„Babie lato i kropla deszczu” – 17

Dla jasności przypominam, że powieść skończyłam pisać przed napadem putina , żeby nie było wątpliwości. Jakby Kmicic powiedział – na pohybel najeźdźcom psubratom!!!

⚫⚫⚫

 Czas uciekał Indze tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. Zawsze go brakowało, ale teraz – to już naprawdę gruba przesada. Gdzie on się podziewał, ten czas, jakimi krętymi ścieżkami przemykał tak skutecznie, że w żaden sposób nie dawało się go złapać?

Inga postanowiła wcześniej wstawać. Nastawiła budzik na piątą. Wstała, wyszła z psami, kompletnie ciemno było jeszcze. Dobrze, że nie padało, nawet nie wiało, tak więc ucieszyła się, że aura sprzyjała jej zamiarowi. Skierowała się w stronę cmentarza. Teraz można sobie wygodnie tamtędy chodzić wzdłuż ogrodzenia, ponieważ położono chodnik, zresztą po obu stronach jezdni. Cała ulica wciąż była w remoncie, który trochę się ślimaczył. Inwestycja miała być oddana już dwa miesiące temu lecz Inga i tak była zachwycona rezultatem. Przedtem wąska droga miała ciemne, nieoświetlone pobocze, błoto po kostki w czasie deszczu nie pozwalało przejść, zaś chodzenie jezdnią groziło śmiercią lub kalectwem. I jeszcze mandatem. Obecnie dojazd do miasteczka, choć utrudniony przez roboty drogowe, obiecywał wygodę i bezpieczeństwo na przyszłość. Mogła chodzić bez odblasków, nie bojąc się, że wyskoczy nagle strażnik miejski każąc płacić mandat za poruszanie się bez elementów odblaskowych poza terenem zabudowanym. Słyszała, że sąsiadkę z drugiego osiedla spotkał taki przypadek. Teraz mogła iść spokojnie, aż do samego Kauflanda został położony chodnik, ziemię obok wyrównano, w niektórych miejscach zostały posadzone krzewy, Jakie – to się okaże wiosną, jeśli oczywiście się przyjmą i przeżyją zimę. Jedynym mankamentem według Ingi było zamontowanie barierek między dwoma pasami jezdni na całej długości.  Nie było możliwości przejścia na drugą stronę w innym miejscu poza jednym. Pomyślała, że trudno, nie będzie przechodziła wcześniej niż przy Maxi ZOO, dopiero tam zrobiono przejście dla pieszych. Psy z konieczności będą miały dłuższe spacery, ale za to zmniejszy się liczba wypadków spowodowanych przez niesfornych pieszych bardzo często działających pod wpływem alkoholu albo innych środków odurzających.  Nie tak dawno idąc z psami przy stacji Shella zobaczyła leżącego człowieka. Mógł być pijany i zwyczajnie odsypiać libację, ale mógł być też normalnym człowiekiem chorym na przykład na cukrzycę. Poprosiła o interwencję dwóch młodych ludzi ze stacji. Nie odmówili i okazało się, że to była pierwsza opcja. Pijany. Inga podziękowała mężczyznom za pomoc i wróciła do domu. Podobną sytuację miał kiedyś wieczorem Feliks, jeszcze przed remontem ulicy, gdy tuż przy cmentarzu znalazł leżącego człowieka. Też był pijany, ale pozbierał się i poszedł, kiedy Feliks zaczął go cucić. Zrobiło się już zimno i gdyby zasnął, mógłby tak zostać na amen.

Szła więc sobie Inga z psami. Zadzior spokojnie i dostojnie, Zorka  – mimo nadwagi – jak iskiereczka, zadowolona, z uśmiechniętym pyszczkiem, krótkimi szczęknięciami wyrażając swoją radość życia i mówiąc „dzień dobry” prawie każdej napotkanej osobie. Z rzadka tylko odsuwała się na bok, nie witała kogoś – może widziała aurę danej osoby i może ta aura była zła? Zdawać by się mogło, że na ulicy powinno być pusto o tak wczesnej porze. Nic bardziej mylnego. Julianowska była w ciągu dnia mniej uczęszczana niż teraz. Oczywiście mowa o pieszych, bo na jezdni przez cały dzień tworzyły się korki, szczególnie teraz, podczas przebudowy skrzyżowania.. Mnóstwo ludzi podążało do pracy pojedynczo i grupkami. Niektóre osoby rozpoznawała, widziała je wychodząc rano z psem, a potem z dwoma psami, od kiedy  Zorka z nimi zamieszkała.  Mijając grupki słyszała język ukraiński, przeważał nad polskim. Mnóstwo sąsiadów zza wschodniej granicy znalazło zatrudnienie w okolicy. Dotyczyło to i mężczyzn i kobiet. Nawet zaczęły pojawiać się dzieci. Inga zapamiętała ciężarną Ukrainkę z cudnym, czarnym buldożkiem francuskim. Wypuszczała – tak ona jak i jej partner – psiaka na ulicę i chodziła z nim bez smyczy przy samej jezdni. Inga kilka razy zwracała im uwagę z obawy o bezpieczeństwo młodziutkiego czworonoga, szczeniaka właściwie. Nic to nie dało, bo spotkała ją przy ruchliwym skrzyżowaniu już po urodzeniu dziecka, z wózkiem i z psem – znów bez smyczy. Całkowity brak odpowiedzialności doprowadzał Ingę do furii i zaczynała obwiniać za zło całe otoczenie kobiety. Do tego dochodziła pamięć o artykule, w którym przeczytała jak przed Euro2012 na Ukrainie pozbyto się niezliczonej ilość psów. Zaraz za tym przyszły na myśl opowiadania starszych ludzi, którzy jeszcze pamiętali zbrodnie na Kresach oraz tych, którzy wspominali, że SS-mani ukraińscy byli sto razy gorsi od Niemców, mieli sadystyczną przyjemność w maltretowaniu i znęcaniu się nad Polakami. Mama też o tym wspominała. Inga ostatnio czytała o zbrodniach UPA, słuchała w internecie nagrań, określenie „gen okrucieństwa” utkwił jej w głowie. Dlatego teraz nie podzielała opinii o konieczności pomocy państwu. Pojedynczym, konkretnym  ludziom tak, ale zbiorowo – w żadnym wypadku. Choćby dlatego, że na wizytę państwową władze ichnie przyjechały z wpiętą w klapę marynarki odznaką swoich nacjonalistów; za to, że czczą banderowców. Niemcy Hitlera nie czczą. Państwowo, oficjalnie w każdym razie. Taka różnica. Że idiotów jest pełno, także u nas – to prawda, debile niczego się nie nauczyli i obchodzą urodziny tego pieprzonego Adolfa – to jest wynik tej cholernej „dobrej zmiany” co domorosłych faszystów trzyma pod ochronnym parasolem i pozwala im na marsze, nawoływanie do przemocy, propagowanie tej parszywej ideologii…

Stop! Kobieto opamiętaj się – skarciła samą siebie w myśli. Miałaś panować nad myślami, a ty co? Pogrążasz się coraz bardziej w samych złych emocjach. Było, minęło, może jeszcze będziesz miała pretensje do Szwedów za potop, co? Wzięła kilka głębokich wdechów. Rozejrzała się jakby wróciła na ziemię z jakiejś mrocznej krainy. Uff, raz, dwa, trzy spokój… raz, dwa, trzy… Przyjemnie się szło. Za ogrodzeniem wciąż jeszcze paliły się kolorowe znicze rozjaśniając cmentarną ciemność. Dzięki temu widoczne było całe morze kwiatów na płytach nagrobnych. Wcale to nie był smutny widok. Odwrotnie. Inga już jakiś czas temu stwierdziła, że cmentarz to też życie. Do takiego wniosku doszła przechodząc przynajmniej raz dziennie wzdłuż ogrodzenia, które nie zamykało nekropolii przed światem żyjących, jedynie delikatnie wyznaczało granice tych dwóch światów, pozwalając im współgrać i współistnieć.

Przed sobą zauważyła jakąś postać. Raczej męską. Stała i chwiała się. Ta postać. Nagle zrobiła kilka kroków, jakby nie panując nad ciałem, padła i leżała na boku z głową na jezdni.

– O matko jedyna, samochód jedzie – Inga jęknęła i podbiegła do leżącego.

Zaczął się ruszać, pomogła mu się podnieść. To był młody człowiek o przystojnej twarzy, w ładnej kurtce. Ogólnie dobrze wyglądał. To znaczy wyglądałby…

– Pan jest pijany – raczej stwierdziła niż spytała.

– Taak, wracam do domu. Przepraszam, dziękuję – miał ukraiński akcent. – Idę do domu, byłem z kolegami – zatoczył się na cmentarny murek.

Dziwne, ale nie wywołał u Ingi agresji ani obrzydzenia, choć pijaków nienawidziła serdecznie. Wyglądał jak porządny chłopak, który zbłądził.

– Niech się pan trzyma muru i  tak idzie, przecież samochód mógł pana zabić – jeszcze przestrzegała mając w oczach leżącego z głową na jezdni.

– Dziękuję, dziękuję –  powtarzał, a Inga pomyślała o jego matce, która pewnie tęskni za synem, i co by się stało, gdyby nie podniósł się na czas z tej jezdni…

– No, dzieciaki – tak mówiła do psów – mieliśmy przeżycie z samego rana, naprawdę się przestraszyłam.

Poszli dalej. Przy stacji Shella skręcili w wydeptaną przez ludzi ścieżkę wiodącą równolegle do bocznej krawędzi cmentarza. Sucho było, więc spokojnie dało się tamtędy przejść aż do pętli autobusowej. Julianowską wrócili do domu.

Jak zawsze rano psy dostały śniadanie. Inga zrobiła sobie kawę i usiadła. Nie zdążyła pomyśleć co zrobi na obiad, gdy usłyszała szum wody w łazience teściowej. Noo, to już koniec spokoju. Feliks też wstał, coś na górze stuknęło w sypialni. Dokończyła kawę, wyjęła masło z lodówki, wstawiła jajka na płytę, żeby się ugotowały na twardo, przygotowała śniadanie dla ludzi.

Teściowa zeszła całkiem „odjechana”. Nic dziwnego, skoro od kilku dni nie bierze leków –  pomyślała Inga bez litości patrząc na trzęsące się ręce teściowej. Trzęsła się tak zawsze kiedy była wściekła. Feliks zszedł na dół i rozpętała się awantura, co było do przewidzenia. Inga patrząc na starszą panią dokładnie wiedziała, kiedy ona ma chęć na awanturę, tak jakby jej to do życia było potrzebne. Jakby z awantur czerpała siłę życiową.

– Wampirzyca, wampir energetyczny – mruknęła pod nosem i poszła po zakupy do Biedronki. Kiedy wróciła była godzina dwunasta, samo południe. Okazało się, że teściowa postanowiła jednak lekarstwa zażywać, w związku z tym połknęła wszystkie, łącznie z Feliksowymi na męskie dolegliwości. Szczęście, że na ciśnienie wziął wcześniej, bo przecież mogłaby paść trupem na skutek nagłego obniżenia ciśnienia..

Przygotowała ciasto na naleśniki oraz farsz z pieczarek, cebuli i odrobiny ugotowanego ryżu jaki został z poprzedniego dnia. Zajęło jej to czas do trzynastej. Potem usmażyła naleśniki, podała na obiad z farszem, wyszła z psami. Kiedy wróciła była równo szesnasta. Teściowa podpisała synowi oświadczenie, że nie będzie więcej wyrzucać leków. Eureka! Tylko… Inga wiedziała, że na drugi dzień nie będzie o tym pamiętać, znów się zezłości i będzie to samo, bez żadnych zmian. Ale na razie  Feliks się cieszył, że może coś do matki dotarło. Inga złudzeń nie miała.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

Jeszcze maj, cudny maj 🌞🍀

Coś pięknego – symbol wiosny 🙂

Wegetacja tak bardzo przyspieszyła, że mój bez przekwita i wczoraj część zbrązowiałych kwiatów już obcięliśmy.

Miałam ostatnio problem z wejściem na blogi WordPressa choć sama w nim jestem. Mam nadzieję, że już znalazłam sposób nie męcząc Dużego majówkującego w Szczawnicy. Wrócili bezpiecznie do domu, Calineczka zamówiła sobie lalkę w prezencie imieninowym i już lalka dotarła, MS zamówił w necie (taniej o połowę niż w sklepie). Jest śliczna 😍 Nie zrobiłam zdjęcia, żeby nie psuć opakowania. Jeśli się uda to zrobię kiedy już solenizantka rozpakuje sama. Zapowiedziała się na weekend więc atrakcji znowu będzie moc.

Wiedziałam, że wymarzona brama zmieni moje życie 😁👍 I tak jest! Ruszyliśmy cały ogródek w związku z odzyskaną przestrzenią przed Domkiem. Do tej pory miałam wrażenie, że wychodzę prosto na ulicę, teraz wreszcie czuję się u siebie 😃💗 Rozebraliśmy starą drewutnię, zrobiłam kącik z kwiatkami. Koniecznie trzeba było się pozbyć pnia po starym bzie. Nie miałam pojęcia, że to taka trudna sprawa. Pień był tak twardy, że siekiera się złamała! Czyli – nie trzeba użyć siły lecz rozumu 😃 I tak MS uczynił  zamawiając w necie  „grzybnię do rozkładu pni i kompostowania” – tak jest napisane na opakowaniu. Wczoraj postąpiliśmy zgodnie z zaleceniem dołączonym do przesyłki, nareszcie można było zasypać nieestetyczną jamę. Teraz czekamy na krzew zamówiony już przez MS, który ma dotrzeć za tydzień i jest podobno odporny na różne niekorzystne warunki. Sprawdzimy 🙂 Do tego czasu mam nadzieje uporządkować resztę i nareszcie zająć się innymi sprawami. A ogródeczek już sprawia wielką przyjemność tylko na razie siły brak, by się cieszyć w pełni, bo robota woła z daleka – jeszcze to, jeszcze tamto, jeszcze tutaj, no przestań się lenić, rusz się!!! 🤣

Dodatkowo trzeba było zabezpieczyć bramę od spodu, żeby się Szila nie przecisnęła. Zajęło to sporo czasu i energii, bo i pomysł i wykonanie… echhh, ale się udało. Otóż Szilunia odkąd Skitusia nie ma, zachowuje się zupełnie inaczej niż dawniej. Mam wrażenie, że teraz boi się, abyśmy nie zniknęli z jej życia jak Skituś i tak bardzo nas pilnuje, że aż nie do wyobrażenia. Chodzi za mną krok w krok, nie chce zostać sama dopóki mnie nie widzi, a najlepiej żebyśmy byli wciąż razem. Dotąd wychodziłam spokojnie do sklepu, a ona czekała. Tym razem stało się inaczej. Byłam już w połowie drogi do Biedronki gdy „coś” mi się kazało odwrócić. Zrobiłam to i z przerażeniem zobaczyłam Szilkę wybiegającą z osiedlowej bramy  wprost na ulicę, na drugą stronę! Wstrzymałam w panice oddech! Co robić? Ona już nie słyszy dobrze, samochody jadą i nie mam jak przejść, a ona może z powrotem wejść na jezdnię! Jakimś cudem udało mi się między autami przebiec i złapać ją za obróżkę. Nosi na stałe z numerami telefonów na wszelki wypadek. Na spacery wychodzi w szelkach, nie jest przyzwyczajona do ciągnięcia jej za obrożę. A przecież musiałam ją jakoś przez jezdnię przeprowadzić. Piszczała przerażona, ale się udało i uszłyśmy z życiem.  MS już nadbiegał i osiedla, bo sąsiad mu powiedział, że widział Szilkę przechodzącą pod bramą. Zabrał sunię do domu, a ja dopiero wtedy stanęłam pod płotem i myślałam, że padnę…  Trochę trwało zanim się uspokoiło serducho moje i byłam w stanie się ruszyć z miejsca. Dzień wcześniej piękny kot zginął pod kołami …

Idę dalej do zajęć, chciałabym jak najwięcej zrobić, bo jutro rano mam dentystkę, potem Calineczka przyjedzie to już nic nie da się zrobić przy tej mojej kochanej panience tryskającej energią 🤣💗💗💗

Dziękuję za odwiedziny i wspaniałego weekendu życzę 👍🍀🌞

Jeszcze cudne pieski z Ducha 💗

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 14 komentarzy

Majówka 2024

Majowy weekend, a ja jeszcze kwietnia nie skończyłam 😃  Blogowo oczywiście, bo czasu nie miałam, jako że się nazbierało różności w realu.  Otóż po kolei – najpierw miałam okrągłe urodziny. Na to nic nie poradzę, natomiast już wiem, że to nie ja się starzeję tylko moje ciało, zaś ja wciąż młoda jestem dopóki w duszy grają rock i blues, oraz apetyt na życie wciąż w normie się utrzymuje mimo różnych przeciwności losu. W końcu one są po to, byśmy się wzmacniali i mistrzostwo osiągali…

… od MS dostałam (m.in. oczywiście 💗) taki piękny tort …

Dzieciaki stawiły się w komplecie, było smacznie i wesoło. Duży polubił grillowanie i sprawdzał się w charakterze mistrza ceremonii. Nawet Calineczka doceniła to objadając się tym, co tata jej przygotował. Dla mnie i Małego robiłam dania vege i najedliśmy się po kokardę 😃 Faszerowane duże pieczarki (z piekarnika) wyszły fantastycznie pyszne, ale fotek nie mam, nie było kiedy pstrykać. Calineczka oczywiście za gwiazdę robiła, wyrzucić starych zabawek nie pozwoliła (np. kuchenki), bo przecież jeszcze będzie gotować swoją słynną „ziupe z lobaków”, a na foteliku do karmienia to się jeszcze zmieści (bez miękkiej części) i sobie posiedzi 😂 Tak więc graty jak stały tak stoją dalej 😁

… Calineczka ratuje życie gąsieniczki …

Muszę Wam pokazać jakie cudo dostałam od Magdy. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak ona to robi, bo ja mam dwie lewe ręce, zaś ona z precyzją jubilerską potrafi do drobiazgów, maleńkich przedmiotów, delikatnych elementów podchodzić. Po prostu Magda artystką jest i już!!! 💐💐💐

… koronkowa robota .👍💐…

… cudo …

W ogródku powstał Skitusiowy kącik, ma już swoje drzewko a wokół powstaje klombik, na razie posadziłam floksy (podobno) płożące i goździki. Jest miejsce na jeszcze kilka roślinek.

