Wczoraj raniutko zajrzałam na chwilę do bloga, było wszystko w porządku. Wyłączyłam Lapcia, potem byłam zajęta, w międzyczasie Mąż chciał wejść na moją stronę, ale mu się nie udało. Spróbowałam od siebie – niestety, wyświetlił się napis, że nie mogę, nie ma i to samo
było z pocztą przynależną do bloga. Teraz jest ok, była przerwa na konserwację, czy coś takiego. Nieważne. Ja o tym nie wiedziałam, Duży zapomniał mi powiedzieć. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym jak ja się poczułam, kiedy pomyślałam, że zostałam odcięta od bloga, od Was, że wszystko co na blogu było pofrunęło w kosmos. Otóż poczułam się okropnie! Jakby mnie zamknięto w celi, odcięto od świata od wszystkiego co napisałam, zapisałam … Nagle przypomniał mi się żołnierz z I wojny, który po latach został odnaleziony w podziemiach twierdzy w Przemyślu, który spędził tam długi czas, bo został zasypany, nie miał możliwości opuszczenia przypadkowego więzienia, obywał się bez światła, przebywał w kompletnej ciemności, sam – bo współtowarzysz niedoli nie wytrzymał i popełnił samobójstwo… Głupie to z mojej strony, ale takie właśnie miałam galopujące skojarzenia, na które przecież nie ma się wpływu, można je tylko wyłapać…
W panice atakowałam biedne dziecko mailami dopóki nie ochłonęłam i nie zaczęłam myśleć. Przecież mam adresy Waszych blogów. Z wordpressem miałam kłopot, ale przezwyciężyłam. Z blogspotem żadnych problemów, weszłam i odezwałam się bez przeszkód. Pod wieczór już było wszystko w porządku. A ja pomyślałam – jak to się dzieje, do czego doszło, że w świecie rzeczywistym wobec ogromnej masy problemów, które spadają na głowę – świat wirtualny staje się miejscem odpoczynku, oderwania się i wprost regeneracji. Tylko wtedy, kiedy zajmuję się swoim nowym wpisem albo czytam Wasze zapominam o problemach, o chorobach otoczenia, o swoim bólu stawów czy przyduszającej astmie.
Jeśli chodzi o wczorajsze święto mam jedno konkretne spostrzeżenie, które poczyniłam na podstawie relacji w tv. W wielu miastach w kraju, między innymi w Krakowie, obchody Święta Niepodległości były radośniejsze, weselsze, przyjazne rodakom. Wszystkim – tak jak powinno być. Bez dymów, palących się pochodni, rac, petard i skandowanych haseł w rodzaju „raz sierpem…”- co słyszałam na własne uszy; bez skandalicznych obrazków, gdy rodzic do małego dziecka mówi, że musi (dziecko) zobaczyć jak się biją…
Jeśli chodzi o Kraków mam stosunek emocjonalny do miasta sprzed 101 lat. Legenda Galicji wciąż jest żywa, jest zakodowana chyba w DNA wielu osób mających tam swoje korzenie. Cesarz Franciszek Józef I do dziś żyje w świadomości – albo podświadomości – jako przedmiot tęsknoty do tego co łączy, a nie dzieli. Nie będę się „wymądrzać osobiście”, skorzystam ze słów mądrych ludzi, w tym przypadku jest to dr hab. Zbigniew Fras w pozycji „Galicja”, Wrocław 1999, Wydawn. Dolnośląskie.
„Dość powszechna była w Galicji opinia, że Polacy należą do narodów szczególnie lubianych przez cesarza, w każdym razie bardzo wielu mieszkańców Królestwa Galicji i Lodomerii było o tym święcie przekonanych. W drugiej połowie XIX w., z trzech zaborców, Austria
stworzyła Polakom najkorzystniejsze warunki życia narodowego. Franciszkowi Józefowi pamiętano więc nie czasy rządów absolutnych, ale wprowadzenie języka polskiego w urzędach, utworzenie Akademii Umiejętności czy zwrócenie Polakom Wawelu”.
Cesarz kilkakrotnie odwiedzał ziemie Galicji. Trzecią podróż, która miała miejsce jesienią 1880 r. opisał Józef Trzaskowski, dzierżawca z podkrakowskiej wsi, mówiąc o cesarzu, że ” wjechał jako ukochany ojciec między kochające dzieci. Nie było ani jednego bagnetu na
strzeżenie jego osoby, a otaczało go 50 tysięcy serc kochających”.
Po raz czwarty Franciszek Józef przybył do Galicji w 1894 r., 7 września to było. Mój dziadek Staszek urodził się 1 maja 1895 r. i tamte lata są mi bliskie, odbieram je gdzieś w głębi duszy jako „moje”, uwielbiam filmy, zdjęcia, obrazki oddające klimat epoki, mam wrażenie, jakbym je znała z autopsji, jakbym tam już kiedyś żyła i jestem „u siebie”… Ot, takie sobie dyrdymałki… Możliwe, że wynika to z faktu, iż najwcześniejsze lata dzieciństwa spędziłam u dziadków w Tenczynku, poruszałam się w miejscach wyglądających jak w XIX wieku np. domek prababci Marianny tak wyglądał, babcia Stefa w szkole śpiewała hymn ku czci cesarzowej ze słowami: „Cześć Elżbiecie, cześć i chwała…. bo z Habsburgów losem złączon jest na wieki Polski los”. I tak to Galicja siedzi w człowieku razem z cudownym obrazem podkrakowskich mgieł … Dziadek Staszek był podczas I wojny w armii austriackiej i przeszedł piechotą kawał Europy, bo właśnie do piechoty go wzięli. Nad łóżkiem wisiał okrągły zegar, który dziadek przyniósł z wojny do domu, na którym moja mama uczyła się liter jako dziecko, tak przynajmniej zapamiętałam z tego, co opowiadała.
Wracając do Najjaśniejszego Pana – cesarz odwiedził Wystawę Krajową, „… która w zamyśle organizatorów miała być nie tylko przeglądem osiągnięć ekonomicznych, ale także manifestacją siły i żywotności narodu. Dlatego rozbudowano szczególnie tę część wystawy, w której prezentowano dzieje Polski, jej kulturę i sztukę. Przewodniczący komitetu organizacyjnego, ks. Adam Sapieha, w nawiązaniu do 100. rocznicy insurekcji kościuszkowskiej zamówił u znanych twórców, Jana Styki i Wojciecha Kossaka, monumentalne dzieło malarskie – panoramę zwycięskiej dla Polaków bitwy pod Racławicami. Wśród 200 tys. osób, które obejrzały Panoramę Racławicką w trakcie Wystawy Krajowej (od czerwca do października 1894 r.), by także cesarz Franciszek Józef”.
Oglądając Panoramę Racławicką mało kto zdaje sobie sprawę z przyczyny i czasu jej powstania, prawda?
Potem przyszły lata I wojny, która przyniosła zmiany w całej Europie. Tu też przytoczę słowa dr. Frasa. „Już 27 października 1918 r. w Krakowie z inicjatywy galicyjskich posłów do parlamentu wiedeńskiego powołano Polską Komisję Likwidacyjną – pierwszą na ziemiach polskich suwerenną władzę narodową. W przyjętej uchwale stwierdzono: > ziemie polskie pozostające dotychczas w obszarze monarchii habsburskiej należą do państwa polskiego< (…) Wyzwalanie spod austriackiego panowania miało tu w zasadzie charakter pokojowy. 30 października zgromadzeni na wiecu w Krakowie urzędnicy oświadczyli, że uważają się za > funkcjonariuszy państwa polskiego<, następnego dnia zaś Austriacy przekazali władzę w mieście stronie polskiej. Jeszcze tego samego popołudnia ówczesny prezydent Krakowa Jan Kanty Fedorowicz przyjął na pożegnalnym obiedzie austriackiego komendanta miasta gen. Siegmunda Benigniego i jego oficerów.”
W Galicji Wschodniej tak łatwo już nie było, wybuchła wojna między Polakami a Ukraińcami, ale to inny temat.
” Z polskiego punktu widzenia w Galicji nie było potrzeby przeprowadzania radykalnych zmian. Dzięki uzyskanej przed pół wiekiem autonomii w prowincji dominowali polscy politycy i urzędnicy, nauczyciele, prawnicy i dziennikarze. Liberalne ustawodawstwo austriackie, w połączeniu z polonizacją administracji, szkolnictwa i sądownictwa, sprzyjały nie tylko rozwojowi inteligencji, ale także demokratyzacji kultury narodowej (…) Dla odradzającej się po stu dwudziestu trzech latach Rzeczypospolitej Galicja stała się ważnym źródłem fachowych i patriotycznych kadr urzędniczych, pracowników przemysłu i handlu, a także działaczy politycznych i społecznych, przywykłych do funkcjonowania w systemie demokracji parlamentarnej. Legalne i bujne życie polityczne, obrady sejmu krajowego i
wiedeńskiej Rady Państwa, kampanie wyborcze, wolna prasa, działalność licznych organizacji społeczno-zawodowych, instytucji samorządowych, wszystko to sprzyjało budowaniu i rozwojowi kultury politycznej. Przez ostatnie pół wieku istnienia monarchii posłowie galicyjscy w parlamencie wiedeńskim należeli do większości rządzącej i zasiadali we wszystkich gabinetach austriackich. Mieli więc sposobność uczestniczenia w wielkiej polityce i nauczenia się trudnej sztuki kompromisu. W Polskiej Komisji Likwidacyjnej zgodnie współpracowali endecy, ludowcy i socjaliści”
W ostatnim zdaniu mieści się źródło sukcesu i normalności. Nasuwa się pytanie, czy taka współpraca możliwa byłaby dziś? Po obejrzeniu programu z przedstawicielem konfederacji wątpię a słuchając ich lidera mam jeszcze więcej wątpliwości w tym względzie.
” W świadomości społecznej pamięć o Królestwie Galicji i Lodomerii, kraju koronnym ck monarchii pozostała znacznie dłużej, przeradzając się z czasem w obraz coraz bardziej idealistycznej krainy harmonii i szczęścia, krainy zgodnego współżycia grup etnicznych, religijnych i społecznych, z którą niedoskonała i skomplikowana współczesność ledwie mogła się równać.”
Jako ciekawostkę dodam, że dnia 11 listopada 1918 r. abdykował ostatni cesarz austriacki Karol I, o którym mało kto pamięta. Jeszcze w 1921 r. próbował na Węgrzech przywrócić monarchię Habsburgów, ale nie udało mu się i został internowany na Maderze.
Faktem jest, iż do tej pory, w XXI wieku cesarz Franciszek Józef jest wspominany z nostalgią, a portrety monarchy pojawiają się w przestrzeni publicznej w różnej formie.
Aniu, piękny i mądry post, z przyjemnością go przeczytałam.
I pomyślałam sobie, że zabór austriacki pozwolił Polakom żyć i rozwijać się w miarę normalnie, że rozwijała się kultura i sztuka oraz gospodarka. Pod zaborem pruskim było znacznie gorzej, a właściwie źle, bo germanizacja, szykany, terror. Ale to spowodowało, że ludność, by przetrwać i zachować swój język, kulturę i swe dobra musiała się bardzo skonsolidować, nauczyć się sobie pomagać i dobrze gospodarować na swych ziemiach, by ich nie stracić. Te pozytywne cechy jeszcze długo oddziaływały na rozwój Wielkopolski.
Jak było pod zaborem rosyjskim każdy wie, a zachowania i cechy (negatywne) jakie przejęto od zaborców jeszcze długo można było zaobserwować na terenach niegdysiejszego zaboru rosyjskiego. Ten zabór narobił najwięcej „szkód” na naszych ziemiach.
Pozdrawiam Cię serdecznie:).
Ania przed portretem cesarza zadumana, tajemnicza, śliczna.
Wcale nie widać, ze z katarem;).
Wilmo:-) Kochana, dobrze, że wróciłaś i jesteś z nami!!! Dziękuję za dobre słowo 🙂
Prawda, że najwięcej szkód, i to bez cudzysłowu, narobił ruski zabór, a najgorzej, że w mentalności ślad pozostał do dziś i nie wiem, czy kiedykolwiek się to uda zatrzeć, jeśli woli nie ma. A woli nie ma bo świadomości brak. Jak w dowcipie ze zgubionym rozumem, jak ktoś może się zgłosić po znaleziony na ulicy rozum, kiedy nie wie, że go zgubił bo go nie ma?
bardzo ciekawy post 🙂
ja z terenów zaboru pruskiego
i gdy wyświetla mi się napis, że nie mogę wejść na bloga też panikuję 😉
Pozdrawiam serdecznie
Cieniewiatru:-) Jeśli jesteś z terenów zaboru pruskiego to pewnie masz w genach porządek i rozsądne myślenie, czego zazdroszczę, naprawdę i baaardzo 🙂
Cieszę się z Twojej opinii 🙂
Że ja panikuję to normalne, ale Ty, młoda dziewczyna? Nie wierzę!
Ściskam serdecznie 🙂
Z blogami mam podobnie jak Ty, nie wiem w jak złym byłabym nastroju, poczytam, napisze kilka komentarzy i od razu humor lepszy.
Nie zauważyłam żadnej awarii u Ciebie, wszystko było O.K.
Historia, ta wielka, mieści w sobie wiele ciekawych historii ludzkich, rodzinnych, które naprawdę opowiadają nasze dzieje, oddają klimat epoki i nastrojów społecznych. Podręczniki nie mają tej właściwości…dlatego zawsze, nawet jako dziecko chętnie słuchałam opowieści dorosłych.
Jotko:-) Bardzo żałuję, że nie spisałam opowiadań dziadków i rodziców. Jestem wzrokowcem, nie słuchowcem. Jeśli tylko słyszę – to jednym uchem wpada, drugim wypada. Żeby zapamiętać – muszę zobaczyć. Dlatego, niestety, umknęło mnóstwo opowiadań, sytuacji, wspomnień, zniknęły na zawsze. Póki byłam młoda zdawało mi się, że rodzice i dziadkowie będą zawsze i zdążę ich wypytać o różne sprawy. Nie zdążyłam 🙁
Tu też mamy wiele wspólnego, mogłabym napisać to samo, nikt nie żyje wiecznie, a nasza pamięć jest dziurawa jak sito…
Jotko, żeby choć trochę ocalić od zapomnienia zaczęłam pisać blog. Bałam się nawet, że nie zdążę moich dyrdymałek „puścić” na blogu i umrą wraz ze mną. Udało się, zdążyłam 🙂 Tworzę nowe i mam ogromną przyjemność w pisaniu tekstów np. o Szczawnicy, przybliżając Wam moje kochane miasteczko. Gdyby nie fotki i zapiski, niewiele bym pamiętała z pierwszych pobytów. Jak będę miała chwilę spokoju, chcę spisać dla wnuczek to, co pamiętam z moich najwcześniejszych lat. Na razie są zbyt młode, nie myślą o przeszłości tak jak ja w ich wieku, zainteresują się dopiero wtedy, gdy będą miały swoje dzieci, a ja wtedy mogę już nic nie pamiętać albo mówić do nich zza Tęczowego Mostu. tylko… nie usłyszą…
Usłyszą, usłyszą, poza tym sama przekonałam się, ze mój syn zapamiętywał niektóre rzeczy mimochodem…
Ania pieknie to napisałaś .Ja imoja rodzina to Galicja i Kraków więc Franciszek Józef cesarz zawsze ciepło choć z przymrużeniem oka wspominany. A dziadek służył w austriackim wojsku. Są jego zdjecia. Tak ze zanim nastały Legiony c.k. Galicja ma swój kawałek serca w mojej rodzinie.Buziak
Lucia:-) Dziadek był w piechocie i wiem, że przeszedł kawał Europy, i chyba był w Alpach. Więcej nie zapamiętałam. Mam jedno zdjęcie w mundurze. Spróbuję je wstawić tu jak mi się uda.
Cieszę się, że przypomniałam Ci naszego dobrego cesarza 😉
Kto by pomyślał, że z zaciekawieniem będę czytała dawne historie, kiedy w szkole ten przedmiot był tak wymęczony.. Masz dar Aniu do ciekawego opowiadania. A co do odcięcia od bloga ja też panikuję. Bo to nie tylko pisanie, wspomnienia ale głównie ludzie, którzy stają się częścią naszego życia (nie tylko blogowego) 🙂
Myszko:-) W pierwszej chwili pomyślałam, że Twój adres mailowy mam na poczcie, która wyparowała razem z blogiem i wpadłam w panikę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mam jeszcze inną formę kontaktu. Ale co przez ten moment przeżyłam to moje, albo raczej mojego biednego serducha, bo ono się ściska w takich chwilach i prawie zamiera. Potem mu (serduchu) tłumaczę, że się głupio zachowuje, bo trzeba się skontaktować z rozumem 😉 Wniosek jest jeden: co na papierze zapisane – jest pewne, reszta w każdej chwili może zniknąć. Muszę więc koniecznie wszystkie namiary wpisać w kajet, co ostatnio zaniedbałam zbytnio zaufawszy elektronice.
Myszko, ogromnie się cieszę, że poczytałaś z zainteresowaniem o części Polski, która jest po drugiej stronie kraju niż ta, w której mieszkasz. Pięknie mamy – od morza po góry 🙂
O, o abdykacji w 1918 roku to ja dobrze wiem, w koncu bywalam czestym gosciem na Tihany 😉
Franz Josef byl dziwna koeja rzeczy dosyc popularnym i kochanym wladca, do dzisiaj na Wegrzech o nim sie pamieta, ale jeszcze bardziej jest uwielbiana, do dzisiaj, niepojete, cesarzowa Sissi. Jednakze o piesni na jej czesc nie slyszalam do tej pory.
Lucy, „weszłam na „Tihany”- ależ tam pięknie, przynajmniej na zdjęciach. W realu pewnie jeszcze ładniej 🙂
Lucy:-) To był hymn na cześć cesarzowej śpiewany w szkołach. Moja babcia (rocznik 1898) go znała ze szkoły własnie,a ja nawet melodię refrenu pamiętam. Wujek, mąż młodszej siostry babci, też go pamiętał, czyli prawda 🙂
Do popularności Sisi, obecnie, z pewnością przyczynił się film, na którym była piękna, mądra i bogini prawie. Kiedy niedawno przeczytałam, że na noc kładła na twarz mięso ze świeżo zamordowanego cielaczka, żeby ładnie i młodo wyglądać, to już przestałam mieć w stosunku do niej jakiekolwiek cieplejsze uczucia.
Sissi miala dziwny sposób na zycue, wlacznie z anoreksja czy bulimia, ale Węgrzy pokochali ją przede wszystkim za jej miłość do Węgier jako kraju i ludzi, i za nauczeniu sie jezyka. I chyba z tego tez powodu niemiecji jest na Wegrzech dosyc popularny i malo kto nie pogada
Lucy, nauczyć się węgierskiego to sztuka, trzeba mieć zdolności do języków. Dziwny sposób na życie Sisi mógł wynikać z faktu, że nie każda z nas nadaje się na cesarzową, ja już zupełnie nie 😉 Na podobne dolegliwości cierpiała Diana, choć nikt jej synków nie zabrał jak Rudolfa i nie maltretował w koszmarnej szkole wojskowej. Natomiast psychicznie mogły w podobny sposób odbierać np. obowiązki żony monarchy. Ups, w stosunku do księcia Karola to nieodpowiednie słowo…
Jotko:-) Dzieciaki zapamiętują różne rzeczy, ale może być tak, że nieprawidłowo zinterpretują jakieś słowa czy sytuacje. One inaczej świat postrzegają niż dorośli. Jeśli uda się zapisać – mogą (jeśli będą chciały) w przyszłości do nich zerknąć i pomyśleć.
Ale wiesz jak jest – plany sobie a życie sobie, z wykonaniem planów różnie bywa, jak z postanowieniami noworocznymi.
Usłyszą, jeśli się nastawią na słuchanie…
Madrze prawisz Anno:)
Ja pochodze ze Slaska i faktycznie zamilowanie do porzadku odziedziczylam w genach. No i chcialabym takze rozsadnie mylec. Ale…..moj maz pochodzi z dawnego zaboru rosyjskiego i dba o porzadek duzo bardziej niz ja.
P.S.
W KONCU moge z powrotem goscic na Twoim blogu:)
Bognna:-) Ja też się cieszę i to jeszcze jak!
Zawsze są wyjątki i odstępstwa od reguły 🙂 Poza tym podejście też może być różne do sprawy, np. bardzo lubię mieć porządek ale nie lubię sprzątać 😉 Za to lubię gotować i sprzątanie po gotowaniu wcale mi nie przeszkadza, choć potrafię wyciągnąć ogromną ilość misek, garnków i innych kuchennych akcesoriów. No cudak po prostu 😉
Trafiłam na napis, że „nie ma takiego adresu” czy coś w tym rodzaju i też się zaniepokoiłam, ale- szczęśliwie- dość szybko wszystko wróciło do normy, z czego się cieszę, bo lubię czytać Twoje notki.
BBM:-) A wyobrażasz sobie jak ja się przestraszyłam?!!!
Cieszę się, że lubisz tu wpadać, to balsam na moją duszę, naprawdę 🙂
Aniu,ale Ty mądra jesteś. Więcej ode mnie pamiętasz z dawnych lat, ja zacznę w końcu spisywać wspomonki,ale jeszcze nie dzisiaj. Całusy. T.
L.C.:-) Ja wcale mądra nie jestem, mam tylko w domu książki 🙂 A w duszy mam cały czas Tenczynek, aż do obłędu. Wczoraj też stare zdjęcia przeglądałam. Dużo ich nie mam, a te co są, próbowałam sfotografować na nowo, żeby pokazać i odświeżyć. Niektóre się udało, ale na większości kula świetlista od lampy wychodzi i nie wiem jak temu zadziałać. Cudne są stare fotki domku dziadków, takiego żyjącego, z dziadkami i rodzicami. Bardzo smutne z kolei gdy pojechałam ze Średnią, a tam już obcy ludzie byli. Prześladować mnie będzie ten obraz do końca życia. Mam 2 zdjęcia z balkonu domu z czerwonej cegły, wiesz którego. Są malutkie i nic nie wyszło, nic nie widać, kiedy je pstrykałam. Fotografa chyba prawdziwego do tego potrzeba. Na jednym jest kawałek browaru, na drugim kawałek drogi przy spółdzielni na górce się załapał. To na pewno lata 30-te.
O tych wspominkach czas najwyższy pomyśleć… za chwilę wszystkie umkną…
Zanim otworzył mi się Lapcio i weszłam (z trudem) na stronę, myślałam o Twoich cudnych pieskach 🙂 Buziaki 🙂
Stare zdjęcia lepiej skanować., niestety ostatnio coś mi nie działa. Ja ostatnio dostałam zdjęcie mojego taty odtworzone ze starego zdjęcia u fotografa i jest ok.
Nie mam skanera, próbuję zdjęcie ze zdjęcia robić i nawet częściowo wychodzą. Od fotografa – wiadomo, że musi być dobra jakość, w końcu to fachowiec od zdjęć 🙂
O CK Franz Jozefie wiem z grubsza wszystko, moi przodkowie z Kołomyi byli, też pod panowaniem Najjaśniejszego (ci po kądzieli z innych części świata). Tylko że największa bieda to właśnie w Galicji była (ze wszystkich 3 zaborów) i na co chłopu było gadanie po polsku, kiedy licznego potomstwa nie mógł wykarmić?
A ty Anka jeszcze raz mi napisz, że ty ładna nie jesteś!!! Chociaż może rzeczywiście, boś ty nie ładna, tylko śliczna!!!! I jeszcze ci coś powiem, tylko się nie obraź: na tym zdjęciu wyglądasz zupełnie jak ja, nawet okulary mamy takie same! Pan i Władca tego nie potwierdził, oprócz włosów, ale ja swoje wiem. 🙂
Ewcia:-) Bieda była, owszem, przysłowiowa już bieda galicyjska, ale i tak z nostalgią wspomina – kto może – czasy dobrego cesarza. Mają swój urok i wdzięk, przyciągają myśli i rozbudzają wyobraźnię.
Kochana, kiedyś to ja byłam piękna i młoda, teraz już tylko piękna 😉 Mówiłam Ci, że na zdjęciach z Twoich wcześniejszych wojaży jesteśmy podobne. Na tym tutaj dobry cesarz jest ważny, przypadkiem zdechła Anka się załapała. W końcu w takim towarzystwie … liczy się tylko towarzystwo 😉 Patrzałki były fajne, ale je … przysiadłam i pozostały tylko na zdjęciu z cesarzem 😉
Pingback: Mimo wszystko | Anna Pisze
Pingback: Ursynów w jesiennym słońcu 🌞🍁 | Anna Pisze