„Babie lato i kropla deszczu” – 33

Od pierwszego pobytu w „Filiżance” Jagna czuła się oczarowana miejscem, atmosferą, klimatem, a także ludźmi, których tam spotykała. Potrafili sprawić, że nie czuło się między obecnymi żadnego dystansu, wręcz przeciwnie, sympatię i życzliwość, zupełnie jakby się weszło w sam środek komedii romantycznej. Zaprzyjaźniła się z Marysią podczas wielokrotnych odwiedzin, nasłuchała się ciekawych historii życiowych członków ursynowskiej „mafii”, którzy choć w wieku dojrzałym, nawet bardzo, wciąż mieli błysk w oku, a w sercu zachłanność na jeszcze więcej życia. Jakoś tak samo wyszło, że kilka razy stanęła za barkiem obok Marysi, czasem obok jej ciotek bliźniaczek i poczuła się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu. Sprawiało jej to ogromną przyjemność, dawało radość oraz… zwiększało możliwość rozmawiania o Alanie ze znającymi go osobami, dzięki czemu wiedziała coraz więcej na jego temat…

– Wiesz, to naprawdę jest smutna historia – powiedziała kiedyś Marysia. – Alan nie miał okazji poznać własnego ojca. Ja chociaż mam wspomnienie mojej mamy, kilka wspomnień… – zamyśliła się, a jej oczy z rozczuleniem patrzyły przez chwilę w dal. – On nie ma i tego, musiał sobie sam stworzyć jego obraz na własny użytek, żeby go mieć. Na szczęście trafił mu się fajny dziadek i przyszywana babcia, więc jakby pewne braki się zrównoważyły.

– Możesz powiedzieć co takiego się stało, czy to tajemnica? – spytała Jagna starając się zachować obojętność, jednak głos ją zdradzał lekkim drżeniem a rumieniec na twarzy nie umknął bystremu spojrzeniu Marysi.

– Nie, żadna tajemnica, wszyscy o tym wiedzą. Jego tata zginął w wypadku razem ze swoją mamą, czyli rzeczywistą babcią Alana. To pech prawdziwy, bo mama Alana była wtedy w ciąży i czekała na narzeczonego w Irlandii, mieli tam wziąć ślub i zamieszkać.

– To bardzo przykre – zamyśliła się Jagna kontynuując jednakże wykonywanie czynności.

– Dobrze się czujesz za barem – powiedziała Marysia obserwując zręczne, precyzyjne ruchy przyjaciółki. – Jakbyś nic innego przez całe życie nie robiła.

– Szczerze mówiąc poczułam się jak ryba w wodzie – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. – Kiedy byłam bardzo młoda marzyło mi się takie stanie za barem jak na Dzikim Zachodzie, wtedy uwielbiałam westerny i muzykę country. Muzykę country dalej lubię, ale kocham irlandzką. Westernów zaś nie lubię, bo tam zwierzęta są traktowane jak przedmioty użytkowe. Nie lubię i już.

– Jagna – zaczęła Marysia i zawahała się, spojrzała spod oka na towarzyszkę, po chwili na twarzy pojawił się charakterystyczny dla niej wesoły uśmiech i figlarny błysk w oczach. –  Słuchaj, a mogłabyś przez kilka dni zastąpić mnie tutaj?

– Znaczy gdzie? Tu, za barkiem?

– Właśnie. Mam w przyszłym tygodniu umówione spotkanie w Krakowie, robię reportaż, a… a potem podskoczyłabym na dwa, trzy dni do Szczawnicy. Już mnie tak ciągnie jak nie wiem co. Po twoich opowiadaniach o feriach aż mnie skręca z tęsknoty. Żadna pogoda mi nie przeszkadza, przelecę się do schroniska pod Bereśnikiem, zrobię kilka fotek i zaraz wrócę.

– Mówisz jakbyś miała pojechać na Ursynów i z powrotem – spojrzała Jagna zdziwiona propozycją. – Zaskoczyłaś mnie, nie wiem czy podołam…

– Przecież nie będziesz sama, któraś z ciotek zawsze tutaj jest. Ferie się skończyły, dużego ruchu nie będzie, druga salka jest wyłączona, czeka na mały remont przed latem. No, zgódź się, Jagienka, proooszę…

– Maryśka, w co ty mnie wrabiasz? – Jagna uśmiechnęła się pod nosem.

– W nic cię nie wrabiam tylko pomagam spełnić marzenie z młodości. Nawet mogę ci pożyczyć spódnicę z falbanami i kowbojki, żebyś całkiem weszła w klimat. No jak, zgodzisz się? Baaardzo proooszę…

– Cóż… brzmi kusząco… takie wyzwanie, na które mogę sobie pozwolić…- zaczęła. – Potem już nigdy może się taka szansa nie powtórzyć. Jak znowu zacznę normalną pracę to się nie da…. Ale ja nie chcę normalnej pracy!

– Nie rozumiem – niepewnie spojrzała Marysia, a czarne loki zafalowały z powodu gwałtownego  ruchu głowy

– W normalnej pracy to ja już byłam lata całe. Teraz nie chcę normalnej tylko taką, która będzie mi sprawiać radość, dawać przyjemność i szczęście. Oprócz pieniędzy oczywiście, z czegoś przecież trzeba żyć – odpowiedziała tłumacząc Marysi własny punkt widzenia.

– Czy to znaczy, że się zgadzasz? – uśmiechnęła się Marysia prezentując w całej krasie swoje urocze dołeczki.

– Zgadzam się, niech się dzieje co chce. Kiedy jak nie teraz? Ale słuchaj, w razie awarii pomoże mi Bogna, dobrze? Załatw to jakoś z nią, żeby dzieci zostawiła mamie  pod opieką a sama przyjechała tutaj, dobrze? Nie możesz mnie zostawić bez wsparcia.

– OK. Załatwione, biorę to na siebie i biorę to na klatę, nie myśl sobie, że nie dam rady – odpowiedziała uszczęśliwiona Marysia.

– O mamo kochana, zostałam barmanką – zaśmiała się głośno Jagna. – Jednak marzenia się spełniają!

– Nie podniecaj się aż tak bardzo – ostudziła przyjaciółkę Marysia. – Nie wszystkie, tylko niektóre.

Niektóre, może i tak, ale cóż, dobre i to. Jagna była podniecona, w pozytywnym znaczeniu słowa, przygodą barową – jak określiła w myślach ów epizod. Przynajmniej myślała o owym zdarzeniu jak o epizodzie w okresie wolnym, przeznaczonym na odpoczynek, różnorakie doświadczenia i wybór dalszej drogi życiowej. Najlepszej z możliwych oczywiście, przecież wszystko co złe zostawiła za sobą.

Wieczorem, po powrocie do domu napisała do Alana.

   @ Cześć, wyobraź sobie, że zostałam barmanką! Nie, nie na zawsze, nie myśl sobie. Na trochę tylko, bo Marysia wyjeżdża do Krakowa i Szczawnicy na kilka dni,  a ja spróbuję ją godnie zastąpić. Nie wiem czy to „godnie” wyjdzie,  ale cóż, jeśli nie –  sama sobie będzie winna. To był jej pomysł. Uprzedzałam ją lojalnie, że nie mam praktyki za barkiem 😉

Przyznam się, że jako młodziutka dziewczyna marzyłam o pracy w saloonie na Dzikim Zachodzie, śmieszne, prawda?

Odpowiedź przyszła niebawem.

   @ Wyobraź sobie, że ja w dzieciństwie chciałem być kowbojem. Odnajdę Cię w tym saloonie 😉

   @ Jesteś pewien? Hi hi, już może skończę tę pracę i wylecę z hukiem z powodu braku kompetencji i wrodzonych zdolności 😉

   @ Jestem pewien, że zdolności Tobie nie brakuje w żadnej dziedzinie.

   @ Człowiekiem renesansu nie jestem, zarozumiała aż do tego stopnia, by wierzyć bez zastrzeżeń Twoim słowom – również. Ale miło, że we mnie wierzysz 🙂

   @ Za kilka dni odwiedzę Warszawę, przyjdę do tego saloonu i porwę Cię na wycieczkę. Co Ty na to?

   @ No nie wiem, konkretnie powiedz kiedy, to zobaczę czy dam  się porwać 🙂

   @ A jak Cię ładnie poproszę? Na przykład tak: Jagienko najśliczniejsza, czy zgodzisz się pójść ze mną na koncert?

   @ Zależy na jaki 😉

   @ Oj, czy to nie wszystko jedno? Liczy się przecież towarzystwo…

   @ Nie bądź zarozumiały…

   @ Nigdy nie byłem, nie mam tego w genach 🙂

   @ Hi hi 🙂 Mama mnie woła, ktoś chyba przyszedł. Na razie, pa.

   @ Na razie, Jagienka 🙂

Na myśl, że niedługo zobaczy Alana, Jagna poczuła się lekka, wesoła i miała wrażenie, że fruwa nad ziemią. Do Jagny w lustrze puściła oko.

– Czy ty rozumiesz, że jak najszybciej musisz się zdecydować na kupno mieszkania? – zapytała swoje odbicie.. – Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji i czy wiesz po co ci mieszkanie? Za stara jesteś, żeby się plątać po obcych kątach, może… kto wie…kto wie co komu przeznaczone zanim tego nie przeżyje?

 cdn. 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Przedszkolaczek 👍😃

Czas pędzi, wszyscy to wiemy. Dopiero się urodził „brat” Franusia, a tu już poszedł do przedszkola, w domu zaś czeka młodszy braciszek 😃💗 oraz trzy koty (czyli Franek, Lolek i Balbinka)😺😺😺

Jestem sobie przedszkolaczek,

mam już worek i plecaczek,

będę biegał z kolegami,

bawił się samochodami,

ze zjeżdżalni zjadę sobie,

zamek z piasku może zrobię.

Potem przyjdzie po mnie tata

i zawiezie mnie do brata.

Mama bardzo się ucieszy,

bramę otworzyć pospieszy.

Małemu wszystko opowiem

chociaż jemu jeszcze w głowie

się nie zmieści co robiłem

kiedy dziś w przedszkolu byłem.

Mój brat jeszcze jest malutki

jak w książeczce krasnoludki,

ja skończyłem już trzy lata,

będę duży jak nasz tata.

Pięknego życia wszystkim przedszkolakom, żeby panie/ciocie były miłe, dobre, pełne wyrozumiałości dla maluchów i kochające dzieci 💗💗💗 Zaś zaglądającym tu – dobrych ostatnich wakacyjnych dni 🌞🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Dla dzieci, wierszydełka, Wymyślanki | 15 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 32

    Na tym kończyły się zapiski Hali Baberkówny, dalsze strony zostały oderwane. Inga siedziała nieporuszona, przeniesiona zupełnie w czas gdy mama była nastolatką, która powinna się bawić i cieszyć życiem, a tymczasem przyszło jej o to życie walczyć. Nie tylko o swoje. Z opowiadań znała dalszy ciąg. Ówczesne nastolatki błyskawicznie dojrzewały okradzione z najpiękniejszych lat. Jej mama na ucieczkę zabierająca mulinę do wyszywania jako swój największy skarb, niedługo potem rozpoczęła działalność konspiracyjną jak całe rzesze rówieśników. Była łączniczką, przenosiła nie tylko meldunki, zdarzało jej się przenosić broń czy nawet maszynę do pisania. Ze wzruszeniem Inga przypomniała sobie pewną opowiedzianą historię. Zatrzymał Halę granatowy policjant idący w towarzystwie miejscowego folksdojcza.

– Halt. Co masz w torbie?

– Granaty – odpowiedziała Hala zgodnie z prawdą.

– A idź smarkata, zmykaj stąd – usłyszała z ulgą.

Wiele takich przypadków Inga słyszała od mamy. Po przeczytaniu jej wspomnień zrozumiała, że zawsze mówiła prawdę ponieważ – jak sama stwierdziła – każde kłamstwo przynosiło jej kłopoty. Prawda była tak trudna do przyjęcia przez okupantów i współpracujących z nimi folksdojczów, że traktowali jak żart słowa drobnej, szczupłej dziewczynki z wesołym uśmiechem. Zawsze uchodziła cało z każdej opresji. Tata został  gońcem dowódcy, razem z mamą działali w jednych strukturach co ich jeszcze bardziej zbliżyło i później młodzieńcze zauroczenie przerodziło się w dojrzałą miłość. Po wojnie wzięli ślub. Mama ukończyła studia medyczne, spełniła swoje marzenia o kontynuowaniu nauki, co przed wojną byłoby nierealne. Tata nadrabiał luki w wykształceniu spowodowane wojną i pracował jednocześnie, rozpoczął studia i ukończył naukę z tytułem inżyniera. Potem było już normalne życie młodego małżeństwa, a Inga wspominała dzieciństwo jako bardzo szczęśliwe.

Pogrążona wciąż we wspomnieniach miała wrażenie cofnięcia czasu i znów była małą dziewczynką czującą wokół siebie troskliwą opiekę rodziców, babci Herminy i dziadka Czesia. Wycierając łzy wzruszenia i tęsknoty spływające po policzkach sięgnęła do pudełka z listami. Wydawało jej się, że jeszcze bardziej odczuje obecność rodziców i chciała tę chwilę zatrzymać jak najdłużej.

Przekładała koperty adresowane ręką mamy, pochyłym pismem taty, czasem zamaszystym pismem dziadka Czesia. Babcia Hermina pisała listy, ale zawsze adresował dziadek. Przeglądała je już wielokrotnie, niektóre znała prawie na pamięć. Szczególnie wzruszające były z okresu narzeczeństwa rodziców, gdy młodzi pisali prawie codziennie tęskniąc za sobą. Rozpłakała się czytając słowa mamy po swoim urodzeniu. „Masz mamusiu wnuczkę, która jest najpiękniejsza na całym świecie”- pisała do babci.  Jak dobrze wiedzieć, że rodzice byli uszczęśliwieni jej narodzinami… Ze zdziwieniem spostrzegła, że pod ostatnim listem, na samym dnie odsunął się papier jakby nie był częścią pudełka. A może po prostu ze starości się zniszczył i odchodzi od denka? Nie, tam jeszcze coś było! Coś ukrytego, niewidocznego na pierwszy rzut oka, jeszcze jedna koperta… Inga z przejęciem godnym prawdziwego odkrywcy ostrożnie odwinęła odstający kawałek papieru i wydobyła tajemniczą kopertę. Przez chwilę obracała ją w palcach badając zawartość, było to z pewnością coś grubszego od zwykłej kartki. Koperta nie była zaklejona, tylko rożek wsunięto pod resztę stroniczki, żeby się koperta sama nie otworzyła.  Drżącymi z emocji rękoma, starając się dotykać jak najdelikatniej w obawie przed uszkodzeniem starego papieru, wyjęła zawartość. Była to fotografia przedstawiająca młodziutką babcię Herminę z maleńkim dzieciątkiem w objęciach oraz stojącym obok nieznanym mężczyzną. Z pewnością nie był to dziadek Czesio.

Inga wpatrywała się z napięciem w maleństwo. Wszystkie niemowlęta są podobne do siebie, a  … to było podobne do Bogny i do Honoratki… Inga usiadła z wrażenia, wstała, usiadła, znowu wstała…. Przecież to tata, w tej cudnej koszulince haftowanej ręką prababci Anielci, którą ma schowaną wśród najdroższych pamiątek! Spokój Inga, spokój, wdech, wyyydech, wdech, wyyydech, opanuj się… Jaki spokój, jakie opanuj?! Kim do licha jest ten facet koło babci Herminy?!!!

– Inga?

Usłyszała głos Feliksa jakby z innej galaktyki dochodził.

– Inga, jesteś tu? Czy ty wiesz która jest godzina? Obudziłem się, patrzę, a ciebie nie ma. Wiesz jak się zdenerwowałem, że coś ci się stało?

– Kochany, przepraszam, że się zdenerwowałeś, ale … to miłe, że się martwiłeś o mnie…

– Nie pleć, przecież wiesz, że jesteś moim szczęściem, moim oparciem na tym durnym łez padole….

Inga przytuliła się do męża.

– Nie będziesz się dziwił, że zapomniałam o bożym świecie jak zobaczysz co znalazłam. Popatrz – pokazała zdjęcie wyjęte z koperty.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Czerwony Klasztor ⛪

Wera spędziła z nami tydzień. Jestem szczęśliwa z tego powodu, że dziewiętnastolatka, która ma tysiąc własnych spraw i milion myśli w swej młodziutkiej główce – poświęciła nam tyle czasu 🙂 Zrobili z MS kilka fajnych tras, między innymi do Czerwonego Klasztoru. W tym czasie ja oczywiście pilnowałam babci D. i dotrzymywałam towarzystwa Sziluni 🙂 Kilka zdjęć MS pstryknął na moją wyraźną prośbę, abym mogła je tutaj pokazać. Przy okazji przynieśli nowy przewodnik, wcześniej nie miałam takiego.  Obejrzałam dokładnie i nie znalazłam zastrzeżenia, iż nie można tekstu pokazywać, kopiować itd., więc postanowiłam Wam udostępnić informacje tam zawarte.

Dojechali busem do Sromowców, zwiedzili zabytek, w Karczmie Pod Lipami pokrzepili swe siły i wrócili piechotą Drogą Pienińską. Od razu mam wspomnienie – kiedy to poszliśmy tam z MS  mając w planie wrócić do Szczawnicy słowacką tratwą… niestety, już było zbyt późno i tratwy skończyły pracę na ów dzień… wracaliśmy piechotą i ledwo doszłam…

Z Wercią chodziłam sporo, z Szilką albo bez – bo upał i nie chciałam jej  zbytnio  męczyć. W każdym razie podczas obecności wnuczki i ja kondycję poprawiłam. Oczywiście z nią się równać nie mogę i nie mam zamiaru, ale się nieco … „podciągnęłam w ruchomości” … 😂

Szczęśliwego tygodnia życzę i dziękuję za odwiedziny oraz pozostawione słowa 🌞🍀💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 13 komentarzy

Paw szczawnicki i Patrysia 🌞

🌞🌞🌞

 

🌞

Patrycja od dziadka dostała rowerek.

To może pójdziemy teraz na spacerek?

zapytała babcia wyglądając oknem.

– Deszczyk przestał padać, więc przecież nie zmoknę.

🌞

Patrysia włożyła nowiutkie spodenki,

bo na rower lepsze spodnie od sukienki.

Kolorowy plecak szybko odszukała,

by butelka z wodą zmieściła się cała.

🌞

Banana dużego jeszcze prędko zjadła,

wybiegła przed ganek, na rowerek wsiadła.

Buzia się uśmiecha i oczka się śmieją,

dziewczynka na dziadka spogląda z nadzieją.

🌞

Chce, by i on się do spaceru włączył,

bo wtedy się spacer lodami zakończy.

Patrysia uwielbia lody jeść w Szczawnicy,

(Jacaka najlepsze w całej okolicy).

🌞

Jakże się wspaniale jedzie na rowerku,

dawno tak miłego nie było spacerku.

Wzdłuż Grajcarka do Dunajca droga wiodła,

dziewczynka bez trudu pokonać ją mogła.

🌞

Iść tyle na nóżkach rady by nie dała,

w pół drogi z pewnością by się rozpłakała.

Dojechawszy do rzeki na lewo skręciła,

coś nagle barwnego, pięknego zoczyła.

🌞

Nie zważając na nic przed siebie pognała,

a potem stanęła całkiem oniemiała.

Buzię otworzyła, raczki rozłożyła

na małą wysepkę patrzyła, patrzyła…

🌞

Skąd tyle kolorów, tyle barw się mieni?

Wszystkie barwy tęczy, odcienie czerwieni!

Przecież to Paw! Jaki piękny! Skąd on tu?

Jaki duży! Jakby już stał tu od lat stu!

🌞

Paw ogon rozłożył w całej swojej krasie.

Patrysia nie wierzy: jakże to tak da się?

Ogon ci się popsuje i kolory znikną!

Paw krzyknął po swojemu i fikołka fiknął.

🌞

Puścił oczko pawie: – nie bój się, naprawię! –

krzyknął znów i skakał radośnie po trawie.

Patrysiu, nie miej takiej smutnej minki –

tak powiedział Paw podchodząc do dziewczynki.

🌞

Zobacz, ja przecież jestem zaczarowany

w przepiękne kwiaty na sezon ubrany.

🌞🌞

🌞🌞🌞

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Dla dzieci, Szczawnica, wierszydełka, Wymyślanki | 11 komentarzy

O pomoc dla PIESI !!! 💗

U Magdy jest wzruszająca prośba o pomoc dla małej suni o imieniu Koko 💗 Czy znajdzie się ktoś, kto uchroni maleńką Koko od powrotu do schroniska? Podaję link do Magdy

https://pomiedzypatrzeawidze.home.blog/2024/08/05/uwaga-piesia-szuka-domu-uwaga/

💗💗💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 31

Bogna przyniosła mamie  przeczytany kajecik z zapiskami babci Hali.

– Nic ci nie powiem, sama musisz to przeczytać – położyła na stole starannie opakowany zeszycik. – Porozmawiamy potem, ja tu wietrzę jakąś zagadkę. Ciekawa jestem co ty na to powiesz.

– Mówisz, że coś ciekawego? Ja też coś znalazłam, ale ci powiem dopiero jak to przeczytam – wskazała na pamiętnik swojej mamy.

Wieczorem usiadła w fotelu, wzięła ze wzruszeniem notatki mamy i pogrążyła się w lekturze podnosząc od czasu do czasu głowę znad zapisków, by wpatrywać się w pustą przestrzeń  przed sobą jakby tam właśnie pojawiały się cienie osób z przeszłości, o której czytała.

Dziennik albo też pamiętnik Hali Baberkówny 

W imię Boże

Tak zaczęłam, bo tak się zaczyna w szkole każdy zeszyt. Wprawdzie to nie jest szkolny kajecik, ale mi się tak samo napisało, pewnie z przyzwyczajenia.

Moje koleżanki od dawna prowadzą dzienniczki więc wreszcie i ja pisać zaczęłam, nie mogłam dłużej mówić nieprawdy opowiadając, ile to ja już stron zapisałam. Szczególnie Zośka była dociekliwa i chciała koniecznie wiedzieć o czym tyle pisałam. Nie potrafię kłamać, od dawna wiem, że jak powiem nieprawdę to ona się od razu wyda i będę miała przez to kłopoty. Dlatego nie kłamię, to mi się po prostu nie opłaca.

Wczoraj znowu zauważyłam, że Lidek mi się przygląda. Podniosłam dumnie głowę i udawałam, że tego nie widzę. Przecież nie wypada, żeby panna pokazała po sobie, że jej się chłopiec podoba. A przecież sama przed sobą muszę przyznać, że Lidek mi się podoba. Jest silny, ma ładne oczy, trochę dziwne w świetle. Przyjrzałam się dobrze, kiedy recytował wiersz na uroczystości dla Marszałka. Patrzył bez ruchu w jedną stronę i wtedy zauważyłam, że jedno ma trochę jaśniejsze niż drugie. Pies od ciotki miał jedno ciemne, a jedno niebieskie, ale u Lidka nie widać tak od razu i chyba nikt o tym nie wie. Mam nadzieję, że żadna z dziewcząt w oczy mu się nie wpatrywała. Czułabym złość z tego powodu, choć oczywiście nie mogłabym się przyznać, nigdy w życiu. Zawsze trzeba udawać, że jest się obojętną. Tylko… nie zawsze się tak da. Czemu nie wolno mówić co się naprawdę czuje i robić na co się ma ochotę? Podobno nie wypada. A czy taka sąsiadka zza trzeciego domu nie jest niegrzeczna, kiedy opowiada o innych ludziach  niestworzone historie, w których nie ma krzty prawdy?

Jeszcze nie wszystko napisałam o Lidku. Ma ciemne włosy, gęste, falujące nad czołem. Gienek mówił, że na rękę kładzie wszystkich chłopaków, taki jest silny. Kuzynka Mania Spod Lipy powiedziała mi, że usłyszała jak Lidek mówił do Józka, że ja jestem najładniejsza  w swojej klasie i w ogóle morowa ze mnie dziewczyna. Przyjemnie jest coś takiego usłyszeć o sobie. Mania jest nie tylko krewną, ale dobrą dziewczyną. Wcale nie okazała zazdrości mówiąc mi o słowach Lidka. A przecież to ona jest bardzo ładna, o wiele ładniejsza ode mnie. Ma jasne włosy i taki miły uśmiech. Powiedziała, że lubi Lidka ale Józek jej się bardziej podoba. Pomyślałam sobie, że to dobrze, nawet bardzo dobrze. 

Przypadkiem usłyszałam jak stara Huśtula z Gorykową rozmawiały o Lidku. Dziwne to jakieś słowa były.  Stałam za drzwiami od stodoły przy gościńcu i bałam się poruszyć, żeby mnie nie zauważyły. Zaraz by mamie powiedziały, że podsłuchuję i mama by się gniewała. A ja się tam schowałam tylko po to, żeby sobie poprawić pończochę, bo mi się przekręciła.  Chwaliły Lidka, że grzeczny, zmyślny taki do każdej roboty. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się przyjemnie kiedy tak słuchałam. Potem właśnie to coś dziwnego powiedziały, że jest bardzo podobny do ojca, szczególnie z oczu. Ja tam nie widzę żadnego podobieństwa do pana Czesława. Zupełnie żadnego, nawet włosy ma jasne, a oczy niebieskie, specjalnie mu się potem  w sklepie przyglądałam, aż mnie Zośka szturchnęła w bok, że niby co ja się tak gapię. Powiedziałam jej, że pająk szedł i chciałam zobaczyć czy na głowę wejdzie panu Czesławowi. Zaczęła się chichrać i koniecznie chciała tego pająka zobaczyć. Skłamałam, że już zniknął, opuścił się po nici. Przez Zośkę, mama na nią mówi trajkotka, dwa razy skłamałam i teraz będę musiała iść do spowiedzi. Ale gdybym po cichu się pomodliła i wytłumaczyła czemu skłamałam to może nie musiałabym księdzu nic mówić? Przecież on nie wie co ja myślę, bo nie jest Panem Bogiem, choć czasem mu się zdaje, że jest. Wujek tak powiedział, za co ciotka krzywo na niego spojrzała i powiedziała, że nie dostanie deseru za takie gadanie. Na to wujek się roześmiał i odpowiedział, że nie jest dzieckiem, nie będzie się jej pytał o zdanie i deser sam sobie wieczorem weźmie. Nie wiem dlaczego wieczorem, ja zawsze jem deser po obiedzie.

Może po mamie Lidek ma ciemne włosy? Pani Hermina też ma ciemne, to pewnie po niej.

Dostałam od ciotki zestaw pięknej, kolorowej muliny do wyszywania. Gdybym sobie moją starą białą bluzkę ozdobiła, wyglądałaby zupełnie jak nowa. Chyba zrobię tak, chociaż od robótek zdecydowanie wolę czytanie. Okropnie lubię czytać o podróżach, o przygodach, poezję też lubię. Nie mogę się jednak całkowicie poświęcać ulubionemu zajęciu, muszę pomagać  mamie w kuchni i w innych pracach.

                                              ***

Mam już 13  lat. Mama mówi, że całe szczęście, że nie żyjemy dawno temu, ponieważ musiałaby mnie niedługo  wydać za mąż za kogokolwiek, żebym nie została starą panną, bo to najgorsze dla kobiety co może być. Okropnie miały kiedyś dziewczęta. Moja mama mówi, żebym się uczyła i zdobyła zawód. Wtedy sama na siebie zapracuję i nie będę musiała mieć żadnego męża jakby mi się nikt nie podobał. Dobrych mam rodziców, najlepszych. W szkole niektóre koleżanki mówią, że tylko dlatego jeszcze chodzą do szkoły, że nie mają starających. Gdyby miały to  by od razu za mąż poszły. Dziwne to. Pójść za mąż za kogokolwiek? Przecież to okropne! Co innego gdy się ktoś podoba tak bardzo, że robi się przyjemnie w sercu na myśl o nim.

Ja nie chciałabym tak od razu wychodzić za mąż. Najpierw wolę skończyć szkołę. Nie mamy tyle pieniędzy, żebym mogła pójść dalej do szkół. Ale co tam, może kiedyś zapracuję i będę mogła uczyć się dalej.

Za mąż też bym chciała iść, mieć swój dom, swoją rodzinę i dzieci, ale to dopiero potem. Po nauce i po wyjechaniu, żeby trochę świat zobaczyć. Do Wenecji, do Paryża bym chciała pojechać, och, tak bym się chciała w podróż puścić, byczo by było. Ale głośno o tym nie mówię, mamie byłoby przykro. Ja bym chciała być taka wolna, swoja, nie skrępowana niczym. Nawet trochę pływać na morzu, żeby doświadczyć jak to jest kiedy ziemia zniknie z oczu. Pewnie bym się bała, ale taka jestem wszystkiego ciekawa. Jak Zośka powiedziała swojej mamie, że chciałaby we świat pojechać to od razu miała wymówki imperatywnie czynione.  Moi rodzice nie czyniliby mi żadnych wymówek, nawet łagodnych, zawsze mówią, że chcą abym była szczęśliwa i to jest dla nich najważniejsze. Czyż nie są kochani?

                                             ***

Nie wspomniałam jeszcze, że trochę rozrywki zażyłyśmy. Przyjechało do nas kino objazdowe. Poszłyśmy z mamą i Zośką na film. Jakie to zajmujące, jakie ekscytujące przeżycie! A Zośka powiedziała, że ona na pewno kiedyś będzie sławną aktorką i będzie grała w filmach. Tak sobie wymyśliła, ale ja w to nie wierzę. Jakby ona mogła się do filmu dostać? Chociaż siostra Nastusia mówi, że jak się czegoś bardzo pragnie to można to osiągnąć.  Po seansie dali pokaz  linoskoczkowie. Podczas występów tych artystów cyrkowych przejechał swoim zaprzęgiem pan Hipolit Balicki. On ma taki zwyczaj, że nosi w kieszeni cukierki albo jednogroszówki. Jak ma chęć to rozrzuca wśród dzieci, a one się kłębią jak mrówki, kiedy im się mrowisko poruszy.  Nie podoba mi się to, jest takie upokarzające. Czy jemu się wydaje, że jest lepszy od innych?

Śmiesznie było też, bo stara Huśtula zaczęła wygadywać na młodzież, że taka głośna i na   występach zachować się nie umie. Na to Zośka jej powiedziała niby z troską, żeby sobie poszła, bo jej osobę globus chwyci albo łupieżu dostanie,  a na to można umrzeć. Musiałam zakryć usta chusteczką, udałam, że kaszel mnie złapał, żeby nie widziała, że się śmieję. A Zośka potrafiła udać powagę. Ona naprawdę jak na filmie potrafi udawać. Wiersze kiedy w szkole deklamuje to aż się płakać chce albo śmiać, zależy czy smutny czy wesoły mówi. Siostra Nastusia powiedziała, że w teatrze mogłaby występować, tylko, że to nie wypada. Nie wiem dlaczego nie wypada, przecież wszyscy wiedzą o pani Helenie Modrzejewskiej, że to wielka artystka była i nie ma w tym nic złego.  A siostra Anastazja taka ładna jest, nie stara wcale i nie rozumiem po co została zakonnicą. Ktoś mówił, że jej narzeczony zginął  we wojnę i ona dlatego z życia odeszła. Szkoda jej, ale chociaż my mamy szczęście, bo lekcje z nią są wesołe i przyjemne, i nikt nie mówi: siostra Anastazja tylko siostra Nastusia. Z nią mogę mówić o wszystkim, mam śmiałość, nawet o tym, że i świat szeroki bym poznać chciała i siebie samą. Przecież tak do końca nie wiem kim wypadnie zostać gdy dorosnę. Myślę, żeby pomagać –  to może pielęgniarką? Siostra Nastusia powiedziała, że bardzo dobrze wymyśliłam,  bo pomagać i być pięknym,  i radosnym dla drugich to wielce chwalebne zamierzenie, i że jestem zuch dziewczyna.

                                       ***

Wczoraj poszłam nad staw do Buczków, po rybę mama mnie posłała i spotkałam Lidka! Naprawdę! Powiedział: serwus Hala, dobrze cię spotkać. Potem jeszcze spytał czy może mnie odprowadzić do domu. Dobrze, że ryba nie żyła, bo ja bym jej nie niosła za nic na świecie. Lidek i tak ode mnie siatkę wziął i niósł pod sam dom. Rozmawialiśmy o szkole, o tym co chcielibyśmy robić jak się szkoła skończy. Lidek też lubi czytać o podróżach więc staliśmy przed bramką i mówiliśmy ze sobą tak długo aż mamusia wyszła na drogę zobaczyć czy nie idę. Lidek grzecznie stuknął obcasami, powiedział „dzień dobry szanownej pani” a mama się uśmiechnęła i spytała czy wejdzie do nas, bo co tak będziemy stać pod bramką. Lidek się chyba poczuł skrępowany i się pożegnał. A mama powiedziała, że on jest miły i grzeczny, i nie ma pstro w głowie. I jeszcze, że ma smykałkę do techniki, bo widziała jak auto jednego pana inżyniera prowadził na warsztat do generalnego zrewidowania.

                                             ***

Dorośli wciąż tylko o polityce mówią. Co w tym takiego ciekawego? Teraz najważniejszym we wsi czuje się Szklarczyk,  bo ma radio. Słucha jak spiker podaje wiadomości, a potem mądrzy się przed innymi. Ale pewnie wszystkiego nie rozumie, bo przed sklepem była sytuacja następująca. Szklarczyk perorował długo, nie wiem o czym, nie słyszałam, byłam zbyt daleko. Wtedy Lidek był obecny, akurat wyszedł ze sprawunkami, po które go jego mama posłała i usłyszał mówienie Szklarczyka. Powiedział mu, że się myli, zrozumiałam z gestów i reakcji innych mężczyzn, którzy tam się znajdowali. Tamten się zrobił czerwony na szyi jak indor, wykrzyczał, że taki smarkacz nie będzie mu zarzucał kłamstwa. Tak się darł, że z odległości usłyszałam.  Na to Lidek odłożył zakupy i spokojnie coś tłumaczył, widziałam, że coś na palcach wyliczał i przekonał –  widać –  tamtych sąsiadów, bo głowami zaczęli kiwać na znak, że ma rację, poklepali go po plecach, ze Szklarczyka się śmiali o co on się zezłościł i poszedł sobie, wyraźnie zły na Lidka.

Ludzie robią się coraz bardziej zdenerwowani, coraz poważniejsi. Wszystkim się udziela taki nastrój niepewności i nikomu nie jest do śmiechu. Dochodzi do głosu panika, ludzie robią zapasy, wykupują towary w sklepach.

Zośka mówiła, że jej kuzyn mieszkający w Krakowie i uczący się w liceum,  w przeszłe wakacje uczestniczył w obozie przysposobienia wojskowego nad Dunajcem, na którym uczył się strzelać, w nocy z innymi uczestnikami musieli stawiać się na placu apelowym w pełnym ubraniu, w dwuszeregu i już przygotowani do wyruszenia. Ciągle im takie alarmy robili. Mówiąc szczerze nie wiem po co, przecież nic nam nie grozi. Wprawdzie wujek coś mówi o propagandzie rządu, ale ja się na tym nie znam. W radio słyszałam, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi i nie oddamy ani guzika. Więc czego tu się bać, jeśli to są tylko pogłoski? Przecież to niemożliwe, żeby była jakaś wojna jak prorokują niektórzy. Niemożliwe! Przecież mamy XX wiek, czasy barbarzyństwa dawno minęły, żyjemy w Europie, a nie wśród jakichś dzikich ludów jak misjonarze.

Jednak tyle osób mówi o maskach gazowych, że zaczyna mi się robić nieprzyjemnie gdy o tym myślę.

                                                     ***

Minęło bardzo dużo czasu odkąd napisałam ostatnie słowa w moim pamiętniku. Właściwie nie powinnam już pisać, tak bardzo zmieniło się wszystko, całe nasze życie. Pomyślałam jednak, że jeśli przeżyję, będę miała spisane wspomnienia, choć trochę, bo wszystko co się dzieje jest nie do opisania.

Stało się coś okropnego. Jednak wojna wybuchła. Najpierw wszyscy poszli na ucieczkę, kto mógł i na czym mógł. Ludzie szli obładowani walizami, tobołki nieśli na plecach. kto miał konia ładował dobytek na wóz i uciekał przed siebie. Niektórzy mieli auta, ale kiedy brakło benzyny zostawiali w środku drogi.  Nikt nie wiedział gdzie ucieka,  to było jak owczy pęd.

Ja nie wiedziałam co się dzieje, wzięłam ze sobą tę kolorową mulinę dostaną od cioci jako skarb najważniejszy. Śmiechu warte, ale tak było.  My wsiedliśmy na wóz wujka. Jednak po jakimś czasie niektórzy  zaczęli zawracać. Jakby opadały im łuski z oczu. My też zawróciliśmy, przecież nie można domu i wszystkiego zostawić na pastwę losu. Co ma być to będzie – stwierdzili rodzice i wróciliśmy do domu mijając po drodze ludzką rzekę rozlewającą się na boki, gdy słychać było nadlatujące samoloty. Nam się udało, ale potem słyszałam opowiadania tych, co wrócili po nas,  jakich strasznych rzeczy się napatrzyli, jak w rowach umierali ludzie zranieni niemieckimi bombami. Samoloty latały tak nisko, że zobaczyć można było twarze pilotów strzelających do uciekających ludzi. Jak oni mogli?!!!

Na szczęście tego nie widziałam, bo bym chyba umarła od samego widoku.

Z naszej rodziny nikt nie zginął, wszyscy wrócili, odnaleźli się.

Więcej pisać nie mogę, wiąże mnie tajemnica. Mogę tylko powiedzieć, że Lidek przeżył ucieczkę i też wrócił. Mamy ze sobą teraz wiele wspólnego, ale o tym kiedyś, jeżeli będzie dane przeżyć, co daj Boże. Teraz nikt nie może być pewien dnia ani godziny.

                                                ***

   Muszę jednak trochę więcej zanotować, potem  zapomnę i co będzie? Sama nie uwierzę co się działo i jak było, a tak – przypomnę sobie różne chwile czytając każde słowo. Znalazłam skrytkę na ten kajecik

   Straszne rzeczy się dzieją. Niewyobrażalne! Mnie lekarz, dobry znajomy rodziców, napisał zaświadczenie, że jestem bardzo chora na serce i tylko to mnie uratowało przed wywiezieniem do Rzeszy na roboty. Dużo ludzi zabrali, a ile płaczu było, ile rozpaczy – to szkoda słów.

   Ciotka też miała okropne przeżycie. Złapali ją za handel i zamknęli na Montelupich w Krakowie. Stamtąd jechała pociągiem z transportem do Oświęcimia, już się żegnała z życiem, wiadomo, kto tam trafi to ginie. Miała jednak niebywałe szczęście, bo partyzanci odczepili kilka wagonów, w tym ten, który ją wiózł. Po tym zdarzeniu się bała wrócić do domu i poszła do stryjenki w drugiej wsi.

   Od nas znajome kobiety chodzą  lasami nawet i po 25 km niosąc towar, żeby wymienić na co innego. Jakoś trzeba sobie radzić, prawda? Muszą  bardzo uważać, za byle co grozi śmierć. Najlepiej iść nocą, bo wtedy szkopy boją się do lasów zapuszczać, żeby się na naszych nie natknąć, którzy w lasach mają kryjówki i nocami się przemieszczają.

   Jedzenie czasem trudno się zdobywa, my sadzimy w ogródku ziemniaki, marchewkę, pietruszkę i selery. Owoce mamy z własnych drzew, mąkę od babci, kury znoszą jajka to nie jest źle. Można jeszcze kogoś poratować.

Lidek też ma szczęście. Wprawdzie na początku wzięli go do Baudienstu i z innymi junakami zamknęli w obozie, nawet przez pewien czas musiał pracować w kamieniołomie, ale jakoś się potem wykręcił stamtąd. Do domu pani Herminy dokwaterowali niemieckich oficerów i wtedy trochę lepiej im się żyło, bezpieczniej. Akurat u nich byli zwykli ludzie, nie jakieś podłe szkopskie świnie jak niektórym się trafiało. Jeden to nawet mówił Lidkowi, że jest takim bystrym chłopcem, że go weźmie do siebie nad morze jak się skończy wojna i da mu dobrą posadę. Nie przyszło mu do głowy, że przegrają wojnę! Ten oficer przed wojną był inżynierem i wcale nie chciał iść do wojska,  ale jak go powołali to nie miał wyjścia. Co mógł zrobić? Gdyby nie poszedł na wojnę to zabiliby mu rodzinę albo wsadzili do obozu koncentracyjnego co na to samo wychodzi. Lidkowi mówił, że stara się nikomu nie zrobić krzywdy. Tacy Niemcy też się zdarzają. Przecież oni bez własnej chęci dostali się w takie tryby wojenne. To tak jak czasem maszyna urwie rękę robotnikowi gdy mu się ręka w tryby dostanie. Lidek wykorzystywał różne wiadomości dla potrzeb naszych leśnych. Potem wysłali tego oficera na front i zniknął.

   Najgorsi ze wszystkich są  tacy z SS Galizien. To potwory po prostu, ziejący nienawiścią do wszystkich Polaków sadyści, diabły wcielone słynące z okrucieństwa, mordujące dla przyjemności mordowania. O ile z Niemcami można się czasem porozumieć, o tyle z nimi nigdy. 

   Przy kościele słyszałam jak stary pan Balicki ich wszystkich klął, bo mu syna zabili, tego leśnika co to dawno przed wojną pod Birczę pojechał i nigdy nie wrócił. Ktoś powiedział, że przecież sam go zmusił do wyjazdu, bo zbyt dumny jest, żeby się ze zwykłymi ludźmi wiązać. Nie wiem o co chodzi, mama mi nie chciała powiedzieć, a wszyscy się zastanawiali skąd takie złe wieści przyszły. Podobno ktoś zdołał uciec przed rzezią na Kresach i mówił, że tam się tak potworne zbrodnie działy, że nie do opowiedzenia. Banderowcy maltretowali nawet maleńkie, niewinne dzieci, kobiety i starców, sąsiedzi sąsiadów, mężowie żony Polki i własne dzieci zabijali! Takie potworności się działy, że świat nie widział!

   Po tym wszystkim pan Balicki zmarł. Usłyszałam, że bardzo rozpaczał nad śmiercią syna, obwiniał się o nią, mówił, że to kara za jego postępowanie – to słyszała Zośka,  bo jej mama pracuje u Balickich. Odkąd jej tatę zabrali do obozu musi pracować, żeby utrzymać rodzinę. Zośka ma małego braciszka, którym się opiekuje podczas  nieobecności mamy. Ona, to znaczy Zośka, też się zmieniła przez tę wojnę. Przedtem nie dawała przyjść do słowa, trajkotała bez przestanku, taka była z niej śmieszka, a teraz jest nad wyraz poważna i tajemnicza. Opowiedziała mi w wielkiej tajemnicy, że przed śmiercią stary pan Balicki poszedł do pani Herminy i chciał z nią mówić. Ona najpierw nie chciała, ale potem go wpuściła i mówili ze sobą dość długo. Potem umarł,  ale jeszcze przedtem chodził po pokoju i powtarzał: wybaczyła mi, wybaczyła mi, Ty Boże też mi wybacz. Co on takiego strasznego mógł zrobić? Arcyciekawa sprawa. Tym bardziej, że Lidek wtedy był przez jakiś czas w lesie i nic nie wiedział, bo bym go wypytała zręcznie, że ani by się nie spostrzegł. Potem już nie miałam głowy do tego, bo ważniejsze sprawy się działy, takie na skalę dużą, ale o tym sza.

                                          ***

   U ciotki, właściwie u stryjenki, bo przecież ciotka teraz tam siedzi,  przechowywali jednego takiego, Bogdan mu było na imię. Jak go z lasu przynieśli to aż się przeraziłam. Nie rany się przeraziłam,  ale tych wszy ile miał na sobie. Aż się ubranie na nim ruszało. Wszystko ciotka spaliła w piecu, a jego ubraliśmy w stare ubranie wujka.

   Nie napisałam, że w międzyczasie zrobiłam tajny kurs i zostałam sanitariuszką. Co chwilę ktoś potrzebuje pomocy, jestem więc potrzebna. Nic nie mówię rodzicom, przecież obowiązuje przysięga. Myślę jednak, że oni czegoś się domyślają. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tatuś też gdzieś był. Ale nie wiem gdzie i nie chcę wiedzieć dla bezpieczeństwa wszystkich. Przecież to obojętne gdzie kto jest, byle okupanta gnębił, prawda?

   Uczę się sama bardzo dużo. Dostałam książki o medycynie, takie sprzed wojny dla studentów, dała mi je pani Tekla, która prowadziła kurs. Powiedziała, żebym się uczyła bo widzi we mnie duży potencjał. Miłe to było. Już dawno temu myślałam, że chciałabym zostać lekarką,  ale na taką naukę nie mieliśmy pieniędzy. Pani Tekla mówi, że po wojnie będzie mógł się uczyć kto tylko zechce. Tylko czy naprawdę tak będzie? Trudno uwierzyć, zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

Najważniejsze jest to, że front się przesuwa i szkopy biorą w łeb, ludziom zaczyna się lżej oddychać, jakby wolność zbliżała się szybkim krokiem i była tuż tuż.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Ciekawostki szczawnickie z lipca 2024

Udało się wyjść wspólnie z MS w moje imieniny. Zostałam zaproszona na pizzę i bez względu na następstwa wybraliśmy się we trójkę, czyli my i Szilunia oczywiście 🐕👫 Mieliśmy w planie lokal U Jacaka, tam gdzie się spotkaliśmy z Jotką i jej Małżonkiem. Nawet się rozsiadłyśmy z Szilką przy stoliku, lecz na pizzę trzeba było czekać godzinę. Szkoda życia na czekanie, więc opuściliśmy Jacaka  i poszliśmy dalej. Mały polecał pub usytuowany  bliżej Palenicy opowiadając, że pani prowadząca przychodzi często ze swoim pieskiem, ogólnie kocha zwierzaki i on tam chodził ze swoimi  psiakami. Przypomnę, że mają dwa psy, Bimbek jest ze schroniska, a Burbon ze Szczawnicy. Historia była taka, że przyplątał się przy schronisku na Bereśniku i stamtąd przyszedł na Osiedle, czekał na Małego pod blokiem. Mały wrócił pod Bereśnik ale nikt psa nie znał, nie chciał i tym sposobem Mały na Ursynów wrócił z dwoma psami choć pojechał z jednym 🐶🐶

… jestem Burbon, przyjechałem na Ursynów ze Szczawnicy 🙂 …

… jestem Bimber, trafiłem do domu ze schroniska 🙂 …

Między jednym lokalem a drugim, na przystanku – zwykle busowym – stały duże autokary i wokół było mnóstwo ludzi kolorowo ubranych w nietypowe stroje, MS wypatrzył napis KOSTARYKA. Ciekawostka, prawda? Było też mnóstwo osób w góralskich strojach, widziałam nasze pienińskie (w niebieskich serdakach) i jakieś inne również.  Popatrzyliśmy, nie chciałam w tłumie wyciągać telefonu w celu obfotografowania kolorowego tłumu. Poszliśmy dalej już na serio głodni. W pubie pani była ze swoim pieskiem, zamówiliśmy pizzę, wcale długo nie trzeba było czekać.  Szilunia tradycyjnie dostała brzegi ciasta pizzowego bez przypraw i nadzienia. Część zabraliśmy dla niej do domu, żeby nie było zbyt dużo na jeden raz. Przecież czekało nas jeszcze dojście do domu pod górę.

… nazwa lokalu …

… na drzwiach wejściowych naklejka, dzięki której już zawsze będziemy o tym lokalu pamiętać 🙂🐶 …

Wracaliśmy pomalutku, krok za krokiem ul. Zdrojową w stronę Parku Górnego. Już z daleka dochodziły dźwięki muzyki i śpiewu, całkiem nie w naszym góralskim wydaniu. Zaciekawieni zbliżyliśmy się do pl. Dietla i cóż się okazało? Na ustawionej przenośnej scenie/estradzie akurat występował zespół, którego członków widzieliśmy wcześniej wysiadających z autokaru.

Wróciliśmy do domu na tyle wcześnie, że babcia D. nie miała kompletnego odlotu, tego dnia na szczęście, bo zdarzają się sytuacje naprawdę nie do pozazdroszczenia…

Okazało się, że w dniach 26-28.07.2024 odbywały się Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej.

… plakat z tablicy ogłoszeń …

Po południu poszłam z Szileczką na poobiedni spacer i na pl. Dietla kupiłam na obiad krokiety i na deser jabłeczniki (z Łapsz Niżnych). Obejrzałam przy okazji inne stragany, lecz tłum zniechęcił nas do dłuższego pobytu i wróciłyśmy wolnym krokiem w spokojniejsze miejsce, czyli Alejką 1 Maja na Osiedle.

W dalszym ciągu chodzimy na spacery pojedynczo, tak musi być i właściwie tylko myślę o tym, żebyśmy spokojnie spędzili nasz urlop bez większych przeszkód i żadnych niespodzianek, niech sobie babcia D. ma swoje odloty, aby nie odleciała całkiem przed planowanym powrotem do domu. Na razie tyle ciekawostek, inne mam zanotowane i przekażę w kolejnych odcinkach.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa życząc pięknej niedzieli i oczywiście szczęśliwego całego tygodnia 💗🌞🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 11 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 30

Wstali oboje z Feliksem wczesnym rankiem, słońce ich obudziło zaglądając przez szparki między listewkami żaluzji. Inga pomyślała, że jeśli szybkie pranie wstawi, to jeszcze na „tanim prądzie” się upierze.

– Feluś, nie wiesz gdzie się podziało pudełko z calgoonem? Pranie chcę włączyć, szukam, szukam i nie mogę znaleźć, przecież zawsze tutaj stało.

– Może przestawiłaś?

– Po co? Zresztą przepatrzyłam wszystkie miejsca, w które mogłabym w zamyśleniu postawić… chyba, że…

– Że co?

– Że matka wzięła i pierze w calgoonie!

– Przecież jej mówiłem, żeby nie prała w rękach. Od tego jest pralka. Niech wkłada do kosza brudne rzeczy. Jeszcze znowu wannę zatka…

– Jest! Jest zguba u niej w łazience.

Inga przesypała biały  proszek do plastikowego pudełka po lodach, włożyła do środka kawałek tektury z firmowego pudełka z nazwą i zamknęła pudełko.

– Mamo! To nie jest proszek do prania – Feliks zajrzał do pokoju matki słysząc, że już nie śpi. – W tym się nie pierze. On zmiękcza wodę, żeby się w pralce kamień nie osadzał.

– Dobrze – powiedziała pani Wala.

Po dwóch dniach Inga znów szukała calgoonu, pudełko znowu zniknęło. Odnalazło się oczywiście u teściowej, bez  kartki z nazwą i bez plastikowego przykrycia.

– Ręce opadają – mruknęła.

Zrobiła na śniadanie sałatkę. Miała ugotowane trzy jajka na twardo, pokroiła je, dodała groszek, tuńczyka z puszki, wkroiła ogórek konserwowy, doprawiła solą i pieprzem, wymieszała z czubatą łyżką majonezu. Wyszło bardzo smaczne jedzenie. Rozłożyła na stole talerzyki, sztućce, postawiła biedronkowe masło w kubeczku (wczoraj kupiła dwa w niższej cenie).

– Idź Feluś, idź na górę poproś mamę – zwróciła się do męża.

Poszedł najpierw do sypialni gdzie w szufladce trzymał matki lekarstwa. Przygotował poranną porcję. Zastukał do drzwi i wszedł do pokoju. Inga usłyszała z dołu, że „nie spała całą noc i jeszcze sobie trochę pośpi”. Machnęła ręką, teściowa każdego dnia powtarzała te same słowa, nie robiły na synowej już żadnego wrażenia.

Zjedli śniadanie we dwójkę. Usłyszeli, że matka weszła do łazienki.

– Pierze – stwierdziła po chwili Inga. – Znowu pierze w rękach, a przecież dopiero pytałam czy ma coś do prania.

– Zapcha wreszcie wannę na amen – odpowiedział Feliks już poirytowany. – Tyle razy jej mówiłem, żeby nie prała w rękach tylko dawała do pralki.

Z góry dochodziły dziwne odgłosy, jakieś stukania, walenie, pluskanie. Feliks zerwał się od stołu, poszedł na górę. Inga usłyszała podniesiony głos męża.

– Mamo! Zatkałaś wannę! Ile razy mówiłem ci, żebyś nie prała w wannie, od tego jest pralka, nie możesz tego pojąć?

– Ja nie piorę w wannie – odpowiedź jest natychmiastowa.

– A gdzie? W sedesie?! Znowu kłamiesz? Dlaczego nigdy nic nie powiesz normalnie tylko musisz kłamać? To ci idzie świetnie, najlepiej.

– Nie krzycz na mnie! Wyjdź stąd!

– Nie krzyczę, tylko mówię tak, żebyś usłyszała. Podobno nie słyszysz bez aparatu! Mam wyjść? Proszę bardzo, męcz się sama. Zatkałaś i będziesz się teraz myć w misce. Ja ci nie pomogę!

Wrócił do stołu w stanie silnego wzburzenia.

– Kochanie, uspokój się, proszę cię. To jest chory człowiek, do niej nic już nie trafi. Trzeba pilnować i poprawiać, nic więcej nie da się zrobić…

– Chora? Poza głową to ona jest zdrowsza od nas!

Inga tylko westchnęła w odpowiedzi. Kochała męża, przez lata małżeństwa uczucie się zmieniło z pierwszego młodzieńczego porywu serca rozpalonego jak ogromne ognisko w stabilny, równy płomień odporny na najsilniejsze powiewy. Przyszedł czas, że bardzo musiała ochraniać nie płomień ogniska domowego, lecz płomień życia Feliksa przed podmuchami historii dziejącej się tu i teraz, zmiatającymi ludzi na Drugą Stronę Tęczy przed czasem.

– Chodź na spacer – tak długo prosiła, tłumaczyła aż wreszcie udało się jej męża przekonać i wyciągnąć na spacer.

Psy były uradowane i okazywały tę radość w sobie właściwy sposób. Zadzior szedł spokojnie, dostojnie niemal, oglądając się za siebie co jakiś czas kontrolował swoje stado. Zorka z uśmiechniętą mordką oznajmiała głośno każdemu kto szedł ulicą, że jest zadowolona, kręciła ogonkiem młynka niczym Wołodyjowski szablą i poszczekiwała co kilka kroków. Przeszli aż do ulicy Chyliczkowskiej poznając nową trasę  koło rzeki Jeziorki. Po lewej stronie ukazał się jakiś budynek, ściany prześwitywały przez wiosenną zieleń liści.

– Jakie to ładne – przystanęła Inga. – Wygląda jak dworek. Duża weranda, zejście schodkami do ogrodu, balustrada z kolumienkami, jakie to urocze!

– Tu musiał być jakiś lokal, knajpa albo dom weselny – Feliks przyglądał się odkrytemu obiektowi chłodnym okiem. – Dość zniszczony. Zobacz, dachówki bardzo stare, w złym stanie. W ogrodzie ławeczki są, lampy jeszcze ocalały. Ogród rozciąga się aż do samej wody.

– Jakie to urocze – powtórzyła Inga w zachwycie. – Okienka ma śliczne, popatrz. Mogłabym tu zamieszkać na zawsze.

– A skąd wzięłabyś pieniądze na remont?

– Ty zawsze musisz przywołać ponurą rzeczywistość – z żalem stwierdziła Inga.

– Żeby ci oszczędzić rozczarowań – próbował wytłumaczyć.

– A może ja nie zawsze chcę być oszczędzana? No, może nie tak od razu – westchnęła. – Przecież jestem realistką, tak sobie tylko pomarzyłam przez chwilę…

Poszli dalej rozglądając się po okolicy. Dobrze się szło i nie zauważyli kiedy dotarli do zielonej tabliczki z białym napisem „Konstancin-Jeziorna”.

– O, coś takiego – zdziwiła się Inga. – Zobacz gdzie nas przyniosło. Granica jakimś zygzakiem pewnie idzie. Autem jak jedziemy to się wydaje, że daleko, a piechotą jakoś szybko dotarliśmy. Odkryliśmy świetną trasę na spacery. Musimy tu jeszcze wrócić, ciekawi mnie przyszłość tego dworku. Jest prześliczny.

 cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 29

Skoro Inga z całą świadomością postanowiła wyłączyć myślenie o rzeczywistości, starała się bardzo i wciąż ćwiczyła tę sztukę. Zrobiła sobie kawę nie bacząc na późną porę. Teściowa spała już. Chyba. Światło zgasło w jej pokoju. Oczywiście o niczym to nie świadczy ponieważ w każdej chwili może je zapalić. Albo może całkiem po ciemku skradać się po schodach na dół do kuchni i tam buszować podkarmiając psy i cieszyć się, że oszukała synową. Feliks z łóżka oglądał jakiś film. Lubował się ostatnio w sensacyjnych, w których trup się gęsto ścielił z powodu narkotyków, mafijnych porachunków i temu podobnych okropnych historii. Nie mogła na to patrzeć, na taki ponury świat wypełniony złymi uczynkami, złymi emocjami, brudną, szarą energią.  Rozumiała, że w przypadku męża jest to forma odreagowania . Być może przeniesienie – zły to ten, który skrzywdził mnie i moją rodzinę – odgrywało tu rolę i satysfakcję sprawiało zmuszenie złoczyńcy do poniesienia kary za swoje czyny.

Filmy obecnie denerwowały Ingę, jej uwagę zajmowały głównie programy dotyczące najnowszych wydarzeń politycznych, tu szukała nadziei na zmiany w kraju, a tym samym na poprawę własnej sytuacji. Przed spaniem wolała popatrzeć na „Ranczo”, które traktowała jako dobranockę i które mogła „łyżkami jeść w każdych ilościach”. Wcześniej oglądała na dobranoc kulinarne programy Ewy Wachowicz, lecz zmienili godziny emisji i teraz prezentowano programy, których nie lubiła. Inna ewentualność to kanały o kupowaniu i urządzaniu domów,  mieszkań i ogrodów w różnych częściach świata. Musiało to być coś lekkiego, pomagającego zasnąć. Wprawdzie około trzeciej nad ranem budziła się i odtąd złe myśli jej nie opuszczały dopóki nie wstała i nie zajęła się czymś konkretnym, ale przynajmniej zasypiała spokojnie.

Wzięła do ręki paczuszkę listów. Usiadła w fotelu, włączyła małą lampkę. Psy ułożyły się wygodnie do snu tak, aby mieć ją w zasięgu wzroku.  Czytała i czytała i nie wierzyła słowom, które czytała, nie wierzyła w to, co widziała. Kilka razy przebiegła wzrokiem linijki zapisane pismem prababci Anielci Gąski.

Kochana Herminiu!

Długo się zastanawiałam i długo woziłam się z myślą, czy podzielić się z Tobą, córeczko, tym zastanowieniem. Uważam jednak, że moim obowiązkiem jest wyrazić swoje  zdanie w tej delikatnej materii. Jako matka i jako babka mam do tego prawo, prawo miłości do istot najbliższych memu sercu czyli do Ciebie i Lidusia naszego drogiego. Moim zdaniem  powinnaś mu powiedzieć, kto jest jego prawdziwym ojcem. Wiem co odpowiesz. Że prawdziwy to ten, który wychowuje,  a nie ten, który spłodził i uciekł od odpowiedzialności. Mimo wszystko uważam, że powinnaś rozważyć kiedy i w jaki sposób tak ważną informację przekazać. I nie mówię tego przeciwko Czesiowi, bo on dobrym mężem jest dla Ciebie, ojcem dla Lidusia i zięciem dla nas. Tylko, wiesz,  dziecko ma prawo wiedzieć o pewnych rzeczach, tak dla uczciwości. Weź pod uwagę, iż często fakty okazują się być innymi niż domysły, przytrafiają się w życiu różne przypadki uniemożliwiające wykonanie wcześniejszych planów. To nie były spokojne czasy, wiesz przecież. Może chciał wrócić do Ciebie, chciał spełnić obietnicę lecz los mu to uniemożliwił? Rozważ,  tak sobie pomyślałam, może chciał, lecz nie było mu to dane.

Reszta kartki  była urwana. Inga próbowała zebrać myśli. Jak to? Dziadek Czesio nie był jej prawdziwym dziadkiem? Tata miał innego ojca? Jak to możliwe? Dowiedział się o tym czy nie? Jeśli wiedział to dlaczego nic jej o tym nie wspomniał? Nikt jej nie powiedział!  Inaczej by się nazywała. Ciekawe jak. To znaczy, że ten człowiek zostawił babcię Herminę z maleńkim dzieckiem i wyjechał? Albo w ciąży ją zostawił? Ale jak to? Nie wrócił, nie zainteresował się własnym dzieckiem? To przecież nie jest normalne. A może nie wiedział, że babcia w ciąży? Ale… to były inne czasy… Może, jak to dawniej się zdarzało, jego rodzina nie chciała babci przyjąć do swego grona? Zupełnie jak Stefcię Rudecką w „Trędowatej”. Może wysłali go gdzieś daleko, żeby ich rozłączyć? A on się tak dał? Kto to mógł być? Może znajdzie w dalszych  listach coś więcej? Który to mógł być rok? Obracała karteczkę w palcach, oglądała ze wszystkich stron, zdawało jej się, że w postrzępionym rogu znalazła datę. Miesiąc i dzień nie dały się odczytać ale rok chyba był… jak to odczytać…trzydziesty trzeci? Tak, na pewno. Tata miał wtedy dziesięć lat, był ładnym chłopcem, oglądała przecież nieraz stare fotografie.

Ochłonąwszy nieco przeglądała kolejne listy, szukała jakichś konkretnych danych zapomniawszy o rzeczywistości, pogrążona w jakimś dziwnym, nierealnym świecie, ogarnięta pragnieniem odnalezienia jakichkolwiek informacji. Nie czuła zmęczenia, senność  uciekła, czytała i czytała odłożywszy w bezpieczne miejsce list pisany przez prababcię Anielcię. Nic na razie nie znalazła odnoszącego się do niezwykłego odkrycia. Były tu listy wymieniane między babcią Herminą a  prababcią Anielcią oraz listy rodziców pisane już po wojnie, w okresie narzeczeństwa, gdy tata był na praktykach nad jeziorami. Po wojnie kończył szkołę rybacką, dlatego później przez pewien czas pracował jako kierownik chłodni w Łebie, w przedsiębiorstwie rybackim. Gdyby nie tajemniczy list prababci czytałaby je ze wzruszeniem, teraz jedynie pobieżnie przebiegała wzrokiem szukając innych wiadomości.

Wreszcie natknęła się na krótką informację, która nie wiedzieć czemu zwróciła jej uwagę. Prababcia pisała do córki, że była na cmentarzu i odwiedziła grób starego Balickiego, przypomniała przy tym, że w czterdziestym czwartym dostał wiadomość, po której padł jak rażony piorunem i po kilku dniach zmarł. Baby we wsi szeptały sobie na ucho, że kara go dosięgła za wiadomy postępek. Zaintrygowana próbowała jeszcze coś znaleźć na temat, jednak nie udało jej się zaspokoić ciekawości. Krążyło jej po głowie nazwisko, skądś je zna, gdzieś słyszała….nie, nie mogła sobie na razie przypomnieć skąd. Machnęła ręką, może później jej się samo przypomni. Ziewnęła, spojrzała na zegarek zdziwiona, że czas tak szybko przepłynął obok niej, ona tego w ogóle nie zauważyła myślami zanurzona w dawno minione lata.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy