„Babie lato i kropla deszczu” – 8

Jagna nie potrzebowała dużo czasu na ubranie się doFiliżanki”. Wciąż rozkoszowała się możliwością codziennego noszenia wygodnego stroju bez obowiązkowych szpilek i kostiumów. Wskoczyła w wąskie czarne dżinsy, założyła koszulę w czarno-złoto-turkusowe esy floresy, zapięła szeroki czarny pasek podkreślający talię. Do tego krótkie złote botki na szerokim niskim obcasie, jasne włosy w kucyk na czubku głowy i gotowe. Bogna z zachwytem przyjrzała się przyjaciółce.

– O wiele lepiej wyglądasz teraz niż w tych firmowych kostiumach, naprawdę – stwierdziła z uznaniem. – Wiesz co, ja tak się przyzwyczaiłam do wygody, że po macierzyńskim nie wrócę do firmy. Nie mam ochoty znowu chodzić jak w mundurku, niedobrze mi się robi gdy pomyślę, że znowu byłabym zmuszana do tego, czego nie chcę… do przeżywania różnych sytuacji… Kiedyś mi pasowała taka praca, teraz nie. Widocznie po drugim dziecku się mądrzeje.

– Czy chciałaś mi coś dać do zrozumienia? Że co, że nie mam szans na zmądrzenie, bo nawet jednego nie posiadam, a co dopiero mówić o drugim?

– Na mózg ci padło? – zdziwiła się Bogna. – Jagienka, weź nie świruj. Miałabym ochotę mieć coś swojego. Takiego, że niechbym się naharowała, ale dla siebie, nie dla obcych, rozumiesz? Żeby nikt mi nie rozkazywał, nie zmieniał co chwilę zdania i poleceń, żeby nie straszył, że premię zabierze  albo kazał wyznawać określone poglądy polityczne.

– Bogna, a ciebie co napadło?

– Wspomnienia. Bo widzisz, Ewelinka trafiła mi się w samą porę, żeby uciec.

– Popatrz, jaki wpływ dzieci mają na nasze życie – zamyśliła się Jagna. – Ciebie uratowała własna córka, a mnie dziecko mego byłego.

– Nie zrozumiałam, możesz jaśniej?

– No, przecież to jasne. Nie mogłam znieść jak się afiszuje tym dzieckiem na prawo i lewo, podtyka każdemu zdjęcia pod nos, każe chwalić i podziwiać. To nie było miłe, choć udawałam obojętność.

– Pojęłam. Dzięki temu dzieciaczkowi uwolniłaś się za jednym zamachem od firmy i od byłego.

– Właśnie.

Pojechały samochodem Jagny. Po drodze Bogna trajkotała jak katarynka opowiadając przyjaciółce o wszystkim co sobie przypomniała w związku z historią właściciela „Filiżanki”   Winicjusza Barteckigo i jego żony Elżbiety. Okazała się wprost kopalnią wiadomości. Swego czasu często bywała w „Filiżance” ponieważ  od lat dobrze znała Marysię. Obydwie uczęszczały niegdyś na zajęcia w Laboratorium Reportażu, wtedy grupa zaprzyjaźnionych młodych ludzi spotykała się w „Filiżance” czując się  jak w domu. Każdy mógł odpocząć, pogadać albo popracować przy stoliku w drugiej sali, wypić dobrą kawę, pokrzepić siły domowym ciastem pieczonym przez ciotki Marysi, współwłaścicielki lokalu. Z czasem spotkania stawały się coraz rzadsze, życie płynęło własnym torem, przyjaciele rozjeżdżali się po świecie, zakładali rodziny, zostawali rodzicami. Miłe wspomnienia z czasów wczesnej młodości przyganiały ich jednak kiedy byli w pobliżu albo organizowali własne wystawy, wieczory autorskie czy rodzinne spotkania z różnych okazji. Przyprowadzali też swoje rosnące latorośle.

– Naprawdę nie wiem dlaczego ten czas tak okropnie szybko pędzi – westchnęła Bogna. – Przecież moja Honoratka dopiero była malutka a teraz jest w ósmej klasie. Nie podoba mi się, że moje dziecko musi się tak męczyć przez jakieś pomysły  zakompleksionych ludzi. Nie uwierzysz ile ona ma prac, prezentacji, sprawdzianów, kartkówek. Po kilka dziennie! Nikt nie zdąży sam tego wszystkiego ogarnąć. Szczęście, że jestem teraz w domu z  Ewelinką i nie chodzę do pracy, to chociaż jej materiałów potrzebnych poszukam kiedy jest w szkole.

– Bardzo współczuję dzieciakom, naprawdę wiem jak się mordują. Moje koleżanki z pracy, z byłej pracy – poprawiła się Jagna – mają dzieci w tym samym wieku. Koszmar.

– Pomyśl, jeśli dziecko nie ma rodziców, którzy są w stanie pomóc, to od razu, na dzień dobry jest wykluczone, bo sobie nie da rady z nadmiarem zajęć – Bogna wyraziła pogląd krzywiąc się z niesmakiem na myśl, że jutro musi Honoratce pomóc w prezentacji na biologię.

– Nie da rady, nie ma takiej opcji. I jeszcze w szkołach uczy się ich, że o swoje można walczyć wszelkimi sposobami, nie licząc się z innymi. Stąd masz tyle samobójstw wśród  dzieciaków. Polska jest na czele pod względem ilości dzieci, które odebrały sobie życie. A one nie wytrzymują presji otoczenia, żądań rodziców, są niejednokrotnie potwornie samotne, nikt im nie pomoże, nie zrozumie. Za to wyśmieje, że nie potrafią stanąć na wysokości zadania, sprostać wymaganiom – dodała Jagna.

– Wrażliwe jednostki  nie mają szans, za to rośnie takie pokolenie szczurów korporacyjnych… Och, przepraszam…

– Ależ za co? Uważam tak samo jak ty. Z korporacji się wymiksowałam, a szczurem nigdy nie byłam, nie te geny..

– Powiedz jakie masz plany? Szukasz już pracy?

– Na razie muszę wyleczyć do końca nerwy i złamane serce – uśmiechnęła się Jagna. – Dałam sobie trochę czasu na regenerację, co nie znaczy, że się czujnie nie rozglądam.

– To dobrze, uspokoiłaś mnie. Przyznam ci się, że trochę się zaczęłam o ciebie martwić.

– Niepotrzebnie. Teraz najchętniej zrobiłabym coś głupiego. Pojechałabym w góry samotnie połazić, zatrudniłabym się w knajpie za barem, żeby mieć do czynienia z zupełnie innymi ludźmi niż do tej pory. Po prostu muszę zmienić klimat. I nie myślę o wyjeździe za granicę, nie myśl sobie, już byłam i nie chcę na dłużej, najwyżej na wycieczkę. Teraz potrzebuję ciszy, spokoju i samotności.

– Czy to znaczy, że mam wysiąść z twego auta? – zaśmiała się Bogna.

– Jak dojedziemy na miejsce, to na pewno – odpowiedziała wesoło pani szofer. – Jak powinno się mówić do kobiety za kółkiem? Szoferka czy kierownica?

Bogna parsknęła śmiechem, co nie przeszkodziło jej w czujnej obserwacji otoczenia.

– O, jest miejsce, łap – krzyknęła wypatrzywszy na parkingu wyjeżdżający samochód.

– Masz refleks – z podziwem spojrzała Jagna na przyjaciółkę. – Rzadko zdarza się trafić miejsce na tym parkingu, graniczy z cudem.

– Przy dzieciach refleks się wyrabia. Nic innego tak ci go nie wytrenuje – powiedziała Bogna zamykając drzwi samochodu. – Honoratka była spokojniejsza od Ewelinki. To małe szkrabiątko jest tak szybkie i ruchliwe, że oczy w koło głowy przy niej trzeba mieć. A refleks! Już chyba po mistrzostwo świata mogłabym sięgnąć.

Weszły do miłego wnętrza oświetlonego nastrojowym światłem. Przekroczywszy próg „Filiżanki” Jagna stanęła zauroczona tym, co zobaczyła. Przytłumione światło lampek nadawało pomieszczeniu ciepło i przytulność zwielokrotnione przez poruszające się płomyki świec umieszczonych w lampionach, ustawionych dla bezpieczeństwa poza zasięgiem gości. Na małym podium instalowała się kapela.

– Mała scena i mała kapela – powiedziała do przyjaciółki.

– Nie zawsze liczy się rozmiar – odpowiedziała mrugając znacząco, czym Jagnę rozbawiła. – Chodź, tu mamy stolik, Marysia nam zarezerwowała.

– Oo, super, z boku, ale wszystko zobaczymy. Świetna miejscówka – z uznaniem rozejrzała się jako osoba odwiedzająca lokal po raz pierwszy. – I na tyle stolik jest mały, że nikt się nie dosiądzie.

– A co, ludzi się boisz?

– Nie. Na razie się izoluję w celach terapeutycznych. Jeszcze.

– Niech ci będzie. Mam nadzieję, że wreszcie ci przejdzie. Widzisz te fotki? – wskazała fotografie powieszone na ścianach. – To Marysi, ona jest autorką.

Jagna spojrzała w stronę osoby, której niemal twarzy widać nie było spod burzy czarnych loków. Nieznajoma dostrzegła spojrzenie, przyjrzała się nowoprzybyłym i uśmiechnęła się szeroko. Pomachała im i zniknęła na zapleczu. Podeszła gdy już wygodnie ulokowały się przy swoim stoliku.

– Cześć dziewczyny, fajnie, że jesteście. Zapowiada się dziki tłum jak zawsze, kiedy przyjeżdża kapela Alana. Ty jesteś Jagna?

– Cześć, tak, to ja, miło cię poznać. Ładnie tu.

–  Dzięki. Cieszę się, że Bognie udało się ciebie do nas przyciągnąć. Obejrzałaś fotki? Super. To na razie, muszę lecieć, widzimy się później – i już jej nie było.

– Idź zobaczyć zdjęcia z drugiej salki, ja już oglądałam. Marysia często uwiecznia Pieniny. Praktycznie z każdego pobytu przywozi mnóstwo nowych zdjęć. Teraz polowała na zwierzaki.

– Coś ty…

– Przecież z aparatem, nie z karabinem – szybko wyjaśniła widząc minę przyjaciółki.

Uspokojona Jagna podchodziła do zdjęć przyglądając się z zachwytem każdemu utrwalonemu fragmentowi rzeczywistości. Takiemu wyrwanemu ze szponów czasu  i zatrzymanemu w bezruchu. Zapragnęła znaleźć się tam wewnątrz, w samym środku świata przedstawionego na fotografiach, zamkniętego w kwadracie ramki. Pięknie tam musiało być…

– Zauważyłaś, że jest tutaj sporo starszych ludzi? – zwróciła się do przyjaciółki siadając przy stoliku. – Nie myślałam, że irlandzka muzyka cieszy się wśród nich  taką popularnością. Spora część jest chyba w wieku naszych rodziców. Zobacz, nawet pani Kasia z mężem tam  siedzą.

– Mówiłam ci, że pani Kasia jest przyjaciółką właścicielki. A tam, zobacz – Bogna pochyliła głowę, – ten siwy pan obok babci z koczkiem to dziadek Alana. A ta babcia to też przyjaciółka właścicielki.

– Trudno mi się w tym połapać, już mi się wszystko pomieszało – jęknęła Jagna.

– Jakie trudno? Nie przesadzaj. Pani Elżbieta z panem Winicjuszem to właścicieleFiliżanki”, właściwie połowy, bo drugie pół należy do ciotek. Pani Kasia z mężem i pani Adelka z panem Adamem, który jest dziadkiem Alana, przyjaźnią się od wieków. Pan Winicjusz jest tatą Marysi.

– Aha, jak dotąd rozumiem – zgodziła się Jagna.

– Patrz dalej. Tylko dyskretnie, nie rób wiochy – zachichotała Bogna. – Pod ścianą siedzi blondynka obok dwóch starszych przystojniaków, widzisz?

– Widzę.

– To Teresa Olszyńska-Zacharska z mężem.

– Ta pisarka?

– Teraz dochodzi do nich druga, siada, rozmawia z tym co wygląda jak  amant powojennego kina…

– Ty głupoty gadasz, nasi rodzice się przecież po wojnie urodzili, to muszą być powojenni…

– Ale nie muszą być amantami…- zachichotała . – Nie gadaj tylko patrz, to Dorota Brzozowska. Właściwie Brzozowska-Zabawska..

– Naprawdę, ta  plastyczka?

– Yhy, z mężem.

– Kochana, ależ ty masz znajomości, nie to co ja, była dyrektorka od fast foodów….

– Nie posądzałabyś o to kury domowej, co? W tamtym kącie, spójrz…dyskretniej, zlituj się dziewczyno…rżą jak stare szkapy synowe i synowie, jednym słowem: dzieci ich wszystkich.

– Ależ oni są w naszym wieku!

–  Jagna, a nasi rodzice w jakim? Czyż my to nie ich dzieci?

– Masz rację, faktycznie.

– Oni wszyscy nazywali kiedyś siebie „ursynowską mafią”, kiedy jeszcze mieszkali zbiorowo na Ursynowie.

– A ty skąd wiesz?

– Od mamy, od pani Kasi. Poza tym ja też jestem z Ursynowa i choć zmienili mi nazwę ulicy to nie przyjęłam tego do wiadomości, jak zresztą większość mieszkańców. Dalej mówimy „Kulczyńskiego”. Poza tym wygraliśmy w sądzie, ale oni się odwołali.

– Kto oni?

– Ci rządziciele … Ale cicho teraz siedź. Koniec z tematami niemuzycznymi. Przyniosę kawę. Wolisz sernik czy szarlotkę?

– Idę z tobą, przecież nie zabierzesz się sama ze wszystkim.

Za ladą-barkiem  stały dwie panie w średnim, delikatnie mówiąc, wieku, niezwykle do siebie podobne.

– To ciotki Marysi – szepnęła Bogna.

Jagnie coraz bardziej się tutaj podobało. Przy barku odwróciła się udając, że ogląda całe pomieszczenie oraz zdjęcia i przyglądała się z zainteresowaniem ludzkim twarzom. Te, które widziała mimo półmroku, wydawały jej się niezwykle sympatyczne. Pomyślała trzeźwo, że to wpływ klimatycznego miejsca, w którym się znaleźli. Poza tym byle kto, jakiś byle jaki ktoś, nie przyjdzie w takie miejsce słuchać irlandzkiej kapeli. I kulturalnie wypić lampkę wyjątkowego wina sprowadzonego przez właściciela z  dalekiego miejsca świata.   Kiedy tak stała zapatrzona, pogrążona w myślach, Bogna lekko trąciła ją w łokieć.

– Hej, obudź się, zabierz talerzyki z łaski swojej. Coś tam zobaczyła? Ducha św. Patryka? .

Jagna odwróciła się w stronę przyjaciółki i oniemiała zobaczywszy mężczyznę, który pojawił się obok Bogny prosząc o wodę mineralną.

Był piękny. Miał włosy na głowie, co zauważyła od razu, bo nie świecił wygoloną ani ostrzyżoną czaszką według najnowszej mody. Nie miał też brody wiszącej i moczącej się w zupie podczas jedzenia, takiego paskudnego brodziska jakie nosili faceci starający się być na topie. Moc wyobraźni była tak silna, że uśmiechnęła się zobaczywszy oczami wyobraźni scenę z brodą w zupie. Ten uśmiech, taki niespodziewany, przywodzący na myśl psotne licho czy – chochlika raczej – sprawił, że mężczyzna z wodą w ręce spojrzał na Jagnę niezwykle uważnie i z niedowierzaniem poruszył głową. Długie do ramion włosy zafalowały w takt jego ruchu. W półmroku Jagna nie mogła zauważyć koloru oczu nieznajomego, ale zauważyła, że błyszczały. Na pewno błyszczały.

– Idziemy – trąciła ją znowu  Bogna, która nie zauważyła niczego niezwykłego. – Jak już usiądziemy to będziesz mogła sobie odpływać aż do północy.

Gdy kapela wyszła w komplecie na scenę Bogna nachyliła się w stronę przyjaciółki.

– Spójrz, ten gitarzysta, tam w cieniu, to właśnie Alan.

Wieczór stał się dla Jagny przeżyciem niezapomnianym. Jakby pocałunek królewicza obudził ją, śpiącą królewnę, do życia. Żeby nie było wątpliwości – żadnych pocałunków nie było, był cudowny wieczór, osobiste poznanie ludzi znanych ze słyszenia, z kolorowych  i nie tylko kolorowych pism, i oczywiście z ich prac.  Było zatopienie się w cudownej irlandzkiej muzyce, która z pewnością rozpuściła jakieś złogi, zatory albo inne blokady w sercu i duszy Jagny. Tak przynajmniej określiła Bognie swój stan dziękując, że zabrała ją do tego zaczarowanego miejsca. Oczywiście nie mówiła niczego specjalnego o Alanie, bo co miała mówić? Przecież nie była już nastolatką, która zadurza się w pięknym artyście od pierwszego wejrzenia.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 8

  1. Urszula97 pisze:

    Pieknie napisane, kafejka cudna i ja pamiętam stroje robocze, u nas fartuchy ,kolory wg działów, były bordowe,niebieskie, granatowe,zielone a sekretarki miały kostiumy.Jak wprowadzili fartuchy w kwiatki to był bunt i się skończyło.Pozdrawiam cieplutko. ❤️

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Taki fartuch jest dobrym zabezpieczeniem przed kurzem i zniszczeniem ubrania. Ja miałam w kwiatki, przydaje się, teraz go używam kiedy farbuję włosy 😉
      Uściski serdeczne 🙂

  2. jotka pisze:

    Och, ileż to razy człowiek miał ochotę wsiąść do pociągu byle jakiego, ale albo z rozsądku tego nie robił, albo zabrakło odwagi…

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Raczej z rozsądku. I pewnie z charakteru. Ja jako Byk nie mam genu ryzyka, muszę stać czterema nogami na ziemi, mieć poczucie bezpieczeństwa i dlatego, choć czasem chciało się rzucić wszystko w diabły to rozsądek byczy nie pozwolił. W sumie dobrze, teraz mogę cieszyć wolnością i bezpieczeństwem, jako Byk z roku Konia 🙂 Uściski Asiu serdeczne 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *