Inga zaciekawiona szukała czy przypadkiem nie ma jeszcze jakiejś kartki wyjaśniającej zagadkę. Przeglądała już przeczytane. Wyraźnie widać, że pisano je po długiej przerwie. Atrament inny, papier też, nawet pismo Hali Baberkówny dojrzalsze, jakby szybciej pisała i nie zwracała uwagi na niepotrzebną kaligrafię.
Daty były zamazane jakby celowo, nie do odczytania, tak jak i we wcześniejszych zapiskach, pewnie ze względów bezpieczeństwa mama usunęła wszelkie dokładniejsze dane. W niektórych miejscach pamiętnika wyraźne były ślady po wyrwanych kartkach. Uważnie, strona po stronie przeglądała zeszyt rachunkowy. Cierpliwość przyniosła rezultat i oto ukazały się kartki złożone i wsunięte między dwa stare rachunki, na kanapę i fotele kupione „na Przeskoku” – jak się dawniej mówiło o pawilonie meblowym funkcjonującym w zamierzchłej przeszłości, gdy Inga była młodą dziewczyną, na uliczce o nazwie Przeskok w centrum Warszawy. Z niecierpliwością rozłożyła kartki i zaczęła czytać.
Zośka odnalazła się dopiero po wojnie. I to sporo. Jej mama nic o niej nie wiedziała poza tym, że żyje. To i tak dużo, niektórzy dotąd nie znają losów swoich rodzin. Nie mogłyśmy się nacieszyć tym spotkaniem.
Czekała na mnie za krzakiem, jak dawniej. Zakukała po naszemu, a ja uwierzyć nie mogłam własnym oczom, kiedy ją zobaczyłam. Zrobiła się z niej modna, miastowa dziewczyna. Sukienkę miała ładną, płaszczyk, włosy modnie ułożone. No, zupełnie inna osoba. Dopiero jak zaczęła opowiadać, wróciła prawdziwa Zośka, moja najlepsza przyjaciółka.
Poszłyśmy do mojego pokoju i dopiero się zaczęło opowiadanie! I to z obu stron, obie gadałyśmy jak najęte, ja też miałam trochę nowin jej do przekazania. Ale najpierw byłam ciekawa gdzież to się ona podziewała taki szmat czasu zniknąwszy niespodziewanie. Teraz już mogła mi o tym powiedzieć. Otóż pomagała w przeprowadzeniu przez las do punktu umówionego dwóch angielskich lotników, którym udało się zbiec z obozu. Tak się ułożyło, że folksdojcz ją rozpoznał kiedy poszła do wsi po prowiant, musiała więc z tymi oficerami uciekać, nie mogła się wrócić do domu. Jeden z nich, ten młodszy, bardzo jej się spodobał. Umiał trochę po polsku, ona trochę uczyła się po angielsku i jakoś się dogadywali. Ma na imię Rick. Nigdy nie widziałam Zośki w takim stanie egzaltacji! Ilekroć o nim mówiła to jej oczy błyszczały jak u wilka nie przymierzając, kiedy zdobyczy dopada. Od razu jej o tym powiedziałam, a ona mi na to, że mnie błyszczą tak samo, kiedy o Lidku mówię. Musiałyśmy przed sobą się przyznać, że obieśmy zakochane! Tylko, że ja mam Lidka pod ręką i widujemy się. Teraz wprawdzie rzadziej, bo ma praktyki na Mazurach, ale to nie jest za granicą.
Żal mi Zośki. Co ona teraz zrobi? Spytałam, a ona na to odpowiedziała, że wyjedzie do Anglii. Tylko, żebym ja przypadkiem się nie wygadała przed nikim, bo od tego byłaby na pewno tragedia, a ją wtedy zamkną w więzieniu. Tego bym w żadnym razie nie chciała, więc buzia na kłódkę i tylko mojemu dzienniczkowi powierzam tę tajemnicę, bo on dobrze ukrytym jest i nikomu nie zdradzi. A przecież muszę się z kimś podzielić tak niesłychanymi wiadomościami!
Żałuję ogromnie, że Zośka wyjedzie. Dawno się umawiałyśmy, że jedna drugiej będzie drużką, zależy która pierwsza stanie przed ołtarzem. My z Lidkiem już daliśmy na zapowiedzi. Zośka się z tego ucieszyła, wyściskałyśmy się na zapas. Ona pewnie za swojego Ricka wyjdzie. I co, obie więcej nie będziemy się widzieć? Oj, przykro nam się zrobiło. Jednak bycie dorosłą wcale nie jest takie klawe jak się kiedyś wydawało.
Popłakałyśmy sobie, a potem przeszłyśmy do spraw bieżących. Zdałam jej relację z pogrzebu pani Hieronimowej Balickiej, która zmarła niedługo po mężu. Ludzie mówili, że jej serce pękło, bo nie mogła się pogodzić z okrutną śmiercią swego zabitego syna, tego leśnika. Okropnie smutne to było ponieważ niedługo potem przyjechała kobieta z małym dzieckiem, która stwierdziła, że jest żoną Hieronima, znaczy teraz wdową, bo go przecież banda UPA zamordowała, tego syna Balickich, a chłopiec jest ich synkiem. Gdyby pani Balicka nie zmarła tak szybko, to na pewno byłaby rada takiej wiadomości. Miałaby po co i dla kogo żyć, cieszyłaby się wnukiem. Niesprawiedliwe, że się nie doczekała. A ta kobieta niedługo wyjechała i nie wróciła. Później jakiś adwokat w jej imieniu prowadził sprawę spadkową i zarządził majątkiem.
Z tego wszystkiego nie zdążyłyśmy porozmawiać o tych listach tajemniczych. co to je z domu Balickich podczas sprzątania zabrała. Miała mi o nich mówić, ale wtedy zniknęła. Zresztą były inne, ważniejsze sprawy, tyle się wokół działo… wojna się kończyła… to nie myślałam o czymś, co mnie bezpośrednio nie dotyczyło. Teraz też nie zdążyła! Spojrzawszy na godzinę zerwała się jak oparzona, że już jest spóźniona i, że mi napisze wszystko w liście. Uściskałyśmy się, pożegnałyśmy się ze łzami i pognała ta moja najlepsza przyjaciółka. Czy my się jeszcze kiedy zobaczymy?
Inga odłożyła kartki zapisane ładnym matczynym pismem. Z trudem wróciła do rzeczywistości Zośka, Zośka… usiłowała sobie przypomnieć czy mama kiedykolwiek mówiła o jakiejś Zośce… Nic jej nie przychodziło do głowy. O różnych znajomych z młodości mówiła, ale o Zośce nie. Dlaczego, skoro były najlepszymi przyjaciółkami? Czy coś się zdarzyło potem między nimi? Może zaszło jakieś nieporozumienie? Ciekawe czy Zośka napisała do mamy obiecany list, czy wyjaśniła sprawę tamtych tajemniczych listów?
Teraz już mało kto listy pisze… Najwyżej sms-y albo maile. One nie kryją w sobie żadnej tajemnicy, nie staną się przyczyną zadumy, powodem wspomnień, przepadną gdzieś w przestrzeni nie pozostawiając śladu po ludziach, którzy je pisali, po ich myślach, uczuciach… Inga westchnęła, otarła łzę tęsknoty za mamą… Kilka pakiecików listowych pozostało jeszcze nieprzejrzanych. Wszak przez całe życie rodziców listy pisane były przy każdej okazji, mama korespondowała z koleżankami z innych miast, także z kilkoma, które wyjechały na wieś, bo i taka moda w pewnym czasie nastała. Część znajomych wróciła, część została i odnalazła się w nowych warunkach. Może jeszcze uda się trafić na ślad tajemnicy sprzed lat?
Inga pomyślała, że spróbuje zainteresować męża tematem, choć na specjalny sukces w tej dziedzinie nie liczyła. Zbyt pochłonięty był próbą poprawy sytuacji finansowej. Inga zaczynała mieć nadzieję, że wreszcie komornik się wykaże. Podobno miał mieć wszystkie papiery aby wystawić na licytację nieruchomość Budowlańczyka. Nie myślała o całym długu, pragnęła takiej sumy, jakiej żądały kancelarie adwokackie za poprowadzenie sprawy przeciwko bankowi.
cdn.
Jakie te przyjaźnie mogą być skomplikowane.Moja mama przed wojną miała przyjaciółkę, podczas wojny się zgubiły dopiero ok.roku 1958 się znalazły po naszej przeprowadzce w 1957 r.ale ich przyjaźń pozostała już do śmierci, buziaki.
Uleńko:-) Potworny to był czas, tragiczny dla ludzi. Twoja mama i jej przyjaciółka miały szczęście, że się odnalazły. Po wielu ślad zaginął, brat dziadka MS tak zniknął w wojennej zawierusze i nigdy nie udało się go odnaleźć, żadnej wiadomości nie ma co się z nim stało.
Oby spokój i pokój był wokół nas… Całuski 🙂
Oj tak, taka korespondencja to skarb!
Ja kiedyś znalazłam listy pisane przez ojca do mamy, która była w szpitalu i list brata do rodziców.
Niesamowicie wiele emocji wiąże się z czytaniem takich listów!
Jotuś:-) Mam pakiecik listów rodziców jeszcze sprzed ich ślubu, mam moją korespondencję z dziadkami. Babcia pisała listy a dziadek adresował koperty, taki podział pracy 🙂 Teraz nie jestem w stanie się skupić, ale mam w planie z tych listów zrobić użytek, taki „wyciąg” z historii…
Buziaki 🙂
Wszystko co z dawnych lat tzn listy, zdjęcia mają swoją niepowtarzalną moc. Aniu u mnie na blogu coś specjalnie dla Ursynowian ( dla tych co mieszkają, mieszkali na Ursynowie). Pozdrawiam
Krysiu:-) Byłam u Ciebie, czytałam, oglądałam i napisałam komentarz, ale mi „coś” odpowiedziało, że błąd i tyle. Nie wiem co za diabeł nam przeszkadza w kontaktach, ale jakoś damy radę, nie sobie nie myśli, że wygra! Buziaki 🙂
Alez wzruszający fragment Anusiu. Takie to były czasy ciężkie. Nikt nie wiedział czy na drugi dzień będzie jeszcze żył. Listy są cennymi pamiatkami. Moja babcia opowiadała jak dostały od swojego taty jeden tylko list z obozu w Oświęcimiu gdzie został zabrany. Trzymały ten list jakby był największym skarbem choć zawierał tylko trzy linijki. Pradziadek mógł napisać tylko to co przyjęła cenzura obozowa. Wiadomo było że nigdy nie wyjdzie stamtąd żywy…. I nie wyszedł. Mam nadzieję że sprawa Ingi rozwiąże się na jej korzyść.
Ściskam najmocniej i dziękuję za piękną lekturę
Kasiu:-) Dziękuję bardzo 🙂 Straszne czasy. Znam z opowiadań rodziców, oboje byli w AK. A babcię – to też wiem z opowiadań i żałuję, że nie drążyłam tematu – za handel złapali i też do Oświęcimia jechała, ale miała tyle szczęścia, że partyzanci odczepili wagon. Człowiek młody to głupi i żyje własnymi myślami, planami, nie zdaje sobie sprawy, że potem nie będzie już kogo wypytać o przeszłość… Jak ja tego żałuję! Wiem, że kobiety z Tenczynka chodziły do Chrzanowa i Krakowa na handel, żeby przeżyć i rodziny utrzymać – nocami i lasem. Szkopy lasów nocą się bały i w miarę bezpiecznie się dawało przejść.
Kasiu, niech się to więcej nie powtórzy.
Przytulam 🙂