Zbliża się koniec października czyli definitywny koniec jesieni. Listopad to już w ogóle z niczym przyjemnym się nie kojarzy jeśli chodzi o pogodę. Natomiast pod innym względem w dzieciństwie był interesujący, ponieważ wypadały urodziny oraz imieniny taty. Myślałyśmy z siostrą o prezencie, ja laurki rysowałam (ona już się czuła zbyt dorosła na taką dziecinadę, w końcu miała 5 lat więcej ode mnie co w dzieciństwie jest ogromną różnicą, która się później zaciera). Przypomniał mi się zwyczaj jaki panował w Opolu (moja podstawówka). W dniu imienin dzieci rano (przed szkołą) zanosiły prezenty dorosłym w okolicy – przyjaciołom rodziny, znajomym, a rodzice wieczorem szli na imprezę. Sama kilkakrotnie zanosiłam stąd wiem, że tak było. Czemu, skąd taki zwyczaj – pojęcia nie mam, ale pamiętam. Opole wspominam z wielkim sentymentem, bardzo mi tam było dobrze, czułam się wspaniale – oczywiście poza chodzeniem do szkoły, ale i tak było fajnie. Na przerwach ganialiśmy po podwórku, graliśmy w „pomoc” podczas biegania, w klasy, w chłopka, pobijałyśmy rekordy w skakaniu na skakance, chłopcy kopali „zośkę”… Szkoła była w starym, poklasztornym budynkiu obrośniętym dzikim winem co obłędnie wyglądało gdy liście się czerwieniły… Ale mi się przypomniało 🙂 Cóż, jesień „na polu” i „na dworze” czyli na zewnątrz, PESEL też już bardziej jesienny to nic dziwnego. Mimo to ” w sercu ciągle maj” – a nawet kwiecień i tak ma być 🙂 🙂 🙂
Przy okazji „jesieni” powiem, że trafiłam na wypowiedź kobiety w jesiennym wieku (prawie rówieśnicy mojej), a ponieważ wspomnienia wróciły pewnie dzięki niej też, to proszę bardzo, niech czyta kto chce https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/wychowalam-sie-w-prl-wtedy-bardziej-szanowalo-sie-kobiety-list/t2426fz,30bc1058
Podczas spacerów z psiepsiołami w dalszym ciągu zachwycamy się barwami jesieni, jeszcze na szczęście są, a ja nie mogę się powstrzymać od pstrykania fotek. Zawędrowaliśmy kilkakrotnie przez lasek na ulicę Zimową w Chyliczkach (albo Chylicach, nie wiem jak biegnie granica). Myślę, że Krysia – http://krystynaczarnecka.pl/ rozpozna jakieś znajome miejsca.
Z kuchennych wyczynów – po raz drugi pasztet z soczewicy upiekłam i równie smakowity był jak poprzednio. Babcia D. jadła aż jej się uszy trzęsły przekonana, że to mięsny wyrób. Zdjęcia z pierwszej próby są tu https://annapisze.art/?p=4941
A drugi sprawdzony sposób na dobre żarełko to fasolka z pieczarkami i cebulką. Fasolkę normalnie namoczyłam na noc, ugotowałam (pamiętałam, że bez soli!). Na maśle klarowanym usmażyłam cienkie paski pieczarek (znowu pamiętałam, że bez soli!), cebulkę też na maśle klarowanym (ze solą). I więcej nie kombinowałam. Pieczarki i fasolkę posoliłam po usmażeniu/ugotowaniu, połączyłam razem z cebulką, przemieszałam i dodałam zasmażkę na maśle żeby takie rzadkie nie było. Masła w całości wcale dużo nie zużyłam choć tak to brzmi. Kto chce może sobie danie zmodyfikować. W każdym razie było pyyysznie 🙂
Z części odłożonej fasolki przyrządziłam smarowidełko do chleba w sposób następujący: podsmażyłam na patelni cebulkę (ze solą), dodałam utarte na dużych oczkach jabłka, poddusiłam po czym przyprawiłam majerankiem, pieprzem, czosnkiem granulowanym, połączyłam z fasolką, zblendowałam i dopiero wtedy wrzuciłam pokrojone suszone śliwki. Dobrze wymieszałam i odstawiłam do ostygnięcia. Nooo, powiem Wam, że warto było 🙂
A poza tym obejrzałam „Narodziny gwiazdy” i zryczałam się jak głupia… Łzy płyną też na myśl o dzieciach w lesie… już przymrozek dziś był… Naszych rodaków uciekających na zachód przez zieloną granicę swego czasu nikt w lesie o głodzie nie trzymał… Niemało ich było…
Na przekór wszystkiemu trzymajcie się zdrowo!
Witam. Ulica Zimowa to granicą pomiędzy Chyliczkami i Julianówem, tam właśnie ma powstać szkola podstawowa dla Julianów. SZKOŁA SZKOŁĄ ale jak do niej dojechać z Julianów oto jest pytanie. Pozdrawiam
Ktysiu:-) Ciekawa jestem gdzie dokładnie szkołę zbudują. Dojazdu nie ma to fakt. Od strony Julianowskiej, za szkołą przy torach zwożone są hałdy materiału – ziemi, piasku, gruzu – podejrzewam, że to może być pod drogę. Na zdrowy rozum powinna powstać wzdłuż torów, gdzie indziej nie widzę możliwości, ale co ja tam wiem… 😉
Uściski 🙂
Szkola w Julianowie ma powstać na rogu ul. Zimowej i ul. Polnej. Ul. Cyraneczki ma być przedłużona i ma być wiadukt nad torami i skręcać w ul. Zimową. Druga droga ma być przez Chyliczki i tu też jest problem, że mają ta drogę wytyczyć wśród istniejących działek……… Jednym słowem będzie się działo.
Byłaś na ul. Zimowej w Chyliczkach, więc wiesz jest to spokojna prawie wiejska droga, a tu chcą zrobić dojazd samochodów i autobusów do szkoły. Pozdrawiam
To jest prawdziwie „wakacyjna” ulica, nie zimowa. Okolica jest spokojna, cicha (poza gwizdaniem pociągu), taka do spacerów, odpoczynku – dlatego często tam chodzimy. Wcale się nie dziwię protestom mieszkańców. Lepsza lokalizacja byłaby od strony torów i dojazd łatwiej zrobić bez niszczenia ludziom domów i spokoju. W końcu po to kupowali działki i budują wciąż domy, żeby mieć spokój.
Smakowite te potrawy, wysokobiałkowe, a bez mięsa, podobają mi się. Jak dla mnie mięsa mogłoby nie być, ale jako osoba nieco leniwa, pichcę dania nie wymagające tyle zaangażowania, tak więc podziwiam, że Tobie jednak się chce.
Ze spacerów musowo korzystać ile się da, zanim plucha zamknie nas w domu. Żeby chociaż zima ładna, a jednocześnie łagodna była.
Co do sytuacji na granicy, to jeszcze od nikogo nie usłyszałam rozwiązania problemu, więc tam się odbywa jedynie jakaś prowizorka, a ludzie cierpią. Tu nawet Konrad, co „cierpiał za miliony” w niczym by swoim cierpieniem nie pomógł, trzeba działania, a ono ograniczyło się do stwierdzenia, że trzeba wydrukować 1.6 miliarda PLN. Serce boli…
Piranio:-) Dla mnie samej nie chciałoby się pichcić, za żadne skarby świata! Muszę jednak nakarmić domowników i próbuję im przemycać (w miarę) zdrowe żarełko przy okazji bezmięsne. Przyznam, że sprawia mi radość, jeśli coś MS smakuje choć bez mięsa. Samo słowo „mięso” jest już dla mnie obrzydliwe, tak się porobiło…
Dziś rano zimno, szron na trawie – ale pięknie było, bo słonecznie i psiakom się też podobało, wyraziły chęć biegania i skakania, co nie zawsze się zdarza. Czasem idą jak dwa człapaki i myślą, żeby szybciutko do domku, na śniadanko i spać 🙂
Z konradowego „cierpienia za miliony” nic nie wyjdzie, psu na budę się nawet nie zda ( a uwielbiałam Romantyzm…) jeśli ludzie współczucia nie odczują i zwyczajnie po ludzku się nie będą zachowywać. Mądrzy ludzie mówią jak trzeba robić, ale nikt ich nie słucha. Za chwilę pojawią się „prawdziwi polacy” z bejsbolami i zaczną tłuc „innych” – wszystkich jak leci. Przecież ” …Bóg odróżni swoich…”
Ludzie młodzi u nas się organizują, zbierają pieniądze i to, co jest uchodźcom potrzebne do przeżycia i jadą z tym na granicę.
Marysiu:-) I to jest wiadomość przywracająca wiarę w ludzi. Sama pamiętasz wojnę… wtedy też różnie się zachowywano, jedni pomagali prześladowanym, drudzy – wprost przeciwnie, choćby po to, żeby zabrać ich dobytek… Tu dobytku nie ma żadnego, a człowiek przerzucany jest jak worek…
Coraz częściej wraca się wspomnieniami do czasów sprzed lat wielu, i porównuje z obecnymi! I ten list w onecie też o tym świadczy! Wiele teraźniejszych spraw i rzeczy jest na plus, ale też wiele złych, i faktycznie czasem dobrze sobie powspominać to dawne, proste życie !
Akurat wróciłam z basenu! Kości rozruszane, mięśnie też, no i spacer brzegiem jeziora, które lśni jak lustro. Wiatru nie ma, a na przeciwległym brzegu cudowne jesienne barwy!
Dla mnie akuratnie pasowałoby smarowidło, tylko oczywiście bez cebuli i pieczarek, bo tego moje jelita nie cierpią! Zapisałam sobie, i przy okazji zrobię!
Serdeczności ślę!
Fusilko:-) Ciężko było, ale byłyśmy młode i ludzie pomocni. Dobrze pamiętam jak sobie wzajemnie pomagałyśmy (sąsiadki) w pilnowaniu dzieci, zakupach, codziennych sprawach, rodziły się przyjaźnie takie „na zawsze” ( zresztą to w moich powieściach ursynowskich jest, tak dla pamięci ). Choć puste sklepy były to sobie radziłyśmy, umiałyśmy zrobić coś z niczego, uszyć, skleić, ufarbować, wydziergać… Mimo braków wspominam tamte czasy z sentymentem. Tym bardziej, że jako pracująca samotna matka z dwojgiem dzieci swoje przeżyłam, a dziś – poległabym przy obecnej „pomocy” oraz traktowaniu samotnych matek do tego jeszcze z chorym dzieckiem.
Smarowidełko robiła pierwsza Królowa Marysieńka z samymi jabłkami. Możesz spróbować fasolkę, jabłka i śliwki. Na pewno też wyjdzie dobre. A jak wygoda – otworzysz lodówkę i jest gotowe 🙂
Uściski gorące!
Aniu zakątek uroczy do spacerów. A Twoje kulinarne wyczyny smakowite. Szkoda, że u mnie nie da rady. Żadnego łączenia którego V. nie zna. A przecież ile ja mogę zjeść. Tak, że tylko sobie mogę poczytać.
Listopadowe wspominki ciekawe jak i ciekawy ten zwyczaj urodzinowy.
Uściski i zaraz sobie poczytam o tych kobietach.
Luciu:-) Ciężko masz z tymi przyzwyczajeniami V. Zamknął się na wszystko poza tym co zna i koniec 🙁 Może tak jest, że w pewnym wieku nie chcemy już niczego nowego poznawać? Taka osoba potrafi zamęczyć najbliższe otoczenie. Nie kusi go nic co zrobisz innego dla siebie? Choćby spróbować?
Dziś jeszcze pięknie było choć chłodno, oby jak najdłużej.
Buziaki 🙂
Kulinaria na wygląd smakowite, niestety strączkowych nie mogę jeść 🙁
Na razie jesień cudowna, listopad byle przetrwać, a grudzień to same miłe okazje:-)
Jotuś:-) Szkoda, że nie możesz 🙁 Ale na pewno rekompensujesz to sobie innymi pysznościami 🙂
Jesień piękna, oby jak najdłużej taka była. Zobaczymy jak to w grudniu będzie, na szczęście zaszczepieni jesteśmy i to daje pewne poczucie komfortu. Trzecią dawkę możemy w styczniu przyjąć i natychmiast to zrobimy. A okazje rzeczywiście w grudniu są do uśmiechu:)
Kocham Cię Anuśko za ten maj w sercu! Tak trzymaj! Uściski i buziole zostawiam :*****
Polinko:-) Dzięki i wzajemnie, uściski i buziole 🙂 🙂 🙂
Ostatnie złoto spada z drzew. Jeszcze kilka ciepłych dni. Trzeba korzystać, póki jeszcze można. Ucałowanka.
Matyldo:-) Oj, ostatnie złoto z brązem, nawet i srebro się trafia 🙂 Są w lasku drzewa (nie wiem jakie), które mają srebrzystobiały kolor „na odwrocie” liści. Rzucają się w oczy na tle brązowo-złoto-czerwonych liści leżących na ziemi. Pięknie wyglądają 🙂
Buziaki!
Piekna jesień nam pokazałaś.Bardzo dobry artykuł podczepilas ale chyba tylko dla nas z tamtych czasów, dla Młodych to jakis kosmos.Masz piekny teren spacerowy.Jedzonko przepyszne.Pozdrawiam serdecznie.
Uleńko:-) Jest cudnie dopóki błota nie ma, potem nie da się wejść jak zacznie się jesienna słota. No i jeśli nie zagrodzą całego lasku… Co do tamtych czasów to w odpowiedzi do Fusilki napisałam i masz rację, młodzi nie zrozumieją tamtego naszego życia.
Trzymam kciuki za Szkodnika najnajmłodszego… 🙂 🙂 🙂 Buziaki!
Ja byłam zdecydowaną wegetarianką jakieś 7 lat. Nie jadłam żadnego mięsa tylko potrawy jarskie. Mięso zaczęłam jeść, gdy zachorowałam na jakąś infekcję i lekarz kazał wrócić do mięsa. Pozwolisz, że skorzystam z Twoich przepisów. Bardzo mi się podobają. Moc buziaków. Marysia.
Maryniu:-) Korzystaj z czego chcesz, cieszę się z tego, że coś Ci się przyda 🙂
Ja podjęłam nieodwołalną decyzję w kwestii mięsa i nic nie może jej zmienić, nawet stu lekarzy i cokolwiek by się nie działo. To zobowiązanie na całe życie z mojej strony.
Uściski najgorętsze 🙂
Pieknie, jesiennie, ulotnie kolorowo, a maj w sercu niech trwa!
Pasztet z soczewicy piekę, dodaje warzyw ,przypraw, lubię dodac wędzonej papryki, bardzo pasuje, jajka, nie uzywam bulki tartej, wychodzi i tak zwarty. Dla samej siebie nie chce mi się, a J nie lubi no i tak u nas z tym gotowaniem , że gotuje pod męża, a dla siebie kiedy jestem sama.
Dorcia:-) Ten pasztet jest z czerwonej soczewicy. Już kupiłam zieloną, żeby wypróbować inną wersję. Staram się, żeby MS i babci D. też smakowało choć po mojemu 🙂 Ale robię im też mięsne obiady, żeby nie było „to tamto”, sama jem wtedy co innego.
Jesień jest wyjątkowo ładna w tym roku 🙂
Tak, ja tez z czerwonej, za zieloną nie przepadam.
Może się załapię jeszcze na zlotą polską, bo tutaj wlasnie sie zaczeło robić kolorowo, ale i juz lisci duzo opada, z powodu częstych opadów i wiatru, jesien szybciutko sie kończy.
U nas w tym roku wyjątkowo długo ładnie mimo wiatru, który kilka razy pokazał co potrafi łamiąc gałęzie i całe drzewa.
Dochodzi dwudziesta pierwsza, kolację już zjadłam, a teraz zgłodniałam po lekturze twojego posta Przeczytałam z ciekawością (pesel też ten tego…), nie kojarzę gry w 'pomoc’, napisz dwa słowa.
Jesień mamy cudną, wreszcie zobaczyłam trochę kolorów, bo w weekend byłam w pięknych okolicznościach przyrody i mam nadzieję, że i listopad będzie udany.
Ale „Narodziny gwiazdy” wolałam te z Barbrą Streisand.
Ikroopko:-) Tamtej wersji filmu nie pamiętam, ale na pewno była świetna z Barbrą Streisand (urodziła się tego samego dnia co ja, tylko rok inny 😉 ).
„Pomoc” to coś w rodzaju berka. Kilka osób się umawiało, żeby wiadomo było kto gra i jedna goniła pozostałych. Musiała dotknąć kogoś i wtedy zamieniali się rolami. Można było się ratować wołając kogoś z grupy po imieniu i jeśli ten wołany zdołał dobiec i dotknąć wołającego, to był uratowany przed goniącym. Nie muszę mówić, że taka gonitwa w okresie pierwszych miłości w podstawówce była super sprawą 🙂
Ba, pierwsza miłość i berek, para doskonała
🙂 🙂 🙂
Zdrowia i dla Ciebie Aniu.. Tym na granicy również bardzo się przyda 🙁 Jesień piękna, a szacunek do kobiet przydałoby się przywrócić. „Narodziny gwiazdy” i mnie wzruszyły, piękny film. Taką fasolkę z pieczarkami wypróbuję, pasztet z soczewicy zrobiłam raz i choć był pyszny to niezbyt służył naszym brzuchom 😉 A listopad dla nas jest przyjemnym miesiącem, urodzinowo-imieninowy, dużo spotkań rodzinnych i dla Młodego, więc mija szybko. Także pogoda nam w tym czasie niestraszna 🙂 Czego i Wam życzę, Buziaki!
Myszko:-) Wciąż jeszcze pięknie jest, a jak tak – nastraja pozytywnie i nawet energii przybywa. Okno w kuchni umyłam, firankę zmieniłam, przy okazji ruszyłam całą kuchnię, a jutro skończę, bo już padłam. Wiesz co? Wściekam się nie na zmarszczki (ze względu na wiek), ale na to, że kondycja nie taka jak dawniej i koniecznie muszę nad nią popracować.
Fasolka z pieczarkami była pyszna, naprawdę. Kotlety selerowe dziś się skończyły. Kupiłam w Biedronce spód do pizzy, może jutro zrobię w ramach oszczędności czasu.
No wiem, że u Was listopad to fajny miesiąc 🙂 Uściski serdeczne 🙂
jak robiłam pasztet z soczewicy, to nabrałam mojego tatę, że to mięso, uważał nawet, że to taki wykwintny smak dziczyzny ;):)
Nie lubię listopada, nieco się go boję, bo mój tata kilka lat temu prawie umarł i każdy późny telefon w listopadowy piątek wpędza mnie w przerażenie! No i ta pogoda…. brr!
Magdaleno:-) Babcia D. zjada ten pasztet bardzo chętnie i myśli, że to mięso. Tak samo gdy zrobię seitan, albo gulasz z rozmrożonego tofu to mówi „dobre mięsko”.
Ojej współczuję, rozumiem, że po takim przeżyciu masz niewesołe skojarzenia. Zdrowia dla taty i wszystkiego co najlepsze 🙂
Ta jesień tegoroczna w całej Polsce piękna…
A najpiękniejsze są drzewa oświetlone wschodzącym albo zachodzącym slońcem…
Pięknych dni Anko – chociaż pażdziernik się kończy…