Pierwszy prawdziwy mróz w Dniu Kota🐈‍⬛

Franek obudził mnie bardzo wcześnie, wstałam więc wcześniej niż zazwyczaj. Nie było jeszcze piątej. Wypuściłam go czując przeraźliwie zimny podmuch powietrza. Spojrzałam w telefon, pokazał -13 stopni z odczuwalną temperaturą -18!!!  Franuś szybciutko wrócił, podjadł, poszedł tam, gdzie najcieplej, zwinął się na sofce, na miłej podusi i usnął. Dałam Sziluni tabletkę, ubrałam się jak na biegun i wyszłyśmy z domu. Brrr… nie lubię zimna. Zimno i ślisko było, ale  jestem mądra (!) chodzę z kijkiem przy takiej pogodzie. Owszem, pięknie – dla tych co zimę lubią – skrzypiący śnieg pod butami, iskrzący się w świetle latarni (jeszcze przecież ciemno). Nie wychodziłyśmy na ulicę, wydało mi się zbyt daleko przy takim zimnie. Szybko do tylnej furtki tam i z powrotem, a i tak łapki Sziluni zmarzły. Ja rozgrzalam się gorąca kawą, założyłam słuchawki, przykryłam się kocykiem i spędziłam kilka miłych chwil na fotelu.

Usłyszawszy wystającą babcię D. porzuciłam kocyk, rozstając się z nim z przykrością i zaczął się dzień.

Calineczka spała u nas przez dwie nocki 😀♥️ a ja obudzona Frankowym drapaniem w drzwi szukałam po omacku dziecka w łóżku zanim oprzytomniałam😀 Chciała upiec ciasto. Najprościej było wykorzystać francuskie, które zawsze mam w lodówce. Oczywiście miało być z czekoladą. No dobrze, niech i tak będzie i… Calineczka sama przygotowała smakołyk! Sama radełkiem pocięła ciasto, ułożyła połamane przez siebie kostki czekolady. Gorzką miałam więc nieco cukru dała na wierzch. Sama zawinęła po swojemu, a ja tylko włożyłam do piekarnika.

… przy pracy 👍 …

… wygląd już ozdobionych – przez samą Calineczkę wg własnego pomysłu – naprawdę mnie zaskoczył 😀 …

Kostki czekolady niewykorzystane zjadła od razu. W dalszym ciągu czekolada i makaron na pierwszym planie u nas. Jeszcze wcisnęła serek waniliowy, lody oraz chrupkie pieczywo, które sama sobie wybrała w Biedronce kiedy poszłyśmy razem po zakupy…. Cóż, przez dwa dni z głodu nie padnie, nadrobi w domu, bo będzie musiała 😀 U nas ma odpoczywać i mieć miłe wspomnienia 😃

https://youtu.be/8CBGQvgJ9ps

Tak to ze Szkrabusią wesoło bywa.

Wszystkim KOTOM oraz ich OPIEKUNOM życzę pełnej miski jadła i duuużo MIŁOŚCI ZAWSZE 💗💗💗

Dobrego tygodnia!!!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 53

W piątek była burza z samego rana. Inga zdążyła wrócić z psiakami do domu  zanim się rozpętała nawałnica z wichurą ogromną i strugami deszczu tak potężnymi, że uliczką płynęła rzeka. Wieczorem  obejrzała ostatni w sezonie, finałowy odcinek Tańca z Gwiazdami, uwielbiała patrzeć na pięknie ubrane, tańczące pary. Podziwiała ogromną metamorfozę jaką przechodzą osoby biorące udział w programie, jak odnajdują w sobie nieznane dotąd pokłady wytrwałości, współzawodnictwa, wreszcie miłości do tańca.

W sobotę zrobiło się ciepło, wyszło słońce i przypiekało, duszno znów było jak przed burzą lecz ona, ta burza,  poszła bokiem groźnie mrucząc gdzieś z daleka.  Nie dało się wejść na łąkę ani przejść do lasku, tak było mokro. Miejscami woda po prostu stała tworząc mini jeziorka. Inga westchnęła przypominając  sobie, że sąsiadom, tym z boku, przeszkadzają tuje. Podobno zasłaniały za dużo słońca, podobno robiła się studnia w ogródku, podobno coś tam i coś jeszcze… Siedząc przy otwartych drzwiach tarasowych słyszała ciągłe utyskiwania sąsiada oraz rozmowy z jego sąsiadem z drugiej strony, podczas których skarżył się, że kilka razy mówił o tych tujach  i nic. Wreszcie Inga miała dość. Doszło do tego, że przestała normalnie wychodzić do ogródka, przemykała się za zasłoną z iglaków sprawdzając najpierw czy sąsiada nie widać. Z tarasu w ogóle przestała korzystać. Jedynie teściowa nie miała żadnych problemów, jeśli oczywiście była w nastroju, żeby posiedzieć na powietrzu. Akurat w tym sezonie sporo czasu spędzała na zewnątrz, nie tak jak w zeszłym roku.

Inga mówiła mężowi o uwagach i prośbach sąsiadów. Ostatnio nawet żona sąsiada na nią napadła w tej kwestii i Inga naprawdę miała powyżej uszu tej całej sytuacji. Długo czekała na reakcję męża. Wreszcie postanowił zadziałać i obciąć czubki iglaków. Ostatecznie zmobilizowała go groźba żony, że zwróci się do zięcia o pomoc.

Feliks nie lubił niczego z tak zwanych męskich robót. Ciężko było mu zabrać się za cokolwiek. Dopóki mieszkali w bloku nie było to tak bardzo uciążliwe. W razie awarii  dzwoniło się po fachowca do spółdzielni, przychodził i naprawiał. Najczęściej za gotówkę, nie w ramach usług świadczonych lokatorom przez spółdzielnię, ale rezultat był.

Tutaj gospodarz musiał się sam osobiście wszystkim zajmować. I to był ciągły punkt zapalny. Inga wielokrotnie o mało nie eksplodowała.  Ileż razy można faceta prosić o jedną rzecz? O skoszenie trawy na przykład. Sama zrobiłaby to szybko i w dowolnej chwili, lecz nie pozwalał jej, bo „co ludzie powiedzą”. I tak było ze wszystkim. Znosiła takie różne humory  i „niehumory” tylko dlatego, że kochała Feliksa ponad miarę. Od czasu zawału ta miłość stałą się niemal matczyna. Zdawała sobie sprawę, że z troski o męża przestała go właściwie traktować jak partnera. Troszczyła się, bała się o niego, próbowała odsunąć od niego wszelkie możliwe przyczyny stresu, rzeczywiste i wyimaginowane. I pewnego dnia osłupiała, kiedy wyrzucił z siebie, że czuje się zaniedbany jako mąż…

Wyszła z domu niby po proszek do pieczenia, żeby się nie rozpłakać. Po drodze zgarnęła ją Sabina widząc niewyraźną minę przyjaciółki.  Kasia już wcześniej wpadła do Sabinki na kawę. Inga dała się porwać, była zbyt przybita, żeby protestować, potrzebowała wysłuchania przez życzliwą duszyczkę i odrobiny zrozumienia.    –                                               – Coś taka zmarnowana, wyglądasz jakby cię przez wyżymaczkę ktoś przepuścił. Siadaj – powiedziała Kasia do Ingi podsuwając jej krzesło

– Mówiąc szczerze nie mam siły na nic – odpowiedziała stojąc w dalszym ciągu.

– Nawet żeby usiąść? Siadaj – powtórzyła Kasia.

Inga usiadła z ciężkim westchnieniem.

– Mów – rozkazała Kasia.

– Co tu mówić, ręce opadają.

– No dobrze, ale tym razem w związku z czym?

– Nie z czym tylko z kim.

– Domyślam się, że z teściową – zgadywała gospodyni.

– O niej to już nawet nie myślę, przywykłam – znowu westchnęła Inga.

– No to już nic nie rozumiem. Psy cię chyba do takiego stanu nie doprowadziły.

– Psy nie. A nie wiecie z kim jeszcze mieszkam pod jednym dachem? – spojrzała żałośnie.

– Jak to z kim? Z Feliksem – rozległ się zgodny dwugłos.

– No właśnie.

– Nie powiesz mi, że to ze względu na męża masz taką minę, że to on cię wykończył, bo nie uwierzę. Drugiej takiej pary jak wy można ze świecą szukać – powiedziała Kasia.

– Ze świecą czy nie, mam dość.

– Powiesz wreszcie czego?

–  Powiem, muszę to z siebie wyrzucić, bo oszaleję. Wyobraźcie sobie, że mój mąż czuje się niedowartościowany!

– W jakim sensie?

– W każdym już chyba, choć próbuję mu tłumaczyć, że nie ma w tym ani źdźbła jego winy, winne są skurwysyny, które ukradły emerytury.

– Wiadomo przecież. I to wszystko? – Sabinka patrzyła ze współczuciem.

– Gdzie tam! Teraz czuje się niedowartościowany jako facet i to moja wina, bo mu za mało dostarczam wrażeń! A ja się staram nie usypiać, czekam na niego, aż wreszcie padam. To jak mam się nim zajmować? Czasem się ocknę, kiedy on strasznie późno przychodzi po oglądaniu filmów i staram się jakoś te jego potrzeby zaspokoić. Potem śpię dalej. Zanim pójdę na górę pytam czy idzie do sypialni. Nie idzie, będzie oglądał. No to co ja mam zrobić? Przedtem włączałam sobie telewizor i jeszcze czekałam. Teraz już telewizor nie działa, naprawić nie ma za co, usypiam zanim do łóżka dojdę.  Wstaję wcześniej, Felek śpi dłużej, potem ja padam, on siedzi. Mijamy się. Ja przedtem ryczałam w poduszkę, że sama muszę usypiać, teraz już nie ryczę, usypiam ze zmęczenia.

– Oj, biedna ty – powiedziała Kasia. – Mieliśmy z Mikołajem podobny problem dopóki teściowa żyła. Teraz wstajemy razem, do sypialni idziemy razem i staramy się wspólnie spędzać jak najwięcej czasu. W końcu życie jest takie krótkie, że szkoda każdej chwili.

– Zdaję sobie z tego sprawę i jeszcze bardziej cierpię. W końcu nikt nie staje się młodszy i zdrowszy. Stawy mnie bolą, mam zwyrodnienia, zawroty głowy, astmę, kłopot z pęcherzem i takie inne pierdoły. Ale to wszystko nic. Wciąż mam w głowie strach przed utratą domu, perspektywę eksmisji, wyrzucenia na bruk. Wszystko przez  brak pieniędzy na spłatę kredytu i założenie sprawy bankowi. Feliks chyba myśli, że ja sobie nie zdaję sprawy z powagi sytuacji. I jak mam mieć chęci na jakieś sekscesy wieczorem, kiedy jestem wykończona? W ciągu dnia jak najbardziej, często myślę jak to było dobrze być tak blisko, naprawdę blisko z ukochanym … ale, co zrobisz jak jest teściowa? Co chwilę pyta: nie ma Felka? Bo telefon, bo telewizor, bo to, bo tamto… A z kolei bez niej życia nie ma, bo jej emerytura jest w tej chwili największa. Dom wariatów po prostu.

– Współczuć tylko ci mogę, nalewki ci mogę nalać – ze współczuciem zaproponowała Sabinka.

– Już mi się nawet nalewki odechciało. Felek poczytał w internecie jakie to następstwa są dla faceta gdy nie uprawia długo seksu, siedzi ze skwaśniałą miną i przeżywa. A ja się staram jak mogę dbać o jego męskie zdrowie, lecz to mu jakoś umyka. Więc  pytam: kiedy on ten seks chce uprawiać? Po północy? A moje „chcenia” się nie liczą? Bo ja w dzień. I co z tym zrobić?

– Widzę tu dwa problemy…

– Ja też. Podstawowy to brak kasy na załatwienie najważniejszych spraw, a drugi to teściowa. Ale, widzisz, pierwszy wpływa na drugi. I tak to się wszystko pogmatwało, że żyć się nie chce.

– No, tak nie gadaj Inga! Chcesz nawrotu depresji? – Sabina podniosła głos.

– Nie chcę, wystarczy, że oni  oboje są jak chmury burzowe, nawet gadać tak samo zaczynają.  Na pytanie „co ci jest?” odpowiedź pada „nic”. Albo wciąż słyszę „nie chce mi się” . A mnie się ma chcieć, do jasnej cholery?! Wciąż ma mi się wszystko chcieć? Robię zakupy szczypiąc się z każdym groszem, żeby ich wyżywić i żeby smacznie było chociaż w miarę. Dumna jestem  z tego, cieszę się, jak coś mi wyjdzie, uda się nowy przepis, oszczędzę… Ale jak słyszę „nie chce mi się” to mam ochotę walnąć wszystkim o podłogę i wyjść. Dobrze, że mogę wyjść z psami, to się mam czas uspokoić.

– Psy ratują w takich chwilach, wiem coś o tym – skinęła głową Kasia.

– Kaśka, a ja go tak kocham, tego starego barana, że nie masz pojęcia…

– Oj mam, mam – uśmiechnęła się Kasia.

– Tak bym chciała mu nieba przychylić, sprawić, żeby był szczęśliwy, zadowolony, uśmiechnięty i co mam zrobić? W totka przestałam grać, szkoda mi czterech złotych. Nie wiem jak zarobić, gdybym lepiej się czuła poszłabym do Biedronki pracować. Ale tam trzeba dźwigać, schylać się, a już nie dam rady. I ślepa jestem, na kasie numerków, cyferek nie zobaczę. Na bank nie potrafię napaść…

– A jakbyście pożyczyli od dzieci na założenie sprawy w sądzie?

– Myślałam, ale Felek nie chce o tym słyszeć, prawie w szał wpada na samą myśl. Nie chcę go bardziej denerwować, więc już nic nie mówię.

– Trudna sytuacja, nie ma co ukrywać. Najgorsze, że nie możecie się odnaleźć czasowo…

– Tak, zupełnie nie wiem co z tym fantem zrobić. Nie pomaga mi picie kawy wieczorem, ani mocnej herbaty, oczy na zapałkach nawet gdybym miała to i tak nic nie da. W stanie sztucznego utrzymywania ciała w pionie nie da się wykrzesać ochoty kompletnie na nic. I znowu moja wina…  Widzisz, żyły można sobie wypruć, a ten dla kogo to robisz i tak jest niezadowolony – powtórzyła z żalem.

– Aż tak?

– Właśnie dokładnie tak jak ci powiedziałam, on ma inne potrzeby intymne…

– A zainteresował się twoimi?

– Tak, ale nie rozumie przecież, że jestem wykończona, zmordowana i marzę tylko  o spaniu. Jeszcze dobrze się nie położę, a już śpię. Mogę na siedząco, na stojąco…  Chwilami nie mam siły ruszyć ręką ani nogą.

– Inga, może naprawdę przesadzasz?

– Z czym?

– Może wzięłaś na siebie zbyt dużo obowiązków i powinnaś odpuścić choć trochę?

– Nie mogę przecież inaczej. Ktoś w domu musi być normalny, przynajmniej w miarę. Teściowa nic nie zrobi w domu, do czego się dotknie to zniszczy, popsuje, nabrudzi, zaleje, poplami. Nie mam siły, żeby bezustannie za nią chodzić i sprzątać, już wolę sama zrobić szybciej, zanim ona znowu coś narozrabia. Dlatego jestem wciąż czujna, nie potrafię się już wyłączyć, żeby zwyczajnie odbudować siły, odpocząć, jak to teraz mówią: zresetować.

– Czyli ja mam rację.

– I co z tego, że masz, jeśli nie ma na to rady? Nie ma wyjścia z sytuacji, rozumiesz?

– Rozumiem – ostrożnie zaczęła Sabina. – Ale wiesz, nie ma sytuacji bez wyjścia, tylko my go w danej chwili nie widzimy, porozmawiaj o tym ze mną.

– Przecież rozmawiam… – zawahała się Inga. – I dziękuję ci, gdybym cię  nie spotkała to chyba pękłabym na tysiąc kawałków, albo usiadłabym w lasku i zapłakałabym się na śmierć.

– Hola, hola, nie tak prędko moja droga! Myślisz, że ktoś byłby w stanie poza tobą ogarnąć ten cały galimatias?

– Widzisz, przyznałaś mi rację. Nie biorę na siebie za dużo, biorę tyle ile trzeba, żeby właśnie to wszystko jakoś ogarnąć.

– Wygrałaś – ze smutkiem przyznała Sabina. – Ale to nie znaczy, że nie uda nam się czegoś wymyślić. Ale, ale, przecież tuje masz obcięte.

– Tak, nareszcie uciął te tuje, czubki, wierzchołki znaczy. Przerzuciliśmy do przedogródka i leżały tydzień.

– Wiem, widziałam przecież.

– Przerzucając połamał mi płotek, który zrobiłam przy śmietniku, bo chciałam go trochę osłonić, żeby sąsiedzi mieli ładniejszy widok z okna, nie prosto na mój śmietnik. Zniszczył skrzynkę, pozrywał winobluszcz, który obrasta drewutnię.

– Dużo tego było, fakt. Nawet się zastanawiałam jak wyjedzie autem z garażu.

– Gdybym się za to nie wzięła leżałoby do sądnego dnia. Takich ogromnych chojaków nie zabraliby we środę, kiedy przyjeżdżają po zielone odpady. Byłoby, że to za duże gabaryty i jeszcze kazaliby płacić.

– To możliwe – Sabina skinęła głową na znak potwierdzenia.

– Więc wzięłam sekator, obcięłam gałęzie zostawiając same grube pieńki. Największe z gałęzi związałam, wyszły cztery wiązki, resztę upchałam w worki. Wiesz ile wyszło? Osiem wielkich worów! Do tego sekator się zacina więc każdy ruch jest podwójny.

– No to się narobiłaś. Nie pomógł ci?

– Przecież siedział przy komputerze. Poza tym nie chcę, żeby się schylał, jeszcze wylewu dostanie

– Ty chyba przesadzasz, po raz kolejny ci to mówię.

– Tak, powtarzasz się, Sabinko i może trochę masz racji. Tak bardzo się o niego boję, że wolę sama zrobić. Poza tym, przyznam ci się, że wolę większość rzeczy zrobić sama, bo zanim wytłumaczę co i jak to już dawno skończę. I zdaje mi się, że nikt nie zrobi tak dobrze jak ja.

– To jest odchylenie od normy – stwierdziła sąsiadka . – Moim zdaniem to choroba i nazywa się perfekcjonizm.

– Ale w niezbyt rozwiniętym stadium – lekko uśmiechnęła się Inga.

– Powiedz mi, tak chwila po chwili, jak wyglądał twój wczorajszy dzień – zaproponowała Sabina.

– OK. Wstałam po piątej i wyszłam z psami. Wróciłam, wypiłam kawę, usmażyłam kotlety grzybowe. Masę zrobiłam poprzedniego dnia. Potem śniadanie…

– Ty przygotowałaś?

– Nie, Felek. Poprzedniego dnia zrobiłam pastę z białego sera ze szczypiorkiem i siedziała w lodówce. Ostatnio smakuje mi biały ser z pomidorem i ziołami prowansalskimi.

– Też lubię, Anatol woli z oregano. No… ale podczas przygotowania śniadania polegającego na wyjęciu z lodówki naprawdę można się zmęczyć –  z lekką ironią zauważyła Sabina.

– Oj przestań. Nakrył do stołu, ja w tym czasie kończyłam smażyć kotlety.

– No dobra, co dalej? Co robiłaś?

– Wstawiłam jedno pranie, potem drugie z psimi ręcznikami. Trzeci raz pralka ruszyła z preparatem do czyszczenia pralek.

– Dalej – bez litości  domagała się Sabina wyjaśnień.

– Ugotowałam obiad, podałam. Wyszłam z psami tylko na łąkę bo blisko, przecież upał niemiłosierny.  Potem do wieczora walczyłam z gałęziami.

– I?

– I miałam nadzieję, że wieczorem Felek pójdzie z psami, bo taka umęczona już byłam… Ale on miał mecz… Telewizor w sypialni nie działa i nie można oglądać równocześnie w tym samym czasie innych programów. Chciałam serial, ale trudno, wola boska i skrzypce… Poszłam, uspokoiłam się, a po powrocie zrozumiałam, że najważniejsze jest jego zdrowie, nie głupi film, Zresztą i tak serialu nie było, mecz grała polska reprezentacja i wygrała! Coś nadzwyczajnego, naprawdę byłam zdziwiona.

– Wiesz co? Ja się nie dziwię, że zasypiasz na stojąco. Uważam, że musisz coś zmienić, bo inaczej się zwyczajnie wykorkujesz przed czasem..

– Musiałabym najpierw zmienić swoją psychikę.

– I to jest absolutnie najwłaściwsza odpowiedź – ucieszyła się Sabina. – Sama do niej doszłaś, rozumiesz? Od czegoś trzeba zacząć.

– Kochana jesteś, Sabinko, wiesz o tym? – Inga podniosła się i cmoknęła przyjaciółkę w policzek. – Dziękuję ci za wysłuchanie, za pomoc, za wszystko… Niech ci bozia w dzieciach wynagrodzi – uśmiechnęła się przez łzy, które pojawiły się w oczach.

– W żadnych dzieciach – uśmiechnęła się Sabina. – Nowe dzieci już mi nie grożą. Niechby jakieś wnuczątko, to byłabym najszczęśliwsza na świecie…

A w drzwiach domu powitał ją Feliks.

– Inguś, gdzie tak długo byłaś? Niepokoiłem się o ciebie. Komórki nie wzięłaś…

– Ładuje się.

– Kochanie…

– Teraz ja coś powiem. Nie przerywaj mi, dobrze? Przykro mi, że czujesz się zaniedbywany,  choć myślałam, ze czujesz się zaspakajany w wystarczającym stopniu … – przerwała dla zaczerpnięcia tchu i znowu poczuła się winna, jak zwykle, już chciała przepraszać, lecz… nie, nie tym razem. – Ile razy pytam wieczorem czy idziesz na górę? I ile razy słyszę jak ze zniecierpliwieniem odpowiadasz, że chcesz coś obejrzeć? Odchodzę ze smutkiem,  ze świadomością, że znów wieczór będę spędzać samotnie, bo nawet telewizora nie da się włączyć. Zresztą, jestem tak zmęczona, że i tak usnę. W ciągu dnia, kiedy jestem przytomna, na nic sobie nie możemy pozwolić, bo twoja mama…

– Kochanie, chciałem cię przeprosić. Naprawdę bardzo cię przepraszam. Zachowałem się jak ostatni cham. Nie potrafię myśleć logicznie o niczym niż tylko o finansach i o wynikach badań…

– Już dobrze, już dobrze – objęła go w pasie i przytuliła się i zamknęła oczy.

– Przepraszam i… – wtulił twarz we włosy Ingi – bardzo cię kocham.

– Ja ciebie też – powiedziała bardzo cicho, lecz usłyszał i przytulił ją jeszcze mocniej. – Wiesz, kiedy ciebie przy mnie nie ma, czy to wieczorem, czy w nocy kiedy się obudzę to wtedy  wychodzą na świat demony. Z każdego kąta wyłażą bo myślą, że śpię. A ja nie śpię, widzę je wyraźnie…

– Kochanie, przepraszam…

c.d.n.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

11 lutego 2025 🌨❄🌕

Półmetek ferii zimowych. Calineczka wróciła z tatą po tygodniu spędzonym nad morzem. Chodziło o to, żeby złapała trochę powietrza i nabrała odporności, wciąż ją katar męczy. Przysłali mi zdjęcia, na których widać, że dziecko zadowolone i nie nudziło się nic a nic 😃

Widok morza uspokaja z pewnością, puste plaże – gdybym ja się tam znalazła – ukoiłyby mą skołataną duszę 🙂 Ponieważ jednak ani Duży ani Calineczka skołatanej duszy nie mają, korzystali z uroków życia i podziwiali statki w oddali 🙂

Najpiękniejsze na świecie są zwierzaczki i kwiatki, ponieważ kwiatki o tej porze roku trudno znaleźć, zwierzaczki się prezentowały oraz nasze piękne, polskie morze.

🍀🍀🍀🍀🍀

Z ciekawostek kulinarnych tylko powiem, że zrobiłam eksperyment, udany zresztą. Ciasto francuskie rozłożyłam, posypałam cynamonem, posmarowałam marmoladą, rozłożyłam pokrojone jabłka, zwinęłam w roladę, pokroiłam na kawałki i upiekłam. Po ostygnięciu posmarowałam lukrem z Biedronki kupionym przed świętami. Takim z torebki, że tylko gorącej wody trzeba było dodać dwie łyżki i rozmieszać. Fajny deser wyszedł, ale nie zrobiłam zdjęcia, nie pomyślałam.

Na obiad zużyłam duże muszle makaronowe, które nadziałam farszem z pieczarek i pora usmażonych na patelni, surowej cebulki w kostkę i tuńczyka z puszki. Do tego zrobiłam sos grzybowy. Zapiekłam w piekarniku i było smaczne.

Już po dniu, nie zdążam zrobić tego co planuję, babci D. z oka spuścić nie można… Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 💗 życząc udanego tygodnia 🍀

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 12 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 52

Inga zaciekawiona szukała czy przypadkiem nie ma jeszcze jakiejś kartki wyjaśniającej zagadkę. Przeglądała już przeczytane. Wyraźnie widać, że pisano je po długiej przerwie. Atrament inny, papier też, nawet pismo Hali Baberkówny  dojrzalsze, jakby szybciej pisała i nie zwracała uwagi na niepotrzebną kaligrafię.

Daty były zamazane jakby celowo, nie do odczytania, tak jak i we wcześniejszych zapiskach, pewnie ze względów bezpieczeństwa mama usunęła wszelkie dokładniejsze dane. W niektórych miejscach pamiętnika wyraźne były ślady po wyrwanych kartkach. Uważnie, strona po stronie przeglądała zeszyt rachunkowy. Cierpliwość przyniosła rezultat i oto ukazały się kartki złożone i wsunięte między dwa stare rachunki, na kanapę i fotele kupione „na Przeskoku” – jak się dawniej mówiło o pawilonie meblowym funkcjonującym w zamierzchłej przeszłości, gdy Inga była młodą dziewczyną, na uliczce o  nazwie Przeskok w centrum Warszawy. Z niecierpliwością rozłożyła kartki i zaczęła czytać. 

   Zośka odnalazła się dopiero po wojnie. I to sporo. Jej mama nic o niej nie wiedziała poza tym, że żyje. To i tak dużo, niektórzy dotąd nie znają losów swoich rodzin.  Nie mogłyśmy się nacieszyć tym spotkaniem.

   Czekała na mnie za krzakiem, jak dawniej. Zakukała po naszemu,  a ja uwierzyć nie mogłam własnym oczom, kiedy ją zobaczyłam. Zrobiła się z niej modna, miastowa dziewczyna. Sukienkę miała ładną, płaszczyk, włosy modnie ułożone. No, zupełnie inna osoba. Dopiero jak zaczęła opowiadać, wróciła prawdziwa Zośka, moja najlepsza przyjaciółka.

   Poszłyśmy do mojego pokoju i dopiero się zaczęło opowiadanie! I to z obu stron, obie gadałyśmy jak najęte, ja też miałam trochę nowin jej  do przekazania. Ale najpierw byłam ciekawa gdzież to się ona podziewała taki szmat czasu zniknąwszy niespodziewanie. Teraz już mogła mi o tym powiedzieć. Otóż pomagała w przeprowadzeniu przez las do punktu umówionego dwóch angielskich lotników, którym udało się zbiec z obozu. Tak się ułożyło, że folksdojcz ją rozpoznał kiedy poszła do wsi po prowiant,  musiała więc  z tymi oficerami uciekać, nie mogła się wrócić do domu. Jeden z nich, ten młodszy, bardzo jej się spodobał. Umiał trochę po polsku, ona trochę uczyła się po angielsku i jakoś się dogadywali. Ma na imię Rick. Nigdy nie widziałam Zośki w takim stanie egzaltacji! Ilekroć o nim mówiła to jej oczy błyszczały jak u wilka nie przymierzając, kiedy zdobyczy dopada. Od razu jej o tym powiedziałam, a ona mi  na to, że mnie błyszczą tak samo, kiedy o Lidku mówię. Musiałyśmy przed sobą się przyznać, że obieśmy zakochane! Tylko, że ja mam Lidka pod ręką i widujemy się. Teraz wprawdzie rzadziej, bo ma praktyki na Mazurach, ale to nie jest za granicą.

   Żal mi Zośki. Co ona teraz zrobi? Spytałam, a ona na to odpowiedziała, że wyjedzie do Anglii. Tylko, żebym ja przypadkiem się nie wygadała przed nikim, bo od tego byłaby na pewno tragedia, a ją wtedy  zamkną w więzieniu. Tego bym w żadnym razie nie chciała, więc buzia na kłódkę i tylko mojemu dzienniczkowi powierzam tę tajemnicę, bo on dobrze ukrytym jest i nikomu nie zdradzi. A przecież muszę się z kimś podzielić tak niesłychanymi wiadomościami!

  Żałuję ogromnie, że Zośka wyjedzie. Dawno się umawiałyśmy, że jedna drugiej będzie drużką, zależy która pierwsza stanie przed ołtarzem. My z Lidkiem już daliśmy na zapowiedzi. Zośka się z tego ucieszyła, wyściskałyśmy się na zapas. Ona pewnie za swojego Ricka wyjdzie. I co,  obie więcej  nie będziemy się widzieć? Oj, przykro nam się zrobiło. Jednak bycie dorosłą wcale  nie jest takie klawe jak się kiedyś wydawało.

   Popłakałyśmy sobie, a potem przeszłyśmy do spraw bieżących. Zdałam jej relację z pogrzebu pani Hieronimowej Balickiej, która zmarła niedługo po mężu. Ludzie mówili, że jej serce pękło, bo nie mogła się pogodzić z okrutną śmiercią swego zabitego syna, tego leśnika. Okropnie smutne to było ponieważ niedługo potem przyjechała kobieta z małym dzieckiem, która stwierdziła, że jest  żoną Hieronima, znaczy teraz wdową, bo go przecież banda UPA zamordowała, tego syna Balickich, a chłopiec jest ich synkiem.  Gdyby pani Balicka nie zmarła tak szybko, to na pewno byłaby rada takiej wiadomości. Miałaby po co i dla kogo żyć, cieszyłaby się wnukiem. Niesprawiedliwe, że się nie doczekała. A ta kobieta niedługo wyjechała i nie wróciła. Później jakiś adwokat w jej imieniu prowadził sprawę spadkową i zarządził majątkiem.

   Z tego wszystkiego nie zdążyłyśmy porozmawiać o tych listach tajemniczych. co to je z domu Balickich podczas sprzątania zabrała. Miała mi o nich mówić, ale wtedy zniknęła. Zresztą były inne, ważniejsze sprawy, tyle się wokół działo… wojna się kończyła… to nie myślałam o czymś, co mnie bezpośrednio nie dotyczyło. Teraz też nie zdążyła! Spojrzawszy na godzinę zerwała się jak oparzona, że już jest spóźniona i, że mi napisze wszystko w liście.  Uściskałyśmy się, pożegnałyśmy się ze łzami i pognała ta moja najlepsza przyjaciółka. Czy my się jeszcze kiedy zobaczymy?                                      

 Inga odłożyła kartki zapisane ładnym matczynym pismem. Z trudem wróciła do rzeczywistości  Zośka, Zośka… usiłowała sobie przypomnieć czy mama kiedykolwiek mówiła o jakiejś Zośce… Nic jej nie przychodziło do głowy. O różnych znajomych z młodości mówiła, ale o Zośce nie. Dlaczego, skoro były najlepszymi przyjaciółkami? Czy coś się zdarzyło potem między nimi? Może zaszło jakieś nieporozumienie? Ciekawe czy Zośka napisała do mamy obiecany list, czy wyjaśniła sprawę tamtych tajemniczych listów?

Teraz już mało kto listy pisze… Najwyżej sms-y albo maile. One nie kryją w sobie żadnej tajemnicy, nie staną się przyczyną zadumy, powodem wspomnień, przepadną gdzieś w przestrzeni nie pozostawiając śladu po ludziach, którzy je pisali, po ich myślach, uczuciach… Inga westchnęła, otarła łzę tęsknoty za mamą… Kilka pakiecików listowych pozostało jeszcze nieprzejrzanych. Wszak przez całe życie rodziców listy pisane były przy każdej okazji, mama korespondowała z koleżankami z innych miast, także z kilkoma, które wyjechały na wieś, bo i taka moda w pewnym czasie nastała. Część znajomych wróciła, część została i odnalazła się w nowych warunkach. Może jeszcze uda się trafić na ślad tajemnicy sprzed lat?

Inga pomyślała, że spróbuje zainteresować męża tematem, choć na specjalny sukces w tej dziedzinie nie liczyła. Zbyt pochłonięty był próbą poprawy sytuacji finansowej. Inga zaczynała mieć nadzieję, że wreszcie komornik się wykaże. Podobno miał mieć wszystkie papiery aby wystawić na licytację nieruchomość Budowlańczyka. Nie myślała o całym długu, pragnęła takiej sumy, jakiej żądały kancelarie adwokackie za poprowadzenie sprawy przeciwko bankowi.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

31 stycznia 2025

Styczeń mija, a przecież dopiero mieliśmy noworoczny koncert z Wiednia. Nawet nie podzieliłam się wrażeniami choć to już miesiąc temu. Może dlatego, że tym razem zachwycona nie byłam. Nie chodzi o muzykę i przepiękną salę z dekoracjami, lecz balet mi się nie podobał, ani stroje, które skojarzyły mi się z piżamami, ani widoczne braki tynku, wręcz odrapane ściany w tle. Do  tego lokomotywa na dworcu, stroje dopasowane do miejsca (jak z metalu) – całkiem nie moja bajka. Z rozrzewnieniem wspominałam przepiękne widoki na zamki, na Dunaj, na konie, balet w pięknym parku i uroczych strojach – jakie bywały pokazywane wcześniej. Nie oznacza to oczywiście, że i rok ma mi się nie podobać 😀 Może właśnie na przekór będzie udany. Weszłam w niego (znaczy rok 2025, rok  dziewiątkowy) ze spełnionymi marzeniami w roku poprzednim 🙂👍 – to długi pobyt w Szczawnicy (choć z babcią D. trudno było), brama przed domem, dzięki której wreszcie nie wydaje mi się, że mieszkam na ulicy. Trzecią sprawą wywołującą moją wielką radość była wymiana starych, naprawdę starych mebli. Od razu zrobiło się luźniej, jaśniej, weselej. Niby nic wielkiego a radość ogromna. Aha, jeszcze sofka do spania gdyby Wera chciała spędzić u nas trochę czasu, do tej pory sypiała na składanym łóżku odkąd wyrosła z wieku, kiedy mieściła się w łóżku razem z nami. Na początku, dopóki jeszcze nie kupiliśmy łóżka, spała z nami na podłodze na wielkim nadmuchiwanym materacu. Miała radochę nie z tej ziemi 🙂 A stół kupiłam jako przewijak gdy się Duży urodził i do teraz mi służył za biurko, bo wciąż w nowym Domku nie było okazji do zmian, choć mieszkamy od … rany koguta!!! … od 10-go roku!!! Niemożliwe, że ten czas tak galopuje. Ale przecież Szilunia jest z nami od dziesięciu lat… tak to wygląda 💗

… nasza kochana Szileczka …

Rano wychodzimy po ciemku, ale bardzo lubię patrzeć jak noc odchodzi, nastaje brzask. Ludzi na ulicy dużo, aut też, nowa budowa się rozpoczęła przy torach. Nazwa szumna „Miasteczko Julianów” na płocie wisi, ale jakie to miasteczko 😃 Kilka bloków na krzyż, więcej się nie zmieści. Chyba, że po drugiej stronie nowej ulicy też będzie ta sama nazwa. W każdym razie po ciemku już pracują, koparkę widać wyraźnie.

… koparka jak potwór z wyciągniętą szyją …

Jutro luty i weekend się zaczyna, życzę pięknego, dobrego czasu 🙂💗 Franek przyłącza się do życzeń 🙂😺💗

https://youtu.be/0kjqmDAEsRQ

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 15 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 51

Teściowa usnęła w ogródku na polowym łóżku, które specjalnie dla niej rozkładali w cieniu. Feliks siedział przy komputerze, jak zwykle zresztą, miał jednak lepszy humor niż wczoraj. Przyspieszona operacja zaćmy udała się, wizyta kontrolna była już na szczęście wspomnieniem. Niemiłym, co prawda, ale znalazła się w czasie przeszłym dokonanym. Inga obawiała się nie samego rezultatu, tym razem nie było komplikacji jak po pierwszym zabiegu na lewym oku. Obawiała się jazdy męża w upale, temperatura przekraczała 33 stopnie a Feliks bardzo źle znosił upały. Najchętniej pojechałaby razem z nim. Nie mogła jednak zostawić teściowej samej na kilka godzin, tym bardziej z psami, a brać je ze sobą w taki upał  było niemożliwością. Gdyby nie samochód od dzieci, trzeba byłoby zamówić taksówkę, przecież mąż nie dałby rady stać na przystankach, mógłby stracić przytomność… Wyobraźnia podsuwała Indze coraz okropniejsze możliwości dopóki się nie zorientowała, że znowu nią zawładnął wrodzony fatalizm.  Dużym postępem było zaprzestanie obwiniania siebie o owo fatalistyczne podejście do świata. Nie przyznawała się, że dopiero przeczytanie Jana Starży Dzierżbickiego „Horoskopów na każdy dzień roku”  uświadomiło jej, że to „coś” nie jest jej winą, grzechem, że po prostu przyszła na świat z takim balastem i ma za zadanie zwalczyć go w sobie. Od tego czasu bywało jej lżej na duszy i starała się negatywne myśli eliminować natychmiast po uświadomieniu ich sobie. Teraz też neutralizowała strachy: „Moi bliscy są wszędzie i zawsze bezpieczni. Wszystko jest dobre w moim świecie” – i tak w kółko na okrągło, żeby nie dopuścić do świadomości fatalistycznych myśli i obrazów, przeprogramować samą siebie…

To było wczoraj. Dziś obiad miała z poprzedniego dnia. Dla męża i teściowej czekały w lodówce  kotleciki z kurczaka, dla siebie też zrobiła kotlety ale wegetariańskie. Nawiasem mówiąc takie dobre nigdy jeszcze do tej pory nie wyszły. Eksperymentowała z różnymi wersjami lecz takich smacznych  dotąd nie udało się zrobić. Użyła niewielu składników i pewnie w tym też się kryła tajemnica. Wszak co za dużo to niezdrowo. Tym razem użyła pieczarek oraz boczniaków utartych na dużych oczkach i uduszonych na patelni w grzybowym bulionie. Do tego dołożyła pokrojoną drobno surową cebulkę w dużej ilości, a także ugotowaną wcześniej kaszę bulgur, utartego surowego ziemniaka i jajko oczywiście, Wymieszała, przyprawiła solą, pieprzem, czosnkiem, ulepiła kotleciki jak zwykłe mielone wykorzystując bułkę tartą do zagęszczenia masy i panierowania, i usmażyła. Na zimno smakowały równie dobrze jak na ciepło. Tym sposobem miała dla siebie obiad na kilka dni, a i Feliks powiedział, że są smaczne.

Korzystając z wolnej chwili Inga przeglądała ostatni stos papierów zabranych z mieszkania taty. Jakieś stare rachunki jeszcze się tu znajdowały, zaświadczenia lekarskie, informacje ze spółdzielni mieszkaniowej. Wśród owych szpargałów, w zeszycie, w którym mama skrupulatnie zapisywała wszystkie zakupy z wyszczególnieniem każdego produktu wraz z  ceną, trafiła na luźne kartki zapisane znajomym pismem. Tak, to były kartki wydarte z pamiętnika mamy spięte spinaczem biurowym! Pełna emocji oglądała kartki. Nie dało się odczytać dat, zostały starannie zamazane tak jak w poprzedniej części. Domyślać się jedynie można w przybliżeniu kiedy były pisane.

Czytała i ze wzruszeniem i z wielką ciekawością.

   Wracałam do domu. Rodzice jeszcze odbywali wizytę u wujostwa. Bramka była zamknięta na klucz. Dom – widać, że też  zamknięty,  bo normalnie są zawsze otworzone drzwi na ganek. Zobaczyłam zbliżającą się starą Huśtulę, a z drugiej strony nadchodziła Zośka. Schowałam się czym prędzej za krzak jaśminu, bo sąsiadka jest wścibska i każda rozmowa z nią jest nad wyraz męcząca i przedłuża się w nieskończoność. Zośka doszła tymczasem do bramki i nie mogła się wycofać, bo staruszka  na  nią  napadła chwytając za ramię. Żeby wybrnąć, moja przyjaciółka głośno spytała: widziała pani czy  nie ma pani Hali? Usłyszała w odpowiedzi: pomachali, pomachali i pojechali…

   Ledwo powstrzymałam głośny śmiech, bo nieładnie śmiać się z kogokolwiek. Powszechnie wiadomo, że  ona niedosłyszy, ale czasem powstają z tego powodu różne śmieszne sytuacje jak teraz: poma-chali, poma-chali. Zośka zakrztusiła się śmiechem, więc zakukałam niczym kukułka, bo to taki nasz z Zośką z dawien dawna sygnał rozpoznawczy. Zośka rozejrzała się, umiejscowiła skąd kukułkę było słychać, pożegnała starą sąsiadkę i udała, że idzie w drugą stronę. Potem do mnie wróciła. 

   I co się okazało? Coś zaskakującego! Dowiedziałam się nieprawdopodobnych rzeczy! Znajoma mamy Zośki od niedawna pracuje na poczcie. Doszła do niej wiadomość, że niektóre  listy zostawały w przeszłości nieprawnie zatrzymane! Wydało się, że stary pan Balicki zapłacił dawnemu pracownikowi  za to, żeby zatrzymywał pewne listy wychodzące i pewne listy  przychodzące i oddawał jemu! Ten człowiek już zmarł, był samotny, nie miał rodziny i dlatego nikomu nie zaszkodzi, że ta dziwna sprawa ujrzała światło dzienne. No, poza tymi ludźmi pewnie, do których i od których te listy były. Przecież całe czyjeś  życie może się przez taki postępek zmienić.

   Zośka usłyszała to po kryjomu, nikt nie wie, że ona wie. Podzieliła się ze mną, bo przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Dlaczego pan Balicki tak postąpił? Nie mogłyśmy nic wymyśleć. Teraz żałuję, że nie byłam uważniejszą, kiedy baby rozmawiały między sobą w sklepie  czy przed kościołem. Nie jestem plotkarką, ale to jest tak ogromnie intrygująca sprawa, że szkoda… Oczywiście wiem, że nie powinnam, ale żałuję i już. 

   Ta historia wiąże się z zupełnie innymi tematami niż wojna, dlatego takie to ciekawe, pozwala trochę myślom od wojny się oderwać. I czego się dowiedziałam? Dotąd nie mogę uwierzyć w prawdziwość tego co się dzieje. Zośka pomagała mamie w obowiązkach u Balickich, braciszka zabrała jej babcia pod opiekę.  Już po śmierci pana Balickiego robiły porządki u niego w pokoju razem z wdową, która jest dobrą, sympatyczną kobietą w przeciwieństwie do męża nieboszczyka i okropnie przeżywa całą tragedię. Straciła syna i męża prawie jednocześnie. Jest załamana, czemu wcale się nie dziwię. Tak nagle, żeby się życie wywróciło do góry nogami… współczuć można. Tylko… teraz, przez tę okropną wojnę, tylu ludziom się tak przytrafia. Szczęśliwie u nas dotąd tragedii nie było i oby tak pozostało.

   Zośka powiedziała  mi szeptem w kościele, że podczas tego układania rzeczy zobaczyła pakiet listów związanych sznurkiem w biurku pod różnymi papierami i czym prędzej je schowała.  Coś ją tknęło i tak zrobiła. Może to te listy zabierane z poczty? Strasznie jestem ich ciekawa. Nie mogę się doczekać spotkania z Zośką. 

No i się nie doczekałam. Zośka zniknęła. Musiała zniknąć, przecież ona też nie jest obojętna na to, co się dzieje. Piszę oględnie z wiadomych względów. Mama Zośki też się przeniosła do swojej mamy, która zabrała do siebie małego, a ich dom całkiem opustoszał. Niechby się to wreszcie skończyło, ileż można żyć z duszą na ramieniu i czyhającym co krok zagrożeniem? Wieści na ten temat dochodzą różne, zobaczymy które okażą się być prawdziwemi.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 7 komentarzy

Nareszcie skończyłam!

Mówiłam już, że zaczęłam słuchać „Sagę o Ludziach Lodu”. To były piękne chwile, zakładałam słuchawki, przenosiłam się do świata baśni, a jednocześnie mogłam wykonywać wszelkie potrzebne czynności w świecie rzeczywistym. Cóż za wstrząs mnie czekał, bowiem saga nagrana została do siedemnastego tomu, zaś wszystkich jest czterdzieści siedem! Co miałam robić, kiedy wciągnęłam się tak bardzo, że rozstać się ze światem Ludzi Lodu tak nagle i niespodziewanie, nie wiedząc co dalej spotkało bohaterów, po prostu nie mogłam! Całą resztę musiałam doczytać, nie ma innej opcji. W związku z tym każdą możliwą chwilę poświęcałam na nurkowanie w ten inny, niesamowity świat. Niczego nie mogłam robić poza absolutnie niezbędnymi czynnościami 😀 Zawsze tak było, zaczętą książkę musiałam skończyć i już! No dobrze, jedną tak, ale trzydzieści?! Trochę to trwało, nawet przy dwóch dziennie 😀

🍀🍀🍀

19.01.2025 Pusta kartka za nic nie chce się zapełnić mądrymi słowami. Zupełnie jakby ręka trzymająca długopis straciła kontakt z mózgiem. Nie może się skoncentrować na kontakcie. Zresztą mózg też się nie może skoncentrować, jest zdezorientowany. W końcu ile rzeczy jednocześnie może rejestrować, swoje lata przecież ma. Babcia D. siada na fotelu, wstaje, idzie do drugiego fotela, siada, wstaje, wraca do pierwszego, siada, wstaje, idzie kilka kroków, zatrzymuje się przy balkonowych drzwiach, patrzy, odwraca się, rozgląda się, podchodzi do trzeciego fotela…

– Stój! Nie siadaj! Nie widzisz kota?! Rany boskie! Przecież zwaliłaby się całym ciężarem na śpiącego Franka!

Patrzy z nienawiścią w oczach. Wraca na pierwszy fotel. Zastawiam rowerkiem stacjonarnym dojście do fotela ze śpiącym kotem. Ona idzie do kuchni w stronę okna. Przechodząc włącza czajnik. Wygląda przez okno. Wraca na fotel. Siada. Wstaje, idzie do kuchni. Zanim zdążyłam zareagować wlała wodę do słoika z kawą…  

🍀🍀🍀

Nie mogę się skupić na pisaniu, wiecie czemu. Nawet kiedy wróciłam z krainy Ludzi Lodu. Nie można babci D. spuścić z oka, wyjść do sklepu, z Szilunią też już razem nie chodzimy na spacery… Na dodatek zaczęła wstawać rano i ledwo wrócę  przed świtem z porannego wyjścia (po tabletce musi minąć ok. godziny, żeby Szila mogła zjeść śniadanie), a za chwilę już się pojawia… Zniknął więc mój najlepszy czas, nie mogę posiedzieć, pomyśleć, popisać w samotności i spokoju czego mój organizm się domaga… Mam tylko nadzieję, że już wszystkie grzechy do imentu odpracuję, wszystkie karmiczne długi spłacę…

🍀🍀🍀

Oczywiście nie obeszło się bez łazienkowej „przygody” babci D., znów musieliśmy sprzątać całą łazienkę na dodatek  z przerażeniem, że sedes zapchany… Rozprostowałam druciany wieszak, MS zrobił z niego hak i przetkał… na szczęście… Pieluchomajtki trzeba przechwytywać, bo chce je prać albo spuścić w sedesie… Takie obs…ne i gów…ne czasy nam nastały… I niech mądrzy powiedzą, żeby zachować spokój i unikać stresów…

🍀🍀🍀

Taki to wpis bez ładu i składu. Nie powiem, że strumień świadomości, co to – to nie  😃 Ważne, że dzień zaczyna się wydłużać, że wiosna coraz bliżej, że trochę znowu poukładałam rzeczy, a części się pozbyłam, że  „MŁODYM SIĘ  JEST DOPÓTY, DOPÓKI ISTNIEJE COŚ NA CO SIĘ CZEKA” – co wynotowałam z tomu 47 -ego (str.219) Sagi o Ludziach Lodu 😃💗

🍀🍀🍀

Dziękuję, że mimo wszystko nie zapominacie o mnie i zaglądacie do mojego kącika, i dziękuję za wsparcie 💗 Pięknego, dobrego, wesołego, owocnego weekendu i całego tygodnia 💗💗💗

Franuś życzy szczęścia do końca świata i jeden dzień dłużej 💗💗💗

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 13 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 50

Jagna stała za barkiem w „Filiżance”. Wspominała weekend spędzony na zielonej wyspie w towarzystwie Alana i jego mamy. Omiotła wzrokiem lokal, sprawdziła czy wszystko jest na swoim miejscu gotowe na przyjęcie ewentualnych gości. Zapowiadał się spokojny dzień. Nie było żadnej rezerwacji, pogoda pod psem nie zachęcała do spacerów po mieście więc i frekwencja pewnie nie będzie zbyt duża. Przysiadła na wysokim stołku po wewnętrznej stronie barku, miała na oku drzwi wejściowe, druga salka była czasowo zamknięta dla gości. Pan Winicjusz  zamknął się w pracowni  zająwszy się jakąś pracą pochłaniającą go całkowicie.

Z wielką przyjemnością nosiła w pracy szerokie falbaniaste spódnice. Dostosowała strój do wyobraźni. Bawiła się jak mała dziewczynka przebierająca się w sukienki mamy, zakładająca szpilki podczas nieobecności rodziców. Moda wracała i sporo podobnych spódnic pojawiało się na ulicy, więc nie wyglądała dziwnie. Poruszając się po lokalu przypominała kolorowego  ptaka, piękną cygankę wróżącą z ręki chętnego przechodnia.

Po cichu otworzyły się drzwi i równie cicho zostały zamknięte przez mężczyznę ze związanymi w kucyk  ciemnymi włosami. Stanął, zauroczony widokiem Jagny, która zamyślonym wzrokiem wpatrzona przed siebie, a może w swoje myśli – wcale go nie zauważyła.

Poczuł się jakby robił coś niewłaściwego, jakby podglądał i widział to, co nie jest dla niego przeznaczone ale… nie mógł oderwać wzroku od zamyślonej twarzy dziewczyny. Po dłuższej chwili cichutko odemknął drzwi i głośno nimi trzasnął udając, że właśnie przyszedł. Jagna prawie podskoczyła na stołku wracając do rzeczywistości. Patrzyła na gościa, który zrobił tyle hałasu i nie wierzyła własnym oczom. Oto miała przed sobą tego, z którym rozmawiała w wyobraźni. Nie, to nie może być prawda. Albo śni na jawie albo straciła rozum…

– Jagienka. Jestem tutaj – powiedział po prostu i wyciągnął ręce w jej stronę.

Niewiele myśląc podbiegła i przytuliła się.

Jagna nie myślała, że wrócą do niej przeżycia w rodzaju motyli w brzuchu na myśl o planowanym spotkaniu z przedstawicielem płci przeciwnej. To znaczy wierzyła, że kiedyś trafi na kogoś, o kim będzie mogła powiedzieć: „myślami do mnie wzajemnymi lata” . Nie pamiętała,  którego wieszcza były to słowa, chyba Adama. Jak to było? „Lecz wierzę, że gdzieś, choć na krańcach świata, jest ktoś, co do mnie myślami wzajemnymi lata”. Chyba tak to szło, nie chce mi się sprawdzać – pomyślała. W sumie nie ma znaczenia, liczy się sens. Wieszcz się przecież na nią nie obrazi. Ona może przyrzec, że w wolnej chwili sprawdzi. Teraz nie może, nie ma czasu. Jest umówiona z przedstawicielem męskiego rodu. Nie da się ukryć, że musiał to być konkretny, ten konkretny przedstawiciel, żaden inny nie wchodził w rachubę, nie robił na niej wrażenia, nie wywoływał „motylej” reakcji.

Umówili się telefonicznie, że przyjedzie do niej do domu, czyli do rodziców, których chwilowo nie było na miejscu. Pojechali do znajomych w okolice Mińska Mazowieckiego razem z panią Kasią i jej mężem. Cały długi weekend miała dla siebie, raczej należałoby powiedzieć, że chatę wolną miała dla siebie…

Podjechał pod bramę tak pięknym Harleyem, aż dech jej zaparło z wrażenia.

– Wjedź za bramkę, od razu zamknę na klucz, żeby ktoś tu nie wszedł – powiedziała.

Dopiero po chwili milczenia i jego zdziwionej minie pojęła, że obce mu są polskie realia.

– To tak na wszelki wypadek – wyjaśniła. – Tu będzie bezpieczny. Niby osiedle zamknięte ale lepiej dmuchać na zimne. No dobrze – powiedziała gdy już podwórko było zamknięte. –  A wiec witaj, drogi gościu w naszych skromnych progach – cała w uśmiechu wypuściła Zadrę z domu.

Sunia zbliżyła się pomalutku, ostrożnie obwąchała Alana, spojrzała na Jagnę, która skinęła głową. Wtedy jeszcze raz dotknęła nosem ręki wyciągniętej w jej stronę i poruszyła ogonkiem, stojącym dotąd jak drut. Znajomość została zawarta.

– Jak ty pięknie wyglądasz, Jagienka… – powiedział całując ją w rękę i w policzek.

Stara szkoła, pomyślała i poczuła wzruszenie, zupełnie nie wiedząc z jakiego powodu…

Zaproponowała gościowi kawę, na co chętnie przystał.

– A może wolisz herbatę? W końcu przybywasz z wysp, nie krępuj się.

– Zdecydowanie wolę kawę, przynajmniej w tej chwili.

– Wypijemy ją na tarasie, dobrze?

– Gdzie tylko chcesz, Jagienka.

– Świetnie, w takim razie weź to ze sobą – podała mu pokrojone ciasto ładnie ułożone na talerzu w niebieskie róże. – Połóż na stoliku i siadaj sobie, zaraz do ciebie dołączę. Zadra, zabawiaj gościa.

– To Zadra jest damą do towarzystwa – uśmiechnął się

– Oczywiście, poza tym to moja przyjaciółka i powiernica.

– A co ty jej powierzasz?

– Różne tajemnice.

– Nie zdradzisz jakie?

– Pewnie, że nie. To są przecież tajemnice, więc nie mogę ci zdradzić to po pierwsze. A po drugie to są tajemnice dziewczyńskie.

– Zadra jest dziewczyną? – zdziwił się.

– Chyba nie chłopakiem – odpowiedziała. – Ona jest kobietą pełną gębą, to znaczy mordką. Nie widać?

Alan nie wydawał się przekonany, tym bardziej, że wyraźnie uśmiechnięta mordka pojawiła się tuż obok jego twarzy węsząc z zainteresowaniem, najwyraźniej zachwycona wonią ciasta.  Kiedy liznęła go po ręce uśmiechnął się i pogłaskał czarny łeb.

– Polubiła mnie – ucieszył się. – Dziadków psy też mnie lubią, bo i ja je lubię.

– Gdybyś był złym człowiekiem Zadra od razu by mi o tym powiedziała – Jagna z czułością spojrzała na sunię. – Jest cudowna i mądra, ufam jej intuicji.

– Czy mogę jej dać ciasto? – zapytał.

– Chcesz się podlizać mojej przyjaciółce, tak?

– Może trochę – uśmiechnął się do niej nie tylko ustami, oczy się uśmiechały i w ogóle cały promieniował uśmiechem.

– Ciasta nie, ale poczekaj, dam ci coś, czym możesz ją poczęstować – podniosła się i podeszła do półki, na której w ładnie pomalowanym szklanym pojemniku trzymała psie smakołyki.

Sunia nie odrywała wzroku od opiekunki oblizując się raz po raz.

– Zadra, możesz, tak – powiedziała gdy Alan wziął od niej przysmak i podał suczce.

Miło im się gawędziło, Alanowi ciasto smakowało, jeszcze bardziej się zachwycał, gdy Jagna przyznała się, że sama upiekła. Nie mógł się nachwalić, czym oczywiście sprawił jej niekłamaną przyjemność. Jakoś tak niepostrzeżenie przeszli do bardziej osobistych tematów i rozmowa przemieniła się w zwierzenia – ktoś mógłby pomyśleć – starych przyjaciół znających się jak dwa łyse konie. Wreszcie Zadra sprowadziła ich na ziemię spod obłoków domagając się spaceru i większego zainteresowania. Cóż, trzeba było się podporządkować potrzebie chwili, wyszli więc z domu. Jagna dwa razy sprawdziła czy na pewno zamknęła furtkę, na co Alan patrzył z pełnym niezrozumieniem.

– Przecież to twoje podwórko, po co ktoś tu będzie wchodził? – dziwił się.

– Już teraz wchodził nie będzie, zamknęłam. Możemy iść – odpowiedziała uspokojona.

Szli sobie spacerkiem nigdzie się nie spiesząc. Zadra przypięta do długiej smyczy mogła do woli penetrować okolice chodnika po lewej stronie. Po prawej była jezdnia więc jej nie interesowała. Jedynie słysząc nadjeżdżający z tyłu samochód przystawała, odsuwając się najdalej jak tylko mogła, czekała, i ruszała dalej  dopiero wtedy, kiedy pojazd ją wyprzedził. Nie słuchała o czym jej ludzie rozmawiają, na pewno o niczym ciekawym. Przecież oni w ogóle nie wiedzą po co się idzie na spacer, choć to takie proste.  Żeby pogonić ptaki albo rudą wiewiórkę albo jaszczurkę. Żeby skoczyć za lecącym motylem albo puszkiem z dmuchawca. Żeby dać nurka w stos liści a potem go rozgrzebać łapkami identyfikując zapachy…  Ludzie tego nie potrafią. Gadają i gadają zamiast się cieszyć życiem.

Szczeknęła krótko spoglądając na Jagnę.

– Widzisz jaka ona jest cudowna?

– Jakby do ciebie mówiła – zgodził się Alan. – Psy są mądre, wiem, bo dziadkowie mają aż trzy. Dziadek ma swoją bokserkę o imieniu Bierka, babcia swoje dwa. Jeden jest ogromny dog, a drugi mały i czarny.

– Oczywiście, że Zadra mówi, normalnie do mnie mówi.

– Potrafisz przetłumaczyć?

– Naturalnie.

– To o czym teraz szczekała?

– O tym, że jest szczęśliwa, że życie jest cudowne, że ciebie polubiła, że chciałaby chodzić z nami na długie spacery.

– A ty?

– Ja też lubię chodzić z nami na spacery – zaśmiała się.

Nie mogła udawać przed sobą, że serce nie bije jej mocniej gdy tak  idą trzymając się za ręce. Miała wrażenie, że oplata ją coś zniewalającego, coś, czemu nie można się oprzeć. Zresztą… wcale nie chciała się opierać. Czuła się cudownie, chyba tak samo jak Zadra… Przestały nią miotać jakiekolwiek sprzeczne uczucia. Powietrze było czyste i świeże. Deszcz padający nocą oczyścił je i nadał zieleni soczysty odcień. Żal tylko bzów, które całkiem zbrązowiały i utraciły swój wiosenny czar.

– Uwielbiam zapach bzu, jaśminu i konwalii – powiedziała do swego towarzysza.

– Tak jak moja babcia Adelka – ucieszył się. – Ona nie jest moją prawdziwą babcią, wiesz?

– Wiem, Marysia mi opowiedziała twoją historię

– Szkoda.

– Czemu? – zdziwiła się.

– Bo może myślisz, że chciałem coś przed tobą ukryć, a ja nie chciałem.

– Ależ ja ci wierzę, naprawdę – wyprzedziła go o krok i zajrzała w oczy.

– Chciałbym tak z tobą chodzić i chodzić, żeby z twoich oczu zniknął każdy ślad smutnych wspomnień. Chodziłbym tak, by zawsze była w nich radość.

– To brzmi jak słowa piosenki. Zapamiętaj i zapisz.

– To prawda, nie piosenka – zaprzeczył.

–  Piosenka może mówić prawdę. Poza tym – łobuzerski uśmiech zagościł na jej twarzy. – Czy wiesz, że musielibyśmy tak chodzić latami? Może cały wiek?

– Dlaczego? – teraz on się zdziwił.

– Dlatego, że nie da się wykasować wspomnień do zera. To możliwe tylko na filmach SF, których nie lubię. Uważam, że wszystko co nas spotyka dzieje się po coś, z jakiegoś powodu, czegoś mamy się nauczyć. Wspomnienia przyciągają tę lekcję, pozwalają się poprawić, powtórzyć ją, przerobić ponownie, jeszcze raz…

– Jak ty ładnie mówisz, Jagienka – powiedział. – Wiesz co? Bardzo się cieszę, że moja mama i dziadek Adam nauczyli  mnie polskiego języka. Nie pozwolili, żebym nie stał się Polakiem. Nie rozumiałbym teraz co ty mówisz i jak mógłbym dalej żyć?

– Alan, z ciebie to jednak jest prawdziwy poeta ze słowiańską duszą pomieszaną z ognistym irlandzkim temperamentem drugiego dziadka. I co ja mam z tobą zrobić?

– Kochać mnie, Jagienka, tak jak ja ciebie.

– Przecież cię kocham – powiedziała ciepło.

– Naprawdę? I zostaniesz moją żoną?

– Nie tak prędko. Już mam za sobą jeden rozwód.

– Ty się ze mną będziesz rozwodzić?

Parsknęła śmiechem na widok zmartwienia widocznego na twarzy Alana.

– No i jak cię nie kochać? – powiedziała.

– Ja już nic nie rozumiem – pożalił się.

– Przyjdzie czas to zrozumiesz. Tymczasem chodź, coś zobaczymy. Mama mówiła, że tu jest śliczny dworek.

Dworek rzeczywiście był. Stał sobie i najwyraźniej śnił o przeszłości, pięknej i bujnej zapewne. A może już o przyszłości marzył? W każdym razie teraz stał sam, widać było pustkę wokół wynikającą z braku kochającego właściciela, który dbałby o sam budynek i otoczenie.  Zachodząc od przodu zobaczyli napis. Posiadłość była do sprzedania. Jagna tylko westchnęła, jęknęła i znowu westchnęła. Alan wyjął telefon i zrobił kilka zdjęć.

– Jagienka, tobie też zrobię. Stań tam, będziesz wyglądała jak pani hrabina – wskazał miejsce, w którym modelka miała stanąć.

– Jak upadła pani hrabina ze zrujnowanego majątku – skomentowała. – Ale niech ci będzie.

– Co ty mówisz? Popatrz jaka śliczna panienka ze dworka…

– Ładna mi panienka – parsknęła. – Chyba, że z odzysku… Pokaż. Ooo, naprawdę ładne ujęcie, wcale nie widać, że to częściowa ruina.

– Jak ruina? – oburzył się. – Ja byłem na wycieczkach, zwiedzałem ruiny co kiedyś były zamkiem i  wcale nie przypominały tego dworka, dworku… Ty przy nim tak ładnie wyglądasz, Jagienka…

Nazajutrz Jagna wstała wcześnie rano. Wymknęła się cichutko z pokoju, żeby nie obudzić śpiącego Alana. Zamknęła drzwi, leciutkim krokiem zbiegła po schodach, Zadrę wypuściła do ogródka, włączyła ekspres do kawy. Otworzyła lodówkę, by wyjąć produkty na śniadanie dla nich dwojga.. Uśmiechając się do siebie, szczęśliwa jak chyba nigdy w życiu, czuła się lekka niczym skowronek śpiewający pod niebem wiosenną pieśń radości życia, niczym jaskółka szybująca wysoko zapowiadając brak deszczu i piękną pogodę.

– Ty jesteś ranny ptaszek? – usłyszała głęboki, męski głos, poczuła ramiona oplatające jej kibić i zaśmiała się pomyślawszy, kto dziś używa tego określenia, które przyszło jej na myśl w związku z czynnością wykonaną przez ukochanego.

– Jestem – odpowiedziała z uśmiechem odwracając się. – Co chcesz na śniadanie?

– Może być jajecznica? Taka normalna, polska jajecznica?

– Pewnie, że może być. Sama, czy z cebulką na przykład?

– Z cebulką uwielbiam, dużo cebulki, żeby było dużo cebulki, wtedy jest apetyczna… mniam… – wtulił twarz we włosy Jagny, – mmm, zupełnie jak ty…

– No to ja ci bardzo dziękuję za takie romantyczne porównanie. Do cebuli mnie porównać! Coś podobnego! – śmiała się jeszcze bardziej zobaczywszy jego niepewną w pierwszej chwili minę.

– Ale ty się na mnie nie gniewasz? – wolał się upewnić.

– Nie, nie gniewam się – pocałowała go. – Jesteś cudowny.

– Aha, skoro tak, to ja ciebie dzisiaj zapraszam na koncert.

– Świetnie, na jaki?

– To będzie niespodzianka – odpowiedział z tajemniczą miną.

Po śniadaniu wyszli z Zadrą na długi spacer. Poprowadziła ich  Jagna przez lasek do nowego osiedla budowanego po drugiej stronie. Zadra szła zadowolona, lubiła ten teren spacerów, dużo było zapachów zajęcy, saren, wiewiórek, bażantów, innych psów z kilku osiedli, jedne były znajome, inne nie, jeszcze inne sprawiały, że jeżyła jej się sierść na grzbiecie i wydobywał się z gardła cichy pomruk. Alan rzucał patyki, które  sunia przynosiła, wybiegała się, wybawiła i zadowolona chętnie wróciła do domu. Zjadła co nieco, napiła się wody i położyła na najwyższym schodku, żeby mieć oko na wszystko. W końcu czuła się w obowiązku pilnować domu. Ponieważ nic nie zapowiadało zmiany pogody, Jagna zostawiła ją na zewnątrz, nie zmuszała do wejścia do domu. Kilka dni wcześniej zamówiła dużą budę, domek właściwie, z werandą na dodatek, ponieważ zauważyła, że Zadra lubi spędzać czas na zewnątrz i latem woli przebywać w ogródku niż w mieszkaniu. Zresztą, wcale się suni nie dziwiła. Wtedy wpadła na pomysł, żeby postawić jej w ogródku letni domek, w którym  mogłaby się schronić przed nagłym deszczem, gdyby nikogo nie było w domu. Nie musiała dzięki temu spędzać w czterech ścianach czasu nieobecności opiekunów.

Została więc Zaderka na straży domu, a jej ludzie odjechali  ryczącą maszyną na dwóch kołach. Wprawdzie wyglądała trochę jak rower, tylko taki gruby, jakby za dużo zjadł przysmaków, ale  rower tak nie ryczał, poruszał się cicho, kiedy Jagna  na nim kręciła nogami a ona, Zadra, biegła obok. Czasem sobie urządzały takie wycieczki. Teraz jednak była rozleniwiona, zziajała się w lasku, więc z przyjemnością wyciągnęła się na całą czarną długość i przymknęła ślepka, zadowolona, że nie musi nigdzie biegać, może sobie pospać w spokoju.

Tymczasem jej, Zadry, ludzie – bo i Alana uznała za swojego po nocy spędzonej w jej domu – pojechali na drugą stronę Lasu Kabackiego, na Polankę. Usiedli pod daszkiem chroniąc się przed słońcem, Alan wyjął z torby paczkę chipsów, krakersy oraz butelkę szampana.

– Czyś ty oszalał? – oburzyła się Jagna. – Alkohol?

– Coś ty, Jagienka – uśmiechnął się. – To szampan bez alkoholu. Przecież nie mógłbym jechać motorem gdybym pił.

– Uff – odetchnęła.

– Ty naprawdę tak źle o mnie pomyślałaś?

– Noo, tak w pierwszej chwili…, przepraszam… – ukryła twarz w dłoniach zerkając jednakże przez palce na ukochanego. – No przepraszam, nie gniewaj się…

– Nie gniewam się przecież, Jagienka, tylko mi się zrobiło żal zrobiło, że źle o mnie pomyślałaś..

– To ja cię przeproszę raz jeszcze i przyrzekam, że nigdy w ciebie nie zwątpię.

– Nie mów „nigdy”, bo nie można ręczyć za to co się może zdarzyć w przyszłości. Dziadek tak mówi i ma rację.

– Mądrego masz dziadka – uśmiechnęła się. – „Nigdy nie mów nigdy”, już to słyszałam. Jest w tym mądrość i prawda. Wiesz co? Bardzo się cieszę, że to powiedziałeś.

– To co? Otwieramy szampana? Jest po temu wyjątkowa okazja..

– Tak? A jaka?

– Bardzo, bardzo wyjątkowa i ważna.

– Powiesz wreszcie? Zaciekawiłeś mnie.

– Powiem. Ale najpierw koncert.

– Aa, no właśnie, miałeś mnie zaprosić na koncert.

– Przygotuj się, koncert zaraz się odbędzie…

– Gdzie?

– Tutaj.

– Tu? Jakim cudem – rozejrzała się wokół.

– Poczekaj chwilę a zobaczysz, znaczy usłyszysz.  Ale zamknij oczy, otworzysz dopiero jak ci powiem. Dobrze? Tylko nie podglądaj.

– Dobrze.

– Na pewno?

– Jeśli mówię, że tak to tak, wierzę ci przecież, więc i ty mi uwierz

– Usiądź zatem i zamknij oczy… tak… teraz się wsłuchaj w swoje serce, – pocałował ją  czubek głowy.

Siedziała rozmarzona i zaciekawiona, ale absolutnie spokojna i ufająca. Czuła się wspaniale jakby zawieszona w czasie i przestrzeni, i nagle usłyszała cudowne tony fletu, swoją ukochaną irlandzką balladę. Dźwięki  oplatały ją, wchodziły w głąb jej duszy, poruszały najczulsze struny, jakby oczyszczały ją ze wszystkich złych przeżyć, minionych zdarzeń, które  odpływały w przeszłość nieodwracalnie, bezapelacyjnie, uwalniając ją i zapraszając do nowego życia, nowej miłości czystej i pięknej niczym dźwięki fletu …

– Jagienko, jeszcze nie patrz, obiecałaś.

Usłyszała głos Alana jakby przebijający się przez  dźwięki, które wciąż  drżały w powietrzu. Choć artysta przestał grać one przez chwilę żyły jeszcze własnym życiem. Z trudem wracała do rzeczywistości, jeszcze trudniej było jej utrzymać zamknięte oczy, ponieważ miała wrażenie, że oprócz szumu drzew i gasnących dźwięków fleta słyszy szmer głosów, brzmiących dziwnie znajomo.

– Już, możesz otworzyć – usłyszała po chwili, gdy prawdę mówiąc zaczynała tracić cierpliwość.

– A wy tu skąd? – zaskoczona patrzyła na Bognę i Marysię. – Nie mogę mieć chwili intymności?

– Wiesz, na Polance z tą intymnością różnie bywa – powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Bogna.

– Musimy przecież pilnować cię i dbać o twoje dobro, nie uważasz? – Marysia była równie uśmiechnięta jak Bogna.

– A czy ja was o to prosiłam, wy wścibskie baby, wy małpy zielone? Może ja nie chcę…

– Jagienka, nie gniewaj się. To ja chciałem, żeby twoje przyjaciółki tu były. One będą świadki…

– Co będą?

– Świadki! Bo ja chcę… ja potrzebuję… ja mam…

– Alan!  – zniecierpliwiła się Jagna. –   O co ci chodzi? Co ty chcesz? I po co ci one? – wskazała na przyjaciółki, które najwyraźniej dusiły się ze śmiechu.

– Te małpy? – spojrzał Alan na dziewczyny z wielkim zdziwieniem. – Ale dlaczego zielone?

Bogna z Marysią na cały głos śmiały się bez żadnych zahamowań.

– Powiedz wreszcie o co chodzi, bo Jagna się wścieknie i ucieknie – wydusiła wreszcie z siebie Marysia.

– Nie, nie uciekaj Jagienka, proszę. Ja mam dla ciebie pierścionek od mojej mamy – wypowiedział na jednym oddechu.

– Słucham? – Jagna podniosła wzrok i zajrzała w oczy ukochanego.

Alan z rozczulającą nieśmiałością wyciągnął w jej stronę rękę, w której trzymał czerwone pudełko.

– Otwórz – teatralnym szeptem poradziła Marysia.

– Uklęknij – dodała Bogna.

Obydwie wyraźnie wzruszone patrzyły jak przez chwilę mocował się z wieczkiem, potem przyklęknął na jedno kolano.

– Jagienka, czy ty będziesz moją narzeczoną? – zapytał uporawszy się wreszcie z wieczkiem. – Powiedz, że tak, bardzo proszę.

Jagna zamarła w bezruchu, chwilę trwało zanim dotarło do niej co się dzieje. Przestała zwracać uwagę na przyjaciółki, które taktownie zamilkły, a niekłamane wzruszenie ogarnęło i jedną, i drugą. Wpatrywała się w oczy, które ją urzekły, błyszczące jak tego pierwszego, pamiętnego wieczoru w „Filiżance”.

– Tak, Alan, tak! – wyciągnęła do niego obie ręce.

– Pierścionek – podpowiedziała Bogna. –  Weź i załóż, bo będzie nieważne.

– Jak nieważne – wtrąciła Marysia. – Przecież po to jesteśmy, żeby było ważne.

– A więc to tak – zwróciła się Jagna do przyjaciółek. – To wy takie świadki miałyście być. To jest spisek! – wysunęła oskarżycielsko palec w ich kierunku.

– Nie, to miała być tylko łagodna perswazja w razie odmowy – oświadczyła Marysia. – Przecież musimy się o ciebie zatroszczyć, żebyś głupot nie robiła.

– Kochane jesteście –  wzruszona Jagna uściskała przyjaciółki. – Ale nic na razie nie mówcie nikomu, dobrze?

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Rok 2025 już jest ⭐

🎄⭐⭐⭐🎄

2025

Zdrowia, powodzenia, radości, spokoju, omijania agresji i złych emocji, odzyskania wiary w siebie i w dobrych ludzi, wnoszenia jasności  w życie innych, otwarcia się na głos własnego serca – po prostu SZCZĘŚCIA ⭐⭐⭐

Dziękuję z wielką wdzięcznością za cały miniony rok ⭐💗

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 16 komentarzy

SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT 🌲✨🎄

Nadeszły kolejne Święta, czas spotkań, czas wspomnień, czas wzruszeń… różnych myśli i uczuć, czasem radosnych, czasem smutnych – to takie normalne,  z tego się składa nasze życie. Życzę Wam wszystkim jak najwięcej uśmiechów, cudownych spotkań, samych miłych doznań.

… wykorzystałam świąteczne kartki sprzed lat …

WSPANIAŁYCH, ZDROWYCH, WESOŁYCH, SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT

🎄🎄🎄🎄🎄✨✨✨🎄🎄🎄🎄🎄

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 18 komentarzy