Bogna przyniosła mamie przeczytany kajecik z zapiskami babci Hali.
– Nic ci nie powiem, sama musisz to przeczytać – położyła na stole starannie opakowany zeszycik. – Porozmawiamy potem, ja tu wietrzę jakąś zagadkę. Ciekawa jestem co ty na to powiesz.
– Mówisz, że coś ciekawego? Ja też coś znalazłam, ale ci powiem dopiero jak to przeczytam – wskazała na pamiętnik swojej mamy.
Wieczorem usiadła w fotelu, wzięła ze wzruszeniem notatki mamy i pogrążyła się w lekturze podnosząc od czasu do czasu głowę znad zapisków, by wpatrywać się w pustą przestrzeń przed sobą jakby tam właśnie pojawiały się cienie osób z przeszłości, o której czytała.
Dziennik albo też pamiętnik Hali Baberkówny
W imię Boże
Tak zaczęłam, bo tak się zaczyna w szkole każdy zeszyt. Wprawdzie to nie jest szkolny kajecik, ale mi się tak samo napisało, pewnie z przyzwyczajenia.
Moje koleżanki od dawna prowadzą dzienniczki więc wreszcie i ja pisać zaczęłam, nie mogłam dłużej mówić nieprawdy opowiadając, ile to ja już stron zapisałam. Szczególnie Zośka była dociekliwa i chciała koniecznie wiedzieć o czym tyle pisałam. Nie potrafię kłamać, od dawna wiem, że jak powiem nieprawdę to ona się od razu wyda i będę miała przez to kłopoty. Dlatego nie kłamię, to mi się po prostu nie opłaca.
Wczoraj znowu zauważyłam, że Lidek mi się przygląda. Podniosłam dumnie głowę i udawałam, że tego nie widzę. Przecież nie wypada, żeby panna pokazała po sobie, że jej się chłopiec podoba. A przecież sama przed sobą muszę przyznać, że Lidek mi się podoba. Jest silny, ma ładne oczy, trochę dziwne w świetle. Przyjrzałam się dobrze, kiedy recytował wiersz na uroczystości dla Marszałka. Patrzył bez ruchu w jedną stronę i wtedy zauważyłam, że jedno ma trochę jaśniejsze niż drugie. Pies od ciotki miał jedno ciemne, a jedno niebieskie, ale u Lidka nie widać tak od razu i chyba nikt o tym nie wie. Mam nadzieję, że żadna z dziewcząt w oczy mu się nie wpatrywała. Czułabym złość z tego powodu, choć oczywiście nie mogłabym się przyznać, nigdy w życiu. Zawsze trzeba udawać, że jest się obojętną. Tylko… nie zawsze się tak da. Czemu nie wolno mówić co się naprawdę czuje i robić na co się ma ochotę? Podobno nie wypada. A czy taka sąsiadka zza trzeciego domu nie jest niegrzeczna, kiedy opowiada o innych ludziach niestworzone historie, w których nie ma krzty prawdy?
Jeszcze nie wszystko napisałam o Lidku. Ma ciemne włosy, gęste, falujące nad czołem. Gienek mówił, że na rękę kładzie wszystkich chłopaków, taki jest silny. Kuzynka Mania Spod Lipy powiedziała mi, że usłyszała jak Lidek mówił do Józka, że ja jestem najładniejsza w swojej klasie i w ogóle morowa ze mnie dziewczyna. Przyjemnie jest coś takiego usłyszeć o sobie. Mania jest nie tylko krewną, ale dobrą dziewczyną. Wcale nie okazała zazdrości mówiąc mi o słowach Lidka. A przecież to ona jest bardzo ładna, o wiele ładniejsza ode mnie. Ma jasne włosy i taki miły uśmiech. Powiedziała, że lubi Lidka ale Józek jej się bardziej podoba. Pomyślałam sobie, że to dobrze, nawet bardzo dobrze.
Przypadkiem usłyszałam jak stara Huśtula z Gorykową rozmawiały o Lidku. Dziwne to jakieś słowa były. Stałam za drzwiami od stodoły przy gościńcu i bałam się poruszyć, żeby mnie nie zauważyły. Zaraz by mamie powiedziały, że podsłuchuję i mama by się gniewała. A ja się tam schowałam tylko po to, żeby sobie poprawić pończochę, bo mi się przekręciła. Chwaliły Lidka, że grzeczny, zmyślny taki do każdej roboty. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się przyjemnie kiedy tak słuchałam. Potem właśnie to coś dziwnego powiedziały, że jest bardzo podobny do ojca, szczególnie z oczu. Ja tam nie widzę żadnego podobieństwa do pana Czesława. Zupełnie żadnego, nawet włosy ma jasne, a oczy niebieskie, specjalnie mu się potem w sklepie przyglądałam, aż mnie Zośka szturchnęła w bok, że niby co ja się tak gapię. Powiedziałam jej, że pająk szedł i chciałam zobaczyć czy na głowę wejdzie panu Czesławowi. Zaczęła się chichrać i koniecznie chciała tego pająka zobaczyć. Skłamałam, że już zniknął, opuścił się po nici. Przez Zośkę, mama na nią mówi trajkotka, dwa razy skłamałam i teraz będę musiała iść do spowiedzi. Ale gdybym po cichu się pomodliła i wytłumaczyła czemu skłamałam to może nie musiałabym księdzu nic mówić? Przecież on nie wie co ja myślę, bo nie jest Panem Bogiem, choć czasem mu się zdaje, że jest. Wujek tak powiedział, za co ciotka krzywo na niego spojrzała i powiedziała, że nie dostanie deseru za takie gadanie. Na to wujek się roześmiał i odpowiedział, że nie jest dzieckiem, nie będzie się jej pytał o zdanie i deser sam sobie wieczorem weźmie. Nie wiem dlaczego wieczorem, ja zawsze jem deser po obiedzie.
Może po mamie Lidek ma ciemne włosy? Pani Hermina też ma ciemne, to pewnie po niej.
Dostałam od ciotki zestaw pięknej, kolorowej muliny do wyszywania. Gdybym sobie moją starą białą bluzkę ozdobiła, wyglądałaby zupełnie jak nowa. Chyba zrobię tak, chociaż od robótek zdecydowanie wolę czytanie. Okropnie lubię czytać o podróżach, o przygodach, poezję też lubię. Nie mogę się jednak całkowicie poświęcać ulubionemu zajęciu, muszę pomagać mamie w kuchni i w innych pracach.
***
Mam już 13 lat. Mama mówi, że całe szczęście, że nie żyjemy dawno temu, ponieważ musiałaby mnie niedługo wydać za mąż za kogokolwiek, żebym nie została starą panną, bo to najgorsze dla kobiety co może być. Okropnie miały kiedyś dziewczęta. Moja mama mówi, żebym się uczyła i zdobyła zawód. Wtedy sama na siebie zapracuję i nie będę musiała mieć żadnego męża jakby mi się nikt nie podobał. Dobrych mam rodziców, najlepszych. W szkole niektóre koleżanki mówią, że tylko dlatego jeszcze chodzą do szkoły, że nie mają starających. Gdyby miały to by od razu za mąż poszły. Dziwne to. Pójść za mąż za kogokolwiek? Przecież to okropne! Co innego gdy się ktoś podoba tak bardzo, że robi się przyjemnie w sercu na myśl o nim.
Ja nie chciałabym tak od razu wychodzić za mąż. Najpierw wolę skończyć szkołę. Nie mamy tyle pieniędzy, żebym mogła pójść dalej do szkół. Ale co tam, może kiedyś zapracuję i będę mogła uczyć się dalej.
