Za chwilę wiosenne święta 🌞🐣🐰

Miałam u siebie Calineczkę przez kilka dni. Oczywiście w związku z tym nie byłam w stanie wykonać niczego ponad normę 😊 Normą zaś w tym przypadku staje się pilnowanie szkrabusi, która ma dziesięć pomysłów na minutę oraz babci D, która jest równie nieobliczalna. O ile Calineczce można przemówić do rozumu – w drugim przypadku jest to absolutnie niemożliwe i niewykonalne.

Robiłyśmy deser budyniowy na herbatnikach, makaron moja wnusia jadła na śniadanie, obiad i kolację z tą tylko różnicą, że na zmianę z cukrem,  z czekoladą, z żółtym serem. Udawało się w nią wmusić mleko, sokoliki futbolówki, dwa pierogi, serek truskawkowy i waniliowy oraz soczek z witaminami. Chodziłyśmy z Szilunią na spacery jeśli nie padało, coś w ogródku próbowałam robić, ale jej się szybko nudziło to co jej dawałam do roboty. Nieopatrznie obiecałam, ze ją obudzę rano gdy będę wychodziła z Szileczką, słowa dotrzymuję, więc przepadło i wstawała po piątej rano! Próbowałam ją zniechęcić, na próżno! Korzyść jednak była taka, że wieczorem padała i zasypiała szybciej niż zwykle, lecz wierszyki o Skitusiu, Sziluni i Franku musiały być w łóżku czytane.

W sobotę Duży zabrał córeczkę do domu, a ja złapałam katar, kaszel i męczę się okrutnie do dzisiaj. Nie robię w tej chwili specjalnych  świątecznych przygotowań, bo zwyczajnie czuję się osłabiona, lecz wcześniej przygotowałam już sporo produktów i zamroziłam, więc właściwie tylko rozmrozić i wykończyć przed przyjazdem dzieci. Zresztą myślę, że za dwa dni sobie z tym poradzę i nadrobię. Zaś teraz się lenię 🙂 to taki błogi stan 😃

Od niezrównanej naszej Magdy dostałam cudne dekoracje. Ona jest po prostu genialna i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej 😃

 ZDROWYCH 🌞 SZCZĘŚLIWYCH  ŚWIĄT WIELKIEJ NOCY 🐣 SAMYCH DOBRYCH CHWIL 🍀  PREZENTÓW OD ZAJĄCZKA  🐰 WODY W LANY PONIEDZIAŁEK 🐥 SPEŁNIENIA MARZEŃ 🐤 CUDOWNEJ WIOSNY 🌺 I W OGÓLE WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE 💗 życzę z całego serca wszystkim zaglądającym🌹

🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷🌷

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 12

Październik minął, nie wiadomo kiedy nadszedł listopad. Dopiero było Wszystkich Świętych, a już zaraz będzie połowa miesiąca. Naprawdę coś dziwnego działo się z tym czasem. Jeszcze nigdy tak szybko nie uciekał. Tak rozmyślała Inga próbując odnaleźć sen, który ją obudził. Sny mają to do siebie, że znikają kiedy tylko człowiek odzyska świadomość. Rzadko udaje się sen przywołać z powrotem, a jeszcze gorzej jest ze zrozumieniem znaczenia. Inga ostatnio przeczytała ciekawy artykuł na temat znaczenia snów. W jej przypadku jednak nie ma zastosowania sposób przekazywania informacji z innych wymiarów za pomocą sennych widziadeł. Skoro ona, Inga, ich nie pamięta oraz nie rozumie to jaki w tym sens? Jeśli ktoś chce jej coś przekazać, niech używa zrozumiałego języka i już.

Zakończywszy w ten sposób rozmyślania zerknęła na godzinę widoczną na wyświetlaczu komórki. Budzik stał po drugiej stronie łóżka, na szafce Feliksa. Bez okularów widziała tylko świetlną plamę, cyferek nie dała rady odczytać. Komórkę też musiała przystawiać blisko, do samego oka, żeby odczytać godzinę. Była piąta siedemnaście. Według czasu letniego byłoby już po szóstej, nic dziwnego, że rozległo się stukanie psich pazurków na schodach, a w chwilę później szczekanie Zorki. Widocznie któryś z osiedlowych kotów podszedł do okna wychodzącego na taras. Inga codziennie wsypywała kocią karmę do miseczki i wstawiała do  drewutni. Dopóki było ciepło okoliczne koty mogły same zdobywać pożywienie, teraz jednak z dnia na dzień zrobiło się zimno i na pewno smutno i źle było tym, które domów nie miały, nie mogły się przytulić i ogrzać.

Wstała z ciepłego łóżka, mąż spał, więc starała się poruszać bezszelestnie, żeby go nie obudzić. Niech śpi jak najdłużej, tylko we śnie może zapomnieć o problemach, zregenerować organizm. Po obudzeniu – koniec, rzeczywistość skrzeczy i tyle.

Cichutko przeszła do ciepłej łazienki. W sypialni było chłodno, spało się dobrze, lecz po obudzeniu chłód stawał się dotkliwie odczuwalny i przestawało być przyjemnie. Wszystko dlatego, że popsuł się grzejnik. Feliks na wszystkie znane sobie sposoby próbował go reanimować. Skończyło się na postawieniu trafnej diagnozy – zepsuł się programator. Należało go wymienić lecz pieniędzy na wymianę nie było. Kolejny powód do smutku i łez dla Ingi.

Próbowała za wszelką cenę zachowywać spokój. Na zewnątrz nawet jej się udawało pokazywać pogodną, spokojną twarz. Gorzej było w środku. Funkcjonowanie w bezustannym stresie i poczuciu zagrożenia musiało się odbić na stanie fizycznego ciała. Czuła się źle. Bolały ją stawy, kości, także mięśnie ostatnio zaczęły się dziwnie zachowywać, jakby ogłosiły strajk i nie chciały jej słuchać, nawet bolały bez powodu. Gdyby po zmęczeniu czy wysiłku fizycznym to byłoby zrozumiałe, normalne zjawisko. Ale bez powodu? Poza tym astma i sarkoidoza zmniejszały pojemność płuc i wydolność, serce łopotało coraz częściej niemiarowym rytmem, czasem sprawiało wrażenie, że się zmęczyło i chętnie przeszłoby w stan spoczynku. Z początku odczuwała przerażenie, wpadała w panikę, ale z czasem się przyzwyczaiła. Przemawiała do swego serca jak do samodzielnej, żywej istoty i chyba dochodziła z nim do porozumienia, bo przestawało się buntować i pracowało spokojniej. Do następnego razu. Powodów do przerywania  spokoju było aż nadto. Do zachowania teściowej przywykła, co nie znaczy, że chwilami nie czuła się doprowadzona do ostateczności, ale  szybciej niż dawniej wzburzenie jej przechodziło. Bezustannie martwiła się o Feliksa i jego zdrowie. Poza tym widmo zamieszkania pod przysłowiowym mostem prześladowało ją w dzień i w nocy. Próbowała to ukryć myśląc jednocześnie, że mąż posądza ją o brak rozeznania w sytuacji oraz o to, że ona nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia wiszącego nad nimi.

Ogólnie Inga miała wrażenie, że jej wytrzymałość wisi na bardzo cienkim włosku. Bez względu jednak na wszystko trzeba iść do przodu i zmierzyć się z kolejnym dniem.

– O matko, co za koszmarna baba – jęknęła na widok kobiety z lustra, po czym umyła twarz zimną wodą. Zakręciła grzywkę na wałek, nałożyła na twarz krem, który udało jej się kupić w aptece za pięć złotych bez grosza. Kredką poprawiła brwi, kontur oczu delikatnie też. Zdjęła wałek z grzywki, użyła mocnego lakieru, żeby jej nie opadała, włosy związała w kitkę. Noo, może być od biedy…Gdyby miała za co, skorygowałaby podbródek i trochę powieki, od razu byłoby lepiej. Nawet zupełnie dobrze… Stop! Nie idźcie tą drogą moje myśli! W tył zwrot! Na odpowiedni odcinek marsz! Czyli pomyśl, Ingo droga, co ty dziś na obiad zrobisz. Skup się na najbliższych chwilach i ani kroku do przodu, zrozumiano? Tak jest! – zasalutowała patrząc w lustro. Nawet się uśmiechnęła, lecz uśmiech szybko zniknął z twarzy widocznej w lustrze, kąciki ust znowu opadły. Idiotka  – można było odczytać z ruchu warg.

Po drodze do kuchni wypuściła psy do ogródka, wstawiła wodę na kawę. Wyjęła i schowała naczynia ze zmywarki. Woda się w tym czasie zagotowała, więc zalała sobie rozpuszczalną z Biedronki, z pianką, która najbardziej jej smakowała, wolała ją  od markowych kaw „dostanych” od Bogny. Z kubkiem podeszła do kuchennego okna. Pod ogołoconym już z liści bzem siedział białorudy kotuś.  Wciąż nie udawało się znaleźć dla niego domu. Aura do niedawna była łaskawa, jak na porę roku nawet bardzo, lecz właśnie jej łaskawość się skończyła i zrobiło się zimno oraz mokro. Noce spędzał u Patrycji, było to jednak coraz bardziej kłopotliwe, ponieważ koty sąsiadki poczuły się zagrożone przez intruza i doszło do walki, w wyniku której poturbowany został najstarszy kot. Sprytne futrzaki potrafiły otwierać drzwi zamknięte na klamkę więc, niestety, drzwi nie stanowiły dostatecznego zabezpieczenia. Okrywając się swetrem Inga wyszła na zewnątrz i dosypała kocich kulek do miseczki. Pogłaskała kotusia, który łasił się wyraźnie spragniony ludzkiej serdeczności.

Po południu rozpogodziło się niespodziewanie, nawet wyjrzało słońce, ustał wiatr. Zrobiło się wyjątkowo miło. I wtedy do Ingi zadzwoniła domofonem Kasia.

– Inga, nie widziałaś tego rudego kotusia?

– Widziałam. Dosypałam kulek do miski, wygłaskałam go i wyprzytulałam.

– A gdzie on jest? – do Kasi dołączyła Sabina.

– Nie wiem, rano to było.

– Chodź do nas, musimy go znaleźć. Szybko, odezwała się pani, która mówi, ze to jej kot! – relacjonowała Kasia.

– Poczekajcie chwilę, już idę, tylko buty założę…

Rozpoczęło się poszukiwanie kota, który akurat teraz zniknął, zdematerializował się, wcięło go i szukaj wiatru w polu. Korzystając z poprawy pogody dzieciaki osiedlowe wyległy na uliczkę i przyłączyły się do poszukiwań.

– Mój Łukasz zrobił kotusiowi zdjęcie, kiedy dwa tygodnie temu u mnie był – mówiła Kasia. – Wstawił gdzieś tam w internet i się odezwała kobitka, że go rozpoznała, jest prawie pewna, że to ich kot. Tych, co jadą. Łukasz dał jej mój numer i dzwoniła, że jadą. Nie wiem ile ich jedzie, ale wytłumaczyłam gdzie mają dotrzeć.

– O matko, jakbym chciała, żeby to była prawda – złożyła ręce Sabina. – Żeby wrócił do własnego domu.

– Najpierw to go trzeba odszukać – zauważyła przytomnie Inga.

– Żeby to był ten, żeby to był ten – powtarzała Kasia zaklinając rzeczywistość.

– Też bym chciała – powiedziała Sabina. – Nasz klimat nie sprzyja bezdomnym zwierzętom. Tym bardziej, że nasz kotuś nie jest dziki, jest wyraźnie udomowiony, przyjaźnie nastawiony do świata i ludzi.

W całym osiedlu, w sąsiednim również, a także na łące kot był poszukiwany przez trzy „ciotki” oraz  zaktywizowane dzieciaki.

– Jest! Jest! – Amelka wołała najgłośniej. – Ciociaaa! Znalazł się!!

– Całe szczęście – wykrzyknęła Kasia z radością biorąc kota na ręce.

Właśnie podjechał samochód, z którego wyskoczyła młoda, ładna dziewczyna z długimi włosami związanymi w koński ogon. Za nią wysiadła starsza od niej kobieta i młody chłopak.

– Tak, to on! – zawołała,  – zobaczcie, na pewno nasz Paskudek! – zwróciła się do towarzyszących jej osób.

Wyjęła telefon i pokazała zdjęcia, które ewidentnie przedstawiały tego właśnie kota.

– Ale dlaczego Paskudek? – skrzywiła się z niesmakiem Inga. – Przecież on jest cudny, to prędzej Przecudek.

Okazało się, że przyjezdne panie pracują w klinice weterynaryjnej i tam właśnie mieszka kotuś. Paskudek dlatego, że tak wyglądał kiedy do nich trafił w okropnym stanie, adekwatnie do nadanego mu imienia. Został u nich na zawsze, jako piękny kot witał pacjentów w recepcji, chodził sobie swobodnie wokół kliniki, nigdy się nie oddalał i nagle zniknął. Szukano go wszędzie, rozwieszano ogłoszenia w okolicy, zamieszczano informacje na portalach społecznościowych. Już właściwie nikt nie miał nadziei na odnalezienie kota gdy Łukasz zrobił zdjęcie i pani weterynarka – jak się okazało – zobaczyła zgubę.

– Skąd się wziął w miejscu tak bardzo oddalonym od miejsca zamieszkania? – zastanawiała się Alicja, która przybiegła zaalarmowana krzykiem córki.

– Myślę, że wskoczył do jakiegoś samochodu, usnął i nie zauważony dojechał aż do nas – powiedziała Sabina.

– To jest chyba najbardziej prawdopodobna wersja – zgodziła się pani weterynarka.

– Gdyby trafił do auta zwierzaczkowego pacjenta kliniki, na pewno zostałby odwieziony z powrotem. Jeśli jednak wskoczył do jakiegoś kuriera, a to nie zawsze są mili ludzie, ten go po prostu wyrzucił z auta natychmiast po znalezieniu. To by tłumaczyło zachowanie kotusia w chwili, gdy znalazłam go na ulicy – powiedziała Alicja.

Kiedy kot został rozpoznany i dzieciaki zrozumiały, że zniknie z osiedla – dopiero się zaczęło przedstawienie. Dzieci w płacz, szczególnie jedna z dziewczynek tonęła we łzach, co udzieliło się kilku pozostałym, nawet tym, które mówiły, że nie lubią kotów. Tak więc w uliczce zrobiło się zbiorowisko ludzi i ludzików dwojakiego rodzaju. Jedno rozpaczająco-szlochające, drugie – próbujące temu pierwszemu wytłumaczyć, że kot to nie zabawka, której się można z domu pozbyć kiedy się znudzi lub zacznie przeszkadzać. Panie z kliniki nie miałyby nic przeciw adopcji kota, ale musiałaby to być prawdziwa, odpowiedzialna i pełna adopcja, z wypełnieniem dokumentów i możliwością kontroli warunków w jakich kot żyje.

Niestety, taka adopcja w wypadku rodziny rozpaczającej dziewczynki nie wchodziła w rachubę. Tak więc mimo rzęsistych łez kotuś odjechał do swojego domu. Panie weterynarki tłumaczyły dzieciom, że mogą przyjeżdżać w odwiedziny, mogą adoptować kotki, bo jest ich dużo czekających na własny dom i rodzinę, ale muszą rodzice wziąć za kotka pełną odpowiedzialność.

– Słuchajcie, przestańcie już rozpaczać, bo przesadzacie – powiedziała Kasia. – Wokół jest wiele kotów potrzebujących pomocy i opieki. Nic prostszego jak je przygarnąć, a przynajmniej karmić i zrobić jakiś ciepły i bezpieczny kącik do spania.

– Jak ja się cieszę, że nasz kotuś wrócił do domu – powtarzała Inga. – Jak ja się cieszę!

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 11

Inga czekała z nadzieją na niedzielę. W soboty sprzątała, gotowała, prała, prasowała. Mieli umowę z dostawcą prądu, zgodnie z którą w weekendy prąd był tańszy. Robiąc to wszystko czekała na niedzielę. Feliks pracował przez cały tydzień. Czyli siedział w fotelu i gapił się  w ekran laptopa wciąż mając nadzieję, że tym razem wskaźniki pokażą mu dobrą drogę do wygranej. Kiedy trenował „na sucho” osiągał dobre wyniki utwierdzające go w słuszności postępowania. Niestety, w realu wygrana uciekała daleko. Trwało to od poniedziałku do piątku nie osiem godzin, tylko praktycznie przez cały czas.

Dlatego Inga czekała na niedzielę, bo w weekendy platforma nie działała.

Niestety, gdy przychodziła niedziela, po obiedzie słyszała jedno.

– Muszę się położyć – mówił mąż i szedł do sypialni, włączał muzykę i odpoczywał.

Miał przecież prawo, wymagał tego stan zdrowia…  Tylko czemu ona znów czuła żal i rozczarowanie? Liczyła na wspólne popołudnie, na czas spędzony naprawdę razem. Przecież przez cały tydzień starała się na to zasłużyć…

Dobra już, Inga, przestań się nad sobą rozczulać, karciła się w myślach. Przecież rozumiesz dlaczego tak jest. No dobra, odpowiedziała jej druga Inga siedząca wewnątrz niej, rozumiem. Ale dlaczego ja mam zawsze wszystko rozumieć? Bo co? Bo powinnam więcej widzieć i rozumieć jako kobieta z doświadczeniem? Mam się czuć jak wyrzucona za burtę życia, jak dziecko przez szybkę liżące cukierek i się na to godzić bez mrugnięcia okiem? Znów to wszystko nie dla mnie? Czy wciąż muszę udowadniać, że potrafię przetrwać w najbardziej skrajnych warunkach? Tylko komu i po co? Cholera!!!

Na dodatek stosunki między Feliksem a teściową, czyli jego własną matką, były już całkiem  nie do zniesienia. Matka działa na niego jak płachta na byka – myślała Inga mając wrażenie, że sama zaraz zwariuje. Biedak nie może się pogodzić, że stała się zupełnie innym człowiekiem, obcą istotą, z którą trudno wytrzymać, a porozumieć to już w ogóle się nie da. Kłamie przy tym jak najęta, co wciąż jej wychodzi doskonale. Do czego się dotknie – popsuje, zniszczy, z oka nie można jej spuścić, bo nie wiadomo co strzeli do chorej  głowy za pięć minut. Niby nie rozumie co się do niej mówi, nie słyszy, ale w tym szaleństwie jest metoda. Zełgać na poczekaniu potrafi, schować do kieszeni wędlinę, żeby po kryjomu dać psom też potrafi, a w oczy się wypiera, że nie dała, albo, że tylko trochę, albo „i co się stało”… Boże pomóż, spraw żebym nie dostała obłędu…

Zupełnie inny nastrój tworzył się w domu, kiedy do dziadków przyjeżdżała Honoratka. Dawniej często nocowała, teraz zdarzało się to sporadycznie. Po pierwsze była na tyle duża, że miała swoje sprawy, koleżanki, dziewczyńskie tajemnice, pierwsze sympatie. A poza tym potwornie dużo nauki. Przez cały tydzień lekcje, nawet po osiem dziennie, kartkówki, sprawdziany, jakieś tzw. projekty czy prezentacje z każdego przedmiotu. O szkolnych sprawach nastolatek najlepiej Indze  rozmawiało się z Kasią, ponieważ ona również miała wnuczkę w ósmej klasie.

– Inga, najchętniej bym Klarcię zabrała do siebie przynajmniej na tydzień, żeby się wyspała i nie musiała myśleć o szkole. Całkowity zakaz myślenia, żeby jej się szare komórki zregenerowały – powiedziała Kasia po wejściu do domu sąsiadki. – Przyszłam do ciebie odreagować, bo mnie normalnie szlag trafia na to wszystko.

– Cieszę się, że wpadłaś. Jak zwykle mam chandrę, ale to już u mnie stan chroniczny, więc nie należy się przejmować, trzeba przywyknąć i tyle. Z Honoratką mam tak samo.

– Jakby lekcji było mało to jeszcze religia w szkole zamiast w kościele, co wkurza mnie maksymalnie. Kosztem normalnych przedmiotów! Klarka wolałby mieć więcej lekcji biologii, jakoś jej teraz przypasowała biologia, coś mówi o medycynie choć przecież to jeszcze za wcześnie.  Teraz nawet mają klasówki z religii, oceny na semestr wliczane do średniej. Świetny sposób na obrzydzenie wartości prezentowanych przez taką  „prawie” wiarę.

– Na dodatek szerzoną przez osoby z duchowością najczęściej nie mające nic wspólnego, raczej kojarzące się ze średniowieczem oraz inkwizycją. I jak w takiej sytuacji dzieci mają wyrosnąć na normalnych, zdrowo myślących dorosłych? – dodała Inga.

– Właśnie, tylko wyjątkowo silne jednostki przeżyją szkolny okres bez uszczerbku na rozumie – skwitowała Kasia.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Szczawnicka willa „Wanda”

Wspominałam już o willi Wanda nad Grajcarkiem. Zachwycałam się za każdym razem kiedy przechodziłam obok. Musiała być imponująca, piękna w latach swej świetności,  po prostu marzenie. Ze smutkiem patrzyłam jak niszczeje, stoi biedna, samotna, opuszczona, w coraz gorszym stanie za każdym naszym pobytem. W Wikipedii jest opis, który skopiowałam i pokazuję tu, żebyście nie musieli szukać a mieli możliwość zapoznania się z historią.

🍀„Willa została wybudowana w dwudziestoleciu międzywojennym przez rodzinę Zachwiejów-Gawlak. Był to hotel pierwszej kategorii. Miał światło elektryczne. Pierwszą właścicielką była Maria Zachwieja, a nazwa willi pochodziła od imienia jej córki, Wandy. Projekt został zakupiony od hrabiego Adama Stadnickiego.

Willa słynęła ze świetnej kuchni prowadzonej przez kucharza z Francji. Jednym z licznych gości była tu często Tola Mankiewiczówna.

W czasie II wojny światowej willa stanowiła ważny punkt działalności ZWZ i AK. Rodzina Zachwiejów zaangażowana była czynnie w działalność ruchu oporu. Od grudnia 1939 roku dom był punktem zbornym i przerzutowym dla uchodźców. Wojciech Zachwieja (ur. 30 czerwca 1915 roku) po powrocie z kampanii wrześniowej wraz z bratem Janem (ur. w 1920 roku) byli kurierami, przeprowadzali uchodźców przez granicę na Węgry. Maria Zachwieja (ps. „Willa Wanda”) i jej córka Wanda (ps. „Mała Wanda”) były łączniczkami ruchu oporu.

26 listopada 1941 roku Gestapo aresztowało braci, ich matkę Marię i siostrę Wandę. Po przesłuchaniach w Palace w Zakopanem Maria Zachwieja trafiła do obozu koncentracjnego Auschwitz-Birkenau, a jej obaj synowie zginęli w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen: Wojciech 23 lipca 1942 i Jan 3 września 1942 roku. Siedemnastoletnia Wanda, po trzyipółmiesięcznych torturach w siedzibie Gestapo w Zakopanem wróciła do domu w Szczawnicy.

Od 1942 roku znajdował się tu szpital zakaźny prowadzony przez Zbigniewa Kołączkowskiego.

Po wojnie willa „Wanda” została upaństwowiona. Maria Zachwieja wróciła z obozu do nieswojej już willi. Przez pierwsze dwa lata po wojnie w willi funkcjonował Fundusz Wczasów Państwowych, a w roku 1947 jej przeznaczenie zostało zmienione na ośrodek zdrowia. W 1998 roku willa wróciła do spadkobierców właścicieli. Wymaga generalnego remontu, aby mogła być dalej użytkowana.” 🍀

Podczas ostatniego pobytu w moim ukochanym miasteczku z wielką radością zauważyłam, że coś się dzieje wokół Wandy. Otóż prace remontowe zostały rozpoczęte i piękna willa odzyska swą świetność jak mniemam. Ucieszyłam się jak głupia! Rzeczywiście jak głupia, przecież to nie moje, ja nic do Wandy nie mam, ale się cieszę 😃Zamieszczałam już na blogu filmik z YT o starych szczawnickich domach.  Tam pokazana jest Wanda z drona, czyli widać to, czego bym z ziemi nie zobaczyła. Odszukałam filmik, żebyście mogli popatrzeć na Wandę z lotu ptaka –  https://www.youtube.com/watch?v=lF9QX2ktyO4&t=180s

Poniższe fotki zrobiłam właśnie ostatnio. Wyczytałam też, że remont robi właściciel pięknego obiektu postawionego obok, którego zdjęcie jest jako pierwsze w poprzednim szczawnickim wpisie    https://annapisze.art/?p=6727

Z tego faktu akurat „mam radość”, bo miło patrzeć jak coś rośnie i się rozwija, natomiast smutkiem napawa obraz zniszczeń w miejscach „odzyskanych” przez kogo innego. Napiszę o tym też, robiłam specjalnie zdjęcia, żeby pokazać.

Tu wcześniej pisałam o Wandzie  https://annapisze.art/?p=2066

Wanda w remoncie …

Kończę, słyszę babcię D.  hałasującą w swoim pokoju, wczoraj nam nieźle dała popalić 🙁 Straszna jest choroba odbierająca człowiekowi wszystko – pamięć, zdrowie, poprzednią osobowość, charakter, osiągnięcia całego długiego życia (92 lata)…  Tak więc – obyśmy zdrowi byli – czego nam wszystkim  życzę. Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 🌞🌞 🌞

Na szczęście – cudowne pieski z Ducha 💗

💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗

Pięknego weekendu 🍀🌞🌷

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 13 komentarzy

„Babie lato i kropkla deszczu” – 10

W portmonetce Ingi zostało sto złotych i jeszcze coś powinno być w kosmetyczce, do której  wrzucała złotówki jeśli kasjerka wydała jej jakieś w Biedronce.  Ze łzami w oczach wyjęła zeszyt, w którym zapisywała wszelkie wydatki. Jest dopiero szósty, a jej zostało sto złotych! Żeby choć jedną niepotrzebną rzecz kupiła! Nie! Kupuje tylko to, co najpotrzebniejsze i niezbędne, podstawowe środki czystości, jedzenie. I też żadnych rarytasów tylko to co najtańsze, czymś przecież trzeba zapchać żołądki bez względu na skład chemiczny produktów. Żeby nie jeść wyłącznie sztuczności, trucizn, chemii – sama robi jak najwięcej, piecze, smaży, gotuje, miesza składniki tak, żeby było więcej jedzenia.  Kotlety mielone na przykład składają się głównie z namoczonej bułki (albo chleba), cebuli i przypraw, drobiowego mielonego mięsa jest odrobina. Gdyby nie było wcale to Feliks powiedziałby, że nie będzie jadł. Inga już od dawna próbuje przestawić męża na jedzenie w wersji vege, ale bez skutku. Natomiast wiele potraw bezmięsnych już jadał, tylko bez szyldu „vege”, natomiast pod hasłem „wypróbowałam nowy przepis” i udaje się. Ale jak przez dziewiętnaście dni utrzymać dom za sto złotych? Tego naprawdę nie wiedziała. Popłakała się zliczając rachunki. Zaraz zaczęła dyskretnie wycierać oczy, żeby mąż nie zobaczył i się nie zdenerwował. Nie wolno mu się denerwować… A w tym miesiącu czterysta złotych poszło na wizytę Feliksa u specjalisty. Sto czterdzieści wydała na swoją dentystkę, w związku z czym miała wyrzuty sumienia. Oczywiście wiedziała, że kompletnie bez sensu, że musiała ząb naprawić, ale wyrzuty miała i już!  Podniosła się i poszła do kuchni przesmażyć cztery jabłka, które leżały w koszyczku. Zrobi z nich nadzienie do naleśników, taki będzie dzisiaj obiad. Spojrzała przez okno i zobaczyła teściową przy drewutni…

Po chwili zła jak osa trzymała w rękach kolorowe worki do segregowanych śmieci, które zostawiała firma odbierająca odpady. Potrząsała nimi i wyglądała jakby miała pęknąć na tysiąc kawałków.

– Szlag mnie zaraz trafi. Nie wytrzymam, łeb cholerze ukręcę któregoś dnia, naprawdę nie wytrzymam z wariatką. Przynajmniej mnie wsadzą i do końca życia będę miała święty spokój –  miotała pod nosem takie słowa i jeszcze inne różne przekleństwa wysypując na bruk całą zawartość żółtego worka na plastik, metal i papier. Teściowa wiadro liści z ziemią i piaskiem wsypała do środka. Wszystko namokło, ubrudziło się, upaprało błotem. Każdy wrzucony tam przedmiot uprzednio przez Ingę umyty a przynajmniej wytarty, żeby mniej śmierdziało ludziom pracującym w sortowni, musiała ponownie wziąć do ręki i chociaż wytrzepać .

– A ty co?  W Kopciuszka się bawisz czy skarbów szukasz? – usłyszała głos sąsiadki.

– Nie wytrzymam za chwilę. Widzisz co ona znowu zrobiła? Uduszę babę albo otruję i wreszcie będzie święty spokój.

– Jak ja cię rozumiem – powiedziała Kasia ze współczuciem. – Nikt cię tak dobrze nie zrozumie. Ja dotąd nie mogę uwierzyć, że jak coś położę to nie zginie i nie odnajdzie się na przykład w szafie teściowej. Wszystko zanosiła do siebie i chowała w różnych dziwnych miejscach, Wpadłabyś na to, żeby etui z komórką  przypiąć szpilkami od środka do abażuru stojącej lampy, a potem godzinami szukać wmawiając, że jej ukradziono? Oczywiście znacząco patrząc na mnie. Chwilami już sama zaczynałam wierzyć, że mam świra.

– Oj Kasiu – westchnęła Inga. – Ty miałaś podwójne przeżycia. Najpierw z tatą, potem z panią Wacią. Jak ty to przetrwałaś to ja nie wiem, bo ja już nie wyrabiam.

– Widocznie na to zasłużyłam. A ty patrz z dystansem, musisz go w sobie wyrobić. Ona nie robi tego świadomie przeciw tobie. To tylko choroba.

– Przecież wiem. Wciąż tak mówię Feliksowi, on to gorzej znosi niż ja. Dla niego cała sytuacja jest bardziej bolesna i niebezpieczna dla zdrowia.

– Pewnie, to przecież jego matka, nie twoja. A po zawale powinien mieć spokój i unikać stresu.

– Ale tak się żyć nie da. To jest niemożliwe! Osłaniam go przed nią, staram się brać na siebie jej ataki, ale chwilami nie daję rady, wysiadam. Bo i mnie szlag trafia, nie potrafię się pohamować.

– I tak cię podziwiam, że jakoś sobie radzisz w tak trudnej sytuacji. Chodzi mi o całokształt, o mądrości, w cudzysłowie oczywiście, wielkich tego świata. Tu też cudzysłów jest niezbędny. Przecież wiem co się dzieje, nie jestem ślepa ani głucha. Znaczy całkiem, bo częściowo jestem – uśmiechnęła się do Ingi. – Dla mnie jesteś bohaterką.

– Mów mi  tak jeszcze – blady uśmiech zaczął rozjaśniać zachmurzoną twarz Ingi. – Muszę ci podziękować, żeś tu przyszła, bo mi lepiej.

– Najgorzej, gdy się człowiek w tych swoich emocjach zamknie. One się w środku kłębią, gotują, wreszcie wybuchają nie wiadomo kiedy, najczęściej w sytuacji zupełnie nieadekwatnej do siły wybuchu.

– Masz rację. Miałam w tej chwili ochotę zrobić jej coś złego, chociażby ten duży kosz wsadzić na łeb.

– I oczywiście byś tego nie zrobiła.

– Oczywiście.

– Teraz przy śniadaniu słodkim głosem powiesz z troską: mamo, nie rób nic w ogródku, bo się zmęczysz i będzie cię bolało serce.

– Jakbyś we mnie siedziała.

– Przerabiałam cały mechanizm od a do zet setki razy.

– Naprawdę bozia cię tu przyprowadziła.

– Nie, psica – uśmiechnęła się Kasia.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Bożenom i Krystynom 🍀🌺🌷

 Bożenom i Krystynom życzę spełnienia marzeń i wspaniałego świątecznego  dnia🌹

…🍀 najlepsze życzenia 🍀 …

🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀

Pogoda wiosenna kusi do wychodzenia na zewnątrz. Ptaki śpiewają, jakiś jeden śpiewał przez nockę całą jakby już maj nadszedł. Może się biedakowi coś pomyliło albo się niespodziewanie zakochał, stąd takie trele 😊 Piwonie wychodzą z ziemi, tulipany już wyszły w niektórych miejscach, takich bardziej nasłonecznionych, są całkiem dużych rozmiarów. Jesienią dokupiłam nowe, posadziłam i jestem ciekawa jak zakwitną. Znalazłam jednego krokusika! Babcia D. jeszcze do ogródka nie wychodzi i dlatego liliowy krokusik kwitnie 😉

Zrobiłam nową pastę do chleba – z tuńczyka z puszki, dwóch jajek na twardo startych na drobnych oczkach, kawałka sera żółtego też utartego  (pozostał  z wczorajszej tarty, całego nie zużyłam), czerwonej cebulki pokrojonej w drobną kostkę, czosnku przepuszczonego przez praskę. Do tego oczywiście sól, pieprz i trochę majonezu, by się zlepiło wszystko razem i dało się tym smarować chleb.

… pasta ze szczypiorkiem „urośniętym” w słoiku …

Trafiłam w mojej Biedronce na świeżutkie boczniaki. Były cztery opakowania więc czym prędzej wrzuciłam je do koszyka i oddaliłam się z miejsca w obawie, że ktoś mi zabierze 😃 Pokroiłam je w kostkę (mnie więcej), wrzuciłam na patelnię na masło klarowane, dusiły się tam do miękkości. W międzyczasie pokroiłam cebulkę i dołożyłam do patelni (plus sól, pieprz, granulowany czosnek). Część wykorzystałam jako nadzienie do tarty z gotowego ciasta francuskiego (na wierzchu był ser żółty, czerwona papryka), z reszty usmażyłam pyszne placki (albo kotlety szarpane). Jakby nie nazwać – dawno nic mi tak nie smakowało, więc dokładnie powiem jak zrobiłam.  Do miski wsypałam płatki owsiane, bułkę tartą, vegetę, cebulkę pokrojoną w kostkę i wbiłam jajka. Wymieszałam wszystko i tak sobie stała owa masa. Następnie pozostałe boczniaki (te uduszone z cebulką już wystudzone) przełożyłam z patelni do miski i wyrobiłam całość. Dosypałam jeszcze trochę bułki, żeby masa była ściślejsza i łyżką wkładałam na rozgrzany olej „rozklapując” na cieńsze. Smażą się szybko. Wyszło coś wspaniałego (wg mego gustu) i do obiadu i do chleba. Uwaga! Ostatnia wiadomość – MS powiedział, że pyszne 😂

… tarta wyszła bardzo smaczna, podpiekłam najpierw spód i to była dobra decyzja 👍 kotletom nie robiłam fotki, wszystkie wyglądają tak samo…

Pieski z Ducha 💗

Dziękuję za odwiedziny 🙂  za pozostawione słowa i życzę spokoju, dużo radości oraz pięknej wiosny 🌷🌞🍀

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 9

Niedługo po wieczorze w spędzonym w „Filiżance” Jagna obudziła się o poranku i zauważyła, że słońce zagląda do pokoju przez lekko rozszczelnione listewki żaluzji. Zdziwiła się, dotąd nie zauważyła jak to ładnie wygląda. Jeszcze bardziej zdziwiona była, iż nie czuje zmęczenia ani ogólnego zniechęcenia jak do tej pory. Przeciągnęła się niczym zadowolona kotka i energicznie odrzuciła na bok kołdrę. Wstała, odkręciła żaluzje i spojrzała przez okno. Wychodziło na wschód więc dlatego cały pokój zalała jasność słonecznego blasku. Aż zmrużyła oczy. Kilka głębokich oddechów, szybka toaleta i zeszła na dół. Matka już krzątała się po kuchni

– A cóż to dzisiaj z ciebie taki ranny ptaszek? – spytała zdziwiona widokiem córki. – Stało się coś?

– Dlaczego? – zapytała wesoło Jagna. – Dlaczego miałoby się coś stać?

– A dlatego, że odkąd rozstałaś się z firmą, nie wstałaś tak wcześnie. Ani jeden raz.

– Widocznie już odreagowałam firmowe przeżycia, przynajmniej częściowo. Obudziłam się w dobrym nastroju, zauważyłam po raz pierwszy od dawna, że świat jest piękny i mam ochotę żyć.

– To mi się podoba, córeczko ty moja kochana. Bardzo mi się podoba.

– I jeszcze mam ochotę na kawę – uściskała matkę. – Tak pachnie, że oparcie się jej aromatowi jest ponad moje siły, nie dam rady choćbym chciała.

– Ale nie chcesz, przecież parzę najlepszą na świecie.

– Dla ścisłości: nie ty lecz ekspres, ale niech ci będzie.

– Tata twierdzi, że najlepszą parzę ja i mnie ta wersja odpowiada – podsumowała Sabina stawiając przed córką kubek z kawą.

– Dziękuję, to jest prawie raj na ziemi – zamknęła oczy i z błogim wyrazem twarzy wdychała aromat. – A wiesz, mamo, że jak byłam młoda…

– Oho, staruszka się odezwała.

– No, dużo młodsza w każdym razie. Marzyłam, żeby stać w knajpie za barem. Tak jak na westernach.

– I użerać się z pijakami?

– Ja wtedy nie wiedziałam co to prawdziwy pijak, jeszcze się z czymś takim nie zetknęłam.  A teraz to bym sobie z każdym poradziła.

– Jaka odważna ta moja córcia – pogładziła Jagnę po głowie. – Na razie poradź sobie ze śniadaniem, chcesz teraz?

– Nie, dzięki. Wypiję kawę i, wiesz co, wyjdę z Zadrą. Nie byłaś z nią jeszcze?

– Nie, tylko ją na chwilę wypuściłam do ogródka.

– To ja się z przyjemnością przejdę.

Sabina z zadowoleniem patrzyła na córkę. Jagna założyła suni szelki, przypięła smycz i wyszły z domu. Jakby zupełnie inna Jagna wstała z łóżka – pomyślała, jakby ją w nocy coś odmieniło. Albo ktoś…

Zadra z Jagną, właśnie tak a nie odwrotnie ponieważ to Zadra prowadziła – wyszły tylną furtką z osiedla na łąkę. W słoneczny poranek było tu pięknie bez względu na porę roku.

Jak to możliwe, że przez tyle czasu nie dostrzegałam nic pięknego wokół siebie, nie widziałam niczego poza tą czarną dziurą, która tkwiła we mnie, w środku? – Myślała tak  rozglądając się z zachwytem jakby pierwszy raz w życiu przeżywała złotą jesień. Spuściła Zadrę ze smyczy pewna, że sunia nie odbiegnie daleko pilnując, by Jagna nie zniknęła jej z oczu.

Zadra doceniała dom, który teraz miała, obdarzając miłością wszystkich domowników i okazując przywiązanie na każdym kroku. Co przeżyła wcześniej – nie wiadomo, nie umiała opowiedzieć o przeszłości. Za to w czasie teraźniejszym wspaniale komunikowała się z opiekunami. Wprost nie do uwierzenia było, jak potrafiła sygnalizować  swoje potrzeby. Intonacją głosu, zachowaniem, spojrzeniem mówiła o co jej chodzi. A „zasób słów” i skala wydawanych dźwięków, którymi dysponowała – były imponujące.

Do nowej rodziny trafiła dzięki Kasi, którą przyjaciółka Dorota zmobilizowała do szukania domu dla suni. Jagna czuła coś w rodzaju oszołomienia od czasu, kiedy uświadomiła sobie iż nie miała pojęcia (bo i skąd), że najbliższa sąsiadka mamy (a więc i jej) jest zaprzyjaźniona z tak niezwykłym gronem ludzi jak Teresa Olszyńska i Dorota Brzozowska. I jeszcze, że ma w domu Zadrę, suczkę znalezioną i przygarniętą przez owo zacne grono, a konkretnie przez szwagierkę Doroty, Aldonę Jabłońską, z którą wspólnie prowadziły sklep internetowy oferujący ręczne wyroby tekstylne i nie tylko, niepowtarzalne, indywidualne, dzieła sztuki po prostu, projektowaną przez siebie odzież zdobioną między innymi techniką batikową. Jagna nieraz wchodziła na internetową stronę sklepu, z przyjemnością i podziwem oglądała oferowane modele. Na zachwycie się kończyło ponieważ w pracy obowiązywał mundurek – elegancki kostium. Po pracy – po pierwsze miała mało czasu i mało siły i po powrocie do domu nic już jej się nie chciało, a po drugie – na „po domu” miała aż nadto ciuchów, nowe nie były jej potrzebne.  Ale zaraz… przecież teraz kostiumy mogą sobie odpoczywać w szafie, a ona może ubierać się we wszystko w co tylko będzie chciała. Sprawiła jej ta myśl dużą przyjemność. Postanowiła, że zamówi sobie jakiś zwariowany ciuch. A co!

Od Bogny dowiedziała się, że i Dorota i Aldona mieszkają w domu typu bliźniak ukrytym w lesie, na jakiejś wsi pod Warszawą, niedaleko Mińska Mazowieckiego. Przy okazji innych zajęć prowadzą dom tymczasowy dla bezdomnych psiaków. Przygarniają, przygotowują do adopcji, by oddać je do nowej, kochającej rodziny. Pomaga w tym synowa pani Kasi, psia behawiorystka.

Zadry nie trzeba było do niczego przygotowywać. Sunia okazała się cudowna, od pierwszej chwili natychmiast przylgnęła do nowych opiekunów. Wcześniej Kasia przekonała Sabinę, że ma odpowiednie warunki, więc może sunię przygarnąć. Sabina przekonywała męża tak długo, aż odniosła sukces. Wtedy Kamil,  młodszy syn pani Kasi, z żoną i córką przywieźli Zadrę. I Jagna i mama nie mogły się doczekać  nowej mieszkanki, nowej członkini rodziny. Na wstępie zobaczyły miodowe oczy patrzące z niepokojem.

To było niedługo po poznaniu Bogny, teraz Jagna uśmiała się na wspomnienie pewnej  sceny. Bogna przyszła zobaczyć nowego mieszkańca osiedla, nie wiedziała jeszcze, że to sunia, słyszała po prostu o psie.

– Anatol! – zawołała Sabina – Anatol, chodź tu…

– Anatol to ten twój pies? – spytała Bogna.

– Nie, ojciec – odpowiedziała Jagna wywołując wybuch śmiechu u wszystkich obecnych.

Na początku pobytu w nowym domu sunia jadła wszystko i szybko, wciągała karmę jak odkurzacz. Była wygłodzona i jadła na zapas, żeby się najeść przed następnym okresem głodu i chłodu. Tak na wszelki wypadek, przecież nie wiedziała co ją czeka.

– Zadruniu, Zaderko kochana, już nikt cię nigdy nie skrzywdzi, nikomu cię nie oddamy, nie musisz się niczego bać – tłumaczyły suni.

Ona jednak się bała. Gwałtownego ruchu, podniesionej ręki, kija od szczotki, którą ktoś zamiatał. Musiała takim kijem oberwać, bo miała guz na żebrach. Może była bita, może kijem odganiali ją ludzie od domostw kiedy prosiła o jedzenie. Dobrze się czuła w samochodzie, może często jeździła. Może ją ktoś z auta wyrzucił, może się zgubiła i nikt na nią nie czekał, kiedy wróciła na miejsce. Reagowała natychmiast na hasło „wracamy” jakby obawiała się, że zostanie i znów będzie się błąkała bez jedzenia, bez swego stada, bez rodziny, zziębnięta, zmoknięta i sama.  Teraz wyglądała aż za dobrze, ale jak odmówić jedzenia suni, która zaznała głodu? Nie rzucała się już na jedzenie, sucha karma stała w misce, żeby Zadra wiedziała, że w każdej chwili może się poczęstować. Mokre jedzenie dostawała po wieczornym spacerze.

Pokonawszy zarośnięty kawałek łąki wąską wydeptaną ścieżką Zadra z Jagną doszły do lasku. Jagna przypięła suni smycz pamiętając o ostrzeżeniu mamy. W pobliżu osiedla widywano stado saren. Spłoszone przez psa mogłyby rzucić się do ucieczki ulegając panice i pokonując przestrzeń oddzielającą lasek od ludzkich siedzib wyskoczyć na jezdnię. Już kilka biednych zwierząt zakończyło życie w ten sposób.

Między drzewami przeszły do budowanego osiedla przy ulicy Cichej Łąki. Jagna zainteresowała się, popatrzyła na rozpięty bilboard reklamowy przedstawiający ukończoną już budowę. Ładnie – jak to na obrazku – wyglądały segmenty oraz niewysokie bloki mieszkalne. Jagna zaczęła poważnie myśleć o znalezieniu jakiegoś kącika dla siebie. Lecz nie, to nie było miejsce dla niej – zbyt dużo budynków ciasno ustawionych, ściśniętych na małej przestrzeni. Nie, zdecydowanie nie. Nie miała nawet chęci wchodzić na stronę dewelopera, żeby dokładniej przejrzeć ofertę.

Poszły dalej ulicą Polną, która – pomyślała Jagna – powinna zmienić nazwę na Dziurawą, albo, w zależności od pogody, Błotnistą lub Zapyloną. Znalazły się w Chyliczkach.  Szerokim poboczem ruszyły w stronę Piaseczna, szły przed siebie, potem skręciły w Przesmyckiego. Jagna miała zamiar dojść do Julianowskiej lecz po prawej stronie ujrzała coś w rodzaju prawdziwie polnej dróżki. Odczytała nazwę.

– Szumnie się nazywa: Książąt Mazowieckich  – powiedziała do swej towarzyszki. – Wygląda, jakby książęta nie byli w dużym poważaniu u nazywacza ulic – sunia podniosła łepek i spojrzała pytająco. – Idziemy, maleńka, idziemy przez te „książęta” – pogłaskała czarne kudełki.

Skręciły. Krótki to był odcinek. Widoczne samochody poruszające się po Okulickiego wyznaczały koniec uliczki, właściwie dróżki. Po lewej stronie, tuż przy samej dróżce  stanowiąc jednocześnie naturalną  granicę czyjejś własności rosły krzaki, zarośla, stare pnie wierzb takich prawdziwie polskich, rosochatych. Powinny rosnąć nad jakąś rzeczką, albo przynajmniej sadzawką czy w ogóle nad jakimkolwiek zbiornikiem wodnym. Jagna pomyślała, że po deszczu uliczka z pewnością w części przylegającej do Przesmyckiego takowym zbiornikiem się staje. Za drzewami widać było pole, wyraźnie uprawne, dom za płotem, psy ujadające na widok przechodzącej Zadry. Dalej rosły drzewa owocowe i stał koń! Prawdziwy, normalny koń pasący się na trawie między drzewami. Natomiast po prawej stronie – i tu spotkała Jagnę kolejna miła niespodzianka lecz innego rodzaju. Jakimś cudem został wybudowany, wciśnięty w przestrzeń między istniejącymi domami, apartamentowiec o  nazwie Książęcy Zakątek.

– Takie apartamenty jak ulica, widzisz Zaderko? – skomentowała Jagna nazwę.

Zadra spojrzała na swą towarzyszkę najwyraźniej nie zainteresowana jej słowami lecz zapachem przywianym przez wiatr od strony konia. Jagna przyglądała się budynkowi z coraz większym zainteresowaniem. Wysoki na dwa piętra miał kilka jakby skrzydeł równoległych do uliczki zespolonych ze sobą łącznikami. Kiedy się lepiej przyjrzała doszła do wniosku, że ma kształt litery U. Sporo lokali jeszcze nie zasiedlonych czekało na właścicieli. Balkony zachęcały do ukwiecenia i uczynienia z nich miejsc odpoczynku. Nieduży teren przed budynkiem był uporządkowany, posadzono roślinki.

– Ale gdzie tu postawić samochód? – zastanowiła się Jagna.

Zadra spojrzała na opiekunkę i machnęła ogonkiem. Szczeknęła jakby coś chciała powiedzieć. W tej samej chwili otworzyła się brama i Jagna zobaczyła samochód wyjeżdżający z podziemnego garażu. Sunia jeszcze raz szczeknęła.

– Chcesz mi powiedzieć, że zrozumiałaś o co pytam i odpowiedziałaś? O nie, nigdy w takie coś nie uwierzę. Wiem, że jesteś bardzo mądra, ale bez przesady.

Zadra słuchała przekrzywiając główkę, znów szczeknęła i Jagna miała wrażenie, że chciała machnąć łapką na jej gadanie. Odwróciła się w drugą stronę i ruszyła w stronę domu. Znała drogę, przecież często chodziła tą trasą z Sabiną i Anatolem. Jagna ruszyła za sunią, przeszły na drugą stronę ulicy bez przeszkód, trafiła im się przerwa w ruchu pozwalająca na bezpieczne pokonanie jezdni. Potem łąką wróciły na osiedle i do domu.

– Jak wam się udał spacer? Długo was nie było – przywitała je Sabina.

– Super, prawda Zadruniu? – uśmiechnęła się Jagna odpinając smycz i uwalniając sunię od szelek. – To był spacer krajoznawczy, odkryłyśmy nową drogę, to znaczy ja odkryłam, bo Zadra wyglądała jakby trasę znała bardzo dobrze. Mamo, ale wiesz co,  najbardziej mi się podobał dom, budynek na ulicy, tfu, uliczce, uliczusi, dróżce Książąt Mazowieckich, taki nowy,  z czarną płytką…

– Wiem – powiedziała rozbawiona matka. – Trudno to coś nazwać ulicą. My mówimy, że idziemy Książętami i już. Budynek widziałam, zdziwiłam się trafiwszy tam po raz pierwszy, bo jakby z nieba spadł, zupełnie nie można było się spodziewać takiej budowli w tym konkretnym miejscu, zaskoczenie zupełne.

– Mamo, wiesz co powiem? Coś mi się tam spodobało. Rano poszłyśmy najpierw za lasek, Tam gdzie budują nowe osiedle obok starego, tego, o którym wy też myśleliście, kojarzysz?

– Oczywiście, że tak.

– Tam mnie nic za serce nie chwyciło. A tutaj jakoś tak…

– Oj córciu, córciu – westchnęła Sabina. – Rób tak, żeby tobie było dobrze. Na nas się nie oglądaj.

– Skąd wiesz? Najpierw mi się spodobało, o tym dopiero później pomyślałam…

– O czym pomyślałaś?

Anatol dołączył do swoich dziewczyn. Żartował, że jest absolutnym rodzynkiem, jedynym przedstawicielem płci męskiej w całym domu, wszak Sabina, Jagna i Zadra to kobiety, więc jemu się należą specjalne względy.

– Pomyślałam… że podobał mi się spacer krajoznawczy z Zadrą. Częściej będziemy się wypuszczać na takie wypady, jeśli tylko pogoda pozwoli.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Siódme urodziny bloga 🍷🎂🍀i Duch Leona 🐕‍🦺🐕🐶

Nie zapomniałam o rocznicy tylko nie miałam kiedy zająć się obchodami. Calineczka była przez jeden weekend po czym oświadczyła, że przyjedzie w następny czwartek i już. Dyskusji nie było, babcia z dziadkiem uszczęśliwieni (i wymęczeni oczywiście), zadowoleni, że szkrabusia tak dobrze się u nich czuje 😃 Wera wpadła na chwilę, więc w ogóle pełnia szczęścia. Calineczka zaskoczyła babcię czytaniem. Tak, czytaniem 😃 Bajeczek u nas pod dostatkiem, wzięła więc kilka i mozolnie składając litery czytała zupełnie przyzwoicie jak na dziecko, które do szkoły jeszcze nie chodzi.  Niby zerówka (przedszkolna w jej przypadku) to początek nauki, ale postępy babcię zdumiały. Wieczorem więc dla odmiany Calineczka czytała babci. Potem oczywiście zgodnie z tradycją babcia Calineczce czytała wierszyki z bloga i krasnusia wreszcie usypiała po dniach pełnych wrażeń.  Babcia oczywiście też padając natychmiast 😂 Przed uśnięciem wnusia powiedziała, że chce być w Leniwii, bo tam się nic nie robi, zajada słodycze i ogląda bajki. Stąd się wziął wierszyk o Leniwii, który wymyśliłyśmy na drugi dzień.

Rozpoczęłam przygodę blogową dwudziestego siódmego lutego roku dwa tysiące siedemnastego, a teraz jest siódma rocznica 😊 To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Absolutnie i zdecydowanie. Normalnie się dowartościowałam! Prezentując swoje dyrdymałki otrzymuję od Was słowa tak budujące, że aż nie wierzę! Dziękuję baaardzo, baaardzo serdecznie, dzięki nim chce mi się żyć i działać w chwilach, kiedy czasem opadają ręce w zetknięciu z rzeczywistością. Ten mój blogowy kącik stał się taką odskocznią, ciepłym miejscem odwiedzanym przez fajnych ludzi 💗

Dzień wcześniej czyli dwudziestego szóstego lutego minęły cztery lata odkąd całkiem przestałam jeść mięso (jedynie ryby jeszcze czasem). Wcześniej przez całe dziesięciolecia nie jadałam ssaków (bo nie jestem kanibalem), teraz i ptaków nie jem z czym jest mi bardzo dobrze.

Herbaty i kawy już nie słodzę, ale ostatnio spróbowałam mlecznych kanapek kupionych Calineczce, na swoją zgubę 😉 Tak mi zasmakowały, że pożarłam wszystkie i jeszcze dokupiłam… No nie, tak nie może być. Postanowiłam, że nie kupię więcej, natomiast zamiast kasę wydać na słodycze dla siebie wydam je na wsparcie Fundacji Duch Leona, tak na początek.

Pomyślałam też, że na YT im więcej jest wyświetleń filmików z Ducha, tym większą Fundacja może odnieść korzyść i w ten sposób może uda się wspomóc psy z Ducha, ciężko doświadczone przez życie, skrzywdzone przez podłych, złych albo tylko głupich ludzi, wszystko jedno, rezultatem jest okrucieństwo w stosunku do niewinnych istot.  Myślę sobie, że jeśli tu pokażę psiaki, a Wy będziecie klikać, oglądać i udostępniać dalej to wspólnie pieskom pomożemy. Może się mylę, ale taki pomysł przyszedł mi do głowy.

Cudowne pieski z Ducha niech Wam przyniosą dobre myśli i dobre uczucia 💗💗💗

Wspaniałego weekendu wszystkim obecnym życzę i dziękuję za odwiedziny w moim kąciku 🍀🌞

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 24 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 8

Jagna nie potrzebowała dużo czasu na ubranie się doFiliżanki”. Wciąż rozkoszowała się możliwością codziennego noszenia wygodnego stroju bez obowiązkowych szpilek i kostiumów. Wskoczyła w wąskie czarne dżinsy, założyła koszulę w czarno-złoto-turkusowe esy floresy, zapięła szeroki czarny pasek podkreślający talię. Do tego krótkie złote botki na szerokim niskim obcasie, jasne włosy w kucyk na czubku głowy i gotowe. Bogna z zachwytem przyjrzała się przyjaciółce.

– O wiele lepiej wyglądasz teraz niż w tych firmowych kostiumach, naprawdę – stwierdziła z uznaniem. – Wiesz co, ja tak się przyzwyczaiłam do wygody, że po macierzyńskim nie wrócę do firmy. Nie mam ochoty znowu chodzić jak w mundurku, niedobrze mi się robi gdy pomyślę, że znowu byłabym zmuszana do tego, czego nie chcę… do przeżywania różnych sytuacji… Kiedyś mi pasowała taka praca, teraz nie. Widocznie po drugim dziecku się mądrzeje.

– Czy chciałaś mi coś dać do zrozumienia? Że co, że nie mam szans na zmądrzenie, bo nawet jednego nie posiadam, a co dopiero mówić o drugim?

– Na mózg ci padło? – zdziwiła się Bogna. – Jagienka, weź nie świruj. Miałabym ochotę mieć coś swojego. Takiego, że niechbym się naharowała, ale dla siebie, nie dla obcych, rozumiesz? Żeby nikt mi nie rozkazywał, nie zmieniał co chwilę zdania i poleceń, żeby nie straszył, że premię zabierze  albo kazał wyznawać określone poglądy polityczne.

– Bogna, a ciebie co napadło?

– Wspomnienia. Bo widzisz, Ewelinka trafiła mi się w samą porę, żeby uciec.

– Popatrz, jaki wpływ dzieci mają na nasze życie – zamyśliła się Jagna. – Ciebie uratowała własna córka, a mnie dziecko mego byłego.

– Nie zrozumiałam, możesz jaśniej?

– No, przecież to jasne. Nie mogłam znieść jak się afiszuje tym dzieckiem na prawo i lewo, podtyka każdemu zdjęcia pod nos, każe chwalić i podziwiać. To nie było miłe, choć udawałam obojętność.

– Pojęłam. Dzięki temu dzieciaczkowi uwolniłaś się za jednym zamachem od firmy i od byłego.

– Właśnie.

Pojechały samochodem Jagny. Po drodze Bogna trajkotała jak katarynka opowiadając przyjaciółce o wszystkim co sobie przypomniała w związku z historią właściciela „Filiżanki”   Winicjusza Barteckigo i jego żony Elżbiety. Okazała się wprost kopalnią wiadomości. Swego czasu często bywała w „Filiżance” ponieważ  od lat dobrze znała Marysię. Obydwie uczęszczały niegdyś na zajęcia w Laboratorium Reportażu, wtedy grupa zaprzyjaźnionych młodych ludzi spotykała się w „Filiżance” czując się  jak w domu. Każdy mógł odpocząć, pogadać albo popracować przy stoliku w drugiej sali, wypić dobrą kawę, pokrzepić siły domowym ciastem pieczonym przez ciotki Marysi, współwłaścicielki lokalu. Z czasem spotkania stawały się coraz rzadsze, życie płynęło własnym torem, przyjaciele rozjeżdżali się po świecie, zakładali rodziny, zostawali rodzicami. Miłe wspomnienia z czasów wczesnej młodości przyganiały ich jednak kiedy byli w pobliżu albo organizowali własne wystawy, wieczory autorskie czy rodzinne spotkania z różnych okazji. Przyprowadzali też swoje rosnące latorośle.

– Naprawdę nie wiem dlaczego ten czas tak okropnie szybko pędzi – westchnęła Bogna. – Przecież moja Honoratka dopiero była malutka a teraz jest w ósmej klasie. Nie podoba mi się, że moje dziecko musi się tak męczyć przez jakieś pomysły  zakompleksionych ludzi. Nie uwierzysz ile ona ma prac, prezentacji, sprawdzianów, kartkówek. Po kilka dziennie! Nikt nie zdąży sam tego wszystkiego ogarnąć. Szczęście, że jestem teraz w domu z  Ewelinką i nie chodzę do pracy, to chociaż jej materiałów potrzebnych poszukam kiedy jest w szkole.

– Bardzo współczuję dzieciakom, naprawdę wiem jak się mordują. Moje koleżanki z pracy, z byłej pracy – poprawiła się Jagna – mają dzieci w tym samym wieku. Koszmar.

– Pomyśl, jeśli dziecko nie ma rodziców, którzy są w stanie pomóc, to od razu, na dzień dobry jest wykluczone, bo sobie nie da rady z nadmiarem zajęć – Bogna wyraziła pogląd krzywiąc się z niesmakiem na myśl, że jutro musi Honoratce pomóc w prezentacji na biologię.

– Nie da rady, nie ma takiej opcji. I jeszcze w szkołach uczy się ich, że o swoje można walczyć wszelkimi sposobami, nie licząc się z innymi. Stąd masz tyle samobójstw wśród  dzieciaków. Polska jest na czele pod względem ilości dzieci, które odebrały sobie życie. A one nie wytrzymują presji otoczenia, żądań rodziców, są niejednokrotnie potwornie samotne, nikt im nie pomoże, nie zrozumie. Za to wyśmieje, że nie potrafią stanąć na wysokości zadania, sprostać wymaganiom – dodała Jagna.

– Wrażliwe jednostki  nie mają szans, za to rośnie takie pokolenie szczurów korporacyjnych… Och, przepraszam…

– Ależ za co? Uważam tak samo jak ty. Z korporacji się wymiksowałam, a szczurem nigdy nie byłam, nie te geny..

– Powiedz jakie masz plany? Szukasz już pracy?

– Na razie muszę wyleczyć do końca nerwy i złamane serce – uśmiechnęła się Jagna. – Dałam sobie trochę czasu na regenerację, co nie znaczy, że się czujnie nie rozglądam.

– To dobrze, uspokoiłaś mnie. Przyznam ci się, że trochę się zaczęłam o ciebie martwić.

– Niepotrzebnie. Teraz najchętniej zrobiłabym coś głupiego. Pojechałabym w góry samotnie połazić, zatrudniłabym się w knajpie za barem, żeby mieć do czynienia z zupełnie innymi ludźmi niż do tej pory. Po prostu muszę zmienić klimat. I nie myślę o wyjeździe za granicę, nie myśl sobie, już byłam i nie chcę na dłużej, najwyżej na wycieczkę. Teraz potrzebuję ciszy, spokoju i samotności.

– Czy to znaczy, że mam wysiąść z twego auta? – zaśmiała się Bogna.

– Jak dojedziemy na miejsce, to na pewno – odpowiedziała wesoło pani szofer. – Jak powinno się mówić do kobiety za kółkiem? Szoferka czy kierownica?

Bogna parsknęła śmiechem, co nie przeszkodziło jej w czujnej obserwacji otoczenia.

– O, jest miejsce, łap – krzyknęła wypatrzywszy na parkingu wyjeżdżający samochód.

– Masz refleks – z podziwem spojrzała Jagna na przyjaciółkę. – Rzadko zdarza się trafić miejsce na tym parkingu, graniczy z cudem.

– Przy dzieciach refleks się wyrabia. Nic innego tak ci go nie wytrenuje – powiedziała Bogna zamykając drzwi samochodu. – Honoratka była spokojniejsza od Ewelinki. To małe szkrabiątko jest tak szybkie i ruchliwe, że oczy w koło głowy przy niej trzeba mieć. A refleks! Już chyba po mistrzostwo świata mogłabym sięgnąć.

Weszły do miłego wnętrza oświetlonego nastrojowym światłem. Przekroczywszy próg „Filiżanki” Jagna stanęła zauroczona tym, co zobaczyła. Przytłumione światło lampek nadawało pomieszczeniu ciepło i przytulność zwielokrotnione przez poruszające się płomyki świec umieszczonych w lampionach, ustawionych dla bezpieczeństwa poza zasięgiem gości. Na małym podium instalowała się kapela.

– Mała scena i mała kapela – powiedziała do przyjaciółki.

– Nie zawsze liczy się rozmiar – odpowiedziała mrugając znacząco, czym Jagnę rozbawiła. – Chodź, tu mamy stolik, Marysia nam zarezerwowała.

– Oo, super, z boku, ale wszystko zobaczymy. Świetna miejscówka – z uznaniem rozejrzała się jako osoba odwiedzająca lokal po raz pierwszy. – I na tyle stolik jest mały, że nikt się nie dosiądzie.

– A co, ludzi się boisz?

– Nie. Na razie się izoluję w celach terapeutycznych. Jeszcze.

– Niech ci będzie. Mam nadzieję, że wreszcie ci przejdzie. Widzisz te fotki? – wskazała fotografie powieszone na ścianach. – To Marysi, ona jest autorką.

Jagna spojrzała w stronę osoby, której niemal twarzy widać nie było spod burzy czarnych loków. Nieznajoma dostrzegła spojrzenie, przyjrzała się nowoprzybyłym i uśmiechnęła się szeroko. Pomachała im i zniknęła na zapleczu. Podeszła gdy już wygodnie ulokowały się przy swoim stoliku.

– Cześć dziewczyny, fajnie, że jesteście. Zapowiada się dziki tłum jak zawsze, kiedy przyjeżdża kapela Alana. Ty jesteś Jagna?

– Cześć, tak, to ja, miło cię poznać. Ładnie tu.

–  Dzięki. Cieszę się, że Bognie udało się ciebie do nas przyciągnąć. Obejrzałaś fotki? Super. To na razie, muszę lecieć, widzimy się później – i już jej nie było.

– Idź zobaczyć zdjęcia z drugiej salki, ja już oglądałam. Marysia często uwiecznia Pieniny. Praktycznie z każdego pobytu przywozi mnóstwo nowych zdjęć. Teraz polowała na zwierzaki.

– Coś ty…

– Przecież z aparatem, nie z karabinem – szybko wyjaśniła widząc minę przyjaciółki.

Uspokojona Jagna podchodziła do zdjęć przyglądając się z zachwytem każdemu utrwalonemu fragmentowi rzeczywistości. Takiemu wyrwanemu ze szponów czasu  i zatrzymanemu w bezruchu. Zapragnęła znaleźć się tam wewnątrz, w samym środku świata przedstawionego na fotografiach, zamkniętego w kwadracie ramki. Pięknie tam musiało być…

– Zauważyłaś, że jest tutaj sporo starszych ludzi? – zwróciła się do przyjaciółki siadając przy stoliku. – Nie myślałam, że irlandzka muzyka cieszy się wśród nich  taką popularnością. Spora część jest chyba w wieku naszych rodziców. Zobacz, nawet pani Kasia z mężem tam  siedzą.

– Mówiłam ci, że pani Kasia jest przyjaciółką właścicielki. A tam, zobacz – Bogna pochyliła głowę, – ten siwy pan obok babci z koczkiem to dziadek Alana. A ta babcia to też przyjaciółka właścicielki.

– Trudno mi się w tym połapać, już mi się wszystko pomieszało – jęknęła Jagna.

– Jakie trudno? Nie przesadzaj. Pani Elżbieta z panem Winicjuszem to właścicieleFiliżanki”, właściwie połowy, bo drugie pół należy do ciotek. Pani Kasia z mężem i pani Adelka z panem Adamem, który jest dziadkiem Alana, przyjaźnią się od wieków. Pan Winicjusz jest tatą Marysi.

– Aha, jak dotąd rozumiem – zgodziła się Jagna.

– Patrz dalej. Tylko dyskretnie, nie rób wiochy – zachichotała Bogna. – Pod ścianą siedzi blondynka obok dwóch starszych przystojniaków, widzisz?

– Widzę.

– To Teresa Olszyńska-Zacharska z mężem.

– Ta pisarka?

– Teraz dochodzi do nich druga, siada, rozmawia z tym co wygląda jak  amant powojennego kina…

– Ty głupoty gadasz, nasi rodzice się przecież po wojnie urodzili, to muszą być powojenni…

– Ale nie muszą być amantami…- zachichotała . – Nie gadaj tylko patrz, to Dorota Brzozowska. Właściwie Brzozowska-Zabawska..

– Naprawdę, ta  plastyczka?

– Yhy, z mężem.

– Kochana, ależ ty masz znajomości, nie to co ja, była dyrektorka od fast foodów….

– Nie posądzałabyś o to kury domowej, co? W tamtym kącie, spójrz…dyskretniej, zlituj się dziewczyno…rżą jak stare szkapy synowe i synowie, jednym słowem: dzieci ich wszystkich.

– Ależ oni są w naszym wieku!

–  Jagna, a nasi rodzice w jakim? Czyż my to nie ich dzieci?

– Masz rację, faktycznie.

– Oni wszyscy nazywali kiedyś siebie „ursynowską mafią”, kiedy jeszcze mieszkali zbiorowo na Ursynowie.

– A ty skąd wiesz?

– Od mamy, od pani Kasi. Poza tym ja też jestem z Ursynowa i choć zmienili mi nazwę ulicy to nie przyjęłam tego do wiadomości, jak zresztą większość mieszkańców. Dalej mówimy „Kulczyńskiego”. Poza tym wygraliśmy w sądzie, ale oni się odwołali.

– Kto oni?

– Ci rządziciele … Ale cicho teraz siedź. Koniec z tematami niemuzycznymi. Przyniosę kawę. Wolisz sernik czy szarlotkę?

– Idę z tobą, przecież nie zabierzesz się sama ze wszystkim.

Za ladą-barkiem  stały dwie panie w średnim, delikatnie mówiąc, wieku, niezwykle do siebie podobne.

– To ciotki Marysi – szepnęła Bogna.

Jagnie coraz bardziej się tutaj podobało. Przy barku odwróciła się udając, że ogląda całe pomieszczenie oraz zdjęcia i przyglądała się z zainteresowaniem ludzkim twarzom. Te, które widziała mimo półmroku, wydawały jej się niezwykle sympatyczne. Pomyślała trzeźwo, że to wpływ klimatycznego miejsca, w którym się znaleźli. Poza tym byle kto, jakiś byle jaki ktoś, nie przyjdzie w takie miejsce słuchać irlandzkiej kapeli. I kulturalnie wypić lampkę wyjątkowego wina sprowadzonego przez właściciela z  dalekiego miejsca świata.   Kiedy tak stała zapatrzona, pogrążona w myślach, Bogna lekko trąciła ją w łokieć.

– Hej, obudź się, zabierz talerzyki z łaski swojej. Coś tam zobaczyła? Ducha św. Patryka? .

Jagna odwróciła się w stronę przyjaciółki i oniemiała zobaczywszy mężczyznę, który pojawił się obok Bogny prosząc o wodę mineralną.

Był piękny. Miał włosy na głowie, co zauważyła od razu, bo nie świecił wygoloną ani ostrzyżoną czaszką według najnowszej mody. Nie miał też brody wiszącej i moczącej się w zupie podczas jedzenia, takiego paskudnego brodziska jakie nosili faceci starający się być na topie. Moc wyobraźni była tak silna, że uśmiechnęła się zobaczywszy oczami wyobraźni scenę z brodą w zupie. Ten uśmiech, taki niespodziewany, przywodzący na myśl psotne licho czy – chochlika raczej – sprawił, że mężczyzna z wodą w ręce spojrzał na Jagnę niezwykle uważnie i z niedowierzaniem poruszył głową. Długie do ramion włosy zafalowały w takt jego ruchu. W półmroku Jagna nie mogła zauważyć koloru oczu nieznajomego, ale zauważyła, że błyszczały. Na pewno błyszczały.

– Idziemy – trąciła ją znowu  Bogna, która nie zauważyła niczego niezwykłego. – Jak już usiądziemy to będziesz mogła sobie odpływać aż do północy.

Gdy kapela wyszła w komplecie na scenę Bogna nachyliła się w stronę przyjaciółki.

– Spójrz, ten gitarzysta, tam w cieniu, to właśnie Alan.

Wieczór stał się dla Jagny przeżyciem niezapomnianym. Jakby pocałunek królewicza obudził ją, śpiącą królewnę, do życia. Żeby nie było wątpliwości – żadnych pocałunków nie było, był cudowny wieczór, osobiste poznanie ludzi znanych ze słyszenia, z kolorowych  i nie tylko kolorowych pism, i oczywiście z ich prac.  Było zatopienie się w cudownej irlandzkiej muzyce, która z pewnością rozpuściła jakieś złogi, zatory albo inne blokady w sercu i duszy Jagny. Tak przynajmniej określiła Bognie swój stan dziękując, że zabrała ją do tego zaczarowanego miejsca. Oczywiście nie mówiła niczego specjalnego o Alanie, bo co miała mówić? Przecież nie była już nastolatką, która zadurza się w pięknym artyście od pierwszego wejrzenia.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

LENIWIA 😃🌞👍

Wierszyk pisany razem z Calineczką, zdjęcia też wybierała sama 🍀😉

Mała Irenka usnęła wieczorem,

przyśniła jej się jazda motorem:

jechała na tylnym siodełku za tatą

okryta szczelnie różowiutką matą,

by podczas jazdy ciepluteńko było

i żadne deszczysko jej nie zmoczyło.

Jechali, jechali, dość długo jechali

aż do dziwnej krainy wreszcie dojechali.

Irenka ze zdziwienia przecierała oczka

gdy na drodze ich mała przywitała Foczka.

Tuż za nią mały Słonik się pojawił,

zaś za nim Tygrysek wraz z Lewkiem się zjawił.

Zwierzaczki pysie miały uśmiechnięte,

zabawą były niezmiernie zajęte,

rzucały niebieską piłeczką do celu,

z radością zapraszały przyjaciół wielu.

Co się tu dzieje? – spytała dziewczynka.

Maluchom się Irenki spodobała minka,

więc odpowiedziały śmiejąc się wesoło

otaczając dziewczynkę wianuszkiem wokoło.

To jest nasza kraina kochana,

powszechnie została LENIWIĄ nazwana.

Tu dzieci się bawią, są bardzo szczęśliwe,

nie muszą być grzeczne ani też nobliwe,

śpią do woli i mają mnóstwo słodyczy,

tyle, ile sobie każde z nas zażyczy.

Jaka cudna kraina! – Irenka radosna

klasnęła rączkami, oczka w górę wzniosła,

na tatę spojrzała. – Ja chcę tutaj zostać,

tatusiu, proszę cię, przy słodyczach postać…

Tatuś ziewnął, kochaną przytulił córeczkę,

ręką niesforne włoski pogładził troszeczkę.

Córeńko, obudź się, hola panno, hola,

już trzeba się zbudzić, pora do przedszkola. 

Zaszufladkowano do kategorii Dla dzieci, wierszydełka | 10 komentarzy