„Pasma życia” 40

Adelka umówiła się z Krysią Kowalską na wspólny wyjazd w czasie urlopu.  Zenek, wieloletni małżonek Krysi, miał dużo młodszego kuzyna, kuzyn zaś miał sporą posiadłość w dzikiej głuszy. Dom może nie był zbyt duży ale teren ogromny, do tego las i jezioro w zasięgu ręki.  Kuzyn o imieniu Krystian wyjechał do pracy do Kanady na mniej więcej rok w celu zarobienia środków finansowych na zamierzone inwestycje, prosząc Zenka  by od czasu do czasu kontrolnie zajrzał do tak zwanej Krystianówki, co ten chętnie czynił w towarzystwie zaprzyjaźnionych osób w chwilach wolnych od zajęć służbowych. Adelka mogła zabrać tam całą swoją menażerię. Po namyśle postanowiła papugi zostawić w domu pod opieką Elżbiety. Tak było dla nich bezpieczniej ze względu na dwa koty Krysi, Cynamonkę i Kminka, z którymi Krysia nie chciała się rozstawać. One zaś nie lubiły się rozstawać z Bazylem, ogromnym chartem irlandzkim, który z kolei nie mógł zostać z panem, bo Zenek  – jako ordynator oddany całym sercem pracy i pacjentom – nieraz zapominał wrócić do domu ze szpitala. Obecność Krysi w domu była więc konieczna, ewentualnie istniała konieczność przemieszczania się wspólnie z czworonożnymi domownikami, które bez niej umarłyby z głodu, pragnienia i samotności. A poza tym co to za wyjazd bez zwierzaków? Bez sensu, coś podobnego absolutnie nie wchodziło w rachubę.

W Krystianówce znalazło się dość miejsca dla czterech psów, dwóch kotów oraz spodziewanych i niespodziewanych gości w ilości dowolnej. Nieopodal domu stały zabudowania niegdyś gospodarcze, obecnie puste lecz wyremontowane, mające wkrótce po powrocie właściciela stać się pensjonatem. Krysia i Adelka zajęły dwa pokoje od strony ogrodu. Pokój przy kuchni pozostawał wolny, jak również pozostałe dwa pokoje z oknami wychodzącymi na ogród. Do dyspozycji „polecał się” stryszek, na którym spokojnie dałoby się w razie potrzeby rozłożyć materace dmuchane albo śpiwory.

Koty od razu „rozlazły się” po całym terenie uszczęśliwione całkowitą wolnością. Psy zaraz za nimi wybrały się na zbiorową wycieczkę w celu zaznajomienia się z okolicą.  Mogły to czynić całkowicie bezpiecznie ponieważ całą posiadłość otoczono solidnym ogrodzeniem w postaci metalowej balustrady umocowanej na wysokiej podmurówce z klinkierowej cegły.  Brama wjazdowa oraz furtka były zamykane na klucz i Adelka z Krysią czuły się jak w warowni chronione dodatkowo przez psy, z których Perełka i Miś robiły dużo hałasu, zaś Reks i Bazyl robiły wrażenie. Na każdym bez wyjątku. Szczególnie zdziwiłby się ktoś, kto byłby na tyle bezrozumny, by pojawić się nagle i bez uprzedzenia, na przykład pokonując samowolnie płot. Psy bowiem cały ogrodzony teren uznały za swoją własność.

Za płotem rozciągał się las poprzecinany leśnymi drogami umożliwiającymi służbie leśnej przemieszczanie się wzdłuż i wszerz całego obszaru zajmowanego przez stare i młode drzewa i krzewy, iglaste i liściaste, zmieniające kształt i kolor w zależności od pogody, pory dnia i roku.

Letniczkom żyło się cudownie, powoli i leniwie. Każda spała jak długo chciała albo tak samo nie spała. Krysia zajęła się przygotowaniem posiłków bo lubiła. Adelka chętnie na to przystała, ponieważ gotowanie nie należało do jej ulubionych czynności, za to z przyjemnością zabierała psy na długie spacery. W tym czasie Krysia odpoczywała na leżaku obok srebrnego świerka, albo urzędowała  na obrośniętym winoroślą ganeczku z książką w ręce, przeglądała kolorowe czasopisma lub rozwiązywała krzyżówki. Nie przepadała za długimi spacerami w leśnej głuszy.

Nadszedł piątek. Krysia dała się ponieść swojej kulinarnej pasji. Początkowo nie lada wyzwaniem było rozpalenie ognia w kuchennym piecu i przygotowywanie potraw w taki tradycyjny sposób. Szybko w pełni opanowała tę sztukę, jakby wystarczyło sobie przypomnieć zachowaną gdzieś głęboko – może w genach – ukrytą wiedzę. Adelka ochoczo zostawiła koleżankę w towarzystwie produktów, półproduktów, pięknego zielonego kaflowego pieca kuchennego oraz Cynamonki i Kminka czekających na jakąś pyszną przekąskę i pod pretekstem  nie przeszkadzania Krysi w samorealizacji gwizdnęła na psy. Po chwili cała piątka znalazła się za bramką.

– Chodźcie, potwory, trzeba Krysię zostawić w spokoju, bo jutro przyjedzie Zenek. Niech więc sobie pichci ile chce, ja się wolę usunąć i nie przeszkadzać – powiedziała do czterech strzygących par uszu i czterech par wpatrzonych w nią oczu. – Widzę po waszych mordkach, że jesteście z tego zadowolone.

Rzucała im patyki i piszczące piłeczki. Psiaki biegały pełne radości, znajdując ujście dla przepełniającej je energii. Miś i Perełka ginęły z oczu skryte całkowicie w wysokiej trawie rosnącej na brzegu lasu, za to słychać było je na odległość. Natomiast Reks i Bazyl poruszały się bezgłośnie i bezszelestnie, całkowicie zagłuszane przez jazgotanie mniejszych przedstawicieli własnego gatunku oraz miękkie leśne poszycie, pojawiając się znienacka jak prawdziwi olbrzymi władcy lasu.  W takim towarzystwie Adelka bez obaw pokonywała duże przestrzenie.

Zabrzęczał telefon. Wydobyła aparat z przepastnej kieszeni i uśmiechnęła się. Adam. Jak dobrze, ze już jest wszystko w porządku z jego zdrowiem. Po krótkiej rozmowie postanowiła się udać w stronę polanki, na której podczas poprzednich spacerów zauważyła krzaki jeżyn. Pomyślała, że upiecze ciasto z leśnymi owocami. Widziała w kuchni prodiż, więc powinno się udać. Przecież jeśli okazało się, że nazajutrz przyjedzie nie tylko Zenek ale i Adam z Bierką, to wypadałoby żeby i ona dołączyła się do przygotowań, nie zostawiając wszystkiego na głowie Krysi. W końcu korzysta z gościny i wypadałoby się jakoś zachować.

27.04.2018

  • kasiapur Raaany jak miło i ciepło na duszy – przenieść się w taki świat 🙂
  • annazadroza Kasiu:-) Też bym chciała:)))
Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasma życia, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *