Pani czy Panna?

Pani a może Panna Wiosna. Przyszła wreszcie. Na razie tylko kalendarzowa. Na razie wciąż kłóci się z Panią Zimą, która w tym roku jest uparta i nie chce odejść. Może ma demencję i nie pamięta, że wróci? Plotę, ale mam wrażenie, że różne wydarzenia dnia codziennego
czasem zaczynają się „rzucać na mózg”. Cóż, to są doświadczenia wpisane w naszą ziemską drogę, lekcje do przerobienia, do nauczenia się i dopóki się nie nauczymy i nie dostaniemy w indeksie zaliczenia to się będzie taka lekcja powtarzać. Kilka takich lekcji już przerobiłam,
uświadomiłam je sobie w pewnym momencie i teraz już w inny sposób reaguję na to, co życie niesie. W tej chwili przyszło mi na myśl, że muszę Wam pokazać książki, które pomagały mi zmieniać mój wewnętrzny świat, podejście do realu. Jest tego trochę, no i trwało latami, nie od razu Kraków przecież zbudowano. Trwać będzie do samego końca ziemskiej wędrówki, oczywiście dopóki trwać będzie świadomość, mogę sobie tylko życzyć, żeby mnie nie opuściła… To w niedalekiej przyszłości Wam pokażę, muszę najpierw zdjęcia porobić.
A na razie – coś na ząb 🙂
Wera była przez weekend, co owocuje u mnie chęcią dogadzania wnuczce kulinarnie. Tak więc na śniadanie pasta z jajek być musiała. Kiedy była małą dziewczynką najbardziej lubiła makaron z bułeczką podsmażoną na maśle i mówiła „pysna ta potlawa” 🙂 Przed wyjściem z
psami ugotowałam jajka, akurat wystygły podczas psiego spaceru. Wercia wstała wcześniej, bo w sobotę w ramach wf (zdalnego) miała przejść 5 km uprzednio się zarejestrowawszy u nauczycielki, aplikacja rejestruje przebytą odległość i w ten sposób nauczycielka sprawdza
czy młodzież nie oszukuje. Ponieważ młoda już była „na chodzie” to jajka obrała i utarła, patrząc przy okazji jak babcia Ania pastę robi.

… lubię tę pastę, moja mama ucierała masło z pokrojonymi drobniutko  jajkami, ja trę jajka na tarce i dodaję nieco majonezu do sklejenia, tak jest szybciej …

Na spacer Wercia poszła razem z dziadkiem i psiepsiołami, a babcia w tym czasie upiekła rożki. Piekła w sumie dwa razy, bo i w sobotę i w niedzielę, jedne z jabłkami, drugie z marmoladą. Już się babci nie chciało obierać jabłek, ponieważ ciasto z jabłkami też upiekła. Przy rożkach pierwszych pomagała Calineczka, skleiła trzy. Przy czym nie chciała, żeby były rożki tylko „inne ciaśtećka” 🙂 Musiało się stać zadość życzeniu szkrabusi 😉

… wyszły takie zgrane pakieciki …

… ciasto wciąż wg przepisu na „szybkie ciasto z morelami”, z jabłkami jest  rewelacyjne …

Piątkowy wieczór spędziliśmy w towarzystwie „Upiora w operze”. Dawno już filmu nie puszczaliśmy, bo dawno Wera u nas nie była na noc. Teraz po głowie wciąż arie mi chodzą, bo są przepiękne, uwielbiam 🙂
W ramach dogadzania wnuczce na sobotnią kolację zrobiłam pizzę! Dumna jestem do tej pory, wyglądała przepięknie. Muszę popracować nad sosem, zrobiłam z przecieru pomidorowego i nie był taki dobry jak w pizzerii. Z pizzy nie został ani kawałek, zniknęła do ostatniego okruszka mimo, że była duża na całą piekarnikową blachę, więc jednak smakowała. Mnie też, ale sos muszę zmodyfikować.

… dumna jestem, że potrafiłam …

Mam termin szczepienia! Wprawdzie w pierwszej chwili brzmi jak żart, bo 1 kwietnia, hi hi, czyli w prima aprilis 🙂 🙂 🙂  Znaczy się, panie dziejku, będzie na wesoło 😉

Trzymajcie się zdrowo!

 

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 30 komentarzy

Przedwiośnie nasze polskie

Wiosna już pachnie. Naprawdę. Ptaszki śpiewają, od kilku dni jakiś śpiewak przez całą noc wyśpiewuje na całe gardziołko. Kos przylatuje i siada na płocie. Mimo to śnieg jeszcze próbuje nas zasypać, lecz znika i szans już nie ma na przetrwanie. Dziś (czwartek) rano znów prószył śnieżek, drobniutkie białe kulki były widoczne na czarnym Szilusinym futerku 🙂  Widok na zewnątrz – jeśli się przez chwilę uda człowiekowi poczciwemu zatrzymać  i złapać oddech – jest jak w okresie prawdziwego polskiego przedwiośnia.  Oczywiście trzeba poszukać miejsc, w których jeszcze Natura i Przyroda pokazują się w całej przedwiosennej krasie, przygotowując siebie i nas na wybuch zieleni już niebawem, żeby było sielsko i „jak dawniej”.

… dziś rano w lasku…

… też dziś…

… wczoraj …

… tuż przy ruchliwej ulicy …

… nie widać, ale uwierzcie, że po wodzie pływają dwie kaczuszki, śliczna parka …

… psiepsioły i MS przy torach…

Po porannym wyjściu z psiepsiołąmi mam chwilę dla siebie, robię kawę, siadam w fotelu, robię ćwiczenia oddechowe, puszczam wodze fantazji i takie pół godziny szczęścia mi się po prostu należy. A kiedyś uważałam, że mi się nie należy… Dobrze, gdy człowiek się rozwija, dopuszcza do siebie różne możliwości, myśli, ogląda, wyciąga wnioski…

Kulinarnie – robiłam kotlety selerowe. Mam już wypróbowany sposób i wszyscy jedli, babcia D. i MS również.

… przygotowane do smażenia …

… usmażone…

… już na talerzu w towarzystwie smażonych ziemniaczków i modrej kapusty …

Rożki z ciasta francuskiego z jabłuszkiem lubi moja Wera, upiekłam specjalnie dla niej, ale jedli wszyscy poza Calineczką. Malutka nie bardzo lubi słodycze, woli gorzką czekoladę.

… zawsze Wera dostaje na wynos jeśli tylko kilka zostanie 🙂 …

Na śniadanie zrobiłam pyszną sałatkę w skład której weszła czerwona fasola z puszki, pokrojona czerwona cebula, tuńczyk z puszki, odrobina majonezu, sól, pieprz i czosnek. Wiem, że z puszki niezdrowe, ale czasem na szybko coś trzeba wykombinować.

…ładnie wyglądała i smaczna była …

Poza tym czekamy na termin szczepienia, jeszcze nie mamy. Chciałabym już jak najszybciej mieć to za sobą. Tym bardziej, że wirusisko szaleje nawet wśród młodych ludzi. Dopadł moich młodych sąsiadów, na szczęście już jest poza nimi. Wszystkich tych co nie wierzą w zagrożenie oprowadziłabym po szpitalu – ale pewnie powiedzieliby, że to statyści… Andrzej Piaseczny (czyli Piasek) trafił właśnie z covidem do szpitala i Wiola Kołakowska powiedziała, że udaje…. tak przeczytałam. I o czym tu mówić?  Pewna część ludzkości jest na wiedzę zaimpregnowana  i spływa ona po niej jak woda po kaczce. Nie będę podła i nie będę im życzyć, żeby doświadczyli na własnej skórze.

Nie dajcie się i trzymajcie się zdrowo!!!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 30 komentarzy

„Widocznie tak miało być” – 54

Martyna nie myślała o mężczyznach, nie interesowały jej stosunki damsko-męskie. Stwierdziła, że skoro miłość ma już za sobą, w jej życiu liczą się tylko Milenka i rodzice. Przeszłość jest zamknięta. To co najdroższe schowała w sercu na zawsze. Stała teraz przy oknie przestronnej, wygodnej kuchni, zaplanowanej tak, aby z przyjemnością rodzina mogła wspólnie spędzać tutaj czas podczas  przygotowywania i spożywania codziennych posiłków, wszak kuchnia to serce domu. Pomimo zamyślenia zauważyła w ogrodzie jakiś ruch. Przyjrzała się uważniej poruszającym się krzewom i rozpoznała swego gościa w osobniku wyłaniającym się spomiędzy liści. Zaintrygowana przesunęła się bliżej ściany, aby nie zostać zauważoną. Teraz już spokojnie się przyglądała pewna, że nikt jej nie zobaczy. Wpatrywała się jakby w ten sposób mogła poznać nie tylko wygląd ale i wnętrze, charakter, słowem – sam środek owego osobnika. Musiała przed sobą przyznać, że wyglądałby jak bohater filmu, gdyby nie bladość skóry. Twarz miał opaloną, lecz reszta ciała widoczna spod krótkich spodni i obcisłej koszulki bez rękawów sprawiała wrażenie, że ta część osobnika spędziła ostatni rok w lochu albo w pomieszczeniu bez dostępu światła dziennego. Oceniła też, że owa bladość to jedyny mankament w wyglądzie obiektu obserwacji. Obiekt zaś ćwiczył zapamiętale nieświadom bycia obiektem zainteresowania, zmuszając swe blade ciało do wysiłku. Takie odniosła Martyna wrażenie. Jednak mimo różnych wykonywanych ewolucji wysiłku po obiekcie widać nie było, za to  bardzo wyraźnie dało się zauważyć mięśnie pod koszulką, uwidaczniający się tak zwany kaloryfer na brzuchu,  napięte mięśnie nóg i bicepsy na rękach. Gdyby go tak trochę wystawić na słońce…

Ćwicząc intensywnie Miłosz myślał o wczorajszym dniu, o trafie, który przywiódł go w to konkretne miejsce, do miejscowości, w której spotkał uroczych ludzi. Szczególnie urocza zaś była jego nieoczekiwana gospodyni. Jakże w życiu można być pewnym czegokolwiek, skoro zdarzają się dziwne, niezaplanowane sytuacje. Myślał o tym, że wychowywał się bez ojca i zapewne dlatego żal mu się zrobiło Milenki, którą dotknął taki sam los. Jednocześnie zjeżył się na myśl, że jej matka trafi na jakiegoś typa, który nie będzie dobry dla dziewczynki. Jeszcze bardziej się zjeżył myśląc o tym jakimś typie zbliżającym się do Martyny na niebezpiecznie bliską odległość… Już on by mu pokazał…Ćwiczenia stawały się tym intensywniejsze, im bliżej typ z wyobraźni zbliżał się do jego pięknej gospodyni… Co u licha? Zgłupiał czy jak?

Przyłapał się na tym, że od kiedy został przez Kajtusia uznany za wujka, jego myśli wciąż krążyły wokół dzieci. Wcześniej w ogóle nie zauważyłby dziewczynki z dziadkami na stacji benzynowej, a Milenka nie zaprzątałaby jego głowy. Tymczasem teraz wciąż zalewały go wspomnienia sprzed lat, napływały zupełnie nieproszone powodując mętlik w mózgu i dziwne myśli. Gdyby nie jego głupota dawno temu, sam miałby taką córeczkę jak Mila albo synka jak Kajtek. Wolał postawić na karierę i wesołe życie bez zobowiązań niż zakładać rodzinę. Ówczesna partnerka wreszcie nie wytrzymała, zostawiła go, ułożyła sobie życie z kimś innym, bardziej dojrzałym i odpowiedzialnym. Proces dojrzewania widoczne przebiegał u niego nietypowo przewlekle, bo dopiero teraz odezwała się w nim jakaś nieokreślona tęsknota. Za czymś czy za kimś? Uderzył pięścią  pień drzewa i syknął, ból przywrócił mu poczucie rzeczywistości.

– Hej, a może worek treningowy chcesz? – rozległ się głos Renalda, którego Karolina przysłała  z teczką papierów, żeby je Martyna podrzuciła do poradni jadąc do miasteczka.

– O, cześć Reniek. A masz? – zdążyli się poznać wieczorem.

– I worek mam, i rękawice się znajdą. Zrobiłem u Karolci na strychu salkę ćwiczeń.

– Genialna sprawa – ocenił lekko zdyszany Miłosz. – Masz pod ręką wszystko, czego trzeba do szczęścia. Musisz się rozładować to walisz. I nie przywalasz jakiemuś draniowi ale walisz w worek. Super. Wkurzysz się, mówisz do klienta: „chwileczkę stary” i lecisz na strych. Za moment wracasz spokojny, zrelaksowany, zasiadasz w fotelu i masz jasną głowę, myśleć możesz.

– Nooo, dobrześ to ujął – Renald rozglądał się po ogrodzie jakby oceniał wielkość domu z zewnątrz. – Mam wrażenie, że tutaj, u Martyny, jest na górze sporo miejsca. Skoro chce z rodzicami prowadzić pensjonat, bardzo pożyteczne byłoby miejsce do treningów, do ćwiczeń podczas na przykład złej pogody..

– Wiesz, to niezły pomysł.

– Muszę przyznać, że nie wpadłem na to sam. Karolina wymyśliła. I od razu kazała mi z tobą pogadać, żebyś zajrzał na strych i obejrzał pod kątem przydatności. Przecież znasz się na tych budowlanych tajemnicach.

– No no, zaczyna mi się to podobać. A Martyna o tym już wie?

– Chyba nie, ale wiesz co? Sam pomyśl, rozejrzyj się, w końcu jesteś fachowcem. Ja mogę czasem poprowadzić indywidualny trening, mam na to papiery więc mogę oficjalnie.

– Dziwne rzeczy się tutaj dzieją. Dopiero co przyjechałem,  a mam wrażenie, jakbym znał was od wieków.

– Słuchaj, ja się już trochę wyznaję w tych „mafijnych” stosunkach…

– W czym?

– To jeszcze nie wiesz, że Dorota, Teresa i cała reszta to ursynowska „mafia”?

– Słucham? Jak to?

– A moja Karolina to małopolska filia, więc siłą rzeczy i ja musiałem do nich przystać – wyjaśnił z tajemniczym wyrazem twarzy i wesołym błyskiem w oczach.

– Ty bredzisz czy ja mam świra? – spojrzał niepewnie Miłosz.

– Właściwie jedno i drugie…

– Wiesz co, chyba za długo siedziałem za granicą, bo niczego nie rozumiem.

– Jak cię dziewczyny wezmą w obroty, szybko zrozumiesz – zarechotał Reniek.

cdn.

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 14 komentarzy

W Miasteczku Stokrotki

Dawno temu, może nie przed wiekami, ale wiele lat temu, wybraliśmy się z MS do Kazimierza na długi majowy weekend. Jeździliśmy wtedy starym srebrnym mercedesem, tzw „beczką”. Bardzo fajny był to samochód (nie samochodzik), duży, wygodny. Ponieważ jednak swoje lata miał to zdarzało mu się płatać figle po drodze. Tak było właśnie tym razem. Stanęliśmy na stacji benzynowej po paliwo, a on się rozmyślił, stwierdził, że nie ma ochoty na tę wycieczkę i dalej nie jedzie. Kwatera w Kazimierzu zamówiona, bagaże spakowane, a jemu się odechciało podróży! Dobrze, że to było jeszcze w Warszawie, nie gdzieś na trasie w szczerym polu. Pól dnia spędziliśmy na stacji, panowie tam pracujący starali się przekonać zbuntowanego staruszka, żeby ruszył. Na szczęście obok stacji był – już nie potrafię nazwać – punkt kontroli, naprawy pojazdów, czy coś w tym rodzaju i tam udał się MS po pomoc. To był strzał w dziesiątkę, staruszek dał się przekonać do dalszej jazdy po perswazji fachowca. Okazało się, że to był drobiazg w sumie, nie łączyły się kabelki czy coś podobnego.  Wyruszyliśmy więc w dalszą drogę i do ukochanego Miasteczka Stokrotki dotarliśmy cali i zdrowi gotowi do zwiedzania słynnego Kazimierza nad Wisłą.

