Sabina usiadła w kąciku między oknem a kominkiem. Postawiła tam stary fotel, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Wprawdzie podłoga nie była tutaj ogrzewana, mata grzewcza kończyła się wcześniej, lecz miłe ciepło rozchodzące się od ognia i mały dywanik pod stopami czyniły siedzenie w tym miejscu nad wyraz przyjemnym. Po drugiej stronie kominka stanął drewniany fotel na biegunach. Siedząc i bujając się spoglądała wprost w okienko zatrzymując wzrok na tujach rosnących w ogródku tuż przed siatką ogrodzeniową. Iglaków było w sumie trzynaście. Trzy kolumnowe posadzili z mężem dokładnie w dzień katastrofy smoleńskiej. Tak wypadło. To była sobota i mieli w planie wkopanie kupionych drzewek. Na wieść o wypadku Sabinie przemknęła myśl, że wiedziała, iż coś takiego musi kiedyś nastąpić, sądząc z zachowania niektórych ludzi – wprost kusili los. Tylko dlaczego przy okazji zginęło tyle niewinnych istot? Nadała trzem tujom imiona trzech ofiar, osób, które darzyła sympatią i z tej racji ich śmierć odczuła osobiście.
Pozostałe dziesięć drzewek dostała od córki na urodziny wypadające jeszcze tego samego miesiąca. Nie wszystkie rosły dokładnie w miejscu, w którym pierwotnie rosnąć miały. Okazało się, iż pod cienką warstwą ziemi jest masa gruzu, i łopata tam nie weszła za skarby świata. Nie udało się więc wykopać wystarczająco głębokiego dołka, żeby korzenie drzewka się zmieściły. A gdyby nawet, to przecież słabe korzonki młodziutkiej roślinki nie miałyby siły, nie dałyby rady przebić się przez gruz i iść dalej odżywiając drzewko do samego czubka. Dlatego zostały posadzone tam, gdzie się udało je w ziemię wkopać.
Coś stuknęło za oknem i czujna Zadra natychmiast podniosła się na nogi spoglądając wyczekująco na Sabinę i na okno, na Sabinę i na okno.
– Jaka ty mądra sunia jesteś – Sabina podniosła się i wyjrzała. – Wiem, że nie dasz mi spokoju dopóki się nie upewnisz, że jest wszystko w porządku. Możesz być spokojna, to tylko śmieciarka. Zepsuta jakaś czy co, bo jakieś dziwne dźwięki wydaje. Śpij dalej.
Zadra jednak na spanie nie miała w tej chwili ochoty, ileż można spać? Już się rozbudziła i wyraźnie miała chęć na jakąś formę aktywności ruchowej. Przemówiła do opiekunki, a liczbę słów i możliwości głosowe miała zaskakujące, Sabina nie potrafiła jej odmówić.
– Chcesz wyjść, tak? Nie wystarczy ci ogródek? Idź na podwórko, córcia, no idź.
„Córcia” miała inne plany i zdecydowanie skierowała się w stronę drzwi wejściowych.
Sabina podniosła się z fotela i podeszła do kuchennego okna, żeby wyjrzeć na uliczkę. Przy bramce stała Inga, obok zaś kręcił się białorudy kot.
– Otworzysz? – zapytała. – Nie wiesz czyj to może być kot?
Sabina nacisnęła guzik domofonu i bramka się otwarła. Wyszła do przyjaciółki, kot podszedł i otarł się jej o nogi mrucząc przy tym głośno.
– Nie, nie wiem, jakiś nowy, nie widziałam go tutaj wcześniej – odpowiedziała Sabina patrząc na sympatyczną rudą mordkę.
– Już wczoraj mi się rzucił w oczy, z dziećmi się bawił, dawał się nosić. Widać, że to domowy zwierzak.
– Może przyjechał z kimś do rodziny?
– No coś ty, Sabina! I ktoś wypuszczałby swojego kota w nowym, obcym miejscu na zewnątrz? Zrobiłabyś to?
– Ja nie, ale ludzie są różni, często bezmyślni. Na przykład ci młodzi przy samej ulicy, kojarzysz, ci z buldożkiem francuskim.
– Z tym czarnym, takim właściwie jeszcze szczeniakiem?
– Tak, o nich mi chodzi.
– Pewnie, że kojarzę! Prowadzają psa bez smyczy przy ulicy i szlag mnie trafia na taką bezmyślność. Jak nic skończy pod kołami jakiegoś samochodu. Zwracałam im uwagę, ale jacyś niegramotni.
– Ciocia – zawołała siedmioletnia Amelka, mieszkanka sąsiedniego domku, – ja wiem skąd jest kotek.
– Tak? Jak dobrze – ucieszyła się Sabina. – To gdzie mieszka?
– Nie wiem gdzie mieszka, ale jest z ulicy. Wczoraj przyszedł za moją mamą prosto z ulicy!
Przed swój domek wyszła Alicja, mama Amelki. Zobaczywszy zbiegowisko pod furtką Sabiny zbliżyła się do sąsiadek. Zbiegowisko dlatego, że zbiegły się dzieciaki z całej uliczki bawiące się na zewnątrz, korzystające z chwili ładnej pogody.
– Stało się coś? – spytała zaniepokojona.
– Nie, Alutka, nic się stało – uspokoiła ją Inga. – Zastanawiamy się tylko czyj to kot.
– Nie wiem czyj. Wczoraj zobaczyłam go przy samej jezdni. Wyglądał jak nieprzytomny, jakby nie wiedział co ma zrobić, gdzie iść, no, dziwnie wyglądał, taki zagubiony, jakby z innej planety. Zawołałam na niego i poszedł za nami do osiedla. Pomyślałam, że ktoś go mógł wyrzucić z samochodu i dlatego czuł się taki zagubiony.
– Aa, to możliwe, – skinęła głową Sabina. – Znudziła się zabaweczka i fruuu, przez okno, niech leci. Tfu, własnoręcznie łeb bym takiemu ukręciła.
– Może ma czipa? – Inga kucnęła i głaskała mruczącego futrzaczka.
– Sprawdzałam – odpowiedziała Alicja . – To znaczy sprawdzała moja koleżanka weterynarka. Ma wszczepionego, ale nie da się odczytać. Może zgnieciony? Nie wiem.
– A jakby wstawić informację do internetu? Może ktoś go szuka? – Sabina rzuciła pierwszą myśl, jaka jej przyszłą do głowy.
– Przeglądaliśmy ogłoszenia z okolicy, ale nikt go nie szuka. – odparła Alicja. – Może porozlepiać ogłoszenia na słupach?
– W takim razie to my musimy mu znaleźć dom – oświadczyła Sabina. – Chętnie bym go przygarnęła, ale Zadra mogłaby go udusić. Może ją ktoś uczył gonić koty? Nie wiem przecież gdzie i jak żyła wcześniej, nie powiedziała.
– Mam ten sam problem, Bonzo nie trawi kotów. Jest ze schroniska, nie miałam wpływu na jego wychowanie. Wprawdzie teraz mu tłumaczę, że nie wolno kotów ruszać lecz na razie bez rezultatu – z troską powiedziała Alicja.
– A Feliks jest uczulony na kocią sierść – westchnęła Inga. – I co zrobimy?
– Mrozów wielkich jeszcze nie ma – głośno myślała Sabina. – Żarełko mogę mu wystawiać codziennie, nie ma problemu, może sobie przez cały dzień chodzić po osiedlu. Gorzej nocą, jest zimno i gdzieś musi spać.
– Moje koty mogłyby go skrzywdzić – powiedziała dołączając do grona osób zatroskanych o los kota mieszkająca przez ścianę z Sabiną Patrycja, która miała dwa domowe koty nie opuszczające mieszkania. – Ale na noc mogę zamykać drzwi do sieni i tam zrobić kącik do spania. Dopóki mu nie znajdziemy domu oczywiście, długo tak się nie da.
– No dobrze, niech tak na razie zostanie – uspokoiła się Inga. – To nam daje trochę czasu na szukanie stałego miejsca pobytu, że tak się wyrażę.
Weszły do ogródka zamykając bramkę. Kot został na zewnątrz najwyraźniej zadowolony z towarzystwa dzieci. Zadra wciąż biegała wzdłuż siatki zdenerwowana, że wszyscy poświęcają uwagę jakiemuś kotu, a ona nie może go dopaść, żeby zrobić porządek.
– Siadaj, proszę. Powiedz jak się czuje teściowa? – zagadnęła Sabina stawiając przed Ingą kubek z kawą.
– Czemu pytasz?
– Widziałam rano z balkonu jak siedziała na tarasie i płakała. Myślałam, że coś się stało. Zadzwoniłam do ciebie idąc z psicą. Nie otwierałaś, to nie chciałam być nachalna.
– Nie było nas w domu, pojechaliśmy tak wcześnie na morfologię. A płakała ze złości. Znowu gdzieś schowała klucze i nie mogła ich znaleźć. Okazało się, że chciała wyjść, kluczy nie znalazła, więc była wściekła.
– Aha, rozumiem. Ale ogólnie jest chyba lepiej odkąd dostaje leki?
– Tak, zdecydowanie lepiej. Jestem Kasi ogromnie wdzięczna, że mnie pokierowała. Naprawdę już nie wiedziałam co z tą kobietą robić.
– Kaśka ma doświadczenie w tej materii. Najpierw tata, potem teściowa, namęczyła się dziewczyna.
– Może nieładnie tak mówić, ale teraz już jej jest dobrze, już ma spokój. Mówi, że widocznie swoje odpracowała. Sabinko, jak ona mi pomogła! Nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Powiedziała gdzie mam pójść, do jakiego lekarza, co powiedzieć. Całe szczęście, że ją wtedy spotkałam. Teraz teściowa ma mniej ataków agresji, jeśli już, to słabsze. Przedtem potrafiła z rękami do mnie skoczyć. Wiesz jaką ona ma siłę w takim napadzie wściekłości? Nikt by się tego po niej nie spodziewał.
– Naprawdę ci współczuję. Jeśli kiedyś zechcesz, żebym przyszła z nią posiedzieć to powiedz. Będziecie mogli z Felkiem wyjść razem, coś załatwić albo odpocząć.
– Dziękuję ci, kochana jesteś. Boję się jednak, że ona się na to nigdy nie zgodzi.
– Kiedy przechodzę koło was, albo jestem u ciebie to mam wrażenie, że jest przychylnie nastawiona.
– Bo któreś z nas jest w domu, Feliks albo ja. Jakby sama z kimś oprócz nas miała zostać to byłaby straszna awantura i obraza. Nie mam pojęcia co mogłaby zrobić: uciec z domu, zaatakować znienacka „intruza” czy nie wiem co jeszcze.
– Z zewnątrz nie widać, że stan jest aż tak poważny.
– Nie widać, to prawda. Dba o siebie w kwestii ubrania i higieny. „I to by było na tyle”.
– Jak to? Co masz na myśli?
– Nie sprząta ani w swoim pokoju, ani w swojej łazience. Jeśli Felek nie wytrzyma i zwróci jej uwagę to się obraża i idzie do siebie naburmuszona. Czasem coś zrobi, ale tylko wtedy gdy chce ukryć, że znów rozbiła szklankę albo kubek, albo zniszczyła kolejną rzecz co się bardzo często zdarza. Zachowuje się jak małe dziecko, które coś zbroi. Do tej pory nie nauczyła się segregować śmieci. Muszę pilnować kiedy swoje wyrzuca i jej worek przeglądać tak, żeby nie widziała. Jestem jak baba śmietnikowa..
– No co ty?
– Muszę. Dotąd nie zapamiętała gdzie się wrzuca plastiki, gdzie szkło, a gdzie inne śmieci, chociaż pojemniki stoją obok siebie. Przedtem pisałam kartki i przyczepiałam, na przykład z napisem: mamo, tu się wrzuca tylko szkło. Nie działało, teraz ją po prostu pilnujemy.
– Oj, no to wesoło, nie powiem – ze współczuciem spojrzała Sabina.
– Najgorszy jest fakt, że nie wiesz czego możesz się po niej spodziewać za chwilę. Jest kompletnie nieprzewidywalna. Przez to nie możemy psów z nią zostawiać w domu, musimy je wszędzie ze sobą wozić.
– Dlaczego? Przechodząc koło twojej siatki nieraz słyszę jak do nich przemawia najczulszymi słowami niczym do dzieci, że są jej najdroższymi istotami na świecie, głaszcze je, przytula i całuje.
– Zgadza się. Naprawdę je kocha.. Tylko… z tej miłości by je otruła. Jak myślisz dlaczego są takie grube? Zadzior jest większy to mniej widać, ale Zorka wygląda jak okrągła beczka na cienkich nóżkach. Mają nadwagę, a ja ich nie potrafię odchudzić.
– Trudno jest odchudzić psa, to prawda.
– Poza tym kilkakrotnie zapobiegłam w ostatniej chwili wypuszczeniu ich na ulicę. Chciała, żeby sobie pobiegały. Zamiast wypuścić je do ogródka, otwierała drzwi wejściowe i jeszcze furtkę, a tu przecież samochody jeżdżą, brama na ulicę też jest otwarta…
– Faktycznie, musicie teraz mieć oko na wszystko.
– Właśnie. Ostatecznie się o tym przekonałam kiedy pojechaliśmy na cmentarz w Wilanowie. Przez chwile myślałam, żeby je zostawić, że przecież długo tam nie będziemy. W weekend dużego ruchu nie ma, podskoczymy raz dwa, zgarnę z grobu pozostałości różne, jakie tam są, położę kwiatki, zapalę znicze i gotowe.
– No jasne, przecież nie zajęłoby to dużo czasu.
– Coś mnie tknęło i jednak ubrałam psiaki, czyli założyłam im szelki…
– My też mówimy, że ubieramy Zadrę – wtrąciła Sabina.
– … i pojechały z nami – ciągnęła Inga. – Zrobiłam co miałam w planie, Feliks w tym czasie poszedł z nimi na spacer i wróciliśmy. Już z uliczki zobaczyłam, że furtka jest otwarta na całą szerokość, drzwi do domu też. W zamku wisiały klucze, to znaczy klucze były w zamku a wisiała taka długa smycz, którą przypięliśmy, żeby łatwiej było znaleźć jak znowu je gdzieś schowa. Ścisnęło mnie w dołku ze strachu, od razu pomyślałam, ze zasłabła i leży gdzieś bez życia. Wyskoczyłam z auta i popędziłam do domu. I wiesz co?
– No mówże – Sabina niecierpliwie popędziła przyjaciółkę.
– Siedziała u siebie w pokoju jakby nigdy nic, a każdy mógł wejść do domu i wynieść wszystko co tylko by mu się spodobało.
– Dlaczego?
– Bo bramka i drzwi otwarte…
– To zrozumiałam, ale dlaczego siedziała u siebie zostawiając otwartą chałupę?
– Na podłodze leżała kurtka, tego ci jeszcze nie powiedziałam.
– Też bym się przestraszyła zobaczywszy podobny obrazek.
– Myślę, że z pewnością chciała pójść do sklepu. Ubrała się i wtedy sobie o czymś przypomniała, może nie wzięła torebki, może telefonu i zaczęła szukać. O tym świadczyłaby kurtka na podłodze, prawda? Jakby ją w pośpiechu zdjęła i rzuciła bądź gdzie, bo poleciała szukać czegoś ważnego. Co z tego, że wszystko otwarte? A jak się znalazła na górze to zapomniała o tym, co na dole, że coś miała zrobić, czy gdzieś pójść.
– Zajęła się czymś innym i zapomniała o tym co robiła przed chwilą. Wiesz, to taki typowy przykład, książkowy wręcz. Wiem, bo się napatrzyłam przez siatkę co Kasia miała z panią Wacią. I nagadałam się z nią przez tych kilka lat, że ho ho, normalnie za eksperta mogłabym robić.
– Widzisz więc, że psiaki muszą wszędzie jeździć z nami, nie odważę się ich zostawić. A jakby podpaliła dom, tfu, tfu, odpukać, albo otruła karmiąc na przykład czekoladą z rodzynkami, albo poczęstowała tabletkami myśląc, że to cukierki?
– W tej sytuacji bezpieczniej jest je zabierać, to prawda. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz je u nas zostawić w razie potrzeby.
– Dziękuję ci bardzo za tę propozycję. Nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć.
– Słuchaj, a w kwestii tego sprzątania nie możesz zaproponować, że jej pomożesz albo, że wspólnie coś zrobicie?
– A w życiu! Ja do niej wcale nie wchodzę, bo zaraz mówi, że coś jej zginęło patrząc na mnie znacząco. I zaczyna czegoś szukać: zegarka, pierścionków, pieniędzy, kluczy, aparatu słuchowego. Zresztą jeden już zgubiła naprawdę i nie mamy teraz za co jej kupić kolejnego.
– O w mordę – jęknęła Sabina.
– Tylko Felek do niej wchodzi. Ja nie chcę rozjątrzać. Odkąd wiem, że jest chora staram się nie zwracać uwagi na jej słowa i zachowanie. Przedtem okropnie przeżywałam, że wyzywa mnie od najgorszych za niewinność. I to takimi słowami jakich od nikogo w życiu nie słyszałam pod swoim adresem. Zresztą do Felka też potrafi się tak odezwać. On się do tej pory irytuje, biedny taki, że przykro patrzeć. Tłumaczę mu, że to choroba, żeby nie brał jej słów do siebie, ale czasem i ja tracę cierpliwość i coś palnę. Potem się gryzę, mam wyrzuty sumienia, pretensję do siebie za brak opanowania. I tak się męczę, choć wiem, że ona za chwilę nie będzie niczego pamiętała.
cdn.
Dziękuję ci, że mogę czytać Twoje opowiadania. Są takie interesujące!
Halinko:-) Dziękuję Ci za te słowa. Serdecznie pozdrawiam 🙂
Oj,nie udała się Panu Bogu starość, do takich chorych ludzi trzeba mieć siłę, cierpliwość.Pozdrawiam cieplutko.
Uleńko:-) Siła i cierpliwość w każdej ilości potrzebna. Buziaki 🙂
Och, nie wiadomo, co nas czeka, jakie niespodzianki los nam gotuje…obserwuję tyle tragedii w rodzinach, z powodu chorób właśnie.
Jotuś:-) Nie wiadomo co nas czeka, fakt. Starajmy się zatem o jak najlepszą formę dla nas samych. Spacery z psami ratują, bo zmuszają do ruchu bez względu na pogodę. Uściski 🙂