„Navillera” – oczarowanie mojej wnuczki i moje też :)

W ciągu dwóch dni obejrzałam z Werą jej ulubiony serial, na który składa się dwanaście  godzinnych odcinków. Nie widziałam dotąd niczego koreańskiego. Wstyd przyznać, wiem, ale jakoś mnie tamte rejony świata nie pociągały więc i wiedzy nie pogłębiałam. A ponieważ szkolna się zatarła to i pogłębiać nie było czego, prawda? To jak w porzekadle: najgorzej jak kto nie umie, a jeszcze zapomni… Wracając do tematu – to co czasem zobaczyłam w tv i usłyszałam wystarczało mi w zupełności. I wyobraźcie sobie, że Wera obnażyła całą moją ignorancję! Mało tego, zachęciła mnie do obejrzenia serialu „Navillera”. Tak się wciągnęłam, że oglądałyśmy odcinki ciurkiem po kolei w każdej możliwej (dla mnie) chwili. Wspólnie śledziłyśmy losy bohaterów, znaczy ja śledziłam zmuszając wnuczkę do opowiedzenia treści.  Ze mnie taki dziwak, że lubię oglądać film jak wiem co będzie dalej i jak się skończy. Wtedy oglądam spokojnie i z przyjemnością. Nie znoszę niespodzianek – to już wiadomo – i książkę też zaczynam zaglądając na ostatnią stronę. Jak znam koniec to dopiero wtedy mogę się delektować zawartością. W serialu – jestem zaskoczona i zauroczona wszystkim: językiem, urodą młodych aktorek i aktorów, sympatycznymi postaciami, brakiem chamstwa i agresji, zdjęciami miasta (Seul chyba) – czegoś takiego potrzebowałam dla odetchnięcia od naszego piekiełka. Poza tym przegląd typów i zachowań ludzkich uświadomił mi, jak wszyscy (w sensie gatunku) jesteśmy podobni, nawet fizycznie, bo jeden z aktorów wydał mi się podobny do Krzysztofa Klenczona, a drugi był bardzo podobny do Jerzego Połomskiego (choć Koreańczyk). Do tego stopnia, że Wera poszukała zdjęcia w necie, żeby porównać i przyznała rację. Sam główny wątek też mi bliski – siedemdziesięcioletni pan (obecnie na emeryturze) w dzieciństwie marzył o tańcu w balecie i teraz próbuje marzenie  spełnić choć… okazuje się, że cierpi na Alzheimera… Dzięki tańcowi chwilami wraca do realu… Uczy go młody i piękny tancerz i… mnóstwo różnych wątków się pojawia pokazujących życie w tak odległym od nas kraju. Nic więcej nie zdradzę jeśli o treść chodzi, ale zdradzę, że często czułam wzruszenie i nie jeden raz miałam łzy w oczach. Dwa ostatnie odcinki obejrzał z nami nawet MS, choć na początku podchodził z dystansem do naszego zachwytu. Okazało się, że moja wnuczka tak się zafascynowała koreańską muzyką, wykonawcami, filmami, że zaczęła się uczyć języka. Prowokuje mnie teraz, żebym zapamiętała choć kilka słówek 😊  Udało mi się chyba ze cztery 😊

Dzięki wnuczce uświadomiłam sobie nie tylko jak bardzo wszyscy ludzie na świecie mają podobne problemy, przeżywają podobne sytuacje, emocje itd., bo to wiem od zawsze. Po prostu po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że jeśli coś poznajemy z bliska, to owo „coś” staje się oswojone, znajome, wcale nie-straszne i nie-groźne, staje się bliskie i normalne. Oczywiście nie mówię o odchyleniach, fanatyzmie itd., ale o normalnych, zwykłych ludziach.  I jeszcze co mnie uderzyło – w tej chwili sobie przypomniałam – ogromna więź rodzinna i ciepło bijące z każdej prawie sceny. Wciąż mam przed oczami bohaterów, jestem w tamtym świecie. Urok jakiś rzucili czy co?

Navillera | Oficjalna witryna Netflix   z tej strony można dowiedzieć się więcej o serialu.

Na pytanie dlaczego to jest jej ulubiony serial moja wnuczka odpowiedziała tak.

„Daje mi to czego w danej chwili potrzebuję. Jak jestem smutna i chcę się rozweselić, to mnie rozweseli. Jak mam za dużo energii i chcę trochę spauzować, to mnie uspokoi. Jak potrzebuję motywacji, to mi ja da. Jak się nudzę to zapewni mi rozrywkę. Również kocham relację Chae-roka i Deok-chula. Wszystkie postacie zapewniają mi pewien komfort (w szczególności dwie główne). Uwielbiam sceny nauki tańca, muzykę, humor i przesłanie.”

Na moje pytanie o przesłanie Wera odpowiedziała.

” No to przesłanie jest takie, że niezależnie od wieku, siły itp.  zawsze ciężką pracą możesz osiągnąć wszystko czego chcesz, ale również,  że rodzina nie zawsze musi być spokrewniona tylko najważniejsze są relacje między ludźmi,  wsparcie i miłość. Bo uważam, że  Chae-rok stał się częścią rodziny Sim. No i że każdy zasługuje na druga szansę, i że każdy konflikt skądś się bierze, a nie tak po prostu znikąd. Rozumiesz, że każde złe zachowanie ma swoje przyczyny i można człowieka zresocjalizować czy coś takiego.  No i że przyjaciela można znaleźć w każdym, niezależnie od płci, wieku, statusu itp.  No i że ważne jest, aby znaleźć to co się lubi robić, nie skupiać się tylko na tym czego inni od ciebie chcą, tylko tak jak to było z Eun-ho, żeby znaleźć coś co daje ci radość, bo bez czegoś takiego życie byłoby smutne i nudne. No i dla rodziców, żeby nie zmuszali dzieci do tego czego one nie chcą robić (tak w życiu, zawodowo itp). No i tak jak to Eun-ho raz powiedziała, że radość można znaleźć w najmniejszych rzeczach … No coś w tym stylu.”

No i to nie jest wypracowanie szkolne, bo ona wie, że od „no” nie zaczyna się zdania 🙂

Sim Deok- chul – 심덕출               Lee Cheo- rok – 이채록

Wera przesłała mi pisownię w tamtejszym alfabecie, sama nad tym siedziała przez chwilę, a mnie szczęka opadła z podziwu 🙂

… jedyna lilia jaka zakwitła w tym roku, resztę babcia D. skutecznie unicestwiła …

Udanego weekendu i trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 40 komentarzy

Tak sobie różnie…

Dziękuję serdecznie za reakcję na poprzedni wpis i zachwycanie się kwiatkami. Koleżanki przysyłały zdjęcia i informacje na temat nazwy „warszawianek”. Szczególne podziękowanie dla Morelki 😊 za smsa i zdjęcia jej „warszawianek” spod bloku 😊 Jeszcze kilka moich pięknych i uroczych „panienek”.

Dawno o jedzeniu nie było, to nadrabiam 😊

Dla domowników miałam gulasz drobiowy. Pomyślałam co tu zrobić dla siebie, żeby porządnie wyglądało, bo MS zawsze jest zatroskany tym, co ja mam do jedzenia. Muszę więc coś takiego mieć na talerzu, dla niego nie dla mnie 😉 a raczej dla jego „spokojności” 🙂 Zrobiłam więc sobie na szybko kotlety z jajka, bułki tartej, mąki zwykłej pszennej odrobiny, cebulki pokrojonej w kostkę, soli, pieprzu, czosnku – to już tradycyjnie. Jako panierki użyłam otrąb owsianych.  Kotleciki były trochę twarde, lecz bardzo smaczne. Fotkę zrobiłam, ale nie wyszła.

Inny pomysł – ponieważ nie miałam akurat nic innego pod ręką poza ugotowaną kaszą gryczaną – wyglądał następująco. Pokroiłam cebulkę w drobną kosteczkę, utarłam kawałek Radamera (bardzo ten ser lubię), wrzuciłam kaszę, jajko surowe, bułkę tartą i pokruszonych kilka solonych krakersów. Przyprawiłam solą, pieprzem, czosnkiem, papryką, odrobinką imbiru w proszku, wyrobiłam i uformowałam kotleciki, panierowałam w bułce tartej i usmażyłam na oleju. Potem podgrzałam na maśle klarowanym, stąd ten smak… Uwierzcie, że wszyscy jedli i nawet po kilka, bo zrobiłam nieduże, żeby się lepiej smażyły. Z ziemniakami i sałatką z pomidorów, ogórków konserwowych i cebuli, soli, pieprzu, czosnku, octu jabłkowego i oleju z pestek winogron były smakowite. Naprawdę rodzinka zjadła bez grymaszenia 🙂

Co jeszcze ciekawego sobie przypominam? Aha, zupę dla leniwych, bo z mrożonki. Akurat kalafiorowa mi się napatoczyła. Dołożyłam marchewkę, którą zawsze staram się mieć w ilościach dużych dla psiepsiołów,  sporo ziemniaków, zasypałam kaszką manną (po krakowsku grysikiem), doprawiłam śmietaną i pycha była na dwa dni.

Miałam zrobić deser budyniowy zgodnie z życzeniem Wery, ale zamiast herbatników złapałam do ręki solone krakersy. Nic to, nadały się w sam raz do gryczanych kotletów. Herbatniki kupię przy okazji następnych zakupów.  No! Jeszcze przecież seitan robiłam czyli wypłukałam gluta po raz już któryś z kolei, a początki były pokazane tu – https://annapisze.art/?p=4189 

Wszystko dlatego, że Mały miał wpaść i chciałam dziecku czymś nowym się pochwalić 🙂 Jedli wszyscy, łącznie z babcią D., która już kiedyś pytała co to za smaczne mięsko 😉 Do tego była pyszna sałatka (mojej) Królowej Marysieńki. Bardzo prosta, składająca się tylko z młodej kapusty pokrojonej cienko (w miarę możliwości oczywiście) i marchewki, a cała sztuka w sosie składającym się z majonezu, soku z cytryny, miodu, soli i pieprzu. Wszystkie składniki wrzuciłam do małego słoika i potrząsałam nim aż się zmieszały. Prosty sposób bez użycia prądu. Nooo, mówię Wam, pycha 🙂

… miało mi się zdjęcie obrócić tak, żeby widelec był z prawej, nie na dole, ale nie słucha 😉 w każdym razie na talerzu danie prezentowało się ładnie …

Były też pierogi z Biedronki, ale to już nie moja zasługa. Pierogi mi nie wychodzą i więcej nie mam zamiaru męczyć się i próbować zrobić po raz któryś z kolei. Przyjęłam do wiadomości, że nie potrafię i już. Za to potrafię już sprawnie wypłukać gluta 😉 A co!

Jeszcze mi się przypomniało, że dla Mokuren zrobiła zdjęcie japońskich pierożków, też w Biedronce kupionych, które nam wszystkim smakowały. Kupiłam je już drugi raz.

Na koniec element pięknej naszej przyrody.

… śliczny motylek …

… pelargonia, której babcia D. jeszcze (na razie) nie zdążyła ogołocić z kwiatków 😉 …

Tak w ogóle to skupmy się na Naturze, żeby zaczerpnąć sił, których potrzeba coraz więcej. Natura się odradza, my jesteśmy jej częścią, więc jeszcze jest nadzieja na odrodzenie…

Trzymajcie się zdrowo!

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 32 komentarze

Wartości i cnoty…

Przeglądając różne papierki (aby się ich pozbyć na amen), trafiłam na zapiski Wery do  pracy z polskiego na temat wartości. I tak się jakoś zatrzymałam… Uczyliśmy się i my (moje pokolenie) w szkole, że wartości to: uczciwość, wierność, odwaga, współczucie, empatia dla innych, prawość, prawdomówność itd. czyli taki kodeks moralny, który zapewnia człowiekowi godne życie. Tylko jak to się potem przekłada na życie dorosłe? Gdyby wartości wymienione, takie ponadczasowe, uniwersalne były stosowane, gdyby cała ludzkość kierowała się nimi to nastałaby złota era szczęśliwości. Ale to niemożliwe. Od dziecka wchłaniamy i gromadzimy mnóstwo informacji z zewnątrz, przetwarzamy je nie zawsze właściwie rozumiejąc sens, choć dorastając powinniśmy ustalić własną hierarchię i kierować się nią w dalszym dorosłym życiu, w którym sami bierzemy odpowiedzialność za własne postępowanie. Często się zdarza, że wartości wyniesione z domu nie pokrywają się  z tymi wyznawanymi przez rówieśników, trzeba myśleć, wybierać…  z myśleniem zaś różnie bywa…  A przecież młodzi mają ważną rolę – prezentowanie nowego spojrzenia na sprawy zastane, ważne dla ogółu, dla życia społeczeństwa, szerszego widzenia potrzeby zmian, ulepszeń… a przynajmniej powinni. I powinni młodzi wejść w życie z wartościami wyniesionymi z domu, szkoły, literatury, z obserwacji otoczenia i świata, w którym żyją. Od nich zależy jak ten świat będzie wyglądał.  Do tego jednak potrzebna jest szkoła ucząca żyć dla dobra swego i innych, ucząca myślenia, tolerancji, szerokiego spojrzenia na świat… a tymczasem jak jest? Moja Wera (szesnastolatka) śmieje się, że komuś odbiło i cnót niewieścich mu się zachciało… czyli cofamy się w mroki czasu. „Niewiasta” – znaczy taka, która nie wie. „Wiedźma” – to ta, która wie. Dlatego takim różnym czarnkom nie pasują mądre, wykształcone kobiety mające więcej rozumu i szerszy ogląd świata od nich samych, stąd pragnienie zapędzenia kobiet – jak to było dawno temu – do kieratu: kuchnia, dzieci, kościół. Jakoś milczy się na temat i nikt nie przeprasza za palenie kobiet na stosach w Polsce (bo i to miało miejsce), naszych wspaniałych przodkiń, które „wiedziały”…  Akurat zupełnie przypadkiem MS przeczytał artykuł i „wstrzelił się” w temat wpisu – Była ostatnią polską czarownicą. Historia Krystyny Ceynowej przeraża – Kobieta (onet.pl)

No i tak to mi myśli pobiegły przez wykorzystane wnuczki notatki w sfery dalekie od „cnót niewieścich”…

A w ogródku rozkwitają kwiaty, nie wiem jak one się naprawdę nazywają, na działkach panie mówiły na nie „warszawianki”. Byłam pewna, że sieję aksamitki, a tymczasem złapałam torebkę z uzbieranymi nasionami „warszawianek”. Tak to jest, jeśli się nie opisuje na torebkach co jest w środku. W sumie jednak pomyłka była szczęśliwa, bo rozkwitły pięknie 😊

Trzeba uważać na babcię D., ona kocha kwiatki i w związku z tym wszystkie próbuje zerwać jakie tylko jej się uda i zanosi do swego pokoju. Nie tylko kwiatki, ale liście i trawy też. W zeszłym roku ogołociła z kwiatów pelargonie stojące na oknie. W tym roku – mimo moich wysiłków – już też jej się kilka razy udało. Potem stosy zeschniętych liści i kwiatków idą do brązowej torby. Nic to, najważniejsze, że jeszcze babcia D. chodzi o własnych siłach, choć chwilami zatacza się jak po dobrym drinku, ale nic dziwnego w tym nie ma, skoro leki znajdujemy w różnych nieoczekiwanych miejscach. W tej sprawie jest bardzo sprytna. Udaje, że połyka, potrafi potem nawet coś zjeść, wypić, a następnie „zmemłana” tabletka leży pod łóżkiem, pod poduszką, w szafie, w torbie… Kreatywność niesłychana po prostu 🙁

Już piątek, więc miłego weekendu życzę, rozrywek jakie kto lubi, w miejscach, które są wymarzone i upragnione 😍😍😍

Trzymajcie się zdrowo!

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 24 komentarze

Znów zleciał tydzień i znów jest niedziela

Kurczę, okropnie skomplikowane jest pisanie w nowszym Lapku, tyle „tego czegoś” jest, że nie wiem w co kliknąć i wciąż mi coś ucieka, znika, pokazuje się nie tu gdzie trzeba 🙁  Jak ja nienawidzę zmian!!! Ze starym Lapciem czuję się jak z przyjacielem, znam jego humory i narowy. Niestety, kilka razy wyłączył się bez uprzedzenia, widać, że jest już bardzo zmęczony i musi odpocząć. Dziecko przyniosło mi inny w zamian (a ja ich obu używam na zmianę), bo matka bez ulubionej zabawki stanie się upierdliwa i będzie ich zamęczać 😉 hi hi… 😁

Pogoda mi odpowiada jak najbardziej. Po pierwsze jest ciepło, a po drugie nocą padało (ze środy na czwartek) i była burza, od rana zaś pięknie, świeżo po deszczu, świat czysty, rozjaśniony i gęba się poczciwemu człowiekowi uśmiecha do świata. Matka Natura pokazuje gdzie ma ludzi, którym się wydaje, że nad nią panują.

… z daleka widać poranną mgłę nad polem …

… zapach zboża po deszczu przywodzi na myśl oczywiście Tenczynek i wakacje u babci …

… kłosy się kłaniają na wietrze… hi hi, ale nie jak drzewka w „Alternatywy 4” 😉 …

… jakbym była na Skałkach tenczyńskich, a jestem na ulicy w Piasecznie …

… przy torach po deszczu …

… udało mi się uchwycić krople deszczu …

… Skituś w nowym ubranku …

… zdjęcie w Szczawnicy zrobione i przysłane przez Werę …

Dziś już niedziela, nie wiadomo kiedy czas uciekł do przodu. pędzi niczym nasza sztafeta po złoty medal 😃😃😃 O ile w przypadku sztafety to jest wspaniałe, o tyle w kwestii czasu mam inne zdanie. Cóż, on, czas, ma je w głębokim poważaniu i idzie jak chce. A ja ostatnio więcej go (czasu) spędzam na ogródkowych pracach porządkowych, które leżały odłogiem, bo mi się nic nie chciało. Teraz zaś mnie „naszło” i mi się chce, więc przycinam, obcinam, poprawiam, kopię – zanim mi się znowu przestanie chcieć,  i oddycham pełną (prawie) piersią świeżym (prawie) powietrzem. Przysłowie się sprawdza, bo od świętej Hanki chłodne wieczory i ranki mają być i są. Dzięki temu psiaki idą chętniej na spacery. To znaczy Szilka idzie, a Skituś się wlecze i zapiera z początku, a potem dalej się wlecze, ale już bez zapierania, nawet chętnie i zajmuje się wąchaniem i szukaniem czegoś co da się przełknąć. Nie pomagają tłumaczenia, że potem go będzie brzuszek bolał, trzeba bezustannie na niego uważać. Taki już jest. Ale kochany 💗💗💗 Zaś Szilka mysz połknęła zanim się zorientowałam. Instynkt łowiecki ma rozwinięty od czasu gdy sama się po lesie błąkała i coś musiała upolować, żeby przeżyć. Trudno, ale też jest kochana 💗💗💗

Właśnie przyszedł Alert na telefon o stałej treści. „Uwaga! Dziś i w nocy (1/2.08) burze, silny wiatr, ulewny deszcz i lokalnie grad. Możliwe podtopienia. Zabezpiecz również rzeczy, które może porwać wiatr.”

O godzinie 17-ej usłyszymy syreny…  Powinniśmy się zatrzymać, pomyśleć i przemyśleć słowa prof. Turskiego –  Marian Turski: Jeśli będziecie obojętni, jakieś Auschwitz spadnie wam z nieba (oko.press)

Dobrego tygodnia i trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno, Szczawnica | 27 komentarzy

„Widocznie tak miało być” – 61

– Tereska, skąd ty wytrzasnęłaś taką cudną bluzkę? Ja też chcę – Danusia z zachwytem przyglądała się kolorowej tkaninie obracając jej właścicielkę w kółko.

– Danuśka, litości – jęknęła Teresa. – Jeszcze nic nie piłam, a już mi się w głowie kręci. Zabawę mi chcesz zepsuć?

– A w życiu – obruszyła się Danusia. – Próbuję się jedynie dowiedzieć skąd to masz. Takie cuda w sklepie sprzedawałyby się jak świeże bułeczki.

– Dowiesz się w odpowiednim czasie – odrzekła z tajemniczą miną właścicielka bluzeczki, po czym szeroko się uśmiechnęła.

Miała powód do uśmiechu, bowiem przyszła właśnie Dorota z Michałem. Michał nie był ważny, Danusia nawet go nie zauważyła. Liczyła się sukienka Doroty, ponieważ również ozdobiona została techniką batikową.

– Dorota, czy ty też jesteś małpa i nie powiesz mi skąd masz taką sukienkę?

– Dlaczego też? Jaka inna małpa znajduje się w tym pomieszczeniu? – zaśmiała się Dorota.

– Rozejrzyj się to zobaczysz.

– Aaa, widzę! Cześć małpa!

– Witaj, witaj – zaśmiewała się Teresa. – Ciekawa jestem czy trzecia małpa też przyjdzie.

– Nie, nie będzie małpą. Powiedziała, że nie chce nam robić konkurencji – padła odpowiedź.

– Ja nie wytrzymam, o czym wy w ogóle mówicie? – Danusia spoglądała to na jedną to na drugą. – Ja jeszcze nic nie piłam, ale was kompletnie nie rozumiem.

– Nie przejmuj się Danusiu – Aldona podeszła do przyjaciółek. – One bredzą jak zawsze. Ja ci odpowiem na wszystkie pytania. Czego chciałabyś się dowiedzieć?

– Dobrze, że choć jedna normalna się trafiła – Danusia wzięła Aldonę pod rękę. – Chodźmy stąd.

– Ona tylko dlatego jest normalna, że w ciąży – rzuciła za nimi Dorota.

– Ale to stan przejściowy – chichocząc dodała Teresa.

Danusia z Aldoną pogrążone w rozmowie zagłębiły się w wyobraźni w świat kolorowych tkanin.

Bronuś tymczasem wspólnie z resztą „chłopców” omawiał jakiś mecz przegrany ostatnio przez polską reprezentację racząc się specjałami przygotowanymi przez ich małżonki.

– Bronuś, czemu tak mało sobie nałożyłeś na talerz? – spytał Michał zaglądając mu przez ramię.

– Nie wiesz, że się odchudzam?

– Znowu?

– Tygrysek jest za gruby, weterynarz kazał go odchudzić, więc żeby mu smutno nie było, to ja też przeszedłem na dietę razem z nim.

– Słusznie, Tygrysek jest już taki gruby, że się w oczach nie mieści –  Marcin przyznał Bronkowi rację

– Ty, ja tak mogę mówić, bo to jest mój kot, ale tobie od niego wara – Bronuś pokiwał palcem przed nosem sąsiada. – No no no.

Michał posadził Ziutka obok Bronka.

– Ty siadaj, nie ruszaj się stąd, teraz będziesz opowiadał bajki – powiedział.

– Jakie bajki? Nie umiem bajek – małomówny Ziutek samotnie podpierał drzwi zanim  został przeprowadzony przez cały pokój i umieszczony przy Bronku.

– Jakiekolwiek. Na przykład… idzie baba przez las…

– No to idzie baba przez las.

– I co? I co dalej? – zainteresowali się pozostali.

– I nic. Koniec bajki – stwierdził Ziutek.

– Eee tam, taka bajka – mruknął Bronek.

– Nie szkodzi, że koniec, ważne, że się odezwał. Odezwał się, widzicie?- tryumfował Michał. – Ziutek się odezwał.

– Odpiernicz się ode mnie, słyszysz? Odwal się! Idź do Bronka!

– Ludzie! – ryczał Michał i wszyscy z nim. – Ludzie, Ziutek zaklął!

– Pierwszy raz w życiu – powiedziała Stenia nie przestając wywijać. – A fe, Ziuteczku, jak ty się odzywasz przy ludziach..

– Napij się Ziutek, pij Ziutek, pij – zachęcał Bronuś.

– Po co? Już się napiłem, nie jestem pijakiem – bronił się Ziutek.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spojrzał czujnie Bronuś przewyższający Ziutka o dwie, albo i o trzy głowy kiedy się wyprostował.

– Nie, nic, już nic – wycofywał się Ziutek.

– Słuchaj, kochany, ja codziennie siedzę w łazience. A czy to znaczy, że jestem hydraulik? No widzisz? Nie jestem.

– Nie jesteś, Bronuś, nie jesteś – zgodził się Ziutek patrząc na Stenię tańczącą z Jurandem.

Aldona się zaśmiewała z pogwarek przyjaciół.

– Czyje zdrowie pijemy? – wzniosła szklankę z sokiem pomarańczowym. – To nieładnie pić bez toastu.

– Święta prawda, no to pijemy zdrowie wszystkich po kolei – zawołała Dorota.

– O właśnie, według alfabetu. Kto jest na a? Tylko ja. Więc pijemy moje zdrowie – uśmiechnięta Aldona spełniła toast sokiem.

– Ty  nie masz pić, ty masz myśleć  – Magda rzuciła w nią kolorową serwetką.

– A dlaczego zawsze ja mam myśleć  – oburzyła się Aldona.

– Bo chwilowo musisz zachować trzeźwość!

– Jędza!

– Przecież mówię, że chwilowo, potem sobie odbijesz.

– Cicho dziewczyny, bo kot usnął – Bronuś położył palec na ustach. – Ciii.

– Broneczku, twój kot usnął u ciebie, a moja kotka poszła do ogródka – parsknęła Magda. – Przypominam ci, że na ostatnim piętrze śpi, a ty jesteś na parterze.

– Tak? To coś mi się pomyliło, – stanął przed lustrem, patrzył przez chwilę na swoje odbicie, po czym posmutniał. – Myślałem, że jestem przystojny – powiedział i ruszył do drzwi wejściowych.

– A ty dokąd? – chwyciła go Magda za rękę.

– Do domu, muszę znaleźć Danusię.

– Przecież jest tutaj, nie widzisz?

Rozejrzał się uważnie, wreszcie wypatrzył żonę tańczącą z Marcinem.

– Danusiu, kocham cię – ryknął basem.

– Cicho, wiem – odpowiedziała z uśmiechem.

– Mogę już śpiewać sto lat? – głos Michała wybił się na pierwszy plan.

– Jeszcze nie, poczekaj aż będzie twoja litera – uspokoiła go Aldona. – Teraz będzie b jak Bronek, potem d jak Danusia i Dorota…

– A gdzie c? – wtrąciła się Stenia. – C jak Celyna…

– Gdzie tu masz Celinę? – mruknęła Teresa. – Znieść nie mogę tej piosenki…

– Ja chcę „Celynę” – upierała się Stenia.

– Mogę śpiewać sto lat? – dopytywał się Michał.

– A śpiewaj wreszcie – machnęła ręką Dorota i uciekła w drugi koniec pokoju zatykając uszy, żeby nie słyszeć jak Bronek z Marcinem przyłączają się do śpiewania. – Magda, dolej mi wina, bo zwariuję, ich się na trzeźwo nie da słuchać.

Wytrzymała trzy zwrotki, więcej  się nie dało.

– Chłopaki, już, spokój, teraz będą tańce w takt muzyki, waszego śpiewania wystarczy – oświadczyła stanowczo. – Michał, proszę, podaj mi sałatkę, tę z pieprzem cayenne.

– A na co jest ten pieprz cayenne? – zainteresował się Bronuś.

– Na wszystko – z przekonaniem odpowiedziała Dorota.

– Ale ja wszystko mam zdrowe – Bronek stracił zainteresowanie. – Pójdę na chwilę do domu, bo chcę nagrać film.

– Po co? – szczerze zdziwił się Marcin. – Ja ci opowiem, już wszystkie widziałem, nie chodź.

Kasi przypomniał się problem ostatnio omawiany szeroko przez sąsiadów, dotyczący pcheł w piwnicy.

– A jak tam pchły w piwnicy, jeszcze są?

– A skąd. Dorota poszła ze mną, jak ją zobaczyły, to tak uciekały, że łby rozbijały o ścianę – odpowiedział Michał uciekając przed ukochaną.

– Już po problemie – odpowiedziała Aldona. – Chłopcy spryskali środkiem dezynfekującym, a kotom, tym wolnym lecz zaprzyjaźnionym, założyliśmy obróżki, żeby je zabezpieczyć. Nasze domowe zwierzaki zawsze je noszą.

– Moje też. Dobrze, że już spokój z tym paskudztwem – westchnęła Kasia. – Aha, Magda, wczoraj podobno była u was prezentacja. Kupujesz garnki i kieliszki Zeptera?

– Garnki to może tak, ale kieliszków nie chcę. One są na brzegach pokryte 24 karatowym złotem. Goście obgryźliby kieliszki i jeszcze kazali za dentystę zapłacić – zaśmiała się gospodyni.

– Zołza – skrzywił się Bronek. – Ale kochana – zaraz dodał przymilnie. – Masz mleko do kawy?

– Mam, prosto od chłopa.

– Przecież chłop mleka nie daje.

– Ale sprzedaje.

– A ja jajka kupuję w zdrowych kurach – wtrącił Michał. – Dorota kazała.

– I widzisz jaka ta buda od kur duża? Widzisz jak można zarobić na jajach? – zauważył Marcin.

– Już wy sobie dajcie spokój z jajami, kurami i budami, bo tylko kłopot z tych waszych pomysłów – zgasiła Magda męża.

– Taaak, majątki to porobili ci, co w latach osiemdziesiątych zakładali firmy – odezwała się Danusia. – Ludzie mieli pieniądze, półki ziały pustkami i wszystko szło, każdy towar, a kredyty były łatwo dostępne i nisko oprocentowane.

– Ja wolę zbierać grzyby – oświadczył Bronek. – Jajami się nie interesuję.

– Taki z niego zagorzały grzybiarz, że gdybym po nim nie przeglądała grzybów, to wszyscy byśmy się potruli – dodała Danusia patrząc z politowaniem na męża.

– Tobie, kochanie, mogę zawsze ufać, uf, uf – uśmiechnął się Bronuś do żony przesyłając jej całusa..

Tymczasem Kasia z Teresą rozmawiały o innych sprawach.

– Myślę, że to co jest w życiu ważne, jakaś umiejętność, predyspozycja nie ginie, jest gdzieś ukryta w podświadomości. Nawet nie używana się rozwija i nagle wychodzi na świat w nowej postaci, dojrzała. Jak moje pisanie. Pisałam zawsze, potem przerwa, myślałam, że już nigdy. I nagle – eureka, potrafię, dużo lepsze od wszystkiego co było kiedyś.

– Podobno wszystko ma swój czas i miejsce, może i mnie się jeszcze jakoś wyprostuje życie.

– Na pewno. Jestem głęboko przekonana, że przed tobą jeszcze wiele pięknych chwil.

Kasia zadumała się, obserwowała przez chwilę w milczeniu coraz weselszych, bawiących się przyjaciół, tańczących, przekomarzających się, pochłaniających przygotowane smakołyki.

– Co jest prawdziwsze: słońce, czy sztuczne światło reflektorów? Słońce wydobywa wady skóry a przyćmione, kolorowe światło nadaje twarzy ciepło, spojrzeniu serdeczność, tuszuje wady, ukrywa zmarszczki i siwe włosy, fałszywe spojrzenia… – rzekła w zamyśleniu.

– Kaśka, zgłupiałaś? Gdzie ty masz tutaj fałszywe spojrzenia? – spojrzała zdziwiona  Teresa.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 12 komentarzy

„Nie chcem, ale muszem…”

„Nie chcem ale muszem” – zacznę od klasyka. Naprawdę staram się tutaj nie pozwalać emocjom zapanować nad sobą tak jak dawniej. Jednak gdy do emocji dołącza się rozum – to już nie da rady zmilczeć. Jak jest w naszym pięknym kraju – każdy widzi. Tylko … każdy widzi co innego. To znaczy jedna trzecia rodaków widzi jedną prawdę, druga jedna trzecia widzi drugą prawdę, a trzecia jedna trzecia nic nie widzi, ma w doopie, olewa albo czeka, która jedna trzecia wygra, żeby się do niej podłączyć i żyć jak pączek w maśle albo jak członek jakiegoś zarządu jakiejś spółki, no bo człek jest honorowy i żadną pracą się nie zhańbi…

Jakie emocje swego czasu były w narodzie – wspomnieć mogę tu:

DRAMAT | Anna Pisze

Dramatu ciąg dalszy | Anna Pisze

Jeszcze odnośnie wczorajszego dnia | Anna Pisze

Zawetuje 2:1 | Anna Pisze

Kupą mości panowie! | Anna Pisze

I co? I nic! Wielotysięczne tłumy na ulicach z wielu innych jeszcze powodów i dużo później  niż wtedy nic nie dały. Walec jedzie i rozjeżdża co się da, co tylko wystaje ponad zrównaną już powierzchnię… Skłóceni jesteśmy (tzn jedna trzecia plus rządziciele) z całym światem, nawet na wojnę ze Stanami idziemy… Takie coś już było, skłóceni byliśmy ze wszystkimi i wszyscy mieli dość kłótliwych warchołów, zapijaczonej szlachty (świetnie przez Jerzego Hoffmana w „Ogniem i mieczem” pokazanej ) i innych typów spod ciemnej gwiazdy, do których nie trafiały rozpaczliwe próby ratowania Rzplitej przez światlejszą część jej mieszkańców. Było to jak wołanie … na puszczy i do czego doprowadziło – wiadomo. A jeśli komuś nie wiadomo, to przypomnę, że Polska zniknęła z mapy świata na skutek rozbiorów. Już od dłuższego czasu mam skojarzenia z okresem przedrozbiorowym… I tak mi się pomyślało, że jeśli nie bylibyśmy w UE (bo wreszcie mogą nas kopnąć w zadek i powiedzieć, żebyśmy sobie sami radzili, skoro nie potrafimy żyć we wspólnocie i dostosować się do norm w niej obowiązujących), a z Putinem (podobno) nie chcemy być, więc gdzie będziemy? NIGDZIE!!! A tam już przecież byliśmy i ZNIKĄD wróciliśmy w 1918 roku, zaledwie 103 lata temu, czyli jesteśmy krócej niż nas nie było! Układy gwiazd i takie różne tajemnicze astrologiczne wieści mówią, że na niebie jest taka sama sytuacja jaka była za panowania Carycy Katarzyny Wielkiej (nie mylić z „carycą” suską)…  Chyba, że – teraz mnie normalnie olśniło – to wszystko jest farsą, zabawą Historii, która patrzy jak też sobie z teraźniejszą „carycą” i jej „dziełami” poradzimy! Tak może być. Przecież niemożliwe, żebyśmy cofnęli się naprawdę w mroki średniowiecza czy w objęcia inkwizycji…  Ciekawe, że jakoś nikt nie wspomina ile kobiet zostało zamęczonych, zamordowanych, spalonych żywcem, bo „cnoty niewieście miały nieugruntowane”, bo były mądrzejsze od tępych, ciemnych, zacofanych i przepełnionych pychą ówczesnych „macho”.

Tak długo wyłanialiśmy się z mroku, a tak łatwo dajemy się tam znowu zapędzić…

Trzymajcie się zdrowo, aby w zdrowiu doczekać lepszych czasów!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 33 komentarze

21 lipca – moja Lucy

Moja siostra skończyłaby dziś 72 lata. Rok temu pokazałam stare zdjęcia  https://annapisze.art/?p=3152

Dziś odszukałam jeszcze kilka, postanowiłam je tu zamieścić, aby dać im nowe życie. Sama z przyjemnością „przelatuję” przez zdjęcia na blogu, o wiele łatwiej i częściej niż gdybym miała wyciągać albumy. Mogę każdego dnia się z bliskimi spotkać…

… rodzice niedługo po ślubie, chyba w Łebie, gdzie tata dostał pracę po zakończeniu wojny …

… myślę, że to też Łeba, z młodymi małżonkami była tam babcia Frania …

… tu już z Lucynką w babcinym ogródku w Tenczynku …

… malutka Lucynka z mamą i dziadkiem Staszkiem w Tenczynku …

… z lewej babcia Stefa ( śliczna była 🙂 ), dziadek z Lucynką i mamą…

… tu już mama z dwiema siostrami 🙂 ale nie wiem gdzie zdjęcie zrobione, może w Krzeszowicach? …

Taka mi wyszła chwila wspomnień… Nie miałam czasu wcześniej usiąść do Lapcia, w sumie dobrze, ponieważ znalazłam te fotografie. Znalazłam też unikalne zupełnie zdjęcie zrobione w Tenczynku, podejrzewam, że może być z czasu wojny albo zaraz po. Szkoda, że jakość jest tak zła, ale pamiątka niesamowita. Żeby było dokładniej widać zrobiłam dwa ujęcia tego samego zdjęcia.

Były tam jeszcze dwa zdjęcia z zamku, też bardzo stare.

Cofnęłam się w czasie o tyle lat do zupełnie innego świata, którego nie ma…

Trzymajcie się zdrowo!

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Tenczynek | 16 komentarzy

Zrobił się przegląd tygodnia

Mokro, burzowo, parno, duszno. Dziś było 28 stopni (czwartek, 15.07.)  co jest niczym w porównaniu z temperaturą środową, kiedy termometr pokazał 36 stopni!  Nie wiem jak różne żyjątka radzą sobie w takich warunkach. Udało mi się zrobić zdjęcia kilku owadów, zupełnie przypadkiem, same się „nawinęły przed oczy”.

… chrabąszcz majowy buczący jak samolot …

… nie wiem co to, szło takie coś po murze …

… taki ogromny pająk szedł sobie po kamieniach, a Calineczka wcale się nie przestraszyła, wręcz przeciwnie, oglądała z zainteresowaniem …

… motylek przysiadł …

… motylek jak Dobra Wróżka z disnejowskiej bajki …

… przedstawiciel Czarnej Mocy …

Gotowanie i pieczenie przestało mnie bawić, odechciało mi się zupełnie. Ogólnie nic mi się nie chce. Lodówkę powinnam odlodzić, więc wyciągam po kolei wszystko co jest i zużywam. Miałam zamrożoną ugotowaną cieciorkę i kapustę czerwoną. Zużyłam je już.  We wtorek podałam ją (cieciorkę) w miejsce ziemniaków, które się skończyły, ale do sklepu mi się iść nie chciało, zaplanowałam zakupy na piątek. Dla siebie miałam klopsiki vege z Biedronki kupione na spróbowanie (smaczne), dla Babci D. i MS był  gulasz kurczakowy z poprzedniego dnia.  W środę ugotowałam kaszę gryczaną i była z sadzonym jajkiem, a we czwartek zrobiłam kotleciki blendując pozostałą cieciorkę z ugotowanym ryżem + cebulka, jajko, bułka tarta.  Wyszły zgrabniutkie, bo ryż się dobrze klei i chyba zjadliwe, bo babcia D, wzięła sobie nawet dwa i zjadła, nie wyrzuciła 🙂 Dorobiłam jeszcze sos koperkowy dla smaku.

… cieciorka z modrą kapustą i klopsikami …

… modra kapusta z kaszą gryczaną, sadzonymi i mizerią (porcja MS) 🙂 …

… usmażone ryżowe kotleciki …

…modra kapusta z kaszą gryczaną (z wczoraj) polaną sosem koperkowym, z mizerią i kotlecikami ryżowymi …

Pościnaliśmy trochę winobluszczu, bo rośnie strasznie szybko. Podczas tej czynności na zewnątrz ogrodzenia zwróciłam uwagę na dziwne zachowanie ptaka, chyba szpaka (mylą mi się z kosami), z nastroszonymi piórkami, rozpostartym ogonkiem chodził wokół samochodu sąsiadów (za płotem) i bardzo krzyczał. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że w kącie, między drzwiami do garażu a ścianą kuli się pisklę, zaś po autem czai się Franek! Zaczęłam wołać Franka, przyszedł mi MS w sukurs i udało się kota skusić, by do nas przez ogrodzenie przyszedł. A biedny ptak-rodzic nawet pod same drzwi domku sąsiadów podchodził jakby stukał wołając o ratunek dla swego dziecka.  MS zaniósł Franka do naszego domu, daliśmy mu smakołyki, żeby zapomniał o ptaszku. Wróciłam do przycinania zieleniny i znów usłyszałam wołanie ptaszka o pomoc! No nie! Znów wołam Franka, który z powrotem wlazł pod auto i czaił się na pisklę. Na szczęście pojawił się Puchaty. Franek wskoczył na ogrodzenie i poszedł w swoją stronę, po pewnym czasie dał się słyszeć koci wrzask i śpiewanie, więc albo się panowie wzięli za łby albo tylko się przemawiali. Tymczasem ptaszek chyba przywołał na pomoc drugiego rodzica, bo się pojawił drugi skrzydlaty osobnik i nie wiem co dalej, mam nadzieję, że jakoś tego niefortunnego nielota zabrały do gniazda.  Może uczył się latać i taka przygoda mu się przytrafiła. Ale ratowanie dziecka przez rodzica, próba odciągnięcia i odstraszenia czarnego potwora to było coś tak wzruszającego i rozczulającego, że słów brak. Miałam łzy w oczach, MS po wielu godzinach wracał do tego zdarzenia…

Z przygód zoologicznych jeszcze nam się trafiła jaszczurka w pokoju 🙂 Patrzę, a pod stolikiem koło okna na taras  siedzi miniaturowy krokodyl 😉 Zawołałam MS i myślimy jak ją złapać, żeby wypuścić nie robiąc krzywdy. MS wpadł na skuteczny pomysł i przykrył jaszczureczkę plastikowym pudełkiem po pieczarkach (albo po włoszczyźnie bo przezroczyste było) i po wielu próbach  udało się krokodylka wyprowadzić na trawnik. To w środę się zdarzyło, a w czwartek rano zastałam ślicznego ślimaczka maszerującego po podłodze. Wyniosłam go bez uszczerbku dla jego zdrowia na trawę. A trawa rośnie ładnie, MS kosił drugi raz, ja dosiałam w puste miejsca i myślę, że urośnie, bo teraz wilgotno.

Burze wciąż przemieszczają się po całym kraju, u nas na szczęście nie z takimi straszliwymi skutkami, ale strach się czai…

Jest już piątek, 16 lipca i na tym przegląd tygodnia kończę. Udało się pojechać i zaszczepić psiepsioły. Wprawdzie z ranka były burze, z pewnością kilka jednocześnie, bo z różnych stron dały się słyszeć grzmoty, ale potem deszcz przestał padać, zakupy zrobiłam i pojechaliśmy na Ursynów. Przy okazji spotkaliśmy się z Królową Marysieńką i jej śliczną sunią, tak więc spotkania towarzyskie i psiaki zaliczyły 🙂 Teraz śpią, nie można ich forsować po szczepieniu, przecież reagują tak samo jak ludzie, dobrze pamiętam mój ból głowy po pierwszej dawce.

Dobrego weekendu i trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 33 komentarze

Prawdziwie letnie dni

Mieliśmy pojechać z psiepsiołami do pani doktor, ale wichura się zerwała, ulewa zmoczyła świat, zaś burza postraszyła Skitusia tak, że odpuściliśmy. Bałam się, że dostanie ataku (cierpi na padaczkę) jeśli dostarczymy mu dodatkowy stres w postaci jazdy samochodem w nieznane miejsce. Musimy go bowiem zaszczepić tam, gdzie zawsze Szilkę, czyli na Ursynowie w naszej „rodzinnej” lecznicy. Skitusiowy osobisty pan doktor choruje i gabinet ma zamknięty. Ponieważ czas szczepienia nadszedł, a psiepsioły muszą być zaszczepione, żeby ich obcy ludzie nie pogryźli, pojadą we dwójkę do dr Kamili. W piątek ma być trochę chłodniej, pani dr powinna być rano, to się może zdecydujemy.  W obecnej temperaturze psiakom nie chce się nawet ruszyć, leżą rozpłaszczone i Skitka trzeba ubierać na leżąco, podnosi się dopiero po przypięciu smyczy.

… Skituś i żółty balonik … zdecydowanie ładniejszy od „dziewczynki z balonikiem” …

Skitulek jest bardzo cierpliwy w stosunku do Calineczki zupełnie tak samo jak był mój Rolf w stosunku do chłopców kiedy byli mali. Szilka już nie, mruknie jak ma dość i odchodzi. Natomiast on ze stoickim spokojem znosi jej głaskania, karmienie wodą na łyżeczce, zakładanie chusteczki na głowę i co tam jeszcze mała wymyśli. Normalnie trzeba go wyciągać z jej szponów 😉 Najlepiej odwracając uwagę. Ostatnio były baloniki i zabawa nimi.

… dwie dziewczynki podczas zabawy…

Było też gotowanie zupki z piasku, przelewanie wody, oblewanie siebie przy okazji i suszenie ubranka. I koniecznie chciała mnie nakarmić zupką. Babciu, źjedź, to ziupka z lobaków 😉 Przecież nie będę jadła robaków! 😉 Babciu, no cio ty, psiecieś to na niby, chyba siobie zialtujeś 😉
Potem chciała zabrać Wery kubeczek z Kubusiem Puchatkiem. Powiedziałam, żeby się zapytała siostry czy może. Pomyślała chwilę i wyrzekła: siośtlo, ci moge śkoziśtać z twojego małego kubećka kiedy byłaś malutkim dzidziusiem? 😉  Chciałam ją zmierzyć centymetrem
(czyli miarką krawiecką), a mała dopytywała się: ile mam loźmialów? 😉 Tyle zdążyłam zanotować, poza tym byłam w bezustannym ruchu, szkrabusi nie można z oka spuścić. A kiedy bawi się z babcią D. nie można oka spuścić z żadnej z nich. Dogadują się świetnie, tylko… to jak pilnowanie dwójki niesfornych dzieci, które nie mają ochoty słuchać dorosłych…
Było jeszcze oglądanie motylków, których bardzo dużo fruwało wokół kwitnącego groszku, próba złapania, żeby motylka: tylko pogłaśkać 😉 Na szczęście dla motylków nie udało się polowanie 🙂

… groszki szaleją i motylki też …

… nie udało się motylka złapać, pofrunął …

… a telaś źłapie lobaka i ugotuje ziupke dla babci …

… nareszcie chwila spokoju …

Po wizycie Calineczki psy padają i odpoczywają, ja też jestem bez siły, ale szczęśliwa z dwóch powodów. Po pierwsze, że się mogłam szkrabusią nacieszyć, bo ją uwielbiam, a po drugie – że nie na moich barkach spoczywa jej wychowanie, bo charakterek ma niezwykle silny i mam wrażenie, że moich dwóch chłopców (choć do aniołków im było daleko) to małe piwo w porównaniu z jedną Calineczką 😉 😉 😉

Dobrego tygodnia i trzymajcie się zdrowo!

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 29 komentarzy

„Widocznie tak miało być” – 60

Aldona dostała w prezencie walizkową, elektryczną maszynę do szycia. Teresa stwierdziła, że więcej używać tego ustrojstwa nie będzie, nie ma na to czasu, siły ani ochoty, poza tym nie widzi igły i za nic nie mogłaby jej nawlec, i  po co jej to, nici się tylko plączą kiedy się do niej zbliży, ona, Tereska znaczy i w ogóle to a kysz! Giń przepadnij maro! Cóż, na takie dictum Aldona nie miała nic do powiedzenia stojąc z otwartą buzią, więc maszynę przyjęła. Teresa po wygłoszeniu przemówienia opadła na krzesło i zażądała kawy dla wzmocnienia nadwątlonych przemową sił. Aldona żądanie ochoczo spełniła z szerokim uśmiechem na ustach.

– Ty się tak nie uśmiechaj – sprowadziła ją na ziemię przyjaciółka. – Mam tu coś jeszcze.

Wyjęła z reklamówki materiał i podała Aldonie.

– Zobacz, nadaje się na bluzkę? Zrobisz z tego takie cudo jak Karolci? Zamarzyło mi się mieć ją na imprezie u Magdy. Zrobisz? Doniczko, Doniczusiu, zrobisz? Nawet mogę ci posprzątać, obiad ugotować… Zrobisz?

– No zrobię, zrobię… Puść mnie, cholera jasna…udusi mnie ta małpa! Puszczaj!

Wpadły do kuchni dzieciaki zwabione hałasem.

– Ciocia, ty naszą mamę chcesz udusić – stwierdziła Inka.

– Wcale nie chcę, co za korzyść bym z tego miała?

– Żadnej byś nie miała, fakt – przytomnie powiedziała Justynka.

– Trzymajcie tę ciotkę ode mnie z daleka, bo jej zrobię krzywdę – śmiała się Teresa.

– Ale jaką, ciocia, jaką? – zainteresował się Filip.

– Jeszcze nie wiem jaką, ale na pewno dużą!

– Zanim zrobisz mi tę krzywdę, nich dzieciaki wezmą sobie ciasto, bo potem nie zdążą, zeżresz im całe – powiedziała Aldona.

– Też coś! Ja się odchudzam – oświadczyła z godnością Teresa.

– Słyszeliście? Ciotka się odchudza, to całe wasze – machnęła Aldona w stronę dzieciaków. – Bierzcie.

– No dobrze, żartowałam. Daj kawałek… bo nie powiem, co Karolcia napisała…

– Chyba, że tak. Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że stosujesz szantaż  wobec mnie? To jest karalne… Proszę cię uprzejmie, oto twoja porcja – ukroiła Teresie spory kawałek. – Masz, jedz, co ci będę żałować. I mów.

– Jak to: mów? Nie wiesz, że z pełną buzią się nie mówi? Czego ty uczysz dzieci?

– Ciociu, dzieci są już nauczone – oświadczył poważnie Filip wpychając do buzi kolejny kawałek.

– Właśnie widzę.

– Choroba, nie dostaniesz więcej dopóki nie powiesz – Aldona zabrała przyjaciółce talerzyk sprzed nosa.

– Nie strasz mnie, a w ogóle to się nie denerwuj, bo ci nie wolno w twoim stanie…

– Ale w łeb ci dać to mi wolno!

– Mordunku ratują – krzyknęła Teresa.

– Co takiego? Po jakiemu ty, ciociu, krzyczysz? – zaśmiewały się dzieciaki

– Tfu, ratunku mordują miało być. Nawet porządnie pomocy nie można w tym domu wołać.  Teresa płakała ze śmiechu i wycierała oczy, młode pokolenie przyglądało się jej z zainteresowaniem, Aldona trzymała się za brzuch mówiąc, że malutka dostała czkawki słysząc głupoty ciotki.

Karolina napisała, że Martyna ma nowy pomysł, a właściwie to chyba nie Martyna tylko Miłosz, który znów – tu narysowany był uśmieszek w towarzystwie serduszka – przyjechał i bawił przez kilka dni. A chodzi o to, że postanowili zrobić lodowisko na kawałku łąki obok domu. Reniek pomagał zaorać, wyrównać i usypać brzegi. Dzięki temu oferta Domu Pod Sosną stanie się bardziej atrakcyjna i urozmaicona, goście będą mogli przyjeżdżać z dziećmi również na ferie zimowe mając możliwość spędzenia czasu na powietrzu jeżdżąc na łyżwach. Z czasem będzie można też organizować kuligi, zakupić narty biegówki i korzystając ze sprzyjającej aury zwiedzać z przewodnikiem okolicę. Reniek znający każde przejście, każdą przysłowiową mysią dziurę oferował swoje usługi w tej materii. Karolina miała poważne podejrzenia, że knują coś z Miłoszem do spółki, bo zaangażowali się obaj w urządzanie siłowni. Chyba, to znaczy na razie w gromadzenie sprzętu na wyposażenie, który składają u niej, Karolci, bo przecież u Martyny poddasze musi być opróżnione przed remontem i przeróbką.

– Mamusiu, mnie się bardzo taki pomysł podoba – oświadczyła Inka.

– Mnie też – poparła ją siostra. – Będzie można tam pojechać na ferie i się nie nudzić zimą, kiedy nie można biegać po Skałkach.

– Fajnie macie – westchnęła z żalem Justynka. – Ja bym też chciała mieć tam ciocię i pojechać na ferie.

– Albo na wakacje – dodał Filip. – I pójść na zamek i do jaskini, i jeszcze gdzie indziej.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście mogli pojechać – powiedziała Teresa. – Musicie tylko załatwić sprawę z rodzicami. Wtedy już tylko pozostanie wam zaklepać termin.

Dzieciaki porozumiewawczo na siebie spojrzały i nie potrzebowały więcej słów.

–  My w tym roku na ferie nie pojedziemy – podpowiedziała Inka.

– Właśnie – przytaknęła Linka. – Będziemy przecież potrzebne mamusi, musimy pomagać w opiece nad naszą  nową siostrą.

Justysia z Filipem już mieli pomysł na ferie. Pozostała tylko mała drobnostka: przekonanie rodziców do swoich planów. Rodzeństwo nie miało wątpliwości, że im się to uda osiągnąć.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Powieści, Widocznie tak miało być | 10 komentarzy