Teściowa usnęła w ogródku na polowym łóżku, które specjalnie dla niej rozkładali w cieniu. Feliks siedział przy komputerze, jak zwykle zresztą, miał jednak lepszy humor niż wczoraj. Przyspieszona operacja zaćmy udała się, wizyta kontrolna była już na szczęście wspomnieniem. Niemiłym, co prawda, ale znalazła się w czasie przeszłym dokonanym. Inga obawiała się nie samego rezultatu, tym razem nie było komplikacji jak po pierwszym zabiegu na lewym oku. Obawiała się jazdy męża w upale, temperatura przekraczała 33 stopnie a Feliks bardzo źle znosił upały. Najchętniej pojechałaby razem z nim. Nie mogła jednak zostawić teściowej samej na kilka godzin, tym bardziej z psami, a brać je ze sobą w taki upał było niemożliwością. Gdyby nie samochód od dzieci, trzeba byłoby zamówić taksówkę, przecież mąż nie dałby rady stać na przystankach, mógłby stracić przytomność… Wyobraźnia podsuwała Indze coraz okropniejsze możliwości dopóki się nie zorientowała, że znowu nią zawładnął wrodzony fatalizm. Dużym postępem było zaprzestanie obwiniania siebie o owo fatalistyczne podejście do świata. Nie przyznawała się, że dopiero przeczytanie Jana Starży Dzierżbickiego „Horoskopów na każdy dzień roku” uświadomiło jej, że to „coś” nie jest jej winą, grzechem, że po prostu przyszła na świat z takim balastem i ma za zadanie zwalczyć go w sobie. Od tego czasu bywało jej lżej na duszy i starała się negatywne myśli eliminować natychmiast po uświadomieniu ich sobie. Teraz też neutralizowała strachy: „Moi bliscy są wszędzie i zawsze bezpieczni. Wszystko jest dobre w moim świecie” – i tak w kółko na okrągło, żeby nie dopuścić do świadomości fatalistycznych myśli i obrazów, przeprogramować samą siebie…
To było wczoraj. Dziś obiad miała z poprzedniego dnia. Dla męża i teściowej czekały w lodówce kotleciki z kurczaka, dla siebie też zrobiła kotlety ale wegetariańskie. Nawiasem mówiąc takie dobre nigdy jeszcze do tej pory nie wyszły. Eksperymentowała z różnymi wersjami lecz takich smacznych dotąd nie udało się zrobić. Użyła niewielu składników i pewnie w tym też się kryła tajemnica. Wszak co za dużo to niezdrowo. Tym razem użyła pieczarek oraz boczniaków utartych na dużych oczkach i uduszonych na patelni w grzybowym bulionie. Do tego dołożyła pokrojoną drobno surową cebulkę w dużej ilości, a także ugotowaną wcześniej kaszę bulgur, utartego surowego ziemniaka i jajko oczywiście, Wymieszała, przyprawiła solą, pieprzem, czosnkiem, ulepiła kotleciki jak zwykłe mielone wykorzystując bułkę tartą do zagęszczenia masy i panierowania, i usmażyła. Na zimno smakowały równie dobrze jak na ciepło. Tym sposobem miała dla siebie obiad na kilka dni, a i Feliks powiedział, że są smaczne.
Korzystając z wolnej chwili Inga przeglądała ostatni stos papierów zabranych z mieszkania taty. Jakieś stare rachunki jeszcze się tu znajdowały, zaświadczenia lekarskie, informacje ze spółdzielni mieszkaniowej. Wśród owych szpargałów, w zeszycie, w którym mama skrupulatnie zapisywała wszystkie zakupy z wyszczególnieniem każdego produktu wraz z ceną, trafiła na luźne kartki zapisane znajomym pismem. Tak, to były kartki wydarte z pamiętnika mamy spięte spinaczem biurowym! Pełna emocji oglądała kartki. Nie dało się odczytać dat, zostały starannie zamazane tak jak w poprzedniej części. Domyślać się jedynie można w przybliżeniu kiedy były pisane.
Czytała i ze wzruszeniem i z wielką ciekawością.
Wracałam do domu. Rodzice jeszcze odbywali wizytę u wujostwa. Bramka była zamknięta na klucz. Dom – widać, że też zamknięty, bo normalnie są zawsze otworzone drzwi na ganek. Zobaczyłam zbliżającą się starą Huśtulę, a z drugiej strony nadchodziła Zośka. Schowałam się czym prędzej za krzak jaśminu, bo sąsiadka jest wścibska i każda rozmowa z nią jest nad wyraz męcząca i przedłuża się w nieskończoność. Zośka doszła tymczasem do bramki i nie mogła się wycofać, bo staruszka na nią napadła chwytając za ramię. Żeby wybrnąć, moja przyjaciółka głośno spytała: widziała pani czy nie ma pani Hali? Usłyszała w odpowiedzi: pomachali, pomachali i pojechali…
Ledwo powstrzymałam głośny śmiech, bo nieładnie śmiać się z kogokolwiek. Powszechnie wiadomo, że ona niedosłyszy, ale czasem powstają z tego powodu różne śmieszne sytuacje jak teraz: poma-chali, poma-chali. Zośka zakrztusiła się śmiechem, więc zakukałam niczym kukułka, bo to taki nasz z Zośką z dawien dawna sygnał rozpoznawczy. Zośka rozejrzała się, umiejscowiła skąd kukułkę było słychać, pożegnała starą sąsiadkę i udała, że idzie w drugą stronę. Potem do mnie wróciła.
I co się okazało? Coś zaskakującego! Dowiedziałam się nieprawdopodobnych rzeczy! Znajoma mamy Zośki od niedawna pracuje na poczcie. Doszła do niej wiadomość, że niektóre listy zostawały w przeszłości nieprawnie zatrzymane! Wydało się, że stary pan Balicki zapłacił dawnemu pracownikowi za to, żeby zatrzymywał pewne listy wychodzące i pewne listy przychodzące i oddawał jemu! Ten człowiek już zmarł, był samotny, nie miał rodziny i dlatego nikomu nie zaszkodzi, że ta dziwna sprawa ujrzała światło dzienne. No, poza tymi ludźmi pewnie, do których i od których te listy były. Przecież całe czyjeś życie może się przez taki postępek zmienić.
Zośka usłyszała to po kryjomu, nikt nie wie, że ona wie. Podzieliła się ze mną, bo przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Dlaczego pan Balicki tak postąpił? Nie mogłyśmy nic wymyśleć. Teraz żałuję, że nie byłam uważniejszą, kiedy baby rozmawiały między sobą w sklepie czy przed kościołem. Nie jestem plotkarką, ale to jest tak ogromnie intrygująca sprawa, że szkoda… Oczywiście wiem, że nie powinnam, ale żałuję i już.
Ta historia wiąże się z zupełnie innymi tematami niż wojna, dlatego takie to ciekawe, pozwala trochę myślom od wojny się oderwać. I czego się dowiedziałam? Dotąd nie mogę uwierzyć w prawdziwość tego co się dzieje. Zośka pomagała mamie w obowiązkach u Balickich, braciszka zabrała jej babcia pod opiekę. Już po śmierci pana Balickiego robiły porządki u niego w pokoju razem z wdową, która jest dobrą, sympatyczną kobietą w przeciwieństwie do męża nieboszczyka i okropnie przeżywa całą tragedię. Straciła syna i męża prawie jednocześnie. Jest załamana, czemu wcale się nie dziwię. Tak nagle, żeby się życie wywróciło do góry nogami… współczuć można. Tylko… teraz, przez tę okropną wojnę, tylu ludziom się tak przytrafia. Szczęśliwie u nas dotąd tragedii nie było i oby tak pozostało.
Zośka powiedziała mi szeptem w kościele, że podczas tego układania rzeczy zobaczyła pakiet listów związanych sznurkiem w biurku pod różnymi papierami i czym prędzej je schowała. Coś ją tknęło i tak zrobiła. Może to te listy zabierane z poczty? Strasznie jestem ich ciekawa. Nie mogę się doczekać spotkania z Zośką.
No i się nie doczekałam. Zośka zniknęła. Musiała zniknąć, przecież ona też nie jest obojętna na to, co się dzieje. Piszę oględnie z wiadomych względów. Mama Zośki też się przeniosła do swojej mamy, która zabrała do siebie małego, a ich dom całkiem opustoszał. Niechby się to wreszcie skończyło, ileż można żyć z duszą na ramieniu i czyhającym co krok zagrożeniem? Wieści na ten temat dochodzą różne, zobaczymy które okażą się być prawdziwemi.
cdn.
Czytałam kiedyś książkę, w której zawarto przepisy kulinarne, fajny pomysł. Czytasz wieczorem i jest gotowy przepis na jutrzejszy obiad lub pyszne ciasto!
Jotuś:-) Wygodna podpowiedź w kwestii obiadu 🙂 Dziś zrobiłam jajkowe kotlety, pyszne wyszły nad podziw. Napiszę dokładniej w następnym wpisie 🙂
Buziaki ♥️
Przy takich porządkach zawsze można coś ciekawego znaleźć, pozdrawiam cieplutko i pisz dalej.
Uleńko:-) Oj, to prawda. można znaleźć różne pochowane cuda 🙂 Niespodzianka tym większa, jak się już o tym czymś nie pamięta, a najlepiej banknot ukryty np. w kalendarzyku 🙂 🙂 🙂
Buziaki♥️