„Widocznie tak miało być” – 69

 Październik                                             

Kasia weszła do pokoju Aldony podczas nieobecności Grety, która wykorzystywała ostatnie chwile zwolnienia na dziecko, bo niebawem kończyło 14 lat i koniec ze zwolnieniami, podczas których mogła kursować po całym mieście niczego się nie obawiając.

– Jak tu u ciebie miło, kiedy tej lampucery nie ma – zauważyła.

– Przede wszystkim cicho, nikt się nie drze i wreszcie można usłyszeć własne myśli – odpowiedziała Aldona.

– A wiesz, że widziałam ją na przystanku? Wyglądała jak…

– Wszystko mi jedno jak wyglądała, pies jej mordę lizał – skrzywiła się Aldona dając dobitnie do zrozumienia jaki ma stosunek do wyglądu „ulubionej” koleżanki.

– O, właśnie tak wyglądała! Właśnie tak, jakby pies jej mordę wylizał – ucieszyła się Kasia. – A w ogóle jak się czujesz?

– Jak lokomotywa co to jest ciężka, ogromna i pot z niej spływa – ponuro spojrzała. – Coraz bardziej jestem zirytowana, przestraszona i zła. Ale to przejdzie, nie martw się Katarynko. Niedługo będę jak skowronek, jak tylko przestanę być lokomotywą. Według planu jeszcze trzy tygodnie. Chcesz kawy? Woda się zagotowała.

– Chętnie, jeśli można. A tobie wolno, lekarz ci nie zabronił? – spytała widząc, że koleżanka przygotowuje dwa kubki.

– Nie zabronił, mogę pić kawę, tylko nie taką siekierę jak dawniej, słabszą. Oj, słyszysz? Co to za hałas? Jakby ktoś walił czymś ciężkim – znieruchomiała Aldona nasłuchując.

– Na dole była dezynsekcja.

– I co z tego?

– A to, że teraz prusaki młotkami dobijają…

– A idźże ty – wzdrygnęła się Aldona z obrzydzenia.

– Tutaj nie masz się co wzdrygać – uspokoiła ją Kasia. – Wyobraź sobie to paskudztwo w domu.

–  O nie, za żadne skarby świata.

– A jeśli? To co? Do mnie kiedyś przelazły, pewnie z piwnicy, bo skąd? Chyba, że przyniosłam jakichś drani z psią karmą na wagę i się rozlazły. Teraz kupuję już tylko w szczelnych opakowaniach, tak na wszelki wypadek. Boże, ile czasu nie mogłam się tego okropieństwa pozbyć, brzydziłam się dotykać rzeczy we własnym domu, po kilka razy wszystko myłam przed użyciem. Wreszcie podczas remontu kuchni pozatykali mi wszystkie możliwe otwory i szczeliny i skończyło się. Już od dawna ich nie ma.

– O matko i córko – jęknęła Aldona, – tylko tego brakuje do kompletu. Brzydzę się robali, okropnie.

Coś zaczęło dziwnie stukać. Zamilkły obydwie rozglądając się wokół.

– Co to? Wiatr w wentylatorze?

– Oby jarzeniówka nie pękła nam nad głowami.

Szukały, szukały aż znalazły przyczynę. Dopatrzyły się, że to mucha obijała się o żarówkę wygrywając melodyjkę. Zlokalizowawszy nareszcie źródło niepokojących dźwięków  roześmiały się głośno zagłuszając pukanie do drzwi. Toteż zdziwienie ich było niepomierne kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki, szczupły mężczyzna w zielonym swetrze.

– Przyszedłem zgodnie z instrukcją wypisaną na kartce przyklejonej do drzwi biblioteki – powiedział. – Jestem Mikołaj Wroński i szukam Kasi Zaremby. Potrzebne mi są  pozycje z tej listy – pokazał spory spis trzymany w ręce.

– Cześć, to ja – odpowiedziała Kasia spoglądając w oczy przybyłego, które w romantycznej powieści określono by jako „aksamitne”. – A sprawdziłeś wcześniej w katalogu czy je mamy?

– Przyznam się, że nie – odpowiedział, a w tych oczach migały mu takie ciepłe iskierki…

– To ci pomogę – Kasia czuła, że koniecznie musi się przekonać, czy te iskierki są w oczach Mikołaja naprawdę, czy jej się tylko zdawało… – Doniczko, wpadnę później, dobrze?

– Oczywiście, praca z czytelnikiem przede wszystkim – uśmiechnęła się dając gestem znak, że Mikołaj jest OK.

Miała wrażenie, że poczuła coś jakby iskry przeskakujące między Kasią i Mikołajem. Może stała się mimowolnym świadkiem narodzin uczucia od pierwszego wejrzenia? Któż to może wiedzieć? Kasia swoją część osobistego koszmaru odpracowała, więc może już przyszedł czas na jej nową, szczęśliwszą część życia?

Sięgnęła po segregator z aktualnymi sprawami do załatwienia na już.

Mając głowę zajętą wieloma myślami jednocześnie tym razem nie przejęła się chodzącymi słuchami o kolejnej reorganizacji. W poprzedniej życiowej sytuacji umierałaby ze strachu. Teraz – maleńka istotka dodała jej siły i Aldona wcale nie martwiła się nadchodzącymi zmianami. Ważne były, na pewno, jak zwykle, niemniej jednak dla niej największe, najważniejsze zmiany miały zajść już niebawem i nie znała dnia ani godziny, kiedy to się stanie, ponieważ akurat w tym przypadku niczego nie można przewidzieć.

Tymczasem Kasia została zaangażowana w pracowe zmiany bardziej niż kiedykolwiek. Okazało się bowiem, że nowym naczelnikiem został mianowany ktoś dobrze znany, ktoś, kto z pasją podchodził do pracy i miał mnóstwo dobrych pomysłów. Tak więc Kasia relacjonowała Aldonie wydarzenia zachodzące w firmie, ponieważ „lokomotywa” Aldona na ostatnich nogach – jak to się mówi – nie chciała już nigdzie chodzić, źle się czuła i zajmowała się głównie papierkową robotą, byle nie musiała opuszczać pokoju. A Kasia piała z radości, ponieważ znalazły się pieniądze na zakup nowych książek. Oprócz tego biblioteka miała wzbogacić się o komputer, który przybędzie razem z przypisaną do niego dziewczyną, albo odwrotnie, dziewczyna z przypisanym sobie komputerem, przeszkolona w zakresie wprowadzania elektronicznego programu dla bibliotek.

– Wiesz, Doniczko, ona się zajmie katalogowaniem zbiorów, czyli przerzucaniem do komputera papierowych katalogów. Poza tym taki program ułatwi mi zarządzanie  biblioteką  poprzez utworzenie elektronicznej bazy czytelników, rejestrację wypożyczeń i udostępnień zasobów oraz statystykę. Do tej pory liczyłam wszystko na piechotę.

– Oby tylko nie przypominała mojej „ulubionej” koleżanki, bo będziesz miała przechlapane – zatroskała się Aldona.

Na szczęście obawy okazały się płonne. Wiola okazała się przemiłą, życzliwą, ciepłą osóbką. Trudno byłoby powiedzieć o niej: osoba, ponieważ była drobniutka, zgrabniutka jak dziewczynka z podstawówki i zupełnie nie wyglądała na mamę dwójki dzieci w wieku szkolnym.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 9 komentarzy

I kto to widział!

I kto to widział! Śnieg był zaskoczeniem. Owszem, jakieś drobne opady w kwietniu  są przewidziane, ale takie?!!! Od razu od pierwszego dnia?!!!  Nie da się ukryć, że świat stał się bajkowo piękny i przez jakiś czas tak trwał, jakby  duszek 👻 śniegowy czar rzucił, żeby móc jeszcze spotkać bałwanka ⛄ 🙂 🙂 🙂   No dobrze, było ładnie, ale już czas na Wiosnę. Zdecydowanie 🌞🌞🌞

Wieczorem (w piątek) nie wierzyłam, że naprawdę sypie. Uwieczniłam, żebym rano nie myślała, że miałam zwidy.

Rano w sobotę nie miałam zwidów. Za to uwierzyć nie mogłam wyszedłszy z psiepsiołami.  Na łące była śnieżna pustynia, ani śladu nikogo. Zbyt wcześnie na wyjścia sąsiadów z psami. Zresztą w sobotę czy niedzielę kto może śpi dłużej wypuszczając psiaki do ogródka. Też bym tak chciała, lecz –  o ile Skitkowi to nie przeszkadza – Szilunia musi wyjść na zewnątrz, bo ona jest prawdziwą kobietą, nie nabrudzi u siebie i już. Mogę ją prosić – bez rezultatu, muszę z nią wyjść i koniec 🙂  Jak już się wybiorę to i leniuszka Skituśka  zabieram, niech się porusza choć trochę.

… jak sceneria z „Ogniem i mieczem” …

… kto widział tyle śniegu, żeby psy musiały w nim grzęznąć, nawet taki duży Skitek  …

... ja już idę do domu, nie bawię się, chcesz to sobie zostań Skitulku

... no coś ty, ja też wracam, tylko niech nam Anka bramkę otworzy

tu też nasypało, coś podobnego, idziemy na śniadanie

… zupełnie jak gdzieś na odludziu …

Bajka, nie da się ukryć, bajka. Takie zdjęcia można oglądać podczas upałów, żeby się ochłodzić i pomyśleć, że zima też potrafi być piękna 🙂 😀

Po południu już się zmieniła aura, śnieg połączył się z deszczem i zaspy poczęły topnieć. Zrobiło się to, czego najbardziej wszyscy nie lubią – chlapa i błoto pośniegowe. Spod śniegu zaczęły wyglądać zwiastuny Wiosny.

… bez wysokich kaloszy ani rusz, nawet Skitek w płaszczyku, o tyle mniej wycierania …

W niedzielę sytuacja się poprawiła o tyle, że sypać przestało. Nawet wyjrzało słoneczko. Rozpuściło część śniegu, po drodze do lasku przemoczyłam buty i skarpetki, nieopatrznie nie założyłam kaloszy.  Trudno, spacer był udany dla psiepsiołków i to ważne.

… na psiej polance spotkaliśmy takiego jegomościa 🙂 …

Wieczorem było mroźnie, dziś rano – (poniedziałek) też, bez opadów i słonecznie. Tak więc zrobiłam weekendowy przegląd pogody.

… taki świt zobaczyłam nad laskiem …

O wyborach u „bratanków” nie wspomnę, nie tylko słuchać, ale myśleć hadko – jak mawiał pan Longin Podbipięta…

Drodzy moi, życzę spokojnego – w miarę możliwości – oraz bezpiecznego tygodnia. Trzymajcie się zdrowo!

💙💛

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 34 komentarze

„Widocznie tak miało być” – 68

Kajtuś złamał rękę. Szalał na rowerze, nie sam oczywiście, przecież nie popisywałby się sam przed sobą. Dziewczynki grając na podwórku w gumę zerkały i podziwiały jego wyczyny, czyli jazdę bez trzymanki, skakanie  na jednym kole, siedzenie tyłem do przodu, ósemki,  slalom między nimi. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nagle Filip nie wyskoczył mu pod koła. Jak przysłowiowy Filip z konopi. Upadli obaj, w wyniku zderzenia Filip miał liczne stłuczenia i podbite oko, a Kajtuś podrapane kolano i  rękę złamaną w nadgarstku. Ręka go bolała, napisał więc na gipsie niezdarnymi kulfonami „auuu”. Stwierdził, że po co ma ciągle wyć, napisał i wystarczy. Ponieważ złamana była ręka prawa, a Kajtuś jako osoba praworęczna lewą pisać nie umiał, wyłgał się  przez pewien czas od chodzenia do szkoły. Bardzo odpowiadała mu taka sytuacja i współczuł Filipowi, który mimo kontuzji do szkoły chodzić musiał.

– Mamo, dostanę odskodowanie? – zainteresował się słysząc matkę rozmawiającą z Magdą o ubezpieczeniu.

– Myślę, że tak, po to właśnie cię ubezpieczyłam. Wszystkich, nie tylko ciebie.

– To wies co? Tseba Filipowi odpalić jakiś procent, bo to on mi rękę złamał – oświadczył z całą powagą.

– Popatrz jakie to dziecko mądre – skomentowała Magda. – I nie jest pazerne, jak ty to zrobiłaś?

– Żadna moja zasługa, on tak sam z siebie – odpowiedziała matka dumna z synka.

Rozmowa toczyła się przed drzwiami mieszkania Magdy. Słysząc hałas Aldona wyjrzała na korytarz.

– Chodźcie do mnie na chwilę, chcę wam coś pokazać – powiedziała.

– Co znowu wymyśliłaś? – zainteresowała się Dorota.

– Niczego nie wymyśliłam tylko kupiłam trochę dziecięcych ubranek. Są niesamowite, takie maleńkie.

– O, to idę zobaczyć.

– Ja też – obydwie „ciotki” równocześnie skręciły od drzwi Magdy w stronę przeciwną i znalazły się u Aldony.

– Pokazuj Donico – zaczęła Dorota.

– O matko, jakie cudne – zawołała Magda. – To niemożliwe, żeby te nasze gałgany kiedyś też takie maleńkie były. Niemożliwe!

– Trudno uwierzyć, prawda?

– A Filipek był taki malutki, miał takie śmieszne włoski, taki loczek…

– Mamooo! – dał się słyszeć głos oburzonego Filipa. – Musisz obgadywać własne dziecko przed ciotkami?

– A co ty tu robisz? Domu nie masz? Poza tym ja nie obgaduję – sprostowała Magda. – Mówię jak było.

– Bo gramy w grę. I po co tak mówisz? Żeby się ze mnie śmiali i zaczęli mnie przezywać Loczek?

– Jakbyś sam takiego pomysłu nie podsunął, to nikt by na to nie wpadł – skwitowała Filipowa mama.

– Nikt przecież nie słyszał, a my nikomu nie powiemy – uspokoiła chłopca Aldona.

– Słowo, ciocia? – upewnił się.

– Słowo, możesz być spokojny.

Uspokojony wrócił do dzieci, które grały w jakąś grę podłączoną do telewizora. Kiedy rozległo się energiczne stukanie do drzwi, Linka pobiegła otworzyć. Okazało się, że to Marcin.

– Pożycz mi pięć papierów – powiedział do dziewczynki.

– Dopiero wujek pożyczał dwie rolki i już zużył? –  otworzyła szeroko oczy.

– Do pisania – parsknął śmiechem.

– Aa, takich – odpowiedziała rozbawiona.

– A ty co, nie wiesz gdzie w domu jest papier do pisania? – zawołała do męża Magda.

– Leżał na wierzchu, a teraz go nie ma – tłumaczył się.

– Bo nie leży na wierzchu tylko na swoim miejscu – odpowiedziała. – Choroba, sami bałaganiarze, wyjąć wyjmą, ale schować to już nie ma kto. Kiedy ja schowam to krzyk, że nie ma. O matko, ja z nimi nie wytrzymam. Idę do domu.

– Ja też się ruszam – podniosła się Dorota z krzesła.

– Filipku – zawołała Magda, – idź synku na podwórko.

– Nie chce mi się – krzyknął Filip z pokoju.

– Nie marudź  tylko idź. Najlepiej wszyscy idźcie na powietrze – dodała Aldona. – Niedługo zrobi się zimno i całymi dniami będziecie siedzieć w domu.

– Nie całymi – sprostowała Inka wychylając się zza drzwi od pokoiku. – Przecież do szkoły trzeba chodzić.

– No właśnie – przytaknęła Justysia. – A nie wiesz ciociu kto wymyślił prace domowe?

– Na pewno ktoś bez serca – odpowiedział Filip uprzedzając Aldonę.

– Nie kombinuj, zbieraj się na podwórko– zarządziła Magda.

– Pójdę jak zjem kurczaka – po krótkim namyśle odpowiedział.

– Ale ja go dopiero przyrządzę – Magda skierowała się w stronę wyjścia.

– Ale będę dzisiaj jadł? – upewniał się chłopiec.

– Właściwie to nie wiem – spojrzała spod oka na synka. – Kiedyś jak dzieci były niegrzeczne, nie dostawały za karę kolacji i szły spać głodne…

– Ciocia, to ty jesteś bez serca? Tak byś zrobiła własnemu dziecku? – z dezaprobatą w głosie spytała Inka.

– Nie, nigdy w życiu, nigdy – zaprzeczyła Magda.

– To dobrze, bo ktoś musiałby zgłosić na policję, że się znęcasz nad dzieckiem – oświadczyła poważnie Linka.

– Popatrz jakie to teraz jajo mądrzejsze od kury – zauważyła Dorota.

 cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 8 komentarzy

Już kwiecień 2022

Już prima aprilis – czy ktoś jeszcze robi żarty w tym dniu? Dawniej było wesoło, dużo śmiechu i zabawy przy robieniu psikusów, teraz nie wiem. Może młodzież żyje tym, muszę Wery spytać. Znaczy obecna młodzież, bo ZMP czyli Związek Młodzieży Podstarzałej 😁😁😁 już raczej tradycji nie pielęgnuje. Nazwa mi się spodobała i kupiłam 😀 Usłyszałam na psim spacerze od pary w podobnym przedziale wiekowym jak my z MS i  uśmialiśmy się 🙂 🙂🙂 Póki humor w narodzie póty my żyjemy 🦋

Poranki były piękne przez kilka dni. Słońce wstawało tworząc zachwycający widok, który próbowałam uchwycić z mizernym skutkiem. Na wieeele zrobionych zdjęć w zasadzie jedno jako tako się udało.

…szczególnie smugi świetlne na niebie pięknie wyglądają, na szczęście pochodzenia są naturalnego, to nie ślady po samolotach …

Spacery ratują, kontakt z przyrodą budzącą się do życia regeneruje. No, z tym budzeniem to nie wiem jak będzie, bo mnie zbudził rano śnieg 🙁  Wcale mi się to nie podoba.  Jednak nie można mieć wszystkiego, przecież przez kilka ostatnich dni było ciepło , prawdziwie wiosennie. Wiadomo, że w marcu jak w garncu, zaś kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy trochę lata. I tak w rzeczy samej jest .

… rozczulające jest przywiązanie jakim siebie darzą psiepsiołki kochane …

Powinnam coś mądrzejszego napisać, ale nie mam weny, werwy też. Z jednej strony sytuacja zewnętrzno-wewnętrzna – jakby można ją określić nie wdając się w szczegóły – jest dołująca. Z drugiej babcia D. też spokoju nie daje, nie ma jednego spokojnego dnia ani nocy, bezustannie w chorej głowie lęgną się jakieś historie rodem z horroru, co się przekłada na wykańczające sytuacje na co dzień.  Odtrutkę znalazłam na YT, medytacje, ciekawe, budujące rozmowy itp. Oczywiście na bieżące tematy też słuchamy wypowiedzi i oglądamy, lecz – jak już wspominałam – to nie denerwuje mnie tak, jak bezpośrednie transmisje, kłótnie, obrzucanie się… czym popadnie itd…

Witamy więc nowy miesiąc. Niech będzie inny, niech przyniesie zmiany na lepsze, ulgę cierpiącym, pociechę nieszczęśliwym, zdrowie chorym.  I… zapłatę odpowiednią do postępowania… każdemu bez wyjątku.

… kiedy przejdzie pierwszy szok wywołany śniegiem za oknem, można znów dostrzec urok każdej odsłony Matki Natury 🙂 …

Jest i dobra wiadomość! Wynik  30.Finału WOŚP to 224 376 706,35 zł. !!!  Potrafimy wspólnie działać dla dobrej sprawy, wbrew i na przekór przeciwnikom 🙂

Trzymajcie się zdrowo i bezpiecznie!

💙💛

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 27 komentarzy

„Widocznie tak miało być” – 67

– Cholera jasna – zaklęła Dorota potykając się na bazarku i wpadając wprost na Kasię.

– Nic ci się nie stało? Ja przed pracą, to znaczy przed budynkiem, o mało kostki nie skręciłam, nie zauważyłam dziury w asfalcie. Nie wiem skąd się wzięła, bo wcześniej jej tam nie było. Na szczęście tylko naciągnęłam ścięgno, ale bolało okropnie – podtrzymała Kasia sąsiadkę.

– Nie, chyba nie skręciłam, już mi lepiej.

– Zajrzyj do mnie, przyniosłam książki, które chciałaś.

– Oo, super – ucieszyła się Dorota. – Ogarnę tylko moje towarzystwo całe, pogonię do lekcji i przylecę do ciebie.

Po wykonaniu zamierzonych czynności zastukała do Kasi. Domofon nie działał, znowu coś się w nim popsuło i drzwi na klatkę były otwarte. Weszła więc bez dzwonienia zapowiadającego jej nadejście. Zastukała do Kasinych drzwi. Gdyby Ciapek nie dał znać swojej pani, że ciotka stoi pod drzwiami, stałaby tak jeszcze długo, ponieważ dzwonek przy drzwiach mieszkania również nie działał.

– O, jesteś – ucieszyła się pani domu. – Wchodź, chłopaków nie ma, poszli grać w piłkę, więc mamy chwilę świętego spokoju. Siadaj, przyniosę kawę.

– Niech ci bozia w tłustych dzieciach wynagrodzi – ucieszyła się Dorota. – Właśnie się zastanawiałam, co tak za mną chodzi, a to kawa przecież!

– Wyszło na to, że chodziła, chodziła aż cię wreszcie dopadła – zaśmiała się Kasia. – Popatrz na komódkę. Te wszystkie książki są dla ciebie, tyle ci znalazłam.

– Niech ci…

– O żadnych tłustych dzieciach więcej nie chcę słyszeć – przerwała Kasia.

– No dobrze, to niech ci bozia da zdrowie – zgodziła się Dorota. – A co ty robiłaś zanim przyszłam?

– A wiesz co, złapałam Orzeszkową i mnie wciągnęła. Bo jej język  to czysta uczta po wulgaryzmach dzisiejszych powieści i ludzkich odzywek. Jakiż piękny jest. Chciałoby się go słuchać i słuchać, i słuchać – rozmarzyła się Kasia zapatrzona w łyżeczkę, którą równomiernie, jednostajnie poruszała na boki.

– Hej, przestań, słyszysz? Przestań, bo się sama zahipnotyzujesz.

– Nie wyrywaj mnie z tak błogiego stanu – powiedziała Kasia żałosnym głosem. – Ogólnie to chandrę mam. Nie widać? Mickiewicz chciał, żeby książki trafiły pod strzechy. Były i co? Teraz ciągle słyszę, że biblioteka niepotrzebna. Już ileś razy ten durny pomysł wracał, żeby ją zlikwidować, rozumiesz? Zli-kwi-do-wać! Powinnam się przyzwyczaić, ale nie mogę i szlag mnie trafia. A dawniej, choć też ciągle robili reorganizacje i zmieniali nazwy biur, to bibliotekę każdy dyrektor chciał mieć u siebie, bo zawsze porządnie działała i można się nią było przed szefostwem wykazać, pochwalić…

– Nie myśl o tym, to są idioci niegodni wzmianki, ci co mają takie kretyńskie pomysły. W domu teraz jesteś. Oddziel pracę od życia.

– A w życiu! A w życiu… to mi będą rury wymieniać, wyobrażasz sobie, co tu się będzie działo?

– Wyobrażam sobie, nawet bardzo dokładnie, bo u nas już wymieniali. Nie zazdroszczę ci tego bałaganu. Ale było też i śmiesznie. Posłuchaj. Podczas wymiany zrobili dziurę między łazienką a kuchnią. Przygotowałam obiad, zawołałam chłopaków i usłyszałam jak zwykle: zaraz. Kilkakrotnie.

– Skąd ja to znam – westchnęła Kasia.

– Zamknęłam więc drzwi do kuchni zostawiając jedzenie na stole. Po chwili Kajtek krzyczy z pretensją: dlaczego znowu zamknęłaś kota w kuchni! Jakiego kota? Zdziwiłam się, bo sama widziałam jak wchodził do łazienki… O rety! Wrzasnęłam i wpadłam do kuchni, a tam kotuś oblizywał pyszczek, cały szczęśliwy, że wyżarł połowę klusek i gulasz z kurczaka.

– Słuchaj, a gdzie był Kajtek tyle czasu, dwa dni temu, kiedy go szukałaś?

– Powiedział, że poszedł, aby znaleźć złoto.

– Gdzie szukał? – parsknęła śmiechem Kasia.

– Na giełdzie. Wrócił jak zmarzł. Powiedziałam mu: pobiegaj to się rozgrzejesz. A mój synek mi na to: nie mogę, bo mi się szkielet kostny rozsypie.

– Cudne – śmiała się dalej Kasia. – Z twoim Kajtusiem mało kto się może równać.

– Chwilami się martwię jak on sobie poradzi w późniejszym życiu.

– Skąd takie myśli?

– Bo wiesz, on nie znosi podporządkowania, pracy w grupie, jest takim indywidualistą, że aż się o niego boję.

– Oho, to tak jak mój Kamil – westchnęła Kasia. – Kurczę, ile ja się muszę nakombinować, żeby mu coś wytłumaczyć, zanim on da się do czegoś przekonać. A najczęściej się nie da, tylko musi przyjąć do wiadomości, że on to coś wymyślił i on tego czegoś chce.

Na zewnątrz dały się słyszeć uderzenia kropli deszczu w szybę. Do domu wpadli chłopcy wraz z Olkiem Danusi, który stwierdził, że tu ma bliżej niż do siebie, to mniej zmoknie.

– No popatrz, Katarynko, Przyszłam do ciebie jak świeciło słońce, teraz deszcz zaczął padać, a ja nie zmokłam. Widzisz jakie mam szczęście?

– Głupi zawsze ma szczęście – zaśmiała się Kasia.

– Widzisz, ciocia, jak to dobrze być głupim? – zadał pytanie Łukasz z bezpiecznej odległości, poza zasięgiem rąk ciotczynych i matczynych.

Kamil stał w przedpokoju i kaszlał.

– O rany, co ci się stało? – zaniepokoiła się matka.

– Chyba połknąłem muchę, cały czas mnie drapie w gardle!

– Bo połykasz tę muchę, a ona próbuje się wydostać i gardłem wyłazi do góry. Nic dziwnego, że cię drapie…- wyjaśnił bratu Łukasz.

– Idź do kuchni, synku, napij się soku, dzbanek stoi na stole.

– No, napij się to ją utopisz, nie będzie ci łaziła po gardle – przytaknął Olek.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 10 komentarzy

23 marca 2022

Nie chce mi się. Dalej mi się nic nie chce. Wcale mi nie przeszło. Jest to wkurzające. Jednocześnie nie do przeskoczenia mimo prób. Może bardzo nie widać na zewnątrz. Ale jest. Żre, gryzie od środka. Strach i bezsilność. Nadzieja i zwątpienie. Jakby dotychczasowe życie zostało zakryte tiulem. Jakby mgła zatarła kontury świata. Jakby wszystko było nierealne, oniryczne. Z pragnieniem, by się z tego koszmarnego snu obudzić…

Wiosna przyszła jakby chciała trochę nas pocieszyć. „Zawsze niech będzie słońce, zawsze niech będzie niebo, zawsze niech będzie mama, zawsze niech będę ja…” Ktoś to pamięta? Wieki temu na festiwalu w Sopocie śpiewała Tamara Miansarowa, Rosjanka – dziś jak na ironię – te słowa powtarzają ukraińskie dzieci, do których Rosjanie strzelają… Właściwie powinno się mówić putinowcy, przecież nie wszyscy Rosjanie są mordercami. Tak jak nie wszyscy Ukraińcy zamordowali mojego dziadka.  Nasza historia, naszych dwóch narodów jest wspólna i trudna. Życie jest trudne. Życie wymaga wyborów, podejmowania decyzji.  Ja podejmuje decyzję kierowania się dobrem, człowieczeństwem, sprawiedliwością, tolerancją, empatią… właściwie nie teraz podejmuję, nie w tej chwili lecz zawsze te wartości były bliskie memu sercu, mojej duszy. Podejmuję decyzję myślenia o przyszłości. Decyzję pozostawienia przeszłości tam, gdzie jej miejsce, w historii. Niech tam zostanie. Niech więcej nie bruździ. Niech nie miesza się do życia tu i teraz. Jej czas minął.

Teraz jest wiosna.

Nawet w moim miniaturowym ogródeczku ją widać.

Jeść trzeba bez względu na nastrój. Piekłam drożdżowe, z tego Wera się ucieszyła, bo akurat to lubi. Przyznała się do tego lubienia w niedzielę, czym babci Ani sprawiła przyjemność. Calineczka dalej jeść nie lubi, nie ma na to czasu, przecież tyle innych ciekawych rzeczy jest na świecie. Na słowa babci: „przecież powiedziałaś, że zjesz”-  odpowiedziała: „cioś ty, babciu, psieśłysiało ci siem” 😀😀😀 Uwielbiam jej sposób mówienia, choć już coraz mniej zdrabnia, mówi bardziej „po dorosłemu”, ale na szczęście jeszcze jej się zdrabniać zdarza.

Robiłam kotlety w skład których weszła gotowana kasza gryczana, pokrojone drobno i usmażone pieczarki, ser żółty, cebulka, bułka tarta, mąka ziemniaczana, jajka.  Inne kotlety miały w składzie ugotowany ryż, utarte tofu, cebulkę, jajka, tartą bułkę. Proporcji nie ma żadnych, wszystko co jest w lodówce ląduje w misce, wrzucam co mi przyjdzie do głowy i daję dużo przypraw, ostatnio tymianek, cząber, estragon poza solą, pieprzem i czosnkiem. Wychodzą naprawdę smaczne i MS jest w stanie je konsumować 🙂 Dwa razy nie chciało mi się lepić kotletów, wrzuciłam w keksówkę i wyszedł pasztet, albo pieczeń – jeśli plastry na maśle klarowanym podsmażyłam do obiadu. Nauczyłam się robić smaczne te bezmięsne potrawy i mam z tego radość. Dziś na przykład usmażyłam kotlety z ziemniaków i marchewki gotowanej, które zostały z niedzielnego obiadu. Usmażyłam cebulkę, drugą pokroiłam i surową wrzuciłam, dałam jajka, mąki ziemniaczanej trochę i pszennej odrobinę, bułki tartej  tyle, żeby się dały ulepić i na obiad były idealne razem z pieczenią ryżową i kolorową surówką. Surówki już mi wszystkie wychodzą smaczne (uwaga- chwalę się 😁 ), MS nawet twierdzi, że są wspaniałe, co też mi radość sprawia 🙂

Pogoda piękna pozwala wreszcie iść do lasku z psiepsiołami, tam sobie luzem mogą pochodzić i nawąchać się do woli najróżniejszych zapachów, spotkać psich znajomych. Skitek się na starość towarzyski zrobił, przestał się bać i sam idzie w kierunku napotkanych piesków. Dla odmiany Szilka woli stać koło nas i wybiera kogo zaszczyci swoim zainteresowaniem, a kogo zignoruje.

… piękne słońce i moje pieski kochane …

… Szilka, Skitek i pełnia księżyca …

… śpiący Franuś …

Ponieważ wiosna dotarła, zmieniłam wianek w oknie kuchennym z zimowego na wiosenny i mam nową dekorację (zrobiony wianeczek własnoręcznie przez Magdę ).

… cudny, prawda? 🌺🌹🌷 …

Co więcej mogę powiedzieć skoro nic mądrego mi na myśl nie przychodzi? Przetrwajmy ten trudny czas. Uważajcie na siebie, wprawdzie covida nie ma w mediach, ale nie zniknął. Nie jest już tak jadowity jak na początku, lecz nie można znowu po raz kolejny  powtarzać, że „jego już nie ma”. Jest i doszły inne zarazy, oby do nas nie dotarły…

Trzymajcie się zdrowo i bezpiecznie!

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 26 komentarzy

15 marca 2022

Nawet zdjęć mi się nie chce robić. Przedtem pstrykałam co chwilę, a teraz się zmuszam, żeby coś uwiecznić, bo przecież trzeba… Cieplej się zrobiło, pierwsze sprzątanie w ogródku po zimie za nami, MS przyciął czubki iglaków, żeby lepiej rosły. Trzeba im nawozu podsypać, odżywić trochę, takie biedne się zrobiły. Szkoda by było, gdyby całkiem uschły, dają osłonę, ochronę przed spalinami i intymności nieco w maleńkim ogródeczku. Dzięki nim nie widać nas z uliczki. Na psich spacerach szukałam wiosny i znalazłam koło działek.

… krokusiki prawdziwe, Franek też prawdziwy wygrzewający się na słoneczku, za to bociek – sama się nabrałam w pierwszej chwili – tylko udaje prawdziwego na daszku działkowego domku 😀 …

Łąka obeschła na tyle, że dało się przejść do lasku. Dawno tam nie byliśmy. Zrobiłam znowu zdjęcia powalonych drzew, odsunięte od samej ścieżki leżą dalej, sosny mają jeszcze zielone korony choć już są ścięte… taka wola życia…

…zdjęcia z niedzieli 13 marca, psiepsioły szczęśliwe, że mogą pochodzić po lasku, tyle tam ciekawych zapachów …

Dobrze, że nasze psiaki jeszcze dają radę chodzić, choć chwilami zaczyna być problem. Ale często to jest zwyczajna zmowa! Stają nagle, spoglądają na siebie i zapierają się wszystkimi łapkami z jednoznacznym wyrazem mordek i ślepków – dalej nie idziemy 🐕🐕  – Takie to są mądrale kochane.

Matka Natura serwuje piękne widoki nie zważając na głupotę ludzką…

… szczególnie wczesnym rankiem wschód słońca zachwyca, zaś przez cały dzień zmieniający się układ chmur na niebie; rankiem wita nas mróz na łące …

Życie ludzkie jest tak niezwykle kruche i delikatne choć sam Człowiek potrafi być mocny, silny i niezłomny. Trzymajcie się zdrowo i bezpiecznie!

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 24 komentarze

„Widocznie tak miało być” – 66

Sergiusz zadzwonił do matki z informacją, że niedługo przyjedzie i podał przybliżony termin. Oznajmił potem, że jeszcze na krótko będzie musiał kilkakrotnie polecieć do Szwajcarii, ale to dosłownie na chwilę. Pani Mela postanowiła powiedzieć Monisi o siostrzyczce, ale wiązało się to z niedopuszczeniem do jej kontaktu z ojcem. Przynajmniej tak długo jak się da, żeby nie uczyć dziecka kłamać – to raz. A dwa – żeby się dziewczynka nie wygadała, bo same kłopoty z tego by tylko były. Ponieważ czas powrotu syna nie był już zbyt odległy, pomyślała, że jakoś tego dopilnuje.

Monika najpierw nie uwierzyła w radosną wiadomość, nawet się chciała obrazić oskarżając wszystkich wokół o strojenie sobie z niej żartów. Jednak kiedy w końcu przekonała się, że sprawa jest poważna i nikt z nikogo nie żartuje, prawie oszalała z radości.

– Ciociu, naprawdę będzie moją prawdziwą siostrzyczką? Będę mogła do niej przychodzić? I wychodzić na spacery? I bawić się z nią? I uczyć różnych rzeczy? I…

– Oczywiście, że będziesz mogła. Myślę, że mi wszystkie trzy pomożecie przy malutkiej.

– To my już wszystkie będziemy siostrami, tak? Inka i Linka też, tak?

– Wychodzi na to, że skoro ty będziesz siostrą malutkiej i one będą siostrami malutkiej, to wszystkie razem  też możecie się uważać za siostry – tłumaczyła rozweselona Aldona.

– To może jeszcze mnie adoptujesz na siostrę – zaśmiała się Dorota, która była przez bratanicę zmuszana do ciągłych odwiedzin Mimi, Tiny i Stokrotek.

– Moją czy ich? Na ich siostrę jesteś trochę za stara…

– Stara nie stara, ale wykończona na pewno. Mogłoby się już to wszystko jakoś wreszcie poukładać, żebym trochę mogła odetchnąć. Dla Moniki cały świat się skończył, istniejesz tylko ty i jej trzy siostry. Koniec świata, ja już padam.

– Nie padaj, tylko usiądź jak człowiek zamiast kucać w przedpokoju. Szybciej przez to nie wyjdziesz.

– Ale ja nie mam siły się podnieść

– Wybacz, dźwigać cię nie będę, sama sobie musisz poradzić

– O, jaka małpa, nie mogłabyś się trochę nade mną poużalać?

– A niby czemu?

– A temu, że ja nie mam ani jednej dziewczynki, a ty już właściwie cztery.

– Jakby tak spojrzeć dokładniej, to Biedroneczkę mamy na spółkę i z malutką też tak będzie – roześmiała się Aldona. – A jeśli ci mało, postaraj się o własną.

– O nie, dziękuję ci bardzo za takie dobre rady. Wystarczy moich trzech łobuziaków.

– Jakbym Tereskę słyszała.

– Też jej proponowałaś powiększenie rodziny?

– Bo jęczała tak samo jak ty, ale nie wyraziła chęci pójścia w moje ślady.

Ponieważ czas płynął nieubłaganie jak to ma we zwyczaju, termin rozwiązania też się zbliżał. Przyjaciółki często wpadały do przyszłej mamy sprawdzić jak się czuje, przynosząc przy okazji różne drobiazgi składające się w sumie na bogatą wyprawkę dla maleństwa. Czasem wizyty się zazębiały i robiła się zbiórka, na którą wołane były pozostałe sąsiadki.

– Filip zgubił klucz od skrzynki – westchnęła Magda. – Całe szczęście, że klucz Steni pasuje, więc dało się otworzyć. A  tam… rachunki.

– Jak wygramy dużo pieniędzy to zrobimy kratę, taką jak u ciotki Doroty – podpowiedział Filip. – I nie damy klucza dozorczyni, to nam nie będzie przynosiła rachunków.

– O w mordę kopany, ale ma pomysł – z podziwem spojrzał Jędrek.

– Pomysły to ty masz, mój syneczku kochany – powiedziała Dorota. – Wiecie co wymyślił? Że przywiąże latarkę, wyrzuci przez okno i będzie mierzyć czas, żeby zbadać prędkość światła!

– Zawsze mówię, że dzieciaki są genialne – szepnęła Teresa.

– Czemu szepczesz? – zdziwiła się Aldona.

– Żeby nie słyszały, bo im się w głowach przewróci.

– Mamo, mól! – rozległ się krzyk Linki. – Mól leci, schowa się w szafie i pogryzie nowe bluzki!

– To go łapcie. Mało was w tym pokoju? Jednego mola nie możecie upolować?

– Ale to jest mól o zwiększonej odporności – krzyknął Bartuś. – Tłukę i tłukę, a on dalej lata zamiast się rozpłaszczyć.

– Dobra, wyleciał przez okno – uspokoił Maciek towarzystwo. – Siadajcie, bo nie będziecie grać dalej.

– W związku z molem przypomniał mi się ślimak – zaczęła Dorota.

– Ten Ślimak  z „Placówki”? – zainteresowała się Teresa.

– Nie, taki co pełza

– Aha. Ale co ty masz do takiego ślimaka? – zdumiała się Magda.

– Jędrek miał do szkoły narysować ślimaka i opisać. Wiecie, że ślimak ma nogę i płaszcz? Wcale nie pamiętam o płaszczu.

– Ciotka, bo za twoich czasów środowisko nie było takie zanieczyszczone i nie musiał się zasłaniać płaszczem – krzyknął Kuba z pokoiku.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 10 komentarzy

Maciej Balcar – Dżem – „Partyzant”

Dla zajęcia myśli czymś innym zanurkowałam w muzykę. Przypadkiem, bo szukałam na YT jak pomóc mojej bolącej ręce. Są filmiki, na których chiński Mistrz Mu Yunczin pokazuje dokładnie punkty akupresurowe i sposób wykonania masażu przy konkretnej dolegliwości. I muszę powiedzieć, że nie mogłam prawej ręki podnieść do góry, a teraz mogę 👍

Przy okazji trafiłam na Macieja Balcara, wokalistę Dżemu i normalnie mnie zauroczył. Moje młodsze dziecko, będące w młodości wielkim fanem zespołu, oświeciło mnie, że Maciek gra z Dżemem od bardzo dawna. Ja go odkryłam dwa dni temu i jestem zachwycona nie tylko nim (Polinko, ma długie włosy 😉 ), ale i tekstami piosenek poza wykonaniem oczywiście. Szczególnie jedna jest jakby napisana tu i teraz, odnośnie aktualnych wydarzeń. To jest coś niesłychanego, co złapało za serce, utkwiło w myślach i wciąż „chodzi po głowie”.  Do tego stopnia, że czuję potrzebę podzielenia się z Wami i próbuję  zamieścić tutaj.

https://www.youtube.com/watch?v=UgVJptvs2F4  

Chyba się udało. Dla mnie utwór jest  z gatunku „wywołujących ciary”, poruszający, antywojenny, kiedyś nazywało się ten rodzaj – protest song. MS przychyla się całkowicie do mojej opinii, a on się na muzyce zna. Ja odbieram stronę emocjonalną, wymowę utworu. Taką muzykę też kocham.

Jeśli wysłuchacie to powiedzcie, czy też macie odczucia podobne do moich?

Trzymajcie się zdrowo i bezpiecznie!

💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 38 komentarzy

2 marca 2022 💙💛

Uprzedzam na wstępie, że ja się nie znam (zaczynam od tego zdania, żeby nie było wątpliwości). Mogę jedynie notować luźne skojarzenia, które napływają mi do głowy podczas słuchania/oglądania informacji o aktualnej sytuacji na Ukrainie.  Przyszło mi na myśl, że w historii to my (Polska) byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa, zaporą dla bolszewików itd., zawsze na krańcu albo początku „czegoś”. Dzięki wstąpieniu do Unii należymy do wspólnoty i nie jesteśmy sami (wbrew usiłowaniom pewnych kręgów). Rolę, którą dotąd my pełniliśmy przejmuje Ukraina. Kiedy wreszcie koszmar wojenny się skończy będziemy rozważać  co po nim i podczas nastąpiło.

Z całą pewnością jesteśmy świadkami  narodzin prawdziwego narodu ukraińskiego. Znawcy mówią, że to dzieje się od 2014 roku, pewnie mają rację, ale ja (i zapewne większość z nas) dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę. Teraz, gdy walczą z taką ogromną, tak przeważającą siłą wroga, który mienił się być „przyjacielem, bratem”. Oczywiście nie dotyczy to całego społeczeństwa rosyjskiego, które w dużej mierze sprzeciwia się wojnie i rządom Putina, protestuje mimo represji,  co wymaga nie lada odwagi mając przed sobą perspektywę więzienia i łagru. Jak w łagrze wygląda pobyt wiemy dobrze z historii. Szwagierka mojej siostry, Zosia, została wywieziona z matką na Sybir jako młoda dziewczyna, co opisała w książce (Zofia Tarkocińska „Ociosani”). W końcu naród się wkurzy do imentu i dokona kolejnej rewolucji… Tylko czemu wcześniej szaleniec skazuje na śmierć,  morduje tysiące już ludzi?

Inna myśl, to odrobienie, zrównanie karmy między naszymi narodami. Ktoś się może popukać w czoło czytając te słowa, ale nic nie poradzę na myśli przemykające z prędkością błyskawicy…

Cała ta potworna sytuacja dla nas (dla Polski jako całości) mimo całego tragizmu niesie dobre przesłanie. Chyba nawet największe głąby widzą, że bez Europy, bez Unii nie byłoby już nas. Nie my przyjmowalibyśmy uciekających przed wojną ludzi tylko wielu z nas wiałoby gdzie pieprz rośnie w myśl starego powiedzenia: ” Co robić, gdy wieje wiatr ze wschodu? Wiać razem z nim!”  Teraz tylko dzięki obecności w Unii i NATO możemy się czuć w miarę bezpiecznie.

Czymś niesamowitym jest zjednoczenie Unii ponad wszelkimi podziałami w niesieniu pomocy  napadniętej Ukrainie, w odseparowaniu szaleńca Putina od reszty Europy. I nie tylko, wszak Stany, Kanada, Australia i pomniejsze państwa też się opowiedziały po stronie „jasnej Mocy”. I jeszcze Japonia – teraz usłyszałam. Protesty przed ambasadami Rosji na całym świecie, zrywanie stosunków, sankcje gospodarcze, odseparowanie w każdej dziedzinie nawet  w sporcie – to jest coś niebywałego. Ludzie już to dostrzegają, normalni mieszkańcy Rosji i właściwie to w ich rękach teraz jest przyszłość, bo do szaleńca nic nie dotrze, on poświęci absolutnie wszystko i wszystkich dla spełnienia swoich chorych urojeń. I oby jak najszybciej się stało, że albo ktoś z najbliższego otoczenia zbrodniarza weźmie sprawy w swoje ręce (mają długą tradycję takiego załatwiania spraw), albo zrobi to zbiorowość – też już tradycyjnie. I oby nie czekała do października!

Przeraziła mnie informacja, że domorośli złoczyńcy spod znaku „krużganka” zbierają się w Przemyślu i biją uchodźców!  Jak są tacy odważni, niech jadą na Ukrainę  do legionu cudzoziemskiego i tam pokażą swą odwagę. Są takim zgrzytem zła, jak „zgrzyt żelaza po szkle” i szkoda, że psują wspaniały obraz prawdziwego polskiego społeczeństwa. Ale cóż, tacy właśnie podczas wojny mordowali sąsiadów i na nich donosili…

Na tym skończę. Musiałam z siebie wylać trochę tego, co się kłębi…  Ku pokrzepieniu tekst, który wydał mi się adekwatny i piękny

https://celestynagemmafortunata.wordpress.com/2022/02/27/inspiracja-duchowej-swiadomosci-chaos-jest-procesem-stwarzania-nowej-drogi-%e2%9e%a1%ef%b8%8f%e2%9e%a1%ef%b8%8f%e2%9e%a1%ef%b8%8f/

Trzymajcie się zdrowo i dzielnie!

💙💛💙💛💙💛

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 26 komentarzy