Zdjęcia są fatalnej jakości, zrobione metodą „zdjęcie ze zdjęcia”, ale ogólnie widać o co chodzi, resztę podpowie wyobraźnia albo pamięć 🙂

… to był niezapomniany zachód słońca nad Wisłą …

Najbardziej pamiętam studnię na rynku i kamiennego pieska. Obeszliśmy całe miasteczko, zwiedziliśmy co się dało. Pamiętam też kawiarnię, w której dekoracją były stare radia. Nie kojarzę czy w tej samej dekorację stanowiły różnokolorowe butelki, ale pomysł mi się spodobał i potem miałam w domu sporą kolekcje szkła użytkowego zielonego i brązowego. Wyniosłam to potem do pracy, stało na parapetach okien umieszczonych bardzo wysoko i pięknie załamywało światło… Było… minęło… Wycieczkę zakończyliśmy przejściem po okolicy i odwiedzeniem Korzeniowego Dołu. Miłe wspomnienie, wiem przynajmniej czym zachwycają się ludzie zakochani w Kazimierzu.  Ja jednak zakochana jestem w Szczawnicy od pierwszego wejrzenia, a na miłość nie ma lekarstwa jak wiadomo 🙂

Trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 29 komentarzy

Dzień Chłopaka :)

Szilunia jest mądra taka, że przypomniała o Dniu Chłopaka 🙂

Składamy obydwie życzenia wszystkim Chłopakom, aby byli zdrowi,  szczęśliwi, pełni dobrej energii, aby obudzili w sobie empatię ci, którzy ją gdzieś po drodze zgubili, aby ci, którzy wspierają swoje Dziewczyny w walce o prawa Człowieka robili to dalej i stawali się przykładem dla tych pogubionych. Jesteśmy całością, jesteśmy pełnią – Dziewczyny i Chłopaki – dlatego wspólnie powinniśmy dbać o nasz wspólny świat, o miejsce, w którym żyjemy i robić co tylko możliwe aby zachować godność, być przyzwoitym człowiekiem.  Bo Kobieta to też Człowiek, choć niektórym to się nie mieści w głowie.

Tu są wcześniejsze życzenia Sziluni – https://annapisze.art/?p=1375

Trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 14 komentarzy

Trzymajcie się dziewczyny!!!

Dziewczyny, dziś nasze święto więc wszystkie bądźmy szczęśliwe. Po prostu. 

Taki Skituś składał nam dziewczynom życzenia rok temu, powtarzam, bo jest uroczy, prawda?

Nie przygotowałam specjalnego „wystąpienia”  z tej okazji, bo co by nie powiedzieć – wszystko mało.  Każda w głębi duszy ma swoje własne pragnienia i niech one się spełnią.

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@

W niedzielę rano miałam ambitne plany obiadowe, ale prądu nie było i skończyło się zupą pomidorową, bo już mi się odechciało kiedy włączyli. Z ciekawostek ostatnich mam placki chlebowe. Według przepisu miały być knedle, ale wyszły placki 🙂  I nawet dobre, na zimno wykończyliśmy resztkę. Przepis wzięłam od Roberta Makłowicza, spisałam z jakiegoś programu.

… namoczyłam chleba ile miałam i choć próbowałam równoważyć składniki, ale to się nie udawało i wreszcie usmażyłam placki 😉 …

W sobotę na szybko upiekłam ciasto z jagodami wg przepisu na szybkie ciasto z morelami ( https://annapisze.art/?p=4011 ) . Jagody wzięłam z puszki kupionej w Biedronce, odlałam zalewę, a jagody wysypałam na ciasto. Powinnam je wymieszać wcześniej z odrobiną mąki, bo jednak były wilgotne, ale i tak ciasto było smaczne i niedzieli nie doczekało 🙂  Za uwiecznienie wzięłam się kiedy już zaczęło znikać 🙂

… to się powinno nazywać „znikające ciasto” 🙂 …

Odlany syrop jagodowy użyłam do babeczek. Dałam ciut za dużo płatków owsianych i trochę gumiaste wyszły, ale co z tego 😉  zjeść się dają, nawet z przyjemnością 🙂

A dziś wyszliśmy z psiepsiołami i zamiast wiosny znaleźliśmy zimę, albo raczej ona nas znalazła, mam nadzieję, że to już ostatnie podrygi.

Magda przypomniała mi o goździkach, obowiązkowych kwiatkach w dawnych czasach na dziewczyńskie święto 🙂

… więc są goździki 🙂 …

 Trzymajcie się zdrowo i bądźcie szczęśliwe!!!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 18 komentarzy

„Widocznie tak miało być” – 53

Spotkanie zakończyło się solennym przyrzeczeniem utrzymania kontaktu. Dzieciaki zapaliły się do idei przytuliska i buzie im się nie zamykały, gdy po powrocie z wyprawy zdawały dorosłym relację z wydarzeń. Teresa od razu zainteresowała się nową znajomą dzieci, historią domu i rodziny. Zaprosiła ją do odwiedzin w domku pod lasem, z czego chętnie Paulina skorzystała. Okazała się osobą kontaktową i towarzyską, które to cechy były jak najbardziej pożądane u osoby prowadzącej fundację, ponieważ podstawowe potrzeby organizacji  zaspokoić musi zbieranie środków na jej utrzymanie, skuteczna reklama działalności, organizowanie imprez różnego typu mających rozpropagować tę działalność.

– Jestem piątym pokoleniem budowniczego tego domu – powiedziała Paulina. – Pierwsze to prapradziadek Mieczysław, potem jego syn Antoni, czyli mój pradziadek. Dalej córka Antoniego czyli babcia Paulina, po której dostałam imię, moja mama i ja. Uff, długo nie mogłam pojąć, że taka historia przytrafiła się właśnie mnie.

– Możesz coś dokładniej opowiedzieć? – zainteresowali się wszyscy obecni.

– Bo nam ciocia Rózia powiedziała, że żona Antka zniknęła i nikt więcej o niej nie słyszał – powiedziała Linka.

– Podobno chodziły słuchy, że to teściowa ją zamordowała, Antek to zobaczył, zaczął starą gonić i wtedy wpadł do studni i się utopił – dodała Inka.

– A wtedy teściowa zamknęła się w domu i padła trupem – poważnie dokończył Kuba.

– Normalnie kryminał – podsumował Marek.

– Ale jak ciała nie znaleziono, to chyba nie było zbrodni – zastanowił się Maciek.

– Pewnie, że nie było zbrodni, bo ja żyję – zaśmiała się Paulina. – Prababcia Zofia  faktycznie uciekła przed teściową, piechotą doszła aż do Regulic. Ulitowała się nad nią kobieta mieszkająca na skraju wsi i przyjęła ją do siebie jak córkę, której nie miała. Ludziom powiedziała, że kuzynka u niej zamieszkała, bo mąż zmarł i młoda wdowa została sama na świecie, poza nią nie ma nikogo. Tu akurat nie przesadziła i tak pozostało. Tam Zofia urodziła moją babcię, która była przekonana, że to jej prawdziwa rodzina. Prababcia jednak spisała swoją historię i ukryła na strychu. Koperta lata całe przeleżała i dopiero niedawno mama znalazła te zapiski, gdy postanowiła wyremontować dom dziadków i zrobić na strychu pokój. To było coś niesamowitego, nie mogłyśmy uwierzyć w tę całą historię. Mama pokazała papiery znajomemu prawnikowi, a on sprawdził ich autentyczność.

– A co tam było?

– Między innymi świadectwa chrztu, ślubu Zofii z Antonim oraz opis zdarzeń, które Zofię zaprowadziły do chaty na skraju wsi.

– Czyli?

– Myślę, że teściowa prababci, matka Antoniego, cierpiała na schizofrenię, albo na chorobę dwubiegunową czy coś podobnego. Skoro raz była normalna, a za chwilę potrafiła złapać siekierę i grozić, że odrąbie synowej głowę to nie była zdrowa na umyśle. Umiała ukryć przed synem swoje zachowanie, a Zofia bała się mężowi powiedzieć cokolwiek, myśląc, że jej nie uwierzy. Teściowa poczynała sobie coraz śmielej, nie miała żadnych oporów przed znęcaniem się psychicznym nad synową i wtedy Antoni przypadkiem podsłuchał groźby matki w stosunku do żony, którą kochał i która spodziewała się dziecka. Oburzony krzyknął na matkę, ona trzymała w ręce kopyść i straszyła synową, że ją zabije. Kopyść poleciała w jego stronę, zdumiony Antoni cofnął się, potknął i uderzając głową w cembrowinę studni stracił przytomność. Wpadł do wody i tyle. Teściowa z okrzykiem rozpaczy dopadła do głębokiej studni, ale już nawet śladu nie było. Zwróciła się ze strasznym wyrazem twarzy do synowej, że to ona jest winna śmierci jej jedynego dziecka i musi za to ponieść karę. Zofia rzuciła się do ucieczki, wpadła do sieni, stara za nią i tam padła na ziemię bez życia. Rozpacz ją zabiła. Przerażona dziewczyna zabrała w pośpiechu kilka swoich rzeczy, dokumenty i uciekła. Bała się, że zostanie posądzona o dokonanie zbrodni i osadzona w więzieniu.

Paulina zakończyła opowieść. Zasłuchane towarzystwo przez chwilę trwało w milczeniu, po czym rozległ się gwar, bowiem wszyscy jednocześnie mieli mnóstwo pytań i komentarzy.

– Niewiarygodna historia – pokręciła głową Teresa. – Niewiarygodna. Dzięki tym papierom zostałaś prawowitą spadkobierczynią domu duchów. A skąd twoja miłość do psów? Od zawsze tak miałaś czy był jakiś konkretny powód albo zdarzenie, które cię uwrażliwiło na los zwierząt?

– Zawsze lubiłam zwierzaki, w domu babci bywało nawet po kilka psów, przygarniała biedne, skrzywdzone, które się błąkały po okolicy. Już w dzieciństwie stwierdziłam, że je wolę od niektórych ludzi. Kotów też się zawsze kilka kręciło, a babcia nie żałowała im jedzenia.

– To znaczy, że jesteś z tych, co znają Józefa – stwierdziła Teresa.

– Według słów panny Kornelii – uśmiechnęła się Paulina.

– O czym one mówią ?– szeptem spytał Marek.

– To pewnie jakiś babski szyfr – odszepnął Kuba.

– Ty głupi jesteś – stwierdziła Linka. – Od razu widać, że nie czytasz książek.

– Linko, chłopcy raczej nie czytują powieści Lucy Maud Montgomery – powiedziała Paulina.

– No to mają przechlapane, niczego z życia nie zrozumieją – oświadczyła poważnie Inka, wywołując uśmiech niedowierzania i zdziwienie na twarzy Teresy.

– Odpowiadając konkretnie na twoje pytanie Tereso, muszę dodać, że mam dużo młodszą siostrę, Dominikę. Niby nic dziwnego, wiele osób ma młodsze rodzeństwo. Tylko… tylko moja siostra miała wypadek.

– O jakże mi przykro – wtrąciła Teresa.

– Na szczęście w nieszczęściu pozostał tylko drobny problem z poruszaniem się. Teraz już naprawdę lekki po wieloletniej rehabilitacji. Uczyła się w szkole integracyjnej, nauka szła jej doskonale, ale była samotna, nieśmiała, zamknięta w sobie, nie miała przyjaciółek,  nie potrafiła nawiązywać kontaktów z rówieśnikami.

– Trudno jest pomóc takiemu dziecku uwierzyć w siebie – przyznała pani Basia.

– Dominika nie widziała żadnych swoich zalet – ciągnęła Paulina. – A przecież ma otwarty umysł, szerokie zainteresowania, książki kocha odkąd tylko nauczyła się czytać, po prostu je pochłania. Przy tym z łatwością przyswaja sobie dużą ilość wiedzy z różnych dziedzin. Do tego jest śliczna, ładnie śpiewa, a także gra na gitarze. Ale uważała, że każdy widział tylko jej problem z poruszaniem się.

– Mówisz w czasie przeszłym. Czyżby coś się zmieniło?

– Tak – uśmiechnęła się Paulina. – Znajomy podsunął rodzicom świetny sposób na wyciągnięcie małej ze skorupy. Po prostu genialny pomysł. W domu pojawiła się Fila, szczenisia, kremowa labradorka. Była taka cudna i słodka, że natychmiast nas zawojowała a Dominika wręcz oszalała z radości. Dzięki Filuni przełamała się, pozbyła się zahamowań, stała się zupełnie innym dzieciakiem, radosnym, towarzyskim, wierzącym w całkowite wyzdrowienie. Tak więc na własne oczy zobaczyłam rezultat dogoterapii, w tym przypadku samoistnej, bez działań specjalistycznych. Potem się zainteresowałam problemem z innego punktu widzenia, głębiej weszłam w zagadnienie i pomyślałam, że nasze fundacyjne psy, nadające się oczywiście do tego,  będą mogły służyć pomocą na przykład seniorom w domu opieki. Są już różne programy, w których wykorzystuje się cudowne psie umiejętności.

– Odkąd sięgam pamięcią, ludzie opowiadali o różnych zdarzeniach, których bohaterami były psy niosące pomoc ludziom – dodała babcia  Basia.

– Bo psiaki co prawda mają takie same zmysły jak my, to jednak węchem i słuchem przewyższają nas niesamowicie. Na przykład mają dwieście milionów receptorów węchowych, człowiek tylko pięć milionów. Jest różnica, prawda?

– Jest. Nawet duża – skomentował Dziadek.

– Nie wyobrażam sobie życia bez psa w domu. Kto by mnie tak kochał, jakby się na mnie żona pogniewała – Jurand zerknął w kierunku Teresy, która pogroziła mu palcem.

– No, pusto by było. Jak kiedyś, kiedy Tiny nie było z nami – przyznała Linka.

– A poza byciem w domu są przecież psy pracujące – wykazała się znajomością zagadnienia Inka.

– Ratują ludzi, na przykład w ruinach po trzęsieniu ziemi – dodał Maciek.

– Albo po pożarze – podpowiedział Marek.

– Albo jak ktoś wpadnie do wody – zauważyła Monika.

– Albo jak się zgubi. Słyszałam, że w Australii staruszek pies poszedł za swoją malutką dziewczynką i bronił jej, grzał ją. Kiedy usłyszał ekipę poszukującą ich to dał znać, zawołał, po prostu pokazał gdzie jest dziecko – powiedziała babcia Basia.

– Nie trzeba szukać przykładów tak daleko. U nas też co trochę mówią w telewizji o takich przypadkach, że zwykłe pieski pomagają znaleźć drogę do domu albo sprowadzają pomoc – przytaknęła Paulina.

– Jeszcze tropią bandytów…

– Potrafią człowieka znaleźć jak go lawina przysypie…

– Jeszcze służą jako przewodnicy dla niewidomych…

– A ja widziałam program o psie, który potrafi wyczuć nowotwory u chorych – dzieciaki jedno przez drugie mówiły o przypadkach, które im się przypominały.

– To jeszcze dodam, że pomagają dzieciom chorym na autyzm i seniorom w domach opieki odnaleźć drogę powrotu  do rzeczywistości, odnaleźć chęć życia. I tym właśnie chcemy się przy okazji zająć. Specjalnych zdolności nie trzeba, a pomóc można – powiedziała Paulina.

– Paula, ty chyba nie należałaś do grzecznych, spokojnych dzieci – zauważyła Teresa. – Mam rację?

– O tak – szeroko uśmiechnęła się zapytana. – Dominika ma zupełnie inny charakter niż ja. Nie ze względu na wypadek. Zawsze, dosłownie od urodzenia, była spokojna, systematyczna, uporządkowana. O mnie mówili: półdiablę weneckie, z piekła rodem, gdzie diabeł nie może tam Paulę pośle  i tak dalej w tym stylu.

– Podejrzewam, że z diabełkami niewiele masz wspólnego – wtrąciła babcia Basia. –  Psy z pewnością widzą w tobie anioła.

– Paula, a co za wypadek miała Dominika? – spytała Linka.

– Szła z rodzicami i jeden kretyn ją potrącił na pasach, właściwie mamę i ją. Była jeszcze bardzo mała.

– Jak to możliwe? Rodzice nie trzymali dziecka za rączkę? – zdziwił się Dziadek.

– Trzymali, oczywiście, że trzymali. Niespodziewanie zza zakrętu wypadł na motorze ten… głąb z taką szybkością, że tata jakimś nadludzkim wysiłkiem szarpnął obydwie w górę, w ostatniej możliwej sekundzie ratując je przed niechybną śmiercią. Mama wyszła z tego cała posiniaczona, z raną na nodze od dotknięcia maszyny. Dominika ze złamaną nóżką w paskudny sposób. Tylko dlatego, że oboje są lekarzami wiedzieli natychmiast co robić. Uratowali też tego durnego motocyklistę, który nieprzytomny leżał na poboczu. Gdyby nie oni, pewnie zostałby dawcą organów do przeszczepu.

– Zgroza – westchnęła babcia Basia. – To twoi rodzice są oboje lekarzami?

– Tak. Mama pracuje jako chirurg okulista, a tata to tak zwany chirurg miękki. Kiedyś – Paulina parsknęła śmiechem, – narozrabiałam w szkole, to znaczy rozrabiałam ciągle, ale to był pamiętny przypadek. Nowa nauczycielka, która jeszcze nie zdążyła poznać moich rodziców, kazała przyjść mamie. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że mama  nie może, bo jest na operacji. W takim razie kazała natychmiast przyjść tacie. Odpowiedziałam, również zgodnie z prawdą, że tata też nie może, bo jest w więzieniu. Niczego nie zmyślałam, ponieważ tata zajmował się w tamtym czasie między innymi leczeniem pacjentów w szpitalu więziennym i akurat wtedy miał tam dyżur. Pani nauczycielka załamała ręce, że przyszło jej mieć do  czynienia z taką patologią. Przeżyła szok z powodu dziecka pozostawionego bez opieki, czyli mnie. Aferę zrobiła na całą szkołę.

– Nieźle, podejrzewam, że co chwilę dostarczałaś, dziewczyno, biednym rodzicom  dodatkowych atrakcji – uśmiał się Dziadek.

– A co z nóżką twojej siostry? – zatroskała się Teresa.

– Dużo czasu spędziła w gipsie. Biedna była, bardzo biedna. Dokładnie i fachowo wam tego nie opiszę, ja nie nadaję się na lekarza. Wielkie zasługi osiągnięć medycyny polegają na tym, że dawniej zostałaby kaleką do końca życia, a teraz już prawie jest dobrze. W miarę jak rosła odkręcali jej jakoś tam śruby, którymi połączyli kości, żeby te kości mogły rosnąć.

– Tak, zdobycze medycyny i różnych dziedzin nauki wykorzystywanych dla dobra pacjentów i samej medycyny są ogromne i niepoliczalne – powiedziała w zamyśleniu babcia Basia. – Oby tylko nie były wykorzystywane do robienia krzywdy…

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 8 komentarzy

Dodatek obrazkowy … Yes!!!

Obudziło nas szczekniecie Skitka, bardzo to było miłe z jego strony, ze dał znać o konieczności wyjścia, bo czasem takiego trudu sobie nie zadaje i jest sprzątanie 😉 Wyskoczyłam więc z psiepsiołami na łąkę i poszukałam przedwiośnia.  Po powrocie włączyłam z drżeniem serca Lapcia i z nadzieją, że coś się w nocy samo naprawiło i…Yes! Yes! Yes! Wprawdzie nie wszystko, dalej jest skićkane , ale część wróciła na pulpit, więc się spieszę, żeby dodać uzupełnienie „obrazkowe” do wczorajszego wpisu.

… to surówka podstawowa z dodatkami: rodzynki, żurawina, ogórek, czerwona cebula…

… przepis na surówkę i zalewy, pochodzi z wycinka, zaś wycinek nie wiem skąd …

… świeżutki chlebek paprykowy i fasolka z cebulką …

… poszukiwanie wiosny …

… podczas pięknej słonecznej pogody …

… jest nad wyraz przyjemne …

… tym bardziej…

… jeśli uwieńczone powodzeniem w postaci baziek …

… a to polskie przedwiośnie wczesnym rankiem…

… specjalnie dla Magdy, choć bez zapachu …

… nawet lód jeszcze widoczny …

… na samiutkim czubku siedział ptaszek i wyśpiewywał na całe gardziołko, że wiosna idzie 🙂 …

Trzymajcie się zdrowo i o trzymanie kciuków proszę w dalszym ciągu 🙂 🙂 🙂

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 18 komentarzy

To chyba koniec Lapcia :(

Znowu w nocy byłam w Tenczynku. Jest coś niesamowitego w tym jak często mi się śni. Nie sposób opisać snu, wszystko się ze sobą plecie, przenika, kłębi jak to we śnie. Ja jednak mam świadomość, że jestem w babci domku bez względu czy jakiś remont tam jest robiony, ktoś chodzi po podwórku (nawet wyganiałam tłum obcych ludzi), szukam czegoś w szopie albo w komorze (przetwory na zimę , owoce i warzywa tam były oraz węgiel), często spotykam babcię, dziadka, ciotki, ostatnio mamę i tatę… Po prostu tak jest i już. Zastanawiam się, czy ludzie, którzy tam teraz mieszkają nie myślą, że duchy im nocami grasują 😉
Jak już wstałam rano – ugotowałam namoczoną fasolę. Zastanawiałam się co z niej zrobić, może pastę do chleba, część może po bretońsku (dla siebie odłożyłabym bez kiełbasy). W „Kuchni polskiej”, którą mam po siostrze (moją Browuś zeżarł dawno temu) znalazłam fasolkę w szarym sosie. W życiu nie robiłam karmelu na patelni więc przepis zmodyfikowałam. Usmażyłam na maśle trzy pokrojone cebule, zasypałąm mąką i zasmażyłam ją po czym wrzuciłam do garnka z fasolą. Zamiast karmelu dałam trochę cukru i jeszcze kwasku cytrynowego. Aha, fasolę gotowałam z przyprawami i kminkiem. Słuchajcie, jakie dobre jedzenie wyszło, nawet nie przypuszczałam. Ponieważ upiekłam chlebek paprykowy był gotowy obiad. Fasolka ze świeżutkim chlebkiem smakowała wyśmienicie. Nawet babcia D. dobierała sobie ze trzy razy 🙂
W sobotę MS skroił całą kapustę i zrobiliśmy dwa duże słoje bazowej sałatki, która może być sama, a można do niej coś jeszcze dołożyć w zależności co jest akurat w domu. Trochę zalewy zabrakło, więc do obiadu doprawiłam jak zwykle -dołożyłam kawałek kapusty pekińskiej, ogórka konserwowego, czosnek wgniotłam, polałam olejem z pestek winogron, posypałam ziołami prowansalskimi i wyszła smakowita.
Co jeszcze zrobiłam dobrego? Ciasto z jabłkami (na bazie przepisu z morelami), zniknęło momentalnie i nie uwieczniłam, ale przecież już pokazywałam, więc niczym się nie różni od poprzedniego. No, może ułożeniem jabłek 🙂
Zrobiliśmy w poniedziałek pierwszy dłuższy spacer po infekcji. Wykorzystaliśmy ładną pogodę na szukanie wiosny po drodze, pieski rozprostowały łapki na dłuższym dystansie, bo kiedy byliśmy „padnięci” to tylko łąkę i z powrotem.

Chciałam zdjęcia wstawić, ale zniknęły wszystkie ikonki, to co mam w tej chwili przed sobą jest, ale jak spuściłam na pasek to jest pusto, wszystko znika. Czyli jeśli zamknę okno to … gucio, nie wejdę więcej, buuu 🙁  Duży dopiero w przyszłym tygodniu będzie mógł przyjechać, więc jak się teraz wyłączę to ani poczty, ani niczego nie będzie. Czasem jeszcze Samsung „wskakuje”, tak więc chyba  zamilknąć przyjdzie, znowu buuu 🙁  póki dziecko mnie nie poratuje.

Trzymajcie się zdrowo i trzymajcie za mnie kciuki!!!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 14 komentarzy

Blogowa rocznica i moje vege :)

Lapcio wieczorem  dwa razy odmówił współpracy, wyłączył się sam z siebie bez pytania o zgodę i coś się pokićkało. Myślałam, że zawału dostanę z przerażenia, poczta wsiąkła, wszelki zapiski…. ojojojojoj – mogłam tylko jęknąć jak Piotrek Żyła 😉 Część danych na szczęście wróciła, ale nie do końca i boję się ruszać cokolwiek, żeby do końca nie popsuć. Muszę czekać na pomoc Dużego. A właśnie sobie uświadomiłam, że zapomniałam o rocznicy mego kochanego bloga! Pojawił się on w wirtualnym świecie 27 lutego 2017 roku i ja wraz z nim 🙂 To była jedna z najlepszych decyzji mego życia 🙂 Oczywiście bez Dużego nic bym nie zdziałała, to moje starsze dziecko stoi za początkiem bloga czyli kącika miłego, ciepłego, w którym się tak dobrze czuję i mam nadzieję, że zaglądający też 🙂 bo mnie jest z Wami bardzo dobrze 🙂 pomagacie, wspieracie, doradzacie, w ogóle cudownie, że Was poznałam. Dziękuję za Wasze komentarze, za odwiedziny, o których informuje statystyka dając mi ogromny powód do radości 🙂

… dziękuję, dziękuję, dziękuję 🙂 …

Pozostając w klimacie poprzedniego wpisu pokażę jeszcze trzy książki, które miałam głębiej na półce, starsze – co nie znaczy, że mniej wartościowe.

Różni ludzie z różnych powodów decydują się na zmianę żywienia. Dla zdrowia, po doświadczeniach, przemyśleniach albo spontanicznie uświadomiwszy sobie nagle coś ważnego.  Mnie zdopingował Mały będąc w liceum, dojrzewając i przeżywając okres buntu.  Moc była z nim skoro poszedł w dobrą stronę, bo różnie bywa, gdy młody człowiek zaczyna wchodzić w życie. Ja zawsze kochałam zwierzaki, ale bezrefleksyjnie. Dopiero kiedy Rolf, jeszcze maleńki sześciotygodniowy szczeniaczek (sam sobie mnie wybrał) trafił do mnie, zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na świat. Pamiętam, że aby go zrozumieć (Rolfa) przeczytałam po raz n-ty „Białego Kła” tym razem jakby z punktu widzenia psa. Teraz wiem czego on miał mnie nauczyć. Nie zapomnę chwili, gdy patrząc na jego pełne miłości i przywiązania miodowe ślepia pomyślałam, że nigdy, za żadne skarby świata, za żadną cenę nie mogłabym go oddać czy – gorzej – sprzedać,  JEST CZUJĄCĄ, KOCHAJĄCĄ, CUDOWNĄ ISTOTĄ  kochającą  całym swym serduszkiem i oddałby życie broniąc nas! Pokazał, że potrafi! Wtedy pomyślałam, że nie można traktować bezdusznie żadnego zwierzęcia, bo ZWIERZĘ NIE JEST RZECZĄ !!!  Gdy Rolf zamieszkał z nami Mały miał trzy latka i tak się złożyło, że potem co 3 lata trafiało do rodziny jakieś nowe stworzonko, moja Mićka, siostry Aba, Misia, Maciuś… wszystkie kochane istoty. Z kolei Browar (czyli Browuś, Buciek) przybył po to, abym przestała jeść ssaki. Wyglądał jak mała czarna owieczka, taka cudna kulka i wtedy – też pamiętam tę chwilę – olśniło mnie, że tak wyglądają małe owieczki, czyli… jagnięcina! Zamordowane małe dzieci owiec, zabrane matkom, żeby je zabić i zeżreć! Nie! Nigdy więcej! Nie jestem przecież  kanibalem!!! Odtąd przez lata całe ssaków nie tknęłam, jeszcze kurczaka i indyka, choć tu oszukiwałam samą siebie kupując w sklepie, żeby przypadkiem jakiegoś piórka nie było czy innego śladu po życiu, wmawiając sobie, że to tylko jedzenie. Aż wreszcie przyszedł moment, gdy zawarłam układ z Losem – przyrzekłam, że jeśli się coś spełni, coś bardzo ważnego, najważniejszego – to ja już nigdy nie pożrę ani kurczaka ani indyka, nie przedłożę innego życia nad własne zachcianki. Jeszcze tylko ryby (rzadko) z szacunkiem proszę o wybaczenie i dziękuję, że dostarczyły pokarmu mojemu ciału.

… to jest cudowna książka, którą powinien przeczytać każdy myślący i rozwijający się człowiek, jeśli na nią trafi – to znaczy, że tak ma być …

…przeczytajcie ten fragment tekstu, proooszę…

Dobrego tygodnia i trzymajcie się zdrowo!!!

 

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 22 komentarze