„Widocznie tak miało być” – 73

Oszołomiony  niespodziewanymi wiadomościami, z nadmiaru emocji wciąż nie do końca  rozumiejąc co się dzieje wokół, Sergiusz stał pod drzwiami Aldony dzierżąc w ręce wielki bukiet czerwonych róż. Wszedł na klatkę, drzwi były otwarte na oścież i podparte metalową podpórką. Ktoś pewnie coś dużego przenosił i nie zamknął za sobą, pomyślał. Pokonał z dziwnym trudem kilka stopni dzielących go od drzwi mieszkania. Stanął i nie mógł się zdobyć na zadzwonienie, nie, zastukanie… bo… malutka może spać. Nie chciał jej obudzić. Ale już tak bardzo chciałby ją zobaczyć. I Aldonę oczywiście. Matka zmusiła go, by odświeżył się po podróży, żeby dziecka czymś nie zaraził, bo chciał od razu pędzić do swojej nowej, zaskakująco nieoczekiwanej niespodzianki. To matka dała Monice pieniądze na kwiaty, o których zresztą Biedroneczka pierwsza pomyślała i pobiegła do pobliskiej kwiaciarni w czasie, gdy on brał prysznic i przebierał się. A teraz stał jak osioł nie mogąc podnieść ręki do góry, by nacisnąć dzwonek, nie, raczej zastukać,  jakby każda ręka ważyła co najmniej tonę.

Po drugiej stronie drzwi coś zaszurało i zamruczało, zawarczało może… Stuknęła cichutko klapka od judasza, czyjeś oko obejrzało go przez wizjer najwyraźniej uznając za godnego wpuszczenia, bo dał się słyszeć odgłos otwieranego zamka. Drzwi się uchyliły.

– Wujek, to ty? – wyjrzała Linka trzymająca za kark piszczącą Tinę, kręcącą młynka ogonem z radości i wyrywającą się do niego.

– Puść ją, przywitamy się na korytarzu, będzie mniej hałasu. Tak, to ja.

– Fajnie, że przyjechałeś. Nareszcie.

Pojawiła się Inka z palcem na ustach.

– Cicho, mama usypia krasnala – wysunęła się na korytarz za siostrą. – Zdziwiłeś się chyba, co? Masz dziwną minę – zaśmiała się

– Też byś taką miała, gdybyś się nagle dowiedziała, że masz już nowe, urodzone dziecko –  odpowiedział z miną bezradnego szczeniaka, tak przynajmniej pomyślała dziewczynka.

Przytulił dziewczynki na powitanie, wytarmosił Tinę. Wtedy drzwi się cichutko uchyliły i wyjrzała Aldona.

– Usnęła – szepnęła. – A co wy tak na korytarz uciekłyście, co… – zamilkła nie wierząc własnym oczom.

To niemożliwe, myślała gorączkowo. Jakieś zwidy mam… Albo ktoś żarty sobie stroi…  Ze zmęczenia zwariowałam… Igunia dała mi popalić przez kilka ostatnich nocy, więc na pewno ze zmęczenia…

– Mamusiu, co ty, wujka nie poznajesz? – zdziwiła się Inka.

– No zmienił się trochę, fakt, ale nie aż tak, żeby go nie poznać – dodała Linka.

– My go poznałyśmy od razu.

– Ja od pierwszego spojrzenia przez wizjer – puszyła się Linka.

– Może wejdziemy do domu, co? – zniecierpliwiła się Inka.

– Będziemy tak stać na korytarzu aż te róże zwiędną? – zachichotała siostra.

– Co? Jakie róże? Do domu? Tak, do domu, dziecko śpi…

Aldona nie wiedziała co mówi, co robi, cała mądrość i opanowanie odpłynęły w siną dal. Nie była przygotowana na taki szok. Dorota mówiła, że niedługo Sergiusz wraca, ale nie powiedziała, że już, zaraz, teraz! Małpa jedna! Byłaby przygotowana, opanowana, spokojna… Weszli do mieszkania. Tina wciąż z głową uniesioną ku niemu, uśmiechniętą mordką i zawzięcie merdającym ogonem.

– Kwiaty są dla ciebie, wiesz o tym, prawda? – wręczył bukiet Aldonie, która próbowała doprowadzić się do przytomności w tempie ekspresowym.

– Piękne, dziękuję – przyjęła.

– Wzięła – szepnęła Inka do siostry. – Możemy spłynąć na chwilę.

– Nie lepiej mieć na nich oko, żeby znowu głupot nie narobili?

– Przecież nie możemy tak stać i się na nich gapić!

– Fakt, chodźmy do siebie – zniknęły w swoim pokoiku zostawiając jednakże nieznacznie uchylone drzwi.

Tymczasem Aldona i Sergiusz wciąż stali w przedpokoju. Ona trzymała bukiet róż, on usiłował wydobyć z siebie głos przełykając kilkakrotnie ślinę.

– Kochanie, ja chciałbym się wytłumaczyć – zaczął.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Jest. Tak to właśnie odczuwam. Czuję się… właściwie nie wiem jak się czuję. Głupio na pewno. Niezręcznie też. Nie mogę zrozumieć dlaczego tak się zachowywałem, jak kompletny, beznadziejny dureń, dlaczego cię nie wysłuchałem – usiadł na pufie służącym do siadania podczas zakładania butów i objął głowę rękami – Co ja mam teraz zrobić? Powiedz, Wiewióreczko, jak mogę naprawić to wszystko co spieprzyłem? Jak teraz mogę żyć mając wiedzę, której nie miałem przez tak długi czas? Pozwolisz mi chociaż zobaczyć maleńką?

Milczała przez chwilę, wreszcie powoli położyła mu rękę na ramieniu. Odetchnął głęboko, poczuł ogromną ulgę. Podniósł się. Wziął jej rękę, przytulił do swojego policzka. Podniosła głowę, ich oczy spotkały się, oboje mieli wrażenie, że nie rozstawali się nigdy, że zaledwie wczoraj widzieli się po raz ostatni, że są sobie przeznaczeni i należą do siebie na zawsze. Aldona poczuła, że to, co do tej pory siedziało w niej głęboko, jakiś nieokreślony strach, jakaś obawa, które chciała uśpić na wieki, ale które jednak jej nie opuszczały, tym razem zdecydowanie zmieniły miejsce pobytu i zniknęły. Po prostu nie było ich, zdematerializowały się, przestały ją dusić. W zamian odczuła ogarniającą ją radość. Położyła mu głowę na piersi tak zwyczajnie, jakby robiła to codziennie od wieków. Przygarnął ją, objął obiema rękami, przytulił i tak stali kołysząc się w rytmie wystukiwanym przez ich serca.

– Co było to było, przyszło nam przeżyć ciężką próbę – powiedziała po chwili cichym głosem.

– Wybaczysz mi moją głupotę?

– Już dawno ci wybaczyłam, co z kolei z mojej strony może okazać się głupotą – zajrzała mu w oczy już całkiem „zrównoważona”, z szelmowskim uśmieszkiem w oczach.

– Nie mów tak. Obiecuję, że nigdy więcej cię nie zawiodę, nie zrobię niczego …

– Nigdy nie mów nigdy mój drogi – weszła mu w słowo.

– Wiewióreczko, chcę cię poprosić o rękę…

– O co? Zwariowałeś? Matko jedyna, zawału zaraz dostanę…

– Nie dostaniesz, nie ma obawy, obojgu nam nie grozi. Miłość wyklucza zawał, a ja cię kocham i dziewczynki też kocham – wciąż trzymał ją w objęciach i oboje nie widzieli wokół siebie niczego i nikogo, tym bardziej bliźniaczek, które zerkały przez uchylone drzwi swojego pokoju i nie posiadały się z radości, że wszystko zaczyna się układać po ich myśli.

– I kogo jeszcze? – zerknęła z uśmieszkiem, który tak kochał.

– I jeszcze psy, koty i cały piękny świat…

– Nie rozpędzaj się aż tak bardzo, nie rób zbyt długiej listy obietnic, bo możesz ich nie dotrzymać…

Z dużego pokoju rozległ się głosik, na dźwięk którego Aldona natychmiast wyrwała się Sergiuszowi z objęć i weszła do pokoju. Zbliżyła się do łóżeczka, w którym maleńka istotka z wielką uwagą oglądała swoją rączkę, na widok matki uśmiech rozjaśnił jej buźkę.

– Cześć skarbie, wyspałaś się już? Tak szybko? – wyjęła córeczkę z łóżeczka, podniosła do góry, ucałowała kilka razy w każdy policzek wywołując głośny śmiech maleństwa.

Sergiusz stał jak zaczarowany obserwując scenę tak normalną dla większości rodzin. Pomyślał, że Agata nigdy tak nie tuliła Moniki, trzymała ją na dystans, jakby się brzydziła niemowlęcia. Właściwie on wszystko robił przy dziecku… Przypomniały mu się różne sceny z tamtego okresu i łzy spłynęły po policzkach. Wcale ich nie krył. To były łzy żalu nad Biedroneczką. Nie zdawał sobie do tej pory sprawy, jak biedna była jego córeczka, pozbawiona prawdziwej matczynej miłości. Aldona kątem oka widziała reakcję Sergiusza, udawała, że niczego nie dostrzega. Dalej szczebiotała do dziecka jednocześnie zbliżając się do niego coraz bardziej. Oparła się o niego ramieniem trzymając Igunię tak, żeby mogła dokładnie obejrzeć nową dla niej twarz. Drobineczka wcale się nie bała, gaworzyła coś po swojemu, wyciągała rączki, których dotknął delikatnie. Wzruszenie ścisnęło mu gardło, słowa nie mógł wykrztusić. Pogłaskał główkę pokrytą miękkim puszkiem, spojrzał na Aldonę z niemym pytaniem w oczach. Zrozumiała i podała mu malutką, która nie zgłosiła sprzeciwu, lecz od razu złapała go za ucho próbując je do siebie przyciągnąć w celu wpakowania do buzi, bowiem na takim etapie poznawania świata aktualnie się znajdowała.

– Jaka ty jesteś silna – uśmiechnął się i przytulił maleństwo. – Boże, jaka ty jesteś cudowna, najwspanialsza na świecie!

Iga śmiała się, najwyraźniej miała dobry humor i jeszcze nie była głodna. Aldona jednak znała dobrze humorki córeczki.

– Potrzymaj ją – powiedziała, – pójdę po mleko, bo jak się panienka rozkrzyczy, to nam uszy zwiędną. Głos ma jak dzwon. Muszę przygotować butelkę z jedzeniem.

koniec części trzeciej

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieści, Widocznie tak miało być. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na „Widocznie tak miało być” – 73

  1. Urszula97 pisze:

    Jak pieknie i romantycznie ,dziękuję.Rozumiem że będzie cz.czwarta .Buziaki ,cudowna lektura ,niech im się darzy.

  2. anka pisze:

    Uleńko:-) Dziękuję 🙂 Dalsza część to „Pasma życia”, już dużo później, ale to wciąż Ursynów. „Opowieść Marianny” to też Ursynów 🙂 W zamierzeniu była trylogia ursynowska, ale się rozbudowała…
    Nie masz pojęcia jak się cieszę, że Ci się podobało 🙂 Buziaki 🙂 🙂 🙂

  3. Mysza w sieci pisze:

    Nareszcie! Wszyscy razem, wybaczone, dzieciątko na świecie. Nic tylko podzielać te radości :)) Pięknie to Aniu opisałaś, wzruszająco i tak emocjonalnie.. Chcę więcej :))

    • anka pisze:

      Myszko:-) Bajki powinny się dobrze kończyć, w końcu trzymają nas przy życiu w trudnych czasach… Dziękuję za dobre słowa 🙂 🙂 🙂 Buziaki!

  4. jotka pisze:

    Jaki optymistyczny obrazek! pamiętam, jak mój mąż skamieniał na widok potomka, bezcenne!
    Nowe życie zawsze jest cudem, Aniu:-)

  5. Krystyna 7 8 pisze:

    Przeżycia bezcenne, niepowtarzalne. Aniu, takie sytuacje, takie wydarzenia pamięta się do końca życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *