek, lepiej znowu ponarzekać. Matko, ja zwariuję zaraz, nie mam tabletek i jak będę walczyć z tymi cholernymi czarnymi myślami? Ja ich nie chcę, tych myśli. Ja tylko chcę mieć dach nad głową i nie bać się, że mnie ktoś z domu wyrzuci tylko dlatego, że urodziłam się wtedy, kiedy się urodziłam. Za to, że uczciwie pracowałam i pomagałam zwykłym ludziom. Za to, że nie kradłam, nie kłamałam, nie oszukiwałam, bo nie mam tego w genach. Chcę móc wykarmić rodzinę, mieć za co wykupić leki. I na dentystę, żeby starczyło, bo dzieci mnie wezmą za Babę Jagę. Ciuchów nie potrzebuję na razie, mam na zapas. Jak się już do pracy nie chodzi, zmieniają się potrzeby. Nie muszę mieć niczego nowego, no, poza książkami, ale tych dostarczają mi dzieci w ilościach wystarczających. Rety, która godzina! Za obiad muszę się wziąć a nie biadolić, bo to nic nie zmieni!

Zrobiła sobie jeszcze kawę próbując nie myśleć o niczym innym niż smak kawy. Z Biedronki oczywiście, lecz żadna inna jej nie smakowała. Może jakiś uzależniacz dosypują? Nawet z ekspresu przestała jej smakować. Wypiła, odstawiła kubek i zajęła się przygotowaniem obiadu. Dużo czasu jej to nie zajęło, miała garnek fasolki po bretońsku i świeży chleb. Przez jakiś czas sama piekła chleb, dumna była niesłychanie, bo wszystkim smakował. Niestety, rachunek za prąd przyszedł sporo wyższy, więc zaprzestała wypieków. Wcześniej starała się, żeby w domu stale było ciasto, robiła zapiekanki, piekła bułeczki śniadaniowe – wszystko po to, żeby w wymarzonym domku było jak powinno być, czyli miło, przytulnie, ciepło, żeby unosił się zapach ciasta i świeżego chleba. I tak było. Do czasu….

Podała obiad starając się nie zwracać uwagi na minę teściowej. Wyraźnie znów ją coś ugryzło. Feliks nawet nie spojrzał, wlepił wzrok w telewizor, aby nie dać się matce wyprowadzić z równowagi. Inga starała się zagadnąć na temat komentarza redaktora prowadzącego program. Odzewu nie było więc dała sobie spokój.

Zaraz po obiedzie wyszła z psami korzystając z przerwy między jedną falą opadów a drugą. Założyła stare kalosze, które miała obciąć i zrobić z nich kwietniczki do ogródka, widziała coś takiego na fotografii w książce o ogrodach. Na szczęście nie zdążyła i kalosze skutecznie pełniły rolę, do której zostały stworzone. Bez nich nie dałaby  rady wyjść poza furtkę, bo łąka zamieniła się w mokradło środkiem którego płynęła woda. Psiakom to specjalnie nie przeszkadzało, długo jednak się nie nacieszyły spacerem bowiem napłynęły kolejne czarne chmury i trzeba było uciekać do domu.

Po powrocie wytarła psie łapki i… znów czarne myśli opanowały jej głowę. Jakby mogło być inaczej, gdy na widok ściętej smutkiem twarzy męża ściskało jej się serce z bólu.

A lekarze każą ograniczać stres! Bredzą, jakby z księżyca spadli. Nowa lekarka Ingi, do której się przepisała, żeby mieć przychodnię blisko domu, nie chciała dać recepty na lekarstwa, kazała przynieść kartkę od psychiatry. Inga była wściekła, na razie leku nie brała wcale, żadnego. Od jakiego psychiatry? Dotychczasowa pani doktor pierwszego kontaktu bez problemu przepisywała wiedząc, że czasem człowiek musi się wspomóc, żeby przeżyć. Ta była młoda, najwyraźniej nie znała jeszcze życia, nie wyobrażała sobie, co pacjentka może przeżywać. Ograniczyć stres. Dobre sobie. Sama kobieto sobie ogranicz, gdy ci złodzieje zabrali emeryturę, wzięłaś  kredyt we frankach, którego teraz nie masz jak spłacać, bo przeklęte sukinkoty bezczelnie ukradły pieniądze wypracowane przez całe życie, do tego w domu musisz się zmagać z demencją, na którą zapadła teściowa i jeszcze wytrzymuj ciągłą irytację i depresję męża, który przypłacił  zawałem wiadomość o pierwszym odebraniu emerytury. Tak, po pierwszym, bo przecież potem przyszła lepsza zmiana i ukradła resztę. Za pierwszym razem sąd uznał racje Feliksa i część kazał zwrócić. Teraz to niemożliwe, bo sądy nie są niezależne. Są partyjne jak w przeszłości. Bywają jeszcze sędziowie nie wyrażający zgody na „partyjny przykaz”, lecz karanie i szykany mają takie działania ukrócić. Tak czy siak w  perspektywie rysuje się wyprowadzka z domu pod most, bo bank zabierze dom jak przestaną spłacać raty. A ta młoda do psychiatry wysyła! A co, psychiatra wyleczy teściową, zwróci emeryturę albo spłaci kredyt?

Feliks wynegocjował z bankiem zawieszenie spłacania odsetek przez rok. Mieli nadzieję, że komornik przez ten czas odzyska należne im pieniądze. Rok zbliżał się ku końcowi, a pieniędzy jak nie było tak nie było. Z nadmiaru problemów i bezustannie przeżywanego stresu zaczęło im obojgu szwankować zdrowie, zaś na leki chwilami już brakowało pieniędzy.

Co robić? Co robić? Co robić? Inga wciąż miała w głowie to jedno pytanie lecz odpowiedź nie nadchodziła. Feliks w przeszłości inwestował oszczędności mając nadzieję na zarobienie sumy brakującej do rat kredytu, które stały się niewiarygodnie wysokie. Niestety, oszczędności się już skończyły wykorzystywane na dokładanie do comiesięcznej raty. Inga żyła z długopisem w ręce, zapisywała wszystkie wydatki, zliczała rachunki, żeby mieć kontrolę nad pieniędzmi wydawanymi na życie. Ograniczała co i jak mogła. I co z tego, kiedy żywność zaczęła drożeć i kompletnie nic nie dało się zaoszczędzić. Zmniejszyła ilość posiłków, jedli obiady jednodaniowe, co kiedyś wydawało się niemożliwe głównie ze względu na teściową.  Podawała albo zupę z chlebem, albo drugie danie. Przed dziećmi udawała beztroskę,  a potem przeżywała sytuację w zwielokrotniony sposób. Feliks nie pozwolił zdradzić przed córką ich sytuacji finansowej. Nie potrafiła kłamać, więc czuła się z tym jeszcze gorzej.

Sabina w tym samym czasie usiadła w fotelu z książką, jej wzrok padł na fotografię małej Jagienki. Zdawać by się mogło, że dopiero przed chwilą taka była… a już tyle lat przeminęło… Teraz powinny biegać tutaj nowe małe Jagienki, czyli jej, Sabiny, wnuczki albo raczej wnuczęta. Przecież to wszystko jedno czy dziewczynki, czy chłopcy, aby tylko pojawiły się maluchy w rodzinie. Sabina tęskniła ogromnie za maleńkimi łapkami obejmującymi szyję, za przytuloną główką usypiającego dziecka. Kiedy spostrzegała, że przed dom Ingi zajeżdżał samochód Bogny, szukała często  pretekstu, by po coś wpaść do sąsiadki i choć na chwilę wziąć na ręce malutką Ewelinkę.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy