„Babie lato i kropla deszczu” – 5

Pewnego dnia Jagna podjęła decyzję. Tym razem była przekonana, że to decyzja ostateczna. Kilka razy była bliska jej podjęcia. Za każdym razem zdawało się, że to już prawie nieodwołalnie decyzja ostateczna, ale – jak wiadomo – „prawie” czyni wielką różnicę.

Tym razem opuściła biurowiec z wewnętrzną pewnością, że to koniec jej pracy w tym konkretnym miejscu, że jej noga tu więcej nie postanie. No, chyba, że osobiście przyniesie pisemne wymówienie, żeby zobaczyć na własne oczy wyraz twarzy najgłówniejszego z głównych. Jeśli będzie żyła mądrze dysponując zaoszczędzonymi pieniędzmi może przez rok nie pracować, szukając w tym czasie swojej drogi życiowej i własnego miejsca na ziemi. Była przekonana, że ze znalezieniem nowej pracy nie będzie miała problemu. W końcu poza technologią żywienia, którą ukończyła na SGGW wybierając ten kierunek po maturze, została również fachowcem w dziedzinie księgowości, finansów i zarządzania. Drugą specjalność dorzuciła do pierwszej, zasadniczej, by sprostać wymaganiom stawianym przed osobami aplikującymi na jej obecne stanowisko. Wówczas za wszelką cenę postanowiła zaimponować Radkowi swoją wiedzą, kompetencją i osiągnięciami czując intuicyjnie, że coś niedobrego zaczyna się dziać między nimi, brakuje porozumienia i wyrasta mur.

Po upływie czasu zdawała sobie sprawę, że nie istniał sposób na uratowanie związku, a na pewno jej wysiłki mijały się z oczekiwaniami męża. Musiałaby całkowicie zrezygnować ze swoich potrzeb, planów, marzeń i próby ich realizacji. Czyli po prostu zrezygnować z siebie i przemienić się w zupełnie inną osobę. A to już byłaby przesada i to wcale nie lekka, ale  bardzo gruba. Jak widać, Radek potrzebował w domu cichej, spolegliwej żony, przytakującej, podziwiającej i podkreślającej na każdym kroku wielkość i wspaniałość męża, zapatrzonej w niego bez reszty.  Cóż, Jagna taka nie jest, nie była i nigdy nie będzie. Jest dwudziesty pierwszy wiek a nie dziewiętnasty.  Zresztą żaden wiek tu nie ma nic do rzeczy, charakter i oczekiwania się liczą.

Część zaoszczędzonych środków korzystnie ulokowała, miała więc świadomość zabezpieczenia finansowego. Dach nad głową zaoferowali jej rodzice na czas nieokreślony. Postanowiła, że najpierw odpocznie, potem rozejrzy się za nowym zajęciem i mieszkaniem, żeby rodzicom nie ograniczać przestrzeni a sobie swobody. W końcu była dorosłą kobietą i nie bardzo odnajdywała się w nowym lokum mamy i taty. Z pewnością byłoby inaczej, gdyby po prostu wróciła do rodzinnego domu, do ich dawnego mieszkania. Tu jednak było nowe, obce jej miejsce, tworzone od początku przez rodziców zgodnie z ich obecnymi potrzebami. Miała uczucie, że swoją obecnością zakłóciła im intymną przestrzeń, którą sobie zbudowali.

Walcząc z wiatrem Jagna dotarła na zewnętrzny parking biurowca przynależny do jej dotychczasowej firmy. Ciężka to była walka, bowiem wiatr grał z ludźmi w grę opartą na tylko sobie wiadomych regułach. Na chwilę przycichał udając, że go wcale nie ma, po czym w gwałtownym, silnym porywie uderzał w każdego, kto nie doceniał jego możliwości. Z ogromną siłą starał się zwalić z nóg zaskoczonego przechodnia. Ponieważ jednak – pewnie ze względu na późną porę – tylko nieliczne cienie przemykały ulicą, był niezaspokojony w swej żądzy walki i z tym większym zadowoleniem zaatakował kobietę, która pojawiła się na pustej przestrzeni parkingu. Zrywał jej z głowy kaptur krótkiego płaszcza, próbował ten płaszcz z niej zrzucić. Podwinąć do góry spódnicy mu się nie udało, bo wąska była i dopasowana do zgrabnej figury właścicielki, więc zajął się splątywaniem włosów wysuniętych spod kaptura. Wreszcie zawył z wściekłości, kiedy wbrew jego wysiłkom kobiecie udało się dotrzeć do jednego z nielicznych parkujących samochodów.

Mocując się z wyjącym przeciwnikiem Jagna otworzyła drzwi żółtego nissana Juka i z westchnieniem ulgi usiadła w fotelu kierowcy.  Posiedziała chwilę bez ruchu zanim uruchomiła silnik. Rozejrzała się wokół utwierdzając się w swej niechęci do całego otoczenia, w słuszności podjętej decyzji. Cóż z tego, że – obiektywnie rzecz biorąc – biurowce były jasne, ładne, nowoczesne, miały wokół siebie uporządkowane otoczenie i pojawiało się ich coraz  więcej na Służewcu zwanym  Przemysłowym, na którym do niedawna straszyły pustką ponure budynki po działających w przeszłości zakładach przemysłowych. Dla Jagny było tu okropnie. W tej chwili oczywiście, bo może kiedyś, później, za czas jakiś spojrzy na wszystko innym okiem.

Przekręciła kluczyk, z lubością posłuchała przez chwilę pracy silnika zanim ruszyła zostawiając na parkingu wyjący wiatr, ze złości ciskający liśćmi i małymi gałązkami zerwanymi z okolicznych drzew. Włączyła płytę z energetyczną irlandzką muzyką w wykonaniu zespołu Carrantouhill. Po chwili poczuła się lepiej. Klamka zapadła, decyzja podjęta. Koniec i kropka. Pora spojrzeć na świat z zupełnie nowej perspektywy.

Skręciła w stronę Piaseczna. Minęła Wyścigi, skręt w lewo na Ursynów, przejechała pod wiaduktem nowej trasy na Poznań. Jechała przed siebie spokojnie, w pełnym komforcie jaki daje prawie pusta jezdnia. Zdarza się to bardzo, bardzo rzadko, prawie wcale. Teraz trafiła się taka okazja  ze względu na późną porę oraz pogodę, która pozwala na opuszczenie domu jedynie w stanie wyższej konieczności. Napotkała na Puławskiej zieloną falę, co już graniczyło z cudem, więc poczytała to za dobrą wróżbę i przychylne spojrzenie losu w jej stronę.

W Piasecznie skręciła w Geodetów. Przejechała przez nowe rondo przy centrum handlowym i uśmiechnęła się do siebie. Mama nigdy nie mówiła, że idzie na zakupy do „Piotra i Pawła” tylko do „Pawła i Gawła” I tak już zostało. Rondo było prawdziwym zbawieniem dla użytkowników. Przedtem skrzyżowanie pokonywało się z duszą na ramieniu oraz ze złością na zbyt długie czekanie na możliwość przejazdu. Było bardzo niebezpieczne tak dla kierowców jak dla pieszych. Teraz ukończono i oddano rondo do użytku i „stała się przestrzeń” wokół, jasno oświetlona, przyjazna i bezpieczna szczególnie dla pieszych, którzy poprzednio kompletnie niewidoczni w ciemnościach, z narażeniem życia kluczyli między samochodami próbując przejść na drugą stronę ulicy.

Po chwili Jagna była przy Julianowskiej, skręciła w prawo, zostawiając za sobą tor kolejowy  dotarła do osiedlowej uliczki. Zatrzymała się przy posesji, otworzyła pilotem bramę i wjechała do środka. Do garażu już nie mogła, tam stało auto rodziców. Żółty Juke musiał więc zamieszkać na zewnątrz co mu wcale nie przeszkadzało i nie zgłaszał sprzeciwu. Wręcz odwrotnie, nowe miejsce pobytu bardzo mu się podobało. Od wiatru zasłaniała go drewutnia obrośnięta dzikim winem i bluszczem, dom oraz płot od strony sąsiadów. Nie to, co na parkingu koło biurowca. Było miło i przytulnie. Jedynie deszcz moczył go od czasu do czasu, ale tym Juke się nie przejmował. Młody był, deszczem się cieszył i traktował jak wesołą kąpiel.

– Córcia, co tak późno? – przywitała Sabina córkę. – Już się niepokoiłam, bo dzwoniłam kilkakrotnie i nic.

– Komórka mi padła. Nie spojrzałam, nie widziałam, więc jej nie podłączyłam do ładowarki. Zorientowałam się dopiero w samochodzie.

– Dobrze, że jesteś. Tata już poszedł na górę, jakiś mecz ogląda z łóżka. A ja się nie mogłam na ciebie doczekać i upiekłam owsiane ciasteczka. Zrobię ci herbatę, rozgrzejesz się. Dobrze?

– Dobrze mamo, dobrze. Pójdę się przebrać – odpowiedziała idąc do swego tymczasowego pokoju.

Pomyślała, że jest ogromnie wdzięczna mamie za troskę, jednak… wolałaby wrócić do własnego mieszkania, nie musieć nikogo oglądać,  z nikim rozmawiać, po prostu położyć się i leżeć przez cały dzień. Teraz musi udawać, że jest wszystko w porządku, musi zejść do matki, która czeka na nią i chce służyć pomocą swemu dziecku jak wszystkie prawdziwe matki świata.

Szybko zrzuciła elegancki kostium, który teraz wydawał się drażnić i parzyć ciało. Założyła wygodną, domową sukienkę uszytą przez siebie jeszcze w czasie studiów i zeszła na dół. Na stole czekała gorąca herbata, kusząco pachniały świeżutkie ciasteczka. Dopiero wtedy poczuła ssanie w żołądku. Przecież właściwie nic nie jadła przez cały dzień, jakąś chińską zupkę rozmieszała w kubku, na nic więcej nie miała czasu.

Podeszła do siedzącej przy stole matki, objęła ją i przytuliła się.

– Dziękuję mamo.

– A za co? – zdziwiła się Sabina.

– A za całokształt – uśmiechnęła się Jagna wspominając swe niedawne myśli, zapewne wynikające z przemęczenia…

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 5

  1. Urszula97 pisze:

    Miło zrobiło się wieczorem, czekam na cdn.Buziaki Anulko.Pozdrawiam cieplutko.

  2. jotka pisze:

    Och, jaki swojski klimat, dobrze jest mieć dokąd wracać:-)

  3. Jacek pisze:

    Dopiero parę dni temu odwiedziłem Twoją stronę-ciekawy jestem, czy te opowiadania to piszesz stopniowo i jej zamieszczasz, czy też już są napisane i po prostu co jakiś czas dodajesz następny odcinek?

    Od dawna moim marzeniem jest napisanie książki (lub nawet książek!), nawet mam pomysły, tylko że do tej pory brakowało mi na to czasu. W ostatnim roku zaszły bardzo radykalne zmiany w moim życiu i w ich wyniku może stanie się to możliwe. Zawsze lubiłem pisać, jeszcze będąc w szkole podstawowej, dlatego od dobrych kilkunastu lat piszę blogi-które jednak są jedynie dość „suchymi” opisami, praktycznie bez żadnych dialogów. Może więc się trochę więcej nauczę, czytając Twoje opowiadania.

    I jeszcze jedno pytanie—czy Ty te opowiadania zamierzasz w jakiś sposób wydać? Nie chodzi mi nawet o wersję książkową/drukowaną (wiadomo, jest to trudne i drogie), ale wiem, że można zrobić to samemu „online”, jest wiele takich stron. Sam się tym muszę zainteresować. Chociaż na żadne dochody nie liczę, to czytałem, że niektórzy autorzy wydając swoje książki samemu „online” zarobili o stokroć więcej, niżby otrzymali wydając książki drukowane przez jakieś wydawnictwo: pomimo że nakład w tym drugim przypadku byłby może o wiele większy, to ich część profitu byłaby bardzo niska z powodu kosztów druku, sprzedaży i oczywiście wydawcy.

    Życzę powodzenia w pisaniu następnych odcinków!

    • anka pisze:

      Jacku:-) Dziękuję za odwiedziny. Twoja przypowieść o psim przyjacielu i Niebie jest wspaniała.
      „Babie lato…” to moja najnowsza powieść, już napisana jakiś czas temu, przed napadem putina na Ukrainę, co jest ważne. Dlaczego – to się okaże w dalszych rozdziałach. Wszystkie są na blogu, cała saga ursynowska (poza 1-ą częścią – „Wejście w światło”, która jest jeszcze gdzieś na Allegro dostępna). Po kolei „Po co wróciłaś, Agato”, 'Widocznie tak miało być”, „Pasma życia” i teraz „Babie lato”. W „Opowieści Marianny” i „W międzyczasie” też pojawiają się znajome już postacie, bo ja się przywiązuję 🙂 To tak w skrócie.
      Być może w przyszłości wydam sobie wszystkie moje „arcydzieła” (hihihi), żeby je po prostu mieć i zostawić wnuczkom. Teraz nie mam głowy, nie mam kasy na takie przyjemności, żyłki do interesów też nie mam. Poza tym uświadomiłam sobie, że coraz mniej czasu na tej naszej niebieskiej kulce zostaje, więc opublikuję na blogu, żebyście zdążyli przeczytać. Tym bardziej, że mam wrażenie, iż to najlepsza moja powieść. Piszę dla przyjemności, dla oderwania od realu, kocham to robić 🙂 Jeśli się uda – dalej to robić będę 🙂
      Pozdrawiam!

  4. Jacek pisze:

    Anka,

    Dziękuję za odpowiedź!

    Piszesz o „Sadze Ursynowskiej”. Raz tylko w życiu byłem na Ursynowie, we wrześniu 1981 roku. Spodziewałem się, że wyjadę niebawem do Austrii i chciałem się nauczyć języka niemieckiego—ale oczywiście, wszelkiego rodzaju podręczniki do nauki tego języka były wyprzedane (zresztą wówczas często NICZEGO w sklepach nie było i te zamykały się, bo dosłownie były tylko puste półki). W jednej z warszawskich księgarni trafiłem na przyjemnego pracownika, który akurat wrócił z księgarni z Ursynowa—i powiedział, że tam jest do nabycie książka do nauki języka niemieckiego autorstwa Leszka Szkutnika wraz z kasetami!!! A to, że nikt jej nie wykupił, było proste: sklep nie posiadał telefonu i pewnie poza lokalnymi mieszkańcami nikt o nim nie wiedział.

    Momentalnie postanowiłem tam pojechać—i do dzisiaj pamiętam tą podróż. Z trudem wsiadłem wreszcie w odpowiedni autobus, który wysadził mnie na jakiejś pustej ulicy—a dookoła bloki, wszystko rozkopane, nie ma żadnych drogowskazów czy map—oglądając ponad 20 lat później „Alternatywy 4”, od razu przypomniał mi się tamten widok! Zapytałem się parę napotkanych osób, czy może wiedzą, gdzie jest księgarnia-dopiero któryś z kolei był mi w stanie udzielić właściwych informacji i dotarłem do niej. Rzeczywiście, książka wraz z 3 kasetami była i dzięki niej po paru miesiącach już miałem jakieś podstawy tego języka.

    Większość z moich blogów „przerobiłem” na pliki w formacie pdf—robiłem to na MS Word, trochę miałem kłopotów (szczególnie ze wstawianiem zdjęć), ale ogólnie się udało. Prawie wszystkie te pliki dałem do druku (na kolorowej kopiarce, dobrym papierze, oprawione spiralą) i był to świetny pomysł, wielu moich znajomych niezmiernie lubiło je czytać, jak też kilka z nich dałem Kubańczykom, których zdjęcia się w nich znajdowały. Ostatnio też będąc w USA na polach kempingowych pokazywałem je innym biwakowiczom i był to świetny „ice breaker & conversation piece”, szczególnie te o Kubie.

    Być może i Ty mogłabyś te książki skonwertować na pdf? Nie chodzi nawet o druk, ale mogłyby być do pobrania, pewnie łatwiej czytałoby się je (i zawsze każdy mógłby wydrukować to w swoim zakresie).

    Zresztą jeżeli ja napisałbym jakąś książkę, to pewnie też postarałbym się ją umieścić gdzieś na Internecie—płatnie lub najprawdopodobniej za darmo. Na dochód nie liczę—spotkałem sporo ludzi, którzy wydali książki i nie przypuszczam, aby uzyskane z nich dochody pokryły nawet koszty druku. Dlatego traktuję to jako hobby—też piszę dla przyjemności—i sądzę, że jest to o wiele ciekawsze i bardziej rozwijające zajęcie, niż np. siedzenie godzinami przed telewizorem (lub monitorem komputerowym)–telewizji nie mam od ponad 20 lat i jakby trzeba było, to płaciłbym miesięczny abonament, aby jej nie mieć!

    Pozdrawiam i życzę powodzenia w pisaniu dalszych powieści—czy też blogów!

    • anka pisze:

      Jacku, w 1981 zamieszkałam na Ursynowie 🙂 Dokładnie w tym rejonie, gdzie kręcono „Alternatywy 4”. Kocham ten film, bo pokazuje właśnie cudowny moment wprowadzania się do pierwszego własnego M3 🙂
      Telewizora nie mamy od ponad roku, zrezygnowaliśmy gdy pracownik Polsatu kazał nam wchodzić zimą na dach i kręcić talerzem anteny, po czym schodzić i sprawdzać czy jest obraz i tak w kółko. Podziękowaliśmy uprzejmie i rozstaliśmy się w ogóle z telewizją. Oglądamy na YT to, co nas interesuje i wystarczy.
      Dzięki za podpowiedź w kwestii „przerobienia” bloga. Powiem Dużemu, może matkę wspomoże 🙂 Na Twój blog zajrzałam, super! Poczytam więcej w wolniejszej chwili. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na stałe 🙂

  5. Agnieszka W. pisze:

    Nie umiałam znaleźć adresu e-mail, żeby w ten sposób to do Pani napisać więc użyję opcji komentarza:) Od dłuższego czasu czytam Pani blog i w szczególności chłonę wpisy o Szczawnicy. Uwielbiamy z mężem Pieniny i jesteśmy tam co rok od dziesięciu lat:) Z tego powodu chciałam podsunąć Pani tytuł książki, która dzieje się w Szczawnicy: „Szepty pienińskich ścieżek” J.Tekieli, może się Pani spodobać ze względu na piękne opisy miasteczka i gór 🙂 jeśli już ją Pani czytała to przepraszam 🙂
    Pozdrawiam!
    Agnieszka W.

    • anka pisze:

      Agnieszko:-) Tu wszyscy mówimy sobie na TY 🙂 Bardzo mi miło, że zaglądasz do mojego kącika i czytasz. A jeszcze jeśli jesteście z mężem miłośnikami Szczawnicy to już w ogóle szaleństwo 🙂 My z MS od przeszło dwudziestu lat jeździmy do ukochanego miasteczka i wciąż nam mało 🙂
      Książki nie znam, ale poszukam. Bardzo dziękuję za podpowiedź. Serdecznie pozdrawiam jako miłośniczka Szczawnicy 🙂

  6. Krystyna 78 pisze:

    Witam , fajnie czytać twoje opowiadania. Nie przerywaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *