Starając się odprężyć, zapomnieć o mieczu Damoklesa wiszącym nad głową przez ostatnie trzy miesiące, wdrapała się Inga na strych z planem odszukania pudełka, w którym podczas likwidowania mieszkania po śmierci taty znalazła stosik starych listów przewiązanych wstążeczką. Wtedy jedynie pośpiesznie rzuciła okiem na kilka karteczek wyjętych losowo z pożółkłych kopert i wszystko razem włożyła do pudełka przyrzekając sobie wrócić do nich w wolnej chwili. Te akurat karteczki, które wyjęła na chybcika, były zapisane wyblakłym już zielonym atramentem. Tata używał takiego atramentu do wiecznego pióra, dobrze pamiętała, choć była wtedy małą dziewczynką. Pomyślała, że trudno będzie listy odczytać. Oczy już nie te co kiedyś, okulary nie wystarczą, będzie musiała czytać przez lupę. Do tej pory brakowało czasu, aby do nich zajrzeć, chwilami też miała uczucie, że nie powinna czytać cudzych listów. Wytłumaczyła sobie jednak, że trzeba tak postąpić, ponieważ tylko w ten sposób można ocalić od zapomnienia zapisane chwile życia drogich sercu, bliskich osób.
Odszukała pudełko, wyjęła z niego paczuszkę zawiniętą w wyblakły materiał, związaną równie wyblakłą wstążeczką. Trzymała przez chwilę w ręce jakby ważyła ciężar. Ileż mogą ważyć lata ludzkiego życia, uśmiechy posyłane ku bliskim w chwilach radości, łzy wylane, gdy ból i rozpacz wypełniały serce po brzegi? Gdyby położyć na szalkach wagi nadzieję i miłość oraz daremne oczekiwanie i pustkę, to która szalka pierwsza opadłaby w dół? Oj, Inga, skąd takie myśli. Skup się na konkretach, nie bujaj w obłokach. Ile ty masz lat, szesnaście? Chciałabyś… Skarciła samą siebie. Poszperała jeszcze w innych pudełkach zawierających pamiątki z mieszkania taty. W pudełku po butach, w którym były zdjęcia, pod kolorowym papierem w róże zachowującym kolory tylko dlatego, że nie był wystawiony na działanie światła dziennego, ukrywał się zeszyt. Zwykły zeszyt w linie, taki, jakich używano przed wojną w szkole. Wyjęła delikatnie, żeby nie uszkodzić starego papieru. Coraz bardziej zaintrygowana przysiadła na małym stołeczku zaniesionym na strych, żeby łatwiej było segregować przywiezione ze starego mieszkania rzeczy. Zaplanowała sobie, że stopniowo będzie rozpakowywać karton po kartonie i dzielić zawartość na trzy kupki. Jedna do zostawienia, druga do pozbycia się i trzecia zawierająca przedmioty nad przyszłością których chciała się jeszcze zastanowić. Nie trzeba jasnowidza, by stwierdzić, że trzecia kupka rosła najszybciej. Zanim posortowane rzeczy znalazły swoje miejsce przeznaczenia upływało trochę czasu. Poza tym rozpakowywanie kolejnych kartonów z mniej potrzebnymi rzeczami musiało czekać na swoją kolej ponieważ codzienna rzeczywistość okazała się tak niespodziewana i absorbująca, że mniej istotne sprawy musiały zniknąć z pola widzenia na czas nieokreślony.
Siedząc na czerwonym, plastikowym stołeczku ze wzruszeniem rozpoznała pismo mamy. Na cienkiej, jasnobrązowej okładce, której brzegi postrzępione były wyraźnie przez ząb czasu, ładnie wykaligrafowano: Hala Baberkówna. Inga pomyślała, że dawna forma odmiany nazwisk miała w sobie urok. O ileż ładniej brzmiało Hala Baberkówna niż Halina Baberek, czyli późniejsza Halina Blecharzowa. Tu „B” tam „B” – Inga uświadomiła sobie, że ta litera dziwnym trafem przewija się w nazwiskach jej rodziny. Śmieszny przypadek. Przecież ona po zamążpójściu nazywa się Bednarska, zaś Bogna – Bielawska. Ale numer! Musi o tym powiedzieć Feliksowi, może się zdziwi, może choć na chwilę oderwie myśli od teraźniejszości. Czegoś takiego jeszcze nie spotkała. Oczywiście to nic nie znaczy, poza tym, że ona, Inga, zwróciła na ten fakt uwagę.
Rozmyślania przerwał jej hałas dochodzący z dołu. Aha, koniec laby, zaczyna się dzień, który nie wiadomo co przyniesie. Jest sobota, banki nie pracują, więc nikt nie będzie dzwonił w sprawie kredytu. No przecież! Aneks podpisany, więc chwilowo spokój w tej materii przynajmniej. Jak żyć tylko tą konkretną chwilą? Jak się tego nauczyć? Nie myśleć o poniedziałku, skupić się na dzisiejszym dniu i ani kroku dalej. Boże, przecież tak się nie da! Wstała wcześnie ponieważ się po prostu obudziła. Nie mogła leżeć w łóżku. Wyobraźnia zaczęła pracować podsuwając jej same koszmarne obrazy, wywołując w duszy wrażenie, jakby znajdowała się gdzieś w zamurowanym pomieszczeniu bez możliwości wyjścia. Musiała wstać, zająć się czymś, bo zwariowała by zupełnie. Dostała trzęsionki i łzy płynęły ciurkiem, nie miała nad tym kontroli, fizyczny organizm jej nie słuchał! Dobrze, że wstała. Znalazła mamy zeszyt. Zabierze go na dół, paczuszkę z listami także i będzie miała o czym myśleć. Wykona takie ćwiczenie. Ilekroć złapie się na negatywnych myślach, świadomie przekieruje uwagę na te, te…znaki z przeszłości. O tak, tak można je nazwać.
Usłyszała podjeżdżający samochód. No jasne, skleroza zaczyna się kłaniać, zapomniała, że córka miała rano wpaść na chwilę. Ale tak wcześnie? Zeszła na dół.
– Cześć mamuś, co tam ściskasz w ręce? Chowasz jakiś skarb? – Bogna cmoknęła matkę w policzek.
– A ty skąd tak wcześnie? Myślałam, że będziesz później. Stało się coś? Gdzie dziewczynki?
– Przecież wcale nie jest tak bardzo wcześnie – uśmiechnęła się Bogna. – Zdążyłam odstawić Honorkę na zajęcia, zrobić zakupy w Auchan i podjechałam, żeby ci je zostawić. Jeśli pozwolisz, wypiję u ciebie kawę i pojadę po młodą.
– A gdzie malutka?
– Z dziadkiem szaleje w sypialni. Nauczyła się samodzielnie schodzić z wersalki i teraz trenuje na waszym łóżku. Tata ją sadza, ona zsuwa się i staje na nóżkach zanosząc się przy tym od śmiechu.
– Aha, słyszę. Potrzymaj – podała córce pudełko. – Zamknę klapę od strychu.
– Co to jest? – Bogna spytała jeszcze raz, wszak odpowiedzi nie uzyskała zadając pytanie po raz pierwszy.
– Nie uwierzysz, córeczko, co ja znalazłam.
– Powiedz wreszcie, bo już mnie ciekawość zżera. Mamuś, skoro tyle czasu spędziłaś na strychu i wcale nie zauważyłaś upływu czasu, to znaczy, że naprawdę coś ciekawego.
– Poszłam po listy, stare listy moich rodziców. Przy okazji, zupełnie przypadkiem trafiłam na coś jeszcze. Zobacz, to pamiętnik mojej mamy – wyciągnęła do córki rękę ze znalezionym skarbem.
– Ojej, mamuś, mogę to przeczytać? Pożyczysz mi? Cienki jest ten kajecik, jutro bym ci go oddała. Pożyczysz? Proooszę – spojrzała błagalnie na matkę, wyraźnie podekscytowana.
Inga zastanowiła się przez chwilę.
– Wiesz co, córeczko? Mam co robić, poza tym cały stosik listów czeka. Wszystkiego jednocześnie przecież nie będę czytać. Dobrze, weź.
– Hurrra! Ale się cieszę! Popatrz, babcia Hala była o wiele młodsza ode mnie pisząc te słowa. Ojej, właściwie niewiele starsza była od Honorci – zerknęła na rok zapisany na okładce. – Coś podobnego, tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy, jeszcze nikt o wojnie nie wiedział, ludzie żyli normalnie, nie przypuszczali, że za rok może ich nie być wśród żywych… – zamyśliła się i westchnęła. – Babcia miała ładne pismo, takie okrąglutkie, zgrabne te jej literki, widzisz? – dodała przeglądając zeszycik.
– Mama miała wyjątkowo ładny charakter pisma. Zresztą, dawniej wszyscy ludzie ładnie pisali. W szkole zwracano uwagę na pismo i prowadzenie zeszytu. Jeśli uczeń nie przykładał się i zeszyt wyglądał niechlujnie, niestarannie to nauczyciel często kazał przepisywać cały zeszyt. U mnie w szkole tak było.
– Jeśli chodzi o pismo, to bardzo żałuję, że nauczyciele nie zwracają na nie uwagi. Dzieci w związku z tym wcale się nie starają, bazgrzą okropnie, nawet moja córka skrobie jak kura pazurem.
– Pewnie dlatego, że głównie stukają palcami w klawiaturę, nie mają okazji wyćwiczyć sobie ręki, żeby ładnie pisać, żeby wyrobić sobie charakter pisma.
– Dziewczyny – zawołał Feliks. – Dziewczyny, chodźcie na kawę. Nie słyszycie jak was Ewelinka woła?
Malutkiej dziewczynce znudziło się schodzenie z łóżka, swoje zainteresowanie przeniosła na schody, spodobało jej się wchodzenie i schodzenie. Dziadek czuł się zmęczony niespożytą energią młodszej wnuczki.
– Muszę usiąść na chwilę – oświadczył. – Wykończyła mnie ta myszka mała. Ale tylko na chwilkę – z miłością patrzył na maleńką kruszynkę, która już do niego dotuptała i przytuliła główkę do kolana.
– Oj, tatuś, dobrze, że zalałeś kawę – ucieszyła się Bogna. – Zaraz muszę jechać po Honorkę.
– To zostaw nam malutką – zaproponował ojciec. – Jedź po Honoratkę i przyjedźcie na obiad, co ty na to, córcia? Przecież Domana nie ma, mówiłaś, że jest na wyjeździe. Mam rację, kochanie? – zwrócił się do Ingi.
– Pewnie, doskonały pomysł – uśmiechnęła się Inga. – Zaraz przygotuję ciasto na naleśniki. Honorcia się ucieszy, ona lubi. Zrobię tyle, żebyś do domu zabrała.
– Właściwie… – zastanowiła się Bogna. – Właściwie może tak być. Zaraz potem pojadę do domu, bo znowu mnóstwo lekcji młoda ma do odrobienia. Mogliby chociaż na weekendy zadawać trochę mniej tym dzieciakom. Poza tym… przecież mam coś do przeczytania, prawda, mamuś? No to lecę.
– Ewelinko, zrób mamusi pa pa – zwrócił się dziadek do wnuczki.
A gdzież tam, Ewelinka wcale nie zwracała na matkę uwagi. Dodreptała do psiej miski i zachwycona suchą karmą w postaci kulek zamierzała organoleptycznie ocenić jej smak.
Dziadek znajdujący się najbliżej zdołał zareagować błyskawicznie odcinając wnuczkę od kulek. Inga natychmiast włożyła do małych rączek smakowitego biszkopcika odwracając uwagę wnusi od psich kulek i zapobiegając tym samym wybuchowi płaczu.
Wieczorem Bogna uśpiła młodszą córeczkę, starsza czytała lekturę oglądając jednocześnie jakiś film. Stary zeszyt zapisany kształtnym babcinym pismem kusił i wabił obiecując wyjawienie światu rodzinnych tajemnic.
– Jakie tajemnice – śmiała się Bogna sama z siebie, mimo to czuła miły dreszcz, jakby coś wyjątkowego miało się zdarzyć. – Przecież w naszej rodzinie nie ma żadnych tajemnic.
cdn.