Następnego dnia pani Bernarda zdziwiła się zobaczywszy obok furtki drobną dziewczęcą figurkę.
– Dzień dobry – grzecznie odezwała się figurka i zawahała się, jakby miała zamiar czmychnąć.
– Dzień dobry – odpowiedziała starsza pani. – Czy to nie ty byłaś wczoraj z tą całą gromadką i listami?
– Tak, to ja, tylko… ja chciałabym… chciałam… – tu cała odwaga opuściła Olgę i naprawdę miała chęć uciec gdzie pieprz rośnie.
– Widzę, że masz ochotę coś powiedzieć. Nie krępuj się skarbie.
– Bo…ja znam pani wnuków Szymka i Tymka…
– Prawnuków… ale to niemożliwe – zdziwiła się pani Benia, – oni mieszkają w Krakowie.
– Ja też, chodzimy z Szymkiem do jednej klasy i mieszkamy w sąsiednich blokach.
– Ach tak, jaki ten świat mały – starsza pani z zadziwieniem pokręciła głową.
– Ja przyszłam do pani… bo… bo… Szymek mówił, że… że jego mama u pani mieszkała, kiedy była mała, że … – spuściła główkę całkiem już niepewna co chciała, a czego nie.
– Wejdź do domu – pani Benia zaprosiła dziewczynkę do środka. – Widzę, że to poważna sprawa, a takich nie omawia się na ulicy.
Olga nieśmiało rozejrzała się po pokoju, do którego wprowadziła ją starsza pani. Miała wrażenie, że znalazła się na planie filmu, którego akcja toczy się dawno temu.
– Wejdź dalej, nie krępuj się – pani Benia lekko dotknęła ramienia dziewczynki. – Czemu się tak przyglądasz?
– Bo tu wygląda jak na starym filmie – odpowiedziała.
– Urządziłam sobie ten pokój prawie tak samo, jak wyglądał mój salon w Warszawie, jestem sentymentalna.
– To pani nie mieszkała tutaj od zawsze? – odważyła się zadać pytanie.
– Nie, przecież to są stosunkowo nowe domy. Po śmierci męża sprzedałam mieszkanie i kupiłam ten domek. Jest mały i akurat w sam raz dla mnie, mam ogródek i spokój, tak jak chciałam. A czemu pytasz?
– Bo się zdziwiłam, że pani mieszka niedaleko mojej cioci Patrycji…
– Domyślam się, że przyjechałaś do cioci na wakacje. A wiesz, że Szymek i Tymek przyjadą do mnie?
– Wiem – uśmiechnęła się Olga i pani Benia zobaczyła jak śliczny uśmiech ma jej niespodziewany gość i jakie urocze dołeczki. – Szymek miał nad tym popracować, tak się umówiliśmy…
– Aha, rozumiem… uknuliście spisek – uśmiechnęła się. – Masz ochotę na lody? Pewnie, że masz, chorego się pytają… Musimy sobie trochę pogawędzić. Poczekaj moment.
Pani Benia wyszła. Po chwili wróciła niosąc dwa pucharki z lodami.
– Proszę, waniliowe i śmietankowe, takie mam, bo takie najbardziej lubię.
– Ja też – ucieszyła się Olga. – Ja też najbardziej lubię białe.
– To się dobrze złożyło – powiedziała pani Benia podając Oldze pucharek . – Weź, skarbie łyżeczki, są w tamtej szufladce…
Olga otworzyła wskazaną szufladkę, wyjęła dwie łyżeczki i stała nieruchomo przyglądając się fotografiom stojącym na komódce. Pani Benia z sympatią obserwowała dziewczynkę nic nie mówiąc przez chwilę, wreszcie odezwała się przerywając ciszę.
– Podaj mi, z łaski swojej, tamtą fotografię z komódki. Tę w jasnej ramce. O tak, o tę mi chodziło, dziękuję. Popatrz na tę dziewczynkę. To moja wnuczka Zytka. Miała pięć latek, kiedy mój mąż zrobił to zdjęcie. Dokładnie pamiętam tę chwilę… Była takim słodkim dzieckiem… ale zawsze miała własne zdanie, nie chciała się podporządkować, musiała na swoim postawić, taka się urodziła. Widzisz sukienkę, w którą jest ubrana? Bardzo ją lubiła. Uparła się, że nie chce zdjęcia w innej, założy do fotografii tę i założyła. Dlatego zapamiętałam. Ślicznie tu wygląda, prawda?
– Tak – przytaknęła Olga. – Jest podobna do Tymka – zauważyła.
– Kiedy wyszła za mąż i urodziła dzieci byłam przeszczęśliwa – ciągnęła pani Benia jakby do siebie. – Myślałam, że się ustatkuje, zmieni. Nawet tak było na początku, ale potem prawdziwa natura wzięła górę, bo Zytka… bo … oglądałaś reportaże „Kobieta na krańcu świata”?
– Widziałam niektóre, szczególnie okropne było o tym, że w Afryce zabijają dzieci, które się urodzą z białą skórą, albo ucinają im ręce na jakieś amulety… Straszne.
– Masz rację, straszne. Ale chciałam powiedzieć co innego… Czasem powołanie jest dla kogoś ważniejsze niż wszystko inne. Człowiek czuje przymus do robienia czegoś, jak właśnie pani Martyna do podróży i relacjonowania zdarzeń z dalekiego świata. I nie może się temu oprzeć… Albo Agnieszka Osiecka – powiedziała i przerwała przypominając sobie, do kogo mówi. – Ale, ale ty mnie nie bez powodu wyciągnęłaś na zwierzenia, prawda? Nie mylę się?
– Taaak… bo… ja chodzę z Szymkiem do klasy…
– Wspomniałaś już – uśmiechnęła się babcia Benia. – I lubicie się? No tak, pewnie, inaczej byś o tym nie mówiła.
– Tak, bo… Szymek rozumie co ja przeżyłam, co czuję, bo… proszę pani… mnie tata tak zostawił jak chłopców ich mama…
– Biedactwo – szepnęła pani Benia i pogłaskała jasną główkę dziewczynki. – I chciałaś o tym porozmawiać. Tak?
– Szymek mówił, że chociaż pani jest właściwie prababcią, a nie babcią, to lubi z panią rozmawiać, bo pani mu daje takie… no… to… poczucie bezpieczeństwa. I że to pani mu wytłumaczyła dlaczego tak się stało. I on teraz wie, że pani Zyta, no, mama, ich obu bardzo kocha, ale to „coś” jest silniejsze od niej, taka się urodziła i taką ją trzeba kochać… bo to się nie zmieni…
– Milo mi, że Szymuś ma o mnie takie mniemanie… – babcia Benia zamrugała powiekami.. – Skarbie, najtrudniejsze są pierwsze chwile… zmiany, szczególnie nagłe, nigdy nie są łatwe, tym bardziej dla dzieci – powiedziała z zadumą w głosie. – Przychodzi wam szybciej dojrzewać, dorastać… Na usprawiedliwienie mojej wnuczki mogę powiedzieć, że troszczy się o przyszłość swoich dzieci, poczyniła już pewne kroki dla jej zabezpieczenia – powiedziała jakby bardziej do siebie niż do wpatrzonej w nią Olgi.
– Szymek mówi, że z każdej podróży mama przywozi im prezenty i opowiada o przygodach, jakie się jej przytrafiły. Ale na co dzień opiekuje się nimi tata.
– Taaak, bywa tak, że życie jednostki odbiega od oczekiwań innych… A Karol jest wspaniałym tatą, nie ma lepszego na świecie – z całym przekonaniem powiedziała pani Benia. – Szkoda, że Zytka nie doceniła jaki to skarb… Mam nadzieję, że jeszcze znajdzie swoje szczęście, bo mu się to należy – dodała ciszej, jakby do siebie.
Długo jeszcze rozmawiały obie panie, które dzieliły pokolenia, lecz zupełnie niespodziewanie okazały się „pokrewnymi duszami” jakby to określiła Ania Shirley z Zielonego Wzgórza. Olga opowiedziała o swoich przeżyciach, o uczuciach i przemyśleniach, o których nie mówiła mamie nie chcąc jej przysparzać dodatkowego stresu, tylko z Szymkiem nimi się dzieliła. Pani Benia potrafiła zajrzeć do dziecięcej duszyczki, odczuć udręczenie, obawy jakie ją przepełniały, ukoić słowami właściwie dobranymi do wieku i stanu emocjonalnego swojej rozmówczyni.
Rozmowę przerwał dzwonek domofonu.
– O, ktoś idzie – zdziwiła się pani Benia. – Kto to może być?
Wyjrzała przez drzwi. Zobaczyła dwa psy, z którymi się wczoraj zaznajomiła i dwie dziewczynki, tak jej się przynajmniej zdawało, z których jedna miała długi, jasny warkocz.
– Dzień dobry – odezwała się ta z warkoczem. – Bardzo panią przepraszam za najście, ale szukam siostrzenicy. Nie odbiera telefonu, jestem tym zdenerwowana. Honoratka – tu wskazała na drugą dziewczynkę – mówiła, że się tu wybierała i przyprowadziła mnie…
– O, ciocia – wykrzyknęła Oluśka. – Przepraszam, komórka mi zdechła, nie zauważyłam.
– Dzień dobry – odpowiedziała Patrycji pani Benia. – Pani jest ciocią Olgi? Prędzej wzięłabym panią za jej siostrzyczkę. Ileż to dzieciaki potrafią zamieszania sprawić. Miło mi panią poznać…
Zupełnie niespodziewanie wywiązała się między paniami rozmowa, przeszła w miłą pogawędkę i minęło sporo czasu zanim Patrycja, Olga, Honoratka oraz Zorka i Zadzior udali się w drogę powrotną przez lasek.
– Oluśka, myślałam, że umrę z nerwów – mówiła Patula. – Jak mogłaś mi nie powiedzieć, gdzie idziesz? Dzwonię, dzwonię i nic. Zniknęłaś, kamień w wodę! Szukałam cię u Amelki i dopiero Honorcia mi powiedziała gdzie byłyście wczoraj. I o tym, że miałaś zamiar wybrać się do pani Beni.
– No, głupio wyszło, ale się zestresowałam i nie sprawdziłam komórki. A potem już całkiem zapomniałam. Przepraszam.
– Dobrze już, dobrze, że nic się nie stało, jesteś cała i zdrowa. Reszta nieważna.
cdn.