„Babie lato i kropla deszczu” – 70

Inga została przechwycona przez Sabinę. Wracała ze sklepu ze spuszczoną głową.

– A cóż tak idziesz „ze spuszczoną głową, powoli” jak ten „żołnierz z niemieckiej niewoli” – zacytowała podchodząc do przyjaciółki, bowiem akurat stała przy ogrodzeniu od strony uliczki  przetykając pędy dzikiego wina przez siatkę.

– A tak się zamyśliłam – spojrzała jakby obudzona z głębokiego snu.

– To chodź do mnie, obudzisz się z zamyślenia, wypijemy kawkę – kusiła sąsiadkę.

– Właściwie… czemu nie. I tak miałam do ciebie zajrzeć, żebyś mi wzór pokazała. Wiesz, na ten sweterek co zrobiłaś dla Kasinej Klarci. Mówiłam ci, że Honoratce chcę taki zrobić, podobno to teraz modne.

– To się dobrze składa, bo już ci rozrysowałam. Dobrze, że wcześniej mi o tym wspomniałaś to się sprężyłam. Zobacz – pokazała Indze zapiski na kartce. – A co z panią Walą? Widziałam, że się zataczała w ogródku, jakby nie mogła utrzymać równowagi.

– Zupełnie jak pijana, prawda? Wyobraź sobie, że znowu odmówiła przyjmowania leków. Nie ma sposobu, żeby ją zmusić. Chowa po kieszeniach, upycha w szafie, gdzie tylko jej przyjdzie na myśl, po czym nie pamięta. W ogóle w szafie zrobiła sobie skład spożywczy na jednej półce.

– Jak to?

– Chowa resztki jedzenia, niedojedzone kanapki, kawałki owoców, nawet kubki z herbatą, filiżanki z kawą.

– O matko – jęknęła Sabina.

– A część oczywiście zepsuta, zapleśniała. Dlatego, że odrzuciła leki to całe dotychczasowe leczenie poszło w las. Znowu się stała agresywna. Dwa czajniki spaliła. Ostatnio garnuszek, mój śliczny, zielony garnuszek, w którym gotowaliśmy wodę po ostatnim spaleniu przez nią czajnika. Wściekłam się!

– Wiem, to były dwa garnuszki, takie same, jeden litrowy, drugi mniejszy. Też mam takie tylko w groszki.

– Tak, te same. Mają tę zaletę, że bardzo szybko się w nich zagotowuje woda. To znaczy miał, ten litrowy, bo już się nadaje tylko na osłonkę na doniczkę.

– Ale jak to się stało?

– Podjechaliśmy do sklepu po cięższe zakupy, żebym nie musiała dźwigać, nawet tylko do wózka, bo biodro mnie boli. Normalnie odmawia współpracy.

– Byłaś z tym u lekarza?

– Nie. Boli nie pierwszy i nie ostatni raz. Łykam ibuprom, smaruję maścią i czekam aż przejdzie.

– Ale nie możesz zaniedbać, bo się skończy operacją.

– Przejdzie – machnęła ręką Inga. – Złego diabli nie wezmą.  Nie byliśmy długo. Starałam się jak najszybciej wrzucić do wózka sklepowego to, co zapisane na kartce. Feliks czekał w aucie razem z psiakami, żeby ich samych nie zostawiać. Ktoś mógłby pomyśleć, że siedzą długo i wybić szybę, żeby je ratować. Wszystko dobrze, tylko nie byłoby za co wstawić nowej.

– I co?

– Wróciliśmy, wzięłam część zakupów i weszłam do kuchni. Zwrócił moją uwagę jakiś dziwny dźwięk. Rozejrzałam się i zobaczyłam włączoną płytę, pusty zielony garnuszek podskakiwał na płycie! Rzuciłam się wyłączyć, sparzyłam się, bo wszystko było gorące. I płyta, i garnuszek, i szafka. Garnuszek popękany w środku, od dna odeszła emalia, dno się wygięło.

– A gdzie była pani Wala?

– Ona sobie siedziała u siebie!

– To niebezpieczne przecież!. I co ona na to?

– A nic. Obraziła się jak zwykle i skoczyła do mnie z pięściami krzycząc, że ja ją biję. Rozumiesz?  Do Felka krzyczała, że jest podły, że nie jest synem i takie różne… Wyobrażasz sobie jak on to przeżywa? Boję się o niego. Może nie powinnam się przyznawać, ale chwilami już nie mogę na nią patrzeć mimo, iż wiem, że to chory człowiek. Tak mi dopiekła! Czasem mi jej żal, gdy przez chwilę jest w miarę normalnie, a potem znów zieje nienawiścią, wyzywa mnie od najgorszych i znów moje uczucia wracają do normy…

– Bidulko…

– Doman podrzucił nam elektryczny czajnik. Wprawdzie u siebie w pokoju spaliła już dwie sztuki, ale ten będzie stał w kuchni. Przypomniałam też sobie, że płytę można zabezpieczyć, zablokować jak przed małym dzieckiem. Teraz blokujemy na noc i gdy wychodzimy z psami.

– O właśnie, dobry pomysł, ale czy ona nie odblokuje?

– Nie. Naciska wszystko jednocześnie, puka, stuka palcem we wszystko, a trzeba przytrzymać dłużej w jednym miejscu do odblokowania. Ona zbyt niecierpliwie i nerwowo naciska wszystko co się świeci. Nie uda się jej.

– Może tak być – zgodziła się Sabina. – Nerwowe zachowanie powoduje nasilenie splątania i złość.

– Żebyś wiedziała. Złość i złośliwość to jej sztandarowe cechy  na tę chwilę. Pokazała przy czajniku…

– Dlaczego przy czajniku? – zdumiała się Sabina.

– Powiem ci. Przyszła rano do kuchni i chciała w garnuszku wstawić wodę. Feliks szybko znalazł się w kuchni, stanął za nią i pyta, czy pamięta, że wczoraj spaliła garnuszek i ma się nie dotykać do płyty. Ona już się wściekła i z wykrzywioną twarzą zaczęła wymachiwać mu pięściami przed twarzą. Powiedział jeszcze spokojnie, że Doman przywiózł specjalnie dla niej czajnik elektryczny, żeby popatrzyła jak się go włącza. Z wściekłości aż pobladła, nie chciała nawet spojrzeć. Wreszcie usiadła na podłodze, oparła się o szafkę. Felek powiedział, że nie wyjdzie z kuchni dopóki ona nie spojrzy na czajnik. Odwracała ostentacyjnie głowę i wykrzywiała się cały czas pełna złości. To było koszmarne! Wreszcie po długim czasie podniosła się z podłogi. Odeszłam, nie mogłam na nią patrzeć, na tę wściekłość i nienawiść wylewającą się z takiej drobnej, trzęsącej się postaci. Rozmowa syna z matką w takiej konfiguracji jest potwornie trudna i przykra. Dla niego oczywiście, po niej spłynie jak woda po gęsi. Wygląda jakby z każdej podobnej, pełnej emocji i napięcia sytuacji, ona czerpała siły życiowe.

– Może tak jest, słyszałaś o wampirach energetycznych? Czytałam, że niektórzy starzy ludzie w ten sposób odbudowują własne siły, jakby nasycali się i przez pewien czas ciągną jak auto na oparach benzyny…

– Słyszałam, słyszałam. Coś w tym może i jest, jakieś ziarnko prawdy. Ale co z tego? Wiesz, Sabinka, chwilami mam dość wszystkiego i ręce mi opadają z bezsilności.  Nasze mieszkanie i to co w nim jest, w ogóle całe urządzenie domku  miało nam służyć do końca życia.  Sama zaprojektowałam kuchnię… Jaka dumna byłam, że taka ładna wyszła. A teraz teściowa niszczy wszystko po kolei. Płyta jest cała porysowana, szufladę pod płytą spaliła od razu na dzień dobry, to znaczy listwy od frontu, nie panując nad temperaturą płyty. Wtedy też się zorientowałam, że nie potrafi zrobić naleśników. Do ciasta lała wodę z kranu bez opamiętania, odlewała do zlewu, w ogóle dziwnie się zachowywała. Nie dało mi to do myślenia, nie myślałam, że może być chora, w życiu by mi to wtedy do głowy nie przyszło. Uważałam, że jest wredna tak jak o mnie mówiła, bo przecież każdy sądzi według siebie…  Teraz blaty kuchenne obłożyłam szklanymi deskami do krojenia, żeby je zabezpieczyć i uchronić przed dalszą dewastacją, zdążyła je już  pokaleczyć… Całe szczęście, że akurat były w Biedronce i kupiłam te płyty, deski szklane właściwie. Są w strasznym stanie, identycznie  wyglądałyby blaty, gdybym ich nie przykryła. A tak się cieszyłam z pięknych blatów!

– Bo i pięknie tę swoją kuchnię wymyśliłaś.

– Ja ją sobie wyśniłam kochana Sabinko, wyśniłam! A tymczasem podłoga w kuchni nosi ślady upadku czegoś ciężkiego, może stalowego garnka? O tłuczeniu talerzy to nawet szkoda mówić. Owszem, każdemu się zdarzy. Tylko… ona jakby specjalnie brała elementy od kompletu, na przykład od świątecznego serwisu mojej mamy.  Łazienkę miała taką piękną i zniszczyła ją, tak samo panele na podłodze, okna balkonowe, żaluzje w salonie! Wszystko psuje i niszczy do czego tylko się dotknie. Wiem, powinnam jej dawać coś do zrobienia, żeby ją zająć. Dawałam jej do krojenia na drobno obierki ziemniaczane czy marchewkowe, żeby potem podsypać pod iglaki. Ale ona i tego nie potrafi pokroić na drobne kawałeczki. I sypie zawsze nie tam, gdzie mówię, żeby wysypała. Ogólnie – nie mam do niej siły. Nie kończyłam pedagogiki specjalnej i nie potrafię się z nią porozumieć.

– Współczuję ci, Inga, bardzo ci współczuję. Jak mogłabym ci pomóc? Jest jakaś możliwość?

– Ostatnio Felek pojechał na badania – ciągnęła Inga. – Ona do mnie wyskoczyła z jakąś pretensją. Nie wytrzymałam i wybuchłam. Że nie interesuje się jego zdrowiem i nie spyta jak się czuje własny syn, że jej nic nie obchodzi co się w domu dzieje… I tak się nakręciłam, bo ona zaczęła się na mnie drzeć, że jej wypomniałam i to, że złodziejkę ze mnie robi, i to, że mnie wyzywa od najgorszych …no, wyrzuciłam z siebie wszystko…prawie … co mi siedziało na wątrobie. I o kablach uciętych od dwóch ładowarek, i o lampie, która prąd wywalała, … a ona patrząc na mnie wzrokiem Bazyliszka powiedziała:  ty to wszystko robisz, nie ja! Złapałam trochę oddechu i mówię, że nie ona tu jest ważna ani ja tylko Felek. O niego trzeba dbać, troszczyć się o jego zdrowie, bo on jest najważniejszy. Próbowałam ją nawet przytulić, ale  zrobiła się sztywna  jak żelazna szyna. Nawet kawę jej zrobiłam, posadziłam przy stole, żeby może jakoś spokojnie z nią porozmawiać. Nic, jak grochem o ścianę. Więc się wściekłam i powiedziałam: a idź sobie,  małpo jedna. I wcale mnie nie obchodziło, ze może usłyszeć. Nawet miałabym mściwą satysfakcję choć wiem, że nie powinnam. Ale pewnie nie słyszała. Zresztą, nawet gdyby – to za chwilę o niczym by nie pamiętała. I tak pewnie było. Zeszła na dół jakby  nigdy nic, a ja się trzęsę drugi dzień.

– Co ja ci powiem, kochana? – Sabina ze współczuciem spojrzała na przyjaciółkę. – Jeśli wymyślisz jakiś sposób, żebym mogła ci pomóc, to mów natychmiast.

– Sabcia, ty mi już pomogłaś wysłuchaniem moich wynurzeń. Nic innego zrobić się nie da. Wyżaliłam się i już mi lepiej.

– Inga, ja się napatrzyłam, co Kasia miała z panią Wacią, czyli ze swoją teściową. Dlatego wiem co przeżywasz ze swoją.

– To jak w kabarecie: „pchamy swoje taczki” – skinęła głową Inga. – Ano, nie ma wyjścia, trzeba pchać i tyle. Zobacz jak drobiazgi, zdawałoby się, potrafią zatruć życie.  Na przykład jak robi sobie herbatę czy kawę, a dodam, że drugą, bo pierwszą dopiero co zaniosła do siebie i zeszła znowu,  to łyżeczkę brudną wkłada do szufladki albo do umytych na suszarkę stawia. Sięgasz potem po łyżeczkę i wyciągasz brudną, klejącą się. Drugi przykład: za każdym razem gdy wyjdzie z kuchni muszę wejść, umyć, wytrzeć po niej bo nabrudzi, nakruszy, rozleje i tak zostawia. Tak jest ze wszystkim. O, na przykład z praniem. Mówi, że nic nie ma do prania. A ręczniki? – pytam. Wzrusza ramionami. Zaglądam przez drzwi, bo przecież nie wchodzę do niej, a tam jeden ręcznik wisi na osłonce od wanny, ten sam od nie wiadomo kiedy. To w co ty się wycierasz? – pytam. I tu jest różnie. Mogę usłyszeć: ale ty jesteś podła! Albo: nie wiem, albo nic nie usłyszę, bo nie jestem godna usłyszenia jej odpowiedzi.

– Domyślam się, że opowiadasz  mi jedynie wybrane fragmenty z życia z teściową.

– Dobrze się domyślasz. Nie sposób wszystkiego zrelacjonować ani spamiętać.

– Kaśka też tak mówiła – Sabina wyjrzała przez okno dostrzegłszy jakiś ruch. – O, moje dziecko przyjechało.

– U mnie Honorcia jest od kilku dni, od razu lepiej na duszy jak dziecko jest w domu. A zauważyłam, że twoje dziecko ostatnio takie uśmiechnięte, aż miło popatrzeć

– Sama jej nie poznaję. Obiecała Patrycji, że zawiezie ją z siostrzenicą do Czerska na zamek.

– O, to może moja wnusia też się załapie – ucieszyła się Inga.

cdn.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *