Linka znalazła w gazecie ogłoszenie o konkursie na reklamę. Postanowiła wziąć w nim udział i w związku z owym postanowieniem nakręciła filmik z udziałem siostry oraz Tiny. To znaczy taki miała zamiar. Zupełnie nieprzewidzianie Mimi z Maciusiem stali się aktorami wbiegając na plan filmowy i zupełnie nie zważając na próby przegonienia ich przez panią reżyserkę. Potraktowały to jako świetną zabawę i właściwie to one odegrały główne role. Tina dołączyła do kotów i pierwszoplanowa dotąd, a teraz właściwie „wygryziona” przez futrzaczki aktorka czyli Inka, krztusząc się ze śmiechu ledwo zdołała wypowiedzieć swoją kwestię. Nadmienić wypada, że reklama dotyczyła karmy oraz akcesoriów pielęgnacyjnych dla zwierzaków. Nie da się wykluczyć, iż wkroczenie kotów do akcji – co całkowicie zmieniło przygotowany scenariusz i zamierzenia twórczyni – oraz dzikie harce hultajskiej kociej dwójki, do których przyłączyła się sunia, zrobiło na jury największe wrażenie. Zaowocowało ono wyróżnieniem polegającym na możliwości uczestniczenia przez reżyserkę i aktorkę w charakterze publiczności na planie filmowym, podczas nakręcania któregoś tam z kolei odcinka ulubionego serialu.
Inka nie posiadała się z radości mogąc przyglądać się pracy aktorów, rozmawiać z nimi, patrzeć z bliska na przygotowania aktorek, makijaż, charakteryzację. Była zachwycona, gdy poproszono ją o wygłoszenie małej kwestii w epizodzie. Tak naprawdę było to jedno zdanie wypowiedziane przez uczennicę przed wejściem do szkoły.
– Ona jest świetna – orzekła jakaś pani przyglądając się Ince. – Zostaje, dobrze to powiedziała, nie mamy czasu na powtórki.
Tym oto sposobem Inka poczuła się jak prawdziwa aktorka, wyobraźnia w nadzwyczaj szybkim tempie przesunęła jej przed oczami mnóstwo scen, w których była witana owacyjnie przez tłumy wielbicieli po kolejnych premierach aż wreszcie przeszła po czerwonym dywanie w sukni z trenem aby odebrać Oscara.
W tym samym czasie Linka przyglądała się pracy operatorów, zadawała pytania na które chętnie odpowiadali, zdziwieni ich trafnością ze względu na młody wiek dziewczynki.
Aldona, dumna z córek niesłychanie, opowiedziała o reklamowym epizodzie dziewczynek będąc u Teresy, którą w tym samym czasie odwiedziła Majka przynosząc obiecaną książkę dla taty.
– Siostra, a ty nie masz możliwości wkręcenia dziewczynek do jakiejś reklamy? – Teresa spojrzała na Majkę z błyskiem w oku jakby doznała nagłego olśnienia.
– Musiałyby najpierw stawić się na casting… – odpowiedziała Majka zajęta odczytywaniem zapisanej kartki. – Coś tu mam napisane…Czekaj, bo nic nie widzę…
– Czemu jeszcze nie zrobiłaś nowych patrzałek? Przecież byłaś u okulisty i masz receptę.
– Nie mam.
– Jak to nie masz? Co z nią zrobiłaś?
– Aba zeżarła receptę i nie wiem jakie mam mieć okulary. Muszę jeszcze raz iść do lekarki. Ma w karcie co mi przepisała, to chyba wypisze jeszcze raz.
– Aha – Teresa skinęła głową ze zrozumieniem przyzwyczajona do dziwnego postępowania suni. – A dziewczynki skąd mają wiedzieć, że jakiś casting będzie? Nie możesz się zorientować i podpowiedzieć? Przecież wiadomo, że nie wszystko jest ogłaszane w prasie.
– Niby mogę – zgodziła się ostrożnie Majka. – Rozejrzeć się zawsze mogę.
Rozejrzała się skutecznie i bliźniaczki „załapały się” wprawdzie nie do reklamy, lecz jako publiczność do programu o zwierzętach. Poszukiwane były dzieciaki w ich wieku, na szybko, na już, bez żadnych castingów, bo sprawa okazała się „na wczoraj” jak to często bywa.
W czasie rozmowy z publicznością prowadząca program redaktorka podeszła do bliźniaczek z pytaniem co by zrobiły, gdyby na drodze znalazły leżącego psa. Spojrzały na siebie i opowiedziały w jaki sposób Tina znalazła się w ich domu. I wtedy program wymknął się nieco spod kontroli, potoczył się spontanicznie, można rzec, że trochę według własnej woli niekoniecznie trzymając się scenariusza. Dzieci opuściły swoje miejsca i skupiając się wokół bliźniaczek opowiadały w sposób niezwykle emocjonalny, jak tylko dzieci potrafią, o swoich przeżyciach związanych ze zwierzakami, które mają w domach, w wielu przypadkach przygarniętymi ze schroniska, albo – jak w przypadku Tiny – po różnych smutnych przejściach. Przy okazji rozmów o schronisku dziewczynki wspomniały o „Łapce Barnaby”, o domu, w którym „straszyło”, a w którym organizowane jest obecnie przytulisko dla psów i przekazały dużo wiedzy nabytej od Pauliny w czasie wielokrotnych spotkań. Jak to się mówi – „skradły całe show”. Program ogromnie się spodobał, przysłano mnóstwo listów do redakcji, odebrano masę telefonów z wyrażanymi pozytywnymi opiniami. A co najważniejsze – znalazł się ktoś, kto zainteresował się Fundacją „Łapka Barnaby” i postanowił partycypować w kosztach remontu budynku. Na dodatek redakcja programu z krakowskiego studia postanowiła zorganizować zbiórkę darów na rzecz tworzonego przytuliska, przecież powstawało na ich terenie. Poza tym ktoś wpadł na pomysł cyklicznego programu, który miałby prezentować tworzenie schroniska i pobyt w nim psich pensjonariuszy, ich szkolenie oraz pracę jako psich terapeutów. Jednym słowem – dzięki Stokrotkom sprawa się rozwinęła, miała przed sobą przyszłość, zaś dzieciaki nie posiadały się z radości, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Nie trzeba nadmieniać, iż Paulina była przeszczęśliwa i niezmiernie wdzięczna losowi za sprowadzenie dzieciaków do jej domu. Teraz w nim już nic nie straszyło.
Justyna i Filip z zapartym tchem oglądali program, w którym wystąpiły ich sąsiadki. Całe mnóstwo innych znajomych też oglądało i to w różnym wieku – od rówieśników do rodziców a nawet dziadków. W każdym razie u Teresy w domu oglądali wszyscy. Ma się rozumieć, że cała ursynowska „mafia” też.
– Słuchajcie, sam termin dogoterapia jest zupełnie nowy – powiedziała Teresa, – ale wszystko poza terminem co się z tym wiąże jest stare jak świat. Właściwie odkąd psy zbratały się z ludźmi. Kiedyś czytałam cudną książeczkę profesora Konrada Lorenza „I tak człowiek trafił na psa”. Strasznie żałuję, że jej nie mam. Pewnie komuś pożyczyłam na wieczne „nieoddanie” jak wiele innych i wsiąkła.
– To czemu nie zapisujesz komu pożyczasz? – spojrzała z dezaprobatą Linka.
– Właśnie, ciocia, bo ludzie nie wszyscy oddają coś, kiedy pożyczą. Niektórzy zatrzymują dla siebie, a to jest przecież kradzież – dodała Inka.
– Słusznie mówisz, dziewczyno – odezwał się Dziadek, gdy siedzieli u Tereski na tarasie korzystając z ciepłego popołudnia, pewnie jednego z ostatnich tak ładnych dni. – Nie należy brać niczego cudzego. Ja tam jestem starej daty, wolę dołożyć ze swojego niż wziąć co nie moje.
– Ale psa z ulicy to byś wziął, prawda dziadziu? – zapytał Kuba.
– Żeby mu pomóc to z pewnością.
– Bo jesteś super dziadek – zarzucił mu Kubuś ręce na szyję.
– Jak będziemy starsze, to obydwie pójdziemy na taki kurs, po którym będziemy wolontariuszkami – powiedziała Inka.
– Nauczymy Tinę, bo ona też na kurs pójdzie i będzie psią terapeutką, takim psim lekarzem, który pomaga dzieciom i staruszkom.
– A skąd wiecie jak to się robi? – spytał Dziadek.
– Od Pauliny – odpowiedziały równocześnie i roześmiały się też równocześnie, w końcu były bliźniaczkami.
– Ja już jestem staruszkiem, to mnie też będziecie leczyć? – zapytał.
– Dziadku, ty nigdy nie będziesz staruszkiem bez względu na to, ile będziesz miał lat – odezwał się Marek. – Staruszkiem trzeba się urodzić, żeby nim być.
– A wiecie co? Marek ma rację, ujął to genialnie – Aldona pokręciła głową z niedowierzaniem i z podziwem jednocześnie. – Wszystko zależy od człowieka, czasem młody zachowuje się jak starzec, zaś osoba w kwiecie wieku może mieć duszę prawdziwego młodzieniaszka i wciąż z radością i ciekawością patrzeć na świat.
– Albo się kocha życie i ludzi, albo się ma wieczne pretensje do wszystkich, do wszystkiego i o wszystko – podsumował Dziadek. – Ja wybieram pierwszą ewentualność.
– Jak ty to ładnie powiedziałeś Andrzejku – babcia Basia stanęła w drzwiach wychodzących na taras. – Przyniosłam wam sernik i kawę. Ale po talerzyki niech idzie młodzież – dodała patrząc wymownie na synową.
– Ja? – zdziwiła się Teresa.
– Czemu się dziwisz? Chyba nie każesz Aldonie, i to w jej stanie, po nic chodzić do kuchni.
– Pewnie, że nie, tylko mnie ta „młodzież” zaskoczyła. Nie przypuszczałam, że ktoś mnie jeszcze tak nazwie – zaśmiała się i zniknęła w głębi domu.
– Nie zapomnij widelczyków – usłyszała jeszcze.
– Jak ja was wszystkich kocham – powiedziała Tereska do siebie. – Jaka jestem szczęśliwa, że jesteście.
cdn.