Spotkanie zakończyło się solennym przyrzeczeniem utrzymania kontaktu. Dzieciaki zapaliły się do idei przytuliska i buzie im się nie zamykały, gdy po powrocie z wyprawy zdawały dorosłym relację z wydarzeń. Teresa od razu zainteresowała się nową znajomą dzieci, historią domu i rodziny. Zaprosiła ją do odwiedzin w domku pod lasem, z czego chętnie Paulina skorzystała. Okazała się osobą kontaktową i towarzyską, które to cechy były jak najbardziej pożądane u osoby prowadzącej fundację, ponieważ podstawowe potrzeby organizacji zaspokoić musi zbieranie środków na jej utrzymanie, skuteczna reklama działalności, organizowanie imprez różnego typu mających rozpropagować tę działalność.
– Jestem piątym pokoleniem budowniczego tego domu – powiedziała Paulina. – Pierwsze to prapradziadek Mieczysław, potem jego syn Antoni, czyli mój pradziadek. Dalej córka Antoniego czyli babcia Paulina, po której dostałam imię, moja mama i ja. Uff, długo nie mogłam pojąć, że taka historia przytrafiła się właśnie mnie.
– Możesz coś dokładniej opowiedzieć? – zainteresowali się wszyscy obecni.
– Bo nam ciocia Rózia powiedziała, że żona Antka zniknęła i nikt więcej o niej nie słyszał – powiedziała Linka.
– Podobno chodziły słuchy, że to teściowa ją zamordowała, Antek to zobaczył, zaczął starą gonić i wtedy wpadł do studni i się utopił – dodała Inka.
– A wtedy teściowa zamknęła się w domu i padła trupem – poważnie dokończył Kuba.
– Normalnie kryminał – podsumował Marek.
– Ale jak ciała nie znaleziono, to chyba nie było zbrodni – zastanowił się Maciek.
– Pewnie, że nie było zbrodni, bo ja żyję – zaśmiała się Paulina. – Prababcia Zofia faktycznie uciekła przed teściową, piechotą doszła aż do Regulic. Ulitowała się nad nią kobieta mieszkająca na skraju wsi i przyjęła ją do siebie jak córkę, której nie miała. Ludziom powiedziała, że kuzynka u niej zamieszkała, bo mąż zmarł i młoda wdowa została sama na świecie, poza nią nie ma nikogo. Tu akurat nie przesadziła i tak pozostało. Tam Zofia urodziła moją babcię, która była przekonana, że to jej prawdziwa rodzina. Prababcia jednak spisała swoją historię i ukryła na strychu. Koperta lata całe przeleżała i dopiero niedawno mama znalazła te zapiski, gdy postanowiła wyremontować dom dziadków i zrobić na strychu pokój. To było coś niesamowitego, nie mogłyśmy uwierzyć w tę całą historię. Mama pokazała papiery znajomemu prawnikowi, a on sprawdził ich autentyczność.
– A co tam było?
– Między innymi świadectwa chrztu, ślubu Zofii z Antonim oraz opis zdarzeń, które Zofię zaprowadziły do chaty na skraju wsi.
– Czyli?
– Myślę, że teściowa prababci, matka Antoniego, cierpiała na schizofrenię, albo na chorobę dwubiegunową czy coś podobnego. Skoro raz była normalna, a za chwilę potrafiła złapać siekierę i grozić, że odrąbie synowej głowę to nie była zdrowa na umyśle. Umiała ukryć przed synem swoje zachowanie, a Zofia bała się mężowi powiedzieć cokolwiek, myśląc, że jej nie uwierzy. Teściowa poczynała sobie coraz śmielej, nie miała żadnych oporów przed znęcaniem się psychicznym nad synową i wtedy Antoni przypadkiem podsłuchał groźby matki w stosunku do żony, którą kochał i która spodziewała się dziecka. Oburzony krzyknął na matkę, ona trzymała w ręce kopyść i straszyła synową, że ją zabije. Kopyść poleciała w jego stronę, zdumiony Antoni cofnął się, potknął i uderzając głową w cembrowinę studni stracił przytomność. Wpadł do wody i tyle. Teściowa z okrzykiem rozpaczy dopadła do głębokiej studni, ale już nawet śladu nie było. Zwróciła się ze strasznym wyrazem twarzy do synowej, że to ona jest winna śmierci jej jedynego dziecka i musi za to ponieść karę. Zofia rzuciła się do ucieczki, wpadła do sieni, stara za nią i tam padła na ziemię bez życia. Rozpacz ją zabiła. Przerażona dziewczyna zabrała w pośpiechu kilka swoich rzeczy, dokumenty i uciekła. Bała się, że zostanie posądzona o dokonanie zbrodni i osadzona w więzieniu.
Paulina zakończyła opowieść. Zasłuchane towarzystwo przez chwilę trwało w milczeniu, po czym rozległ się gwar, bowiem wszyscy jednocześnie mieli mnóstwo pytań i komentarzy.
– Niewiarygodna historia – pokręciła głową Teresa. – Niewiarygodna. Dzięki tym papierom zostałaś prawowitą spadkobierczynią domu duchów. A skąd twoja miłość do psów? Od zawsze tak miałaś czy był jakiś konkretny powód albo zdarzenie, które cię uwrażliwiło na los zwierząt?
– Zawsze lubiłam zwierzaki, w domu babci bywało nawet po kilka psów, przygarniała biedne, skrzywdzone, które się błąkały po okolicy. Już w dzieciństwie stwierdziłam, że je wolę od niektórych ludzi. Kotów też się zawsze kilka kręciło, a babcia nie żałowała im jedzenia.
– To znaczy, że jesteś z tych, co znają Józefa – stwierdziła Teresa.
– Według słów panny Kornelii – uśmiechnęła się Paulina.
– O czym one mówią ?– szeptem spytał Marek.
– To pewnie jakiś babski szyfr – odszepnął Kuba.
– Ty głupi jesteś – stwierdziła Linka. – Od razu widać, że nie czytasz książek.
– Linko, chłopcy raczej nie czytują powieści Lucy Maud Montgomery – powiedziała Paulina.
– No to mają przechlapane, niczego z życia nie zrozumieją – oświadczyła poważnie Inka, wywołując uśmiech niedowierzania i zdziwienie na twarzy Teresy.
– Odpowiadając konkretnie na twoje pytanie Tereso, muszę dodać, że mam dużo młodszą siostrę, Dominikę. Niby nic dziwnego, wiele osób ma młodsze rodzeństwo. Tylko… tylko moja siostra miała wypadek.
– O jakże mi przykro – wtrąciła Teresa.
– Na szczęście w nieszczęściu pozostał tylko drobny problem z poruszaniem się. Teraz już naprawdę lekki po wieloletniej rehabilitacji. Uczyła się w szkole integracyjnej, nauka szła jej doskonale, ale była samotna, nieśmiała, zamknięta w sobie, nie miała przyjaciółek, nie potrafiła nawiązywać kontaktów z rówieśnikami.
– Trudno jest pomóc takiemu dziecku uwierzyć w siebie – przyznała pani Basia.
– Dominika nie widziała żadnych swoich zalet – ciągnęła Paulina. – A przecież ma otwarty umysł, szerokie zainteresowania, książki kocha odkąd tylko nauczyła się czytać, po prostu je pochłania. Przy tym z łatwością przyswaja sobie dużą ilość wiedzy z różnych dziedzin. Do tego jest śliczna, ładnie śpiewa, a także gra na gitarze. Ale uważała, że każdy widział tylko jej problem z poruszaniem się.
– Mówisz w czasie przeszłym. Czyżby coś się zmieniło?
– Tak – uśmiechnęła się Paulina. – Znajomy podsunął rodzicom świetny sposób na wyciągnięcie małej ze skorupy. Po prostu genialny pomysł. W domu pojawiła się Fila, szczenisia, kremowa labradorka. Była taka cudna i słodka, że natychmiast nas zawojowała a Dominika wręcz oszalała z radości. Dzięki Filuni przełamała się, pozbyła się zahamowań, stała się zupełnie innym dzieciakiem, radosnym, towarzyskim, wierzącym w całkowite wyzdrowienie. Tak więc na własne oczy zobaczyłam rezultat dogoterapii, w tym przypadku samoistnej, bez działań specjalistycznych. Potem się zainteresowałam problemem z innego punktu widzenia, głębiej weszłam w zagadnienie i pomyślałam, że nasze fundacyjne psy, nadające się oczywiście do tego, będą mogły służyć pomocą na przykład seniorom w domu opieki. Są już różne programy, w których wykorzystuje się cudowne psie umiejętności.
– Odkąd sięgam pamięcią, ludzie opowiadali o różnych zdarzeniach, których bohaterami były psy niosące pomoc ludziom – dodała babcia Basia.
– Bo psiaki co prawda mają takie same zmysły jak my, to jednak węchem i słuchem przewyższają nas niesamowicie. Na przykład mają dwieście milionów receptorów węchowych, człowiek tylko pięć milionów. Jest różnica, prawda?
– Jest. Nawet duża – skomentował Dziadek.
– Nie wyobrażam sobie życia bez psa w domu. Kto by mnie tak kochał, jakby się na mnie żona pogniewała – Jurand zerknął w kierunku Teresy, która pogroziła mu palcem.
– No, pusto by było. Jak kiedyś, kiedy Tiny nie było z nami – przyznała Linka.
– A poza byciem w domu są przecież psy pracujące – wykazała się znajomością zagadnienia Inka.
– Ratują ludzi, na przykład w ruinach po trzęsieniu ziemi – dodał Maciek.
– Albo po pożarze – podpowiedział Marek.
– Albo jak ktoś wpadnie do wody – zauważyła Monika.
– Albo jak się zgubi. Słyszałam, że w Australii staruszek pies poszedł za swoją malutką dziewczynką i bronił jej, grzał ją. Kiedy usłyszał ekipę poszukującą ich to dał znać, zawołał, po prostu pokazał gdzie jest dziecko – powiedziała babcia Basia.
– Nie trzeba szukać przykładów tak daleko. U nas też co trochę mówią w telewizji o takich przypadkach, że zwykłe pieski pomagają znaleźć drogę do domu albo sprowadzają pomoc – przytaknęła Paulina.
– Jeszcze tropią bandytów…
– Potrafią człowieka znaleźć jak go lawina przysypie…
– Jeszcze służą jako przewodnicy dla niewidomych…
– A ja widziałam program o psie, który potrafi wyczuć nowotwory u chorych – dzieciaki jedno przez drugie mówiły o przypadkach, które im się przypominały.
– To jeszcze dodam, że pomagają dzieciom chorym na autyzm i seniorom w domach opieki odnaleźć drogę powrotu do rzeczywistości, odnaleźć chęć życia. I tym właśnie chcemy się przy okazji zająć. Specjalnych zdolności nie trzeba, a pomóc można – powiedziała Paulina.
– Paula, ty chyba nie należałaś do grzecznych, spokojnych dzieci – zauważyła Teresa. – Mam rację?
– O tak – szeroko uśmiechnęła się zapytana. – Dominika ma zupełnie inny charakter niż ja. Nie ze względu na wypadek. Zawsze, dosłownie od urodzenia, była spokojna, systematyczna, uporządkowana. O mnie mówili: półdiablę weneckie, z piekła rodem, gdzie diabeł nie może tam Paulę pośle i tak dalej w tym stylu.
– Podejrzewam, że z diabełkami niewiele masz wspólnego – wtrąciła babcia Basia. – Psy z pewnością widzą w tobie anioła.
– Paula, a co za wypadek miała Dominika? – spytała Linka.
– Szła z rodzicami i jeden kretyn ją potrącił na pasach, właściwie mamę i ją. Była jeszcze bardzo mała.
– Jak to możliwe? Rodzice nie trzymali dziecka za rączkę? – zdziwił się Dziadek.
– Trzymali, oczywiście, że trzymali. Niespodziewanie zza zakrętu wypadł na motorze ten… głąb z taką szybkością, że tata jakimś nadludzkim wysiłkiem szarpnął obydwie w górę, w ostatniej możliwej sekundzie ratując je przed niechybną śmiercią. Mama wyszła z tego cała posiniaczona, z raną na nodze od dotknięcia maszyny. Dominika ze złamaną nóżką w paskudny sposób. Tylko dlatego, że oboje są lekarzami wiedzieli natychmiast co robić. Uratowali też tego durnego motocyklistę, który nieprzytomny leżał na poboczu. Gdyby nie oni, pewnie zostałby dawcą organów do przeszczepu.
– Zgroza – westchnęła babcia Basia. – To twoi rodzice są oboje lekarzami?
– Tak. Mama pracuje jako chirurg okulista, a tata to tak zwany chirurg miękki. Kiedyś – Paulina parsknęła śmiechem, – narozrabiałam w szkole, to znaczy rozrabiałam ciągle, ale to był pamiętny przypadek. Nowa nauczycielka, która jeszcze nie zdążyła poznać moich rodziców, kazała przyjść mamie. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że mama nie może, bo jest na operacji. W takim razie kazała natychmiast przyjść tacie. Odpowiedziałam, również zgodnie z prawdą, że tata też nie może, bo jest w więzieniu. Niczego nie zmyślałam, ponieważ tata zajmował się w tamtym czasie między innymi leczeniem pacjentów w szpitalu więziennym i akurat wtedy miał tam dyżur. Pani nauczycielka załamała ręce, że przyszło jej mieć do czynienia z taką patologią. Przeżyła szok z powodu dziecka pozostawionego bez opieki, czyli mnie. Aferę zrobiła na całą szkołę.
– Nieźle, podejrzewam, że co chwilę dostarczałaś, dziewczyno, biednym rodzicom dodatkowych atrakcji – uśmiał się Dziadek.
– A co z nóżką twojej siostry? – zatroskała się Teresa.
– Dużo czasu spędziła w gipsie. Biedna była, bardzo biedna. Dokładnie i fachowo wam tego nie opiszę, ja nie nadaję się na lekarza. Wielkie zasługi osiągnięć medycyny polegają na tym, że dawniej zostałaby kaleką do końca życia, a teraz już prawie jest dobrze. W miarę jak rosła odkręcali jej jakoś tam śruby, którymi połączyli kości, żeby te kości mogły rosnąć.
– Tak, zdobycze medycyny i różnych dziedzin nauki wykorzystywanych dla dobra pacjentów i samej medycyny są ogromne i niepoliczalne – powiedziała w zamyśleniu babcia Basia. – Oby tylko nie były wykorzystywane do robienia krzywdy…
cdn.
Anuśko, piękny kolejny odcinek. I o pieskach i ich wartości wielkiej napisałaś…
Też nie wyobrażam sobie domu bez zwierząt, bez psiaka…
I nie wyobrażam sobie świata bez cudownych ludzi, i miejsc niosących zwierzętom pomoc…
Szczególnie teraz, gdy dzieci i młodzież pozbawione są realnych kontaktów rówieśniczych, obecność zwierząt w domu jest bezcenna…
Polu:-) Zwierzaki są wspaniałymi istotami dającymi nam, ludziom, tak wiele … o ile im na to pozwolimy. Od bardzo dawna oceniam ludzi pod kątem ich stosunku do zwierząt i nie pomyliłam się ani jeden raz. Dlatego i Ciebie przytulam najserdeczniej 🙂
Jak fajnie, w końcu cała wioska będzie jak rodziną, gdzie te czasy? Teraz jest inaczej.Lubie takie książki. Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy
Urszula z rodu Józefa.
Ula:-) Gdzie te czasy? Dobre pytanie, odeszły w siną dal, teraz człowiek musi się od człowieka izolować zamiast żyć we wspólnocie. Dobrze choć wspomnieć i pomarzyć, że to wróci… Uściski „rodzinne” 🙂
Och, jeden z ciekawszych fragmentów!
Początek to nie kryminał, to thriller normalnie 😉
Ile takich historii w różnych domach, rodzinach!
Warto spisywać własne i rodzinne wspomnienia, nie wiadomo, komu na książkę czy scenariusz się przyda:-)
Jotko:-) Prawdziwe życie niesie takie niespodzianki, że nie mieści się w głowie, iż zdarzenia miały naprawdę miejsce. Masz rację z zapisywaniem, tylko żałuję, że wcześniej na to nie wpadłam, teraz nie ma kogo zapytać. Np mój dziadek Staszek podczas I wojny przeszedł (w piechocie austriackiej) pół Europy, wiem tylko, że był w Alpach i niczego więcej nie wiem, nie zapytałam gdzie, jak, nie obchodziło mnie to, gdy byłam dzieckiem i młodą dziewczyną, kobietą, miałam swoje sprawy. Teraz bardzo chciałabym dowiedzieć się i – niestety – nic z tego. Szkoda wielka 🙁
Mam podobnie, nie spisywałam, nie nagrywałam, a teraz to musztarda po obiedzie 🙁
Nie do odtworzenia 🙁