Za mąż też bym chciała iść, mieć swój dom, swoją rodzinę i dzieci, ale to dopiero potem. Po nauce i po wyjechaniu, żeby trochę świat zobaczyć. Do Wenecji, do Paryża bym chciała pojechać, och, tak bym się chciała w podróż puścić, byczo by było. Ale głośno o tym nie mówię, mamie byłoby przykro. Ja bym chciała być taka wolna, swoja, nie skrępowana niczym. Nawet trochę pływać na morzu, żeby doświadczyć jak to jest kiedy ziemia zniknie z oczu. Pewnie bym się bała, ale taka jestem wszystkiego ciekawa. Jak Zośka powiedziała swojej mamie, że chciałaby we świat pojechać to od razu miała wymówki imperatywnie czynione. Moi rodzice nie czyniliby mi żadnych wymówek, nawet łagodnych, zawsze mówią, że chcą abym była szczęśliwa i to jest dla nich najważniejsze. Czyż nie są kochani?
***
Nie wspomniałam jeszcze, że trochę rozrywki zażyłyśmy. Przyjechało do nas kino objazdowe. Poszłyśmy z mamą i Zośką na film. Jakie to zajmujące, jakie ekscytujące przeżycie! A Zośka powiedziała, że ona na pewno kiedyś będzie sławną aktorką i będzie grała w filmach. Tak sobie wymyśliła, ale ja w to nie wierzę. Jakby ona mogła się do filmu dostać? Chociaż siostra Nastusia mówi, że jak się czegoś bardzo pragnie to można to osiągnąć. Po seansie dali pokaz linoskoczkowie. Podczas występów tych artystów cyrkowych przejechał swoim zaprzęgiem pan Hipolit Balicki. On ma taki zwyczaj, że nosi w kieszeni cukierki albo jednogroszówki. Jak ma chęć to rozrzuca wśród dzieci, a one się kłębią jak mrówki, kiedy im się mrowisko poruszy. Nie podoba mi się to, jest takie upokarzające. Czy jemu się wydaje, że jest lepszy od innych?
Śmiesznie było też, bo stara Huśtula zaczęła wygadywać na młodzież, że taka głośna i na występach zachować się nie umie. Na to Zośka jej powiedziała niby z troską, żeby sobie poszła, bo jej osobę globus chwyci albo łupieżu dostanie, a na to można umrzeć. Musiałam zakryć usta chusteczką, udałam, że kaszel mnie złapał, żeby nie widziała, że się śmieję. A Zośka potrafiła udać powagę. Ona naprawdę jak na filmie potrafi udawać. Wiersze kiedy w szkole deklamuje to aż się płakać chce albo śmiać, zależy czy smutny czy wesoły mówi. Siostra Nastusia powiedziała, że w teatrze mogłaby występować, tylko, że to nie wypada. Nie wiem dlaczego nie wypada, przecież wszyscy wiedzą o pani Helenie Modrzejewskiej, że to wielka artystka była i nie ma w tym nic złego. A siostra Anastazja taka ładna jest, nie stara wcale i nie rozumiem po co została zakonnicą. Ktoś mówił, że jej narzeczony zginął we wojnę i ona dlatego z życia odeszła. Szkoda jej, ale chociaż my mamy szczęście, bo lekcje z nią są wesołe i przyjemne, i nikt nie mówi: siostra Anastazja tylko siostra Nastusia. Z nią mogę mówić o wszystkim, mam śmiałość, nawet o tym, że i świat szeroki bym poznać chciała i siebie samą. Przecież tak do końca nie wiem kim wypadnie zostać gdy dorosnę. Myślę, żeby pomagać – to może pielęgniarką? Siostra Nastusia powiedziała, że bardzo dobrze wymyśliłam, bo pomagać i być pięknym, i radosnym dla drugich to wielce chwalebne zamierzenie, i że jestem zuch dziewczyna.
***
Wczoraj poszłam nad staw do Buczków, po rybę mama mnie posłała i spotkałam Lidka! Naprawdę! Powiedział: serwus Hala, dobrze cię spotkać. Potem jeszcze spytał czy może mnie odprowadzić do domu. Dobrze, że ryba nie żyła, bo ja bym jej nie niosła za nic na świecie. Lidek i tak ode mnie siatkę wziął i niósł pod sam dom. Rozmawialiśmy o szkole, o tym co chcielibyśmy robić jak się szkoła skończy. Lidek też lubi czytać o podróżach więc staliśmy przed bramką i mówiliśmy ze sobą tak długo aż mamusia wyszła na drogę zobaczyć czy nie idę. Lidek grzecznie stuknął obcasami, powiedział „dzień dobry szanownej pani” a mama się uśmiechnęła i spytała czy wejdzie do nas, bo co tak będziemy stać pod bramką. Lidek się chyba poczuł skrępowany i się pożegnał. A mama powiedziała, że on jest miły i grzeczny, i nie ma pstro w głowie. I jeszcze, że ma smykałkę do techniki, bo widziała jak auto jednego pana inżyniera prowadził na warsztat do generalnego zrewidowania.
***
Dorośli wciąż tylko o polityce mówią. Co w tym takiego ciekawego? Teraz najważniejszym we wsi czuje się Szklarczyk, bo ma radio. Słucha jak spiker podaje wiadomości, a potem mądrzy się przed innymi. Ale pewnie wszystkiego nie rozumie, bo przed sklepem była sytuacja następująca. Szklarczyk perorował długo, nie wiem o czym, nie słyszałam, byłam zbyt daleko. Wtedy Lidek był obecny, akurat wyszedł ze sprawunkami, po które go jego mama posłała i usłyszał mówienie Szklarczyka. Powiedział mu, że się myli, zrozumiałam z gestów i reakcji innych mężczyzn, którzy tam się znajdowali. Tamten się zrobił czerwony na szyi jak indor, wykrzyczał, że taki smarkacz nie będzie mu zarzucał kłamstwa. Tak się darł, że z odległości usłyszałam. Na to Lidek odłożył zakupy i spokojnie coś tłumaczył, widziałam, że coś na palcach wyliczał i przekonał – widać – tamtych sąsiadów, bo głowami zaczęli kiwać na znak, że ma rację, poklepali go po plecach, ze Szklarczyka się śmiali o co on się zezłościł i poszedł sobie, wyraźnie zły na Lidka.
Ludzie robią się coraz bardziej zdenerwowani, coraz poważniejsi. Wszystkim się udziela taki nastrój niepewności i nikomu nie jest do śmiechu. Dochodzi do głosu panika, ludzie robią zapasy, wykupują towary w sklepach.
Zośka mówiła, że jej kuzyn mieszkający w Krakowie i uczący się w liceum, w przeszłe wakacje uczestniczył w obozie przysposobienia wojskowego nad Dunajcem, na którym uczył się strzelać, w nocy z innymi uczestnikami musieli stawiać się na placu apelowym w pełnym ubraniu, w dwuszeregu i już przygotowani do wyruszenia. Ciągle im takie alarmy robili. Mówiąc szczerze nie wiem po co, przecież nic nam nie grozi. Wprawdzie wujek coś mówi o propagandzie rządu, ale ja się na tym nie znam. W radio słyszałam, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi i nie oddamy ani guzika. Więc czego tu się bać, jeśli to są tylko pogłoski? Przecież to niemożliwe, żeby była jakaś wojna jak prorokują niektórzy. Niemożliwe! Przecież mamy XX wiek, czasy barbarzyństwa dawno minęły, żyjemy w Europie, a nie wśród jakichś dzikich ludów jak misjonarze.
Jednak tyle osób mówi o maskach gazowych, że zaczyna mi się robić nieprzyjemnie gdy o tym myślę.
***
Minęło bardzo dużo czasu odkąd napisałam ostatnie słowa w moim pamiętniku. Właściwie nie powinnam już pisać, tak bardzo zmieniło się wszystko, całe nasze życie. Pomyślałam jednak, że jeśli przeżyję, będę miała spisane wspomnienia, choć trochę, bo wszystko co się dzieje jest nie do opisania.
Stało się coś okropnego. Jednak wojna wybuchła. Najpierw wszyscy poszli na ucieczkę, kto mógł i na czym mógł. Ludzie szli obładowani walizami, tobołki nieśli na plecach. kto miał konia ładował dobytek na wóz i uciekał przed siebie. Niektórzy mieli auta, ale kiedy brakło benzyny zostawiali w środku drogi. Nikt nie wiedział gdzie ucieka, to było jak owczy pęd.
Ja nie wiedziałam co się dzieje, wzięłam ze sobą tę kolorową mulinę dostaną od cioci jako skarb najważniejszy. Śmiechu warte, ale tak było. My wsiedliśmy na wóz wujka. Jednak po jakimś czasie niektórzy zaczęli zawracać. Jakby opadały im łuski z oczu. My też zawróciliśmy, przecież nie można domu i wszystkiego zostawić na pastwę losu. Co ma być to będzie – stwierdzili rodzice i wróciliśmy do domu mijając po drodze ludzką rzekę rozlewającą się na boki, gdy słychać było nadlatujące samoloty. Nam się udało, ale potem słyszałam opowiadania tych, co wrócili po nas, jakich strasznych rzeczy się napatrzyli, jak w rowach umierali ludzie zranieni niemieckimi bombami. Samoloty latały tak nisko, że zobaczyć można było twarze pilotów strzelających do uciekających ludzi. Jak oni mogli?!!!
Na szczęście tego nie widziałam, bo bym chyba umarła od samego widoku.
Z naszej rodziny nikt nie zginął, wszyscy wrócili, odnaleźli się.
Więcej pisać nie mogę, wiąże mnie tajemnica. Mogę tylko powiedzieć, że Lidek przeżył ucieczkę i też wrócił. Mamy ze sobą teraz wiele wspólnego, ale o tym kiedyś, jeżeli będzie dane przeżyć, co daj Boże. Teraz nikt nie może być pewien dnia ani godziny.
***
Muszę jednak trochę więcej zanotować, potem zapomnę i co będzie? Sama nie uwierzę co się działo i jak było, a tak – przypomnę sobie różne chwile czytając każde słowo. Znalazłam skrytkę na ten kajecik
Straszne rzeczy się dzieją. Niewyobrażalne! Mnie lekarz, dobry znajomy rodziców, napisał zaświadczenie, że jestem bardzo chora na serce i tylko to mnie uratowało przed wywiezieniem do Rzeszy na roboty. Dużo ludzi zabrali, a ile płaczu było, ile rozpaczy – to szkoda słów.
Ciotka też miała okropne przeżycie. Złapali ją za handel i zamknęli na Montelupich w Krakowie. Stamtąd jechała pociągiem z transportem do Oświęcimia, już się żegnała z życiem, wiadomo, kto tam trafi to ginie. Miała jednak niebywałe szczęście, bo partyzanci odczepili kilka wagonów, w tym ten, który ją wiózł. Po tym zdarzeniu się bała wrócić do domu i poszła do stryjenki w drugiej wsi.
Od nas znajome kobiety chodzą lasami nawet i po 25 km niosąc towar, żeby wymienić na co innego. Jakoś trzeba sobie radzić, prawda? Muszą bardzo uważać, za byle co grozi śmierć. Najlepiej iść nocą, bo wtedy szkopy boją się do lasów zapuszczać, żeby się na naszych nie natknąć, którzy w lasach mają kryjówki i nocami się przemieszczają.
Jedzenie czasem trudno się zdobywa, my sadzimy w ogródku ziemniaki, marchewkę, pietruszkę i selery. Owoce mamy z własnych drzew, mąkę od babci, kury znoszą jajka to nie jest źle. Można jeszcze kogoś poratować.
Lidek też ma szczęście. Wprawdzie na początku wzięli go do Baudienstu i z innymi junakami zamknęli w obozie, nawet przez pewien czas musiał pracować w kamieniołomie, ale jakoś się potem wykręcił stamtąd. Do domu pani Herminy dokwaterowali niemieckich oficerów i wtedy trochę lepiej im się żyło, bezpieczniej. Akurat u nich byli zwykli ludzie, nie jakieś podłe szkopskie świnie jak niektórym się trafiało. Jeden to nawet mówił Lidkowi, że jest takim bystrym chłopcem, że go weźmie do siebie nad morze jak się skończy wojna i da mu dobrą posadę. Nie przyszło mu do głowy, że przegrają wojnę! Ten oficer przed wojną był inżynierem i wcale nie chciał iść do wojska, ale jak go powołali to nie miał wyjścia. Co mógł zrobić? Gdyby nie poszedł na wojnę to zabiliby mu rodzinę albo wsadzili do obozu koncentracyjnego co na to samo wychodzi. Lidkowi mówił, że stara się nikomu nie zrobić krzywdy. Tacy Niemcy też się zdarzają. Przecież oni bez własnej chęci dostali się w takie tryby wojenne. To tak jak czasem maszyna urwie rękę robotnikowi gdy mu się ręka w tryby dostanie. Lidek wykorzystywał różne wiadomości dla potrzeb naszych leśnych. Potem wysłali tego oficera na front i zniknął.
Najgorsi ze wszystkich są tacy z SS Galizien. To potwory po prostu, ziejący nienawiścią do wszystkich Polaków sadyści, diabły wcielone słynące z okrucieństwa, mordujące dla przyjemności mordowania. O ile z Niemcami można się czasem porozumieć, o tyle z nimi nigdy.
Przy kościele słyszałam jak stary pan Balicki ich wszystkich klął, bo mu syna zabili, tego leśnika co to dawno przed wojną pod Birczę pojechał i nigdy nie wrócił. Ktoś powiedział, że przecież sam go zmusił do wyjazdu, bo zbyt dumny jest, żeby się ze zwykłymi ludźmi wiązać. Nie wiem o co chodzi, mama mi nie chciała powiedzieć, a wszyscy się zastanawiali skąd takie złe wieści przyszły. Podobno ktoś zdołał uciec przed rzezią na Kresach i mówił, że tam się tak potworne zbrodnie działy, że nie do opowiedzenia. Banderowcy maltretowali nawet maleńkie, niewinne dzieci, kobiety i starców, sąsiedzi sąsiadów, mężowie żony Polki i własne dzieci zabijali! Takie potworności się działy, że świat nie widział!
Po tym wszystkim pan Balicki zmarł. Usłyszałam, że bardzo rozpaczał nad śmiercią syna, obwiniał się o nią, mówił, że to kara za jego postępowanie – to słyszała Zośka, bo jej mama pracuje u Balickich. Odkąd jej tatę zabrali do obozu musi pracować, żeby utrzymać rodzinę. Zośka ma małego braciszka, którym się opiekuje podczas nieobecności mamy. Ona, to znaczy Zośka, też się zmieniła przez tę wojnę. Przedtem nie dawała przyjść do słowa, trajkotała bez przestanku, taka była z niej śmieszka, a teraz jest nad wyraz poważna i tajemnicza. Opowiedziała mi w wielkiej tajemnicy, że przed śmiercią stary pan Balicki poszedł do pani Herminy i chciał z nią mówić. Ona najpierw nie chciała, ale potem go wpuściła i mówili ze sobą dość długo. Potem umarł, ale jeszcze przedtem chodził po pokoju i powtarzał: wybaczyła mi, wybaczyła mi, Ty Boże też mi wybacz. Co on takiego strasznego mógł zrobić? Arcyciekawa sprawa. Tym bardziej, że Lidek wtedy był przez jakiś czas w lesie i nic nie wiedział, bo bym go wypytała zręcznie, że ani by się nie spostrzegł. Potem już nie miałam głowy do tego, bo ważniejsze sprawy się działy, takie na skalę dużą, ale o tym sza.
***
U ciotki, właściwie u stryjenki, bo przecież ciotka teraz tam siedzi, przechowywali jednego takiego, Bogdan mu było na imię. Jak go z lasu przynieśli to aż się przeraziłam. Nie rany się przeraziłam, ale tych wszy ile miał na sobie. Aż się ubranie na nim ruszało. Wszystko ciotka spaliła w piecu, a jego ubraliśmy w stare ubranie wujka.
Nie napisałam, że w międzyczasie zrobiłam tajny kurs i zostałam sanitariuszką. Co chwilę ktoś potrzebuje pomocy, jestem więc potrzebna. Nic nie mówię rodzicom, przecież obowiązuje przysięga. Myślę jednak, że oni czegoś się domyślają. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tatuś też gdzieś był. Ale nie wiem gdzie i nie chcę wiedzieć dla bezpieczeństwa wszystkich. Przecież to obojętne gdzie kto jest, byle okupanta gnębił, prawda?
Uczę się sama bardzo dużo. Dostałam książki o medycynie, takie sprzed wojny dla studentów, dała mi je pani Tekla, która prowadziła kurs. Powiedziała, żebym się uczyła bo widzi we mnie duży potencjał. Miłe to było. Już dawno temu myślałam, że chciałabym zostać lekarką, ale na taką naukę nie mieliśmy pieniędzy. Pani Tekla mówi, że po wojnie będzie mógł się uczyć kto tylko zechce. Tylko czy naprawdę tak będzie? Trudno uwierzyć, zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Najważniejsze jest to, że front się przesuwa i szkopy biorą w łeb, ludziom zaczyna się lżej oddychać, jakby wolność zbliżała się szybkim krokiem i była tuż tuż.
cdn.
Och, przypomniały mi się opowieści babci o wojennym głodzie, łapankach i krzykach w niedalekim obozie…
Niesamowite zapiski!
Jotuś:-) To były straszne czasy. I znowu … tak bardzo żałuję, że nie wypytałam i nie zapisałam… a pamiętam tak mało z opowiadań…
Mam pytanie raczej techniczne: czy pisząc tą powieść, jak też inne książki, używałaś pomocy edytora (osoby, NIE komputera)? Wiem, że generalnie dużo (większość?) tekstów jest przeglądanych przez takie osoby. Pamiętam, że jeden znany pisarz postanowił wydać książkę BEZ udziału edytora i recenzenci za to go skrytykowali, bo wykryli różnego rodzaju błędy.
I drugie pytanie-czy może posiadasz wykształcenie humanistyczne (np. filologia polska)? Z pewnością byłoby ono niezmiernie pomocne w pisaniu książek!
Ja raz dałem swój dość długi blog do takiego rodzaju edycji i sporo się przez to nauczyłem. Zresztą uważam, że jeżeli nawet postronna osoba sprawdzi tekst, to też wyłapie rzeczy, których autor nie zauważa. Swego czasu sprawdzałem pracę magisterską mojego kolegi z ekonomii (w języku angielskim) i oboje byliśmy zdumieni, ile dzięki temu naniósł poprawek-pomimo, że nie posiadam wykształcenia humanistycznego i że angielski nie jest moim pierwszym językiem.
Jacku:-) Nie korzystam z nikogo i niczego – że tak powiem. I wkurzam się, że czasem komputer myśli (i telefon), iż wie lepiej ode mnie co ja mam na myśli. I to ja go muszę poprawiać jak mi się wcina. Wykształcenie tu nie ma akurat nic do rzeczy (choć humanistyczne jest), od początku świata pisałam i czytałam, i myślę, że czytanie ma na człowieka największy wpływ. Nawiasem mówiąc egzamin z historii na studia zdałam dlatego, że swego czasu miałam hopla na punkcie powieści historycznych, a np. moja siostra zdała maturę z geografii dzięki „Tomkom” Szklarskiego 🙂
Recenzenci mnie nie interesują, piszę bo nareszcie (na emeryturze) mogę w swoim kąciku pisać co chcę i jak chcę, nikogo się o zdanie pytać nie muszę. Przy wydaniu „Wejścia w światło” tak się namęczyłam i nastresowałam, że dziękuję na zawsze. Na dodatek „Opowieść Marianny” wydawca po prostu zniszczył, narobił błędów, pozmieniał tekst i do końca życia mam dość tego typu przeżyć. Teraz ogromną radość mi sprawia, że się czytelnikom podobają moje dyrdymałki, dają chwilę relaksu i przyjemności. Mnie zaś odskocznię od trudnych chwil w realu. Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że czuję się spełniona jako osoba pisząca (czyli pisarka, hi hi) mająca na swoim koncie kilka powieści, które są na blogu (poza pierwszą częścią ursynowskiej sagi czyli „Wejściem w światło”). Nigdzie nie muszę się spieszyć, nie gonią mnie żadne terminy, nie muszę się podporządkować cudzym wymysłom i zmieniać to, czego zmieniać nie chcę, bo to po prostu jest moje 🙂
No, to się nagadałam 🙂 Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny 🙂
Jakże pięknie ten pamietnik napisany , życie i zwyczaje ,obyczaje natolatki aż po wojnie.Pozdrawiam cieplutko.❤️
Uleńko:-) To trochę takie uwiecznienie wspomnień, jakie udało mi się zachować w pamięci. Wiesz, zeszyty mojej mamy babcia przechowała i stąd wiem jak się zaczynał każdy. O ucieczce także zapamiętałam, z muliną też prawda… Akurat w tym fragmencie fikcja miesza się ze wspomnieniami…
Przytulam :)❣️
Przypuszczam, że ja jednak potrzebowałbym jakiejś pomocy zawodowego edytora, bo moje wykształcenie w języku polskim skończyło się na Liceum Ogólnokształcącym w 1981 roku.
Sądzę, że taka „normalna” edycja to po prostu poprawa stylistyki, błędów, wyłapanie powtarzających się wyrazów, itd. Natomiast to, co zrobił wydawca, jest kompletnie odmienną rzeczą. W 1995 r. spotkałem edytora książek typu „romanse erotyczne” dla kobiet (takich czytadeł jest tutaj na tony i jest to ogromny biznes) i trochę opowiadała o swojej pracy. Rzeczywiście, często narzucała swoje pomysły i styl i odrzucała to, co napisali autorzy, tak więc oryginalne książki po jej „edycji” stawały się nie do poznania—ale dzięki temu osiągały inny cel: były drukowane, a co najważniejsze, $PRZEDAWAŁY $IĘ! Też uważam, że to jest niezmiernie komercyjne podejście i NIGDY nie nie zgodziłbym się na coś takiego np. w moich blogach, bo piszę je wyłącznie dla przyjemności.
Jak wspominałem, bardzo chciałbym napisać książkę (a może i książki lub kilka opowiadań), pomysły już mam, jedynie brakuje mi trochę czasu, motywacji i pewnie też umiejętności (chociaż staram się na Internecie edukować się w tym zakresie).
A w ogóle to gratuluję tych powieści, z pewnością to musi być ogromna przyjemność ich pisania. Rozważ też, iż możesz wszystko sama wydać na Internecie; wiem, że niektórzy pisarze tak zrobili i byli zszokowani rezultatami, szczególnie finansowymi, jako że poprzednio lwią część wpływów pochłaniał druk, dystrybucja, sprzedaż i prowizja dla wydawcy.
Nota bene, przygody Tomka autorstwa Szklarskiego też czytałem jednym tchem, bardzo dużo się z nich nauczyłem. Nie tak dawno odkryłem, że Szklarski w czasie okupacji publikował powieści w polskojęzycznych niemieckich gadzinówkach i w końcu lat 1940. XX wieku został skazany na 8 lat więzienia, odsiadując około połowy wyroku. Na szczęście pozwolono mu potem kontynuować działalność literacką.
Pozdrawiam i życzę napisania wielu ciekawych opowiadań!
Jacku, Szklarskiego czytałam niezliczoną ilość razy, zresztą po wszystkie ulubione książki sięgałam wielokrotnie w zależności od nastroju. Życzę Ci spełniania marzeń, realizowania pragnień i tego, byś nie ustawał i osiągał to, co zamierzasz. Trzymam kciuki i POWODZENIA!
Dziękuję też za Twoje życzenia, niech się spełnia wszystko co dobre 🙂