31 stycznia 2025

Styczeń mija, a przecież dopiero mieliśmy noworoczny koncert z Wiednia. Nawet nie podzieliłam się wrażeniami choć to już miesiąc temu. Może dlatego, że tym razem zachwycona nie byłam. Nie chodzi o muzykę i przepiękną salę z dekoracjami, lecz balet mi się nie podobał, ani stroje, które skojarzyły mi się z piżamami, ani widoczne braki tynku, wręcz odrapane ściany w tle. Do  tego lokomotywa na dworcu, stroje dopasowane do miejsca (jak z metalu) – całkiem nie moja bajka. Z rozrzewnieniem wspominałam przepiękne widoki na zamki, na Dunaj, na konie, balet w pięknym parku i uroczych strojach – jakie bywały pokazywane wcześniej. Nie oznacza to oczywiście, że i rok ma mi się nie podobać 😀 Może właśnie na przekór będzie udany. Weszłam w niego (znaczy rok 2025, rok  dziewiątkowy) ze spełnionymi marzeniami w roku poprzednim 🙂👍 – to długi pobyt w Szczawnicy (choć z babcią D. trudno było), brama przed domem, dzięki której wreszcie nie wydaje mi się, że mieszkam na ulicy. Trzecią sprawą wywołującą moją wielką radość była wymiana starych, naprawdę starych mebli. Od razu zrobiło się luźniej, jaśniej, weselej. Niby nic wielkiego a radość ogromna. Aha, jeszcze sofka do spania gdyby Wera chciała spędzić u nas trochę czasu, do tej pory sypiała na składanym łóżku odkąd wyrosła z wieku, kiedy mieściła się w łóżku razem z nami. Na początku, dopóki jeszcze nie kupiliśmy łóżka, spała z nami na podłodze na wielkim nadmuchiwanym materacu. Miała radochę nie z tej ziemi 🙂 A stół kupiłam jako przewijak gdy się Duży urodził i do teraz mi służył za biurko, bo wciąż w nowym Domku nie było okazji do zmian, choć mieszkamy od … rany koguta!!! … od 10-go roku!!! Niemożliwe, że ten czas tak galopuje. Ale przecież Szilunia jest z nami od dziesięciu lat… tak to wygląda 💗

… nasza kochana Szileczka …

Rano wychodzimy po ciemku, ale bardzo lubię patrzeć jak noc odchodzi, nastaje brzask. Ludzi na ulicy dużo, aut też, nowa budowa się rozpoczęła przy torach. Nazwa szumna „Miasteczko Julianów” na płocie wisi, ale jakie to miasteczko 😃 Kilka bloków na krzyż, więcej się nie zmieści. Chyba, że po drugiej stronie nowej ulicy też będzie ta sama nazwa. W każdym razie po ciemku już pracują, koparkę widać wyraźnie.

… koparka jak potwór z wyciągniętą szyją …

Jutro luty i weekend się zaczyna, życzę pięknego, dobrego czasu 🙂💗 Franek przyłącza się do życzeń 🙂😺💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 51

Teściowa usnęła w ogródku na polowym łóżku, które specjalnie dla niej rozkładali w cieniu. Feliks siedział przy komputerze, jak zwykle zresztą, miał jednak lepszy humor niż wczoraj. Przyspieszona operacja zaćmy udała się, wizyta kontrolna była już na szczęście wspomnieniem. Niemiłym, co prawda, ale znalazła się w czasie przeszłym dokonanym. Inga obawiała się nie samego rezultatu, tym razem nie było komplikacji jak po pierwszym zabiegu na lewym oku. Obawiała się jazdy męża w upale, temperatura przekraczała 33 stopnie a Feliks bardzo źle znosił upały. Najchętniej pojechałaby razem z nim. Nie mogła jednak zostawić teściowej samej na kilka godzin, tym bardziej z psami, a brać je ze sobą w taki upał  było niemożliwością. Gdyby nie samochód od dzieci, trzeba byłoby zamówić taksówkę, przecież mąż nie dałby rady stać na przystankach, mógłby stracić przytomność… Wyobraźnia podsuwała Indze coraz okropniejsze możliwości dopóki się nie zorientowała, że znowu nią zawładnął wrodzony fatalizm.  Dużym postępem było zaprzestanie obwiniania siebie o owo fatalistyczne podejście do świata. Nie przyznawała się, że dopiero przeczytanie Jana Starży Dzierżbickiego „Horoskopów na każdy dzień roku”  uświadomiło jej, że to „coś” nie jest jej winą, grzechem, że po prostu przyszła na świat z takim balastem i ma za zadanie zwalczyć go w sobie. Od tego czasu bywało jej lżej na duszy i starała się negatywne myśli eliminować natychmiast po uświadomieniu ich sobie. Teraz też neutralizowała strachy: „Moi bliscy są wszędzie i zawsze bezpieczni. Wszystko jest dobre w moim świecie” – i tak w kółko na okrągło, żeby nie dopuścić do świadomości fatalistycznych myśli i obrazów, przeprogramować samą siebie…

To było wczoraj. Dziś obiad miała z poprzedniego dnia. Dla męża i teściowej czekały w lodówce  kotleciki z kurczaka, dla siebie też zrobiła kotlety ale wegetariańskie. Nawiasem mówiąc takie dobre nigdy jeszcze do tej pory nie wyszły. Eksperymentowała z różnymi wersjami lecz takich smacznych  dotąd nie udało się zrobić. Użyła niewielu składników i pewnie w tym też się kryła tajemnica. Wszak co za dużo to niezdrowo. Tym razem użyła pieczarek oraz boczniaków utartych na dużych oczkach i uduszonych na patelni w grzybowym bulionie. Do tego dołożyła pokrojoną drobno surową cebulkę w dużej ilości, a także ugotowaną wcześniej kaszę bulgur, utartego surowego ziemniaka i jajko oczywiście, Wymieszała, przyprawiła solą, pieprzem, czosnkiem, ulepiła kotleciki jak zwykłe mielone wykorzystując bułkę tartą do zagęszczenia masy i panierowania, i usmażyła. Na zimno smakowały równie dobrze jak na ciepło. Tym sposobem miała dla siebie obiad na kilka dni, a i Feliks powiedział, że są smaczne.

Korzystając z wolnej chwili Inga przeglądała ostatni stos papierów zabranych z mieszkania taty. Jakieś stare rachunki jeszcze się tu znajdowały, zaświadczenia lekarskie, informacje ze spółdzielni mieszkaniowej. Wśród owych szpargałów, w zeszycie, w którym mama skrupulatnie zapisywała wszystkie zakupy z wyszczególnieniem każdego produktu wraz z  ceną, trafiła na luźne kartki zapisane znajomym pismem. Tak, to były kartki wydarte z pamiętnika mamy spięte spinaczem biurowym! Pełna emocji oglądała kartki. Nie dało się odczytać dat, zostały starannie zamazane tak jak w poprzedniej części. Domyślać się jedynie można w przybliżeniu kiedy były pisane.

Czytała i ze wzruszeniem i z wielką ciekawością.

   Wracałam do domu. Rodzice jeszcze odbywali wizytę u wujostwa. Bramka była zamknięta na klucz. Dom – widać, że też  zamknięty,  bo normalnie są zawsze otworzone drzwi na ganek. Zobaczyłam zbliżającą się starą Huśtulę, a z drugiej strony nadchodziła Zośka. Schowałam się czym prędzej za krzak jaśminu, bo sąsiadka jest wścibska i każda rozmowa z nią jest nad wyraz męcząca i przedłuża się w nieskończoność. Zośka doszła tymczasem do bramki i nie mogła się wycofać, bo staruszka  na  nią  napadła chwytając za ramię. Żeby wybrnąć, moja przyjaciółka głośno spytała: widziała pani czy  nie ma pani Hali? Usłyszała w odpowiedzi: pomachali, pomachali i pojechali…

   Ledwo powstrzymałam głośny śmiech, bo nieładnie śmiać się z kogokolwiek. Powszechnie wiadomo, że  ona niedosłyszy, ale czasem powstają z tego powodu różne śmieszne sytuacje jak teraz: poma-chali, poma-chali. Zośka zakrztusiła się śmiechem, więc zakukałam niczym kukułka, bo to taki nasz z Zośką z dawien dawna sygnał rozpoznawczy. Zośka rozejrzała się, umiejscowiła skąd kukułkę było słychać, pożegnała starą sąsiadkę i udała, że idzie w drugą stronę. Potem do mnie wróciła. 

   I co się okazało? Coś zaskakującego! Dowiedziałam się nieprawdopodobnych rzeczy! Znajoma mamy Zośki od niedawna pracuje na poczcie. Doszła do niej wiadomość, że niektóre  listy zostawały w przeszłości nieprawnie zatrzymane! Wydało się, że stary pan Balicki zapłacił dawnemu pracownikowi  za to, żeby zatrzymywał pewne listy wychodzące i pewne listy  przychodzące i oddawał jemu! Ten człowiek już zmarł, był samotny, nie miał rodziny i dlatego nikomu nie zaszkodzi, że ta dziwna sprawa ujrzała światło dzienne. No, poza tymi ludźmi pewnie, do których i od których te listy były. Przecież całe czyjeś  życie może się przez taki postępek zmienić.

   Zośka usłyszała to po kryjomu, nikt nie wie, że ona wie. Podzieliła się ze mną, bo przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Dlaczego pan Balicki tak postąpił? Nie mogłyśmy nic wymyśleć. Teraz żałuję, że nie byłam uważniejszą, kiedy baby rozmawiały między sobą w sklepie  czy przed kościołem. Nie jestem plotkarką, ale to jest tak ogromnie intrygująca sprawa, że szkoda… Oczywiście wiem, że nie powinnam, ale żałuję i już. 

   Ta historia wiąże się z zupełnie innymi tematami niż wojna, dlatego takie to ciekawe, pozwala trochę myślom od wojny się oderwać. I czego się dowiedziałam? Dotąd nie mogę uwierzyć w prawdziwość tego co się dzieje. Zośka pomagała mamie w obowiązkach u Balickich, braciszka zabrała jej babcia pod opiekę.  Już po śmierci pana Balickiego robiły porządki u niego w pokoju razem z wdową, która jest dobrą, sympatyczną kobietą w przeciwieństwie do męża nieboszczyka i okropnie przeżywa całą tragedię. Straciła syna i męża prawie jednocześnie. Jest załamana, czemu wcale się nie dziwię. Tak nagle, żeby się życie wywróciło do góry nogami… współczuć można. Tylko… teraz, przez tę okropną wojnę, tylu ludziom się tak przytrafia. Szczęśliwie u nas dotąd tragedii nie było i oby tak pozostało.

   Zośka powiedziała  mi szeptem w kościele, że podczas tego układania rzeczy zobaczyła pakiet listów związanych sznurkiem w biurku pod różnymi papierami i czym prędzej je schowała.  Coś ją tknęło i tak zrobiła. Może to te listy zabierane z poczty? Strasznie jestem ich ciekawa. Nie mogę się doczekać spotkania z Zośką. 

No i się nie doczekałam. Zośka zniknęła. Musiała zniknąć, przecież ona też nie jest obojętna na to, co się dzieje. Piszę oględnie z wiadomych względów. Mama Zośki też się przeniosła do swojej mamy, która zabrała do siebie małego, a ich dom całkiem opustoszał. Niechby się to wreszcie skończyło, ileż można żyć z duszą na ramieniu i czyhającym co krok zagrożeniem? Wieści na ten temat dochodzą różne, zobaczymy które okażą się być prawdziwemi.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Nareszcie skończyłam!

Mówiłam już, że zaczęłam słuchać „Sagę o Ludziach Lodu”. To były piękne chwile, zakładałam słuchawki, przenosiłam się do świata baśni, a jednocześnie mogłam wykonywać wszelkie potrzebne czynności w świecie rzeczywistym. Cóż za wstrząs mnie czekał, bowiem saga nagrana została do siedemnastego tomu, zaś wszystkich jest czterdzieści siedem! Co miałam robić, kiedy wciągnęłam się tak bardzo, że rozstać się ze światem Ludzi Lodu tak nagle i niespodziewanie, nie wiedząc co dalej spotkało bohaterów, po prostu nie mogłam! Całą resztę musiałam doczytać, nie ma innej opcji. W związku z tym każdą możliwą chwilę poświęcałam na nurkowanie w ten inny, niesamowity świat. Niczego nie mogłam robić poza absolutnie niezbędnymi czynnościami 😀 Zawsze tak było, zaczętą książkę musiałam skończyć i już! No dobrze, jedną tak, ale trzydzieści?! Trochę to trwało, nawet przy dwóch dziennie 😀

🍀🍀🍀

19.01.2025 Pusta kartka za nic nie chce się zapełnić mądrymi słowami. Zupełnie jakby ręka trzymająca długopis straciła kontakt z mózgiem. Nie może się skoncentrować na kontakcie. Zresztą mózg też się nie może skoncentrować, jest zdezorientowany. W końcu ile rzeczy jednocześnie może rejestrować, swoje lata przecież ma. Babcia D. siada na fotelu, wstaje, idzie do drugiego fotela, siada, wstaje, wraca do pierwszego, siada, wstaje, idzie kilka kroków, zatrzymuje się przy balkonowych drzwiach, patrzy, odwraca się, rozgląda się, podchodzi do trzeciego fotela…

– Stój! Nie siadaj! Nie widzisz kota?! Rany boskie! Przecież zwaliłaby się całym ciężarem na śpiącego Franka!

Patrzy z nienawiścią w oczach. Wraca na pierwszy fotel. Zastawiam rowerkiem stacjonarnym dojście do fotela ze śpiącym kotem. Ona idzie do kuchni w stronę okna. Przechodząc włącza czajnik. Wygląda przez okno. Wraca na fotel. Siada. Wstaje, idzie do kuchni. Zanim zdążyłam zareagować wlała wodę do słoika z kawą…  

🍀🍀🍀

Nie mogę się skupić na pisaniu, wiecie czemu. Nawet kiedy wróciłam z krainy Ludzi Lodu. Nie można babci D. spuścić z oka, wyjść do sklepu, z Szilunią też już razem nie chodzimy na spacery… Na dodatek zaczęła wstawać rano i ledwo wrócę  przed świtem z porannego wyjścia (po tabletce musi minąć ok. godziny, żeby Szila mogła zjeść śniadanie), a za chwilę już się pojawia… Zniknął więc mój najlepszy czas, nie mogę posiedzieć, pomyśleć, popisać w samotności i spokoju czego mój organizm się domaga… Mam tylko nadzieję, że już wszystkie grzechy do imentu odpracuję, wszystkie karmiczne długi spłacę…

🍀🍀🍀

Oczywiście nie obeszło się bez łazienkowej „przygody” babci D., znów musieliśmy sprzątać całą łazienkę na dodatek  z przerażeniem, że sedes zapchany… Rozprostowałam druciany wieszak, MS zrobił z niego hak i przetkał… na szczęście… Pieluchomajtki trzeba przechwytywać, bo chce je prać albo spuścić w sedesie… Takie obs…ne i gów…ne czasy nam nastały… I niech mądrzy powiedzą, żeby zachować spokój i unikać stresów…

🍀🍀🍀

Taki to wpis bez ładu i składu. Nie powiem, że strumień świadomości, co to – to nie  😃 Ważne, że dzień zaczyna się wydłużać, że wiosna coraz bliżej, że trochę znowu poukładałam rzeczy, a części się pozbyłam, że  „MŁODYM SIĘ  JEST DOPÓTY, DOPÓKI ISTNIEJE COŚ NA CO SIĘ CZEKA” – co wynotowałam z tomu 47 -ego (str.219) Sagi o Ludziach Lodu 😃💗

🍀🍀🍀

Dziękuję, że mimo wszystko nie zapominacie o mnie i zaglądacie do mojego kącika, i dziękuję za wsparcie 💗 Pięknego, dobrego, wesołego, owocnego weekendu i całego tygodnia 💗💗💗

Franuś życzy szczęścia do końca świata i jeden dzień dłużej 💗💗💗

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 13 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 50

Jagna stała za barkiem w „Filiżance”. Wspominała weekend spędzony na zielonej wyspie w towarzystwie Alana i jego mamy. Omiotła wzrokiem lokal, sprawdziła czy wszystko jest na swoim miejscu gotowe na przyjęcie ewentualnych gości. Zapowiadał się spokojny dzień. Nie było żadnej rezerwacji, pogoda pod psem nie zachęcała do spacerów po mieście więc i frekwencja pewnie nie będzie zbyt duża. Przysiadła na wysokim stołku po wewnętrznej stronie barku, miała na oku drzwi wejściowe, druga salka była czasowo zamknięta dla gości. Pan Winicjusz  zamknął się w pracowni  zająwszy się jakąś pracą pochłaniającą go całkowicie.

Z wielką przyjemnością nosiła w pracy szerokie falbaniaste spódnice. Dostosowała strój do wyobraźni. Bawiła się jak mała dziewczynka przebierająca się w sukienki mamy, zakładająca szpilki podczas nieobecności rodziców. Moda wracała i sporo podobnych spódnic pojawiało się na ulicy, więc nie wyglądała dziwnie. Poruszając się po lokalu przypominała kolorowego  ptaka, piękną cygankę wróżącą z ręki chętnego przechodnia.

Po cichu otworzyły się drzwi i równie cicho zostały zamknięte przez mężczyznę ze związanymi w kucyk  ciemnymi włosami. Stanął, zauroczony widokiem Jagny, która zamyślonym wzrokiem wpatrzona przed siebie, a może w swoje myśli – wcale go nie zauważyła.

Poczuł się jakby robił coś niewłaściwego, jakby podglądał i widział to, co nie jest dla niego przeznaczone ale… nie mógł oderwać wzroku od zamyślonej twarzy dziewczyny. Po dłuższej chwili cichutko odemknął drzwi i głośno nimi trzasnął udając, że właśnie przyszedł. Jagna prawie podskoczyła na stołku wracając do rzeczywistości. Patrzyła na gościa, który zrobił tyle hałasu i nie wierzyła własnym oczom. Oto miała przed sobą tego, z którym rozmawiała w wyobraźni. Nie, to nie może być prawda. Albo śni na jawie albo straciła rozum…

– Jagienka. Jestem tutaj – powiedział po prostu i wyciągnął ręce w jej stronę.

Niewiele myśląc podbiegła i przytuliła się.

Jagna nie myślała, że wrócą do niej przeżycia w rodzaju motyli w brzuchu na myśl o planowanym spotkaniu z przedstawicielem płci przeciwnej. To znaczy wierzyła, że kiedyś trafi na kogoś, o kim będzie mogła powiedzieć: „myślami do mnie wzajemnymi lata” . Nie pamiętała,  którego wieszcza były to słowa, chyba Adama. Jak to było? „Lecz wierzę, że gdzieś, choć na krańcach świata, jest ktoś, co do mnie myślami wzajemnymi lata”. Chyba tak to szło, nie chce mi się sprawdzać – pomyślała. W sumie nie ma znaczenia, liczy się sens. Wieszcz się przecież na nią nie obrazi. Ona może przyrzec, że w wolnej chwili sprawdzi. Teraz nie może, nie ma czasu. Jest umówiona z przedstawicielem męskiego rodu. Nie da się ukryć, że musiał to być konkretny, ten konkretny przedstawiciel, żaden inny nie wchodził w rachubę, nie robił na niej wrażenia, nie wywoływał „motylej” reakcji.

Umówili się telefonicznie, że przyjedzie do niej do domu, czyli do rodziców, których chwilowo nie było na miejscu. Pojechali do znajomych w okolice Mińska Mazowieckiego razem z panią Kasią i jej mężem. Cały długi weekend miała dla siebie, raczej należałoby powiedzieć, że chatę wolną miała dla siebie…

Podjechał pod bramę tak pięknym Harleyem, aż dech jej zaparło z wrażenia.

– Wjedź za bramkę, od razu zamknę na klucz, żeby ktoś tu nie wszedł – powiedziała.

Dopiero po chwili milczenia i jego zdziwionej minie pojęła, że obce mu są polskie realia.

– To tak na wszelki wypadek – wyjaśniła. – Tu będzie bezpieczny. Niby osiedle zamknięte ale lepiej dmuchać na zimne. No dobrze – powiedziała gdy już podwórko było zamknięte. –  A wiec witaj, drogi gościu w naszych skromnych progach – cała w uśmiechu wypuściła Zadrę z domu.

Sunia zbliżyła się pomalutku, ostrożnie obwąchała Alana, spojrzała na Jagnę, która skinęła głową. Wtedy jeszcze raz dotknęła nosem ręki wyciągniętej w jej stronę i poruszyła ogonkiem, stojącym dotąd jak drut. Znajomość została zawarta.

– Jak ty pięknie wyglądasz, Jagienka… – powiedział całując ją w rękę i w policzek.

Stara szkoła, pomyślała i poczuła wzruszenie, zupełnie nie wiedząc z jakiego powodu…

Zaproponowała gościowi kawę, na co chętnie przystał.

– A może wolisz herbatę? W końcu przybywasz z wysp, nie krępuj się.

– Zdecydowanie wolę kawę, przynajmniej w tej chwili.

– Wypijemy ją na tarasie, dobrze?

– Gdzie tylko chcesz, Jagienka.

– Świetnie, w takim razie weź to ze sobą – podała mu pokrojone ciasto ładnie ułożone na talerzu w niebieskie róże. – Połóż na stoliku i siadaj sobie, zaraz do ciebie dołączę. Zadra, zabawiaj gościa.

– To Zadra jest damą do towarzystwa – uśmiechnął się

– Oczywiście, poza tym to moja przyjaciółka i powiernica.

– A co ty jej powierzasz?

– Różne tajemnice.

– Nie zdradzisz jakie?

– Pewnie, że nie. To są przecież tajemnice, więc nie mogę ci zdradzić to po pierwsze. A po drugie to są tajemnice dziewczyńskie.

– Zadra jest dziewczyną? – zdziwił się.

– Chyba nie chłopakiem – odpowiedziała. – Ona jest kobietą pełną gębą, to znaczy mordką. Nie widać?

Alan nie wydawał się przekonany, tym bardziej, że wyraźnie uśmiechnięta mordka pojawiła się tuż obok jego twarzy węsząc z zainteresowaniem, najwyraźniej zachwycona wonią ciasta.  Kiedy liznęła go po ręce uśmiechnął się i pogłaskał czarny łeb.

– Polubiła mnie – ucieszył się. – Dziadków psy też mnie lubią, bo i ja je lubię.

– Gdybyś był złym człowiekiem Zadra od razu by mi o tym powiedziała – Jagna z czułością spojrzała na sunię. – Jest cudowna i mądra, ufam jej intuicji.

– Czy mogę jej dać ciasto? – zapytał.

– Chcesz się podlizać mojej przyjaciółce, tak?

– Może trochę – uśmiechnął się do niej nie tylko ustami, oczy się uśmiechały i w ogóle cały promieniował uśmiechem.

– Ciasta nie, ale poczekaj, dam ci coś, czym możesz ją poczęstować – podniosła się i podeszła do półki, na której w ładnie pomalowanym szklanym pojemniku trzymała psie smakołyki.

Sunia nie odrywała wzroku od opiekunki oblizując się raz po raz.

– Zadra, możesz, tak – powiedziała gdy Alan wziął od niej przysmak i podał suczce.

Miło im się gawędziło, Alanowi ciasto smakowało, jeszcze bardziej się zachwycał, gdy Jagna przyznała się, że sama upiekła. Nie mógł się nachwalić, czym oczywiście sprawił jej niekłamaną przyjemność. Jakoś tak niepostrzeżenie przeszli do bardziej osobistych tematów i rozmowa przemieniła się w zwierzenia – ktoś mógłby pomyśleć – starych przyjaciół znających się jak dwa łyse konie. Wreszcie Zadra sprowadziła ich na ziemię spod obłoków domagając się spaceru i większego zainteresowania. Cóż, trzeba było się podporządkować potrzebie chwili, wyszli więc z domu. Jagna dwa razy sprawdziła czy na pewno zamknęła furtkę, na co Alan patrzył z pełnym niezrozumieniem.

– Przecież to twoje podwórko, po co ktoś tu będzie wchodził? – dziwił się.

– Już teraz wchodził nie będzie, zamknęłam. Możemy iść – odpowiedziała uspokojona.

Szli sobie spacerkiem nigdzie się nie spiesząc. Zadra przypięta do długiej smyczy mogła do woli penetrować okolice chodnika po lewej stronie. Po prawej była jezdnia więc jej nie interesowała. Jedynie słysząc nadjeżdżający z tyłu samochód przystawała, odsuwając się najdalej jak tylko mogła, czekała, i ruszała dalej  dopiero wtedy, kiedy pojazd ją wyprzedził. Nie słuchała o czym jej ludzie rozmawiają, na pewno o niczym ciekawym. Przecież oni w ogóle nie wiedzą po co się idzie na spacer, choć to takie proste.  Żeby pogonić ptaki albo rudą wiewiórkę albo jaszczurkę. Żeby skoczyć za lecącym motylem albo puszkiem z dmuchawca. Żeby dać nurka w stos liści a potem go rozgrzebać łapkami identyfikując zapachy…  Ludzie tego nie potrafią. Gadają i gadają zamiast się cieszyć życiem.

Szczeknęła krótko spoglądając na Jagnę.

– Widzisz jaka ona jest cudowna?

– Jakby do ciebie mówiła – zgodził się Alan. – Psy są mądre, wiem, bo dziadkowie mają aż trzy. Dziadek ma swoją bokserkę o imieniu Bierka, babcia swoje dwa. Jeden jest ogromny dog, a drugi mały i czarny.

– Oczywiście, że Zadra mówi, normalnie do mnie mówi.

– Potrafisz przetłumaczyć?

– Naturalnie.

– To o czym teraz szczekała?

– O tym, że jest szczęśliwa, że życie jest cudowne, że ciebie polubiła, że chciałaby chodzić z nami na długie spacery.

– A ty?

– Ja też lubię chodzić z nami na spacery – zaśmiała się.

Nie mogła udawać przed sobą, że serce nie bije jej mocniej gdy tak  idą trzymając się za ręce. Miała wrażenie, że oplata ją coś zniewalającego, coś, czemu nie można się oprzeć. Zresztą… wcale nie chciała się opierać. Czuła się cudownie, chyba tak samo jak Zadra… Przestały nią miotać jakiekolwiek sprzeczne uczucia. Powietrze było czyste i świeże. Deszcz padający nocą oczyścił je i nadał zieleni soczysty odcień. Żal tylko bzów, które całkiem zbrązowiały i utraciły swój wiosenny czar.

– Uwielbiam zapach bzu, jaśminu i konwalii – powiedziała do swego towarzysza.

– Tak jak moja babcia Adelka – ucieszył się. – Ona nie jest moją prawdziwą babcią, wiesz?

– Wiem, Marysia mi opowiedziała twoją historię

– Szkoda.

– Czemu? – zdziwiła się.

– Bo może myślisz, że chciałem coś przed tobą ukryć, a ja nie chciałem.

– Ależ ja ci wierzę, naprawdę – wyprzedziła go o krok i zajrzała w oczy.

– Chciałbym tak z tobą chodzić i chodzić, żeby z twoich oczu zniknął każdy ślad smutnych wspomnień. Chodziłbym tak, by zawsze była w nich radość.

– To brzmi jak słowa piosenki. Zapamiętaj i zapisz.

– To prawda, nie piosenka – zaprzeczył.

–  Piosenka może mówić prawdę. Poza tym – łobuzerski uśmiech zagościł na jej twarzy. – Czy wiesz, że musielibyśmy tak chodzić latami? Może cały wiek?

– Dlaczego? – teraz on się zdziwił.

– Dlatego, że nie da się wykasować wspomnień do zera. To możliwe tylko na filmach SF, których nie lubię. Uważam, że wszystko co nas spotyka dzieje się po coś, z jakiegoś powodu, czegoś mamy się nauczyć. Wspomnienia przyciągają tę lekcję, pozwalają się poprawić, powtórzyć ją, przerobić ponownie, jeszcze raz…

– Jak ty ładnie mówisz, Jagienka – powiedział. – Wiesz co? Bardzo się cieszę, że moja mama i dziadek Adam nauczyli  mnie polskiego języka. Nie pozwolili, żebym nie stał się Polakiem. Nie rozumiałbym teraz co ty mówisz i jak mógłbym dalej żyć?

– Alan, z ciebie to jednak jest prawdziwy poeta ze słowiańską duszą pomieszaną z ognistym irlandzkim temperamentem drugiego dziadka. I co ja mam z tobą zrobić?

– Kochać mnie, Jagienka, tak jak ja ciebie.

– Przecież cię kocham – powiedziała ciepło.

– Naprawdę? I zostaniesz moją żoną?

– Nie tak prędko. Już mam za sobą jeden rozwód.

– Ty się ze mną będziesz rozwodzić?

Parsknęła śmiechem na widok zmartwienia widocznego na twarzy Alana.

– No i jak cię nie kochać? – powiedziała.

– Ja już nic nie rozumiem – pożalił się.

– Przyjdzie czas to zrozumiesz. Tymczasem chodź, coś zobaczymy. Mama mówiła, że tu jest śliczny dworek.

Dworek rzeczywiście był. Stał sobie i najwyraźniej śnił o przeszłości, pięknej i bujnej zapewne. A może już o przyszłości marzył? W każdym razie teraz stał sam, widać było pustkę wokół wynikającą z braku kochającego właściciela, który dbałby o sam budynek i otoczenie.  Zachodząc od przodu zobaczyli napis. Posiadłość była do sprzedania. Jagna tylko westchnęła, jęknęła i znowu westchnęła. Alan wyjął telefon i zrobił kilka zdjęć.

– Jagienka, tobie też zrobię. Stań tam, będziesz wyglądała jak pani hrabina – wskazał miejsce, w którym modelka miała stanąć.

– Jak upadła pani hrabina ze zrujnowanego majątku – skomentowała. – Ale niech ci będzie.

– Co ty mówisz? Popatrz jaka śliczna panienka ze dworka…

– Ładna mi panienka – parsknęła. – Chyba, że z odzysku… Pokaż. Ooo, naprawdę ładne ujęcie, wcale nie widać, że to częściowa ruina.

– Jak ruina? – oburzył się. – Ja byłem na wycieczkach, zwiedzałem ruiny co kiedyś były zamkiem i  wcale nie przypominały tego dworka, dworku… Ty przy nim tak ładnie wyglądasz, Jagienka…

Nazajutrz Jagna wstała wcześnie rano. Wymknęła się cichutko z pokoju, żeby nie obudzić śpiącego Alana. Zamknęła drzwi, leciutkim krokiem zbiegła po schodach, Zadrę wypuściła do ogródka, włączyła ekspres do kawy. Otworzyła lodówkę, by wyjąć produkty na śniadanie dla nich dwojga.. Uśmiechając się do siebie, szczęśliwa jak chyba nigdy w życiu, czuła się lekka niczym skowronek śpiewający pod niebem wiosenną pieśń radości życia, niczym jaskółka szybująca wysoko zapowiadając brak deszczu i piękną pogodę.

– Ty jesteś ranny ptaszek? – usłyszała głęboki, męski głos, poczuła ramiona oplatające jej kibić i zaśmiała się pomyślawszy, kto dziś używa tego określenia, które przyszło jej na myśl w związku z czynnością wykonaną przez ukochanego.

– Jestem – odpowiedziała z uśmiechem odwracając się. – Co chcesz na śniadanie?

– Może być jajecznica? Taka normalna, polska jajecznica?

– Pewnie, że może być. Sama, czy z cebulką na przykład?

– Z cebulką uwielbiam, dużo cebulki, żeby było dużo cebulki, wtedy jest apetyczna… mniam… – wtulił twarz we włosy Jagny, – mmm, zupełnie jak ty…

– No to ja ci bardzo dziękuję za takie romantyczne porównanie. Do cebuli mnie porównać! Coś podobnego! – śmiała się jeszcze bardziej zobaczywszy jego niepewną w pierwszej chwili minę.

– Ale ty się na mnie nie gniewasz? – wolał się upewnić.

– Nie, nie gniewam się – pocałowała go. – Jesteś cudowny.

– Aha, skoro tak, to ja ciebie dzisiaj zapraszam na koncert.

– Świetnie, na jaki?

– To będzie niespodzianka – odpowiedział z tajemniczą miną.

Po śniadaniu wyszli z Zadrą na długi spacer. Poprowadziła ich  Jagna przez lasek do nowego osiedla budowanego po drugiej stronie. Zadra szła zadowolona, lubiła ten teren spacerów, dużo było zapachów zajęcy, saren, wiewiórek, bażantów, innych psów z kilku osiedli, jedne były znajome, inne nie, jeszcze inne sprawiały, że jeżyła jej się sierść na grzbiecie i wydobywał się z gardła cichy pomruk. Alan rzucał patyki, które  sunia przynosiła, wybiegała się, wybawiła i zadowolona chętnie wróciła do domu. Zjadła co nieco, napiła się wody i położyła na najwyższym schodku, żeby mieć oko na wszystko. W końcu czuła się w obowiązku pilnować domu. Ponieważ nic nie zapowiadało zmiany pogody, Jagna zostawiła ją na zewnątrz, nie zmuszała do wejścia do domu. Kilka dni wcześniej zamówiła dużą budę, domek właściwie, z werandą na dodatek, ponieważ zauważyła, że Zadra lubi spędzać czas na zewnątrz i latem woli przebywać w ogródku niż w mieszkaniu. Zresztą, wcale się suni nie dziwiła. Wtedy wpadła na pomysł, żeby postawić jej w ogródku letni domek, w którym  mogłaby się schronić przed nagłym deszczem, gdyby nikogo nie było w domu. Nie musiała dzięki temu spędzać w czterech ścianach czasu nieobecności opiekunów.

Została więc Zaderka na straży domu, a jej ludzie odjechali  ryczącą maszyną na dwóch kołach. Wprawdzie wyglądała trochę jak rower, tylko taki gruby, jakby za dużo zjadł przysmaków, ale  rower tak nie ryczał, poruszał się cicho, kiedy Jagna  na nim kręciła nogami a ona, Zadra, biegła obok. Czasem sobie urządzały takie wycieczki. Teraz jednak była rozleniwiona, zziajała się w lasku, więc z przyjemnością wyciągnęła się na całą czarną długość i przymknęła ślepka, zadowolona, że nie musi nigdzie biegać, może sobie pospać w spokoju.

Tymczasem jej, Zadry, ludzie – bo i Alana uznała za swojego po nocy spędzonej w jej domu – pojechali na drugą stronę Lasu Kabackiego, na Polankę. Usiedli pod daszkiem chroniąc się przed słońcem, Alan wyjął z torby paczkę chipsów, krakersy oraz butelkę szampana.

– Czyś ty oszalał? – oburzyła się Jagna. – Alkohol?

– Coś ty, Jagienka – uśmiechnął się. – To szampan bez alkoholu. Przecież nie mógłbym jechać motorem gdybym pił.

– Uff – odetchnęła.

– Ty naprawdę tak źle o mnie pomyślałaś?

– Noo, tak w pierwszej chwili…, przepraszam… – ukryła twarz w dłoniach zerkając jednakże przez palce na ukochanego. – No przepraszam, nie gniewaj się…

– Nie gniewam się przecież, Jagienka, tylko mi się zrobiło żal zrobiło, że źle o mnie pomyślałaś..

– To ja cię przeproszę raz jeszcze i przyrzekam, że nigdy w ciebie nie zwątpię.

– Nie mów „nigdy”, bo nie można ręczyć za to co się może zdarzyć w przyszłości. Dziadek tak mówi i ma rację.

– Mądrego masz dziadka – uśmiechnęła się. – „Nigdy nie mów nigdy”, już to słyszałam. Jest w tym mądrość i prawda. Wiesz co? Bardzo się cieszę, że to powiedziałeś.

– To co? Otwieramy szampana? Jest po temu wyjątkowa okazja..

– Tak? A jaka?

– Bardzo, bardzo wyjątkowa i ważna.

– Powiesz wreszcie? Zaciekawiłeś mnie.

– Powiem. Ale najpierw koncert.

– Aa, no właśnie, miałeś mnie zaprosić na koncert.

– Przygotuj się, koncert zaraz się odbędzie…

– Gdzie?

– Tutaj.

– Tu? Jakim cudem – rozejrzała się wokół.

– Poczekaj chwilę a zobaczysz, znaczy usłyszysz.  Ale zamknij oczy, otworzysz dopiero jak ci powiem. Dobrze? Tylko nie podglądaj.

– Dobrze.

– Na pewno?

– Jeśli mówię, że tak to tak, wierzę ci przecież, więc i ty mi uwierz

– Usiądź zatem i zamknij oczy… tak… teraz się wsłuchaj w swoje serce, – pocałował ją  czubek głowy.

Siedziała rozmarzona i zaciekawiona, ale absolutnie spokojna i ufająca. Czuła się wspaniale jakby zawieszona w czasie i przestrzeni, i nagle usłyszała cudowne tony fletu, swoją ukochaną irlandzką balladę. Dźwięki  oplatały ją, wchodziły w głąb jej duszy, poruszały najczulsze struny, jakby oczyszczały ją ze wszystkich złych przeżyć, minionych zdarzeń, które  odpływały w przeszłość nieodwracalnie, bezapelacyjnie, uwalniając ją i zapraszając do nowego życia, nowej miłości czystej i pięknej niczym dźwięki fletu …

– Jagienko, jeszcze nie patrz, obiecałaś.

Usłyszała głos Alana jakby przebijający się przez  dźwięki, które wciąż  drżały w powietrzu. Choć artysta przestał grać one przez chwilę żyły jeszcze własnym życiem. Z trudem wracała do rzeczywistości, jeszcze trudniej było jej utrzymać zamknięte oczy, ponieważ miała wrażenie, że oprócz szumu drzew i gasnących dźwięków fleta słyszy szmer głosów, brzmiących dziwnie znajomo.

– Już, możesz otworzyć – usłyszała po chwili, gdy prawdę mówiąc zaczynała tracić cierpliwość.

– A wy tu skąd? – zaskoczona patrzyła na Bognę i Marysię. – Nie mogę mieć chwili intymności?

– Wiesz, na Polance z tą intymnością różnie bywa – powiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Bogna.

– Musimy przecież pilnować cię i dbać o twoje dobro, nie uważasz? – Marysia była równie uśmiechnięta jak Bogna.

– A czy ja was o to prosiłam, wy wścibskie baby, wy małpy zielone? Może ja nie chcę…

– Jagienka, nie gniewaj się. To ja chciałem, żeby twoje przyjaciółki tu były. One będą świadki…

– Co będą?

– Świadki! Bo ja chcę… ja potrzebuję… ja mam…

– Alan!  – zniecierpliwiła się Jagna. –   O co ci chodzi? Co ty chcesz? I po co ci one? – wskazała na przyjaciółki, które najwyraźniej dusiły się ze śmiechu.

– Te małpy? – spojrzał Alan na dziewczyny z wielkim zdziwieniem. – Ale dlaczego zielone?

Bogna z Marysią na cały głos śmiały się bez żadnych zahamowań.

– Powiedz wreszcie o co chodzi, bo Jagna się wścieknie i ucieknie – wydusiła wreszcie z siebie Marysia.

– Nie, nie uciekaj Jagienka, proszę. Ja mam dla ciebie pierścionek od mojej mamy – wypowiedział na jednym oddechu.

– Słucham? – Jagna podniosła wzrok i zajrzała w oczy ukochanego.

Alan z rozczulającą nieśmiałością wyciągnął w jej stronę rękę, w której trzymał czerwone pudełko.

– Otwórz – teatralnym szeptem poradziła Marysia.

– Uklęknij – dodała Bogna.

Obydwie wyraźnie wzruszone patrzyły jak przez chwilę mocował się z wieczkiem, potem przyklęknął na jedno kolano.

– Jagienka, czy ty będziesz moją narzeczoną? – zapytał uporawszy się wreszcie z wieczkiem. – Powiedz, że tak, bardzo proszę.

Jagna zamarła w bezruchu, chwilę trwało zanim dotarło do niej co się dzieje. Przestała zwracać uwagę na przyjaciółki, które taktownie zamilkły, a niekłamane wzruszenie ogarnęło i jedną, i drugą. Wpatrywała się w oczy, które ją urzekły, błyszczące jak tego pierwszego, pamiętnego wieczoru w „Filiżance”.

– Tak, Alan, tak! – wyciągnęła do niego obie ręce.

– Pierścionek – podpowiedziała Bogna. –  Weź i załóż, bo będzie nieważne.

– Jak nieważne – wtrąciła Marysia. – Przecież po to jesteśmy, żeby było ważne.

– A więc to tak – zwróciła się Jagna do przyjaciółek. – To wy takie świadki miałyście być. To jest spisek! – wysunęła oskarżycielsko palec w ich kierunku.

– Nie, to miała być tylko łagodna perswazja w razie odmowy – oświadczyła Marysia. – Przecież musimy się o ciebie zatroszczyć, żebyś głupot nie robiła.

– Kochane jesteście –  wzruszona Jagna uściskała przyjaciółki. – Ale nic na razie nie mówcie nikomu, dobrze?

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Rok 2025 już jest ⭐

🎄⭐⭐⭐🎄

2025

Zdrowia, powodzenia, radości, spokoju, omijania agresji i złych emocji, odzyskania wiary w siebie i w dobrych ludzi, wnoszenia jasności  w życie innych, otwarcia się na głos własnego serca – po prostu SZCZĘŚCIA ⭐⭐⭐

Dziękuję z wielką wdzięcznością za cały miniony rok ⭐💗

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 16 komentarzy

SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT 🌲✨🎄

Nadeszły kolejne Święta, czas spotkań, czas wspomnień, czas wzruszeń… różnych myśli i uczuć, czasem radosnych, czasem smutnych – to takie normalne,  z tego się składa nasze życie. Życzę Wam wszystkim jak najwięcej uśmiechów, cudownych spotkań, samych miłych doznań.

… wykorzystałam świąteczne kartki sprzed lat …

WSPANIAŁYCH, ZDROWYCH, WESOŁYCH, SZCZĘŚLIWYCH ŚWIĄT

🎄🎄🎄🎄🎄✨✨✨🎄🎄🎄🎄🎄

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 18 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 49

Jak to możliwe, że czas przyspieszył. Do tej pory na jego zawrotne tempo narzekało zwykle starsze pokolenie. Teraz Jagna odczuła bardzo wyraźnie, że musi się spieszyć, że coś ją goni, że szkoda marnować chwile bezproduktywnie siedząc i nic nie robiąc. Sprężyła się więc, podjęła ostateczną decyzję, załatwiła wszystkie formalność i dopiero wtedy odetchnęła. Poczuła, że może zwolnić, bo jej się to po prostu należy…

– Dziewczyny, moje przyjaciółki kochane – zaczęła uroczyście Jagna. – Chciałam was zaprosić na babski wieczór.

– I co, już nie chcesz? – spojrzała Bogna zdziwiona. – Bo mówisz w czasie przeszłym.

– Z jakiej okazji? – spytała Marysia.

– Zaraz się dowiesz.

– A gdzie masz zamiar go zrealizować? Kto na nim będzie? – dopytywała się Bogna.

– Jeśli nie będziecie mi przerywać i pozwolicie skończyć to się dowiecie – spokojnie odrzekła Jagna.

– Ty, Jagienka, a może to panieński wieczór będzie? – zachichotała Marysia.

– Chyba ty pierwsza powinnaś go wyprawić – odgryzła się Jagna.

– Mam pomysł – Bogna popatrzyła to na jedną to na drugą. –  Zróbcie dwa w jednym czyli obydwie razem za jednym zamachem.

– Boginka, czy tobie coś się nie pomieszało w główce?

– Mam wrażenie, że bredzisz jeśli nie masz w pobliżu męża ani dzieci – Jagna z Marysią utworzyły zgodny front przeciwko Bognie, która zupełnie się tym nie przejmując przyniosła z kuchni szklanki i coś w czerwonych puszkach.

– Dzisiaj nigdzie się stąd nie ruszacie moje drogie przyjaciółki. Mam dla was do spróbowania coś specjalnego, co odkryłam przez przypadek.

– Jak to się nie ruszamy? – zaoponowała Jagna. – Ja was chciałam zaprosić…

– Przecież już nas zaprosiłaś – odpowiedziała Bogna uśmiechając się radośnie. – Teraz jesteście tutaj, a ja mam wolną chatę co się niezwykle rzadko zdarza. Wobec powyższego dziś  was stąd nie wypuszczę. Przyznałyście się, że jutro jesteście całkowicie swobodne, bez żadnych zobowiązań. W związku z tym zostałyście wzięte w jasyr.

– Co ty zrobiłaś z resztą rodziny?

– Doman pojechał z dziewczynkami do swoich rodziców, wrócą dopiero jutro wieczorem.

– Aa, to mamy dużo czasu – ucieszyła się Jagna. – Skoro tak, powiem wam, że kupiłam mieszkanie.

– Co?!  Aha, rozumiem teraz,  robisz parapetówkę w babskim gronie, tak? – domyśliła się Marysia.

– Gdzie, gdzie to mieszkanie? Daleko? – zainteresowała się Bogna.

– Zależy do czego daleko. Do rodziców dwa kroki i o to mi chodziło, żeby mieć wszystko w zasięgu ręki i pod kontrolą.

– Nie przesadzaj. Akurat twoi są w świetnej formie. Z moimi jest gorzej – zasmuciła się Bogna. – Wszystko przez ten cholerny, nieustający stres związany z kredytem i „okolicami”.

– Owszem, teraz są w bardzo dobrej formie – zgodziła się Jagna. – Jednak nie będą coraz młodsi. Dlatego cieszę się, że mi się trafiła świetna lokalizacja.

– Powiedz wreszcie gdzie – niecierpliwiły się przyjaciółki.

– Na ulicy Książąt Mazowieckich.

– Wiem – ucieszyła się Bogna. – To taka co wygląda jakby prowadziła do wiejskiej chałupy, szłam tamtędy z psami.

– Tak, to właśnie tam.

– A gdzie tam są mieszkania? – zdziwiła się Marysia. – W chałupie będziesz mieszkać?

– Idąc z Zadrą na spacer odkryłam budynek, taki niby apartamentowiec tylko nieduży, wtedy  jeszcze nie był całkowicie oddany, spodobał mi się.  Długo się namyślałam, wreszcie podjęłam decyzję i kupiłam mieszkanko. Mam, jest moje!

– Widzę, że gębusia śmieje ci się od ucha do ucha  – skomentowała Marysia. – Lubię wokół siebie szczęśliwych ludzi. Więc, żeby było jeszcze ciekawiej i szczęśliwiej coś wam opowiem.

Zaczęła Marysia opowieść o ostatnich  rozmowach z panem Horacym, o wynikach badań potwierdzających bliskie pokrewieństwo i o wielkiej radości starszego pana z wyjaśnienia tajemnic oraz odnalezienia rodziny, o której istnieniu nie miał pojęcia.

– Matko jedyna – jęknęła Bogna. – Co ty w ogóle do mnie mówisz? Nie wierzę w to, co słyszę. Powtórz jeszcze raz i po kolei. I mów do mnie pomału, żebym zdążyła pojąć. Więc to prawda? Niby wiedziałam wtedy, gdy pobierali próbki, ale jakoś mimo wszystko patrzyłam z boku, jak na historię z filmu…

Marysia ze zrozumieniem wróciła do początku historii. Jagna tymczasem zgubiła się w opowieści.

– Słuchajcie, już wszystko wiedziałam, ale teraz … ja nie nadążam za wami i niczego już nie rozumiem bo … bo jakoś mi dziwnie…

– Co ci jest?

– Nie wiem, chyba niepotrzebnie dałam się namówić na skosztowanie tego czegoś – Jagna podniosła do góry szklankę z resztką napoju mieniącego się rubinowo na samym dnie.

– Nie tego czegoś tylko pysznego żurawinowego piwa – sprostowała Bogna.

– Niech ci będzie, jak go zwał tak go zwał – machnęła ręką. – Mnie się już od tego w głowie kręci.

– Aha, akurat od tego. Mam wrażenie, że ci się kręci od zupełnie czego innego – uśmiechnęła się znacząco Marysia.

– Co się tak szczerzysz? Myślisz, że odkryłaś Amerykę? Ja też mogłabym powiedzieć o tobie to samo!

– No co, co mogłabyś?

– Ty mi tu głowy nie zawracaj, tfu, nie odwracaj mojej uwagi od tematu zasadniczego…

– Czyli…

– Jagienka, powiedz dlaczego oczy ci świecą się jak kotu w nocy – przyłączyła się Bogna do zadawania pytań i „dręczenia” nimi przyjaciółki.

– Kiedy? – Jagna próbowała udawać obojętność lecz nie wyszło, uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Kiedy tylko wspominasz Alana – przymrużyła Bogna znacząco lewe oko. – Zresztą… tak samo Maryśce na myśl o Szczawnicy…

– Przepraszam was, muszę odebrać – Marysia opuściła pokój lecz nie udało się jej ukryć przed Bogną rozanielonego wyrazu twarzy, który się  pojawił w chwili gdy spojrzała na ekranik dzwoniącego telefonu.

–  Do miasteczka jej się oko świeci? – mruknęła Jagna pod nosem. – Albo ona bredzi albo ja jestem pijana…

– Po jednym żurawinowym? Niemożliwe – kategorycznie stwierdziła Bogna.

– Bogna, ty podsłuchujesz! Ja mówiłam do siebie przecież. To nie w porządku. Maryśka, Maryśkaaa słyszysz? Bogna podsłuchuje!  Gdzie ta Maryśka? Zniknęła, dopiero ją tu widziałam…

– A białych myszek jeszcze nie widzisz? – parsknięcie Bogny sprowadziło do pokoju Marysię, która zaczęła się rozglądać za swoją szklanką.

– A gdzie jest mój piękny rubinowy napój? O,  pusta szklanka. Która mi wypiła? Coś podobnego!

– Ale numer – zaśmiała się pani domu. – Jagna wypiła swoje i twoje, i dlatego bredzi. Jak na prawie barmankę ma wyjątkowo słabą głowę.

– Nie wytrzymam – dołączyła Marysia. – Jagienka, no co ty? Chyba, że od rana opijasz mieszkanie i teraz ci się skumulowało…

– Co mi się skumulowało? Co mi się skumulowało?

– Alkohol we krwi – wyjaśniła.

– Przestań, przecież przyjechała samochodem, trzeźwa była, w życiu nie wsiadłaby za kółko w odmiennym stanie… – Bogna dałaby głowę za przyjaciółkę.

– Świadomości czy w innym? – uściślała Marysia.

– Co ty chcesz od mojej świadomości? – spojrzała Jagna spode łba.

– W odmiennym stanie czy w stanie innej świadomości,  zakałapućkałam się – roześmiała się Bogna.

– Na pewno się za…pućkałaś… a ja muszę do łazienki… – podniosła się Jagienka i ruszyła do łazienki.

– Poradzisz sobie czy ci pomóc?

– Bardzo dziękuję, jestem samodzielną istotą – odpowiedziała z godnością i pomaszerowała w stronę łazienkowych drzwi.

Pozostałe przyjaciółki spojrzały pytająco na siebie.

– Jak to możliwe, żeby się tak narąbała piwem?

– Dwoma, przecież i twoje wyżłopała – wskazała Bogna dwie puste szklanki.

– Niech tam, ale reakcja jest nadmierna.

– Może ma taki dzień, ja po dwóch puszkach też zaczynam bredzić. Sprawdzałaś ile ma procent?

– Nie, nie patrzę. Zresztą używam tak rzadko, że nie przyszło mi do głowy spojrzeć.

– Pokaż puszkę… o kurczę, to jest pioruńsko mocne! Nic dziwnego, że jej tak poszło do głowy. Ja tylko łyka wzięłam, ona wytrąbiła resztę  oprócz całego swojego – powąchała Marysia szklankę. – Coś plotła o odchudzaniu, może nic nie jadła?

– Jagienka, tu jesteśmy! – zawołała Bogna usłyszawszy otwierane drzwi łazienki. – Słyszysz?

– Słyszę, głucha nie jestem tylko … tylko…tylko jestem w stanie nieważkości, jakbym się unosiła nad ziemią…

– Czy ty w ogóle dzisiaj jadłaś?

– A po co? Przecież muszę schudnąć zanim pojedziemy, polecimy na wyspę zieloną, piękną…muszę się zmieścić w ukochane spodnie. Na kuchni mamy to ciężka sprawa…po prostu nie da się – rozłożyła ręce w geście bezradności.

– Mamy odpowiedź – z politowaniem pokiwała głową Marysia.

– Wariatka – pieszczotliwie dodała pani domu.

– Polecisz? – zainteresowała się Bogna.

– Zaraz zaraz, a kiedy i z kim, mów tu jak na spowiedzi –  Marysia nie odpuściła.

– Hi hi, jak na spowiedzi – zaśmiała się Jagna. – A toś trafiła, ja tam nie chodzę od dawna…

– Taaak – mruknęła  przyszła dziedziczka połowy „Filiżanki”. – Ja przestałam jak jeszcze byłam w szkole, miałam takiego obleśnego… brr – wstrząsnęła się – nie chcę o tym mówić.

– Masz tu kawę, ty piwoszko jedna, pij – Bogna postawiła kawę na stoliku.

– Tylko nie myśl, że wywiniesz się od odpowiedzi – uprzedziła Marysia.

– Dobrze, że przygotowałam przekąskę. Akurat dobrze jej to zrobi. W życiu bym nie pomyślała, że coś takiego się przytrafi.

– Słyszę, obgadujecie mnie. Jędze a udają przyjaciółki…  – podniosła wzrok wbity w czerń płynu falującego w filiżance w rytm ruchów łyżeczki.

– Skoro kojarzysz to odpowiedz na pytanie. Jak, gdzie i z kim? – Bogna postawiła na stoliku dużą salaterkę z czymś parującym i pachnącym bardzo apetycznie co szczególnie odczuła Jagna.

– Jak? To chyba wiesz, w końcu masz męża i dwoje dzieci. Gdzie? Gdzie najprzyjemniej. A teraz będzie we własnym mieszkaniu, hi hi. Z kim? Chciałybyście wiedzieć, czarownice jedne, ale wam nie powiem.

– Powiesz, powiesz, inaczej nie dostaniesz tej pysznej potrawy. Czujesz jak pachnie? A ty przecież jesteś baaardzo głodna… – usunęła salaterkę z zasięgu rąk Jagny.

– To jest szantaż i wymuszanie zeznań – oświadczyła Jagna, – więc się nie liczy.

– Marysiu, ona już wytrzeźwiała – zdziwiła się pani domu.

– Oj wy, mnie się tylko trochę w głowie kręciło, film mi się nie urwał przecież – zaśmiała się Jagienka. – Trochę was nabrałam, co? Dawaj tę salaterkę, w brzuchu mi burczy bo tak apetycznie pachnie

– Nie dostaniesz jak nie powiesz z kim jedziesz

– Uff, co ja z wami mam. Niby się nie domyślacie, co? Tak jakbym ja nie wiedziała czemu Maryśce się oczy świecą na myśl o pewnym muzealnym eksponacie, pardon, pracowniku… –  zmrużyła Jagna jedno oko. – Dawaj mi tu tę salaterkę…   A polecę na weekend, żeby poznać… zielony świat…

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Sernik najważniejszy 😃

Rozpoczął się ostatni przedświąteczny tydzień. Następnego już nie liczę,  wszystko co potrzeba chcę kupić i zrobić właśnie teraz. Potem tylko niezbędne czynności jak np. upieczenie sernika. Przecież bez sernika nie ma żadnych świąt 😊 Kupiłam już dwa wiaderka mielonego i czekają w lodówce na swoją kolej. Oczywiście nijak się ma smak sernika z takiego gotowego sera do zmielonego własnoręcznie twarogu, ale jak sobie pomyślę o mieleniu to mi się odechciewa. Nie znaczy to, że już nigdy nie zrobię takiego prawdziwego, owszem, zrobię, lecz nie teraz ale kiedyś, w przyszłości. Nigdy nie zapomnę jak pierwszy raz wzięłam się za przygotowanie sernika gotowanego. Przepis dostałam od królowej Marysieńki, ona przygotowywała na różne nasze sąsiedzkie imprezy i był przepyszny. Skoro Marysi jest taki wspaniały to i mnie jakoś wyjść musi – pomyślałam i przystąpiłam do wprowadzania przepisu w życie. Wszystko szło dobrze dopóki nie zaczęłam gotować w garnku, kazała mi mieszać aż zgęstnieje. Pamiętam, że mieszałam, mieszałam i mieszałam, wkurzałam się, wściekałam, a on zgęstnieć nie chciał i powiedziałam sobie, ze nigdy więcej mając ochotę wyrzucić całość przez okno. W końcu stwierdziłam, że jak ostygnie to przecież musi być smaczny ze względu na składniki! Najwyżej będzie półpłynny i co z tego? Zjeść przecież się da! Oczywiście, że się dał, był smaczny i potem robiłam wiele razy. Teraz mi się przypomniało tamto wydarzenie i zaczęłam szukać przepisu, bo przecież o proporcje chodzi, ale nie mogę znaleźć. Znowu przez nadmierną ilość zgromadzonych zapisków i wycinków. Już się pozbyłam większej części, jednak jeszcze muszę sporo wyrzucić. Może Marysia ma swój genialny przepis, muszę spytać, bo chciałabym zrobić jej sernik. W zeszycie mam wpisany sernik babci, sernik Ewy, sernik Zosi, sernik Bożenki, a sernik Marysi wcięło 😢 Też tak macie, że zanotowane przepisy łączą się z imionami osób od których pochodzą? Od razu przychodzi mi na myśl np. pasta cioci Eli (tuńczyk z puszki z białym serem), ogórki cioci Halinki, śledzie babci Frani itd. Natychmiast stają przed oczami osoby z imionami których łączą się wspomnienia. Wielu z nich już nie ma w naszym wymiarze, dzięki kuchennym przepisom wracają na chwilę… Wychodzi na to, że kuchnia staje się łącznikiem pokoleń i wymiarów…

No to się rozgadałam i sernik zapanował nad myślami. Jeśli już ma być o kuchennych sprawach, to wypróbowałam śledzie z ananasem, rodzynkami, smażoną cebulką i przecierem pomidorowym z kanału Gotuj z Karolem na YT. Jeden słoik zjedliśmy, drugi się „przegryza”, znaczy śledzie ze słoika oczywiście 😁 Zdjęć nie robiłam ostatnio żadnych, nie miałam do tego … nie wiem… chęci?… głowy? Nie ma znaczenia, jesteśmy wykończeni oboje i fizycznie i psychicznie. Cóż, dać radę musimy, bo kto jak nie my…

Wczoraj rano był śnieg, szybko stopniał, teraz wieje jakby stado wisielców w lasku się obwiesiło i huśtało… Skojarzenie adekwatne do lektury, a raczej –  do słuchanej – sagi Margit Sandemo. Jestem przy końcu czwartego tomu nie zaniedbując koniecznych do wykonania czynności i bardzo mi odpowiada takie niemarnowanie czasu. Czasu – który jak wiadomo – ma nas w głębokim poważaniu i pędzi jak sam chce nie zważając na ludzkie plany i zamiary. Jak Jotka zauważyła, to idealny sposób na umilenie sobie np. prasowania.

Kupiłam dwa maleńkie świerki w świątecznych doniczkach, stoją na ogródkowym stoliku, jeśli przeżyją to na wiosnę przesadzę do większych pojemników i będą sobie tam rosły dopóki będą chciały. Chciałam rano zrobić im fotki, jak również uwiecznić wianek na drzwi jaki zrobiłam, lecz tak wieje, że się nie da. Zrobię kiedy się wiatr uspokoi.

… Szilunia na spotkaniu z Bellą, niesamowity kontrast, prawda? 😃 …

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 🙂 Dobrego tygodnia życzę wszystkim zaglądającym do mojego kącika 🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 19 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 48

Dużo zmieniło się w życiu Marysi. Niby wszystko toczyło się swoimi torami, pisała, fotografowała, robiła wywiady, udzielała się w „Filiżance” – lecz nigdy jeszcze jej czarne oczy nie były tak rozświetlone wewnętrznym światłem i uśmiechem. Nie zdarzało się dotąd, jej – tak trzeźwo myślącej – stanąć nagle bez ruchu ze wzrokiem utkwionym w jednym  punkcie, w którym najwyraźniej coś widziała, bo oczy błyszczały jej jeszcze bardziej.  Jagna, codziennie bywająca w „Filiżance” ponieważ zdecydowała się na podjęcie pracy w pełnym wymiarze przez pewien czas, spoglądała na przyjaciółkę najpierw z niepokojem, potem ze zadziwieniem, wreszcie z pełnym zrozumieniem.

Marysia zaś przez dłuższy okres nie wiedziała co się z nią dzieje. Było to jej pierwsze przeżywanie uczucia o tak dużym natężeniu. Nie chciała się sama przed sobą przyznać, że serce jej „zapikało”…

– Chyba muszę się wybrać do lekarza zrobić jakieś badanie, czy coś… – zwierzyła się Jagnie.

– Z pewnością ci to nie zaszkodzi. Kiedy robiłaś ostatnio?

– Nie pamiętam.

– To zrób. Zresztą…  chyba profilaktyka się kłania. Popatrz w rozpiskę – podsunęła Marysi kalendarz.

– Jak ja tego nie lubię – skrzywiła się Marysia. – Na myśl o lekarzach będę miała przez kilka dni  koszmarne sny.

– To nie śpij w dzień – poradziła Bogna.

Nie zauważyły kiedy weszła i pojawiła się nagle obok trzymając na rękach śpiącą Ewelinkę.

– Usnęła mi ta myszka mała. Pomyślałam, że wpadnę do was i położę ją na zapleczu, dobrze?

Malutka kilka już razy spała u „ciotek” w gniazdku uwitym z mięciutkiego kocyka na dwóch zsuniętych razem fotelach, tworzących coś w rodzaju łóżeczka z poręczami po bokach zabezpieczającymi przed zsunięciem się na podłogę.

– O czym dyskutowałyście tak zawzięcie, że uszło waszej uwadze przybycie mojej dostojnej osoby wraz z młodszą latoroślą? Mogłabym wam wszystko stąd wynieść, a wy nic!

– Przesadzasz. – Jagna czując się pełnoprawną współgospodynią postawiła przed Bogną filiżankę z kawą. – Gdybym wyczuła złe zamiary stanęłabym w obronie, możesz być o tym przekonana.

– Hi hi, własną piersią broniłaby „Filiżanki”, taka z niej bohaterka, widzisz? – Marysia bezustannie rozjaśniona uśmiechała się do obu przyjaciółek razem i do każdej z osobna, na zmianę.

– Rozmawiałyśmy o badaniach profilaktycznych. Wiesz, morfologia, sanepid i te sprawy. Muszą być aktualne skoro mamy do czynienia z żywnością.

– Aha, rozumiem, żebyście nie potruły gości.

– Temat najpierw wziął się stąd, że Maryśka ostatnio się źle czuje, a mnie się przypomniało, że czas na profilaktykę.

– Nie, nic mnie nie boli – pospieszyła Marysia z wyjaśnieniem. – Po prostu poczułam się jak akrobata idący bez zabezpieczenia na linie rozpiętej między wieżami Word Trade Center. Dopóki stały oczywiście. Film oglądałam i takie porównanie mi się nasunęło.

– Oho, nareszcie i na ciebie trafiło – stwierdziła Bogna. – Dwadzieścia lat to ty już dawno skończyłaś.

– Muszę usiąść spokojnie i jakiś szkic zrobić, zaprowadzić jakiś porządek, harmonogram ułożyć…

– Bogna, czy ty słyszysz? Ona chce ułożyć harmonogram na życie! – Jagna z niedowierzaniem przyglądała się przez chwilę przyjaciółce. – Myślisz, że to zadziała?

– Dlaczego nie? – zdziwiła się Marysia. – Zaplanowałam sobie kierunek studiów, planowałam wyprawy, dokładnie wiedziałam co i kiedy będę robić i dokładnie to realizuję.

– A zaplanowałaś sobie, że się zakochasz? A skalę owego zaangażowania też? A może jeszcze w kim i kiedy?

– Zaraz ją uduszę gołymi rękami, trzymaj mnie, bo nie ręczę za siebie – Marysia spojrzała na Bognę.

– Nie udusisz, nie udusisz – żartowała Jagna. – Kto ci się tak bezgranicznie odda pracy jak ja?

– Oj tam, oj tam, może jeszcze zaczniesz się nad sobą użalać z powodu kapitalistycznego wyzysku człowieka przez człowieka? – Marysia tym razem spojrzała na Jagnę.

– Sama chciałam być wyzyskiwana – odpowiedziała Jagna. – Nie narzekam. Nad tobą bym się poużalała, gdybym miała za dużo czasu.

– Ach, jak ja cię nie lubię – Marysia uśmiechała się promiennie mówiąc te słowa.

– Jeśli niezbyt długo to potrwa, myślę, że przeżyję – z takim samym uśmiechem odpowiedziała Jagna.

– A jak ja lubię was obie – zaśmiewała się Bogna.

– Postanowiłam używać rozumu… – powiedziała Marysia próbując znacząco spojrzeć jednym okiem na jedną przyjaciółkę, drugim na drugą.

– Akurat – mruknęła Jagna.

– To jak moja córka – wymknęło się Bognie.

– … i dlatego prosiłam cię, Boginko droga, żebyś przypadkiem nie wygadała się przed mamą, chociaż cię język świerzbi. Dobra, idę się przebrać.

Wyszła na zaplecze.

– Zjesz sushi? – spytała Jagna.

– A w życiu! Raz mnie zmusili i nigdy więcej nie dam sobie zrobić takiej krzywdy! – Bogna zrobiła minę adekwatną do treści wypowiedzi.

– Ale dlaczego? – zdziwiła się  Jagna.

– Przecież to jest obrzydliwe – ładną buzię wykrzywił grymas ilustrujący podejście do tematu przez posiadaczkę  owej buzi. – I szkodzi!

– Komu? W jaki sposób?

– Nie przekonasz mnie, że jest inaczej. Jeśli coś jest tak obrzydliwe to musi być szkodliwe i koniec.

– Wariatka – Jagna puknęła się znacząco w czoło.

– Pukaj, pukaj, najlepiej w swoje, bo tam pusto… O, Maryśka, to ty?

Dołączyła Marysia wyszedłszy z zaplecza. Niby ta sama, a jakaś inna….

– Ja cię nigdy w życiu nie widziałam w sukience!  – wykrzyknęła Jagna.

– Bo ty jeszcze mało widziałaś w życiu, dziewczynko – spokojnie odpowiedziała Marysia.

– Oo, to się nazywa siła spokoju – zauważyła Bogna.

– Mania, ładnie ci w kolorze lodów pistacjowych – Jagna przyjrzała się przyjaciółce, której rzeczywiście w sukience koloru pistacjowego było wyjątkowo do twarzy. Czarne włosy upięła niedbale, wysuwając jeden długi kosmyk i w ogóle wyglądała oszałamiająco.

– Wiesz, ona kiedyś miała lody pistacjowe na twarzy, ale tak ładnie wtedy nie wyglądała – parsknęła śmiechem Bogna, a Marysia jej zawtórowała.

– Jak to?

– Siedziałyśmy przy stoliku w kawiarni. Oj, dawno to było, dawno – zaczęła Bogna.

– Musisz wiedzieć, że jeszcze wtedy byłyśmy piękne i młode – wtrąciła Marysia.

– Taaak, teraz już tylko piękne jesteście –  uśmiechnęła się Jagna. – I co dalej?

– Siedzimy, gadamy, gadamy, siedzimy…

– Wiem, że długo możecie – zniecierpliwiła się Jagna. – I co dalej?

– Na stolikach stały świeczki. Kelner zapalił jedną, żeby było przyjemniej. I było…

– Dopóki nie zapaliła się serwetka na sąsiednim stoliku – przerwała Marysia. – A ja miałam w pucharku pyszne pistacjowe lody.  Nasza przyjaciółka zobaczywszy płomień niewiele myśląc chwyciła pełną szklankę…  i chlusnęła zawartością w celu ugaszenia ognia. I wiesz co się stało?

– No co? Prawidłowa reakcja – pochwaliła Jagna.

– Rozprysło się wokół z wielkim sykiem, bo w szklance była cola! Podniosłam się z krzesła, ludzie obok też odskakiwali ze strachu, z zaskoczenia… Bogna jakimś cudem, do tej pory nie wiem jak ona to zrobiła, znalazła się przy mnie, machnęła ręką po lodach, a one wylądowały na mnie!

– Jakie to było piękne widowisko! – śmiała się Bogna. – Uważam, że uratowałam lokal przed pożarem i jestem bohaterką.

– Może i jesteś, ale mnie oglądali jak małpę w cyrku. Nie mogłam się długo doprowadzić do porządku.

– Teraz jednak wyglądasz nad podziw porządnie i możesz się udać w celu… no, w celu zamierzonym… My dajemy ci błogosławieństwo na drogę, prawda, Jagna?

– Ależ naturalnie, dajemy, dajemy. Tylko! Żebyś nam wstydu nie przyniosła, nie mamy ochoty się za ciebie wstydzić –  Jagna wsparła przyjaciółkę.

cdn.

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Zapiski domowe 9 grudnia 2024

🍀W niedzielę z samego ranka zdzwonił telefon. Zawsze mam problem z odebraniem połączenia jeśli akurat coś  oglądam, albo czegoś słucham 🙁 Klikam, klikam i często się rozłączę a potem oddzwaniam. Tym razem się udało i chyba już wreszcie wiem co robić 🙂 Zadzwoniła opiekunka Franka z wiadomością, że w nocy były włamania w osiedlu. Złodzieje okradli kilka samochodów stojących na podjazdach, zabrali różne rzeczy znajdujące się przed domkami, uszkodzili auta, rozbili szyby chcąc dostać się do środka. Wydarzyło się to około drugiej w nocy. Sąsiedzi mają kamerki, więc złodzieje zostali nagrani, nawet z kilku miejsc. Ukradzioną zdobycz chyba przerzucali za ogrodzenie, tak myślę, żeby ukryć w krzakach a potem po łupy wrócić. Ktoś z sąsiedniego osiedla idąc z psem zauważył leżący przedmiot – to wiem z relacji sąsiadki. Panowie z osiedla, głównie poszkodowani, poszli śladami i znaleźli w zaroślach ukryte skradzione przedmioty. Złodzieje akurat wracali po łupy i rozpoczęła się akcja niczym na filmie.  Jeden sąsiad został przy odnalezionych przedmiotach, czterech pozostałych ruszyło za złodziejami. Policja, wcześniej już będąca w osiedlu, również wkroczyła do akcji, w rezultacie złodzieje zostali złapani i zakuci w kajdanki. Tak się rozpoczęła niedziela.

🍀Mam wszystkie tomy „Sagi o ludziach lodu” Margit Sandemo, odziedziczyłam po siostrze. Odkładałam przeczytanie na emeryturę, nie lubię czytać po kawałku, lubię od razu całość mieć pod ręką, więc czekałam aż nadejdzie pora, gdy będę miała tyle czasu, żeby czytać, czytać i czytać bez przerwy. Czas mijał, nigdy go nie było tyle, ile bym chciała, uciekał jak tylko on potrafi. Wyciągnęłam wreszcie  pierwszy tom, aż tu nagle na YT trafiłam na audiobooka! Zaczęłam słuchać i wciągnęłam się na amen 🙂 Fantastyczna lektorka, coś absolutnie niewiarygodnego, żebym ja, wzrokowiec, słuchała – widząc dokładnie to. co słyszę „przed oczami duszy mojej” – jednocześnie wykonując różne codzienne czynności! Jestem zachwycona po prostu 🙂

🍀Odżyła katedra Notre Dame odbudowana po strasznym pożarze. Wróciły wspomnienia z wycieczki, którą wymyślił MS, by spędzić Sylwestra w Paryżu na przełomie wieków. Byliśmy w katedrze, w której wręcz czuło się oddech minionych wieków, przytłaczającej ogromem i wspaniałością. Ciekawa jestem czy w tej odbudowanej też są takie odczucia, czy też zmieniły się wraz ze świadomością, że część jest zupełnie nowa.

… widoczna iglica, którą cały świat oglądał płonącą i walącą się w dół …

… przed katedrą …

… w tłumie oczekujących na wejście do katedry …

… trafił się ktoś, kto nam zrobił wspólne zdjęcie …

Był dzień sylwestrowy, przełom  wieków XX/XXI , lata 1999/2000, a za 22 dni będzie 2024/2025… W sumie dopiero co, a właściwie ćwierć wieku… No i czy nie mam racji z tym czasem? Robi z nami co chce i w żaden sposób nie da się zatrzymać. Pozostaje nam wykorzystywać każdą chwilę w jak najlepszy sposób, czyż nie mam racji?

Dziękuję za odwiedziny  i pozostawione słowa 💗 Szczęśliwego tygodnia wszystkim zaglądającym 💗🍀

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 16 komentarzy