„Babie lato i kropla deszczu” – 20

    Po raz pierwszy w życiu Inga nie czuła przedświątecznego nastroju. Nawet choinka ustawiona w pokoju tego nie zmieniła. Zmusiła Feliksa do przyniesienia drzewka tydzień przed świętami, chciała poczuć tę słynną magię świąt. Przy okazji próbowała ugrać coś dla siebie – wszak ona i dom to jedno. Zmusiła męża do zdjęcia ze strychu zapakowanych obrazów. Jeden dostała w pracy odchodząc na emeryturę, drugi – specjalnie dla niej namalowany przez wujka Stefana – miał wartość sentymentalną. Sama wybierała piękną zimową scenę przedstawiającą sanie na śniegu, potem się zmitygowała, że może zbyt skomplikowany obrazek, a wujek się prawie obraził, że nie wierzy w jego zdolności… Uśmiechnęła się do wspomnień. Trzeci obraz, również namalowany ręką wujka, ukazywał krakowiaka w nocnym, nieco zamglonym ogrodzie przed chatką krytą strzechą, w której jaśniało okienko od izby.  Były też trzy drzeworyty, które pamiętała „od zawsze” wiszące w domu rodziców. I jeszcze – portret taty zrobiony chyba ołówkiem, otrzymany od współpracowników gdy odchodził na emeryturę. Do tej pory był schowany na strychu. Teraz, kiedy go wyjęła i postawiła na fotelu, poczuła jakby tata stanął obok niej.

– Nigdy więcej nie wrócisz na strych – powiedziała szeptem do portretu i łzy wypełniły jej oczy. –  Tato, tak bardzo cię kocham, tak strasznie mi ciebie brakuje. Pomóż mi, bo nikt inny na całym świecie nie może mi pomóc…

Feliks kręcił nosem, krzywił się, portret mu się nie podobał, może ewentualnie zdjęcie…

– Ale jak już tak bardzo chcesz to niech będzie – mruknął z niechęcią.

Poza obrazami od dawna chciała powiesić w salonie – jak szumnie był nazywany pokój dzienny – sosnowe półki przywiezione ze starego mieszkania. Tutaj według planu Feliksa miały być same nowe meble, lecz Inga – nie bacząc na sprzeciw męża – półki zabrała. Lubiła je. Sosnowe meble mają niezwykłą właściwość rozświetlania nawet pochmurnych dni, są słoneczne, jakby oddawały pomieszczeniu słoneczną energię zebraną i zatrzymaną w sobie w czasie gdy jako drzewa rosły w lesie. Już jakiś czas temu doszła Inga do wniosku, że bardzo dobrze zrobiła. Na nowe meble już nie ma co liczyć, trzeba zagospodarować to, co jest. Skoro przyszło z banku pismo z decyzją odmowną w kwestii restrukturyzacji kredytu i bała się, że wyląduje pod mostem – na przekór wszystkiemu pragnęła powiesić i półki, i obrazy, wykończyć wnętrze na miarę obecnych możliwości. Czuła, że takie zaklinanie rzeczywistości jest prawidłową reakcją. Przecież naczytała się tyle o afirmacjach, wizualizacji – więc może to jest pierwszy krok w dobrą stronę… Chwytała się każdej myśli niosącej nadzieję.

Zdjęła więc wszystkie trzy półki ze strychu i od razu zauważyła niechęć na twarzy męża. Nie zważając na to ułożyła je najpierw na podłodze, żeby sprawdzić jak będą wyglądały w różnych konfiguracjach. Chwila radości minęła bardzo szybko. Z minuty na minutę atmosfera w pokoju robiła się coraz bardziej gęsta. Feliks był wręcz wściekły.

Zawinęła drzeworyty w tekturę i gazety, żeby się nie zniszczyły. Postanowiła, że jeśli  zdobędzie jakieś pieniądze, w przyszłości oczywiście, pojedzie do Leroy Merlin i tam zamówi nowe „ubranka” dla nich, czyli nowe ramki ponieważ stare nie nadają się do wyeksponowania,  jedna się nawet całkiem rozleciała. Zabrała z podłogi jedną półkę i wyniosła na górę. Obrazy też wyniosła, lecz portret taty pozostał na dole, na fotelu. Miała wrażenie, że tata stamtąd cały czas za nią  wodził wzrokiem.

– Teraz lepiej? – spytała wskazując na dwie półki leżące na podłodze.

– Co? – spojrzał. – Nie wiem, jak chcesz mogą być trzy.

– Powiesisz je? Przywiercisz?

Nie odpowiedział, wyraz twarzy mówił wszystko.

– Możesz mi odpowiedzieć, tak czy nie?

– A kto w domu wiercił?

– Nie pytam kto wiercił. Pytam czy powiesisz czy nie?

– To co, mam teraz wiercić? Już natychmiast, w tej chwili?

– Nie, nie teraz. Pytam czy tak czy nie.

– Mam inne problemy! Muszę odpocząć! Cóż, nie masz męża majsterklepki, są tacy, co odpoczywają przy majsterkowaniu, ale ja do nich nie należę! Wolę położyć się i posłuchać muzyki niż wiercić w ścianie i przybijać. Jeszcze choinkę kazałaś mi ustawiać!

– To co mam teraz zrobić?

– Nie wiem. Rób co chcesz.

– Wiesz co? Ty powinieneś mieć na imię Demotywator. Dawniej powieszenie półki było powodem do radości, do spotkania z sąsiadami zawsze chętnymi do pomocy. Teraz odechciało mi się wszystkiego. Nic mi się nie chce, rozumiesz? Nie to nie, poproszę Domana.

– No pewnie, już cała rodzina będzie wiedziała…

Inga zatkała sobie uszy, żeby nie słyszeć nic więcej. Usiadła na schodach i połykała łzy. Nie chciała, żeby je zobaczył. Dziś odebrał wyniki swoich badań, nie były rewelacyjne, ale matki to nie obchodziło. Słowem się nie zapytała, choć widziała leżące na stole papiery.

Po pewnym czasie podszedł do Ingi.

– Przepraszam – cicho powiedział i przytulił się do niej. – Przepraszam.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 20

  1. Krystyna 78 pisze:

    Akcja rozwija się powoli. Póki co to smutnie . Pewnie będzie lepiej.

  2. Urszula97 pisze:

    Różnie to bywa w rodzinie wtedy się odechciewa świąt, pozdrawiam cieplutko.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) W życiu jak w kalejdoskopie zmieniają się kształty i kolory, i nie wiemy co się wyłoni zza kolejnego zakrętu… Buziaczki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *