NIEMOCY ciąg dalszy 😫

Ogólnie rzecz biorąc dalej NIEMOC mną rządzi. Oczywiście robię wszystko co uważam za swój obowiązek (no prawie wszystko 😉 ) lecz bez chęci, zapału, energii, czuję ociężałość w ciele i na umyśle też… No, żeby mi się pisać nie chciało, tego jeszcze w tym wcieleniu nie było! Cukier w normie, ciśnienie też, pod górkę wchodzi mi się lepiej, inhalator w pogotowiu pod ręką lecz odpoczywa… cóż się więc dzieje?  Może przyszedł czas na prawdziwe wakacje od myślenia? Nawet mi się nie chce ulubionych podcastów słuchać… Ale jakże nie myśleć i nie przewidywać skoro co chwilę się coś dzieje? Wieczorem MS wyszedł z Szilunią. Nagle  – łoskot w łazience, a w  łazience babcia D. Wpadam nie bawiąc się w ceregiele nie bacząc na żadne normy… I co widzę? Szklana półka od lustra wiszącego nad umywalką… w umywalce… wraz z tym, co na niej było! I tak dużo tam „nie mieszka”, przecież chować trzeba każdą rzecz, bo babcia D. zabiera wszystko co jej w oko i w ręce wpadnie. Tak więc nasze szczotki do zębów, grzebienie, piżamy, ręczniki  itd. są chowane i przed każdym wejściem do łazienki trzeba swoje ze sobą wnosić zupełnie jak dawno temu w domach wczasowych, gdy był jeden prysznic wspólny dla wczasowiczów, a wc na półpiętrze… Ileż to atrakcji dla nas, dzieciaków, było w wypatrywaniu kiedy się zwolni „przybytek ulgi” albo miejsce pod prysznicem i będzie można go zająć. Dzieciakom to nie przeszkadzało, liczyły się wakacje i to nad morzem, plaża, pluskanie się w wodzie, skoki przez fale, zbieranie muszelek i bursztynów… Wracając do rzeczywistości i wczorajszego wieczora. Cud, że szkło się nie rozbiło. Pozbierałam, uprzątnęłam, a babcia D. odlot miała przez pół nocy… Rzecz w tym, że potem o niczym nie pamięta, a nas gryzie… Rano wstała i założyła moją bluzkę, teraz siedzi i się złości, bo nie będzie jadła zupy. A taka pyszna pomidorowa wyszła…

🍀🍀🍀

Zrobiłam na śniadanie ulubioną pastę  – ser biały, tuńczyk z puszki (razem z olejem), cebulka, czosnek, sól i pieprz. Pierwszy raz jadłam (w wersji podstawowej czyli ser i tuńczyk) u cioci Eli (mojej chrzestnej mamy) w Tenczynku. Zawsze ciocię wspominam gdy tę pastę robię 💗 Pojechałam wtedy na 50-tą rocznicę ślubu cioci Halinki 💗 (siostry Eli) i wujka Emila. Byłam drużką na ich ślubie te 50 lat wcześniej, miałam białą sukieneczkę, którą pamiętam, bo materiał miał tłoczone kwiatuszki i podobało mi się to bardzo. Pamiętam też jak dziadek Staszek niósł mnie do domu z wesela, bo usnęłam 🙂 Muszę odszukać stare zdjęcia, bo mam, z tego ślubu.  W ogóle – wzorem Luci – https://pozagranicamipolskialenietylko.home.blog/   – powinnam się wziąć za rodzinne wspomnienia, które zaczęłam spisywać kiedy się Wera urodziła i zarzuciłam niestety 🙁 Póki jeszcze cokolwiek pamiętam trzeba wrócić…

🍀🍀🍀🐶🍀🍀🍀

Słowa prof. Bralczyka o zdychaniu psów wywołały poruszenie w sieci. Pocieszające jest, że wśród ludzi rośnie świadomość, że „zwierzę nie jest rzeczą”, ale jednocześnie wylały z siebie żółć trolle wyzywające przyjaciół zwierząt od  ostatnich i też od „lewaków” co już w ogóle się kupy nie trzyma, bo co ma piernik do wiatraka? Ręce opadają, ileż złości, nienawiści, najgorszych emocji w naszym kraju! Nic dziwnego, że jest tak potwornie podzielony i czy kiedykolwiek uda się zbudować normalność? Wygląda to tak, że dawny zabór rosyjski ciągnie do putina razem z tymi co okradali na potęgę nasz kraj na skalę dotąd niespotykaną, dokładnie niczym najeźdźcy. Ruskich nici i powiązań jest bez liku i zwykły człowiek nie może pojąć, że tak jest naprawdę. Wystarczy posłuchać choć trochę komisji senackiej i Tomasza Piątka, włos się jeży na głowie….

Wracając do zwierząt – bez względu na to co pan prof. miał na myśli – uważam, że dobrze się stało, iż problem stał się tak głośny i „dyskutowalny”.  Kasia Dowbor, która jest mi bliska od czasu, gdy Lucy (moja siostra) opowiadała o niej pracując  w tv i  którą cenię za sposób prowadzenia programu „Nasz nowy dom” (teraz nie oglądam nowych odcinków na YT,  wracam do starych) wypowiedziała się tak, że sama bym lepiej tego nie zrobiła. Cytuję za party.pl

„Długo się zastanawiałam, czy zabrać głos w tak bulwersującej sprawie, jak wypowiedź językoznawcy profesora Bralczyka. Jednak nie jestem w stanie udawać, że nic się nie stało. Stało się!!! Zwierzęta nie zdychają tylko umierają!!! Tak samo czują jak my, cierpią, kochają i umierają jak my! Słowo zdychać jest poniżające, lekceważące i obraźliwe. Trzeba być człowiekiem bez serca i bez empatii, by używać go wobec zwierząt czy ludzi. Mój Benio umarł rok temu i ciągle go opłakuję. Pepe odszedł… umarł i jest w moim sercu. Panie Profesorze, szacunek należy się naszym braciom mniejszym i w tym przypadku w nosie mam poprawność językową.”

Od Ewy –https://mycastle.video.blog/   – dostałam piękną wypowiedź weterynarza. Czytałam ją MS na głos i ryczałam jak bóbr mając w oczach, myślach, sercu naszego Skitusia. MS zresztą też…

… rok temu Skituś razem z Szilunią towarzyszył nam w spacerach…

… Skitulek  uwielbiał wodę, tu w Grajcarku…

… nie pokazywałam wcześniej 💗 Skitusiowa urna 💗 tabliczka z napisem została zafoliowana i zawieszona na Skitusiowym drzewku …

💗💗💗

Czas idzie do przodu, język się zmienia, zmienia się znaczenie słów, np. w staropolszczyźnie „kutas” (wg Słownika Języka Polskiego) to była  «ozdoba z nici, jedwabiu, wełny, sznurka itp. w kształcie pędzla», a co dziś oznacza – nie będę nikomu tłumaczyć. Jeszcze mi się przypomniało, że szlachta „umierała” a chłop „zdychał”… ot, takie sobie niuanse języka i zmiana znaczenia oraz zastosowania na przestrzeni wieków. Gdybyśmy potrafili nie obrażać wszystkich wokół wylewając jad z żółcią zmieszany z powodu własnych słabości, braków itp., to byłby raj na ziemi w naszym przepięknym kraju nad Wisłą. Jest przecież najpiękniejszy na świecie bo mój, moich przodków i moich wnuczek…

Jest piękny co widzę choćby spoglądając ze szczawnickiego balkonu albo idąc z Szilunią na spacer ( MS pilnuje w tym czasie matki). Wczoraj spotkałyśmy młodego jelonka koło Dworku Gościnnego. Spokojnie skubał sobie trawę nie bacząc na tłum ludzi robiących zdjęcia albo kręcących filmiki. Nie dołączyłam się, uwiecznię go w spokojniejszym miejscu i czasie. Dziś wracałam z miasteczka z zakupami i wypatrzyłam go leżącego w trawie. Przechodzący ludzie go nie widzieli, nie szukali, lecz ja wiedziałam, że akurat tu może być. Nie podchodziłam, żeby nie zakłócać mu sjesty i przeżuwania.

… w poniedziałek rano …

Szilunia pozdrawia wszystkich i życzy samych miłych wrażeń 🌞🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 28 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 28

Starając się odprężyć,  zapomnieć o mieczu Damoklesa wiszącym nad głową przez ostatnie trzy miesiące, wdrapała się Inga na strych z planem odszukania pudełka, w którym podczas likwidowania mieszkania po śmierci taty znalazła stosik starych  listów przewiązanych wstążeczką. Wtedy jedynie pośpiesznie rzuciła okiem na kilka karteczek wyjętych losowo z pożółkłych kopert i wszystko razem włożyła do pudełka przyrzekając  sobie wrócić do nich w wolnej chwili. Te akurat karteczki, które wyjęła na chybcika, były zapisane wyblakłym już zielonym atramentem. Tata używał takiego atramentu do wiecznego pióra, dobrze pamiętała, choć była wtedy małą dziewczynką. Pomyślała, że trudno będzie listy  odczytać. Oczy już nie te co kiedyś, okulary nie wystarczą, będzie musiała czytać przez lupę. Do tej pory brakowało czasu, aby do nich zajrzeć, chwilami też miała uczucie, że nie powinna czytać cudzych listów. Wytłumaczyła sobie jednak, że trzeba tak postąpić, ponieważ tylko w ten sposób można ocalić od zapomnienia zapisane chwile życia drogich sercu, bliskich osób.

Odszukała pudełko, wyjęła z niego paczuszkę zawiniętą w wyblakły materiał, związaną równie wyblakłą wstążeczką. Trzymała przez chwilę w ręce jakby ważyła ciężar. Ileż mogą ważyć lata ludzkiego życia, uśmiechy posyłane ku bliskim w chwilach radości, łzy wylane, gdy ból i rozpacz wypełniały serce po brzegi? Gdyby położyć na szalkach wagi nadzieję i miłość oraz daremne oczekiwanie i pustkę, to która szalka pierwsza opadłaby w dół? Oj, Inga, skąd takie myśli. Skup się na konkretach, nie bujaj w obłokach. Ile ty masz lat, szesnaście? Chciałabyś…  Skarciła samą siebie. Poszperała jeszcze w innych pudełkach zawierających pamiątki z mieszkania taty. W pudełku  po butach, w którym były zdjęcia, pod kolorowym papierem w róże zachowującym kolory tylko dlatego, że nie był wystawiony na działanie światła dziennego, ukrywał się zeszyt. Zwykły zeszyt w linie, taki, jakich  używano przed wojną w szkole. Wyjęła delikatnie, żeby nie uszkodzić starego papieru. Coraz bardziej zaintrygowana przysiadła na małym stołeczku zaniesionym na strych, żeby łatwiej było segregować przywiezione ze starego mieszkania rzeczy. Zaplanowała sobie, że stopniowo będzie rozpakowywać karton po kartonie i dzielić zawartość na trzy kupki. Jedna do zostawienia, druga do pozbycia się i trzecia zawierająca przedmioty nad przyszłością których chciała się jeszcze zastanowić. Nie trzeba jasnowidza, by stwierdzić, że trzecia kupka rosła najszybciej. Zanim posortowane rzeczy znalazły swoje miejsce przeznaczenia upływało trochę czasu. Poza tym rozpakowywanie kolejnych kartonów z mniej potrzebnymi rzeczami musiało czekać na swoją kolej ponieważ codzienna rzeczywistość okazała się tak niespodziewana i absorbująca, że mniej istotne sprawy musiały zniknąć z pola widzenia na czas nieokreślony.

Siedząc na czerwonym, plastikowym stołeczku ze wzruszeniem rozpoznała pismo mamy. Na cienkiej, jasnobrązowej okładce, której brzegi postrzępione były wyraźnie przez ząb czasu, ładnie wykaligrafowano: Hala Baberkówna. Inga pomyślała, że dawna forma odmiany nazwisk miała w sobie urok. O ileż ładniej brzmiało Hala Baberkówna niż Halina Baberek, czyli późniejsza Halina Blecharzowa. Tu „B” tam „B” – Inga uświadomiła sobie, że ta litera dziwnym trafem przewija się w nazwiskach jej rodziny. Śmieszny przypadek. Przecież ona po zamążpójściu nazywa się Bednarska, zaś Bogna – Bielawska. Ale numer! Musi o tym powiedzieć Feliksowi, może się zdziwi, może choć na chwilę oderwie myśli od teraźniejszości. Czegoś takiego jeszcze nie spotkała. Oczywiście to nic nie znaczy, poza tym, że ona, Inga, zwróciła na ten fakt uwagę.

Rozmyślania przerwał jej hałas dochodzący z dołu. Aha, koniec laby, zaczyna się dzień, który nie wiadomo co przyniesie. Jest sobota, banki nie pracują, więc nikt nie będzie dzwonił w sprawie kredytu. No przecież! Aneks podpisany, więc chwilowo spokój w tej materii przynajmniej. Jak żyć tylko tą konkretną chwilą? Jak się tego nauczyć? Nie myśleć o poniedziałku, skupić się na dzisiejszym dniu i ani kroku dalej. Boże, przecież tak się nie da! Wstała wcześnie ponieważ się po prostu obudziła. Nie mogła leżeć w łóżku. Wyobraźnia zaczęła pracować podsuwając jej same koszmarne obrazy, wywołując w duszy wrażenie, jakby znajdowała się gdzieś w zamurowanym pomieszczeniu bez możliwości wyjścia. Musiała wstać, zająć się czymś, bo zwariowała by zupełnie. Dostała trzęsionki i łzy płynęły ciurkiem, nie miała nad tym kontroli, fizyczny organizm jej nie słuchał! Dobrze, że wstała. Znalazła mamy zeszyt. Zabierze go na dół, paczuszkę z listami także i będzie miała o czym myśleć. Wykona takie ćwiczenie. Ilekroć złapie się na negatywnych myślach, świadomie przekieruje uwagę na te, te…znaki z przeszłości. O tak, tak można je nazwać.

Usłyszała podjeżdżający samochód. No jasne, skleroza zaczyna się kłaniać, zapomniała, że córka miała rano wpaść na chwilę. Ale tak wcześnie? Zeszła na dół.

– Cześć mamuś, co tam ściskasz w ręce? Chowasz jakiś skarb? – Bogna cmoknęła matkę w policzek.

– A ty skąd tak wcześnie? Myślałam, że będziesz  później. Stało się coś? Gdzie dziewczynki?

– Przecież wcale nie jest tak bardzo wcześnie – uśmiechnęła się Bogna. – Zdążyłam odstawić Honorkę na zajęcia, zrobić zakupy w Auchan i podjechałam, żeby ci je zostawić. Jeśli pozwolisz, wypiję u ciebie kawę i pojadę po młodą.

– A gdzie malutka?

– Z dziadkiem szaleje w sypialni. Nauczyła się samodzielnie schodzić z wersalki i teraz trenuje na waszym łóżku. Tata ją sadza, ona zsuwa się i staje na nóżkach zanosząc się przy tym od śmiechu.

– Aha, słyszę. Potrzymaj – podała córce pudełko. – Zamknę klapę od strychu.

– Co to jest? – Bogna spytała jeszcze raz, wszak odpowiedzi nie uzyskała zadając pytanie po raz pierwszy.

– Nie uwierzysz, córeczko, co ja znalazłam.

– Powiedz wreszcie, bo już mnie ciekawość zżera. Mamuś, skoro tyle czasu spędziłaś na strychu i wcale nie zauważyłaś upływu czasu, to znaczy, że naprawdę coś ciekawego.

– Poszłam po listy, stare listy moich rodziców. Przy okazji, zupełnie przypadkiem trafiłam na coś jeszcze. Zobacz, to pamiętnik mojej mamy – wyciągnęła do córki rękę ze znalezionym skarbem.

– Ojej, mamuś, mogę to przeczytać? Pożyczysz mi? Cienki jest ten kajecik, jutro bym ci go oddała. Pożyczysz? Proooszę – spojrzała błagalnie na matkę, wyraźnie podekscytowana.

Inga zastanowiła się przez chwilę.

– Wiesz co, córeczko? Mam co robić, poza tym cały stosik listów czeka. Wszystkiego jednocześnie przecież nie będę czytać. Dobrze, weź.

– Hurrra! Ale się cieszę! Popatrz, babcia Hala była o wiele młodsza ode mnie pisząc te słowa. Ojej, właściwie niewiele starsza była od Honorci – zerknęła na rok zapisany na okładce. – Coś podobnego, tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy, jeszcze nikt o wojnie nie wiedział, ludzie żyli normalnie, nie przypuszczali, że za rok może ich nie być wśród żywych… – zamyśliła się i westchnęła. – Babcia miała ładne pismo, takie okrąglutkie, zgrabne te jej literki, widzisz? – dodała przeglądając zeszycik.

– Mama miała wyjątkowo ładny charakter pisma. Zresztą, dawniej wszyscy ludzie ładnie pisali. W szkole zwracano uwagę na pismo i prowadzenie zeszytu. Jeśli uczeń nie przykładał się i zeszyt wyglądał niechlujnie, niestarannie to nauczyciel często kazał przepisywać cały zeszyt. U mnie w szkole tak było.

– Jeśli chodzi o pismo, to bardzo żałuję, że nauczyciele nie zwracają na nie uwagi. Dzieci w związku z tym wcale się nie starają, bazgrzą okropnie, nawet moja córka skrobie jak kura pazurem.

– Pewnie dlatego, że głównie stukają palcami w klawiaturę, nie mają okazji wyćwiczyć sobie ręki, żeby ładnie pisać, żeby wyrobić sobie charakter pisma.

– Dziewczyny – zawołał Feliks. – Dziewczyny, chodźcie na kawę. Nie słyszycie jak was Ewelinka woła?

Malutkiej dziewczynce znudziło się schodzenie z łóżka, swoje zainteresowanie przeniosła na schody, spodobało jej się wchodzenie i schodzenie. Dziadek czuł się zmęczony niespożytą energią młodszej wnuczki.

– Muszę usiąść na chwilę – oświadczył. – Wykończyła mnie ta myszka mała. Ale tylko na chwilkę – z miłością patrzył na maleńką kruszynkę, która już do niego dotuptała i przytuliła główkę do kolana.

– Oj, tatuś, dobrze, że zalałeś kawę – ucieszyła się Bogna. – Zaraz muszę jechać po Honorkę.

– To zostaw nam malutką – zaproponował ojciec. – Jedź po Honoratkę i przyjedźcie na obiad, co ty na to, córcia? Przecież Domana nie ma, mówiłaś, że jest na wyjeździe. Mam rację, kochanie? – zwrócił się do Ingi.

– Pewnie, doskonały pomysł – uśmiechnęła się Inga. – Zaraz przygotuję ciasto na naleśniki. Honorcia się ucieszy, ona lubi. Zrobię tyle, żebyś do domu zabrała.

– Właściwie… – zastanowiła się Bogna. – Właściwie może tak być. Zaraz potem pojadę do domu, bo znowu mnóstwo lekcji młoda ma do odrobienia. Mogliby chociaż na weekendy zadawać trochę mniej tym dzieciakom. Poza tym… przecież  mam coś do przeczytania, prawda, mamuś? No to lecę.

– Ewelinko, zrób mamusi pa pa – zwrócił się dziadek do wnuczki.

A gdzież tam, Ewelinka wcale nie zwracała na matkę uwagi. Dodreptała do psiej miski i zachwycona suchą karmą w postaci kulek zamierzała organoleptycznie ocenić jej smak.

Dziadek znajdujący się najbliżej zdołał zareagować błyskawicznie odcinając wnuczkę od kulek. Inga natychmiast włożyła do małych rączek smakowitego biszkopcika odwracając uwagę wnusi od psich kulek i zapobiegając tym samym wybuchowi płaczu.

Wieczorem Bogna uśpiła młodszą córeczkę, starsza czytała lekturę oglądając jednocześnie jakiś film.  Stary zeszyt zapisany kształtnym babcinym pismem kusił i wabił obiecując wyjawienie światu rodzinnych tajemnic.

– Jakie tajemnice – śmiała się Bogna sama z siebie, mimo to czuła miły dreszcz, jakby coś wyjątkowego miało się zdarzyć. – Przecież w naszej rodzinie nie ma żadnych tajemnic.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

A w Szczawnicy…

Wstyd przyznać, ale czuję się jakby coś ze mnie wysysało całą energię. Nie powinno tak być, znam przecież sposoby obrony przed takim działaniem… ale ledwo dycham i już. Upał może trochę ma wpływ mimo iż lubię ciepełko, trudniej mi się oddycha, bo astma, pewnie peselioza się dokłada, tu strzyka, tam boli, puchnie na dodatek… Nie możemy wspólnie wyjść z MS na dłuższy spacer z Szilunią, bo babcia D. ma odjazdy coraz większe i częstsze. Praktycznie co wieczór nadchodzą demony… jakieś napływają nie wiadomo skąd, z krainy przeszłości, z krainy strachów i horrorów, z krainy wyobraźni… któż może to wiedzieć, ona sama biedna nie wie… nie wie, że to nie jest rzeczywistość, że to urojenia chorego umysłu, majaki uszkodzonego mózgu, wytwór czegoś co się łączy z czymś w głowie tworząc dziwne widziadła… W zeszłym roku mogliśmy jeszcze chodzić po Szczawnicy i okolicy odwiedzając ulubione kąty. Jeszcze Skituś był z nami, wprawdzie cierpiący chwilami, ale i szczęśliwy też. Po operacji mieliśmy nadzieję, że jeszcze z nami pobędzie dłuższy czas… Niestety, los zarządził inaczej. Operacja była 19 września, za Tęczowy Most odszedł 10 grudnia. Brakuje kochanej mordulki, tym bardziej, że w bloku obok mieszka posokowiec i widzimy go codziennie… Tym bardziej, że ludzie się zatrzymują pytając gdzie drugi piesek… Tłumaczę  i oczywiście łzy w oczach…

… to było w zeszłym roku w Parku Górnym, widać z przodu Modrzewie

Dość marudzenia, widok z balkonu jak zawsze jest wspaniały, Szilunia daje radę, na zmianę z MS chodzimy na spacery. MS – jeśli stan matki jest akurat na tyle dobry, że da się ją wyprowadzić z domu – wsadza ją do samochodu i zawozi nad Grajcarek. Tam po płaskim przez kawałek promenady czasem przechodzi, ławeczki są więc usiąść może w każdej chwili. Ja w tym czasie zabieram rzeczy do prania, podmieniam ubrania na świeże, robię kontrolę zawartości kieszeni znajdując różności np. cukierki lub papierki po nich, ciastko, kawałek bułki, zapisane karteczki z różnymi tekstami (co się akurat pojawiło w chorej głowie)…

… zachód słońca z balkonu widoczny …

🍀🌞🍀

Miałam nie marudzić przecież. Słuchajcie, najfajniejszą sprawą było spotkanie z Jotką i jej Małżonkiem!   https://paniodbiblioteki.blogspot.com      Udało się wyjść, zostawić babcię D., a po powrocie zastać ją całą i mieszkanie nie zrujnowane doszczętnie 😊 Wprawdzie padał deszcz kiedy wyszliśmy z domu, nie muszę mówić jak wygląda zmokła kura 😊 właśnie tak wyglądałam 😊 ale co tam. Umówiliśmy się pod Wiewiórem (figura kwiatowa) i bez trudu się poznaliśmy. Ja – choć dzikus z natury – nie miałam żadnych oporów ani tremy przed spotkaniem, przecież ludzie, którzy „znają Józefa” zawsze się porozumieją. Spędziliśmy miło czas pod parasolem U Jacaka, gdzie dają dobrą kawę i szarlotkę. Dla Szilki zawsze mam przegryzkę przy sobie (poza woreczkami na wiadomo co 😉 ) więc i ona miała chwilę dla siebie. Staraliśmy się z MS sugerować najpiękniejsze miejsca do zwiedzania  i trasy do przejścia w tak krótkim czasie jakim dysponowali Jotka z Małżonkiem. Dawniej i my wpadaliśmy dosłownie na kilka dni starając się zobaczyć i zwiedzić jak najwięcej, więc dokładnie wiem jak trzeba się sprężać oraz wybierać czas i miejsce. Nie ma to tamto 😃 Odpoczywać można po powrocie do domu oglądając fotografie zrobione podczas urlopu i wspominając przeżyte chwile.

… z tyłu za nami to Englander

U Jacaka pod parasolem deszcz nie był straszny …

Jotka z Małżonkiem czas spędzali bardzo intensywnie. Wiem, bo pisała gdzie byli, gdzie są i gdzie będą 🙂  Bardzo cieszę się z naszego spotkania,  to wspaniała sprawa poznawać osobiście fajnych ludzi znanych z blogów. Potwierdza się stara prawda, że intuicja wie najlepiej jak wybierać, tylko trzeba jej dać dojść do głosu i słuchać podpowiedzi 🙂

… Wiewiór z boku widoczny i Szileczka z MS …

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa. Pozdrawiam serdecznie, życzę udanego weekendu i do następnego … 💗🌞🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 12 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 27

Trafiła Inga pewnego razu na serial „Drwale i inne opowieści Bieszczadu”. Spodobał jej się i z przyjemnością oglądała, jeśli tylko udało jej się natrafić ponownie na jakiś kolejny albo wcześniejszy odcinek. Przepiękna przyroda przykuwała wzrok, ciekawe typy ludzkie, nie spotykane już nigdzie więcej budziły zaciekawienie. Mówili o sobie „bieszczadzkie zakapiory”, byli wśród nich ludzie o różnym wykształceniu i umiejętnościach, poglądach i wyznaniach, od artystów poprzez wyznawców jogi do rzemieślników. Był poturbowany swego czasu przez niedźwiedzia  fotograf czatujący z aparatem w czatowni na dzikie zwierzęta, byli zbieracze runa leśnego, palacze wypalający węgiel drzewny i drwale – przewijał się korowód nieprzeciętnych, zadziwiających  postaci. Inga chłonęła świat widoczny na ekranie. Zapamiętała sens wypowiedzi jednego z bohaterów, który przyjechał do Leska z wybrzeża. Był tu przez jakiś czas, żył w Bieszczadach, chodził po górach, potem wrócił nad morze. Okazało się, że już nie mógł tam żyć, dusił się, brakowało mu zielonej przestrzeni i musiał wrócić w Bieszczady. Inga rozumiała tego człowieka. Kiedy była młodą dziewczyną uwielbiała jeździć nad morze, smażyć się na plaży na brąz, żeby zaimponować opalenizną po powrocie. Marzyła przez cały rok, żeby latem paradować po nadmorskiej promenadzie w ładnej sukience. Razem z Feliksem – gdy już zostali parą – zaczęli jeździć w góry. Odwiedzili Szklarską Porębę, Wisłę, Szczyrk, Krynicę, Szczawnicę, wszędzie było tak pięknie, że straciła chęć by jechać nad morze, gdzie teraz wydawało jej się nudno i  monotonnie. W górach co krok jest inny widok, inny wymiar, cudowne piękno otwiera się przed zachwyconymi oczyma wędrowca. Polubiła górskie wędrówki i już nic nie sprawiało jej takiej przyjemności… Zwróciła uwagę na ekran porzucając wspomnienia. Skończyła się przerwa na reklamę.  Słuchała dalej słów człowieka, który z przejęciem opowiadał, że była niegdyś w tym miejscu wioska tętniąca życiem, było tak zwanych kominów (czyli domów) osiemnaście, tartak był, nawet  kolejka dochodziła ale banderowcy wszystko spalili, ludzi wymordowali… Słuchała opowieści z natężoną uwagą. Oj, coś za często od jakiegoś czasu docierały do niej informacje o rzezi, o tamtych okrutnych czasach i wydarzeniach. Dziwne. Skąd takie skojarzenia?

Następnego dnia  znów usiadła przy komputerze. Wygospodarowała dla siebie wolną chwilę, więc z czystym sumieniem mogła spędzić trochę czasu sama ze sobą, oddając się własnym przyjemnościom. Stanowiły owe chwile jedną z możliwości oderwania się od codziennych spraw, jakby wyjrzenie przez okno na szeroki świat. Lubiła wchodzić na strony dotyczące ogrodów, wnętrz mieszkań, wciągnęła ją też tematyka ezoteryczna pozwalając na chwilę odfrunąć w inne klimaty, odpocząć od realu, choć w części zregenerować swój organizm, zapomnieć o problemach. Zainteresowała się również genealogią, sprawdzała informacje, szukała znajomych, członków rodziny, miała świetną zabawę, która pochłaniała całą jej uwagę przez ten czas.

Była z siebie dumna, bo Honoratka ją pochwaliła.

– Widzę, babciu, że robisz się nowoczesna – oznajmiła podczas pobytu u dziadków.

– Staram się, kochanie, żeby ci nie przynieść wstydu.

– No co ty, babcia, ty nawet całkiem niezła jesteś – stwierdziła wnuczka. – Poczęstuj się chipsem – podsunęła torebkę.

– Przecież się odchudzam – zaprotestowała Inga.

– Weź chociaż jednego. Nie chcesz? To znaczy, że mnie nie lubisz.

– Przecież mówię, że się odchudzam.

– Wolisz się odchudzać niż mnie lubić?

Skusiła się rozbawiona. Honoratka pod nos podsunęła torebkę.

– Czujesz jak pachną? Najlepsze na świecie chipsy z papryką. Weź sobie jeszcze.

– Przestań mnie kusić.

– Powąchaj jaki zapach, zobacz jaki kolor. Jeszcze jest cała nietknięta torba – podskakiwała to na jednej nodze to na drugiej.

– Och ty, kozo jedna!

Pochwały wnuczki przyniosły dodatkową korzyść poza dumą babci. Inga przełamała niechęć do sprzętu elektronicznego i poddając się ciekawości z przyjemnością nurkowała coraz śmielej w necie.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

” Babie lato i kropla deszczu” – 26

    Dziewczyny pojechały do Szczawnicy. Czas pobytu przeleciał jak z bicza strzelił. Ferie przecież trwają zaledwie dwa tygodnie, a jeśli odliczyć podróż w obie strony –  czas kurczy się jeszcze bardziej. Wróciły zadowolone, zachwycone miasteczkiem, okolicą oraz napotkanymi ludźmi. Honoratka zaśmiewała się opowiadając jak mama próbowała w parku zjeżdżać z górki i nie mogła, bo – jak się okazało –  usiadła nie na tę stronę ”jabłuszka do zjeżdżania” co trzeba. Poza tym zdradziła babci, że były wszystkie na koncercie w Muzycznej Owczarni, Ewelinka też. Spała sobie spokojnie u mamy jak jej się zachciało wcale się niczym nie przejmując. Uprzedziła, że to tajemnica i jeśli babcia się wygada, to ona już nigdy babci nic nie powie. Tak więc Inga zdusiła w sobie słowa krytyki pod adresem córki tłumacząc tej Indze, którą widziała w lustrze, że nie powinna się wtrącać ponieważ młodzi mają teraz inne poglądy na chowanie dzieci.

– Cudnie tam jest – mówiła Bogna. – Z chęcią pojechałabym jeszcze raz kiedy będzie ciepło i zielono. Wtedy to dopiero muszą być piękne widoki – rozmarzyła się.

– Z całą pewnością – zgodziła się Inga. – Pieniny są przepiękne o każdej porze roku lecz ja najbardziej lubię wiosnę, tata zaś…

– Co tata? – włączył się Feliks prowadząc za rączkę Ewelinkę ciągnącą go w stronę psich misek, które wciąż pozostawały obiektem jej zainteresowania.

– Mówię, że najbardziej lubisz góry jesienią ze względu na kolory – wyjaśniła Inga przejmując wnusię, która usiadła na podłodze stosując bierny opór, mając w główce z całą pewnością gotowy plan dotarcia do psich kulek, sprytna bowiem szkrabusia była niesłychanie.

– Mama ma rację, najbardziej podobają mi się jesienne kolory – odpowiedział.

– Ja wolę wiosnę – uśmiechnęła się do sprytnej córeczki Bogna. – Jesień jest piękna, ale niesie ze sobą smutek. Wiosna za to jest pełna radości i nadziei. Na wiosnę zapraszał nas taki starszy pan, emerytowany leśnik, którego poznałyśmy na promenadzie nad Grajcarkiem.

– Wyglądał zupełnie jak taki jeden dziadek z reklamy, miał siwe włosy i duże wąsy. Ewelinka najpierw się go przestraszyła, a potem ciągnęła go za te wąsy – wtrąciła Honoratka. – A on się z tego śmiał i mówił, że chciałby mieć takie wnuczki jak my. I ja mu obiecałam, że jak przyjedziemy to go na pewno odwiedzimy.

– To ja ci już nie wystarczam jako dziadek? – zażartował Feliks. – Nowego dziadka ci się zachciewa?

– No nie, dziadku, ty jesteś super dziadek…

– Twoje szczęście – żartobliwie pogroził roześmianej wnuczce.

– … ale pan Horacy to taki pradziadek, ty jesteś przy nim całkiem młody.

–  To mi się podoba – oświadczył zadowolony. – Nie spodziewałem się, że od wnuczki usłyszę taki komplement.

– No właśnie, bo pan Horacy wyglądał jakby miał sto pięćdziesiąt lat, a ty tylko sto – wyrwało się Honorci.

– I po co ci było? – śmiała się Inga. – Ale co za imię, naprawdę Horacy?

– Tak,  naprawdę. Nazywa się Horacy Balicki, mówił, że w jego rodzinie wszyscy mężczyźni  nosili imiona zaczynające się na literę „H”. Taka tradycja rodzinna. Jego ojcem był Hieronim, dziadkiem Hipolit, pradziadkiem Herbert a stryjem Honoriusz.

– Wtedy ja się pochwaliłam, że twój tata, babciu, czyli pradziadek Lidek też miał na imię Hipolit – oznajmiła Honoratka. – Jemu się bardzo podobało moje imię, że też na „H”, jego córka ma na imię Hortensja. Kiedyś to takie dziwne imiona nadawali dzieciom – skrzywiła się z niesmakiem. – A najgorsze to Józef i Ignacy, okropne. Jak można do małego dziecka w wózku mówić: Józefie? Myślałam, że się posikam ze śmiechu jak usłyszałam…

– Kwestia gustu, skarbie – wtrąciła Inga. – Moda się zmienia na wszystko, na imiona też. Jeszcze niedawno Brajany, Andżeliki były w modzie, a teraz jest nawrót do starych imion. Wy macie piękne imiona.

– Dobrze, że rodzice nie wymyślili jakiegoś głupiego – mruknęła nastolatka. – Ale pan Horacy był fajny. Opowiadał o zwierzętach, o roślinach, obiecał, że jak przyjedziemy następnym razem to nas zaprowadzi w różne ciekawe miejsca. On wszystkie zna…

– Wszystkich nie może znać – z powątpiewaniem odezwała się Inga.

– Może – z przekonaniem odrzekła Honorcia. – On pracował w Pienińskim Parku Narodowym więc wszystkie zna.

– Chyba, że tak – zgodził się Feliks. – Jak pracował to może znać.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Ptasia przygoda

Było to 26 czerwca, zaczęłam wtedy pisać i nie dane mi było dokończyć, ale już jestem 🙂

Lato w pełni, pogoda jak w połowie wakacji a one dopiero się zaczęły. Ranki są przecudne, obłędny zapach zieleni, niesamowite jej odcienie, kolory kwiatów, zapachy, rosa na trawie – to uwielbiam całym sercem, całą duszą i nie wiem czym jeszcze, ale na pewno wszystkim 😊 Idziemy z Szilunią na pierwszy spacer przed szóstą rano, przechodzimy sobie przez lasek, wracamy ulicą. Zaraz za bramą – wciąż nie posiadam się z radości, że ją mam 😊 –  zdejmuję suni „ubranko”, daję śniadanie, robię kawę dla siebie i siadamy w ogródeczku. To znaczy ja siadam, ona się kładzie na trawie. To są prawdziwe chwile szczęścia 😊 Lapek bez prądu nie działa, toteż i wpisów nie mam jak i kiedy robić, bo kiedy rodzinka wstanie to trzeba „życiówki” dopilnować. Czasem jednak coś przerywa błogie chwile spokoju…

W środę rano zadzwoniła opiekunka Franka. Przeraziłam się, że coś się stało z Franusiem, bo nie spał u nas. Zdenerwowana i przejęta była faktycznie, ale nie z powodu Franka. To Balbinka okazała się winowajczynią. Balbinka jest czarną, drobniutką koteczką i… przyniosła do ogródka małego ptaszka, takiego jeszcze nielota. Zauważył to starszy synek, prawie trzylatek, zabrał „zdobycz” kotusi i koniecznie chciał się z ptaszkiem  bawić, włożyć do autka, wozić i robić wszystko co taki szkrab zrobić może. Drugi maluszek dopiero raczkujący też wymaga bezustannej uwagi – w rezultacie szaleństwo pełne. Poszłam na ratunek i zobaczyłam malusieńkie pierzaste stworzonko skulone w kącie pudełka. Wzięłam w rękę, czułam bardzo silne bicie maleńkiego serduszka przerażonego stworzonka. Zabrałam do domu, zawołałam MS, jednocześnie próbowałam maleństwo napoić i nakarmić. Czym? Co wykorzystać? W międzyczasie ptaszeczek się uspokoił, wtulił się w moją rękę i właściwie to mógłby tak siedzieć maleńki ptaszeczek, ale… MS wreszcie dodzwonił się do jakiegoś ośrodka ratującego zwierzaki i dowiedział się, że tylko w ZOO znajduje się ptasi azyl i tam trzeba jechać. Cóż było robić. Wzięłam pudełko, zrobiłam w nim dziurki, całe mnóstwo dziurek, wyścieliłam i MS pojechał. Najpierw po drodze wdepnął do weterynarza (obcego, nie naszej weterynarki), tam powiedzieli, że trzeba było zostawić… No, jasne, w szponach kotki, nielota nie umiejącego jeszcze samodzielnie jeść ani pić! Z palca dawałam mu po mikroskopijnej ilości wody do dziobka, żeby się nie odwodnił… Pojechali dalej.  Wkrótce MS zadzwonił. Okazało się, że w pudełku ptaszeczek nabrał wigoru, zaczął ćwierkać. MS zaparkował, ptaszeczek wyskoczył z pudełka i uciekł na trawę. MS za nim, wreszcie go dopadł. W aucie ptaszeczek nagle wskoczył pod kierownicę i gdzieś zniknął w dziurze. Co robić? Przecież się ugotuje! Znaleźć MS nie mógł uciekiniera, czekał więc mając nadzieję, że się sam wydostanie z kryjówki. Jak się okazało przeczucie miał dobre. Po jakimś czasie maluch zaświergotał i pokazał się. MS zamarł w bezruchu nie chcąc go spłoszyć i dopiero gdy wskoczył na kierownicę (ptaszek, nie MS) udało się maluszka złapać i wsadzić do pudełka. Z tym „towarem” obszedł całe ZOO w kółko i wreszcie trafił na miejsce. Ptaszeczka odebrano, MS papiery wypełnił i wrócił umęczony upałem ale zadowolony, że jedno maleńkie stworzonko udało się uratować. Na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że jest cały i zdrowy, samodzielnie jeszcze nie je, dostał antybiotyk przeciw pasożytom i ogólnie jest w dobrej formie. Tak się zakończyła ptasia przygoda 😊

W tym czasie pilnowałam babci D., wiadomo, trzeba. Ostatni jej numer – wróciliśmy wieczorem z Szilunią, babcia D. już niby spała, a tu się okazało, że włączyła pustą pralkę! W jaki sposób były dwie temperatury jednocześnie (40 i 60 stopni) tego nikt nie wie. MS zredukował ilość płukań i wirowanie, ale temperatury się nie dało. Bałam się, że nowa pralka padnie trupem, na szczęście przeżyła. Teraz wyłączamy z kontaktu idąc z Szilunią, bo tylko właściwie wtedy wychodzimy razem. W każdym innym przypadku osobno musimy sprawy załatwiać, a kiedy ostatni raz byliśmy wspólnie w sklepie to nawet nie pamiętam.

… mazurek jestem, uratowały mnie takie jakieś ludzie 🙂…

Mam ciekawostkę dla Małgosi –    To przeczytałam (toprzeczytalam.blogspot.com)                W lipcowym numerze Nieznanego Świata jest duży artykuł o Pradze, w której Małgosia jest zakochana przeogromnie 💗😃, z kolei w czerwcowym – o Krakowie.

Na szczęście i dobry nastrój – że są dobrzy ludzie na świecie opiekujący się skrzywdzonymi istotami – pieski z Ducha Leona 💗💗💗 Pięknego weekendu wszystkim obecnym i wielkie dzięki za odwiedziny 🙂💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 27 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 25

    Pod koniec stycznia nasypało mnóstwo śniegu. Bogna z dziewczynkami przyjechała do matki. W osiedlu obok placu zabaw była usypana górka, z której maluchy mogły zjeżdżać na małych saneczkach, albo na własnych pupach, co się nieraz kończyło podarciem spodni. Honoratka sadzała szkrabusię na saneczki przed sobą i jechały zaśmiewając się pełne radości. Malutka uwielbiała starszą siostrę. Tuptała do drzwi gdy Honorcia wracała ze szkoły i opowiadała jej po swojemu jakieś historyjki. A na śniegu to dopiero była wspaniała zabawa! Białego puchu nasypało tyle, ile powinno być w święta, nagle świat zrobił się piękny, czysty, jasny.

– Dziewczyny, wystarczy – zarządziła Bogna. – Idziemy do dziadków, macie przemoczone rękawiczki, nie chcę, żebyście się przeziębiły. Wracamy.

Uszczęśliwione dziewczynki, rozgrzane, rozbawione przywitały się z babcią Ingą.

– Mamuś, co się dzieje? Przecież widzę, że oboje z tatą się czymś gryziecie. Znowu coś nie tak z bankiem?

– Wolałabym ci nie mówić, ale – oczy Ingi napełniły się łzami – nie mam już chwilami siły. Wiesz, tata się bardzo denerwuje całą sytuacją, babcia nic nie rozumie, a ja jestem między młotem a kowadłem.

– Czyli nie macie pieniędzy?

– Teoretycznie mamy…

– Mamo! Z teoretycznych pieniędzy nie da się spłacać kredytu.

– Wiem, wiem, komornik od Budowlańczyka nie potrafi się sprężyć i stąd cały problem.

– Chciałabym wam pomóc. Powiedz jak…

– Jakoś będzie córeczko.

– Pewna jesteś?

– Nie…

– Może pożyczkę jakąś byśmy wzięli, żebyście sprawę mogli założyć – głośno myślała Bogna.

– Aż boję się myśleć jak tata mógłby przyjąć podobną propozycję, nie wiem jak mu coś podobnego zaproponować…

– Spróbuj przynajmniej, mamuś, proooszę…

– Dobrze, obiecuję – westchnęła zrezygnowana.

Obiecała, lecz reakcja męża przeszła jej oczekiwania, nawet te najczarniejsze.

– Wszyscy mają wiedzieć, że nie podołałem? Mają myśleć: stoczyłeś się gościu i jesteś na dnie?! Co z tego, że frank podrożał, że mi zabrali emeryturę, że nie moja wina?  Jestem zerem, rozumiesz?  To ja przed swoją rodziną kryję wszystkie problemy, a ty co? Może jeszcze informację na afiszu wywieś!

Znowu nie mogła nic w domu ze spokojem zrobić, wciąż mrok spowijał jej duszę. Jak w tej sytuacji odnaleźć radość, jak cieszyć się z każdej czynności? Dawniej cieszyło ją wszystko, że słońce wchodzi przez okno do pokoju, że ptaszek skoczył na taras, że zakwitła pelargonia, którą udało się przechować przez zimę, że można patrzeć na zieleń, na niebo, na cały piękny świat, który jest jasny, radosny, przyjazny, cudowny. Tak było. Teraz jest odwrotnie. Tamtego świata nie ma. Jest inny, ciemny, zły, nieprzyjazny, groźny, z każdego kąta strach i obawa wychodzą, codzienne towarzyszki…

Po obiedzie wyszła z psami na spacer, dziewczynki pojechały do siebie. Cicho zrobiło się, wiatr usnął gdzieś w gałęziach ośnieżonych drzew i nie zrzucał białych, puchowych czap. Było pięknie. Na białym tle ciemne psy były doskonale widoczne. Dołączył do nich jeszcze jeden czarny cień, rozszczekany, wesoły, chętny do zabawy.

– Cześć, witaj Zaderko – pogłaskała Inga sunię. – Dobra Zadra, dobra sunia, rozruszaj tę moją grubą psicę, może trochę schudnie. – Zorka, idź biegać, no, rusz się trochę ty leniwa babo…

– Dlaczego przezywasz moją sąsiadkę? – zapytała ze śmiechem Sabina zbliżając się do Ingi.

– Bo jej się wcale nie chce ruszać, a wygląda już jak baleron na czterech  cienkich patykach.

– To po co dajesz jej tyle jedzenia?

– Ja?  Dopiero byś się dziwiła gdybyś zobaczyła ile ja jej daję.

– Rozumiem, że babcia. A jak ona się czuję? Dawno jej nie widziałam.

– Bo nie chce nigdzie wyjść. Jak było ciepło to chociaż czasem do ogródka wyszła. Teraz nie rusza się wcale, na rowerek nie wsiądzie choć stoi i sam się prosi, żeby na nim pojeździć. Ona by najchętniej leżała.

– To akurat nie jest najlepsze… – zastanowiła się Sabina. – Ruch jest niezbędny do utrzymania jakiej takiej formy.

– Mnie to mówisz? Przecież wiem. Toteż kiedy pyta co ma do roboty, to mówię, że jeszcze nie zamiatałam. Nastęka się przy tym, najęczy, ale przynajmniej schyli trochę i porusza. Ale garnek wczoraj prawie spaliła, zamiast pod czajnikiem włączyła płytę pod pustym garnkiem. I oczywiście się wypiera, to nie ona, grzejnika też nie rusza, wanny nie zatyka, wszystko robi się samo. Aha, a wczoraj znowu połknęła tabletki jakie były na stole, moje i Felka też. Wiesz, przygotowuję każdemu porcję do łyknięcia po śniadaniu i ona je hurtem zgarnęła. Szczęście, że swoje na ciśnienie Felek wziął wcześniej, bo serce by jej chyba stanęło. Tabletki na prostatę jej na pewno nie zaszkodziły po jednorazowym zażyciu – zaśmiała się,  a Sabina jej zawtórowała.

Zorka przyniosła patyk zachęcając panią do zabawy. Sabina rzuciła, sunia pobiegła za nim, przyłączyła się  Zadra usiłując odebrać zabawkę. Zadzior zawzięcie obwąchiwał niezwykle interesująco  pachnące miejsce.

– Nie tak miało wyglądać moje życie na wolności czyli na emeryturze – odezwała się Inga. – To miał być najcudowniejszy okres w życiu, bez stresów, bez problemów. No, bez większych problemów, wiadomo, że całkiem bez nich życie jest niemożliwe. W każdym razie wypełnione radością i miłością.

– Wiesz, ja się przyzwyczaiłam przez całe życie, że nigdy nie jest tak, jakbyśmy chcieli. Potem nieraz się okazuje, że na całe szczęście.

– Owszem, bywa, lecz w tym przypadku szczęścia żadnego nie widzę, w najdalszej nawet perspektywie.

– Mówią, że jak los zamyka drzwi to otwiera okno.

– Teraz już nie przelezę przez żadne okno. Stawy mnie bolą, mięśnie wysiadają, na rękach się już nie podciągnę więc jak przez to okno mam wejść?

– Co ci poradzę w tej sytuacji – smutno pokiwała głową Sabina. – Komornik mógłby się wreszcie sprężyć, nam też bardzo przydałyby się odzyskane od Budowlańczyka pieniądze.

– To kolejny powód zniechęcający człowieka do życia. Nie możesz odzyskać swojego, ale stracić w każdej chwili możesz wszystko co tylko jeszcze zostało. – ponuro stwierdziła Inga.

– Anatol się okropnie denerwuje oglądając telewizję, a nie mogę go odciągnąć. Tak się zagłębia w te polityczne problemy, że nie wiem już co z nim robić – Sabina rzuciła patyk  przyniesiony przez Zadrę.

– Feliks tak samo. Ma powody, oboje mamy, ale przecież żyć trzeba bez względu na rządy, a nawet na przekór nim.

– O, toś dobrze powiedziała – uśmiechnęła się Sabina.

– Sprzątać trzeba, gotować trzeba, dziećmi się zajmować. Żal największy mam o to, że te rządziciele cholerne zniszczyły mi życie rodzinne. Mąż tylko przed komputerem siedzi całymi dniami i wciąż ma nadzieję, że ugra, zarobi i uratuje nas wszystkich. Całkiem się zatracił w tym wirtualnym świecie. Mówiąc szczerze jestem przerażona.

Feliks jednakże nie przez cały czas przebywał w nierzeczywistym świecie. Wciąż szukał sposobu ratunku. Porozumiał się z kancelarią adwokacką, jedną z wielu już, która oferowała swoje usługi  kredytobiorcom mającym kredyty we frankach szwajcarskich. Dowiedział się, że gdyby w tej chwili wytoczył sprawę, miałby problem rozwiązany ponieważ albo umowa uznana zostałaby za nieważną, albo bank musiałby zwrócić nadpłacone pieniądze. W obu przypadkach sytuacja byłaby korzystna. Niestety, aby założyć sprawę sądową potrzebne są pieniądze. A tych nie ma skąd wziąć. Gdyby komornik wreszcie wykonał swoją powinność sytuacja zmieniłaby się diametralnie. I znowu niestety – komornik w maju zeszłego roku złożył w sądzie papiery dotyczące przystąpienia do licytacji nieruchomości Budowlańczyka i nic. Sądy są zawalone sprawami po wszystkich „dobrych” zmianach i wszystko się opóźnia dużo bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Pozostała jedna jedyna droga – ponowna próba restrukturyzacji kredytu. Odmowna decyzja już przyszła. Wpłacił teraz tylko ratę kapitałową, bez odsetek i czekał aż odezwie się ktoś z działu windykacji. Wreszcie się doczekał. Po dwóch miesiącach udało się sfinalizować sprawę i podpisać aneks. Sukces polegał też na tym, że udało się matkę dowieźć do placówki, przecież we trójkę musieli złożyć podpisy na dokumentach.

– Kotuś, przez rok będziemy mieli gdzie spać – powiedziała Inga gdy wrócili do domu radośnie witani przez psy.

Teściowa nie zapytała się o nic, nie wykazała najmniejszego zainteresowania, kompletnie żadnego. Inga zaś czuła się potwornie zmęczona. Zapewne dlatego, że pomału zaczęło z niej schodzić napięcie trzymające ją od trzech miesięcy. Jakby była balonikiem przekłutym cienką igłą, z którego z cichutkim sykiem schodzi powietrze. Dziurka jest tak malutka, że trudno ją znaleźć, żeby załatać i zapobiec dalszej ucieczce powietrza czy raczej – należałoby powiedzieć – siły życiowej. Ale… przecież będzie dobrze, musi!

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 24

Styczeń okazał się ciepły, mrozu właściwie nie było tak dużego, żeby trzeba było dodatkowo dogrzewać mieszkania.. Dzięki temu Inga, Kasia i Sabina cieszyły się, że oszczędzą drewno i zostanie zapas na przyszły sezon. Feliks odkręcił grzejnik w przedpokoju i oparł w sypialni o ten zepsuty. Działał, dzięki czemu było ciepło. Wielkich mrozów nie zapowiadał żaden prezenter pogody na żadnym kanale telewizyjnym.

U Sabiny zadzwonił domofon. Wyjrzała przez kuchenne okno, zobaczyła Kasię stojącą przy furtce. Nacisnęła guzik, furtka zapiszczała, sąsiadka otworzyła i weszła do ogródka. W domu rozszczekała się Zadra.

– Jak miło, że się cieszysz na widok ciotki –  przybyła witała się z sunią na progu.

– Wchodź szybciej, bo zimno leci do środka – przynagliła Sabina. – Zadra, nie męcz ciotki. Napijesz się kawy?

– Ja czy ona – z uśmiechem Kasia wskazała na Zadrę zadowoloną z ciotczynych głaskanek.

– Chyba ty, ona i tak jest bez przerwy pobudzona, nie wiem co by było po kawie – powiedziała Sabina. – Moim zdaniem ona ma ADHD, ale niech sobie ma, i tak ją kocham. Co cię sprowadza przyjaciółko droga, sympatia czy interes – przymrużyła oko.

– Można powiedzieć, że  dwa w jednym. Jagienko, mówiłaś, że chcesz pojechać w góry – zwróciła się do córki sąsiadów schodzącej po schodkach do salonu.

– Jeszcze nie wiem gdzie bym chciała. Na pewno tam, gdzie nie ma tłumu ludzi, a teraz pewnie wszystkie miejsca są zajęte.

– Powiem ci – poradziła Kasia, – jedź do Szczawnicy. My teraz nie możemy. Ty mogłabyś pojechać, przy okazji wyłączysz ogrzewanie jak będziesz wyjeżdżać, żeby niepotrzebnie nie nabijać licznika.

– Nieee, przecież to kłopot…

– Dziewczyno, jaki kłopot? To byłaby przysługa z twojej strony.

– Właściwie, córeczko, przecież miałaś ochotę wyjechać…

– Noo, będziesz miała taką okazję – patrzyła jej w oczy Kasia. – Skuś się, nie pożałujesz.

– Właściwie… chyba mnie przekonałyście – uśmiechnęła się Jagna. – Ale tak sama mam pojechać w obce miejsce? Co innego w hotelu…

– Wiesz co? A może zaproponuj Bognie. Razem z dziewczynkami mogłybyście pojechać, ferie zaraz będą, zmienicie klimat, dzieciaki powietrza trochę złapią.

– Pomyślę, pogadam z nią. Może to i dobry pomysł jest.

Poszła do swojego pokoju, włączyła laptopa jednocześnie dzwoniąc do Bogny.

– Bogna, cześć kochana, słuchaj uważnie. Moja mama z panią Kasią wpadły na pomysł, żebyśmy na ferie pojechały do Szczawnicy, ty z dziewczynkami i ja.

– Do Szczawnicy? Czemu? – zdziwiła się Bogna.

– Do jej mieszkanka. Przecież ma w Szczawnicy, dlatego. Potem mamy wyłączyć ogrzewanie jak będziemy wyjeżdżać.

– Zaraz, muszę pomyśleć, zaskoczyłaś mnie – zastanowiła się Bogna. – Oddzwonię za chwilę, Dobrze?

Pomyślała i zadzwoniła do matki.

– Córeńko, nie zastanawiaj się ani chwili – odpowiedziała Inga na pytanie córki. – Nie martw się o nas, przecież nic złego się nie dzieje. Tata jest w zupełnie dobrej formie, z babcią jest jak jest, inaczej nie będzie. Chyba, że gorzej, więc korzystaj póki jej stan jest w miarę stabilny i spokojnie dajemy radę.

– A jak ty się czujesz?

– Już mi właściwie przeszło, lepiej się czuję i z psami nawet dziś z tatą wyszliśmy razem. Poza tym przecież dlatego dotąd nie chciałam was tutaj widzieć, żeby dziewczynki czegoś ode mnie nie złapały. Nie wiem czy to zwykłe przeziębienie czy grypa była, ważne że się nie zaraziły. Córeńko, masz okazję to wyjedź z dziećmi, powietrza trochę złapią, dobrze im to zrobi.

– To prawda, tam jest dobry klimat, uzdrowisko przecież słynie jako skuteczne przy chorobach dróg oddechowych.

Bogna przemyślała jeszcze raz wszystkie za i przeciw, zastanowiła się i zadzwoniła do przyjaciółki.

– Słuchaj, zastanowiłam się i przyjmuję twoją propozycję. Jestem za, a nawet nie przeciw – zaśmiała się.

– Hurra! – krzyknęła Jagna. – Skoczę do pani Kasi. Podziękuję i porozmawiam z nią, potem do ciebie oddzwonię.

Zadowolona spojrzała w laptop, odszukała oficjalną stronę Szczawnicy, obejrzała dużo zdjęć i zachwyciła się tym co widziała. Zaczęła odczuwać wewnętrzną radość na myśl, że na własne oczy zobaczy takie piękne miejsca. Pomyślała, że zimą jest tam uroczo, szczególnie podczas słonecznej pogody gdy śnieg iskrzy się wprost nieziemskim blaskiem. Jeśli jednak słońca brak – robi się szaro i smutno. Pomyślała też, że jeśli w realu jej się spodoba miasteczko i okolica to – być może – wybierze się wiosną albo latem dla porównania wrażeń.

Na stronie Szczawnicy była informacja o klubie muzycznym noszącym nazwę Muzyczna Owczarnia, znajdującym się w Jaworkach, miejscowości położonej niedaleko Szczawnicy. Postanowiła sprawdzić co to takiego. Kliknęła i czytała z coraz większym zainteresowaniem.

Przerwała zerkając na dół monitora gdzie mrugał pomarańczowy kwadracik informujący, że przyszła nowa wiadomość. Sprawdziła. Od Alana. Uśmiechnęła się radośnie. Ostatnio często tak się uśmiechała prowadząc z nim ożywioną korespondencję. Tak się złożyło, że szybko odpowiedział na jej podziękowanie za przesłaną płytę kapeli i można powiedzieć, że zaprzyjaźnili się korespondencyjnie. Szybko odpisała.

  @ Cześć Alan.

  Wyobraź sobie, że z Bogną i jej córeczkami pojadę do Szczawnicy. U nas za chwilę będą ferie, dzieciom należy się odpoczynek na świeżym powietrzu, a ja skorzystam z okazji.

   Patrzyłam przed chwilą na zdjęcia z tego miasteczka, na informacje o okolicy  i – przyznam się – jestem zachwycona tym co widziałam. Wejdź w wolnej chwili na stronę i popatrz sobie. Ale nie o tym chciałam powiedzieć, lecz o tym, że pani Kasia (którą znasz, bo to przyjaciółka Twojej babci Adelki) opowiedziała mi o klubie, który nazywa się Muzyczna Owczarnia i działa niedaleko Szczawnicy, w miejscowości Jaworki. Pomyślałam, że może Cię to zainteresować, jako że mnóstwo sławnych muzyków tam występowało. Zaciekawiło mnie do tego stopnia, że odszukałam stronę klubu. Dowiedziałam się, że twórcą i właścicielem jest Wieńczysław Kołodziejski, artysta malarz, który z Zakopanego przyjechał do Jaworek i zamieszkał tu w 1993 roku. Marzył o stworzeniu miejsca, gdzie rządzić będzie sztuka – muzyka, rzeźba, malarstwo i gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Wyobraź sobie, że na polach Czarnej Wody znalazł starą, opuszczoną owczarnię i ją kupił w 1997 roku. Trzeba było budynek rozłożyć, przewieźć i złożyć z powrotem. Zaś spod Radomia sprowadził w ten sam sposób XIX wieczny wiatrak. Na zdjęciach wygląda niesamowicie. A jacy znakomici muzycy tu przyjeżdżają! Wszyscy mówią, że panuje wyjątkowy, niepowtarzalny klimat. Jestem ciekawa czy akurat będzie jakiś koncert podczas naszego pobytu i czy uda się tam pojechać. 

Odpowiedź przyszła błyskawicznie.

@ Jagienka, znam Muzyczną Owczarnię!!! To kultowy już klub i jednocześnie galeria sztuki, w której są organizowane warsztaty muzyczne, plenery malarskie i rzeźbiarskie oraz wystawy. Cieszę się, że pojedziesz w góry. Pieniny są przepiękne. W 1932 roku powstał Pieniński Park Narodowy, pierwszy w Europie a drugi na świecie międzynarodowy park przyrodniczy. Główni twórcy to prof. Stanisław Kulczyński, prof. Władysław Szafer i prof. Walery Goetel. 

 @ Na ulicy Kulczyńskiego mieszka Bogna! Co za zbieg okoliczności. A skąd Ty to wszystko wiesz? 

@ Przeszedłem kiedyś piechotą  całe Pieniny. Bardzo cieszę się, że pojedziesz i zobaczysz takie piękne miejsca. Mam nadzieję, że kiedyś pojedziemy tam razem i będę mógł sam pokazać Tobie różne urocze miejsca.

Jeszcze kilka razy rozmawiali o Jagny wyjeździe, o koncertach w Owczarni, o muzykach…. Jagna nabierała coraz większej ochoty na wyjazd i wizytę w niezwykłym muzycznym klubie.

cdn. 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 10 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 23

    W Nowy Rok Inga uwielbiała oglądać Koncert Noworoczny z Wiednia transmitowany w samo południe. Postanowiła, że nic i nikt jej nie odbierze przyjemności słuchania muzyki i podziwiania cudownej sali, dekoracji z przepięknych kwiatów co rok innej, równie pięknej. W tegorocznej przeważały kolory jasne: kremowy, delikatny róż, złoty.

– Co one takie mdłe, te kwiaty? – spytał Feliks. – W zeszłym roku były ładniejsze.

Pomyślała, że coś jest na rzeczy, skoro nawet facet to zauważył. Faktycznie, barwa kwiatów była mało wyrazista, zlewała się ze złoceniami dominującymi w sali. Ale i tak było pięknie. Sączyła sylwestrowego szampana i napawała się pokazywanym pięknem. Było na co patrzeć: na wystrój sali, przecudne kryształowe żyrandole zwisające ze zdobionego sufitu, elegancko ubranych członków orkiestry sprawiających wrażenie, że się dobrze bawią, że granie sprawia im przyjemność. Pojawiał się też na ekranie balet wiedeński prezentujący swą sztukę w zabytkowych wnętrzach.

– Mają szczęście – powiedział Feliks. – Mają szczęście, że te zabytkowe obiekty się zachowały, walec frontowy ich nie zrównał z ziemią, jak naszą Warszawę na przykład. Pomyśl, oni Hitlera nie czczą, a durni idioci u nas urządzają urodziny tego mordercy, jakby nie wiedzieli co on zrobił w Polsce. Mógłbym zrozumieć potomków SS-manów, że czczą swoich przodków, ale u nas? Nie ma takiego drugiego durnego narodu jak nasz. Oni swoim nie zabierali emerytur, choć w wojnie brali udział. Uznali, że ludzie żyli w takim czasie, bo się wtedy urodzili, nie mieli na to wpływu i nie mieli innego wyjścia. A u nas co? Zabrali tym, co w czasie pokoju pracowali dla kraju, łby nadstawiali na ulicy i teraz jest tak, że bandzior się śmieje z policjanta, bo on ma wszystko, a policjant, który go zamknął, nie ma nic, ma zdychać…

– Kotuś, uspokój się. Jest Nowy Rok, może się jakoś ułoży. Popatrz jakie piękne są zamki nad Dunajem…

– Co ty mi pokazujesz, żeby mnie jeszcze większa cholera wzięła? Myślałem, że na emeryturze będziemy sobie zwiedzać te piękne zamki, a my tylko kamień do szyi i do Wisły!

– Będą wybory, może ludzie już zmądrzeli, przynajmniej część i coś się zmieni…. Patrz, jak pięknie tańczą ci młodzi tancerze…o, ona wygląda jakby miała domieszkę krwi azjatyckiej, jaka piękna dziewczyna! A tamta do nowej księżnej Sussex podobna… Może zjemy po kawałku serniczka? Mamo, zjesz?

Podała, podczas krojenia złamała dwie łopatki do ciasta. Nie wiadomo jak to się mogło stać, przecież serniczek miękki, delikatny, rozpływający się w ustach. Może to nadmiar złej energii?

– Przystojny ten dyrygent, prawda? Taki męski typ, mógłby grać Jamesa Bonda…    Próbowała zagadać sytuację, niepokój, czarną rozpacz, w którą zaczynała wpadać coraz bardziej.  Jak ludzie mogli żyć podczas wojny będąc w stanie bezustannego zagrożenia? Ja nie potrafię, myślała rozdygotana wewnętrznie. Boję się tego roku…

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 2 komentarze

Kilka (spraw) w jednym (wpisie) 🍀😃


Chciałabym się na początku  szczególnie zwrócić do Kobiety Zniewolonej  https://kobieta-zniewolona.blogspot.com/    

Kobieto moja kochana Zniewolona, powiedziałaś, że sprawa energii Cię zainteresowała, dziennika wdzięczności itp. Przyszło mi na myśl, że przede wszystkim możesz zmienić Zniewoloną na np. Wyzwoloną albo Zadowoloną, albo Uszczęśliwioną, albo Zmienioną, albo nie wiem jaką, lecz poprawiającą energię wokół Ciebie. Przez „dziesiąt” lat po różnych przejściach życiowych pracuję nad swoimi myślami. Zaczęłam kiedy jeszcze  nie było mądrych książek, pojawiły się dopiero później. Myślałam, analizowałam, przeżywałam, wpadałam w dołki, w otchłanie rozpaczy, wygrzebywałam się z nich z trudem i tak ciągle. Wreszcie dostrzegłam pewną prawidłowość w powtarzających się zdarzeniach.  Nazwałam to teorią „powracającej fali”, doszłam do wniosku, że jakie myśli z siebie „wyrzucam” to one takie same sytuacje tworzą. Zaczęłam kojarzyć różne „przytrafki” pojawiające się w moim życiu i nabrałam pewności, że co z siebie emanuję to do mnie powraca. Potem czytałam o tym w różnych książkach (kiedy się już pojawiły) i okazało się, że sama wpadłam na to, o czym mądrzy ludzie  mówili i pisali. Pomyślałam, że zacytuję tu słowa Doroty Pachnik ( „ Jesteś tym czym wibrujesz. Wszystko jest wibracją” w: Nieznany Świat 5/2024), bo dokładnie mówią o tym, co mam na myśli.

„Czy zastanawiali się Państwo nad wpływem myśli na ciało fizyczne, a poprzez nie na kompatybilność lub dysonans ze światem zewnętrznym?

Nasz sposób myślenia jest zdeterminowany przez doświadczenia, które tworzą emocje. Te zaś generują konkretne zachowania i procesy biochemiczne. W ten sposób  znowu wracamy do ciała, które odpowiada na nie zdrowiem lub chorobą. Powiem więcej – to w jaki sposób żyjemy na poziome fizycznym, emocji i duszy – determinuje sytuacje  i pojawianie się określonych ludzi. Według zasady  podobne przyciąga podobne. Patrząc w ten sposób na siebie, najbliższe otoczenie oraz zdarzenia, które nas dotykają, mamy odpowiedź na pytanie o nasze wibracje. Jest to konkretny znak, jaką Istotą jesteś.

Często uważamy, że skoro nie jemy mięsa, chodzimy na jogę, medytujemy, to jesteśmy osobami duchowymi. Czy na pewno?  Gdyby tak rzeczywiście było, nie byłoby tylu podziałów, złości, agresji i wojen.  Wszak sytuacje, których chce doświadczyć dusza – czyli MY – są zazwyczaj trudne i traumatyczne. Cała zabawa polega na tym, żeby je zaakceptować. Skoro wybrałam traumatyczne doświadczenie to musi być i sprawca tychże. Dlaczego tkwimy w przeszłości rozpamiętując zdarzenia, a nie emocje, które się wytworzyły?

Obarczamy innych odpowiedzialnością za to, co nam zrobili. Żywimy wobec nich złość, wściekłość, lęk, a tak naprawdę – kaleczymy siebie. Potrafimy wiele lat żyć w ciężkich i negatywnych emocjach. A wystarczyłoby z poziomu samoświadomości powiedzieć – Dobrze, już wiem, czym to jest. Akceptuję to co mnie spotkało. Od teraz wybieram nowe, radosne i szczęśliwe sytuacje. To oczywiście nie oznacza, że życie od razu stanie się pasmem sukcesów i szczęścia.  Dusza przychodzi tu, aby się doskonalić, więc  z definicji wybiera też trudne zdarzenia. Co nie jest jednoznaczne z tym, że chce w nich tkwić latami. Pragnie się bawić. Wszak jest boska. To oznacza miłość i akceptację.

Jest takie powiedzenia: Chcesz zmienić świat, zmień siebie. Świat zawsze poda Ci to, co kreujesz.”

To tak w skrócie. Szczególnie ostatnie słowa można sobie postawić przed oczyma, żeby pamiętać o kasowaniu w głowie złych myśli, które nam spokoju nie dają.

🍀🍀🍀

Teraz będzie o murzynku. Jotka  http://paniodbiblioteki.blogspot.com/      sobie przypomniała o murzynku czytając, że Inga go upiekła (odcinek 21). Poprosiłam o przepis, żeby porównać z moim, który dostałam od cioci Halinki i okazało się, że to ten sam, identyczny 😃 pod względem ilości i jakości składników.

Przepis Jotki

„2 szklanki cukru
2 łyżki kakao
1/2 szkl. ciepłej wody
1 kostka tłuszczu
4 jajka
2 łyżeczki proszku do piecz.
2 szkl. mąki
Rozpuścić cukier, kakao, wodę i tłuszcz w garnku na ogniu. Z całości odlać pół szklanki na polewę.
Do ostudzonej masy dodać resztę składników oraz bakalie,
piec ok.40 min, polać polewą, można posypać wiórkami kokosowymi. Bez bakalii, ale z przyprawą do piernika udaje piernik:-) ”

Przepis na murzynka cioci Halinki

1/kostka tłuszczu (masło używam),  2 szkl. cukru, ½ szkl wody, kakao – zagotować, odlać trochę

2/ 2 szkl. mąki przesiać + 2 łyżeczki proszku

3/ masa kakaowa + 4 jajka – zmiksować , połączyć

4/ piec 180 st./ 40 – 50 min. , włożyć do nagrzanego piekarnika

Jednym słowem – murzynek wychodzi wspaniały, a Calineczka po swojemu udekorowała go kremem waniliowym, przecież to był urodzinowy prezent dla taty 😃

… z kremem było ciasto nad podziw smaczne …

W ogródku juka wystrzeliła w górę uwolniona po kilku latach od „zasieków” bluszczowych.

… lada chwila rozkwitnie, pęd z kwiatami przeskoczył Calineczkę 😃 …

🍀🍀🍀🍀🍀 🍀🍀🍀 🍀🍀🍀🍀🍀 🍀🍀🍀 🍀🍀🍀🍀🍀 🍀🍀🍀

Z ostatniej chwili 😃

Po głosowaniu posiedzieliśmy z Szilunią w Parku Piaseczyńskim, wieczorem oczekiwaliśmy z nadzieją na wyniki 🙂

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa, życzę dobrego tygodnia i niech MOC będzie ze wszystkimi przyzwoitymi ludźmi każdego dnia!!!

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Piaseczno | 14 komentarzy