Na majówkę Calineczka z rodzinką pojechała do Szczawnicy. W osiedlu na dzień dobry spotkała łanię z córką, znane nam z poprzedniego wyjazdu 😃

… zdjęcia robił Duży …

O małej Ani wspominałam tu:   https://annapisze.art/?p=2709

Końcówka kwietnia to też urodziny mojej babci Stefy i dziadka Staszka z Tenczynka, o  czym wspominałam tu:  https://annapisze.art/?p=2743

Dziękuję za odwiedziny i komentarze, życzę pięknego ciągu dalszego majówki, na razie pogoda dopisuje i sprawia radość wypoczywającym 🌞🍀🌷 i niech tak będzie dalej 💗

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 21 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” -16

Inga tęskniła za rodzicami jak każdy człowiek, który miał kochającą rodzinę tęskni za bliskimi. Mama zmarła prawie trzydzieści lat temu, zaś od śmierci taty minęło zaledwie dwanaście. Mieli już wtedy z Feliksem w planie kupno małego domku, wymarzonego domku na emeryturę. W wyobraźni widziała jak tata spędza u nich czas przyjeżdżając na kilka dni. Był takim cudownym, serdecznym człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru oraz dystansem do siebie i świata. Ratował córkę w każdej sytuacji, wystarczyło, że przytulił i od razu robiło się lepiej, świat stawał się jaśniejszy.

– Głowa do góry, córciu, nie dajmy się zwariować – mówił swoim ciepłym głosem.

Dopóki tata żył Inga czuła się bezpieczna. Feliks nie był w stanie zapewnić jej takiego poczucia. Gdzieś w głębi duszy miała wrażenie, że to ona musi o męża dbać, nie odwrotnie. Czas pokazał, że przeczucia należy brać pod uwagę. Stała się obecnie opiekunką Feliksa, przy czym musiała się bardzo pilnować, żeby on tego nie dostrzegł, ponieważ zirytowałby się jeszcze bardziej. Przecież to on jest mężczyzną, on ma dbać o żonę, zapewnić rodzinie spokój materialny, godziwe warunki życia i poczucie bezpieczeństwa. To on ma kosić trawę a nie żona, bo co sąsiedzi powiedzą, bo to, bo tamto…

Jeden pokój w domku miał pełnić funkcję gościnnego, chcieli go urządzić w ten sposób, by tata Ingi oraz mama Feliksa  mogli czuć się swobodnie i dobrze spędzając u nich kilka dni. Tak miało być. Dlatego osobna łazienka została zlokalizowana tuż obok pokoju, w którym duża szafa, wygodna wersalka, telewizor z dekoderem i doprowadzonym sygnałem z talerza anteny satelitarnej miały zapewnić komfort starszym członkom rodziny podczas pobytu.

Rzeczywistość okazała się różna od wyobrażeń, nie spełniły się plany. Tata zmarł na serce mając osiemdziesiąt lat, matkę Feliksa musieli zabrać do siebie na stałe. Powody tego ostatniego były dwa. Pierwszy – finansowy. Wzięli kredyt we frankach szwajcarskich, oferta banku była wyjątkowo atrakcyjna. Przy ich ówczesnych dochodach po skrupulatnym wyliczeniu przez Feliksa bez problemu stać ich było na spłatę rat.

Myśleli, że mają przed sobą szczęśliwy czas, zasłużoną cudowną jesień życia, cudowną  bez względu na czas jej trwania. Córka wyszła za mąż, była szczęśliwa, urodziła się Honoratka, zięć dobrze zarabiał, lubili go bardzo, traktowali jak syna. Młodzi mieszkali na Ursynowie w nowym budynku znajdującym się na Imielinie, w mieszkaniu  kupionym przy pomocy rodziców i teściów. Wszystko zaczęło się układać w wymarzoną całość.

Niestety, wkrótce światowe zawirowania finansowe sprawiły, że wartość kredytu zwiększyła się o sto procent. Wzięli kredyt w wysokości sześciuset tysięcy a mieli teraz do zwrotu dwa razy tyle. Postanowili wtedy zabrać panią Walentynę do siebie i sprzedać mieszkanie w Warszawie. Drugim powodem decyzji o przeprowadzce matki było dziwne zachowanie starszej pani. Najpierw zdarzało się sporadycznie, potem coraz częściej. Przejawiało się to atakami złości, agresji, posądzaniem o kradzież, o ukrywanie przed nią rozmaitych przedmiotów, zabieranie jej osobistych rzeczy, o knucie intryg skierowanych przeciwko niej, ogólnie – o całe zło świata oskarżała Ingę. Zachowanie takie przeplatało się z okresami kompletnej apatii. Wtedy z wyrazem bezmyślności w oczach siedziała albo rozglądała się wokół i nic nie było w stanie zachęcić jej do działania. No, chyba, że znów wymyśliła co też złego synowa jej zrobiła, wtedy się ożywiała ziejąc złością.

Na początku Inga była zaskoczona zachowaniem teściowej, bo naprawdę lubiła matkę Feliksa. Zawsze wydawała się osobą dobrą, zrównoważoną, spokojną. Na pewno kochała wnuczkę. Na prawnuczkę patrzyła już jednak krzywym okiem. Chwilami, nie zawsze oczywiście. Dbała o siebie, lubiła się stroić, była elegancka, lubiana kiedyś w pracy, utrzymywała kontakty telefoniczne z byłymi współpracownikami po przejściu na emeryturę. Z czasem kontakty się urywały, nie podtrzymywała znajomości. Nie chciała do żadnej z koleżanek jechać na kawę czy ploteczki, choć ją namawiali, tłumaczyli, że Feliks ją zawiezie i przywiezie z powrotem. Namawiali do spotkań w Klubie Seniora gdzie mogłaby grać w karty, co lubiła robić. Nic z tego, nie było argumentów zdolnych przekonać starszą panią do zmiany zdania. Ostatnio Inga zauważyła, że teściowa ma problem w posługiwaniu się telefonem, wciąż schodziła do syna, że „coś się stało” z komórką, bo nie działa, oczywiście patrząc przy tym znacząco na synową.

W fazie planowania domku, wybierania sprzętów czy mebli nie była niczym zainteresowana.  Ani urządzaniem domku ani nawet pokoju, swojego pokoju, w którym miała zamieszkać. W tym okresie Inga z Feliksem  przeglądali stosy czasopism wnętrzarskich, jeździli do Ikea i Agaty tudzież wszystkich innych możliwych sklepów oglądać meble w naturze, w wyobraźni meblowali wszystkie pomieszczenia, spierali się o kolor glazury, o wyższość kabiny prysznicowej nad wanną i odwrotnie, projektowali kuchnię i kształt kominka. Teściowej to nie obchodziło. Cały stos pism zaniesiony jej do oglądania oddawała po chwili mówiąc, że już obejrzała.

Zdarzało się, że wyglądała jak zupełnie nieprzytomna, jakby nadużyła alkoholu albo jakichś środków otumaniających. Wtedy Inga zorientowała się, że teściowa łyka różne pastylki, co chwilę inną. Przeraziła się, że może dojść do tragedii i przekonała Feliksa, że powinien odebrać matce leki i sam dawkować ściśle według wskazań lekarza, nie według „widzimisię”  starszej pani, bo ona myli medykamenty, które trzyma w szafce.  Udało się tego dokonać, lecz poprawa była nieznaczna. To znaczy  unormowało się ciśnienie, stało się wręcz podręcznikowe, natomiast zachowanie pozostało bez zmian, a nawet z czasem zmieniało się na gorsze.

Ingę ratowały spacery z psem. Kiedy teściowa po raz kolejny zwymyślała ją od najgorszych, kiedy zarzucała jej kradzieże albo knucie spisków mających na celu wykończenie i pozbycie się jej, teściowej – brała Zadziora na długi spacer i tak sobie szli i szli, dopóki jej nie przeszło. Kiedyś przy torach spotkała Kasię.

Do torów chodzili okoliczni mieszkańcy ze swoimi psami. Tor właściwie był jeden, ale wszyscy używali liczby mnogiej co można uznać za uzasadnione, bo szyny przecież były dwie, biegnące równolegle do siebie. Tam psy mogły poganiać bez smyczy, wybawić się, wyszaleć i nawąchać interesujących zapachów. I dzikami tam pachniało, i zającami, i lisami, i sarnami. Bażanty skrzeczały w krzakach, białe gołębie chodziły do dróżce wzbijając się w powietrze na widok nadbiegających czworonogów. Samych ludzi ignorowały, nie stanowili dla nich zagrożenia. Po obu stronach torów ciągnęły się działki. Inga lubiła tam chodzić i oglądać  domki. Najbardziej podobały jej  się trzy zupełnie nowe. Trafiła tam na wiosnę, poprzednio chodziła w zupełnie inne miejsca, niedaleko, po drugiej stronie ulicy niż działki. Ale pewnego dnia skręciła właśnie tam i się zachwyciła. Ranek powitał ją cudną mgłą snującą się nad łąką. We mgle z pewnością zniknęły jakieś zwierzaki. Może locha z młodymi, może sarenki, bo Zadzior „zawąchał” się tak bardzo, że nie mogła go odciągnąć od ciekawie pachnącego miejsca. Kiedy wreszcie ruszyli dalej, Zadzior z ciąganiem i wciąż oglądając się za siebie, w oddali zobaczyła kobiecą postać. Znad ogródków płynęła woń oszałamiająca, lecz dla czworonożnego przyjaciela Ingi obojętna. Zainteresował się natomiast biegnącym w ich stronę pobratymcem, który pędził ku nim z głośnym ujadaniem i okazał się być suczką Kasi, ona to bowiem była ową postacią widoczną z daleka. Psy po przywitaniu rozpoczęły wesołą gonitwę.

– Jeszcze do niedawna nie spacerowałam po tej stronie – powiedziała Inga. – Zawsze szłam tamtędy – pokazała ruchem głowy, – kawałek wzdłuż torów a potem obok bloków i przechodziłam do lasku, aby wrócić od tyłu naszą łąką na osiedle. Jeśli oczywiście aura na to pozwoliła.

– Ja już dawno odkryłam to miejsce – odrzekła Kasia. – Lubię tu przychodzić, jest w miarę bezpiecznie dla psów, mogę sunię spuścić ze smyczy. Lubię patrzeć na domki, na ogródki. Zobacz, na działkach widocznych z drogi po której idziemy, przybyły dwa nowe domki. Drewniane. Jeden pomalowany na zielono, drugi w kolorze drewna. Popatrz tam – wskazała  kijkiem, z którym chodziła na spacery. – Z przyjemnością się przyglądałam, kiedy rósł zielony. Przy okazji każdego spaceru mogłam obserwować postęp robót. Na początku przyjechała firma, przygotowała teren i stawiała budyneczek z surowego drewna. Podglądałam przez siatkę między liśćmi winogron.

– Nie bałaś się, że ktoś na ciebie nakrzyczy, że podglądasz? – zaśmiała się Inga.

– Jakoś bym się wytłumaczyła – machnęła kijkiem Kasia i ciągnęła dalej. – I tak wszystkiego nie udało mi się obejrzeć, bo część jest zasłonięta przez stary domek, taką altankę jakie się dawniej na działkach stawiało. Kiedy wszystkie liście opadną zerknę sobie dokładniej. Uwielbiam patrzeć na takie domki.

– To ja zgłaszam się na ochotnika, żeby podglądać z tobą – wtrąciła Inga.

– Potem na zielono pomalowano okiennice, okna, werandę. Jednym słowem domek jak z bajki.

– Kasiu, jestem zdziwiona i zachwycona. Tak blisko, a ja do tej pory nie odkryłam tego miejsca. Omijałam je wzrokiem, nie widziałam czy jak?

– Ja też nie od razu tu przyszłam, najpierw chodziłam z psicą na Okulickiego, potem stopniowo coraz dalej, ale w tamtą stronę. Dopiero za którymś razem trafiłam tutaj.

– A gdzie ten drugi domek?

– Drugi domek jest z bali. Spójrz, tam po prawej stronie, bliżej końca ogrodów. On się po prostu pojawił, nie było go i nagle… jest! Taki ładny, że mogłabym w nim zamieszkać na zawsze. Zobacz, jest całkiem spory, z pięterkiem. Bale zakonserwowano czymś, co pozostawiło naturalny wygląd drewna, przyciemniło tylko trochę. Pamiętam jak tata mojej przyjaciółki Teresy mówił, że dawniej sposobem na uzyskanie podobnego efektu wizualnego i zabezpieczenia jednocześnie było malowanie drewnianych budynków zużytym olejem samochodowym.

– Czego to człowiek może się dowiedzieć podczas spaceru z psem – pokręciła Inga głową z zadziwieniem.

– Szybko, bierz psa na smycz – powiedziała Kasia. – Pociąg jedzie, Moją muszę mocno trzymać.

Inga przypięła smycz. Kasia musiała smycz trzymać z całej siły, bo z głośnym gwizdem nadjeżdżał pociąg. Sunia bała się hałaśliwego potwora, który wagonów naprawdę miał ze czterdzieści. Ziemia drżała i dudniła, musiały stać i czekać aż przejedzie.

– Na szczęście pociągi rzadko tu jeżdżą – powiedziała Kasia. – To są tylko takie towarowe, do zakładu wożą węgiel albo nie wiem co, ale rzadko. I głośno gwiżdżą zanim wjadą na ulicę, więc jak są jeszcze daleko to wiesz, że jedzie któryś, jest czas, żeby zejść z psami na bok. I słychać charakterystyczny sygnał dźwiękowy, który jest połączony ze świetlnym, ostrzegający kierowców przed wjazdem na tory.

Podczas powrotu z owego przypadkowego spotkania Kasia opowiadała o przeżyciach związanych ze zmarłą niedawno teściową, o swoim ojcu i dała Indze namiar na przychodnię specjalistyczną zajmującą się osobami chorującymi na zaburzenia pamięci. Dlatego ten spacer Inga zapamiętała na zawsze. Poza tym niedługo po pierwszej wizycie teściowej w przychodni w domu pojawiła się Zorka.

Po powrocie z psem i wypiciu kawy Inga wstawiła na płytę garnek z zupą. Spakowała segregowane śmieci, dziś odbierają plastik i szkło. Wystawiła worki przed siatkę. W samą porę, wróciwszy do kuchni usłyszała charakterystyczny, przerywany dźwięk wydawany przez śmieciarkę. Zupa się zagotowała, trzeba wsypać kaszę. Już widziała skwaszoną minę teściowej i słyszała jej pełen obrzydzenia głos: kasza! Oczywiście nie skojarzy i nie uwierzy, że odkąd zjada  – choć nie wszystkie – posiłki przygotowane przez Ingę, rzadko ma problemy żołądkowe, wcześniej miała bardzo często. no, chyba, że się zapcha czekoladkami, cukierkami czy kupowanymi ciastkami.  Stop, Inga wróć! Nie rozpędzaj się – hamowała samą siebie. Tak było dawniej, teraz już sama nie wychodzi do sklepu. I całe szczęście, byłoby jeszcze gorzej z pieniędzmi. Przedtem kupowała bez opamiętania co tylko udało się jej włożyć do koszyka, potem psuło się to w lodówce i szło do śmieci. Potrafiła otworzyć kilka puszek jednocześnie na przykład z paprykarzem szczecińskim, albo kilka opakowań z wędliną, która szybko powlekała się obrzydliwym śluzem i nie nadawała się do jedzenia. Na początku Inga krępowała się zwrócić uwagę starszej pani, że nie można tak marnować jedzenia. Potem wstawiła do lodówki zielony plastikowy koszyczek i tam wkładała żywność kupowana przez teściową,  bo przez jej niechlujstwo psuło się całe jedzenie.  Oczywiście była obraza, nie wkładała teściowa napoczętych produktów do koszyczka, Inga to robiła po każdym otwarciu lodówki. Usiłowała pokazać jak na dnie koszyczka zbiera się pleśń, jakieś paskudztwa – nie było odzewu, Teściowa złościła się coraz bardziej, obrażała i wymyślała synowej od najgorszych. Sytuacja taka trwała długo, skończyła się dopiero gdy okazało się, że przyczyną koszmarnego zachowania jest choroba. Od tej pory Inga starała się nie przejmować zachowaniem teściowej, oczywiście różnie z tym bywało, czasem nerwy puszczały. Na przykład kiedy Inga starała się gotować zdrowe jedzenie, piec babeczki z otrębami, siemieniem lnianym i innymi zdrowymi dodatkami, żeby staruszka miała słodycze pod ręką, zaś ona wyrzucała mówiąc, że niedobre. Całe szczęście, że mąż popiera jej działania. Z teściową nie da się dojść do ładu,  ryb nie lubi, tego nie lubi, tamtego  nie lubi… A na drugi dzień nie lubi tego, co jej smakowało wczoraj. I tak w kółko…

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 9 komentarzy

Piaseczyński Park 7.IV. 2024

Odkąd zamieszkaliśmy w Piasecznie obserwujemy naprawdę wielką zmianę w naszej najbliższej okolicy, oczywiście na korzyść 🙂 Wyremontowana została ul. Julianowska, którą poprzednio nie dało się przejść pieszo w czasie deszczu czy śniegu. Z powodu braku utwardzonego pobocza trzeba było grzęznąć w błocie albo wychodzić na słabo oświetloną jezdnię co groziło śmiercią lub kalectwem.  Dokładnie tak samo było z ul. Okulickiego od Julianowskiej do Kauflanda. Teraz się wszystko zmieniło: poszerzone jezdnie, chodniki, ścieżki rowerowe, nasadzone drzewka, krzewy  – utworzyły się wspaniałe miejsca spacerowe, dojazd i dojście do samego miasteczka z jednej strony, a do Lasu Kabackiegio z drugiej. W tym miesiącu rozpoczęto remont drogi od Julianowskiej do Konstancina. Także mają być chodniki i ścieżka rowerowa, więc ja się cieszę, że bezpiecznie będę mogła z Szilunią chodzić we wszystkie strony świata nawet gdy pogoda nie pozwoli przejść do naszego przyosiedlowego lasku. Skoro takie rezultaty pracy burmistrza obserwujemy własnymi oczami to i na niego oddaliśmy nasze głosy. Wygrał w pierwszej turze mając jakoś ponad 60 procent głosów.

Po spełnieniu obywatelskiego obowiązku i zaszczytu jednocześnie poszliśmy z Szilunią do Parku. Było tak pięknie! Pogoda dopisała, cudowna świeża, pierwsza zieleń i pierwsze kwiaty cieszyły oczy. Poniatówka  już całkiem wyremontowana z zewnątrz wygląda wspaniale. Na jeziorku szukaliśmy wzrokiem znajomej pary łabędzi, zaniepokojeni, że ich nie widać. Wreszcie znalazły się! Pan Łabędź pływał majestatycznie wzdłuż szuwarów, w których w gnieździe drzemała Pani Łabędziowa zapewne w oczekiwaniu na potomstwo. Nie wiem ile czasu siedzi na jajach zanim maluchy się wyklują, ale zapewne właśnie wygrzewała je zapewniając optymalne warunki rozwoju. Matka Natura jest bardzo mądra i wie co robi 😃

… Szilunia najmilsza 💗 …

… Szilunia i Baba w ulubionej kamizelce wpatrzone w dal …

… Pan Łabędź strzegący snu małżonki …

… śpiąca pod opieką męża Pani Łabędziowa …

Jak wyglądało w lipcu 2020 możecie zobaczyć tu –  https://annapisze.art/?p=3113

Drugi zabytek (budynek szkoły Cecylii Plater Zyberkówny) jest ogrodzony, więc może zacznie się remont, taką mam nadzieję 🙂👍

Zrobiło się zimno, stanęłam z pracami ogródkowymi. W sumie może dobrze, bo po ostatniej infekcji jakaś taka byle jaka jestem, buuu 😫😓🙄 i wcale mi się to nie podoba. Ale… ponoć czas przed urodzinami zawsze jest trudnym, pozbawiającym energii więc czekam na poprawę. W końcu Byk z roku Konia, który ma siłę słonia, nie pozwoli sobą rządzić złym nastrojom! HOWGH!

Pięknego tygodnia 🌹  jak najwięcej uśmiechu 🌺 słoneczka 🌞 dobrych chwil 🌷

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 💗🍀💗

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 25 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 15

Feliks kopnął dywanik z bezsilnej złości.

– Mam dość! Nie mogę nawet zamówić drewna na zimę! W zeszłym roku płaciłem trzysta siedemdziesiąt złotych a teraz chcą prawie pięćset! Znowu na nic nie starczy! Nie ma za co  naprawić grzejnika w sypialni, zamarzniemy oboje! Nie wytrzymam! Muszę się położyć – poszedł do sypialni nie zwracając uwagi na żonę.

Inga z trudem powstrzymywała drżenie rąk. Z pozoru spokojnie kroiła warzywa na zupę. Intensywnie myślała czy powiedzieć mężowi, że ma jeszcze na koncie trzysta złotych, czy nie. Ostatnim razem kiedy pochwaliła się, że zaoszczędziła przez kilka miesięcy tysiąc złotych to się na nią obraził. Nie, nie tak, złe słowo. Było mu źle, przykro, okropnie, że on wydaje co do grosza wszystkie pieniądze ze swojej i matki emerytury na rachunki i raty, męczy się, denerwuje, liczy, a ona odłożyła nic mu nie mówiąc. Zaskoczyła ją taka reakcja. Myślała, że Feliks się ucieszy,  akurat jej oszczędności wypełniły dziurę budżetową jaka się właśnie utworzyła. Przecież nie były to pieniądze odłożone ot, tak sobie, wyjęte i schowane, lecz uciułane ze złotówek wrzucanych do pojemniczka, takiej tubki po multiwitaminie. Chowała tam każdą złotówkę, którą jej wydano w sklepie. Trochę zostało na koncie z zakupów, oszczędzała wszakże jak, gdzie i kiedy się dało rezygnując z wielu produktów bez których dawniej nie wyobrażała sobie życia. Na przykład krem do twarzy kupowała w Biedronce, najtańszy kosztował około dziesięciu złotych i – żeby wystarczyło na dłużej – smarowała bardzo cienko, nie tak jak kiedyś, gdy nakładała grubą warstwę i czekała aż się wchłonie. Nie kupowała kosmetyków, „wylizywała” z opakowań stare, jeszcze zachowane z czasu, kiedy w pracy koleżanka zajmowała się dystrybucją produktów oferowanych przez Avon. Przestała gdy jeden z nich wywołał paskudne uczulenie na twarzy, tak bardzo był przeterminowany. Nie używała  balsamów ujędrniających, kremów przeciwzmarszczkowych, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że mając sześćdziesiąt  cztery lata wygląda starzej niż jej dziewięćdziesięcioletnia babcia przed śmiercią. A jeszcze niedawno dawano jej mniej o dziesięć lat!

Leki, witaminy – to drugi problem. Do niedawna nie odczuwała dolegliwości związanych z menopauzą. Od lat przyjmowała preparaty w rodzaju soyfenu czy climea forte i naprawdę były skuteczne w jej przypadku. Nie przypuszczała, że można się tak męczyć jak ona teraz, gdy z braku pieniędzy przestała je kupować i zażywać. Leki potrzebne były przede wszystkim teściowej, bardzo drogie, lecz skutecznie normujące ciśnienie seniorki. Poza tym doszły leki od neurologa i psychiatry przepisane w związku z demencją, które musiała przyjmować na stałe. Część z nich była na szczęście darmowa dla seniorów. Lista refundowanych leków zmieniała się co trochę i Inga drżała na myśl, że leku teściowej mogłoby na niej zabraknąć. Feliks musiał łykać swoją porcję pastylek, też pokaźną. Inga dodatkowo szukała w zielarni naturalnych środków mających wspomóc męża w odzyskaniu zdrowia.

Przyszedł czas, że Inga przestała żałować teściowej, litość też już była na wyczerpaniu. Głównie ze względu na Feliksa, z troski o niego. Chwilami psychicznie nie dawał rady. Zajmował się matką, zawoził do lekarzy – o ile oczywiście udało mu się matkę przekonać, żeby wsiadła do auta, co też nie było łatwe, oj nie. Najpierw musiał jej długo tłumaczyć po co jedzie, bo ogólnie do wszystkiego nastawiała się na „nie”. Najczęściej odpowiedzią było: sam sobie idź, nie pójdę, nie potrzebuję i tak dalej w tym stylu. Od tych słów i zawziętej miny staruszki rosło im obojgu ciśnienie i gula w gardle. Inga nie miała z tym akurat problemu, była niskociśnieniowcem. Natomiast dla Feliksa była to sytuacja zagrażająca życiu.

Aktualnie teściowa od kilku dni odmawiała przyjmowania leków. Nie będzie brała i już.

– Wariata ze mnie chcecie zrobić – syczała z wściekłością.

– Nie trzeba robić – mruknęła pod nosem Inga świadoma, że teściowa nie usłyszy.

Jeden aparat słuchowy zgubiła, drugi upadał na podłogę niezliczoną ilość razy, spała na nim, chowała pod poduszkę, wciskała do kieszeni. Siłą rzeczy jakość urządzenia stawała się więc coraz gorsza. Zresztą pani Wala nie dbała o żadną rzecz w domu. Tłukła talerze, półmiski, pokrywy szklane, rozbijała szklanki, często słychać było rumor, hałas w jej pokoju. Na początku Inga biegła przerażona myślą, że staruszka przewróciła się, spadła skądś i zrobiła sobie krzywdę. Skoro jednak kilka razy usłyszała nieparlamentarne wyrazy pod swoim adresem, przestała się tak bardzo przejmować biorąc przykład z męża, który nie przesadzał z gorliwością w sprawdzaniu wyczynów matki..

Miała jednak Inga wyrzuty sumienia, wciąż je miała z różnych powodów, także z tego, że jej uczucia w stosunku do matki Feliksa są – rzec można – coraz mniej ciepłe. Kiedy czasem zdarzało się, że sytuacja normowała się na kilka dni, a ostatnio tylko godzin, miała nadzieję na poprawę zdrowia teściowej i stosunków międzyludzkich w domu. Wprawdzie wiedziała, że to jest niemożliwe, ale nadzieję miała. Dopiero po zawale Feliksa przestała nadzieję mieć. Jakąkolwiek. Od tej pory kierowała nią tylko jedna myśl: uchronić męża, uchronić męża, uchronić męża… Przed mamuśką oczywiście. I przed światem zewnętrznym. Było to jednak w praktyce niemożliwe.

Feliks podał rano matce lek na ciśnienie. Wzięła do ręki szklankę z wodą, popiła  i połknęła. Niby połknęła. Wziął od niej szklankę, wyszedł z pokoju, przystanął za drzwiami i usłyszał stukot tabletki upadającej na podłogę i turlającej się przez chwilę. Zagotował się wewnątrz, wpadł do pokoju. Oczywiście się wypierała.

– Przecież widzę co robisz! Mamo! Słyszałem jak tabletka upada na podłogę! Chcesz psy potruć? Wejdzie któryś, połknie i zdechnie.

– Kłamiesz!

– Mamo, ja nie kłamię, to ty oszukujesz.

– Nieprawda!

– Zobacz, skąd się wzięły te tabletki? – pokazał uzbierane i w kilku różnych pojemniczkach  ukryte w szafie wymemłane, posklejane różnokolorowe pastylki.

Odpowiedzią była cisza wypełniona prawie widocznie drgającym powietrzem.

– Dlaczego oszukujesz? Wiesz co się stanie jeśli nie będziesz się leczyła?

– Wyjdź stąd! Nie będę niczego łykać!

– To napisz mi oświadczenie, że rezygnujesz z przyjmowania lekarstw. Mamo! Nie mam ochoty iść przez ciebie do więzienia. Zaraz się przewrócisz i połamiesz, a mnie oskarżą, że o ciebie nie dbałem, rozumiesz?

– Nie krzycz na mnie! Wyjdź stąd! Wynoś się ty  gadzie! Nie będę niczego brać!

– Żebyś wiedziała, że wyjdę. I od dziś nie będę ci dawał leków. Nie chcesz to nie! Za chwilę nie będziesz wiedziała jak się nazywasz!

Trzasnął drzwiami i zszedł na dół w stanie ostatecznego wzburzenia.

W tym samym czasie Inga zrobiła zakupy w Biedronce.

Właśnie wróciła, wózek wciągnęła po schodkach do mieszkania. Ciężki był, dlatego nie chciała, żeby Feliks to zrobił. Oszczędzała jego siły kiedy i jak mogła bojąc się o serce osłabione zawałem. Zdążyła rozpakować zakupy, ułożyć na swoim miejscu i szybko otarła załzawione oczy słysząc kroki męża. Już w drodze ze sklepu popłakała się z żalu, ze złości, z bezsilności. Na półkach leżało tyle produktów, mnóstwo świątecznych propozycji, mogłaby za naprawdę nieduże pieniądze kupić prezenty gwiazdkowe chociaż dla wnuczek. Mogłaby – gdyby mogła. Gdyby miała za co. Jeszcze nigdy, nigdy w życiu nie było takiej sytuacji, żeby nie mogła bliskim kupić na gwiazdkę chociaż drobiazgów. Zawsze żyli skromnie, oszczędnie, od pierwszego do pierwszego. Na większe inwestycje w rodzaju zakupu mebli czy malowania brali pożyczki z Koleżeńskiej Kasy Oszczędnościowo Pożyczkowej. Można było pożyczyć kwotę w wysokości dwóch wkładów i dwóch pensji, tym sposobem wszyscy pracownicy należący do KKOP mogli sobie pozwolić co jakiś czas na „rozpustę” w postaci na przykład glazury w łazience czy wakacji w Bułgarii dla całej rodziny. Feliks trzymał pieczę nad finansami i powstrzymywał kobiecą chęć wydawania pieniędzy przez żonę i córkę.  Żyli skromnie ale godnie.  A teraz? Teraz nic nie może. Jakby mało było problemów, z banku przyszło nowe naliczenie rat kredytu. Suma była nie do przyjęcia. Zebrane razem obecne dochody ze wszystkich trzech źródeł, czyli emerytury Feliksa, Ingi oraz teściowej w żaden sposób nie wystarczą na ratę, na życie, utrzymanie, leki…

Po twarzy Ingi płynęły łzy, ledwo nadążała z ich wycieraniem, by mąż nie dostrzegł co się z nią dzieje.

– Kochanie, co ci jest? Przeziębiłaś się? – zapytał z troską.

– Nie, jakieś uczulenie mnie chyba dopadło – odpowiedziała. – Wiesz, bez względu na porę roku alergeny potrafią człowieka męczyć.

– Jest w szufladzie opakowanie tabletek przeciwalergicznych, widziałem. Przynieść ci?

– Dzięki, zaraz sobie wezmę

– Chodź tu, usiądź na chwilę, muszę się uspokoić, bo znowu miałem starcie z matką…

Opowiedział żonie jak go potraktowała własna matka. Przytuliła Inga swego dużego chłopca, którego tak bardzo kochała, a nie wiedziała jak mu pomóc, jak go ochronić, co zrobić, jakie znaleźć wyjście z sytuacji, w której się znaleźli nie z własnej winy.

Feliks włączył telewizor. A tam reklamy – odkryj magię świąt, przygotuj się na święta, przyjdź i wybierz prezenty dla najbliższych, musisz to mieć, … kup, znajdź, zapłać, wybierz, to tylko … złotych… jeszcze nigdy nie było tak tanio…poczuj magię świąt, poczuj magię świąt, poczuj magię świąt….

– Przełącz bo zwariuję – szepnęła.

– Dobrze, głupie te reklamy – przełączył kanał. – Wzięłaś tabletkę? – spojrzał uważniej na załzawione żonine oczy.

– Tak, tak,  zaraz zacznie działać.. A matką się tak bardzo nie przejmuj. Wiesz przecież, że jest chora

– Ale jak ona może tak do mnie mówić? Słyszałaś, że nazwała mnie gadem? Za to, że ją wożę do lekarzy, dbam o nią, za to, że zepsuła nam atmosferę w domu, że zrobiła piekło z życia…Powiedziała do mnie: ty gadzie!

– Cicho, skarbie, nie bierz tego do siebie – przytuliła się mocniej do tego swego kochanego dużego mężczyzny, w którego głosie słyszała skrzywdzonego małego chłopca. – Ona tego nie wie, może nawet cię nie poznała w konkretnej chwili…

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 7 komentarzy

Króciutko

Ciąg dalszy ogródkowych prac trwa.  Lepiej się czuję, leki pomogły,  wykorzystuję piękną pogodę na nadrobienie zaległości.  Radości mnóstwo,  wreszcie mamy bramę na podwórko, czuję się z tym cudownie, energią bucham, bo nareszcie mogę w ogródku zrobić to, co zawsze chciałam, a dotąd nie było możliwości. Rozebrałam zaporę z gałęzi, którą musiałam zrobić, żeby babcia D. nie uciekła na ulicę. Teraz jest bezpiecznie, krzywdy sobie nie zrobi próbując się przedostać przez gałęzie.  Ma  też większą przestrzeń do spacerowania. Jeśli o babcię D. chodzi jest kolejny etap, wcale nie taki najgorszy, bo zaczęła jeść dużo i ze smakiem. Z lekami dalej trzeba pilnować, żeby nie wypluwała –  jest przecież mistrzynią kamuflażu 😃 – potrafi zjeść śniadanie zaś leki gdzieś trzymać i np. chować do kieszeni choć staramy się pilnować oboje.

Idę dalej szaleć do ogródka póki mogę. Fotki z pięknego parku piaseczyńskiego będą później, a teraz kochane pieski z Ducha 💗

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 💗 Pięknej niedzieli życzę wszystkim obecnym 🍀🌷🌞

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 12 komentarzy

8 dzień kwietnia 2024

Tydzień temu Święta, wczoraj wybory, ciągle coś się dzieje. Ja wreszcie spotkałam się z Panią Doktor i poratowała me nadwątlone siły. Wczoraj po raz pierwszy wyszłam do ogródka nadrabiać zaległości, narobiłam się, ale i nazachwycałam cudownie rozkwitłą wiosną. Najstarsze tulipanki kwitną, nowe, posadzone jesienią, za chwilę będą w pełnym rozkwicie.

Dokupiłam cztery rodzaje bylin i dziś postaram się je wsadzić do ziemi.

… na zdjęciach piękne …

Na pierwszy wiosenny spacer – jeszcze przed świętami – wyszłam w ciepłej kamizelce, wciąż nie mogłam uwierzyć, że już tak ciepło – i zdejmowałam ją po drodze. Utkwiło mi w pamięci, że pierwsze zielone listki z reguły pojawiały się w okolicy pochodu pierwszomajowego, w tym roku wegetacja ruszyła z kopyta miesiąc wcześniej.

… brakuje Skitusia obok 💔…

Calineczka jak zwykle szalała, w świąteczny lany poniedziałek szalała w ogródku, co skończyło się oczywiście przemoczeniem 🤣 zostawiła u nas pistoleciki na wodę i podejrzewam, że będzie powtórka z rozrywki podczas następnego pobytu 😃🤣

… panienka jak zawsze biegiem i z rozwianym włosem…

Po głosowaniu poszliśmy z Szilunią do parku piaseczyńskiego, pokażę zdjęcia wyremontowanej Poniatówki, która wygląda pięknie. Ale to później, teraz udaję się do ogródka póki czuję przypływ energii 🙂

Dziś mamy całkowite zaćmienie słońca, u nas nie będzie (chyba) widoczne, ale podobno nieźle może namieszać w głowach i ogólnie na świecie. Nie dajmy się więc i niech Moc będzie z nami 👍🌞

Pozdrawiam, życzę dobrego tygodnia i dziękuję za odwiedziny 😃💗🍀

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 22 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 14

Jagna wciąż miała przed oczami miłe wnętrzeFiliżanki”, a w duszy nastrój wieczoru irlandzkiej muzyki. Jakby ten wieczór odmienił jej postrzeganie świata, jakby z ciemnej dziury wydobyła się trafiając wprost na zieloną wyspę. Może było coś jeszcze… Może ktoś… Czy to ważne? Liczyło się to, że zaczęła się uśmiechać, ba, śmiać na cały głos. Myśleć o przyszłości też zaczęła, coraz bardziej skłaniała się do odbycia rozmowy z właścicielem mieszkania na „książętach”. O tym nic jeszcze nie mówiła rodzicom, postanowiła poczekać aż będzie całkowicie pewna i podejmie ostateczną decyzję. Wszystko przemawiało za tą lokalizacją. Bliskość domku rodziców sprawi, że zawsze będzie mogła im pomagać w razie potrzeby, nie są przecież coraz młodsi. Owszem, są w świetnej formie, zamordowaliby każdego, kto ośmieliłby się ich nazwać seniorami, ale rzeczywistości nie da się zmienić a czasu zatrzymać. Atutem jest też przystanek autobusowy tuż obok, na Przesmyckiego. Czytała, że autobus, ten konkretny, ma zmienioną trasę i docelowo pojedzie na Kabaty. Stamtąd metrem dotrzeć można w pożądane miejsce i poruszać się po całej Warszawie,  gdyby na przykład auto odmówiło posłuszeństwa. I do Bogny mogłaby czasem bez auta podjechać. Zakochała się bez pamięci w małej Ewelince i tęskniła, kiedy długo malutkiej nie widziała. Tak więc sobie Jagna myślała, zastanawiała się, rozważała wszystkie za i przeciw. Nie musiała się spieszyć, miała czas.

Póki co auto się nie buntowało, młode jeszcze było, wsiadła więc i pojechała na Ursynów. Doman, mąż Bogny, za kilka dni miał wyjechać do Szkocji, gdzie wysyłała go firma, w której pracował jako informatyk. Chciał jeszcze pobyć w domu z rodziną, jednocześnie trochę popracować przygotowując się do wyjazdu. Ewelinka nieco się przeziębiła, dlatego Bogna nie wzięła jej  na spacer, na zimne, ostre powietrze. Wolała też zostać w domu niż jechać do matki, aby wręczyć Jagnie tajemniczą przesyłkę, o której nic więcej nie powiedziała przez telefon wzbudzając jedynie zaciekawienie przyjaciółki. Poza tym Honoratka miała okropnie ciężki tydzień, sprawdzian za sprawdzianem i musiała się uczyć. Jagna pomyślała, że zajmie się małą szkrabusią, żeby przyjaciółka mogła z kolei zająć się starszą córka i pomóc jej w lekcjach. Po drodze zatrzymała się przed cukiernią ze świadomością, że Bogna będzie gderać okrutnie na puste kalorie, niezdrowe produkty i takie tam różne, ale w końcu wszystkie łakocie znikną.

– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedziała Bogna zaraz po przywitaniu Jagny przez wszystkich domowników.

– Przecież wiem. Tę tajemniczą przesyłkę, o której nic nie chciałaś powiedzieć.  Z jakiej to okazji?

– A tak bez okazji. Z kraju świętego Patryka dopiero co przyjechała.

– Święty Patryk tylko mi się z piwem kojarzy – wtrącił Doman.

– A mnie z muzyką, którą uwielbiam – ucieszyła się Jagna na samą myśl o muzyce.  – Piwo wolę nasze, ostatnio Tyskie albo Żywiec mi podchodzi.

– Ja najbardziej lubię Stronga – wyraził Doman swoją opinię.

– A ja nie lubię żadnego – stwierdziła pani domu.

– Ciociu, a próbowałaś beczkowego? – krzyknęła z pokoju Honoratka.

– Różne beczkowe próbowałam, ale… ty mówisz o piwie? – zdziwiła się Jagna.

– Oj ciociu, przecież ja już jestem duża i rodzice mi czasem dają spróbować.

– Jesteś duża, jesteś. Kiedy tak wyrosłaś? Jesteś śliczna, zgrabna, wysoka, mogłabyś zostać modelką.

– No co ty, ciocia, ja mam rozum i zamierzam go używać a nie paradować po wybiegach z głupią miną.

– Coś podobnego – zdziwiła się szczerze Jagna. – Ty naprawdę masz rozum i już go używasz!

Bogna i Doman słuchali pękając z dumy i pękając ze śmiechu. Nie pękli do końca, bowiem Jagna sprowadziła ich na ziemię.

– Coś słyszałam o jakiejś niespodziance – przypomniała.

– Oto ona, proszę, specjalnie dla ciebie. Płyta kapeli Alana, świeżutka, prosto z Irlandii.

– Od kogo? Skąd?

– Przecież mówię, że z Irlandii. I mówię, że kapela Alana. No to od kogo, jak myślisz? Użyj  rozumu jak moja córka…

– Bogna, coś kręcisz. Chyba nie od samego Alana, niby dlaczego miałby przekazywać płytę specjalnie dla mnie, przecież mnie nie zna.

– Zna czy nie zna,  jakie to ma znaczenie? A może zna, a może pamięta, a może ci nie powiem…

– Kurczę blade, mów! Już teraz musisz, bo…

– Bo co ciocia, bo co? – zawołała słysząca wszystko Honoratka.

– Bo nie wiem co zrobię twojej mamie.

– Pewnie krzywdę – zaśmiała się dziewczynka. – Tylko niedużą, żeby mi mogła w lekcjach pomagać.

– Och, ty łobuzie! Zamiast matki bronić to ty tak? Do lekcji, już – powiedziała Bogna próbując zachować powagę.

– Napracowałam się i teraz muszę odpocząć – oświadczyła Honoratka. – Pobawię się z siostrą, będziesz miała trochę czasu dla siebie.

– Jaką ty masz mądrą córkę – po raz kolejny zdziwiła się Jagna.

– To po tatusiu – zawołał z pokoju Doman zmieniający Ewelince pieluszkę.

– Słuchaj – zaczęła Bogna. – Znajomy kręcił filmik podczas koncertu w „Filiżance”, kapelę i gości przy stolikach też. Załapałaś się jak z cielęcą miną wpatrujesz się w Alana. Kompletnie odjechana byłaś. Alan cię rozpoznał…

– Jak rozpoznał? Co to ja, przestępca, za którym wysłano list gończy?

– Hi hi hi, rozpoznał. Zwyczajnie rozpoznał w tobie dziewczynę, którą widział przy barku…

Jagna momentalnie się wyłączyła. Stanął jej przed oczami zapisany w pamięci obraz: półmrok, piękny mężczyzna parzący na nią, błyszczące oczy i falujące włosy…

– Oj tam, oj tam, akurat. Nie wierzę, bredzisz i tyle – czuła, że się rumieni jak pensjonarka z przedwojennej powieści.

– Jagna, no coś podobnego… – zdziwiona Bogna spojrzała na przyjaciółkę.

– No co? Czego ty ode mnie chcesz droga przyjaciółko?

– A nic, zdawało mi się – wzięła na ręce Ewelinkę od męża. – Albo i nie – szepnęła malutkiej do uszka.

Rozmowę przerwał dźwięk telefonu. Inga dzwoniła do córki. Jagna przejęła Ewelinkę od matki. Jakże cudowne uczucie towarzyszyło przytuleniu się maleńkiej istotki, jej pokazywanie rączką, mówienie coś po swojemu, w jakimś marsjańskim języku…

– Czy na tym polega równowaga w przyrodzie, że kiedy umiera chora osoba, ktoś inny natychmiast zapada na to samo? – zapytał Doman,  słysząc odpowiedzi żony na słowa teściowej domyślił się, że znowu był problem z babcią Walą.

– Dlaczego tak mówisz?

– Bo teściowa mojej teściowej ma stwierdzoną chorobę Alzheimera…

– Skąd…

– Skąd mam wiedzieć skąd, ma i już.

– Chciałam spytać skąd ci przyszło do głowy takie pytanie.

– Bo jak umarła babcia od sąsiadów, to nasza zaczęła chorować.

– Babcia Wala nie chce jeść warzyw ani owoców – dodała Honoratka. – Dlatego jest chora, jadłaby tylko smalec, fuj.

Po mile spędzonym popołudniu Jagna wróciła do domu, włączyła płytę i znów przeniosła się w myślach do salki „Filiżanki” oświetlonej przytłumionym światłem, wypełnionej dźwiękami irlandzkiej muzyki. Usiadła w fotelu nie włączając lampy, przez odsłonięte okno widziała światła zapalające się w osiedlu, uśmiechała się do własnych myśli i do dźwięków  płynących z odtwarzacza. Nagle klasnęła w dłonie, zaśmiała się głośno jak dziecko, które wpadło na pomysł nowego psikusa. Wyciągnęła laptop z futerału, czekając na uruchomienie programu dokładnie obejrzała okładkę płyty. Znalazłszy to, czego szukała wklepała na swojej poczcie  adres mailowy widniejący pod zdjęciem całej kapeli. Zaczęła pisać.

   Cześć Alan, chciałam Ci podziękować  za niezwykły prezent. Ponieważ nadchodzą święta, zbliżają się bez względu na to, czy się komuś podobają czy nie, uważam Twoją płytę za prezent gwiazdkowy. Nie mam pojęcia jak, dlaczego i skąd się wziął taki pomysł, ale właściwie to przecież wszystko jedno. Z pewnością św. Mikołaj maczał w tym palce i chwała mu za to. On podobno wie wszystko, nie tylko to, co przeczyta w listach pisanych przez – głównie – dzieci. W każdym z nas jest przecież trochę z dziecka jakim było się  niegdyś, więc pewnie Mikołaj wnika w nasze marzenia i czuje się wśród nich jak u siebie w domu. Stąd dobrze wie jak kocham irlandzką muzykę i podpowiedział to Tobie. Jak Ty to odebrałeś – nie mam pojęcia, ważne, że się udało i dziękuję, dziękuję, dziękuję 🙂 🙂 🙂

Ja ze swej strony mogę Ci tylko złożyć życzenia jak najlepszych chwil, spełnienia pragnień, szczęścia, radości, powodzenia i w ogóle WESOŁYCH ŚWIĄT!!!

Pozdrawiam – Jagna Turska 

Wysłała nie zastanawiając się ani chwili. Potem naszły ją wątpliwości co do trafności użytych słów, szyku zdań, ewentualnej intencji jakiejś ukrytej, której mógłby się Alan dopatrzeć… ale… machnęła ręką. Poszło, koniec, kropka, nie zawróci się maila, musi dotrzeć do odbiorcy. Uff, niech się dzieje wola nieba…

Uchyliły się drzwi pokoju. W szparze pojawiła się najpierw szpiczasta mordka, następnie para stojących uszu, wreszcie cała Zadra wkroczyła do pokoju i władowała się na wersalkę rozciągając się na całą swą czarną długość. Mordkę wcisnęła w dłoń Jagny i machnęła ogonkiem wyrażając zadowolenie.

– Co, malutka, chcesz przysmaczek, prawda? – spytała Jagna widząc wyraźną odpowiedź nie tylko w oczach, ale w całej suni. – No pewnie, należy ci się. Strasznie kochana jesteś – wyjęła z pojemniczka psie ciasteczko w kształcie kostki i z przyjemnością przyglądała się suczce chrupiącej przysmak.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 13

Feliks przyglądał się z fotela przepychankom na ulicach pokazywanym w telewizji. Wreszcie, pierwszy raz  policja zareagowała jak powinna, pomyślał. Zgodnie z oczekiwaniem normalnych ludzi. Do tej pory wokół słyszał opinie, że bronią bandytów, ochraniają oficjeli krzywdząc przy tym mających inne poglądy, że występują przeciw ustawie zasadniczej itp., itd. Powinno go to nie obchodzić, lekarz kazał nie stresować się. Ale… jak to zrobić? Niemożliwe. Nie potrafił być obojętny na losy formacji, z którą związany był przez całe dorosłe życie. Nie mógł się pogodzić z samobójstwem dobrego znajomego, który napisał przed śmiercią, że honor nie pozwala mu prosić dzieci o wsparcie i skoro po całym przepracowanym uczciwie życiu złodzieje mu zabrali świadczenia i możliwość przeżycia godnej starości, to jego śmierć spada na ich sumienia. Jakie sumienia…przecież oni ani honoru ani sumienia na oczy nie widzieli, choć wycierają sobie tymi słowami gęby… Poza tym… już ponad pięćdziesiąt osób odebrało sobie życie z tego samego powodu. … Feliks zazdrościł znajomemu odwagi. Z jednej strony. Z drugiej – był wściekły na swoją wrażliwość, która spowodowała zawał i konieczność ograniczenia aktywności fizycznej. Nie mógł się teraz nawet na ciecia wynająć, nigdzie się nie nadawał, nic nie mógł zrobić aby poprawić rodzinie byt, zapewnić żonie warunki o jakich marzyła całe życie – czyli ich obecny mały domek. Zastanawiał się bezustannie co zrobić, jak teraz dorobić na spłatę rat kredytu. Próbował na platformie finansowej siedząc przed komputerem całymi dniami, nic to jednak nie dawało  poza zwiększonym poczuciem przegrania na całej linii oraz rosnącą frustracją. I wcale nie poprawiało stanu zdrowia.

– Feluś, musisz na to patrzeć? – usłyszał głos żony. – Przecież szkoda zdrowia, nie wolno ci się denerwować. Nie wiesz przypadkiem gdzie jest taka mała miotełka spod drewutni?

– Skąd mogę wiedzieć? – zirytowany odpowiedział pytaniem na pytanie, irytacja nie opuszczała go prawie wcale albo bardzo rzadko.

– Nie złość się, pytam, bo może ją widziałeś. Zniknęła, a wieczorem jeszcze była. Muszę posprzątać koło płotu, bo mi wstyd przed sąsiadami.

– Matka wychodziła, może wie? Przepraszam – dodał cicho.

– Nie ma za co, kochanie. Przecież rozumiem. Też się wkurzam bez sensu. I nie ma to nic wspólnego z tobą – stanęła za fotelem, objęła męża ramionami i przytuliła głowę do jego głowy. – Musimy sobie jakoś z tym poradzić. Mamy siebie, jesteśmy potrzebni dzieciom…

– Ty wiesz jak ja się czuję, kiedy nie mogę wnuczkom prezentu kupić, bo nie mam za co? Nigdy w życiu nie byłem w takiej sytuacji! Nie widzisz jak nisko upadłem?

– Kotuś, nie ty upadłeś, tylko te sukinkoty cię okradły, więc nie bierz tego do siebie. Od ciebie tu nic nie zależy. To są okoliczności całkowicie zewnętrzne. Czy miałeś wpływ na dzień i rok swego urodzenia? Nie? No właśnie, na to też nie masz, więc daj spokój. Nie patrz w ten telewizor i chodź, pójdziemy z psami, powietrza zaczerpniesz…

– Nigdzie nie pójdę, mam otwarty komputer.

– To go zamknij

– Nie mogę, nie mogę się skupić, nie mogę myśleć..

– Żeby organizm mógł się zregenerować potrzebuje kontaktu z naturą, słońca, świeżego powietrza – starała się zachować spokój.

– Nie ma świeżego powietrza, jest smog.

– U nas nie ma. Po pierwsze wokół są lasy i parki krajobrazowe, nie ma przemysłu. Po drugie wiał silny wiatr, więc jakby nawet był ten smog, zostałby dziś przegnany. Po trzecie nawet na rowerek nie wsiadasz a miałeś się ruszać, więc chociaż na spacer wyjdź – zaczynała jej rosnąć gula w gardle.

– Wyjdę wieczorem.

– Wieczorem nie będzie słońca!

Inga zaczynała tracić cierpliwość. Rozumiała wszystko, ale ona też miała granice wytrzymałości. Brakowało jej ciepła ze strony męża, które gdzieś odpływało w kosmos. Nie mogła się wtulić przed snem w jego ramię, co zawsze było dla niej lekiem na całe zło świata, bo ostatnio najczęściej zasypiała sama. Feliks twierdził, że skoro cały dzień się stresuje, ma prawo chociaż wieczorem obejrzeć jakiś film. Zostawał na dole i coś oglądał, ona szła sama do sypialni. Nie dawała rady towarzyszyć mu w tym oglądaniu nawet czytając książki czy gazety, bo zwyczajnie padała ze zmęczenia. W łóżku zerkała w telewizor, żeby nie płakać, nie czuć samotności i tak zasypiała.

– Jak sobie chcesz, patrz na tych idiotów i dawaj sobą manipulować. O to im właśnie chodzi, żeby cię całkiem szlag trafił, wtedy nawet tej nędznej resztki emerytury nie będą musieli ci wypłacać i dadzą na nagrodę jakiemuś znajomemu smarkaczowi, jakiemuś kolejnemu przydupasowi kolejnego nadętego kretyna. Rób co chcesz.

Wyszła przed dom prawie trzaskając drzwiami. Zła na siebie, że dała się ponieść emocjom, że nie potrafiła nad sobą zapanować. Usiadła na schodku i rozpłakała się.

Psy, te kochane, cudowne stworzenia natychmiast za nią przyszły. Zadzior położył łeb na kolanach i patrzył swoimi rozumnymi ślepiami jakby chciał powiedzieć: nie martw się, damy radę, będzie dobrze. Zorka przytuliła się do jej boku.

– Moje kochane skarby, pocieszyciele wy kochane – głaskała swoich wiernych przyjaciół. – Jesteście sto razy lepsze od ludzi. Ludzie to potwory..

– Ale chyba nie wszyscy? – usłyszała głos Sabiny dobiegający zza furtki.

– To ja tak głośno mówię? Teściowa niedosłyszy więc się drę… Na szczęście nie wszyscy odpowiadając na twoje pytanie –  wytarła oczy. – Przepraszam cię, mam doła głębokiego jak Rów Marjański.

– Chodź do mnie na chwilę. Rowu nie zasypiemy, ale może dół  trochę da się zmniejszyć. Chciałam ci podziękować za to, że Bogna wyciągnęła moją  Jagnę do tejFiliżanki”. Od tego wieczoru mam w domu zupełnie inną dziewczynę.

– Naprawdę? To się cieszę, dobra wiadomość – podniosła się Inga.

– Była tam już kilka razy i coś przebąkuje, że chętnie by sobie popracowała dla przyjemności, żeby się odstresować do końca. W ogóle zrobiła się taka jakaś radosna, nawet sobie czasem podśpiewuje, choć głosu moje dziecko to nie ma całkiem. Dawno jej takiej nie widziałam – stwierdziła uradowana.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 2 komentarze