Szczepienie Szilki

Największą radość sprawiła mi ostatnio Ala mówiąc, że jej codzienna przyjemność to kawa i mój blog. A jak nie ma na nim nic nowego to jest zdegustowana. Jakby miód na moje serce spłynął:). I to nie kropla, łyżka nawet ale od razu cały garniec :):)
Niestety, niczego nowego nie wymyślę, wczoraj tak się zmęczyłam, że jeszcze dzisiaj myśleć nie mogę. No więc ( przecież wiem, że od „no” i „więc” zdania się nie zaczyna, ale jestem u siebie i wolno mi:):)). No więc bezmyślnie powiem, że Szilka została wczoraj zaszczepiona. Przyjechał Mały i zabrał nas do lecznicy na pętli ( naszej ursynowskiej osiedlowej). Śliczna pani dr K. obejrzała sunię, stwierdziła, że jest OK (poza wagą, która zbyt wzrosła) i zaszczepiła. Najbardziej zadziwiający jest fakt, iż Szilka – która jest niezłą histeryczką – u pani dr K. nawet nie drgnęła ani nie pisnęła. Towarzyszyła nam Kira, psica mojej przyjaciółki M. oraz ona sama i być może ich obecność miała znaczenie działając uspokajająco.
Tak więc sunia zaszczepiona, żeby jej ludzie nie pogryźli. M. wygląda jak zwykle ładnie, w końcu długo się nie widziałyśmy na „żywe oczy” więc mogłoby być inaczej… Gdybym w tej chwili była pod jej ręką to zarobiłabym na pewno :):):) Brakuje mi naszych codziennych rozmów, specyficznych nieraz i nie do zrozumienia dla postronnych osób. Częściowo są uwiecznione na papierze.
Teraz też piszę na kartce „na piechotę” (stojąc w kuchni przy gotujących się jajkach). Zdecydowanie preferuję tę formę zapisu chwili, przynajmniej w skrócie, dopiero potem wklepuję w Lapcia. Papier to papier, jest namacalny, materialny, wiecznotrwały (wiekotrwały? no, wieki całe istnieje), można do niego wracać wciąż od nowa. Zaś ze sprzętami typu Lapcio czy Felek różnie bywa, mają swoje humory i potrafią pożreć wszystko co napiszę bez wcześniejszych notatek na kartce. Z papierów mogę odtworzyć, nawet ze skrótów. A z tego co wystukam na klawiaturze – już nie.
A może tam była jakaś genialna myśl i przepadła? Ha, ha, ha…
Jajka gotuję, bo mi zostały ziemniaki z wczoraj. Dołożę cebulę, groszek, ogórki, jajka i sałatka na śniadanie gotowa. Potem jeszcze przygotuję fasolkę po bretońsku, dawno nie robiłam.
Następnie znów wrócę do pudełka po butach (jakich – nie dojdę już nigdy) z zapiskami do trzeciej części sagi. Wczoraj tam zanurkowałam i spłakałam się kilkakrotnie ze śmiechu czytając co też te nasze dzieci wyprawiały. Nasze – czyli przyjaciółki M. i moje osobiste. A już całkiem osłabłam ze śmiechu czytając własny testament sprzed trzydziestu lat. Część nadaje się do wykorzystania w komedii 🙂
A póki co – wracam do jajek.

6.07.2017

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Myślę sobie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *