Szczawnickie wspominki 12 – Jaworki – dawna cerkiew

Obiecałam zdjęcia drugiej cerkwi połemkowskiej, obecnie funkcjonującej jako kościół. Znajduje się w Jaworkach, niedaleko Szczawnicy mojej kochanej, trochę dalej od miasteczka niż Szlachtowa, w której stoi poprzednio pokazana cerkiew. Jaworki leżą dokładnie na końcu świata 🙂  Tu się kończy droga, dalej są tylko góry.  Jest to wieś u podnóża Pienin Małych w dolinie Grajcarka, częścią wsi są Białą Woda i Czarna Woda. Tutaj też znajduje się słynny Wąwóz Homole, rezerwat Biała Woda, rezerwat Wysokie Skałki oraz miejsce niesamowicie klimatyczne, absolutnie wyjątkowe – Muzyczna Owczarnia, która zasługuje na osobny wpis. Cerkiew, której zdjęcia chcę pokazać, została zbudowana w 1798 roku na miejscu starej drewnianej cerkwi z 1680 roku, którą strawił pożar. Więcej informacji znajdziecie na stronie http://www.szczawnica.nrs.pl/atrakcje/cerkiew-w-jaworkach

Moje zdjęcia są z 2008 roku, więc zrobione już dawno temu.  Pamiętam, że w wieży kościoła znalazły swoje miejsce chronione nietoperze podkowce małe. Są zagrożone wyginięciem, należą do najmniejszych nietoperzy występujących w Polsce, osiągają ok 4 cm długości, a rozpiętość skrzydełek osiąga 2,5 cm, więc to prawdziwe maleństwa 🙂

…  budowla jest po prostu piękna …

… przez zamknięte kratą wejście udało się zrobić takie zdjęcie …

… gdzie się obrócić – jest pięknie …

… czyż nie? …

… Ania schodzi w dół po odwiedzeniu połemkowskioego cmentarza przy kościele …

… można spotkać koniki z jaworkowej stadniny …

… wracamy, idziemy w stronę Szczawnicy …

… jeszcze kawałek drogi, ale nie męczy, co krok piękniej …

… z daleka rzuca się w oczy cerkiew idealnie wpasowana w krajobraz, ale też po kolorach widać, że fotka zrobiona wcześniej, jesienią …

… po wyprawie należał się dzbanek grzanego wina w Chatce:) …

… spacer przez plac Dietla …

… obok kaplicy szalayowskiej Parkiem Górnym do domu …

… a w międzyczasie śniegu naprószyło, że hej! …

Zafundowałam Wam mały spacer, na większy póki co się nie zanosi, wczoraj Skitusia rozbolała łapka. Wyszedł z domu normalnie i nagle zaczął utykać na lewą przednią, widać było, że nie może się na niej oprzeć, że boli. Nie mam pojęcia czemu, być może źle stanął wchodząc na chodnik, na drugą stronę ulicy przeszedł bez problemu, na trawnik jeszcze wszedł i coś się stało. Wieczorem już nie wychodził, MS poszedł z samą Szilką, rano tylko do ogródka pokuśtykał i leży pod kocykiem. Wygląda lepiej niż wczoraj, nos ma zimny. Już podobna sytuacja mu się zdarzyła, ale to było podczas zabawy i na drugi dzień przeszło. Może to staw, bo po wodzie lubi chodzić i w każdą kałużę wejdzie. Na razie niech leży spokojnie biduś kochany.

…nie do wiary, że się słodziak w latach posunął …

… nasza sunia też nie najmłodsza, za chwilę minie 7 lat od kiedy z nami jest …

Żeby zakończyć w przyjemniejszym nastroju to powiem, że rano nie padało. Wprawdzie drzewa nie są już tak obsypane kwieciem jak niedawno, drobne kwiatuszki deszcze niespokojne zniszczyły, ale bez rozkwitł i jest przepiękny 🙂 A jak pachnie!!!

Życzę ciepłego, dobrego weekendu i trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 30 komentarzy

Połowa maja już minęła, buuu :(

W sobotę rano pięknie było wokół mnie i podzielę się tym co widziałam i rankiem, i po południu i jeszcze tym, co upiekłam po raz pierwszy w ramach testowanie przepisów.

… tak było rankiem na łące …

… przed krzakami jest zejście od furtki …

… a tu psiepsioły w pełnym błocie 🙂 …

…. to już w lasku …

… to też …

Po śniadaniu upiekłam drożdżówkę rewelacyjną w smaku, a wcześniej podczas przygotowania też była rewelacyjna, dobrze się wyrobiła, nie kleiła, ciasto było miękkie i elastyczne. Znalazłam ją w  https://www.obzarciuch.pl/2020/04/drozdzowka-rodzinna-babcia-jest.html

… przed upieczeniem …

… po wyjęciu z piekarnika …

… pokrojona drożdżówka …

Potem w ogródku porozrzucałam trochę świeżej ziemi tam, gdzie w zeszłym roku była trawa. Teraz jej nie ma, zdechła, zaledwie po bokach odrasta zaś na środku pokazują się pojedyncze źdźbła. Rozsypałam dwa worki dokładniej wypełniając ziemią dołki, które się porobiły po zimie. Dobra to była gimnastyka, czuję w mięśniach i stawach, więc opłacało się pomęczyć, bo łopatką malutką uzupełniałam braki podłoża. Po obiedzie poszliśmy z psiepsiołami do lasku i tam też było pięknie 🙂

… w lasku po południu …

W niedzielę co chwilę padało, wyszły ślimaki nie wiadomo skąd, cała masa ślimaków. One są śliczne, delikatne, każdy ma inną skorupkę, kolorową, ale takie ilości to przesada. Wyzbierałam chyba ze dwa kilo do torby i wyniosłam na łąkę, tam je wysypałam w bezpiecznym miejscu. Poczekałam aż się zaczną wszystkie ruszać i dopiero wtedy wróciłam do domu. Nie zrobiłam fotki, szkoda. Dziś, czyli w poniedziałek, znowu ich było co niemiara. Nowe, przecież tamte nie wróciły 😉 Znów muszę wynieść je i wypuścić na wolność.

W nocy mieliśmy dodatkowe atrakcje. Babcia D. o 2-iej narozrabiała w swojej łazience, urwała osłonę  wanny. Całe szczęście, że MS usłyszał, jak go woła, bo przytłukłoby ja na amen, ciężkie to przecież diabelstwo jest. Nie wiem czy da się naprawić. Szukaliśmy przed przeprowadzką wanny z osłoną, żeby można było i wykąpać się i wziąć tylko prysznic nie zachlapując przy tym całej łazienki. Jak wstanie to pewnie powie, że specjalnie jej ktoś urwał…

A mgła była prześliczna raniutko po niedzielnych deszczach. Uwielbiam mgłę 🙂 Zdążyłam psiepsioły złapać na smycze zanim dostrzegły w tej mgle sarenkę. Pojawiła się jak istota z innego świata 🙂 Wczoraj zaś po południu podziwiałam przecudną tęczę, pełny łuk, wyraźny, spinający horyzont z obu stron. Nie wzięłam telefonu ze sobą, bo tylko na łąkę  w lekkim deszczyku wyskoczyłam, nie miałam czym zrobić zdjęcia, a szkoda.

… poranna mgła na łące …

… mgła nad cmentarzem (tylko po co się pojawili panowie to nie wiem, zepsuli widok) …

… przepiękny kasztan obok cmentarza, tuż przy skrzyżowaniu ulic …

Wróciłam z Szilką i Skitusiem, dałam im śniadanko, usiadłam do Lapka (tego nowego, z którym nie bardzo sobie jeszcze radzę) i spieszę się z wpisem, bo już słyszę, że babcia D. rusza się w pokoju. Pozdrawiam i życzę dobrego tygodnia 🙂

Trzymajcie się zdrowo!

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Piaseczno | 31 komentarzy

Kolorowo

Pozazdrościłam Piranii – http://zielonapirania.blogspot.com/  , że sobie tyle pięknych kolorów zebrała w jednym miejscu więc postanowiłam pójść jej śladem i uwiecznić wiosnę, już rozwiniętą, z ostatnich pobytów na łonie natury.

Nie wiedziałam co dla siebie zrobić na obiad, dla MS i babci D. miałam kurczaka. Zrobiłam przegląd lodówki, na wędzone tofu nie miałam chęci. Ale był kawałek napoczętego (nie tak ostatnio) żółtego sera i jest! Pomysłowy Dobromir! Pomysł się wyłonił w mgnieniu oka. Utarłam ser na dużych oczkach i tak samo dwa ugotowane ziemniaki (resztę odsmażyłam domownikom do nieboszczyka kurczaka), jajka „weszły” dwa, dodałam trochę bułki tartej, łyżkę mąki, cebulkę drobno pokrojoną, sól, pieprz, czosnek. Wyrobiłam najpierw łyżką, potem rękami i uformowałam wałek, który pokroiłam na mniej więcej 1,5 cm placuszki. Obtoczyłam je w bułce tartej, spłaszczyłam trochę i usmażyłam na oleju.

…kolorowe lepiej smakuje 🙂 …

Największą radością były oczywiście odwiedziny Calineczki, która mnie rozczula, rozbawia, zadziwia 🙂 W dalszym ciągu cudownie przekręca wyrazy (uwielbiam ten szczebiot), co w zestawieniu z bogactwem używanych przez nią słów jest wspaniałe 🙂  Kilka próbek. „Nie ma pocieby jeść”, po chwili na perswazje babci i taty -„Nadal nie ma pocieby”. Przyniosła ze sobą jakiegoś stwora, na moje pytanie co to za potwór, odpowiedziała z politowaniem patrząc na babcię nie znającą się na rzeczy – „To nie potful to lobot”. Zamiatanie miotłą to dla niej atrakcja, więc „cieba duzio miotować” i do siostry „miotne cie” 🙂  Tylko tata może ją karmić jeśli „akulat jeśt pocieba” i „tato, ja ciałam, zieby ty mie kalmiłeś”. A w ogóle „na lezioncio teś moźna odpociwać i oglondać filmiki” 🙂  Babcię jednak najbardziej cieszy „ja cie jeście ziostanąć” 🙂

… Skituś bardzo chętnie poddaje się głaskaniu …

… a jeszcze w takim towarzystwie – tylko leżeć i korzystać …

Tydzień zleciał i już sobota. Zrobiłam przegląd tygodnia i na tym zakończę, bo za dużo byłoby jak na jeden wpis. Relacja z soboty będzie później, a dziś już kończę i życzę dobrej niedzieli i sobotniego wieczoru bez maseczek, ale z dużą dawką zdrowego rozsądku 🙂 🙂 🙂

Trzymajcie się zdrowo!

 

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Piaseczno | 24 komentarze

„Widocznie tak miało być” – 57

    Pan Józef stworzył ostateczny projekt domu zaakceptowany bez zastrzeżeń, za to z głośnymi okrzykami zachwytu. Na tym chwilowo temat się zakończył, ponieważ nikt nie wiedział jak potoczy się sprawa fatalnego kredytu mimo pobytu Sergiusza w Szwajcarii.  Lepiej było odkładać każdy grosz i być w pogotowiu czekając na to, co przyszłość przyniesie, czyli do samego finału. Niemniej jednak wyobrażanie sobie końcowego  rezultatu nic nie kosztowało i Dorota snuła plany, urządzała pokoje, co chwilę zmieniała  preferencje kolorystyczne, meble, styl i kiedy już w wyobraźni zdawało się, że wszystko jest gotowe, zaczynała od początku. Sprawiało jej to wielką przyjemność.

Czasem wpadała do Tereski, gdy udało się jej znaleźć wolną chwilę, najczęściej wykorzystując do tego psi spacer. Kiedyś trafiła na spotkanie starszych panów, czyli pana Józefa, Kazia i Dziadka, którzy będąc w wyśmienitych humorach, powitali ją serdecznie jak zwykle.

– Witaj dziewczyno – wstał Dziadek z krzesła. – Usiądziesz z nami na chwilę?

– Z wielką przyjemnością, lecz najpierw muszę załatwić to, po co przyszłam, bo zapomnę – zaśmiała się.

– A wiesz dziewczyno co to jest 68 zębów i 2 jaja? – zapytał Kazio.

– Nie, nie wiem.

– Krokodyl – odpowiedział z chytrym uśmieszkiem.  – A dwa zęby i 68 jaj?

– Pojęcia nie mam.

– Zebranie kombatantów – oświadczył tryumfalnie.

– Kaziu, wstydziłbyś się  – Helenka z niesmakiem spojrzała na męża.

– Taj co ty chcesz ode mnie, Helenko? Prawdę mówię.

– Helenko, co ty chcesz od niego? Prawdę mówi – zgodził się pan Józef z przyjacielem.

– Powariowali. Zimnej wody się napijcie, dobrze wam zrobi – postawiła dzbanek na stole.

– Coś ty, Helenko – spojrzał Dziadek zdegustowany propozycją. – Ja zimnej wody w butach nie lubię a co dopiero w żołądku.

Dorocie buzia śmiała się na sam widok Dziadka i jego kompanii, uwielbiała słuchać opowieści z ich bujnego życia,  przepełnione poczuciem humoru i sympatią do ludzi.

– Chodźmy do kuchni, tam spokojnie porozmawiamy – powiedziała Teresa. – Panowie niech sobie tu urzędują.

– Ale wrócicie do nas? – upewnił się pan Józef.

– A pamiętasz, jak się Kazio rozgadał, a my dopiero wtedy gdy brał oddech mogliśmy powiedzieć słowo?- zaśmiał się Dziadek.

– Co ty sobie mną gębę wycierasz? – obruszył się Kazio.

– A gdzież bym śmiał – odrzekł  z filuternym uśmiechem.

– No, to masz szczęście – pogroził palcem przyjacielowi.

– I bardzo dobrze, że mam. Ktoś powiedział, że łut szczęścia jest ważniejszy niż kilo rozumu – oświadczył zadowolony Dziadek

– O to to, miałem szczęście w czterdziestym piątym, bo mi ruski tylko kość złamał, a nie kark – przypomniał sobie Kazio.

– Jaką kość? Nic nie wiedziałam – zdziwiła się Helenka.

– Przecież byłem w konspiracji to jak mogłaś wiedzieć? – puścił oko do żony.

– Bredzisz. Bo nie wolno mieszać alkoholi, w kalendarzu było napisane…

– Cały czas mieszamy, ale tylko w żołądku, Helenko, nie w kalendarzu – oświadczył pan Józef.

Dorota nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, nie zważając na pełne dezaprobaty spojrzenie Kaziowej małżonki. Zanim zdążyły opuścić pokój wpadł jak wicher Kuba, który pomimo przeziębienia poszedł pojeździć na rowerze.

– Kubusiu! Przecież miałeś przez weekend siedzieć w domu – zganiła syna Teresa.

– Weekend to sobota i niedziela a dzisiaj jest piątek – spojrzał zdziwiony na matkę. – Lekarz kazał siedzieć w domu przez weekend, więc o co chodzi?

– Dobrze kombinujesz – pochwalił Kazio.

– Kaziu! – Helenka załamała ręce.

– No co? Przecież wykazał się logicznym myśleniem.

– Od tej logiki dostanie zapalenia płuc i tyle będzie wszystkiego – Helenka nie spuszczała z męża groźnego wzroku.

Maciek zajrzał do pokoju, ogarnął sytuację jednym rzutem oka i postanowił wesprzeć brata.

– Dziadziu, pomożesz naprawić rower? Trochę mu się wygło…

– Nie wygło tylko wygięło – poprawiła odruchowo Helenka..

– Ciocia, przecież wiem, to taki żart – uśmiechnął się do Helci.

– A czemu popsuliście rower? – zainteresowała się Dorota.

– Ciotka, ty jeździsz raz na dwa lata i do tego w kółko, a my po lesie, po górkach, wybojach, wywracamy się, to co ty byś chciała?

– Nic już, nic – machnęła ręką, nie chciało jej się spierać z chłopakami. – Chodź do tej kuchni, Tereska.

– No to mów – Teresa posadziła przyjaciółkę na krześle obok kuchennego stołu.

– Mój brat mówi, że niedługo wraca już na stałe, wiesz jak ten czas szybko leci. Kontrakt się kończy – westchnęła Dorota.

– Co w związku z tym?

– Zastanawiam się jak będzie dalej.

– A jak ma być? Normalnie.

– Normalnie to na pewno nie będzie. Wyobrażasz sobie co zrobi, kiedy się dowie o dziecku?

– Mówiąc szczerze to nie wyobrażam sobie – odpowiedziała Teresa.

– Właśnie, ja też.

Pochyliły ku sobie głowy i cicho rozmawiały.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 12 komentarzy

Szczawnickie wspominki 11 – Szlachtowa – dawna cerkiew

Dawno nie wspominałam Szczawnicy. Tutaj na blogu, bo w rzeczywistym świecie nie ma dnia, żebyśmy z MS nie rozmawiali o naszym kochanym miasteczku. Podczas ostatniego pobytu wybraliśmy się na spacer na zasadzie „gdzie nas nogi poniosą a psy poprowadzą” i doszliśmy do Szlachtowej. Jest tam kościółek, który był dawniej łemkowską cerkwią. Informacje bliższe można znaleźć na stronie http://www.szczawnica.nrs.pl/  Szlachtowa jest  dawną łemkowską wioską położoną na wschód od Szczawnicy, przechodzi się przez nią idąc do Jaworek, które już się znajdują na końcu świata, (w Jaworkach kończy się droga i dalej nie pojedziesz) w dolinie nad Grajcarkiem, zwanym dawniej Ruską Wodą. Początki parafii sięgają roku 1542. Dzisiejsza murowana cerkiew  zbudowana została w latach 1904-1909.  Prezentuje się przepięknie w swoim naturalnym otoczeniu, byłam zauroczona widokiem gdy pierwszy raz tam trafiliśmy. A po drodze z każdej strony piękne widoki, które kiedyś pokażę jak dokopię się do starych zdjęć. Obecnie idzie się aż do Jaworek luksusowo wręcz, wygodnie i bezpiecznie chodnikiem, dawniej szło się poboczem nieustająco uważając na jadące pojazdy, których kierowcy nie zawsze stosowali się do przepisów obowiązujących w ruchu drogowym i należało bezustannie uważać mając „oczy dookoła głowy”.

… nowa droga jest oddalona od tego domku, dawniej wiodła tuż obok …

… gdzie nie spojrzeć to widok zachwyca …

… wśród starych zachowanych chat zupełnie nowe obiekty …

… budowla, która zrobiła – i wciąż robi – na mnie ogromne wrażenie …

… szczególnie TO zawsze mnie osadza w miejscu i mogę patrzeć i patrzeć ogarnięta dziwnym wzruszeniem, nie wiem dlaczego tak na mnie działa …

… już odchodząc od cerkwi …

… okolica na każdym kroku przecudna …

… oczy cieszy …

… szczególnie, gdy do rzeczywistości przywraca myśli taki przystojniak …

… 🙂 🙂 🙂 …

Podobnego przystojniaka bardzo przestraszyła się Wera. Była wtedy jeszcze małą dziewczynką i musiałam wziąć ją na ręce, żeby przestała płakać. Bardzo żałuję, że nie pozwala pokazać zdjęć, na których jest, bo z wnusią są najpiękniejsze fotografie 🙂  Mam trochę uwiecznionych chwil pobytu wokół drugiej byłej cerkwi, tym razem w Jaworkach, pokażę w kolejnym odcinku szczawnickich wspominków. W Szlachtowej udało nam się kiedyś wejść do środka, akurat była otwarta, właściwie był otwarty, bo to teraz kościół, przedtem była ona, cerkiew… Wnętrze zachwyca i jeśli jesteście ciekawi większej ilości informacji – to szukajcie : https://pl.wikipedia.org/wiki/Cerkiew_Opieki_Matki_Bo%C5%BCej_w_Szlachtowej   oraz https://idziepoziemi.wordpress.com/cerkwie-poludniowo-wschodniej-polski/beskid-niski/rus-szlachtowska/ oraz   https://idziepoziemi.wordpress.com/cerkwie-poludniowo-wschodniej-polski/beskid-niski/rus-szlachtowska/

Jestem zakochana w całej okolicy Szczawnicy, w krajobrazie, w architekturze, w ludziach – przynajmniej w tych, z którymi się stykałam. Moje ukochane góry są odskocznią od ludzkiej rzeczywistości, śmieją się z ludzkich problemów, ułomności, patrzą z pobłażaniem na ludzkie miotanie się w tym świecie i mówią (starohinduskie) ” Bóg śpi w kamieniu, oddycha w roślinie, śpi w zwierzęciu, budzi się w człowieku”. I ty, człowieku, bądź LUDZKI, bo wszystko inne jest złe. Po to się obudziłeś, by czynić DOBRO, by zawsze i wszędzie bez względu na okoliczności pozostać CZŁOWIEKIEM i do tego PRZYZWOITYM. No i tak to….

Trzymajcie się zdrowo!

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 32 komentarze

Dzień Strażaka po deszczowej majówce 2021

Najpierw chcę złożyć z serca płynące  życzenia dla całej POŻARNICZEJ BRACI, z którą czuję związek od urodzenia, a nawet jeszcze sprzed 😉  Przede wszystkim zdrowia i powrotu z każdej akcji bez uszczerbku 🙂 🙂 🙂

WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE!!!

…  święty Florian, patron strażaków, niech czuwa nad każdym  (ten jest mój osobisty odziedziczony po tacie) …

Majówka minęła jak jeden dzień. Właściwie można powiedzieć, że przepłynęła i spłynęła z deszczem. O ile w sobotę były chwile jaśniejsze, to w niedzielę padało i padało. Rano w sobotę zdążyłam jeszcze wyjść „suchą nogą”, zrobiłam z psiepsiołami spory spacer zanim się rozpadało. Poszłam specjalnie zobaczyć czy jest pani z kwiatkami. Wypadałoby – skoro już maj mamy – posadzić kwiatki w doniczkach. Pani jednak nie było, może spojrzała na prognozę pogody i stwierdziła, że bez sensu nie będzie tkwiła na deszczu, bo i tak nikt nie przyjdzie. Potem, po obiedzie wstrzeliliśmy się w tzw. okno pogodowe i psiaki mogły pobiegać po łące, przy okazji wlazłam w błoto w tenisówkach… ;(  Wracaliśmy gdy zaczęło kropić. Podczas ostatniego wyjścia też udało nam się przeciągnąć psiepsioły z góry zamierzoną trasą. Wieczorem nie chce się chodzić ani Sziluni ani Skitusiowi, tylko miska im pachnie 🙂  Ruch jest psiakom potrzebny,  nam również, dlatego nie możemy leniuchom ulegać.  W niedzielę jednak deszcze niespokojne nam przeszkodziły w zdobywaniu kondycji. Nie robiłam zdjęć, znalazłam sprzed roku z tych samych miejsc, po których chodziliśmy podczas tegorocznej majówki.

…uwielbiam drzewa dlatego robię im zdjęcia przy każdej okazji …

… wspomnienie z pierwszego lockdawnu …

…z chustką w charakterze maseczki było mi wygodnie, bardziej twarzowo 🙂 i w każdej chwili mogłam zdjąć gdy nikt w pobliżu się nie pojawiał  …

Franek przespał u nas prawie całą deszczową niedzielę. Wychodził dwa razy i wracał. Wieczorem wyszedł i byliśmy pewni, że poszedł do siebie. U sąsiadów świeciło się światło stąd wiedzieliśmy, że są w domu. Wyskoczyliśmy z psami dosłownie na chwilką, wiało potwornie, zapierało dech, do tego deszcz zacinał zalewając mi patrzałki tak, że nic nie widziałam. Psiepsioły szybko załatwiły swoje sprawy pragnąc jak najprędzej wrócić pod dach i schronić się przed tym co się działo na zewnątrz. Dostały żarełko, ja zerknęłam do książki, ale oczy mi się zamykały, MS oglądał film i nagle usłyszeliśmy jakiś dźwięk, oboje zwróciliśmy nań uwagę próbując zidentyfikować co to takiego. Psiaki natomiast wątpliwości nie miały, rzuciły się do drzwi  balkonowych z hasłem: Franek idzie! Faktycznie, zamiast do siebie wrócił do nas i od razu usadowił się w koszyczku. Jego opiekunka sms przysłała z pytaniem czy jest u nas. Okazało się, że jak wyszedł ok. 4-ej rano, to wrócił na 10 minut w okolicy 15-ej i znów powędrował. Taki z niego powsinoga 😊 Nie miał widocznie ochoty na zaczepki ze strony swych „rodzeństwa” czyli Lolka i Balbinki i w spokoju chciał pospać u nas. Spał w koszyczku do 4-ej rano, widocznie to taka jego godzina, po czym wrócił o 6-ej. Znów myknął do koszyczka i zasnął 😊 Nawet nie poszedł do kuchni, żeby coś przekąsić 🙂

… Franuś …

My za to przekąszaliśmy na słodko deser budyniowy na herbatnikach (nie zdążyłam wykonać fotki), sałatkę – znów – gyros, jeszcze nam się nie znudziła, suróweczkę pyszną, kolorową do obiadu.

… pyszny obiadek: ziemniaki, szpinak,  kotoplacki pieczarkowe, suróweczka …

… sałatka gyros tym razem z jogurtem, choć ze śmietaną wydawała mi się smaczniejsza – to z jogurtem na pewno zdrowsza …

W poniedziałek było na zmianę słonecznie i deszczowo, wietrznie i raz zimno raz  cieplej. Udało nam się po obiedzie zrobić porządny spacer, choć kilka razy zaczynało kropić i kaptur zakładałam. Najpierw termometr pokazywał 10 st. potem 8, co było odczuwalne.

… świąteczny trzeciomajowy spacer …

… dwuoczne drzewo spojrzało na nas, ale wcale nie groźnie 🙂 …

Piątkowy wieczór spędziliśmy z panem Michałem Wołodyjowskim i całą kompanią 🙂  Dla mnie to jest absolutnie genialne obsadzenie ról aktorami, które już się nie powtórzyło podczas następnych ekranizacji Trylogii. Nikt nie dorównał Mieczysławowi Pawlikowskiemu w roli pana Zagłoby czy Tadeuszowi Łomnickiemu jakby urodzonemu panu Michałowi, Zamachowski był (dla mnie) kompletnie nietrafiony, wręcz śmieszny i nie na miejscu.  Olbrychski jako Azja Tuchajbejowicz zawsze mi się podobał. Ciekawe też, że „załapał się” na wszystkie części sienkiewiczowskiego dzieła (które kocham i nie przestanę) jako Kmicic i jako stary Tuhaj-bej. Fajnie, że oglądając wg kolejności powstawania powieści, (nie  filmowej adaptacji, która powstawała od końca), widzi się podobieństwo starego i młodego Tatara. Na początku filmu rzucił mi się w oczy napis – tekst, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi: … rok1670, kraj był rozdarty wewnętrznymi sporami…  Od razu nasunęło mi się pytanie: a kiedy nie był?

Mimo wszystko trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Piaseczno | 28 komentarzy

30 dzień kwietnia – babci Stefy urodziny – 1898 r.

Już się kończy mój miesiąc. Znów nie wiem kiedy przeminął, jeszcze się dobrze nie zaczął, a już ucieka i dopiero za rok wróci. Żal mi bardzo, chciałabym, żeby trwał podwójnie, żeby kwietniowa doba miała 48 godzin, kwiaty nie przekwitały tak szybko, temperatura utrzymywała się na takim poziomie, by zimowe kurtki można było schować bez potrzeby wyciągania ich na wieczorne wyjście z psiepsiołami i duuużo bym jeszcze chciała. Najbardziej pragnęłabym spotkać, przytulić najbliższe mi osoby zza Tęczowego Mostu, dziś akurat babcię Stefę i dziadka Staszka, ponieważ ich urodziny to 30 kwietnia i 1 maja wypadają, i zawsze o nich pamiętam.  Wspominałam o nich bardziej szczegółowo tu:  https://annapisze.art/?p=2743  

Babcia bardzo lubiła kwiaty, siała i sadziła, zbierała nasionka i miała zawsze śliczne przed domkiem w Tenczynku. Ponieważ inaczej nie mogę to choć tutaj babci kilka kwiatów wiosennych podaruję 🙂

Zdjęcia są zrobione zeszłej wiosny, mam nadzieję, że niedługo będą tak samo piękne, bo aura pozwoli im zakwitnąć. Dziś w każdym razie ogłaszam prawdziwą wiosnę i wyłączyłam ogrzewanie. Raz już tak zrobiłam, ale potem ochłodziło się i trzeba było włączyć z powrotem. Jutro już jest maj i stanowczo zimnu mówię: nie! Mam w planie zdecydowanie pochować ciepłe kurtki i buty, a wyjąć cienkie, letnie ciuchy. Przy okazji trzeba będzie odłożyć (wreszcie) część zużytych, za małych itd., które się już nie nadają do mojego użytku. Zamówiłam w Bon Prix rybaczki dla siebie i jegginsy w dwupaku, dla MS koszulę dżinsową i dżinsy. Już przyszły, są dobre, wiec pora jaśniej spojrzeć na świat i z uśmiechem 🙂  Teraz, będąc na wolności (czyt. na emeryturze) wiem, że  zupełnie inne ubrania są potrzebne, przydatne, wykorzystane, zaś  „pracowe” do niczego się nie nadają. A ja w dalszym ciągu w pracowych nie potrafię chodzić na co dzień, to takie jakby w dzieciństwie „niedzielne” ubrania, których w tygodniu się nie zakładało. Najwyraźniej przyszła pora na zmianę przyzwyczajeń, stosunku do rzeczywistości i pozbycia się różnych obciążeń, tak materialnych, fizycznych jak i mentalnych. Życzę wszystkim udanej majówki, udanego odpoczynku i dobrego humoru 🙂 🙂 🙂

Trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Tenczynek | 27 komentarzy

Kwietniowy weekend 2021

Kocham kwiecień, bo to mój miesiąc. Zawsze lubiłam i lubię kwietniową wiosnę, bez względu na to, którą wiosenkę zaliczam 😉 Wczoraj zaliczyłam kolejną i rozpoczęłam następną. Z tej okazji wirtualnie częstuję torcikiem i łykiem dobrego trunku 🙂 Z torcikiem wpadły dzieciaki, nie piekłam, nie mogę się zmobilizować, aby zmierzyć się z takim wyzwaniem, w sumie nie wiem czy się kiedyś odważę.

… przepyszny był i zniknął natychmiast …

… niech zdrowie nas wszystkich nie opuszcza …

Przy takiej okazji w poprzednich latach wspominałam tu: https://annapisze.art/?p=2709

oraz tu: https://annapisze.art/?p=914

Zimno się zrobiło jak obiecali w tv. Na szczęście w sobotę nie padało, świeciło słoneczko i mogłam zrobić zdjęcie okrytych kwieciem drzew i krzewów. Cudowne po prostu. Mamy prawdziwą wiosnę, piękną, kolorową i pachnącą.

… to zrobiłam rok temu, ale teraz wygląda identycznie …

… tak samo …

Kulinarnie – „wyprałam gluta” czyli zrobiłam po raz drugi seitan, po raz trzeci sałatkę gyros wg przepisu naszej klatkowej ursynowskiej przyjaciółki-sąsiadki Mirusi, która zza Tęczowego Mostu może się uśmiecha na ten widok. Z Marysieńką szukałyśmy przepisu na jej sałatkę, bo ona najsmaczniejsza ze wszystkich była na klatkowych imprezach, ale żadna z nas nie znalazła w swoich zapiskach, zniknęła, wcięło i gucio 🙁  Marysieńka zadzwoniła do Mirusinej siostry na drugi koniec Polski i przepis jest! Zamiast kurczaka dałam gyros vege z Biedronki. Sałatka wyszła rewelacyjna! Potrzebna jest kapusta pekińska, sałata lodowa, kukurydza, czerwona cebula, ogórek konserwowy i gyros. Wszystko warstwami się układa polewając sosem. Sos to jogurt wymieszany z majonezem i wciśniętym czosnkiem. Akurat nie miałam jogurtu, użyłam śmietany – smak był wspaniały, a jogurt już kupiłam do kolejnej sałatki, zawsze to mniej kalorii.

… pierwsza próba tak się prezentowała …

… trzecia wersja; starałam się, żeby warstwy były widoczne, co przy pstrykaniu ślepulcem nie jest proste…

A w niedzielę rano, czyli dziś, zrobiliśmy we czwórkę piękny, daleki spacer spotykając przy okazji dwie sarenki, im nie robiłam zdjęć, żeby nie spłoszyć, pasły się między krzewami owocowymi na plantacji. Za to zrobiłam kilka wiosennych obrazków, którymi się dzielę na dobry dzień 🙂 Widok przepięknej Matki Natury pozwalającej się podziwiać w pełnej krasie jest zawsze kojący.

… cudnie wygląda drzewo  różowym kwieciem ozdobione …

… różowe kwiatuszki z bliska …

…całego drzewa nie da się objąć ślepulcem…

… takie urokliwe miejsca można o poranku oglądać w Piasecznie …

Dziś mam nadzieję skończyć biografię Rodziewiczówny, którą czyta mi się wspaniale, jakbym w świat pisarki się przeniosła. Nie kryję się wcale z tym, że kocham jej opisy przyrody i klimaty powieści, podczas każdych wakacji czytałam od początku wszystkie książki z babcinej półki. Ta konkretna biografia jest tym  ciekawsza, że napisana przez chrześniaka Marii Rodziewiczówny, więc z innym zupełnie podejściem, z innym jej obrazem niż mieli obcy ludzie.

Miłej niedzieli i dobrego tygodnia wszystkim życzę 🙂

Trzymajcie się zdrowo!

 

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie, Piaseczno | 42 komentarze

„Widocznie tak miało być” – 56

Podczas powrotnego lotu do Szwajcarii, który minął wyjątkowo szybko, myśli Miłosza wciąż krążyły wokół Martyny i jej córeczki. Zanim opuścił samolot już za nimi tęsknił. Do tej pory życie w ruchu odpowiadało mu w stu procentach. Krążył sobie jak wolny elektron to tu, to tam w zależności od tego, gdzie podpisał kontrakt. Podchodził do życia jak do przygody, którą mógł zostawić i zmienić na inną, kiedy mu zbrzydła. Jedyną rzeczą, która dotąd trzymała go dłużej w jednym miejscu była praca. Nie wybiegał myślami w przyszłość, żył chwilą i był z tego bardzo zadowolony. Aż do tej pory. Zauważył u siebie początek zmian od czasu, kiedy szukał Sergiusza i został „adoptowany na wujka” przez Kajtusia. Z przyjacielem prowadzili długie rozmowy, a samotni mężczyźni na obczyźnie mieli na to czas, na tematy różnorakie i rozmaite.

– Ja mam córeczkę – powiedział kiedyś Sergiusz – i kocham ją bezgranicznie. Mam zwariowaną siostrę i jej rodzinę, mamę w niezłej formie. No… i jest Aldona… Mam nadzieję, że uda mi się jej wszystko wytłumaczyć kiedy już wreszcie wyjdę na prostą. Nie wyobrażam sobie życia bez niej… i bez Stokrotek też… Tym bardziej, że Monika od początku traktuje je jak własne siostry… A kogo ty masz?

Miłoszowi chodziły po głowie słowa przyjaciela, szczególnie ostatnie pytanie. Bo i prawda, nie miał nikogo do kogo wracałby z podróży przywożąc podarunki, z kim mógłby dzielić dobre chwile, kto zaopiekowałby się nim, pomógłby gdyby nagle zachorował lub po prostu był zmęczony.

– Dla mnie najważniejszym ze wszystkiego jest mieć swój własny dom, swoje miejsce na ziemi, a w nim bliską osobę, z którą chciałbym dzielić życie – mówił Sergiusz innym razem. – Dlatego tak bardzo pragnąłem zacząć budowę domu w Cięciwie, to miało być spełnienie marzeń.

– Kiedyś myślałem: żadnych dzieci, żadnych zobowiązań – odpowiedział. – Po co? I tak się nie da żyć w szczęśliwym związku, tak na zawsze. Po co dzieci mają potem cierpieć, żyć w rozbitej rodzinie…

Przyszło Miłoszowi do głowy, że gdyby nie pojawił się kiedyś w pracy nikt by się nie przejął nim tylko pracą, której nie wykonał. Zrobiło mu się przykro. Inaczej byłoby, gdyby miał rodzinę. Ale przecież… Założenie rodziny i stabilizacja kojarzyły mu się dotąd z uwiązaniem, utratą wolności, nudą, unikał więc takich myśli jak zarazy. Aż tu nagle – wcale nie chciało mu się do pracy wracać, cieszył się na niedalekie ukończenie projektu, cieszył się, że ma pod ręką Sergiusza i może wciąż od nowa opowiadać mu o pobycie… Moniki z panią Melą na letnisku… Nie zdawał sobie sprawy, że przyjaciel najpierw z niedowierzaniem, potem z uśmiechem a wreszcie z rozbawieniem – ale i ze zrozumieniem – słuchał jego relacji, w których główną rolę grała właścicielka Domu Pod Sosną. Zaraz po niej, albo nawet na równorzędnym miejscu na podium ulokowała się mała Milenka.  Sergiusz zrozumiał, że Miłosz po raz pierwszy w życiu wpadł po same uszy.

W ogóle przyszło mu (Miłoszowi) po raz pierwszy przeżywać pewne uczucia. Po raz pierwszy przestało mu się podobać życie na walizkach i pomyślał, że już nie ma ochoty włóczyć się po świecie. Pozazdrościł przyjacielowi konkretnych planów związanych z budową domu i nową, rozszerzoną rodziną.

– Z kim będziesz spędzał czas za lat kilkanaście – spytał Sergiusz,. – z kim będziesz się śmiał i rozmawiał?

Wiedział już, z kim by chciał. Najpierw wydawało mu się to głupie i nierealne. Zwariował czy co? Może i zwariował, a nie wolno mu? Nikogo nie powinno obchodzić co mu chodzi po głowie, bo nikt się o tym nie dowie. Na razie… Na razie to tylko Sergiusz uśmiechał się półgębkiem obserwując twarz przyjaciela, której wyraz potrafił się zmienić w ciągu kilku chwil z rozmarzonego poprzez niepewny do gniewnego. Wyciągał wtedy z niego najwięcej informacji na temat Aldony, ponieważ będąc pod wpływem emocji Miłosz bardziej chętny  był do przypominania sobie szczegółów. Dowiedział się więc, że Doniczka była wesoła, zadowolona, nic a nic się nie smuciła, w ogóle o Sergiuszu nie napomknęła nawet jeden raz. W jego obecności ma się rozumieć, przecież jak go nie było, to nie może wiedzieć, bo i skąd?

Po takich wieściach Sergiuszowi robiło się smutno, czuł się porzucony i odtrącony. Wtedy przypominał sobie wszystkie swoje grzechy i rozważał różne wersje ich naprawienia. Był przekonany, że mu się to uda, musi się udać, może się najwyżej nieco przeciągnąć w czasie. Z przyjemnością wspominał rozmowy telefoniczne z mamą i ze swoją ukochaną Biedroneczką, w których  aż się roiło od opowiadań o wyczynach dzieciaków, w tym oczywiście bliźniaczek, czasem nawet usłyszał coś o Aldonie.

cdn.

 

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 8 komentarzy

Do Krakowa róże urodzinowe dla Ewy fruną :)

Dziś są urodziny naszej Ewy Krakowianki  https://jasna0ster.home.blog/

Tak więc dziś dla Ewy życzenia najlepsze, zdrowia, zdrowia, zdrowia co jest najważniejsze, do tego uśmiechu, radości codziennej, spacerów po ulubionym parku, spotykania samych dobrych, miłych ludzi, słoneczka, spełnienia pragnień.

Róże dla Ewy w Dniu Urodzin, bo na blogu najpiękniejsze róże świata Ewa pokazuje co środę, więc tym razem różyczki specjalnie dla Ewy i mnóstwo uścisków serdecznych 🙂

Bądź zdrowa Ewuniu i pisz dalej, bo tak trafnie oceniasz i opisujesz naszą rzeczywistość z punktu widzenia zwykłego „ludzia” jak rzadko. Wszystkiego najlepszego 🙂 🙂 🙂

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 11 komentarzy