„Babie lato i kropla deszczu” – 66

Olga przyjechała do cioci Patrycji. Mama została w domu, ale obiecała dojechać po tygodniu. Patrycja zapakowała do Marysinej Fruzi siostrzenicę z plecakiem, oba koty i siebie. Skorzystała z propozycji Marysi, która jechała swoją kochaną Fruzią do Krakowa i zabrała się w charakterze towarzyszki podróży. Marysia często pokonywała teraz trasę Warszawa-Kraków- Szczawnica i z powrotem. Z przyjemnością zabrała miłą pasażerkę. Zostawiła ją pod blokiem siostry, a po dwóch dniach odebrała z tego samego miejsca „wraz z przyległościami”. Zdziwiła się niepomiernie, gdy – zapewne przez przypadek – w tym samym miejscu znalazł się Karolek z chłopcami.

– No co? – odpowiedział na zdziwione i pytające spojrzenie Marysi. – Przecież ja tu obok mieszkam, a dzieci chodzą razem do szkoły..

– Aha, – skinęła głową Marysia, – rozumiem. W każdym razie miło było cię spotkać

– Też się cieszę – odpowiedział  wcale nie patrząc na nią…

W tym samym czasie Oluśka i Szymek nad czymś się naradzali, mówili o czymś przyciszonymi głosami, oboje co chwilę zerkając na Karola.

– Widzę, że są w świetnej komitywie – zauważyła Marysia.

– Ha! Żebyś wiedziała w jakiej – odpowiedziała Patrycja. – Nie opowiadałam ci jak się poznaliśmy z Karolem? Dobra, opowiem po drodze.  Oluśka, wskakuj do wozu.

–  Szymon, pamiętaj – Olga machnęła ręką do chłopca. – Na razie!

Po drodze Patrycja opowiadała Marysi o  momencie poznania Karola. Wtórowała jej siostrzenica zaśmiewająca się na wspomnienie „sceny wózkowej”. Marysia zrewanżowała się opowiadaniem o swojej wieloletniej znajomości z Karolkiem, o współpracy  zawodowej między nim a swoim tatą, o różnych historiach z przeszłości. Olga wtrąciła się informując, że Szymek ma prababcię, czyli babcię ich mamy, koło Warszawy i może chłopcy na trochę do niej przyjadą.

– A Karol o tym wie? – odwróciła się Patrycja do tyłu, sprawdzając czy klatki z kotami są dobrze zabezpieczone.

– Jeszcze nie, ale Szymek nad tym popracuje – odpowiedziała dziewczynka z miną prawdziwego łobuziaka.

– A wiesz, gdzie ta prababcia mieszka? –  Marysia była rozbawiona słuchając Oluśki .

– Wiem, w Julianowie. To niedaleko od ciebie, ciociu, prawda?

– Coś podobnego – zdziwiła się Patrycja. – Naprawdę? Nie pokręciłaś czegoś?

– Nie, nie pokręciłam. Wiedziałam, że się zdziwisz – chichotała Olga. – Wymyśliliśmy, że fajnie by było, gdyby chłopcy do tej prababci przyjechali wtedy, kiedy ja będę u ciebie.

– Dziwne to – zastanowiła się Patrycja. – Prababcia musi być wiekową osobą. Jak sobie poradzi z opieką nad dziećmi? A ich mama co na to?

– Jej to w ogóle nie interesuje – odpowiedziała Olga. – Tak jak ja nie interesuję mojego taty…

– Dziecko kochane, to nie tak…- zaczęła Patrycja.

– A jak? Ciocia, daj spokój, nie jestem małym dzieckiem. Rozumiem więcej niż wam się zdaje. Szymon też to rozumie…. Oboje się rozumiemy…

– Olka, tam w drzwiach jest coś. Widzisz? Wyciągnij – powiedziała szybko Marysia. – Zobacz, schowałam tam ostatni album ze Szczawnicy. Zobacz jak tam jest pięknie…akurat zobaczysz kwiatowe figury…

Dziewczynka zainteresowała się fotografiami i zamilkła. Marysia przyciszonym głosem opowiadała Patrycji historię nieudanego Karolkowego małżeństwa.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 3 komentarze

6 września 2025🍂

Napisałam w notatkach dość długi tekst, zawsze tak robię „na brudno” potem wklejam tutaj i poprawiam. Tym razem chciałam sobie ułatwić, wpadłam jak na to „brudno” wkleić zdjęcie i już byłam z siebie dumna… Cóż, pycha kroczy przed upadkiem… W coś przypadkiem kliknęłam i się wszystko spierniczyło. Nie potrafię z tego wyjść, ponakładały mi się fotki jedne na drugie, tekst zniknął, cuda wianki się porobiły i dopiero jak się Duży zjawi to mnie uratuje. Dobrze, że mam jeszcze jedne folder „na brudno” to tam sobie będę pisać, ale teksu nie powtórzę.

W skrócie więc będzie tak. Calineczka wczoraj miała urodziny! Skończyła 8 lat i nie wiem kiedy te lata przeleciały. Przecież dopiero się urodziła i była jak dwie torebki cukru i jeszcze szklanka ❤️❤️❤️

SZCZĘŚCIE SIĘ URODZIŁO!!! | Anna Pisze

Malutka skończyła tydzień:) | Anna Pisze

… teraz już taka panienka duża ❤️❤️❤️…

🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀

Rozpadało się jednak. Dla roślin dobrze, dla mojej posianej trawy też, wyrasta już w kilku miejscach, ale nie wszędzie gdzie posiałam. Nie wiem czemu, trzeba dosiać, ale mam sporo nasion, więc bez problemu to zrobię. Babcia D. schodzi. Pozdrawiam i jesień pokazuję 🍂

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa, dobrego tygodnia życzę wszystkim Dobrym Ludziom ❤️🍀❤️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 12 komentarzy

” Babie lato i kropla deszczu” – 65

Ranek wstał tak  piękny, że nawet śpiochy otwierały oczy z podziwem i zachwytem witając nowy dzień. Sabina wyszła na taras zalany porannym słońcem, z radością uśmiechnęła się poddając twarz pieszczocie złotych promyczków.  Uśmiechała się, bo zupełnie przez przypadek, wcale nie celowo, nie z premedytacją, naprawdę niechcący zerknęła na sms widoczny na komórce córki zostawionej na stole. Zobaczyła zdjęcie pięknej róży, a pod spodem  słowa najważniejsze na świecie dla każdej kobiety. Słowa o jakich marzą od wieków osoby płci żeńskiej, słowa wyśnione przez młode dziewczęta, upragnione przez dorosłe kobiety w każdym wieku. Przeczytała: Kocham Ciebie Jagienka!

Korzystając z wczesnego obudzenia się Sabina wyszła na łąkę z Zadrą starając się nie budzić męża i córki.  O dziwo, natknęła się na Ingę, która ziewając od ucha do ucha odpinała smycz Zorki. Zadzior obwąchiwał krzaki.

– Co ty, spać nie możesz? –  zbliżyła się do przyjaciółki.

–  Nie mogłam spać, wciąż teściowa mi chodzi po głowie … Wczoraj Feliks pojechał z matką do Poradni Zaburzeń Pamięci na kolejną wizytę – powiedziała Inga.  – O, i Kaśka się tak wcześnie wybrała na spacer?

– Co w tym dziwnego?  – spytała Kasia. – A w ogóle to może „dzień dobry” byście powiedziały.

– Nie „dzień dobry” tylko „cześć” – sprostowała Inga. – Honoratka mnie pouczyła, że „dzień dobry” mówi się do obcych, a do swoich „cześć”.

– W sumie… – zastanowiła się Kasia, – twoja wnuczka ma rację. Ale ale, czy  pani Wala nie miała jechać do lekarza? Udało się?

– Tym razem nie było problemu, ubrała się, wyszykowała, radziła sobie zupełnie dobrze i nawet dowcipem błysnęła. Mówię wam, dziewczyny, jak za dawnych lat. Przypominała samą siebie z przeszłości – relacjonowała Inga przyjaciółkom.

– To dobra wiadomość – rzekła Sabinka.

– Było dobrze przez chwilę. Po powrocie do domu zmieniła się całkowicie, jakby powietrze z niej uszło… – westchnęła.

– Nie dziw się – powiedziała Kasia. – Podczas wizyty u lekarza była skupiona do ostatnich granic, napięta jak struna starając się wypaść najlepiej, ukryć swoje niedostatki i luki w pamięci. Po powrocie napięcie puściło. Wtedy człowiek się robi niczym szmaciana lalka. Pamiętam przecież… – zamyśliła się.

– Wiem, wiem o tym i dlatego udaję, że nie dostrzegam. Wszystko jest do zniesienia, zdaję sobie sprawę, że to wynik choroby. Jedno mnie jednak doprowadza do białej gorączki, po co ona bezustannie kłamie?

– Inga, a  pamiętasz jak dziewczynki były małe? Twoja Bogna albo Honoratka kiedy coś zbroiły na pewno zmyślały, żeby ochronić siebie.

– Przed czym? Nie biłam dzieci!

– Przed skutkiem tego co się stało, wyimaginowanym najczęściej. Ja dokładnie chłopaków pamiętam, potem Klarkę też.  Jestem pewna, że ten sam albo podobny mechanizm działa w demencji.

– Pewnie masz rację. – ze smutkiem powiedziała Sabina.  – Los mi oszczędził podobnych doświadczeń. – Inga, mów jeśli tylko mogę ci w czymś pomóc.

– Kochane jesteście, dziewczyny, naprawdę cudowne, dziękuję. Tak się cieszę, że was tu mam…

– My też się cieszymy, że ty się cieszysz, prawda Sabcia? – Kasia się puściła oko do sąsiadki.

– Prawda, im więcej radości tym lepiej  – ochoczo przytaknęła Sabina, ale po chwili dodała  poważniejąc, –  Bredzę

– Nie, nie bredzisz – ciepło spojrzała Inga na przyjaciółkę po czym znieruchomiała. – Trzymajcie psy – szepnęła.

– Czemu? – obydwie jednocześnie dały wyraz zdziwieniu.

– Ciii, spokojnie… tam jest sarna… żeby jej nie spłoszyły i nie poleciały za nią…

– Aaa, rozumiem – odszepnęła Kasia, – Mikołaj widział ją kilka dni temu. To znaczy nie wiem czy tę samą czy jakąś inną. W każdym razie sarnę.

– Biedna, smutny los ją czeka – szepnęła Sabina. – Niedawno Tolek widział martwą przy ulicy, samochód ją zabił.

– Bidulka, takie stworzonko nie ma żadnych szans w zetknięciu z ludźmi. A jeżdżą tu jak wariaci, kompletnie bez rozumu i wyobraźni – dodała Kasia.

– Już sobie poszła – powiedziała Inga normalnym głosem. – Proponuję nie spuszczać psów, chodźmy dalej, pokażę wam nowe przejście. Odkryliśmy z Mikołajem, że można przejść przez bramę, która wcale nie jest zamknięta na kłódkę, tylko tak wyglądała. Jest po prostu okręcona drutem.

Po długim spacerze, udanym ze względu na pogodę i  towarzystwo, Inga wróciła z psami do domu, dała im śniadanie i usiadła w fotelu opowiadając mężowi o spotkaniu dzikiego stworzonka. Teściowa zeszła po schodkach z telefonem w dłoni.

– Komórka nie działa – powiedziała, podała synowi, zawróciła i weszła na schody zmierzając do siebie.

– Nie upadła ci przypadkiem? – spytała Inga.

– Nie – kategorycznie odpowiedziała starsza pani już z niechęcią patrząc na synową z góry, z ostatniego stopnia.

– Jakoś w to nie wierzę – mruknęła Inga pod nosem.

Feliks próbował uruchomić urządzenie tak, jak do tej pory. Często zdarzało się mamie  zablokować telefon przez nieskoordynowane równoczesne wciskanie różnych przycisków. Tym razem nic nie pomogło. Podłączył ładowarkę – na próżno czekał na rezultat. Spróbował otworzyć obudowę, nie udawało się. Dziwna sprawa. Wreszcie po podważeniu cienkim nożem wieczko odskoczyło i… okazało się, że wewnątrz pusto! Nie ma baterii!

Tym razem nie wytrzymał i pognał na górę. Inga siedziała nieporuszona i słuchała. Już dawno przestała się wtrącać między matkę i syna, tonowała tylko Feliksa kiedy była taka możliwość.

– Znowu kłamie – mówił wzburzony wróciwszy na dół z telefonem w ręce.

– Cicho, kotuś, nie irytuj się, to chory człowiek…

– Ale do kłamania nie jest chora. Od razu ma przygotowane jakieś kłamstwo!

– Ona się tak broni …- tu powtórzyła rozmowę z sąsiadkami

– Przed kim się broni? Przede mną? Ja się nią opiekuję, dbam, żeby jadła, daję leki, zabieram na spacery….

– Raczej rzadko, przecież nie chce chodzić.

– To już nie moja wina!

– Pewnie, że nie twoja, nie twoja Feluś, nie twoja…

– Wiesz co leżało u niej na półce? No wiesz co? Bateria od telefonu!

– Widocznie komórka jej się wymsknęła z rąk, stuknęła o podłogę i bateria wypadła. Mama obudowę wcisnęła i przyniosła ci, że nie działa. Potem zobaczyła baterię, nie wie co to takiego więc podniosła i położyła na półce.

– To dlaczego kłamie, że jej nie spadła komórka?

– Bo może nie wie, że spadła? Bo już nie pamięta? Uspokój się skarbie, dam ci tabletkę na uspokojenie, dobrze? Niech ci trochę odpuszczą nerwy, rozluźnisz się…

Nie chciał, wzbraniał się, ale jednak wziął. Inga odetchnęła, zaraz mu odpuści, przecież nie może żyć w ciągłym napięciu

– Rozluźnię się dopiero jak komornik odzyska nasze pieniądze – powiedział.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

28 dzień sierpnia 2025 🍂🍁

Zimno się zrobiło w miniony weekend. Zupełnie jakby jesień przyszła już teraz choć  jej nie zapraszałam ☹ W lasku sucho, nie wiem czy liście opadły myśląc o jesieni czy po prostu drzewa uschły, niektóre tak wyglądają. Nie udało mi się zrobić nalewki orzechowej, bo kiedy w lipcu poszłam w miejsce, w którym rosły dwa orzechy okazało się, że nie żyją, stały uschnięte pnie 😢 celując suchymi gałęziami w niebo… smutno mi się zrobiło.  Pani od Puszka tak pięknie u siebie napisała o magii tworzenia orzechowej nalewki ❤️… Przywołała moje wspomnienia, patrzę na portret taty wiszący na wprost, lasek przypomina swoim zapachem, szelestem liści opadłych na ścieżkę wspólne chwile w Cięciwie, na leśnej działce i w domku – których już nie ma w moim życiu… W pierwszej części ursynowskiej sagi „Wejście w światło” Cięciwa odgrywała ważną rolę, zresztą jak i w moim życiu wówczas, w naszym, bo i chłopaków moich kochanych i siostry…  Zaczęłam wtedy pisać dla odreagowania stresów rozwodowych i tak się zaczęło. Wszystkie następne części sagi są na blogu. Uważam, że są o wiele lepsze niż pierwsza „dyrdymałka”, lecz jest ona zapisem, jakby moim pamiętnikiem z tamtych czasów i  zawiera mnóstwo wspomnień, sytuacji, powiedzonek dzieci moich i Królowej Marysieńki, mojego cudownego taty i dlatego jest dla mnie ważna.

Wprawdzie chłopcy zdecydowanie twierdzili, że powinnam się skupić na pisaniu i wydawaniu, lecz stwierdziłam, że stresów w życiu miałam już po kokardę (teraz mam innego typu) i nie chcę więcej „użerać się” z najróżniejszymi instytucjami, tłumaczyć obcym ludziom czemu użyłam takiego określenia zamiast innego, drżeć z nerwów czekając czy taka wersja obcym pasuje czy znów chcą coś zmienić… A przecież nikt obcy nie mieszka we mnie, w moim sercu, nie odczuwa moich emocji… Na blogu, w moim kąciku jestem u siebie, robię co chcę, bo mogę 😊Pisanie  – jak się zastanowiłam – zawsze było dla mnie odskocznią od problemów, ratunkiem przed złem  rzeczywistości. W czasach szkolnych pisałam wierszyki, pamiętniki, nawet wypracowanie w ósmej klasie było nietypowe, ponieważ dalsze losy bohaterów Żeromskiego przeniosłam do krainy Inków 😊 Dostałam czwórkę, bo nie na temat, ale świetnie wymyślone. Musiało mieć to dla mnie wielkie znaczenie, skoro pamiętam do dziś 😊 Teraz też pisanie jest odtrutką… Odczuwam radość w sercu, że się zmobilizowałam i wróciłam, uszykowałam wygodne miejsce do pisania, oswoiłam nowego Lapka, no, nie całkiem, bo figle mi wciąż płata, lecz na tyle, że pisać mogę. W razie awarii wołam MS albo dzwonię do Dużego. Ma on problem z tą matką, oj ma 😉 ale jakoś wytrzymuje 😊 Jutro mi przywiezie Calineczkę na weekend ❤️

Wejście w światło – Anna Zadrożna | Książka w Lubimyczytac.pl – Opinie, oceny, ceny

Teraz jest czwartek, cieplej już niż dwa dni temu choć poranki i wieczory już chłodne, pachnie jesienią lecz jest pięknie. Pomysł z puszczeniem wilca po pniach uschniętych iglaków zdał egzamin. Myślimy z MS i szukamy co by tu posadzić, jaką roślinę, żeby i zimą pełniła swoją osłonną funkcję. Babcia D. jeszcze nie przyszła, oby spała jak najdłużej, wczoraj przed siódmą już była na nogach. Bywa, że schodzi chwilę po mnie, albo tuż po naszym  z Szilunią powrocie ze spaceru. Wolę jak przychodzi w pięciu bluzkach niż tylko w pampersie, bo i tak bywa… Czasem spokojnie daje się przebrać w ludzkie ubranie, czasem krzyczy i się wścieka, wymyśla… Do ogródka nie chce już wychodzić, choć przecież wygodniej i przyjemniej byłoby jej na leżaku wśród zieleni, na słoneczku. Siedzi całymi godzinami w jednym kącie, udaje, że czyta przerzucając kartki wszystkiego, co jej wpadnie w rękę: gazetki reklamowe, specjalistyczne książki MS, z których ani słowa nie rozumie, zagina kartki, podkreśla jeśli nie zauważę w porę.

Właśnie pojawił się Franek. Koty są po to, żeby człowieka ratować przed złymi myślami, a kocie  mruczenie to lekarstwo na wszelkie bolączki 🐈‍⬛❤️

… zajrzę do Baby, może już coś przygotowała dla mnie, miauuu …

To było wczoraj, 27 sierpnia. Nagrałam jesień w kilku miejscach na porannym spacerze.  Puszczę w kolejnych notkach, żeby Was nie znudzić.

Muszę kończyć, babcia D. przyszła, tym razem widzę dwie bluzki i jedną kamizelkę. Spodnie są na swoim miejscu. W Szczawnicy kupiłam kilka różnych na gumce, żeby dała rady zakładać,  z suwakiem to już za duży wysiłek.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa. Życzę wspaniałego weekendu, mój na pewno taki będzie jak zawsze z Calineczką 🙂

🍀🍁🍂❤️🍀🍁🍂❤️🍀

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 19 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 64

Pobyt Patrycji u siostry trochę się przeciągnął. Miała zaległy urlop, postanowiła więc częściowo go wykorzystać odczuwając nagle – będąc z dala od pracy i codziennych zajęć – ogromne zmęczenie. Sabina nie miała nic przeciwko zajmowaniu się kotami. Wprawdzie Patula za nimi tęskniła, lecz tęsknotę ukoić pomagały koty siostry. Szefowa redakcji zgodziła się na urlop tylko dlatego, że Patrycja obiecała długi i ciekawy tekst o dziwnych losach z przeszłości. Wprawdzie nie miała jeszcze zielonego pojęcia co napisze, ale stwierdziła, że będąc w Krakowie na pewno wpadnie na jakiś ciekawy temat. Nie ma innej opcji. Poza tym czuła, że jej obecność pomaga siostrze i siostrzenicy odnaleźć się w nowej sytuacji, inaczej spojrzeć na rozwój wypadków, znaleźć pozytywne strony dołującej rzeczywistości i ujrzeć przysłowiowe światełko w tunelu.

– Dziewczyny, idę po zakupy – oznajmiła. – Idziecie ze mną?

– Ja idę, ciocia, ja idę – zawołała Oluśka. – Czekaj, tylko wyślę sms… Już.

– Z kim tak rozmawiasz? – zainteresowała się ciotka.

– Z Szymkiem. Nie pamiętam co kazała pani kupić na plastykę.

– To kolega z klasy?

– Tak, z klasy. Jego tata pracuje w muzeum, zajmuje się starymi papierami i był raz u nas w szkole na godzinie wychowawczej, opowiadał o pracy w muzeum i po co to jest takie bardzo potrzebne.

– O, może mi temat do artykułu podrzuci… I po co jest potrzebne? – Patrycja była ciekawa co Oluśka wyniosła z takiej pogadanki.

– Nie wiesz? Po to przecież, żeby pamiętać o przeszłości – Olga spojrzała na ciotkę, jakby spadla z nieba albo była ździebełko niedorozwinięta. – Jak się o swoich korzeniach nie pamięta to się traci tożsamość, można zatracić poczucie więzi rodzinnych, można nawet stracić poczucie własnej wartości nie znając swoich przodków.

– O! – tyle powiedziała zaskoczona odpowiedzią dziewczynki.

Nieduże centrum handlowe było blisko, szybko więc doszły piechotą na miejsce.

– Ciocia, ja sobie pobiegnę do książek, zobacz, na tamtym regale są też nowe płyty – pokazała dziewczynka ruchem głowy. – Mogę?

– Dobrze, biegnij sobie. Ja pójdę znaleźć to, co mam na kartce – Patrycja pokazała część sklepu z produktami spożywczymi. – Tam mnie szukaj, albo ja znajdę ciebie jak skończę. Masz telefon?

– Mam – zaśmiała się dziewczynka. – Szukałybyśmy się jak ty z mamą w metrze.

– Właśnie, dlatego uważam, że telefon trzeba mieć przy sobie na wszelki wypadek, żeby uniknąć podobnych sytuacji.

Patrycja kiedyś umówiła się z siostrą w metrze i czekały na siebie długo, coraz bardziej złe jedna na drugą… przy tym samym filarze, tylko po dwóch różnych stronach nie widząc się wzajemnie. Kiedy wreszcie się zdecydowały nie czekać dłużej, śmiertelnie się na siostrę obrazić i nie odzywać się przynajmniej przez miesiąc – ruszyły jednocześnie w kierunku  wyjścia i zderzyły się ze sobą. Sytuacja była przekomiczna i Patrycję zawsze rozbawiało  wspomnienie zdarzenia.

Olga pobiegła do interesujących ją towarów, Patrycja załadowała wózek jedzeniem dla ludzi i kotów. Odwróciła się jeszcze zainteresowana nieznanymi jej puszkami z kocim żarełkiem i … usłyszała huk spowodowany wózkiem z dużą prędkością uderzającym w jej wózek, który wpadając na regał z puszkami zrzucił kilka z nich. Potoczyły się z hałasem po podłodze, wywołując zainteresowanie wielu klientów. Patrycja zaczęła zbierać puszki  jedną ręką drugą przytrzymując się swojego wózka i klnąc pod nosem.

– Ja cię widziałem – krzyknął  mężczyzna dopadający do wózka, który  spowodował zderzenie. – Ja cię widziałem! To na pewno ty! Będziesz wisiała na ścianie!

Patrycja znieruchomiała na moment po czym podniosła się pomału i chciała spojrzeć z góry na sprawcę  całego zamieszania. Nie udało się, przewyższał ją o głowę. Mimo to nie straciła animuszu.

– Czy to jest groźba? – wycedziła przez zęby patrząc przymrużonymi oczami jak kot przed atakiem na zdobycz.

– Ależ skąd…

– Ciocia, co tu się stało? – Oluśka znalazła się obok. – O, dzień dobry panu – grzecznie powiedziała zobaczywszy „napastnika”. – Ciocia, to jest tata z mojej klasy, no, tata Szymka, wiesz… – zawstydziła się nagle.

– Aha, tata – groźnie spojrzała Patrycja. – Niezłych gagatków masz w klasie. Jeśli tata chciał mnie powiesić to co zrobi syn?

– Co ja chciałem? – wyraz kompletnego osłupienia pojawił się na niewątpliwie przystojnej twarzy „taty z klasy”.

Obok ojca pojawił chłopiec w wieku Olgi. Spojrzał na dziewczynkę i oboje zgodnie parsknęli śmiechem. Patrycja jeszcze przez chwile patrzyła groźnym wzrokiem na sprawcę „katastrofy wózkowej”. Był naprawdę przystojny… Lekko szpakowate włosy układały się miękko, nie były modnie wygolone po bokach co od razu zauważyła. Pomyślała, że świetnie wygląda właśnie dlatego, nie przypomina seryjnego produktu z tej samej taśmy produkcyjnej co większość znajomych…

Widząc zaśmiewające się dzieciaki i przyglądających im się ludzi przechodzących obok, rozluźniła się i dotarł do niej sens słów „taty z klasy”.

– Ty jesteś Patrycja, znajoma Marysi Barteckiej…

– Jestem – przyznała. – A skąd pan… skąd o tym wiesz? W służbach pracujesz czy co?

– Nie muszę, mam dzieci i przyjaciół – uśmiechnął się rozbrajająco.

Patrycja pomyślała, że ładnie się uśmiecha… Co Oluśka o nim mówiła? Aha, że jest rozwiedziony i sam zajmuje się chłopcami… Coś takiego! Rzadki przypadek, plus dla niego… Spojrzała życzliwszym okiem i zaczęła słuchać.

– Kiedy ostatnim razem byłem w Warszawie  przypadkiem zobaczyłem twoje portretowe zdjęcie, które Marysia miała powiesić w „Filiżance”…

– Naprawdę? Niemożliwe! Ten świat jednak jest mały, coś niesamowitego!

– Ciocia, czy to znaczy, że ty znasz tatę Szymka?

– Nie, nie znam – spojrzała spod oka na przystojnego tatę Szymka.

– To może nadrobimy tę drobną niedogodność. Jestem Karol Januszko, tata Szymka i Tymka, dwóch urwisów, z których jeden jest tutaj, a drugim chwilowo zajęła się moja mama.

– Patrycja Dębowska – odpowiedziała uściskiem na uścisk męskiej dłoni.

– Ciocia,  chodźmy na pizzę – pociągnęła ją za spodnie Oluśka. – Proooszę!

– Tato, chodźmy na pizzę – powtórzył  Szymek za koleżanką.

– Patrycjo, jeśli dzieci tak zgodnie proszą to może dasz się zaprosić na tę pizzę?

– Właściwie… – zawahała się. – Właściwie czemu nie?  Ale płacę za siebie i Olgę.   Zamówili dwa rodzaje pizzy, dzieciaki pochłonęły swoje porcje w zawrotnym tempie, pobiegły zobaczyć jakie smaki lodów kryją się  pod różnymi kolorami w gablocie cukierni po drugiej stronie korytarza. Czas płynął, dzieci miały swoje sprawy, dorośli rozmawiali jakby znali się od dawna. Być może wspólni znajomi byli płaszczyzną, która pozwoliła zatrzeć poczucie obcości, być może coś innego, coś nieuchwytnego, nieuświadomionego co niepostrzeżenie przyciąga do siebie ludzi i sprawia, że czują się jakby znali się od lat.

– Rany koguta, jak późno! – Patrycja spojrzała na ekranik komórki. – Zasiedziałam się. Oluśka! Olga! Chodź, musimy pędzić… Dzięki za towarzystwo, miło było…mimo początku – oboje parsknęli śmiechem na wspomnienie „wózkowej sceny”.

– Patrycjo, Romeo i Julia mieli scenę balkonową, nas połączyła wózkowa – powiedział Karol. – Chyba się jeszcze zobaczymy przed twoim wyjazdem? Zgodzisz się?

– Przeciwwskazań nie widzę – odrzekła zakładając plecaczek.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 7 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 63

Najpierw rano wyłączył się prąd. Zniknął i koniec. Feliks włączył korki, ale one znowu wyskoczyły. Zajrzał więc do zewnętrznej skrzynki i włączył korki, które tym razem i tam  wyskoczyły. Znowu to samo. Kilka razy włączał i włączał.  Wyraźnie coś zaczęło źle działać. Wreszcie zaskoczyło.  Inga bała się pożaru, spięcia, katastrofy, wszystkiego się zaczęła bać. Do obaw odzywających się na dźwięk telefonu oraz na widok listonosza doszedł strach przed awarią elektryczności.

W niedzielę wieczorem poszła do łazienki w miarę wcześnie. Czuła się bardzo zmęczona, chciała się położyć, dosłownie ledwie trzymała się na nogach. Odkręciła kran nad wanną, chwile poczekała, żeby ustawić odpowiednią temperaturę. Płynęła zimna. Dziwne, normalnie już powinna być ciepła. Coś podobnego! Matko jedyna! Zepsuł się bojler!!! Trzeba kupić nowy, tylko za co? Co za koszmar!!!

Przez tydzień żyli bez ciepłej wody.

– Niech szlag trafi wszystkich, którym się nie podoba ciepła woda w kranie – klęła Inga najpierw w duchu, a potem na cały głos.

Feliks rozważał, liczył, myślał. Wreszcie zdecydował, że nie zapłaci części rachunków w terminie. Pojechał do Leroy Merlin, obejrzał co jest w ofercie, znalazł najtańszy bojler, wprawdzie o mniejszej pojemności niż zepsuty lecz wspólnie stwierdzili, że wystarczy na ich potrzeby. I tak muszą oszczędzać, pralka i zmywarka pobierają zimną wodę, tylko do mycia jest potrzebna (ale za to jak bardzo!) ciepła. Pojechał Feliks ponownie do Leroy i kupił bojler. Dzięki temu, że był mniejszy, zmieścił się do samochodu. i został przywieziony do domu.

Następnie w internecie Feliks szukał firmy, której pracownicy zamontowaliby nowe urządzenie w miejsce zepsutego. Wreszcie udało się znaleźć taką firmę, zmieścili się nawet w kosztach przesuniętych ze stałych rachunków na opłatę awaryjną. Po tygodniu popłynęła ciepła woda w kranie. Jaka to ulga i jaka rzecz niezmiernie potrzebna.

Jednak – cóż zrobić – wydane zostały pieniądze, które powinny być wydane na opłatę rachunków. Musieli zrezygnować z myśli o wyjeździe na krótki urlop. Kasia z Mikołajem ofiarowali im pobyt w swoim mieszkanku w Szczawnicy, mieli zamiar skorzystać i na tydzień się tam wybrać. Niestety, ze względu na konieczność wymiany bojlera nie mieli za co pojechać, po prostu nie mieli pieniędzy. Zabrakło nawet na benzynę. Do tego Feliks nigdy nie pojechałby bez zapasu gotówki wioząc żonę, matkę i psy na drugi koniec Polski. Gdyby – nie daj Boże – jakaś awaria po drodze to co wtedy? Nie byłby w stanie prosić dzieci o pomoc. Już teraz bez przerwy myślał o położeniu, w jakim się znaleźli… Samochód od dzieci, komputer od dzieci… niczego nie może im ofiarować, żadnego upominku… Czuł się coraz gorzej.

Na drugi dzień po zamontowaniu bojlera Inga wstawiła ziemniaki na obiad, teściowa wodę w czajniku. Inga nie używała jednocześnie wszystkich czterech fajerek ze względu na dziwne zachowanie płyty. Majster montujący płytę ostrzegł ją, żeby nie włączała dwóch naraz fajerek pionowo tylko poziomo. Rozlegały się jakieś dziwne odgłosy, trzaski więc na wszelki wypadek Inga słuchała ostrzeżenia. Usiadła na chwilę przy stole gdy ziemniaki już zabulgotały. Teściowa przemknęła się po kuchni i zniknęła. W pewnym momencie Ingę zdziwiła cisza w kuchni. Podniosła się zaniepokojona, ziemniaki się przecież gotowały a tu nagła cisza… i…

– Feliks! Rany boskie, płyta nie działa!

Mąż natychmiast znalazł się obok.

– Cholera! Cholera! Cholera! To koniec, nie mamy za co naprawić.

– Poczekaj chwilę, może się zbyt nagrzała i sama się wyłączyła? Jak ja teraz obiad skończę?

– Nie martw się o obiad, martw się o pieniądze!

– Przecież martwię się bez przerwy… Przyniosę tę zapasową, małą płytę…

Kupili małą płytę indukcyjną kiedy duża definitywnie odmówiła współpracy. Na szczęście jeszcze wtedy posiadała gwarancję i łaskawie pozwoliła się naprawić. Musieli się bez niej obyć około dwóch tygodni. Inga gotowała w parowarze i na pojedynczej nowej, zapasowej kuchence. Dawała sobie radę, nawet duży obiad dla dzieci potrafiła przygotować naprawdę bez problemu. W porządku, teraz też sobie poradzi. Jeszcze na strychu jest dwufajerkowa, zwykła maszynka elektryczna w razie czego…

Dogotowała obiad, podała, zjedli podenerwowani. Tylko pani Wala nie widziała żadnego problemu, bo i skąd? Problemy całego świata dotyczyły przecież tylko jej, ona się liczyła, nikt i nic ponadto. Sprawa płyty była jej całkowicie obojętna. Inga pomyślała, że teściowa jest w pewien sposób szczęśliwa…

Po obiedzie spróbowała płytę włączyć i … zadziałała!

– Feluś! Jest, włączyła się, działa! – zawołała uradowana.

– Całe szczęście – odetchnął. – Byłem przerażony. Co się mogło stać? Może matka włączyła coś przypadkiem i się przegrzała?

– Wszystko jedno, ważne, że działa – westchnęła z ulgą. – Wyjdę z psami.

Chętnie opuszczała dom na krótkie możliwe chwile jakby chciała uciec przed złą energią, którą prawie namacalnie czuła i nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Miała wrażenie, że powietrze robi się gęste gdy teściowa schodziła z góry. Ciekawe, że gdy wchodziła do środka z ogródka, Inga takiego wrażenia nie miała. Głęboko odetchnęła i szybkim krokiem ruszyła w stronę furtki wychodzącej na łąkę. Z daleka zobaczyła znajome, sąsiedzkie psy biegające po świeżo wykoszonym fragmencie łąki.

–  Dziewczyny, zrobiłam rachunek sumienia – oświadczyła poważnie Kasia gdy Inga się zbliżyła.

– Niby na jaką okoliczność? – spytała Sabina.

– A na okoliczność, że na mnie opamiętanie przyjszło – zaciągając odpowiedziała pytana.

– Ktoś tu znowu „Samych swoich” oglądał – spojrzała Inga na przyjaciółkę.

– Bez przerwy mogę oglądać, tak jak  „U Pana Boga w ogródku” i „Ranczo” – zaśmiała się Kasia. – Ale akurat w tej konkretnej sprawie to nic do rzeczy nie ma.

– A co ma?

– Popatrzyłam najpierw w lustro w patrzałkach, potem wzięłam ten duży telefon od Łukasza i zrobiłam sobie zdjęcie, a potem obejrzałam…

– Chyba się po to zdjęcia robi, żeby je potem oglądać – przerwała Sabina.

– A po co się w lustro w patrzałkach wpatrywałaś? – zapytała Inga.

– Stwierdziłam, ze jestem okropnie stara…

– Chyba nie starsza niż wczoraj … – zaczęła Inga.

– No jak nie? Przecież wszyscy są starsi od wczoraj o ileś tam godzin, zależy od której chwili liczyć – machnęła ręką Sabina. – Zadra! Zadra! Gdzieżeś polazła ty małpko jedna? Chodź tu, do mnie, szybko, do mnie!

Sunia przybiegła po chwili i usiadła wiedząc, że dostanie smakołyk. Tak też się stało, a reszta psów zobaczywszy, że ciotka Sabina daje coś dobrego, natychmiast się zjawiła powodując zamieszanie i wesoły rozgardiasz, ponieważ inne psy przebywające w „psiej godzinie” na łące również się „podłączyły”.

– I co z tym opamiętaniem? – Sabinka wróciła do tematu.

– Pomyślałam, że codziennie powinnam zrobić coś dobrego. Chociaż jedną małą rzecz – powiedziała Kasia.

– Uważam, że już się tych dobrych rzeczy w życiu narobiłaś – stanowczo stwierdziła Sabina. – Jak sobie przypomnę twoją teściowa i sceny, które nieraz z ogródka widziałam! Na przykład jak atakowała cię pięściami, kiedy coś do niej mówiłaś, jak potrafiła wylać na taras filiżankę herbaty, którą jej przyniosłaś, jak wyrwała ci piękny, ozdobny bluszcz spod wierzby, albo jak wszystkie kwitnące kwiatki zerwała, żeby sobie do pokoju zanieść. Dziewczyno, według mnie to powinnaś zacząć grzeszyć, bo masz nadwyżkę dobrych uczynków.

– Ja jestem zadowolona jak uda mi się zrobić coś dobrego – powiedziała Inga. – Na przykład teściowa co chwilę pyta czy ma coś do roboty. Oczywiście wtedy, kiedy nie jest obrażona. Pyta wtedy co moment, oszaleć można. Przecież nic jej nie dam. Zatacza się co chwilę, traci równowagę, miny robi jakby umierała.  Schylać się ani męczyć się  też jej nie pozwolę, bo wylewu jeszcze dostanie. Ale wymyśliłam coś i daję jej obierki ziemniaczane albo marchewkowe do krojenia, żeby pod kwiatki je rzucić. Albo daję skorupki od zużytych jajek do tłuczenia w moździerzu i tłucze je na miazgę. Muszę wam się przyznać, że miny wtedy robi, kiedy patrzymy. Jeśli myśli, że nikt jej nie widzi, to zmienia wyraz twarzy na normalny.

– Prawdopodobnie czuje się potrzebna, dowartościowuje się tym co robi – wtrąciła Kasia.

– Bywają też i sympatyczne momenty – uśmiechnęła się Inga. – Rano wyniosłam łóżko składane, żeby mogła się położyć wygodnie, pobyć na powietrzu, odprężyć się, odciążyć kręgosłup. Przecież wierzę, że ją boli, jak mnie boli to jej ma nie boleć? Wyjrzałam oknem a teściowa siedzi na krzesełku, zaś na łóżku rozwalone oba psy. Nie chciała im przeszkadzać! Rozczuliłam się tym obrazkiem.

– Głaszcze je, drapie, widziałam – wtrąciła Sabina. – A im widocznie sprawia to przyjemność, więc korzyść jest obopólna.

– Dogoterapia, felinoterapia to już uznane sposoby poprawiania komfortu życia starszych osób – stwierdziła Kasia.

– Wiem, czytałam – wtrąciła Inga. – W przypadku afazji, czyli zaburzeń mowy i czucia jest skuteczna. Zresztą, wystarczy jak się człowiek do psa czy kota przytuli, od razu robi się lżej na duszy.

– O tak, tak. Całkowicie się z tobą zgadzam – przytaknęła Kasia.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 14 komentarzy

9 sierpnia 2025 🍀

Już sierpień. Za każdym razem gdy spoglądam na kalendarz to się dziwię, że tak szybko jest konkretna data. Siedzimy w domu, wątpię by udało się odwiedzić Szczawnicę podczas wakacji 🙁 Żal mi bardzo… Marzyliśmy z MS, że na emeryturze będziemy pomieszkiwać w ukochanym miasteczku, trochę latem, trochę jesienią i wiosną oczywiście też. Tylko zimą już nie, peselioza domaga się ciepełka i wygody 🙂 Życie przynosi jednak co innego niż byśmy chcieli nie pytając nas o zdanie.

Babcia D. nie nadaje się do podróży, zresztą w ogóle już się z nią nie da porozumieć. Z oka spuścić trudno, po drodze nie rozumiałaby co się do niej mówi, nie wiem czy dojechałaby… Z drugiej strony mam wrażenie, że jest silniejsza od nas, bo my czujemy się kompletnie wyczerpani 🙁 Niedawna scena podczas śniadania: położyła na talerzyku serwetkę, na nią pasztetówkę (lubi bardzo) i zaczęła  smarować masłem tę pasztetkę (moja babcia tak mówiła). MS pyta gdzie ma chleb, oczywiście głośno, bo ona nie słyszy. Na to zawinęła pasztetkę w serwetkę i chciała jeść.  Odebranie jej tego „jedzenia” w ciszy się nie odbyło, a głos babcia D. ma donośny… Sąsiedzi wiedzą, że chora, ale mimo wszystko miłe to nie jest ☹️

Zaczęłąm 4-go  pisać notatkę, a dziś już sobota, 9 dzień sierpnia. Trawy pożółkły, jaskółki szykują się do odlotu. Pierwsze jaskółki to oznaki wiosny, natomiast gdy zaczynają się zbierać na przewodach elektrycznych, ustawiać w szeregu, ćwiczyć młode by umiały podczas dalekiego lotu utrzymać się  w szyku to wyraźnie widać, że idzie jesień. Dzień krótszy, nocki chłodniejsze, za to powietrze pachnie przecudownie. Szczególnie gdy raniutko idziemy z Szilunią przez lasek, gdy mgła unosi się nad łąką. W jednym miejscu wykosili nawłoć, więc tą mgłą można się zachwycać do woli 🙂

Kupiliśmy frytownicę (otrzymała imię Frycia 🙂 )  i od pierwszego użycia jestem w niej zakochana 🙂 Mam kartę klienta w KiK -u, dostałam zniżkę 50% na jeden produkt i wybór padł na Frycię. Warto było. Ponieważ lubimy ziemniaki to często teraz z różnymi dodatkami robię na obiad, np. z cebulką, z marchewką posypane przyprawą do ziemniaków – to nam ostatnio najbardziej „podchodzi”. Poza normalnymi frytkami oczywiście. Do wypróbowania jest mnóstwo przepisów i na pewno je wykorzystam.

…tutaj ziemniaki z cebulką i marchewką posypane koperkiem…

Wykorzystuję czas na uporządkowanie ogródeczka. Wprawdzie powinnam bardziej się przyłożyć, aby zrobić jak najwięcej, lecz – cóż – to co dawniej zrobiłabym w mgnieniu oka teraz idzie mi wolniej, za często się zamyślam, odlatuję myślami bez kontroli, rozmawiam z politykami i dopiero gdy się na tym sama łapię, kończę bezsensowne gadanie… Wszak dłużej klasztora jak przeora – powiada stare przysłowie, a na głupotę nie ma rady, ciemnotę zwalczyć można tylko światłem. Widać tego światła wciąż za mało, a nawet bym powiedziała, że wiele źródeł światła zgasło i trzeba je odbudować…

… yuka przekwitła, ale takiej ogromnej nigdzy nie widziałam, dowód na fotce w poprzednim wpisie (kategoria Myślę sobie), a tu z bliska kwiaty uwiecznione…

W zeszłym sezonie kupiłam jakieś różne roślinki, powsadzałam i nic nie było, a w tym roku wyrosły takie śmieszne czupiradełka 🙂

… wysokie są i mają śliczny kolor…

Dwa lata temu Calineczka dała mi na urodziny maleńką hortensję w doniczce. Wsadziłam do ziemi i rośnie pięknie 🙂

… dosłownie obsypała się kwieciem …

Moje najmilsze poranne chwile przy kawie są i z książką. Ta akurat sama mi wypadła z półki 🙂

… obok oczywiście leży Szilunia i śpi 🦮…

… ❤️❤️❤️❤️❤️…

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa ❤️ Życzę wspaniałego  weekendu i udanego tygodnia ❤️🍀

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 18 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 62

    Kasia wypróbowała przepis z broszurki pod tytułem „Przepisy czytelników” i zwołała przyjaciółki na degustację. Na szczęście obydwie mogły się stawić bez uszczerbku dla życia rodzinnego, lecz Sabinka zaproponowała przeniesienie się do niej ponieważ chciała w międzyczasie upiec ciasto i wolała doglądać ciasto i piekarnik, aby nie musiała zbierać zwęglonych resztek zapomniawszy o bożym świecie w towarzystwie przyjaciółek. Tak więc uczyniły.

– Wiecie dziewczyny, jeszcze nie widziałam tak rąbniętego ojca – powiedziała Kasia.

– Kogo masz na myśli? – spytała Inga sadowiąc się wygodnie na turystycznym foteliku w ogródku Sabinki.

– Winicjusza, ojca Marysi – odrzekła Kasia.

– Ale dlaczego rąbniętego?

– Bo o niczym innym przez cały wieczór nie mówił tylko o tym, że ukochana jedynaczka straciła głowę na amen.

– Chyba normalne, taka kolej rzeczy – wzruszyła ramionami Inga.

– Normalne dla normalnych ludzi. Zaś on sobie nie wyobraża, iż jego księżniczka mogłaby na stałe wyjechać z Warszawy i tym samym zniknąć z oczu tatusia – westchnęła Kasia. – Czuję się zmordowana tymi opowieściami.

– O rety, to już nie te czasy, żeby znikać – powiedziała Sabina.

– To co, starą panną ma zostać, bo jemu się tak podoba? – z wyrazem dezaprobaty na twarzy dodała Inga.

– Teraz nie mówi się starą panną tylko singielką – sprostowała Sabina.

– Wszystko jedno. Co mu się Elka natłumaczy, że czas najwyższy dla Marysi na ułożenie sobie życia, bo latka lecą – Kasia z politowaniem pokiwała głową

– Oj, to może biedna tłumaczyć do upojenia. Zazdrosny ojciec gorszy od wszystkiego – zgodziła się Inga.  – U nas było tak. Dopóki przewijali się różni wielbiciele córci bez żadnych szans to się Feluś nie przejmował. A tu, szast prast i nagle okazało się, że sprawa jest poważna – Inga sięgnęła po kubek z kawą. – Mniam, dobra, a jaki ma zapach!…  Przypomniała mi się jego reakcja, kiedy Bogna pierwszy raz przyprowadziła Domana – zaśmiała się. – O matko, co on wymyślał, żeby obrzydzić go dziewczynie! Wiecie, jaka jest reakcja żywego organizmu na takie zachowanie?

– Oczywiście, wprost przeciwna od oczekiwanej – odpowiedziała rozbawiona Sabina.

– Właśnie. Wytłumaczyłam Bognie w czym rzecz, bo w pierwszej chwili nie mogła pojąć o co ojcu chodzi. Potem obydwie śmiałyśmy się z niego tak długo i tak bardzo aż mu wreszcie rozum wrócił.

– Typowy tatuś zakochany w córeczce. Przypomniała mi się Klarcia. Kiedyś, jeszcze mała była, nakrzyczałam na nią, a ona mi na to: „mnie sysko wolno, bo ja jestem ukochana cólecka tatusia”. Do tej pory się z tego śmiejemy.

– Żałuję, że nie zapisywałam różnych powiedzonek – z żalem powiedziała Inga. – Takie śmieszne były, a pamięć zawodna jest i pozwoliła im ulecieć. Teraz zapisuję szczebiotanie Ewelinki.

– Jakby mi się jakieś wnuczątko trafiło obiecuję, że będę zapisywać wszystko od początku – Sabina podniosła w górę dwa palce. – Słowo. Jak ja wam tych wnuczek zazdroszczę. Pewnie się takiego szczęścia nie doczekam.

– A niby dlaczego? – zdziwiła się Inga. – Moja córka twierdzi, że twoja córka wpadła jak śliwka w kompot i na pewno coś z tego będzie.

– Aha! – wykrzyknęła radośnie Kasia. – To ja wam coś zdradzę. Adelka mi powiedziała, że Alan, ten wnuk jej Adama, zdecydował się na przyjazd do Polski. Jakąś firmę będzie prowadził, filię tej, w której obecnie pracuje, czy jakoś tak. Nieważne. Ważne, że za tym stoi dziewczyna. Ta dziewczyna ma na imię Jagienka. I co wy na to? Widzicie, jak to dobrze spotkać się ze starymi przyjaciółmi?

– Ale bomba! Rewelacja! – ucieszyła się Inga. – Sabcia, masz potwierdzenie z dwóch niezależnych źródeł. Nie cieszysz się?

– Tylko dlaczego Jagna mi nic nie mówi? Śmieje się jak pytam.

– Sabinka, ja myślę, że ona jeszcze sama do końca nie wie na czym stoi. Nie chce żadnych komplikacji. Jeśli będzie wiedziała na pewno, dopiero wtedy się z wami podzieli swoim szczęściem – Kasia klasnęła w ręce. – Sabcia, daj no tej twojej pysznej nalewki, musimy takie wieści należycie uczcić.

– Z przyjemnością wam naleję, obyście miały rację. Obiecuję solennie, że jeśli ją macie, dostaniecie po flaszce na głowę z konsumpcją na miejscu…

– Czy mąż liczy się za jedną głowę? – Inga chciała ściślejszych informacji.

– Zwariowałaś? – skrzywiła się Kasia.

– Dlaczego niby zwariowałam? Bo facet to pógłówek i mu się cała flaszka nie należy czy jak? Przecież zdarzają się wyjątki – oburzyła się Inga.

– Głupia!  Ja chciałam powiedzieć, że to ma być odrobinka dla zdrowotności, a nie picie na śmierć – wyjaśniła Kasia..

– Aaa, no tak – przytaknęła po namyśle Inga. –  Czy to znaczy, że ty, Sabinka, nie chcesz nam dać na wynos? Niby czemu?

– No co wy? Wszystko wam dam, czego tylko zapragniecie! Konsumpcja na miejscu to w ramach wspólnego przeżywania radości miałaby być!

– Chyba, że tak – zgodziła się Kasia. – Mniam, mniam, muszę nastawić według twego przepisu tę nalewkę.

– Nie wyjdzie taka sama za skarby świata – zauważyła Inga. – Zawsze wychodzi inna choćbyś robiła idealnie tak samo jak Sabcia.

– Wiadomo, będzie smakować inaczej, ale na pewno będzie dobra. U mnie stoi świeża z wiśni… i jeszcze z malin… i się przegryzają. Mam też schowaną aroniową sprzed czterech lat. Czeka na jakąś wyjątkową okazję.

– Czyli jaką? – Inga chciała ściślejszej informacji.

– Przecież mówię, że wyjątkową.

– A konkretnie?

– Skąd ja mogę teraz wiedzieć? Przyjdzie czas to się okaże – spokojnie odpowiedziała Kasia.

– Wracając do tematu. Myślisz, że Jagna bez powodu zakręciła się koło mieszkania? – spytała Inga.

– Już wiesz? Skąd? – zdziwiła się Sabina. – Jeszcze nie zdążyłam wam o tym powiedzieć.

– Zapomniałaś, że nasze córki się przyjaźnią? Ostatnio przecież oblewały tę okazję wspólnie. Tajemnicy nie udałoby się dziewczętom zachować w żaden sposób – Ingę rozbawiło zdziwienie Sabiny.

– Miałam was, jako moje przyjaciółki, w imieniu Jagny zaprosić do odwiedzenia jej i obejrzenia nabytku…

– Z wielką przyjemnością skorzystam z zaproszenia. – uśmiechnęła się Kasia. – Czy już wam mówiłam, że pośrednio uczestnicząc w romansowej historii młodych czuję się tak, jakbym cofnęła się w czasie?

– Mówiłaś, mówiłaś – potwierdziły.

– To znaczy, że mówię prawdę, to po pierwsze. A po drugie, muszę sobie coś na pamięć kupić, jakiś bilobil czy coś…

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 12 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 61

Patrycja pojechała własną, osobistą siostrę Darię wesprzeć i pocieszyć w strapieniu. Mąż siostry – czyli Patuli szwagier o imieniu Bonifacy – okazał się łajdakiem, o czym Patrycja wiedziała intuicyjnie od początku i nigdy nie darzyła go sympatią. Najpierw głównie z powodu imienia. Jak młody chłopak może mieć takie imię? Teraz dawne imiona zrobiły się  modne i słychać na  placach zabaw: Antosiu, Ignasiu, Józiu, Stasiu…  Teraz taka moda, lecz wtedy? Kazał do siebie mówić: Bonifacy! Nie Boniku, Facku, Nifku  czy jakoś inaczej po ludzku, tylko Bonifacy, równie dobrze mógłby być Nabuchodonozor!  Starała się skrywać swoje uczucia nie chcąc siostrze sprawiać przykrości, co jednak na dłuższą metę ukryć się nie dało. Patrycja nie należała do osób potrafiących z łatwością „mijać się z prawdą” – jak to się dzisiaj mówi o pewnej grupie charakterologicznej. Nadszedł dzień, gdy Bonifacy oświadczył żonie, że się zakochał naprawdę, życia sobie nie wyobraża bez nowej ukochanej, na dziecko, czyli na Olgę,  będzie płacił i czasem córkę zabierze na jakieś wakacje, a to i tak dużo. Mieszkanie opuszcza, w końcu i tak nie jego, swoje rzeczy ma spakowane, część już zabrał… W tym momencie Daria uświadomiła sobie, że od jakiegoś czasu mąż opuszczał mieszkanie z reklamówkami w rękach. Nie zwracała na to uwagi zajęta normalnymi, codziennymi sprawami.

Daria jako starsza siostra powinna być mądra i rozsądna, żeby młodszej dać przykład. Oczywiście nie była, przynajmniej w ten sposób o sobie myślała. Z mądrością różnie bywało, zaś o rozsądku w ogóle nie było co wspominać. Uważała, że Patrycję los o wiele bardziej bogato wyposażył akurat w owe dwa przymioty. Młodsza siostra reprezentowała zdanie zupełnie odmienne co nie przeszkadzało dziewczynom darzyć się siostrzanym przywiązaniem oraz przyjaźnią, a także kłócić się zawzięcie – każda w obronie swoich poglądów. Dla sprawiedliwości należy dodać, że z wiekiem ilość kłótni zmniejszała się na co z pewnością wpływ miała też odległość dzieląca siostry. Daria po poślubieniu Bonifacego zamieszkała w Krakowie, w mieszkaniu kupionym przez rodziców na ich własne nazwisko z myślą o zabezpieczeniu losu córki przed jakimiś niejasnymi postępkami dziwnego zięcia imieniem Bonifacy. Zasługa Patrycji była duża w podjęciu przez matkę owej decyzji (wszak decyzje podejmowała Wiesia, Władek je tylko firmował). Powiedziała matce bez ogródek co sądzi o przyszłym szwagrze i czego – jej zdaniem – można się po nim spodziewać. Nie musiała Wiesi  przekonywać, bowiem okazało się, iż obydwie mają podobne spostrzeżenia. Na miłość nie ma lekarstwa jak wiadomo, należało więc zabezpieczyć przyszłość Darki i czekać aż przejrzy na oczy. Dość długo pozostawała ślepa na „wybitne” zdolności męża wspieranego przez teściową, zajęła się głównie córeczką, która na szczęście wykazywała poczucie humoru i cechy zbliżające ją bardziej do rodziny matki niż  ojca, co z kolei u teściowej wywoływało niechęć do wnuczki i podejrzenie, że jej genialny, cudowny synuś został wrobiony przez hochsztaplerkę. Patrycja szczerze nie znosiła teściowej siostry, Bonifacego również coraz bardziej, za to uwielbiała małą Olgę. Z wzajemnością zresztą.

Kiedy Daria zadzwoniła do siostry i rwącym się głosem oznajmiła, że skończył się jej świat, właściwie całkiem zawalił i ona już nic nie wie, nie umie, nie potrafi, nie chce, Patrycja wsiadła w najbliższy pociąg powierzając sąsiadce opiekę nad kotami i domem, i zaskoczyła siostrę stając w drzwiach jej mieszkania. Daria w pierwszej chwili chciała zamknąć drzwi otworzywszy je uprzednio i ujrzawszy siostrę. Była przekonana, że oszalała z nadmiaru negatywnych przeżyć. Patrycja przytomnie zdążyła włożyć stopę między drzwi a próg zapobiegając w ten sposób zatrzaśnięciu skrzydła drzwiowego, wydając przy tym głośny okrzyk albowiem została boleśnie uderzona w palce.

– Auuu – zawyła. – Czyś ty zwariowała? Darka, walnęłaś mnie!

– Patula? To ty? – Daria zamrugała powiekami, jej długie rzęsy zatrzepotały, zaś siostra po raz kolejny zastanowiła się jak ona to robi, że bez makijażu i zaryczana wygląda niczym gwiazda filmowa.

– A co, myślałaś, że duch?

– To naprawdę ty? – Daria nie mogła uwierzyć własnym oczom.

– Oj, siostra, widzę, że z tobą naprawdę jest źle – mruknęła Patrycja. – Wpuścisz mnie wreszcie do środka czy mam tak stać do jutra?

Daria otworzyła szerzej drzwi, wyjrzała na korytarz i rozejrzała się na wszystkie strony.

– Skąd się tu wzięłaś?

– Na miotle przyleciałam! Nie szukaj, zostawiłam na dole –  parsknęła widząc minę Darki..

Wreszcie weszły razem do mieszkania. Jako osoba niezwykle spostrzegawcza Patrycja od razu zwróciła uwagę na bałagan panujący wewnątrz, co zupełnie nie pasowało do bardzo zwykle porządnej i poukładanej  siostry. Zauważyła również brak siostrzenicy.

– Coś zrobiła z Oluśką?

– Jest u koleżanki na nocowaniu. Poprzednio obydwie spały u mnie.

– Aha, a kiedy wróci?

– Wieczorem.

– Dobra, to mamy trochę czasu. Pomogę ci ogarnąć mieszkanie, chyba nie pozwolisz dziecku oglądać siebie i domu w takim stanie!

– W jakim stanie?

– Spójrz w lustro – zaprowadziła siostrę przed ogromną szafę z lustrzanymi drzwiami. – Widzisz tam rozczochrane czupiradło? Zapewniam cię, że nie stoi po drugiej stronie lustra ani w szafie.

–  Masz rację – westchnęła Darka, energia siostry i jej paplanina zdecydowanie zaczęły pomału wpływać na poprawę nastroju.

– Idź do łazienki, ubierz się i doprowadź do porządku! Patrzeć na ciebie  nie można – powiedziała Patrycja myśląc, że kłamie jak z nut, ale… w dobrej sprawie przecież, ratuje życie siostrze.

Darka westchnęła i posłusznie skierowała się w stronę łazienkowych drzwi.

– O matko – jęknęła półgłosem Patula i klapnęła na fotel przyglądając się ze zgrozą  pobojowisku panującemu w mieszkaniu. Słysząc po dłuższej chwili, że siostra kończy wymuszone ablucje podniosła się, postawiła czajnik z wodą na gazie, odszukała puszkę z kawą w kuchennej szafce, z lodówki wyjęła napoczęte mleko o zawartości tłuszczu 0%. No tak, Bonifacy… Na szczęście znalazła mały kartonik ze śmietanką do kawy, jakby ukryty w głębi lodówki przed  srogim spojrzeniem. I znowu jęknęła. Z dwoma parującymi kubkami wróciła na fotel.

– Siadaj – wskazała Darii drugi fotel tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Masz kawę i opowiadaj.

Zza szafki wyszedł zaspany kot, przeciągnął się i ziewnął. Był biały i miał ogromny, puszysty ogon. Podszedł do młodszej z sióstr, obwąchał ją, otarł się o jej nogi i wskoczył na kolana.

-Witaj Dyziu, jesteś jeszcze grubszy niż byłeś – głaskała mruczący kłębek futra.

– Nie grubszy tylko większy – sprostowała Daria.

Z wysokiego drapaka, który właściwie można byłoby nazwać domem mieszkalnym dla kotów połączonym z placem zabaw, zeskoczyło jeszcze jedno stworzenie. Z pewnością był to kot albo raczej niedorosłe jeszcze kocię. Śmieszne bardzo, ze sterczącymi na wszystkie strony ciemnoszarymi kudełkami i ogromnymi zielonymi oczami.

– Oo, a to kto? – zdziwiła się Patrycja. – Nie mówiłaś, że masz nowego kota.

– Bo to nie kot – tajemniczym głosem odpowiedziała siostra. – To wcielenie Rademenesa…

– Zgłupiałaś? Tego z „Siedmiu życzeń”?

– Właśnie tak.

– Skąd go masz?

– Przybył do nas w dniu, kiedy ten ssskkkuuu… …Bonifacy… nas opuścił. Mnie i Oluśkę! Byłam w szkole na zebraniu i nagle usłyszałam przeraźliwe miauczenie. Wprawdzie przemawiała akurat jakaś ważna pani z kuratorium czy skądś, ale co mnie ona obchodzi? Rzuciłam się w stronę okna, bo stamtąd owe lamenty dochodziły i zobaczyłam kociaka uczepionego parapetu. Otworzyłam okno, zdołałam złapać malucha chociaż bronił się wszystkimi pazurkami, przerażony potwornie. Guzik mnie obchodziło co się dzieje za moimi plecami. Owinęłam bidę szalem, który miałam na sobie, przeprosiłam panią prelegentkę i wyszłam mówiąc, że idę ratować życie.

– Siostra, wiem czemu cię kocham – uśmiała się Patrycja. – Jak zareagowała reszta zebranych?

– Oluśka mówiła, że niektórzy rodzice byli zdegustowani. Wyobrażam sobie miny i gadanie: jak  można jakiegoś byle jakiego kota przedkładać nad szanowne grono pedagogiczne! Gdyby chociaż był rasowy!

– A Olga?

– Ona sobie radzi, nawet chłopakowi potrafi przyłożyć jak jej zajdzie za skórę. Super dziewczyna. Nie masz pojęcia jaka jestem z niej dumna.

– Wypiłaś kawę? To bierzemy się za sprzątanie mieszkania, żeby córka mogła być z ciebie dumna jak ty z niej. Kiedy wróci musi być idealnie. Rozumiesz? Idealnie.

Darka kiwnęła głową na znak zgody. Podniosła się z fotela i zaczęła zbierać porozrzucane przedmioty.

– Może ty się skoncentruj na ciuchach, ja na pozostałych …hm… rzeczach  – zaproponowała Patrycja.

Daria nie wyraziła sprzeciwu. Jakiś czas pracowały w milczeniu dopóki Patula nie zaklęła głośno.

– Co ci? – odruchowo zapytała siostra.

– Cholera! Nie masz gdzie trzymać skórek od bananów? Na podłodze je układasz? Spodnie na kolanie sobie ubrudziłam! Jak ja teraz będę wyglądać?

– A to, to miała być pułapka – spokojnie wyjaśniła Daria.

– Zdurniałaś na amen? Jak pułapka? Na co?

– Nie na co tylko na kogo – poprawiła Patrycję.

– Zaraz się wścieknę! Czym ja doczyszczę te spodnie? To na kogo?

– Na Bonifacego – oświadczyła z mściwą satysfakcją. – Jestem przekonana, że przyjdzie tu podczas mojej nieobecności i wtedy się poślizgnie, wywróci, może sobie coś złamie albo przynajmniej ubrudzi. Wiesz jaki on jest czyścioch. Wprawdzie mi oddał klucze ale jestem przekonana, że najpierw dorobił dla siebie cały komplet.

– Pedancik pokręcony… Musisz zmienić zamki…- mruknęła Patrycja. – Siostra! Czyś ty naprawdę zwariowała? Myślisz, że coś takiego mogłoby się zdarzyć? Przecież to idiotyczne!

– Jesteś pewna? – zasmuciła się Darka. – Też mi się przez chwilę wydawało, ale potem sobie wyobraziłam taką scenę z bananami jak na komedii i nie mogłam się powstrzymać.

Patrycja też nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.

– No nie, nie wytrzymam, moja siostra kompletnie oszalała. Tylko dlaczego zniszczyła mi przy tym spodnie?

– Bardzo cię przepraszam, ale sama sobie zniszczyłaś – oburzyła się Darka. – Czy ja ci kazałam na kolanach włazić w każdy kąt mieszkania? Poza tym przecież się upiorą. Czekaj, dam ci jakieś moje, te twoje wrzucę do pralki. I tak miałam nastawić pranie. Mam resztkę odplamiacza to dosypię.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 20 komentarzy

„Lalka” i takie tam…

Szykuje się nowa filmowa wersja „Lalki”. Jestem ciekawa bardzo końcowego rezultatu, zapowiada się ciekawie ze względu na obsadę. Nawet epizodyczne role mają grać znani aktorzy przyciągnięci m.in. sentymentem do powieści pana Prusa. W poprzednich wersjach Wokulskiego grali Mariusz Dmochowski i Jerzy Kamas. Doceniając obu panów grę aktorską zdecydowanie mówię, że rozumiem Izabelę Łęcką, ponieważ za żadnego z nich za mąż iść bym nie chciała 😃 Natomiast za trzeciego kandydata do roli… No cóż, będzie na kogo popatrzeć 😃 Ciekawa jestem czy któraś z Was gustowała w poprzednich Wokulskich😃 Magda Italiana nasza kochana stwierdziła, że Dmochowski wchodziłby w rachubę 😃

🍀🍀🍀

Sytuacja w kraju i na świecie coraz gorętsza, strach i obawa zaglądają z każdej strony… Próbuję się zdystansować do wydarzeń naszych rodzimych, jeszcze nie potrafię myśleć spokojnie i pewnie nigdy nie zobojętnieję. Zaczęłam od ograniczania słuchania politycznych kanałów. Wiem oczywiście co się dzieje, jestem na bieżąco lecz nie biorę udziału w czatach, przestaję komentować, czego czasem nie dało się uniknąć, przecież człowiek ma granice wytrzymałości na znoszenie kłamstw, oszustw, obrażania, rzucania kalumni itd. Koniec z tym, nie będę więcej zasilać tego co podłe swoją uwagą. W odpowiednim czasie wykonam co do mnie jako Polki z dziada pradziada należy i tyle.

Babcia D. weszła w kolejny etap choroby. Straszne jest to, że w żaden sposób nie można człowiekowi pomóc. Trzeba patrzeć na całkowitą degradację zewnętrzną i wewnętrzną człowieka i nic nie da się zrobić. Trzeba zdejmować z niej ubrania, bo – jeszcze na szczęście ubiera się sama – lecz potrafi założyć kilka par spodni jedne na drugie (rekord wynosił pięć par!), bluzek, swetrów, kamizelek ostatnio było sześć i na to koszula nocna… Już mecze siatkówki i filmy o zwierzętach (dzięki którym jeszcze niedawno udawało się ją zatrzymać na chwilę w jednym miejscu jak dziecko przy bajce) już nie działają. Teraz w kółko przegląda gazetę, wydziera obrazki i chowa po kieszeniach. Przynoszę gazetki reklamowe z Biedronki i tę potrzebę zaspokajają. Gorzej, że łapie się za książki, kreśli, zagina rogi… MS notatnik zabrała i zaczęła kartki wyrywać, dobrze, że usłyszał. Kwiatki po kieszeniach chowa urwane, nie rozróżnia czy sztuczne czy prawdziwe, powtykałam w różne miejsca sztuczne, bo tych nie żal…

🍀🍀🍀

Zaczęłam pisać dziesięć dni temu… Już w lipiec wskoczyłam nie wiadomo kiedy, wakacje się zaczęły, mamy u siebie Calineczkę, która ukończyła pierwszą klasę. Na pytanie o świadectwo stwierdziła, że dostała, ale co tam napisali to nie wie i wcale jej to nie obchodzi😀😃😃

Dziś już siódmy dzień lipca, Calineczkę tata zabrał, dziadkowie  odpoczywają i tęsknią za wnuczką ♥️ Stwierdzam, że 12 lat to szmat czasu. Kiedy Wera była w wieku Calineczki to jeszcze góry mogłam przenosić, bo teraz peselioza daje się we znaki. Najgorsza jest sprawą z kondycją i ogólnym spadkiem radości życia, zmęczeniem nie tyle fizycznym co … takim ogólnym… w znaczeniu „nie chce mi się”… „to bez sensu”… To prawda co piszą mądrzy ludzie, że przy Alzheimerze choruje cały dom…🙁

🍀🍀🍀

Wtorek, 8 dzień lipca, lekka mżawka od czasu do czasu, jest bardzo przyjemnie na zewnątrz . Małymi grabkami skrobałam trawnik, a raczej to co trawnikiem powinno być. Posypałam wcześniej  całość preparatem na mech, który zdusił trawkę i dziś zaczęłam go usuwać. Na razie wyskrobałam trzy wiadra. Jutro skończę, bo na dziś mam dość i posiejemy świeżą trawę, kupiłam taką regeneracyjną na dosiewki. Sprawdzimy co z tego wyjdzie.

🍀🍀🍀

A dziś jest niedziela, 13 dzień lipca. Zmokłyśmy z Szilką dokumentnie, do ostatniej nitki (ja) i do ostatniego włoska (Szila). Lunęło jak z cebra kiedy już wyszłyśmy z domu, przezornie zabrałam parasolkę i przydała się, bo dobiegłyśmy do lasku i tam pod drzewkiem kucałam zasłaniając nas obie. Kiedy ulewa nieco  zelżała, w miejscu suchym przed chwilą utworzyły się głębokie bajora, przez furtkę  w dół woda spływała wodospadem, zaś uliczką płynęła rzeka. Było tak głęboko, że nalało mi się od góry do moich ślicznych szczawnickich niebieskich kaloszków. Musiałam się przebierać „od stóp do głów”, a w tym czasie MS wycierał Szilunię. Za jakiś czas wyjrzało słoneczko 🌞😃

W zeszłym roku 1 lipca pojechaliśmy do Szczawnicy, teraz siedzimy w domu… Nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło, bo się zajęłam ogródkiem i tym, co i tak trzeba zrobić.  Zakwitła yuka, jest tak ogromna, że jeszcze takiej nie widziałam 👍 MS przywiózł cztery worki ziemi, rozsypiemy i dosiejemy trawę. Potem niech się dzieje co chce, czekamy co los przyniesie…

… Baba przy „roślince” jak karzełek 😃…

Nowy tydzień co przyniesie? Tego nikt nie wie. Oby spokój, zdrowie i każdemu to, czego sam sobie życzy 💗🌹💗 Dziękuję, że zaglądacie choć wciąż jeszcze nie idzie mi pisanie, wena uciekła, a real dokucza. Nic to Baśka, nic to… Serdeczności moc 🌹🍀🌹

Czytaj dalej

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 16 komentarzy