Niech piorun strzeli!!!

To co się dziś stało woła o pomstę do nieba. Myślę oczywiście o potraktowaniu kobiet i całego piekła jakie nam kobietom wyszykowali znowu rządziciele. W „Kropce nad i” jeden z „młodych wilczków” od posła zero (przepraszam wilki za porównanie) pokazał całą niewyobrażalną pogardę dla kobiet, dla wszystkich ludzi nienależących do jego ugrupowania. Nie był w stanie odpowiedzieć ani na jedno pytanie prowadzącej, natomiast chyba miał wrażenie, że jest na wiecu i może zagłuszać wszystko i wszystkich, co nie jest nim samym. Tragedia. Sadystyczne upodobania, buta, arogancja, zarozumiałość i właśnie pogarda zostały ujawnione, pokazane jak na dłoni- to jest po prostu straszne. To wszystko dla przykrycia wszystkich oszustw, nieudolności, korupcji, maseczek, respiratorów, handlarza bronią, srebrnych wież, braku szczepionek, nieludzkiego traktowania ludzi jak bezrozumne bydło (znowu przepraszam wszystkie zwierzątka), jak przedmioty, zaprogramowane torturowanie kobiet! Gdybym była młodą kobietą zrobiłabym wszystko, żeby nie zajść w ciążę ze strachu, że moje dziecko mogłoby być chore, a ja nie mogłabym mu ulżyć w cierpieniu. Nie mam milionów na operacje, na badania prenatalne mogące spowodować uleczenie dziecka w łonie matki, które mogą być zakazane za chwilę całkiem (takie Ordo się kłania), matki będą przeżywać gehennę patrząc na niemożność zrobienie czegokolwiek dla poprawy sytuacji, zostawione same sobie, bo przecież najczęściej panowie odchodzą. Biedacy są zbyt wrażliwi by na to patrzeć, uciekną do młodszego modelu albo np. do polityki. I będą biadolić, że ilość Polaków się zmniejsza, rodzi się mniej dzieci a oni nie rozumieją dlaczego, przecież dali 500 plus…
Wydaje mi się, że dzieci będzie się rodzić coraz mniej, a młode kobiety będą uciekały z tego kraju, gdziekolwiek, gdzie da się normalnie, godnie żyć. Ciekawe, że gdy aborcja była dostępna, dzieci rodziły się bez problemów. Czemu? Najprostsza odpowiedź – kobieta nie bała się zajść w ciążę, wiedząc, że do niczego nie będzie zmuszona. Bardzo dużo nawet przypadkowych ciąż miało szczęśliwy finał, bo żadna kobieta nie podchodzi lekko do decyzji usunięcia ciąży, to jest ostateczność wynikająca z wielu czynników. I żaden facet nie powinien narzucać kobiecie co ma robić, bo to ona przez całe swoje życie będzie dźwigała ciężar utrzymania, wychowania chorego dziecka, potem niepełnosprawnego dorosłego, który nie może funkcjonować samodzielnie.
A skąd się bierze takie częste katowanie niemowląt? A niemowlęta znalezione na śmietnikach? Nie ma dnia, żeby o takich tragediach media nie donosiły. To dzięki właśnie tym „obrońcom” życia, dla których liczy się zygota ale już urodzone dziecko nie obchodzi nikogo.

Niech barbarzyńców piorun strzeli, wszystkich, co do jednego!!!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

Bohaterka dnia :)

Dziś babcia D. została zaszczepiona pierwszą dawką. Mówiliśmy jej od tygodnia, że ma termin szczepienia. Oczywiście za każdym razem nie pamiętała. Rano nie chciała wstać na śniadanie, bo „nie spała całą noc” (codzienna śpiewka) i „boli ją biodro i kręgosłup”. MS powiedział, żeby przyszła na śniadanie, ja dodałam, że dam jej tabletkę przeciwbólową po śniadaniu. Przyszła, zjadła i już się nie kładła. Przypominamy, że za chwilę musi jechać do przychodni. Przy niej zadzwoniła pani z pytaniem, czy można by wcześniej, widocznie zwolniło się miejsce. Babcia D. nie stawiała oporu i poszła do łazienki. Przygotowałam jej spodnie i buty zimowe. Wyszykowała się i… nikt by nie powiedział, że to chora osoba. Normalnie pani hrabina, która chciała w pantofelkach iść po śniegu 🙂 Klipsy kazaliśmy jej zdjąć, żeby nie zgubiła ich ściągając maseczkę, pierścionki na palcach oczywiście były. Pojechali. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą.
Wszystko odbyło się zgodnie z procedurami, żadnych problemów, zadowolona, bo ktoś pochwalił, że pani seniorka elegancka 🙂  Nic nie bolało, kręgosłup i biodro też przestały trochę po Apapie, a trochę pewnie z wrażenia 🙂 Termin podania drugiej dawki zapisany i tyle. Ciekawa jestem jak będzie z nami. Może szczepionki dotrą i nam też się uda w swoim czasie?

…tu babcia D. kilka dni temu, za nią na fotelu Franek – ten czarny kłębek 🙂 …

Jest wieczór, Babcia D. dobrze się czuje, nic się na szczęście nie dzieje. Przypomnę, że to rocznik 1932 .

Trzymajmy się wszyscy zdrowo!!!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

Szczawnickie wspominki 10 – schodki

Dzisiejszy wpis dedykuję Mojemu Szczęściu z racji naszej  rocznicy 🙂 🙂 🙂

Szczawnica jest cudownie położona, mówiłam o tym wiele razy i będę powtarzać do końca świata i nawet dłużej 🙂  Obiecałam kiedyś, że pokażę zdjęcia schodków, które pomagają pokonywać różnice wysokości. Są nieodłącznymi składnikami uroku miasteczka. Co kilka
kroków rozpościera się przed oczyma inny widok, co kilka schodków odkrywamy nowy piękny fragment miasteczka a także okolicy, jeśli z danego miejsca zmienia się perspektywa i ogarniamy wzrokiem dużą przestrzeń, często zupełnie się tego nie spodziewając. Po schodach musimy się wdrapać jeśli chcemy się dostać do najwyżej położonych bloków Osiedla Połoniny, a zupełnie nie chce nam się iść wzdłuż ulicy stromym podejściem. Chwilami to bywa męczące, nie powiem, tym bardziej, że dla mnie chodzenie po schodach nie jest upragnionym sposobem dostania się na wyższe poziomy. Zdecydowanie wolę schody obejść ulicą. Ale już zejść mogę z przyjemnością. Oczywiście małe schodki, urokliwie wyłaniające się w parku nie przeszkadzają mi zupełnie 🙂  Spacerując po miasteczku pstrykałam fotki z myślą o pokazaniu Wam różnych schodów, pstrykałam też płoty – do czego mnie zainspirowała Krysia http://krystynaczarnecka.pl/     pokazując u siebie różne różniste  płoty i płotki. Płoty potem, teraz schody, schodki, schodeczki 🙂

Zapraszam na wycieczkę po szczawnickich schodkach 🙂 🙂 🙂

… schodki docenia jelonek, który często z nich korzystał, co widziałam na własne oczy …

… po opuszczeniu bloku natychmiast pojawiają się schodki, które prowadzą np. do sklepu po codzienne zakupy …

… Park Górny, w tle budynek Inhalatorium

… jak wyżej …

… za schodkami fragment budynku, w którym była restauracja Malinowa, już nieczynna, niestety…

… Park Górny upodobała sobie miła rodzinka, tu mama z dzieckiem …

… alejka Parku Górnego …

… tymi schodkami dochodzimy do dawnego Hutnika, teraz w remoncie po zmianie właściciela …

… muszla koncertowa w Parku Górnym niedaleko zejścia na plac Dietla …

… w tle kaplica Szalaya, po lewej willa Szwajcarka Górna

… willa Holenderka

Szwajcarka Górna zimą, znalazłam takie zdjęcie 🙂 …

… tu willa Pałac też oczywiście na placu Dietla, stoi jeszcze poprzednia rzeźba zwana Panną Fontanną, teraz jest inna, pokazywałam ją w „Szczawnickich wspominkach”…

… piękny budynek Inhalatorium

… gdy idąc z Inhalatorium w dół …

… pięknymi schodami …

… przystaniemy na alejce Parku Górnego i spojrzymy wzwyż – zobaczymy taki widok …

… pójdziemy dalej w dół, do ul. Zdrojowej i odwróciwszy się zobaczymy taką piękną całość …

… Skituś też się przyglądał 🙂 …

… to już schodki z Parku w dół obok hotelu Batory do ul. Szalaya …

… te same schodki z dołu …

… to też, one są bardzo długie …

… tu Ania na schodkach, zdjęła patrzałki i dlatego ma przymrużone oczy usiłując zobaczyć swoje Szczęście …

… tu też Ania na tych samych schodkach, tylko zimą i dużo wcześniej; zwróćcie uwagę na widok ponad dachami …

… te same schodki podczas naszego wakacyjnego pobytu 2020 …

… schodki przy Dworku Gościnnym

… tu też …

… kolejne schodki i sam Dworek ...

… schodki na uliczkę, która podczas naszego pobytu była remontowana, prowadzi w stronę Osiedla …

… to tysiąc schodów potwornie męczących, które trzeba pokonać, żeby dotrzeć do Budowlanych

… stare zdjęcie, Adria zmieniła nazwę i właściciela, schodki są …

… schodki na ul. Zdrojowej, po prawej ruiny budynku w którym był Zakład Przyrodoleczniczy, podobno ma być remontowany …

… schodki widoczne w głębi prowadzą obok apteki na ulicę Jana Wiktora, którą już Wam pokazywałam …

… zegar kwietny niedaleko schodków (są po prawej)  z poprzedniej fotografii …

… z góry robione fotki ul. Zdrojowej …

… z tego samego miejsca …

… Henryk Sienkiewicz również przy ul. Zdrojowej, obok zegara kwietnego …

… bywał w Szczawnicy, nic dziwnego, że się zatrzymał i myśli …

… schodki przy Horwatówce prowadzące na ulicę Jana Wiktora (na górze) …

… Skituś przy schodkach do kościółka …

… wzdłuż Grajcarka są schodki, którymi można schodzić do potoku, w tle Jarmuta, z której startują lotniarze…

… tymi schodkami można się dostać na kładkę prowadzącą na wyspę …

… to schody w Osiedlu Połoniny …

… i tu też …

 

… tymi schodkami (m.in. oczywiście) schodzimy z Osiedla Połoniny na Osiedle XX -lecia, między dwoma blokami wracamy do domu;  Aga – poznajesz? …

… poza schodami budowanymi ludzką ręką jest mnóstwo schodków stworzonych przez naturę, są co krok 🙂 …

Jak Wam się podobał spacer po Szczawnicy? Zaręczam, że schodków w miasteczku jest dużo więcej, pokazałam tylko trochę, żeby nieco przybliżyć miejsce, które pokochaliśmy oboje z MS od pierwszego pobytu, a właściwie od pierwszego wejrzenia. Tam też podjęliśmy decyzję o naszej dalszej wspólnej przyszłości, która trwa ponad ćwierć wieku 🙂 I jak tu nie kochać Szczawnicy?

Trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 32 komentarze

I tydzień mija

„Wzięło” mnie na gotowanie i pieczenie. Normalnie nie mam ochoty za nic innego się brać… niby nie nowina, zawsze mówię, że sprzątać nie lubię (tylko z musu to robię, bo lubię mieć już za sobą „najkonieczniejsze” czynności), natomiast gotować lubię. Teraz gdy ciemno i zimno – jeszcze bardziej. Od ostatnich prób opisanych na blogu nie minęło wiele czasu, a ja znów próbę zrobiłam i to udaną! Ale najpierw przepis na ciasto z czekoladą pokazane w poprzednim wpisie z kategorii Kuchennie i smacznie.  Całe szczęście, że miałam go na kartce, bo na „Kuchni na wypasie” już go nie znalazłam.
Więc tak 🙂  potrzebne: – 2,5 szkl. mąki,  – 120/130 ml ciepłego mleka,  – 3 jajka,  – 4 łyżki cukru,  – kilka kropli wanilii (dodałam olejek migdałowy),  – szczypta soli,  – 4-5 łyżek roztopionego masła, – 1 torebka suchych drożdży,  – 4 łyżki pokrojonej czekolady (wzięłam całą mleczną),  – cukier puder do posypania (nie posypywałam). Następnie: 1/ ciepłe mleko+cukier+drożdże — na 10 min. odstawić;  2/ dodać jajka+wanilia+sól — wymieszać do połączenia składników; 3/ + przesiana mąka — znów mieszać aż się mąka wchłonie;  4/ polać roztopionym, ostudzonym masłem, wyrobić, odstawić do wyrośnięcia na ok. 40 min.;  5/ keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia, pół ciasta przełożyć, posypać pokruszoną czekoladą, nałożyć resztę ciasta, wyrównać, przykryć na 20 min.; 6/ ciasto posmarować mlekiem, piec ok. 30-40 min./ 180 st.
Jak wyszło widać na fotce w: https://annapisze.art/?p=3791
Rozochociłam się i upiekłam słodkie bułeczki, które w przepisie były pączkami w:
https://kuchnianawypasie.pl

… nadawały się do chrupania podczas czytania, oglądania filmu i z każdym kęsem stawały się smaczniejsze, lecz trzeba było popić, bez nadzienia trochę suche …

Potem Blożanka „To Przeczytałam” http://toprzeczytalam.blogspot.com/  odezwała się u mnie, pobiegłam więc z rewizytą i napotkałam chlebek paprykowy! Tak mi się spodobał, że natychmiast go wypróbowałam. Rezultat był powalający, nie tylko w wyglądzie ale i w smaku 🙂 Wyobraźcie sobie, że babcia D. powiedziała, że pyszny!

… po wyjęciu z formy ukazał się zgrabny chlebek oczom moim 🙂 …

… po przekrojeniu wyglądał tak …

Kolejny „wyczyn” tym razem nie został udokumentowany, musicie uwierzyć na słowo. Były to kotlety/placki z tofu naturalnego, płatków drożdżowych, odrobiny żółtego sera wędzonego, czterech pieczarek, dwóch jajek, jednego ugotowanego ziemniaka z poprzedniego obiadu, łyżki mąki, bułki tartej (ile trzeba, żeby się nie rozpadały) i przyprawy do gyrosa, której nie żałowałam. Gdyby mi się chciało lepić kotlety, obtaczać w bułce i smażyć w takiej postaci to wyszłyby przepisowe kotlety. Ponieważ jednak mi się nie chciało, łyżką kładłam na patelnię, na rozgrzany olej. Przyklepałam łopatką, żeby się spłaszczyły i miały jaki taki kształt. Smażą się wtedy bardzo szybko, bo nie są grube. Okazało się, że wyszły wspaniałe w smaku! Nawet MS stwierdził po spróbowaniu, że pyszne! Jestem cała dumna z tego powodu, bo nie ma tam odrobiny mięsa 🙂
Mam na kartce przepis na chlebek wiedeński i ta kartka mnie wabiła i wabiła aż w środę jej udało się mnie namówić na wykorzystanie zapisanych na niej mądrości 😉  Nie oparłam się i chlebek wiedeński upiekłam, a właściwie dwa chlebki. Słuchajcie, to jest bajka i poezja chlebowa! Na dodatek można cieniutko pokroić i nic się nie kruszy! Przynajmniej od razu po upieczeniu, zobaczę na drugi dzień jaki będzie. Przepis jest ze strony:  https://www.domowe-wypieki.pl/przepisy/pieczywo/chleby/190-pszenny-chleb-wiedenski

… na drugi dzień też się nie kruszył ani na trzeci, miał idealną konsystencję …

W czwartek upiekłam cynamonowe słońce, które znalazłam na stronie:  https://www.domowe-wypieki.pl  Nie muszę dodawać, że słoneczko straciło swój piękny wygląd w jednej chwili 🙂  Oczywiście w porównaniu z pierwowzorem ze strony jawi się jako wytwór prymitywny i toporny, ale co tam! Ważne, że smakowało 🙂

… idealne nie jest, ale to dopiero pierwsza próba …

Tak się przedstawiają moje dokonania kulinarne w tygodniu, który właśnie mija.

Poza tym zapisaliśmy się telefonicznie na szczepienie w naszej przychodni, bez terminu jeszcze, mamy czekać na telefon. Spadł śnieg, z którego psiaki cieszyły się jak małe dzieci i szalały biegając i skacząc niczym króliczki 🙂

… Szila nie wierzy własnym oczom …

… tyle śniegu! …

… skąd się wziął? …

… i w lasku go pełno, może coś znajdziemy? …

… e tam, nic nie było pod choinką 🙁 …

… może myszkę wykopię spod śniegu? …

… lasek w zimowej szacie pięknie wygląda …

Teraz jest piątkowy wieczór, sypie i wieje za oknem, w mieszkaniu zaczyna się robić chłodno, musiałam założyć sweter. Zdecydowanie nie lubię zimy. Toleruje ją na zdjęciach i za oknem tylko wtedy, kiedy nie muszę wychodzić z domu. Dobrze, że się nauczyłam piec chleb, w razie zasypania – jak znalazł 😉

Dobrego weekendu i trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Piaseczno | 43 komentarze

Drzewa – piękności i osobliwości

Uwielbiam drzewa, szlag mnie trafia kiedy barbarzyńcy je niszczą!  Wyłamałabym im wszystkim łapy tak jak oni drzewom gałęzie!

Drzewa są cudowne, są żywymi istotami, w których zamknięta jest tajemnica, każde ma swoją. Nie na darmo dawne ludy otaczały je czcią i niektóre z drzew traktowane były jako święte. Każdy gatunek jest jedyny w swoim rodzaju, można rzec, że  sosna jest słoneczna, topola smukła, brzózka wiotka, dąb mocarny… i tak można każdemu gatunkowi  przypisywać konkretne cechy. Każde z nich jest inne, gdyby mogły mówić opowiedziałyby nam takie historie, jakich nie bylibyśmy w stanie sobie wyobrazić. Szczególnie te stare pamiętające pradawne czasy.

Przeglądałam zdjęcia i postanowiłam pokazać Wam trochę tych, na których uwieczniałam drzewa. Zainspirowała mnie nasza Blożanka Stokrotka z: http://stokrotkastories.blogspot.com/2021/01/natrectwo-obsesja-czy-mania.html

…  za psim spacerowym laskiem…

…w piaseczyńskim parku …

… uliczka Książąt Mazowieckich, Piaseczno …

… jak wyżej …

 

… jak wyżej …

… i jeszcze to …

… szczawnicki Park Górny …

… to też …

… i to również, a widzicie głowę pieska na pniu? …

… w Parku Górnym obok ścieżki zdrowia…

… rosną takie drzewa…

… które tworzą mroczny nastrój …

… samotne drzewo za Osiedlem, przy drodze w stronę  Czardy w Szczawnicy oczywiście …

… Szczawnica, obok nieczynnej już restauracji „Malinowa”, ja widzę misia albo świątka z brodą zależnie od kąta patrzenia …

… w Parku Górnym …

… widok na ul. Zdrojową z alejki Parku Górnego …

… drzewa wokół Dworku Gościnnego w Parku Górnym …

… w Parku Górnym …

… przejście z Parku Górnego do Osiedla uliczką 1 Maja …

… Park Górny …

… jak wyżej …

 

… od tyłu widać popiersie Józefa Szalaya w Parku Górnym …

… W Parku Górnym …

… jak wyżej …

… jak wyżej, a jakie macie skojarzenia? …

… w Parku Górnym …

… piękny kasztan obok cmentarza i skrzyżowania ul. Julianowskiej z Okulickiego w Piasecznie …

…w piaseczyńskim parku …

… jak wyżej …

… to też …

… i jeszcze to …

… psi lasek spacerowy za naszym osiedlem, Piaseczno …

… jak wyżej …

… również to …

… psi lasek w dalszym ciągu …

… jest gdzie chodzić …

… z psiepsiołami …

… nawet gdy zakazali …

… na szczęście psiaki umożliwiały wyjście na zewnątrz …

… złapanie trochę świeżego powierza …

… i rozglądanie się po okolicy, żeby zobaczyć okrągłą dziuplę  wykutą w pniu przez dzięcioła …

… to już ul. Przybyszewskiego w Piasecznie na wiosnę, co widać po kwitnących forsycjach …

… na koniec dzisiejszego odcinka o drzewach – Oko Opatrzności 🙂  z psiego lasku …

Natura jest piękna, różnorodna, zachwycająca i niechby taka pozostała. Oby wredny człowiek przestał ją mordować, przestał niszczyć naszą Gaję-Ziemię. Jeśli Matka Natura i Matka Gaja złączą swe siły by pozbyć się tego pasożyta – nic nie uratuje ludzkiego gatunku, który jest wobec nich bezbronny i bezsilny. Cóż możemy zrobić? Są teorie, że Gaja jest żywą istotą … kto wie? Róbmy wszystko co możemy, żeby jej cierpienia oszczędzić… każdy we własnym zakresie, w miarę możliwości. Przestając się znęcać na zwierzętami, bo ZWIERZĘ NIE JEST RZECZĄ,  ocalając drzewa, karmiąc w czasie mrozu ptaki, segregując śmieci, nie paląc plastikiem, nie wyrzucając pod nogi zużytych maseczek, butelek itp., itd. … I jeszcze jedno – ludzkość powinna zmniejszyć ilość nienawiści wyrzucanej w każdej minucie z tysięcy gardeł … Wiem, to póki co mrzonki, ale choć sami zacznijmy kontrolować własne myśli…

Trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno, Szczawnica | 34 komentarze

Rozmaitości – ale nie teatr :)

Najpierw muszę koniecznie pokazać jakie cuda dostałam w prezencie od Magdy z https://pomiedzypatrzeawidze.home.blog

Magduniu kochana, dziękuję za niespodziankę, za  TAKIE PIĘKNOŚCI !!! Zdrowia, zdrowia i zdrowia!!!

Zauważyłam, że ostatnio idę w stronę pamiętnikowo-wspomnieniową na blogu. Może taki czas przyszedł, że wspomnienia nasuwają się ze zwiększoną siłą. Może to wynika z konieczności przebywania głównie w domu. Częściej zahaczamy wzrokiem o różne przedmioty, pamiątki przywołujące na myśl najróżniejsze dawno minione zdarzenia i sytuacje. Częściej też zaglądamy do albumów ze zdjęciami, ożywiamy w pamięci naszych bliskich zza Tęczowego Mostu… U wielu z Was pojawiają się na blogach stare fotografie, a to inspiruje kolejne Blożanki do sięgnięcia do swoich pamiątek i tak się „zarażamy” jedne od drugich. Ale to jest dobre „zarażanie”, oby inne się nie zdarzyło. Bez względu na chaos i nasze typowe polskie pomieszanie z poplątaniem – tym razem w kwestii szczepionek – wierzę, że w końcu wszyscy chętni się zaszczepią i wrócimy do normalności. Znalazłam takie stare zdjęcie.

… mama, Lucy i Ania zamykająca bramkę w Tenczynku …

Musiała być niedziela, świadczą o tym świąteczne białe sukienki, białe skarpetki i torebki – jak na młode damy przystało. Ja mam warkocze i kokardy, które Bognnę przyprawiły o atak śmiechu 🙂 Podejrzewam, że szłyśmy z wizytą do cioci Władzi, babci mojej kochanej kuzynki, tej od pięknych owczarków 🙂

… zdjęcie piesków ostatnio przysłane sms-em, nie mogę inaczej pokazać, coś się zablokowało w telefonie …

Pieski są na zdjęciach jeszcze tutaj, na starszych stronach  https://annapisze.art/?p=2511  oraz https://annapisze.art/?p=1885

Upiekłam chleb według nowego przepisu z bloga –  https://www.domowe-wypieki.pl
Zdecydowanie lepszy od poprzedniego i w smaku, i w konsystencji, lepiej się kroił i mniej się kruszył. Mnóstwo smakowitych przepisów tam jest do wypróbowania. Kusi mnie cynamonowe słońce z ciasta francuskiego. Chciałam ciasto kupić  w Biedronce, wybrałam się po zakupy. Niestety, ciasta nie było. Znajoma pani Biedronkowa dziwiła się, że mnóstwo ludzi pytało o ciasto francuskie. Myślę, że nie wszyscy ze względu na „cynamonowe słońce”, a bardziej z powodu święta 6 stycznia, przecież z ciasta francuskiego można różne smakowitości wyczarować nie tylko na słodko, ale i nadające się na obiad.

… wyjęłam z keksówki zgrabniutki bochenek …

… po przekrojeniu nic nie stracił z „apetyczności” …

Potem trafiłam na stronę https://kuchnianawypasie.pl/ i stamtąd wzięłam przepis na ciasto drożdżowe z czekoladą. Chciało mi się go wypróbować, bo „jak mi się nie chce” to „święty Boże nie pomoże”. Wprawdzie nie miałam wanilii, ale użyłam olejku migdałowego i wyszło super. MS (czyli Moje Szczęście) stwierdził, że za suche, ale mnie smakuje i do mleka czy kawy jest wyśmienite. Potem MS stwierdził to samo 🙂

… wygląda bardzo zachęcająco …

… jak z cukierni …

Nie bardzo wiedziałam co zrobić na obiad, wtedy mój wzrok padł na jabłka i wykorzystałam je na placki z dodatkiem suszonych drożdży, którym w listopadzie minął termin przydatności. Nie wiem czy drożdże o tym wiedziały, w każdym razie zadziałały jak trzeba i placuszki wyszły takie, że palce lizać 🙂

… tak się prezentowały podczas smażenia na patelni …

… a tak w salaterce ze świątecznego serwisu mojej mamy…

… przy okazji ostatni świąteczny akcent …

Zrobiłam na śniadanie tzw. u nas niemiecką sałatkę – czyli wykorzystałam cztery nieduże ugotowane ziemniaki z poprzedniego dnia, dwa jajka na twardo, dwa ogórki kiszone, cebulkę, wgniotłam ząbek czosnku, dodałam sól, pieprz i trochę majonezu. Do tego świeży chlebek i pycha 🙂

… akurat porcja śniadaniowa na trzy osoby …

Szilka zaczęła jeść surową marchewkę, od niedawna, przedtem tylko przez chwilę była zainteresowana i zostawiała. Teraz bierze w łapki niczym prawdziwy przysmak i chrupie. Skitek patrzy z obrzydzeniem, więc chrupie i jego porcję. Mam nadzieję, że pomału się przekona, że  to „coś” nadaje się do jedzenia. Trzy lata tak samo traktował chleb, a teraz uznaje go za smakołyk 🙂

… oto dowód …

Kochane Blożanki, w następnym tygodniu wszystkie trzymamy kciuki za Magdę. Przez cały  13 dzień stycznia i tydzień potem bezustannie! Na pewno pomogą, co Lucia stwierdziła już jakiś czas temu.  A więc zdrowia, zdrowia, zdrowia!!!!

… jeszcze peonia dla Magdy dla uśmiechu i na szczęście 🙂 🙂 🙂 …

Trzymajcie się zdrowo!!!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Tenczynek | 38 komentarzy

„Widocznie tak miało być” – 50

Dzień wstał bezchmurny i słoneczny. Przezroczyste powietrze przesiąknięte zapachem łąkowych roślin orzeźwiało i odbierało ochotę do dalszego snu pobudzając jakiś punkt w mózgu wymuszający aktywność. W głowie Aldony ów punkt został wyraźnie i  mocno pobudzony, więc wybrała się na spacer do domku pod lasem.

– A ty się dobrze czujesz, że sama przyszłaś? – przywitała Teresa przyjaciółkę.

– Ciąża to nie choroba – odpowiedziała Aldona. – Zapomniałaś już? To może sobie przypomnij, a nuż ci się dziewczynka trafi?

– Bardzo ci dziękuję za troskę, ale poprzestanę na moich trzech Budrysach, w zupełności mi wystarczą. Nie znam się na dziewczynkach, nie potrafiłabym się z nimi dogadać, wolę chłopaków.

–  Pomogę ci w razie czego…

– Wiesz co? A wypluj to słowo i zmień temat. Też coś! Za trochę to ja babcią mogę zostać, a ty mi tu takie tam!

– No już dobrze, dobrze, nic nie mówię. Daj coś do picia, bo mi w gardle zaschło.

Usiadły w ogrodzie rozkoszując się ciepłym, letnim dniem, omawiając różne kwestie. Między innymi poruszyły temat dotyczący wytwarzania batikowej odzieży.

– Zobacz, przyniosłam, żebyś obejrzała – Aldona wyjęła z reklamówki nieduże zawiniątko

– Co to?

– Rozwiń to zobaczysz

– Matko, jakie śliczne – wykrzyknęła Teresa rozłożywszy zawiniątko, które okazało się batikową bluzeczką.

– Zrobiłam próbę – wyjaśniła Aldona patrząc z zadowoleniem na podziw malujący się w oczach przyjaciółki. – Nieźle wyszło, prawda?

– Ty jesteś niesamowicie zdolna, nigdy bym nie przypuszczała…

– Jak miło się przekonać, że tak bardzo we mnie wierzysz – zaśmiała się Aldona.

– Głupia! Nie przypuszczałam, że coś takiego samemu można zrobić. Trzeba być artystką!

– Tylko wybrańcy, moja droga, tylko wybrańcy czegoś podobnego mogą dokonać – odpowiedziała zadowolona artystka.

– A zrobisz mi też? – spojrzała przymilnie gospodyni domku pod lasem. – Zrobisz?

– Zastanowię się, jak będziesz grzeczna, to kto wie, może…

– Zrobisz, zrobisz. A ja pogadam z Dorotą…

– Czy myślisz, że ja z nią gadać nie potrafię? – obruszyła się Aldona.

– Coś taka wrażliwa… aaa… przecież jesteś w ciąży, chociaż nie widać, no jasne. Pogadam z nią, bo mam pomysł, że w jej schowku na półpiętrze można zacząć przygotowania do waszego wspólnego artystyczno-biznesowego działania.

– Może powiesz, że Danusia mogłaby sprzedawać w swoim sklepie takie rękodzieło?

– A powiem. I dodam, że u Magdy w sklepie można reklamować twoje dzieła i sklep Danusi też – roześmiała się Teresa. – Nie ma to jak nasze sąsiedzkie interesy, zawsze ktoś coś wymyśli, potem inny coś dopowie, następny dorzuci kolejny pomysł i do przodu. Ty będziesz miała trochę czasu, oczywiście po tym najtrudniejszym okresie, kiedy malutka już podrośnie. Pójdziesz przecież na urlop wychowawczy i w tym czasie mogłabyś nawet zostać prezesem…

– Jeśli już to prezeską, nie jestem facetem. A niby czego?

– Firmy przecież, takiej …nie wiem …dekoratorsko – krawieckiej na przykład?

– Dajże ty mi spokój na razie. Skąd mam wiedzieć co się zdarzy i jak się sprawy potoczą. Nie będę teraz planować nie wiadomo czego. Przyjdzie czas, to się okaże co przyniesie.

– Dobrze już, dobrze, przecież cię nie zmuszam, poddaję tylko pomysł pod twoją rozwagę. Ale pomyśl, miałybyśmy zawsze najpiękniejsze stroje na różne imprezy… O, jak na przykład na to zeszłoroczne wesele brata Karolci.

– Przecież wyglądałyśmy zupełnie przyzwoicie, co się czepiasz. Dzieciaki też.

– A pamiętasz jacy moi chłopcy zrobili się nagle dorośli w normalnych ubraniach? Nawet zachowywać się starali – przypomniała sobie Teresa.

– Najlepszy był ksiądz – uśmiechnęła się Aldona. – Obserwowałam go, bo sympatycznie wyglądał, taki grubiutki i niewysoki. Najpierw tylko siedział, jadł i pił. Wreszcie panna młoda poprosiła go do tańca. Nie wiedziałam, czy im wolno tańczyć, widocznie wolno, tylko nie mają, biedaki, odwagi. Tańczył zamaszyście, wywijał jedną ręką i nie zginał wcale pleców zachowując idealnie proste. Wyszedł koło dwudziestej drugiej uradowany, uszczęśliwiony, że mógł trochę życia użyć.

– Ja pamiętam, że świetny był też jakiś wujek, okrąglutki jak beczułka z piwem, o niespożytej energii, wywijający coraz to z nową partnerką.

– A inny wuj, po kilku głębszych podszedł do księdza, długo z nim dyskutował i coś mu pisał na kartce. Wszyscy się śmiali, że daje spis grzechów, aby je mieć odpuszczone.

– Wesoło było, do tego jak blisko kuzynki Juranda. Okazało się przecież, że lokal jest dokładnie naprzeciwko jej mieszkania.

– I sala była sympatyczna, choć niezbyt wysoka, sufit wykończony drewnem, białe ściany, ciemne szkło w oknach…

– Ładna była. A dzieciaki jakie się na tę chwilę grzeczne zrobiły, zupełnie jak nie nasze. Tańczyły, zachowywały się jak ludzie…

– Za to później niezłego stracha napędziły, szczególnie biednej cioci Rózi, kiedy się obudziła rano a tych huncwotów ani śladu.

– A właśnie,  gdzie się dzieci podziały? Dopiero widziałam całą bandę i już gdzieś wsiąkli.

– O ile dobrze zrozumiałam – odpowiedziała Teresa, – wybierali się do wujka na strych.

– Tam ich jeszcze nie było – mruknęła Aldona.

Po miłym spędzeniu przedpołudnia Teresa odwiozła przyjaciółkę do domu Karoliny, zaopatrując ją uprzednio w dużą reklamówkę pełną jabłek z ogrodu.

– Dzięki – ucieszyła się Aldona. – Upiekę szarlotkę i nasmażę placków z jabłkami dla tej całej bandy żarłoków.

– Prawda, wcisną w siebie każdą ilość pokarmu, jakiegokolwiek, aby się dało przełknąć, zasysają niczym odkurzacz. Są w tej chwili na takim etapie, że pochłoną wszystko i jeszcze im mało – uśmiechnęła się Teresa. – Dziewczynki to jeszcze nic. Chłopaki, ooo, ci dopiero potrafią dać koncert jedzenia. Maciek zupę je w salaterce, a drugie danie na paterze do ciasta, talerze są dla niego za małe. Masz pojęcie?

– Przejściowe, długo nie potrwa – spokojnie odpowiedziała Aldona. – A pamiętasz jakim był niejadkiem?

– Jasne, że pamiętam. Jego rekord to wyplucie rano parówki, którą dostał na kolację. Nikt normalny w to nie uwierzy, ale Majka zrobiła to samo, tylko wypluła wiśnie. Widocznie taki rodzinny świr…

Dojechały pod dom a tam niespodzianka. Przed bramą stał obcy samochód, na murku oddzielającym posesję Karoliny od sąsiadów jakaś kobieta na czworakach przesuwała się powolutku od okna w gabinecie w stronę ogrodzenia kończącego posesję Karoliny. Przystanęły i ze wstrzymanym oddechem obserwowały niecodzienną scenę dopóki dziwny gość nie dopełzł do końca swej trudnej drogi i nie znalazł się bezpiecznie na twardym gruncie, przy wydatnej zresztą pomocy mężczyzny oczekującego obok ogrodzenia od strony drogi. Całemu zajściu towarzyszyło ujadanie Tiny biegającej wzdłuż ogrodzenia.

– Co się tutaj stało? Czemu pani wychodziła przez okno od doktor Zacharskiej? – zapytała Teresa.

Aldona czym prędzej weszła za bramę sprawdzając, czy przypadkiem Tinie się coś złego nie przytrafiło. W tym samym czasie podjechała Karolina swoim autem. Zdziwiona zbiegowiskiem wysiadła pospiesznie i podeszła do stojących.

– Nie! Niech pani nie wypuszcza tego potwora – krzyknęła kobieta widząc, że Aldona odsunęła bramę i pochyla się nad Tiną.

– Jakiego potwora? – zdumiała się Karolina nie mogąc zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.

– Dlaczego wychodziła pani przez okno z gabinetu pani doktor? – powtórzyła Teresa pytanie.

– A którędy żona miała wyjść, skoro ten potwór chciał się na nią rzucić? – skoczył z pretensją mężczyzna, który okazał się być mężem pełznącej przed chwilą niewiasty.

– Jak to z gabinetu? – zdziwiła się Karolina. – Z mojego?

– Z twojego, z twojego, pełzła po murku jak glista – mruknęła Aldona urażona nazwaniem Tiny potworem. – Ja mogę moją sunię tak nazywać, bo to z miłości. Ale jak ktoś z agresją do niej… to… to… ja jej będę bronić! – spojrzała groźnym wzrokiem na oboje małżonków.

– Przepraszam bardzo, ale skąd się pani wzięła w moim gabinecie kiedy mnie nie było w domu? – Karolinie coraz mniej się to wszystko podobało. – Wyskoczyłam tylko na moment do sklepu zostawiając psa na straży a państwo się w tym czasie włamali na mój teren!

– Mam iść dzwonić na policję? – spojrzała Aldona pytająco.

– Ależ pani doktor, jaka policja, nigdy w życiu, to nieporozumienie – zaczął tłumaczyć mąż.

– Przecież to fakt. Moje kuzynki są świadkami, że nastąpiło wtargnięcie …

– Czekaj, ja powiem – odsunęła kobieta męża na bok. – Pani doktor, to było tak. Skończyły mi się leki a moja lekarka jest na urlopie. Znajoma powiedziała, że pani ma już otwarty gabinet więc pomyślałam, że przyjdę na wizytę. Przyszłam, to znaczy on mnie przywiózł – wskazała na męża. – Zadzwoniłam do bramki ale nikt się nie odezwał. Pomyślałam, że może w domu nie słychać, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Potem weszłam do domu i wołałam. Nikt się nie odezwał, więc chciałam wyjść a tu nagle wyskoczył ten potwór…

– Potwora to ja widzę tylko jednego – mruknęła dość głośno Aldona patrząc na męża.

– …ze strasznym rykiem… – ciągnęła żona.

– Słyszysz córcia? Masz straszny ryk – Aldona przytuliła łeb Tiny.

–  …i nie mogłam wyjść z domu! Stał pod drzwiami i warczał…

– Nie stał, tylko stała, bo to dziewczynka. A co miała robić, jak intruz wszedł do domu? Arie śpiewać?

– Wtedy mąż zadzwonił do sąsiadów zza płotu, że może jakieś przejście mają wspólne. Ale nie mają, znaczy nie macie. Sąsiadka poradziła, żeby wejść do gabinetu i stamtąd przez okno na murek. Tak zrobiłam. Wtedy przyjechały panine kuzynki.

– Faktem niezaprzeczalnym jest wtargnięcie przez panią na obcy teren bez zgody i pod nieobecność właściciela – oświadczyła Teresa.

– Ależ jakie wtargnięcie, ja tylko normalnie weszłam…

– No już dobrze, dobrze, nie będziemy tu stać do wieczora, wierzę pani i zapraszam do środka. A pan poczeka w aucie – zarządziła Karolina widząc, że mąż szykuje się do wejścia prędzej niż żona. – Na przyszłość proszę nie wchodzić bez zaproszenia. Ma pani szczęście, że Tina, suczka kuzynki, jest łagodna i spokojna. Ale ja będę miała tutaj psy obrończe, które żadnemu obcemu nie darują więc radzę o tym pamiętać. A teraz  proszę do gabinetu.

Karolina udzieliła porady, potem już na spokojnie rozmawiały o nieoczekiwanym zdarzeniu, pacjentka sama zaczęła się śmiać doceniając komizm sytuacji.

– Właściwie powinnam podziękować tej kobiecie bo dzięki niej awansowałam na twoją kuzynkę – śmiała się później Aldona.

– Same awanse – skomentowała Teresa. – Karolcia awansowała na „tymczasową kucharkę” i tak już zostanie na wieki wieków, Miłosz na wujka a teraz ty na kuzynkę. Ale, ale, ja nijak  nie awansowałam, co to za sprawiedliwość? Mnie się już nic nie należy?

– Ależ należy ci się, bez wątpienia należy, na przykład możesz zostać… chrzestną mamą mojej nowej córeczki. Co ty na to?

– O matko – jęknęła w zachwycie Teresa. – Będę miała córeczkę.

– Mogłabyś się o własną postarać – podpowiedziała Karolina. – Jeszcze możesz ale to już ostatni dzwonek, latka lecą…

– Zmówiłyście się czy co? – trzeźwym wzrokiem spojrzała Teresa na pozostałe niewiasty. – Nic z tego. Prędzej babcią zostanę. Ale taka przyszywana córcia to zupełnie co innego… – rozmarzyła się znowu.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 10 komentarzy

Robótki wspomnieniowo

Był czas, że bez drutów w rękach nie usiadłam nawet na chwilę. Na zajęciach i wykładach w okresie studiów jeśli było to możliwe, przed telewizorem, w każdej wolnej chwili, nawet kilka minut przed wyjściem z domu. Druty były jak narkotyk – zmieniały, kolorowały świat, sprawiały, że miałam nowe bluzki i sweterki dla siebie i później także dla chłopaków. W pracy wszystkie dziewczyny dziergały i to było fantastyczne, co chwilę któraś przynosiła nowy wzór, wieści, gdzie można dostać jakąś włóczkę, wtedy głównie anitex udawało się kupić. Ktoś jeszcze pamięta co to było? Ja lubiłam z anitexu bluzki choć się szybko rozciągały, bo były wygodne, przyjemne w noszeniu i szybko się z niego robiło. Poza tym zdobycie włóczki było wyczynem. Już wspominałam kiedyś, że z moją sąsiadką z przeciwka pojechałam do zakładu dziewiarskiego po ścinki. Przywiozłyśmy dwa worki i ja to wszystko prułam, wiązałam nitki i stąd miałam materiał na robienie sweterków. Takie były czasy. Teraz włóczka jest, a ja nie robię na drutach. Najwyraźniej wyrobiłam swoją liczbę oczek na to wcielenie 😉

Była taka jedna zima, że machnęłam 10 swetrów, to były duże swetrzyska, nosiłam je do wąskich spodni i kozaków. Na pamiątkę zostały mi dwa – już nie z tych olbrzymich – sweterki i kilka zdjęć. Porozdawałam swetry,  część się zużyła, zmieniły się potrzeby. Podczas „wietrzenia szafy” wyjęłam ocalałe i uwieczniłam, żeby Wam pokazać, że prawdę mówię 😉 I jeszcze kilka zdjęć starych znalazłam, na których moje dłubaninki są uwidocznione.

… Duży był w żłobku, Mały był w drodze 🙂 – wtedy żółty sweterek w gwiazdki zrobiłam…

… tutaj Duży jest już całkiem duży, ale ma na sobie sweter zrobiony przez mamę…

… dowód, że robię sweter z poprzedniego zdjęcia 😉  a na sobie mam bluzkę z anitexu własnoręcznie wykonaną …

… na sobie mam przez siebie sweterek wydłubany i robię następny, a jakie okulary! …

…o proszę, ile już zrobiłam…

… niezły wyszedł i bardzo go lubię, ocalał i jest używany do tej pory…

…beżowy i biały jeszcze miałam podobne do siebie, to zdjęcie przestraszonej matki Duży zrobił znienacka 😉 …

… z brązowej bawełny jeszcze „dycha”, czasem ją noszę latem …

… jest w szafie …

… przód …

…tył sweterka, którego każdy kawałek jest inny i niepowtarzalny, rękawy również; pamiętam, że w pewnym momencie miałam jednocześnie tyle kłębków i kolorów na drucie, że teraz sama sobie nie wierzę, że potrafiłam 😉 …

… jeszcze znalazłam taką fotkę z działki w golfie z anitexu, dżinsy kupione na stadionie Skry, gdzie była pierwsza, ogromna giełda, na której można było takie cuda kupić w potwornym ścisku, bo cała Warszawa i okolice gromadziły się w jednym miejscu…

… z różowej bawełny…

… z szarej bawełny…

… z białej bawełny…

Trzy bluzeczki z ostatnich zdjęć jeszcze mam. W tamtych czasach (gdy je robiłam) nosiłam je do falbaniastych długich spódnic z szerokim paskiem… teraz mogę tylko pomarzyć, ale wtedy mogłam sobie na to pozwolić i mogę mieć satysfakcję, że tak było 😉  Za skarby świata nie odtworzyłabym teraz ściegów, wzorów. Jedynym „dziełem” jakie wykonałam przez ostatnie 10 lat było ubranko dla lalki Wery, spódniczka i bluzeczka. I to by było na tyle – cytując klasyka 🙂

Dobrego tygodnia i trzymajcie się zdrowo!!!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 25 komentarzy

Mamy go!!!

No to już mamy go! Mamy rok 2021 witany z wyjątkową nadzieją na poprawę życia na całej naszej pięknej błękitnej planecie. I to wbrew wszelkiej maści płaskoziemcom zaimpregnowanym na wiedzę.

Sylwestrową noc spędziliśmy w towarzystwie Szkła Kontaktowego. Nie żałuję, uwielbiam słuchać inteligentnych ludzi, dowcipnych, umiejących finezyjnie operować słowem z wrodzonym poczuciem humoru.  Wspomnienia Marka Przybylika nocy sylwestrowej spędzonej na Ursynowie w bloku przy Grzegorzewskiej z 1980 na 1981 rok przywołało moje wspomnienia ze wszystkich naszych ursynowskich sąsiedzkich sylwestrów na Kulczyńskiego 🙂 Cudne czasy. młode byłyśmy, dzieci małe… Jest co wspominać, tym bardziej, że robiliśmy zdjęcia i są pamiątki 🙂

Długo nie wysiedzieliśmy w spokoju. Nasz spokój skończył się gdy dały się słyszeć strzały. Psiepsioły szalały z przerażenia, chowały się tam, gdzie im się zdawało, że będzie bezpieczniej, a my próbowaliśmy im pomóc znieść to wszystko uspokajając je. Wprawdzie Królowa Marysieńka (tak mój tata nazywał moją przyjaciółkę Marysię 🙂 ) opiernicza mnie za takie zachowanie (jako „stara” psiara), że nie powinnam nic robić, by nie potęgować u psiaków niepokoju. Może ma rację, jednak ponieważ Skituś choruje na padaczkę, wolę go uspokajać zmniejszając ryzyko ataku.

Dopiero kiedy hałas ustał, ucichły strzały, psiepsioły się uspokoiły – mogliśmy odetchnąć i dokończyć szampana. Do przegryzania upiekłam rożki z ciasta francuskiego z powidłami. Nie miałam marmolady, zapomniałam kupić, musiałam wykorzystać to co było w domu czyli węgierkowe powidła.

O 12-ej obowiązkowo musiałam obejrzeć noworoczny koncert z Wiednia. Wprawdzie w kurwizji, ale to jeden jedyny wyjątek. Przez cały rok nic na tych kanałach nie oglądam i nie będę. Wybaczyłam sobie więc, potem przełączyłam natychmiast po zakończeniu transmisji. Gdybym nie oglądała to jakby nie było Nowego Roku!  Potem skoki już tradycyjnie, konkurs skoków noworoczny i wygrany! Pięknie się nasi chłopcy spisali w pierwszy dzień roku 2021 🙂 Potem wyjście z psiepsiołami, teraz „Alternatywy 4” z wielkim sentymentem oglądam, bo to z czasów gdy zamieszkałam niedaleko bloku, w którym kręcono serial. Znowu młodość i wspomnienia … 🙂  Same dobre, niech więc cały rok 2021 będzie dobry 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂 🙂

…w związku z serialem poszukałam zdjęcia muralu z Ursynowa …

…spacer ulicą Okulickiego…

…jedno z nielicznych miejsc gdzie mogą się psiaki wybiegać kiedy na łące bagno się robi…

… przez lasek …

…  za laskiem …

Takie widoki mamy w pierwszy dzień stycznia. Szczerze mówiąc tylko słoneczka brakuje, śnieg wystarczy mi na zdjęciach i na ekranie. Ważne, że dzień dłuższy. Przysłowie mówi: na Nowy Rok przybywa dnia na barani skok. I to jest dobra wiadomość 🙂

Trzymajcie się zdrowo i niech dobrych wieści będzie dużo w tym roku!!!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 24 komentarze

Końcówka roku

Nadchodzi Nowy Rok. Ten czwórkowy – 2020 – odchodzi w przeszłość i dobrze. Trudny to  rok,  przełomowy pod wieloma względami, ale… nie chcę o tym mówić. Podsumowań jest mnóstwo i z każdej strony, z każdego punktu widać co innego w zależności od patrzącego. Nowy Rok będący numerologiczną piątką – 2021 –  daje nadzieję (przynajmniej mnie) na poprawę sytuacji na wielu płaszczyznach. I niech tak się stanie!

Koleżankom Blożankom i Kolegom Blożanom życzę z całego serca, aby wszystko co złe zostało w starym roku, nic nie przeszło, zgubiło drogę, zaspało – jednym słowem niech będzie DOBRZE, BEZPIECZNIE, ZDROWO, SZCZĘŚLIWIE i niech każde z Was odnajdzie dla siebie wszystko co najlepsze 🙂  DO SIEGO ROKU 2021 !!!

… przyjmuję, że na obrazku jest Nowy Roczek trzymający w rączkach gwiazdkę z nieba dla wszystkich, którzy tu zajrzą 🙂 …

Pomyślałam, że pokażę Wam zdjęcia zrobione podczas świątecznego spaceru. Potem przyjdą inne tematy i święta się zdezaktualizują, przynajmniej te zimowe bez śniegu. Oo, przepraszam, jeden ranek przyniósł odrobinę białych gwiazdek, które szybko zniknęły.

… na leszczynie bazie, pomieszanie z poplątaniem w aurze niezgodne z porą roku wprowadza zamęt w świecie roślin…

Ponieważ to już ostatni wpis w 2020 roku pomyślałam, że jako przekaz na ten następny, motto właściwie, słowa do przemyślenia, zastosowania – zacytuję wypowiedź Mahatmy Gandhiego.

” Nie ma nic bardziej potężnego niż myśl. Czyn podąża za słowem, a słowo podąża za myślą… Kiedy myśl jest wielka i szlachetna, wynik jest zawsze wielki i szlachetny”

Trzymajcie się zdrowo i niech każdy Wasz krok niesie pokój i radość!!!

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 23 komentarze