„Babie lato i kropla deszczu” – 56

Jagna kończyła dyżur w „Filiżance” i z niecierpliwością spoglądała na drzwi. Przyjaciółki miały nadejść lada chwila, a ona nie mogła się doczekać chwili przekazania im najnowszych wiadomości z zielonej wyspy. Nareszcie przyszły. Najpierw Marysia, chwilę później Bogna.

– Dziewczyny, słuchajcie, to się po prostu nie mieści w głowie – obwieściła Jagna.

– Dużo się nie mieści, a co konkretnie tym razem? – spytała Marysia.

– Dworek!

– I co z nim? Stoi, dwa dni temu przechodziłam koło niego z psami – Bogna przyglądała się Jagnie z zainteresowaniem.

– Nie patrz się jakbyś mnie pierwszy raz na oczy widziała – Jagna powstrzymała grymas jakby sobie nagle coś przypomniała.

– Hi hi, teraz Jagna powinna zrobić „łeee” jak znajoma krowa kucharza na czekotubce – zaśmiała się Marysia.

– Nawet miałam taką ochotę. Skąd wiedziałaś? Ledwo się powstrzymałam – Jagna spojrzała na Marysię jakby czarownicę we własnej osobie zobaczyła.

– Zobaczcie jak reklamy wchodzą w nasze codzienne życia – zauważyła Bogna. – Wystarczy drobiazg i wszyscy mają identyczne skojarzenia.

– Nie wszyscy tylko ci, którzy akurat reklamy oglądają.

– Wcale ich nie trzeba oglądać, żeby wchodziły do mózgu. Robią to wbrew twojej woli, a ty o tym nic nie wiesz.

– I potem robisz „łeee” nie zwracając uwagi czy to wypada – zachichotała Marysia.

– Przecież wcale nie zrobiłam „łeee” – obruszyła się Jagna.

– Ale chciałaś – chichotała dalej Marysia.

– Jakbym się nie przyznała, to byście nie wiedziały – broniła się Jagna.

– Czy myśmy całkiem zwariowały? – zastanowiła się Bogna.

– Nie, tylko … jak świstak zawijamy w te sreberka… czyli dajemy sobą manipulować reklamom – odpowiedziała Marysia poważniejąc.

– Coś podobnego, a wszystko się zaczęło od Dworku – Bogna pokiwała głową.

– No to wreszcie powiedz o co chodzi z tym Dworkiem – przypomniała sobie Marysia początek rozmowy.

– Mama Alana zobaczyła Dworek na zdjęciu i zakochała się w nim – oświadczyła Jagna.

– Ja też się zakochałam. Niestety, bez wzajemności, Dworek pozostał nieczuły na moje uczucia – przymrużyła oko Bogna.

– Ja się zakochałam w modrzewiowym domku, wasz Dworek mi nie imponuje – powiedziała Marysia z wyniosłą miną i usteczkami ściągniętymi „w ciup”.

– Nie kręć, nie w domku tylko we wnuku właściciela – bezlitośnie odkryła prawdę Jagna.

– A musisz tak głośno, żeby wszyscy słyszeli?

– Bo co? Jesteś niedostępna jak góra zimą i zwykłe ludzkie uczucia nie mają do ciebie dostępu? Mogę nawet wejść na stolik i głośno oznajmić wielką nowinę – Jagna już podnosiła się z krzesła.

– Zamorduje cię, normalnie zamorduję – syknęła Marysia.

– Normalnie czyli jak? – zainteresowała się Bogna. – Kryminałów nie czytam, bo nie lubię, dlatego nie wiem jak teraz jest normalnie.

Przyjaciółki roześmiały się, a widok zdziwionych min ciotek Filiżankowych Marysinych dodatkowo je rozbawił.

Dokumentnie zaś rozłożył je na obie łopatki – można powiedzieć i doprowadził do huraganu śmiechu – widok osobnika, który po cichu otworzył drzwi i wszedł do środka po czym stanął zaskoczony niespodziewanym powitaniem.

– No proszę, proszę, uderz w stół… – zaczęła Bogna.

– Coś ty, to nie pasuje – przerwała jej Jagna, – przecież się jeszcze nie odezwał. Raczej pasuje: o wilku mowa…

– Ale o tym co jest tuż, nie o tym co nosił razy kilka… – parsknęła śmiechem Bogna.

– Dopiero się okaże kto tu kogo będzie nosił – Jagna przymrużyła lewe oko prawym znacząco spoglądając na Marysię.

Dziedziczka „Filiżanki” spojrzała na przybyłego osobnika i zmarszczyła czoło.

– Co ty tu robisz? – odezwała się groźnym tonem, co jeszcze bardziej rozbawiło przyjaciółki.

– Kto? Ja? – obejrzał się Hubert za siebie, on to bowiem pojawił się na linii strzału ukochanej.

– Ty! Widzisz kogoś za sobą?

– Gdybym wierzył w duchy to pewnie bym jakiegoś zobaczył – odpowiedział. – Ponieważ jednak nie wierzę więc nie widzę.

– Miałeś przyjechać jutro, dlaczego tutaj jesteś w tej chwili?

– Stęskniłem się, chciałem jak najszybciej zobaczyć pewną wściekającą się osóbkę i jestem – usta zaczęły mu się rozjeżdżać w szerokim uśmiechu.

– No wiesz! Jestem nieprzygotowana! Nienawidzę takich niespodzianek! Wszystko miało być przygotowane na jutro! Co ty sobie w ogóle myślisz?

– Oj, długo by opowiadać co ja sobie myślę. I, Marysiu, nie chciałabyś na pewno, żebym o tym opowiadał publicznie – uśmiechnął się uroczo do wybranki swej, puszczając oko do jej przyjaciółek. – Poza tym, Marysieńko droga, do ciebie przyjdę jutro skoro tego sobie życzysz, a dzisiaj mam sprawę do mojej kuzynki.

– Słucham? O matko, coś nowego wiesz – punkt odniesienia natychmiast się zmienił jak również brzmienie głosu Marysi.

– O mnie mówisz? – po chwili zapytała Bogna badawczo wpatrując się w twarz Huberta.

– Nie mam tu innej kuzynki – uśmiechnął się ciepło.

Wyciągnął do niej ręce, po chwili wahania Bogna również podała mu swoje i przez  moment patrzyli sobie wzajemnie w oczy, niezwykłe oczy, które właściwie odegrały podstawową rolę w rozwikłaniu zagadki. Nie tylko „nowoodkryci” kuzyni poczuli wzruszenie, pozostali obecni również.

– Był kiedyś w telewizji taki program, w którym odnajdywały się rodziny po rozłące, po wieloletnim nieraz niewidzeniu – przypomniała sobie Jagna. – Też się wtedy wzruszałam.

Po chwili wzruszeń należało pokrzepić siły fizyczne i wzmocnić ciało jakimś dobrym jedzeniem. Usiedli razem przy stoliku, ciotka przyniosła coś na ząb. Jagna sięgając po szklankę z colę wychlapała trochę napoju na Hubertowe spodnie.

– Marysiu, twoja przyjaciółka wyraźnie mnie nie lubi – powiedział Hubert puszczając oko do Jagny.

– Więc nie żeń się z nią tylko ze mną – spokojnie powiedziała Marysia.

– Muszę to przemyśleć…

– Po co masz  myśleć? Poczuj, serce zawsze wystrychnie rozum na dudka, jak ktoś mądrze powiedział.

– Jedz, Marysiu, – uśmiechnął się . – Czekasz aż ci jedzenie zestarzeje, żeby zażądać odszkodowania?

– Zgłupiałeś ?

– Przy tobie całkiem – uśmiechnął się  Hubert.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 55

Jagna wróciła do domu, zmęczona  kilkugodzinnym chodzeniem po Ikei i Agacie, oglądaniem mebli, dopasowywaniem rzeczywistości do wyobrażeń. Odgrzała sobie w kuchni obiad, zjadła ze smakiem nie myśląc o nadmiarze wagi, rozgrzeszając się w związku ze zmęczeniem po kilkugodzinnym chodzeniu w takich butach! Buty były piękne, lecz zupełnie nie nadawały się na kilkugodzinne wędrówki po sklepach wielkopowierzchniowych. Włączyła komputer, zaczęła przeglądać pocztę. Uśmiechnęła się na widok postu od Alana. Zaczęła czytać i całkiem pogrążyła się w rozmowie z ukochanym.

@ Jagienka, ja myślałem o tym pięknym Dworku, który widzieliśmy na spacerze.

@ Ja często o nim myślę, jak o wakacjach u babci, bo tak mi się kojarzy. Czasem idę tam na spacer z Zadrą.

@ Pogłaszcz ją ode mnie.

@ Już 🙂

@ Mogę Ciebie o coś spytać?

@ Oczywiście, o co chodzi?

@ Jagienka, czemu Ty nie chcesz być moją żoną tu, u mnie? Ciągle o tym myślę i nie wiem.

@ Alan, to nie jest taka prosta sprawa. Gdybym miała 18 lat rzuciłabym wszystko i pognała do Ciebie. Ale nie mam.

@ To co z tego?

@ To, że inaczej już patrzę na życie, na różne zobowiązania.

@ Ty masz zobowiązania?

@ Hi hi, a kto ich nie ma? Nie mogę zostawić rodziców samych sobie. Nie są coraz młodsi, lecz odwrotnie. Mogą potrzebować mojej pomocy i opieki.

@ Czy to znaczy, że ja muszę do Polski przeprowadzić się, żeby być z Tobą?

@ Na to wygląda. Ale wiesz, nic na silę.

@ Co to znaczy?

@ Że ja Cię do niczego nie zmuszam.

@ Ty mnie nie zmuszasz. Ja od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby powrócić na ojczyzny łono.

@ Że jak?

@ No, jak ten pan Tadeusz od Robaka.,

@ Aha  :):) 

Po dłuższej chwili

@ Jagienka, czemu nie piszesz?

@ Bo musiałam się wyśmiać. Cudny jesteś.

@ Fajnie, tylko czemu?

@ Teraz Ci nie wytłumaczę J Przypomnij jak przyjedziesz :):):)

@ Ja bym chciał jak najszybciej, bo mam pewien pomysł. Ale musiałbym na dłuższy pobyt, tylko nie chcę cały czas mieszkać u dziadka, a on mnie nie chce do hotelu puścić. Mówi, że jest stęskniony.

@ Nie dziwię się. Ale nie musisz szukać hotelu.  Możesz się zatrzymać u mnie.

@ Przecież Ty masz malutki ten swój pokoik u rodziców. No i trochę głupio bym się czuł. Nie kazałaś mówić rodzicom, że jesteś narzeczona.

@ Alan, u mnie! Kupiłam mieszkanie! Wprawdzie na razie mam tam tylko materac dmuchany, ale podwójny :):):)

@ Naprawdę? I będziesz urządzać mieszkanie?

@ Będę.

@ Będziesz kupować meble?

@ Będę.

@ I będziesz malować ściany?

@ Nie będę. Są pomalowane 🙂

@ A ja mógłbym Tobie pomóc?

@ W czym?

@ We wszystkim Jagienka :):):)

@ Jeśli  taki chętny jesteś… Właściwie czemu nie? Żartuję, fajnie by było 🙂  Ale co to za pomysł, o którym wspomniałeś? Ten, z którym przyjedziesz. A poza tym –  co na to Twoja mama, sama zostanie?

@ Nie, sama nie zostanie, ona ma przyjaciela, takiego prawie męża. A ja myślę o własnym studio nagrań w Warszawie. To byłaby taka  właściwie mała filia firmy, w której pracuję. Zainteresował się prezes moim pomysłem i obiecał wesprzeć. Nie widziałaś, czy Dworek w dalszym ciągu jest do sprzedania?

@ Dworek?!!!

@ Tak, Dworek. On nie jest bardzo duży, ale stoi w osobnym miejscu, nikt nie będzie przeszkadzał. Moja mama jak zobaczyła  zdjęcie, to się nim zakochała, w Dworku. Mówi, że zawsze marzyła, żeby mieć restaurację albo szkółkę tańca irlandzkiego.

@ O matko!… Skarbie, wiesz, to niekoniecznie ze sobą współgra.

@ Ale co?

@ Taniec irlandzki z restauracją. Poza tym knajpa w Dworku już była i padła, więc to  nie ma sensu.

@ Zaraz Ci wytłumaczę tylko poczekaj…

@ Czekam, wytłumacz dokładnie, bo niczego nie rozumiem.

@ Mojej mamy przyjaciel, ten prawie mąż, był tancerzem dawniej. Tańczył nawet w inscenizacji „Lord of the dance”. Teraz jest na emeryturze i uczy tańca dla przyjemności, bo to jego pasja. Dla pieniędzy też, chociaż on ma ich bardzo dużo. I z moją mamą pomyśleli, że chętnie zamieszkaliby w tym Dworku. Ja zrobiłbym studio, oni szkółkę, a potem coś jeszcze, zobaczymy na miejscu.

@ Pomysł mi się podoba, ale oni tu nie zarobią na życie!

@ Oni nie muszą zarabiać, bo już zarobili dawno temu.

@ Alan, ja chyba dalej nie rozumiem co do mnie piszesz. Zarobili tyle pieniędzy, że więcej nie muszą?! Bredzisz?

@ Nie bredzę, Jagienka, ja mówię prawdę. Chcą żyć dla radości, dla przyjemności wykorzystując zarobione przez całe życie pieniądze. Poza tym oni  mają… te… em…emerytury i z nich mogą żyć. Jak się nie uda to wrócą do domu, ale dlaczego ma się nie udać? Mama się na hotelarstwie zna od lat.

@ Zaraz, hotelarstwo? Miała być restauracja, taniec a jeszcze hotel?

@ Jeszcze studio nagrań.

@ Kochany, już Ty lepiej przyjeżdżaj. I to jak najszybciej, bo ja do tego czasu jajko zniosę.

@ Jagienka, jajko zniesiesz? Co to znaczy? Myślałem, że kura jajko znosi.

@ Tak się mówi. Widzisz, żeby móc zamieszkać i żyć w tym kraju musisz się jeszcze wiele nauczyć.

@ Przecież ja się szybko uczę. Wiem, że motor musi być schowany za płotem z kluczem, widzisz?

@ Fakt, dobrze zapamiętałeś. Bystry jesteś, hi hi… Teraz muszę kończyć, potem się odezwę. Pa, kochany :):):)

cdn. 

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Pierwszy marcowy wpis 2025

Dzieje się coś bezustannie tak na zewnątrz jak i wewnątrz – człowieka, państwa, kontynentu, nawet już w kosmosie… Jedynym sposobem na przetrzymanie jest chyba  dokładne filtrowanie dochodzących wieści. Inaczej wszyscy zwariujemy i nie będziemy wiedzieć jakiej jesteśmy ”puci” 🤣🤣🤣 i dojdziemy do wniosku, że nijakiej 😁…

🍀

Najgorsza wiadomość to zdrowie Bimbusia, pieska Małego. Psiulek miał operację, wycięli mu śledzionę, guza z żołądka i wątroby, ataki padaczki się przyplątały i wiele innych dolegliwości. Dzieciaki robią co mogą, karmią strzykawką, poją, Mały codziennie znosi go na rękach z czwartego piętra i wnosi, codziennie są kroplówki…  ja łapię się za serce na każdy dzwonek telefonu… Tak bardzo bym chciała, żeby się udało, za tyle wysiłku, poświęcenia, miłości i cierpienia Bimbusia. Dzieciaki siedziały w klinice po kilkanaście godzin, przez czas trwania kroplówki nie chcąc go zostawiać ani na chwilę samego, on jest ze schroniska i nie może znieść braku obecności opiekunów.   Teraz prawie każda emocja powoduje atak padaczki. Po dziesięciu dniach niejedzenia sam zjadł trochę żarełka z miseczki…  Mały śpi przy nim na podłodze… Dziś nie wiem jak jest. Jeszcze się nie kontaktowałam… Cuda się zdarzają i proszę o cud 💗💗💗

🍀

Mnie dopadła paskudna infekcja i odpuścić nie chce, MS szybciej się wykaraskał, a mnie sponiewierała i poniewiera dalej. Do tego zdechł akumulator, na szczęście MS kupił, wymienił i już auto działa.

Babcia D. zdrowa, poza głową oczywiście, trzeba ją pilnować bezustannie, z oka spuścić nie można. Ubiera na siebie wszystko co jej w rękę wpadnie, kilka bluzek jedna na drugą, przepasała się dziś dwoma paskami, o skarpetkach zapomina i chce wychodzić na zewnątrz co kilka minut,  o sprzątaniu łazienki i okolic już nawet wspominać nie chcę… Można powiedzieć, że jej Alzheimer ma się wyśmienicie…

Mam nadzieję, że wreszcie pokonam tę cholerną  infekcję i wezmę się za coś, bo aż mi wstyd, że nic nie robię. To znaczy gotuję (po najmniejszej linii oporu), w pralkę wrzucę co trzeba, ale ciągłe utarczki z babcią D. (poza infekcją) zabierają mi całą energię. Jednak wiosna idzie, więc na pewno się poprawi. Na moim bzie zauważyłam zielone pąki! Na początku marca!

🍀

Minęła rocznica blogowania 🙂 Zaczęłam dokładnie dnia 27 lutego 2017 . Choć teraz nie mam głowy do pisania to jestem wdzięczna za Was, za to, że jesteście, wspieracie, kciuki trzymacie, podpowiadacie rozwiązania, przysyłacie dobre myśli i słowa… Dziękuję ♥️

🍀

Minęła też rocznica zaprzestania przeze mnie konsumowania mięsa, decyzję podjęłam 26 lutego 2020 i była to jedna z najlepszych w moim życiu 👍 Ssaków nie jadałam od dziesięcioleci tylko kurczaka i indyka, a 5 lat temu zaprzestałam. Ryby jeszcze czasem zjadam, ale kiedyś przestanę.

🍀

Czekam cała w nerwach na wieści od Małego 💗 Szilunia też czeka 💗

Dobrego tygodnia, mniej stresu, dużo zdrowia i energii przez cały tydzień 🍀 Dziękuję za odwiedziny 🌹

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 26 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 54

Wyniki egzaminów wstępnych do szkół średnich podawane były o różnych porach.

– Jak tam? Znasz wyniki egzaminów Honoratki? – spytała Kasia. – Klarcia już zna, zupełnie dobrze jej poszło, tylko teraz nie wiadomo do jakiego liceum się dostanie.

– Oj, no to gratuluję – zawołała Inga. – Zaraz zadzwonię do moich dziewczynek i się dowiem.

Bogna nie odbierała, zadzwoniła bezpośrednio do wnuczki.

– Cześć  skarbie, co robisz? Odpoczywasz w pierwszy dzień wakacji?

– Nie, babciu. Raczej płaczę, czuję pustkę. Ogólnie taka nostalgia…

– No co ty, kotku kochany! Tyle nowego, ciekawego przed tobą!

– Skończyłam etap w życiu, który kochałam.

– Każdy następny też możesz pokochać.

–  Ale tak mi smutno, że już nie będę chodzić do tej szkoły, do mojej klasy i, że nie będą mnie uczyć moi najsuperowsi nauczyciele.

– Tak już jest Honoratko, że jednych żegnamy, żeby poznać innych. Ale ze starymi będziesz się spotykać, przecież macie telefony, mieszkacie niedaleko.

–  Babciu, czy ty nie rozumiesz, że ja się starzeję? Już nigdy w życiu nie będę w podstawówce! Zawsze myślałam, że nie chcę iść do szkoły i, że jest nie fajnie, a teraz rozumiem, że kochałam ją i będę tęskniła nawet za ścianami!

– Jakbyś się dostała do liceum obok podstawówki to nawet ściany będą te same, nie będziesz tęsknić. A jaka średnia  ci na koniec wyszła?

– Coś ponad pięć i pół

–  Skarbie, wielkie brawa i gratulacje!!! Jesteśmy z ciebie bardzo dumni oboje z dziadkiem. Kochamy Cię ogromnie!!!

– Dziękuję, ja was też kocham.

Jakie biedne są te dzieciaki, pomyślała Inga. Zmęczone, wypompowane do ostatnich granic i wciąż pozostają w stanie niepewności, nikt nie wie, do której szkoły się dostanie, kto ze znajomych też tam będzie. Właściwie zmarnowane są takie wakacje. A co będzie się działo od września kiedy zderzą się dwa roczniki, tego najstarsi górale nie przewidzieli.

Na razie jednak Inga postanowiła zrobić coś dla siebie. Ciągle piszą i mówią o konieczności zadbania o swoją własną osobę, bo tak naprawdę nikt inny tego nie zrobi. Z ostatnim stwierdzeniem gotowa była się zgodzić, więc najpierw zalała sobie kawę potem postanowiła pobuszować w papierach. Tyle starych listów czekało jeszcze na dokładne przeczytanie, kilka książek wołało do niej z szafki przy łóżku. Cóż, muszą się uzbroić w cierpliwość, ona musi – nie, wróć, ona, Inga chce – znaleźć mamy zeszyt z przepisami, ten najstarszy, w którym są babcine przepisy. Tam powinno być zapisane jak się robi pyszne paszteciki z ziemniaczanego ciasta, które kojarzyły się z niedzielnymi obiadami. Mama spytała kiedyś babcię o ten przepis. Ona, Inga, była małą dziewczynką wtedy, ale zapamiętała moment.  Pewnie dlatego, że bardzo lubiła te paszteciki nadziewane mortadelą. Teraz mortadeli nie ma, ale mogą być drobiowe parówki, te lepszej jakości, na które czasem mogła sobie pozwolić. Wiedziała, że mamine zeszyty z przepisami włożyła w tekturowe pudełko oklejone kolorowym papierem, żeby ładnie wyglądało. Nie miała problemu z odnalezieniem, przy okazji  wyjęła też książkę kucharską.    Z przyjemnością i ze wzruszeniem – jak zawsze kiedy brała do ręki przedmioty mające dla niej wartość pamiątek  – przeglądała starą książkę. I jak zawsze według mamy zwyczaju znalazła między kartkami  książki  mnóstwo karteczek z zapiskami, uwagami, poradami, przepisami notowanymi odręcznie, kopertami i kartkami świątecznymi.  Pobieżnie przejrzała koperty i wzrok zatrzymał się na jednej z nich. Widoczne było na niej jedno słowo napisane ołówkiem: Zośka. O rany! Czyżbym wreszcie trafiła na ciąg dalszy historii? Serce przyspieszyło i zaczęło mocniej bić. Tak! Eureka!!! To był list od Zośki! Naprawdę!!! Przysiadła na stołeczku i pełna ciekawości wyjęła zapisaną kartkę. Zaczęła czytać.

Kochana Halu, moja Najlepsza Przyjaciółko!!! 

   Tyle czasu minęło, a ja nie mogłam się wywiązać z obietnicy danej Ci, kiedyśmy się widziały po raz ostatni. Mam nadzieję, że wiesz, iż to nie wyniknęło z mojej winy. Pisałam do Ciebie najpierw normalną pocztą zdziwiona, że nie dostałam od Ciebie żadnej odpowiedzi. Dopiero osoba zaznajomiona z sytuacją wyjaśniła mi od strony praktycznej dlaczego tak się dzieje i co o tym wszystkim sądzić. Teraz już się niczemu nie dziwię i list posyłam przez znajomych taką drogą, którą na pewno dotrze. Nie pytaj jaką, bo ja się i tak na tym wszystkim nie wyznaję, posiadłam zaledwie ogólny ogląd sytuacji. Zresztą nie mam do tego głowy, wolę robić coś mniejszego, co się przyda zwykłym ludziom.

   Nie wiem kiedy uda mi się następny list do Ciebie posłać więc od razu w skrócie Ci opiszę, żeby jak najwięcej informacji zamieścić.

   Wzięliśmy z Rickiem ślub niedługo po moim przyjechaniu do Anglii, zamieszkaliśmy w okolicy Dublina. Nazywam się teraz Sophie O’Connor.

Inga przerwała czytanie całkowicie zaskoczona. Sophie O’Connor! Chyba nie ta Sophie O’Connor! Najlepsza przyjaciółka mamy z dzieciństwa i lat młodości nie  może być aktorką! Przecież to popularne nazwisko, zbieg okoliczności, często się powtarzają imiona i nazwiska… I mama nigdy o tym ani słowem nie wspomniała…Po chwili ciekawość przeważyła i Inga zatopiła się w dalszej lekturze.

Mamy dwóch synków i córeczkę. Jestem bardzo szczęśliwą mężatką i mamą, tylko tęsknię za Polską, za rodziną i za Tobą. Pewnie wiesz, że mój tata wrócił z robót u bauera bardzo chory. Rodzice sprzedali dom i wprowadzili się do domu babci, która zmarła. Niestety, nie pożegnałam się z nią. Mam jednak wrażenie, że babcia jest przy mnie, wie co myślę, co czuję, czasem rozmawiam z nią jakby naprawdę siedziała obok.

   Słyszałam, że i u Ciebie wszystko dobrze. Spełniłaś swoje pragnienie i zostałaś lekarką. Cieszę się bardzo i gratuluję!

   Hala! Ja wiem, że  nie możesz się doczekać kwestii najważniejszej czyli tyczącej się listów Balickiego. Wytrzymałaś tyle czasu w nieświadomości,  a przecież dotyczy to także i Ciebie z tego względu, że zostałaś żoną Lidka.

   Otóż wyobraź sobie, że owe przytrzymane listy pochodziły od syna Hipolita Balickiego, tego leśnika Hieronima, do  ówczesnej panny Herminy Gąski, późniejszej pani Czesławowej Blecharzowej, czyli mamy Lidka, a więc Twojej teściowej i odwrotnie, od niej do niego.  Czy Ty to rozumiesz? Oni się bardzo kochali,  a owocem tej miłości jest Twój tata!!! Jednak  stary Balicki, teraz powiem stary, uparty kozioł i nadęty buc, nie chciał przystać na taki związek. Powiedział, że żadna Gąska jego progu nie przestąpi! Cham jeden! Nawet gdy mu się wnuk urodził czyli Lidek (wybacz, że tak mówię ale inaczej wszystko mi się plącze, bo to skomplikowane jest), nie chciał o nim słyszeć ani go znać. Za wszelką cenę postanowił zniszczyć ten związek. Niestety, udało mu się.

Hieronim chciał tam, czyli na Kresy, pojechać z Herminą i synkiem. Stary tak nakłamał, że się będzie o nich troszczył i przyśle ich zaraz jak się tylko syn urządzi w nowym miejscu, że  mu uwierzył. Herminie zaś powiedział, że jego syn jej nie kocha, zabawił się tylko, bękarta nie potrzebuje, a tam na miejscu ma porządną narzeczoną i wnet się żenić będzie. Czy nie okropny?

   Opłacił pracownika z poczty, żeby zabierał listy tak, żeby żaden do adresata nie trafił i snuł swoją intrygę aż do tragicznego końca. Po takim oświadczeniu niedoszłego teścia Hermina czuła się zdradzona i oszukana, i nie chciała mieć do czynienia z żadnym więcej Balickim. Pan Czesław kochał Herminę od dziecka nieomal, zaakceptował i pokochał Lidka jak własne dziecko, uznał go za syna, dał mu nazwisko, ożenił się z Herminą.  Teraz już wiesz, dlaczego Lidek nie był do niego podobny nad czym kiedyś się zastanawiałyśmy.

   Stary intrygant już wcześniej pisał synowi, że Hermina to ladaco i zaraz po jego wyjeździe pocieszała się w smutku swoim. A potem nawet za mąż poszła. Koniec końców wszystko jest winą tego starego dziada. Hieronim ożenił się tam z młodziutką córką gospodarzy, która się w nim zadurzyła bez pamięci, urodziła mu synka, któremu dali na imię Horacy. Wcale nie wiedziała, że on już jednego syna spłodził, bo jej wcale nie powiedział. 

   Hieronim z ojcem widzieć się nie chciał, do matki też miał żal, że go przed ojcem nie poparła. A stary przejrzał na oczy dopiero wtedy, gdy banderowcy wymordowali całą osadę i Hieronima też. Wszystkich Polaków mordowali jak leci, bez litości, w potworny sposób. Żonie i synkowi cudem udało się ukryć i przeżyć, przekradli się lasami do bezpiecznych miejsc.

   Hala, widzisz co się porobiło? Gdyby stary sknera-intrygant był normalnym człowiekiem, Ty byś się Balicka z domu nazywała. Ale myślę, że nie masz czego żałować. Zobacz ile złego ten stary kozioł zrobił. Przez jego postępowanie zamordowali mu syna, rodzony wnuk chował się bez prawdziwego ojca (ten przysposobiony był dla niego bardzo dobry, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło), drugi wnuk też się chował bez ojca,  a on sam żadnego nie znał. Wreszcie sam umarł z rozpaczy i jego żona też. Tyle istnień ludzkich przez niego doznało krzywdy.

   Z jednej strony to smutna historia ale z drugiej… Jakby pani Hermina wyjechała z małym Lidkiem na Kresy to wszyscy mogliby zginąć,  a Ty nie miałabyś Lidka za męża i takiej ślicznej córeczki jak Ingunia. Skąd wiem? Od kogoś kto Was zna,  ale nie mogę podać od kogo, takie czasy.

Zastanawiasz się teraz pewnie nad tym wszystkim. Prawda, że historia to jest niesłychana, jak ze starego romansu?

   O sobie jeszcze tylko Ci powiem, że gram w teatrze,  a teraz ostatnio proponują mi rolę w filmie!  Jeszcze nie wiem jak zdecyduję. Pamiętasz co  mówiłaś? Że aktorką powinnam zostać i występować na scenie?  Miałaś rację, scena to mój żywioł.

   Hala, odpisz mi tą samą drogą. Jak się nadarzy sposobność wyślę Ci drugie listy.  Muszę kończyć bo mój kurier się pojawił. Ściskam Cię mocno, po siostrzanemu i szczęścia życzę,

                              Twoja przyjaciółka Zośka

Inga siedziała bez ruchu i myślała, myślała, myśli przelatywały przez głowę tam i z powrotem z szybkością błyskawicy. Siedziała i siedziała…

– Kochanie, gdzie ty znowu zniknęłaś? – zawołał Feliks.

Nie reagowała, całą duszą przebywała w innym świecie. Łączyła ze sobą różne drobne fragmenty przeszłości, zupełnie jakby ze znalezionych różnokolorowych koralików rozsypanych wokół z pozrywanych nitek tworzyła nowy, mocny sznur korali z wykorzystaniem wszystkich do tej pory odnalezionych kuleczek…

– Feluś, jakbyś się poczuł gdybyś nagle dowiedział się, że jesteś kimś innym niż myślałeś, że jesteś przez swoje całe życie?

Feliks wdrapał się na strych, usiadł obok Ingi, wziął ją za rękę. Trzymał przez chwilę w swoich dłoniach bawiąc się jej palcami. Inga pomyślała, że dobrze było przezwyciężyć wieczorem zmęczenie i pomalować paznokcie… Podniósł do ust jej dłoń… Jak w starym romansie, pomyślała, jak w czasie gdy Hala pisała pamiętnik…

– Inguś, ja się domyślałem od dawna. Nic nie mówiłem, ponieważ widziałem, że jest to jedyny temat, który odciąga twoje myśli od naszych obecnych problemów. Kiedy pogrążałaś się w lekturze listów od rodziców lub po raz któryś z rzędu nurkowałaś w pamiętnik mamy, odprężałaś się, odpoczywałaś, jakbyś stamtąd czerpała siłę na ciąg dalszy tych naszych zmagań.

– Feluś, ty naprawdę to widziałeś i nie podzieliłeś się ze mną taką tajemnicą? Powinnam się na ciebie obrazić ale… ale ja ci dziękuję za to! Naprawdę jest jak mówisz, takie odprężenie, zanurzenie się w inny świat bardzo mi pomagało. Lecz teraz to jest coś niesamowitego. Kim więc ja jestem?

– Sobą, kochanie, sobą. Cudowną kobietą, która dzieli ze mną dobre i złe chwile. Przepraszam, że ostatnio tych drugich jest tak dużo, że nie mogę ci zapewnić warunków na jakie zasługujesz, że nie mogę ci prezentu…

– Przestaniesz wreszcie? Ile razy mam ci mówić, że to żadna twoja wina! Są sprawy na które nic się nie poradzi. Czy nasi rodzice mieli wpływ na wybuch drugiej wojny? Nie mieli, tak? Na to, co teraz się dzieje my też nie mamy wpływu. To znaczy teoretycznie mamy, ale najwyraźniej za mały, siły przeciwne są w natarciu lecz nie będzie tak zawsze. Wreszcie się obudzą ci co nie chodzą na wybory i zaczną myśleć. Nie wierzę, że całe społeczeństwo jest takie… zresztą to nie społeczeństwo tylko jakaś inna forma… A w ogóle co mnie to w tej chwili obchodzi. Zobacz, przeczytaj. Sophie O’Connor to Zośka, przyjaciółka mojej mamy ze szkoły!

– Coś podobnego – autentycznie zdziwił się Feliks. – Ta… właśnie ta Sophie O’Connor? Naprawdę? Skąd wiesz?

– Przecież ci mówię, stąd – pomachała listem przed nosem męża. – I mama nic nie powiedziała! Mnie, swojej córce!

– Widocznie miała powody. Wiesz jak było, niechętnie widziano jakiekolwiek kontakty z tamtą stroną, może bała się narazić ciebie na kłopoty.

– Może tak być – zastanowiła się. – Poznałam kiedyś na weselu koleżanki chłopaka ze Stanów. Polaka, który wyjechał z rodzicami. To były już lata siedemdziesiąte, więc mógł spokojnie tutaj na wesele przylecieć. Podobał mi się bardzo, nie powiem. Miał napisać, czekałam, czekałam i się nie doczekałam. Potem poznałam ciebie i przestałam czekać…

– No ładnie, czego ja się dowiaduję po tylu latach małżeństwa…

– Nie pleć, przecież mówię, że przestałam czekać. Po roku przyszła pocztą koperta. W środku było zdjęcie, które wtedy mi zrobił, kartka z życzeniami świątecznymi, ale na poprzednie święta. Rozumiesz? Gdyby przyszła o czasie mogłoby się życie potoczyć inaczej…

– W tym przypadku jestem wdzięczny stosownym służbom – uśmiechnął się do żony.

– Słuchaj dalej. Koperta była włożona do woreczka foliowego, zapieczętowanego szczelnie. Wewnątrz, na kopercie znalazłam adnotację, że przesyłka przyszła w stanie uszkodzonym. Akurat!

– Właściwie sama sobie odpowiedziałaś na zadane pytanie: dlaczego? Mama nie chciała, żebyś się męczyła próbując ukrywać, że gwiazda zachodniego kina jest przyjaciółką twojej matki. Mogłabyś nie wytrzymać i wygadać się w najmniej odpowiednim momencie. Sprowadzić by to mogło problemy dla całej rodziny bliższej i dalszej.

– Masz racje. Teraz już z tym nic nie zrobię, ona zmarła kilka lat wcześniej niż mama. Jaka szkoda, teraz mogłyby normalnie się spotkać jak ludzie…

– Szkoda, pewnie, że szkoda lecz już nic na to nie poradzisz.  Chodź, pora coś zjeść, zgłodniałem przez te sensacje.

–  To jeszcze nie wszystko… ale dobrze, reszta potem.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Pierwszy prawdziwy mróz w Dniu Kota🐈‍⬛

Franek obudził mnie bardzo wcześnie, wstałam więc wcześniej niż zazwyczaj. Nie było jeszcze piątej. Wypuściłam go czując przeraźliwie zimny podmuch powietrza. Spojrzałam w telefon, pokazał -13 stopni z odczuwalną temperaturą -18!!!  Franuś szybciutko wrócił, podjadł, poszedł tam, gdzie najcieplej, zwinął się na sofce, na miłej podusi i usnął. Dałam Sziluni tabletkę, ubrałam się jak na biegun i wyszłyśmy z domu. Brrr… nie lubię zimna. Zimno i ślisko było, ale  jestem mądra (!) chodzę z kijkiem przy takiej pogodzie. Owszem, pięknie – dla tych co zimę lubią – skrzypiący śnieg pod butami, iskrzący się w świetle latarni (jeszcze przecież ciemno). Nie wychodziłyśmy na ulicę, wydało mi się zbyt daleko przy takim zimnie. Szybko do tylnej furtki tam i z powrotem, a i tak łapki Sziluni zmarzły. Ja rozgrzalam się gorąca kawą, założyłam słuchawki, przykryłam się kocykiem i spędziłam kilka miłych chwil na fotelu.

Usłyszawszy wystającą babcię D. porzuciłam kocyk, rozstając się z nim z przykrością i zaczął się dzień.

Calineczka spała u nas przez dwie nocki 😀♥️ a ja obudzona Frankowym drapaniem w drzwi szukałam po omacku dziecka w łóżku zanim oprzytomniałam😀 Chciała upiec ciasto. Najprościej było wykorzystać francuskie, które zawsze mam w lodówce. Oczywiście miało być z czekoladą. No dobrze, niech i tak będzie i… Calineczka sama przygotowała smakołyk! Sama radełkiem pocięła ciasto, ułożyła połamane przez siebie kostki czekolady. Gorzką miałam więc nieco cukru dała na wierzch. Sama zawinęła po swojemu, a ja tylko włożyłam do piekarnika.

… przy pracy 👍 …

… wygląd już ozdobionych – przez samą Calineczkę wg własnego pomysłu – naprawdę mnie zaskoczył 😀 …

Kostki czekolady niewykorzystane zjadła od razu. W dalszym ciągu czekolada i makaron na pierwszym planie u nas. Jeszcze wcisnęła serek waniliowy, lody oraz chrupkie pieczywo, które sama sobie wybrała w Biedronce kiedy poszłyśmy razem po zakupy…. Cóż, przez dwa dni z głodu nie padnie, nadrobi w domu, bo będzie musiała 😀 U nas ma odpoczywać i mieć miłe wspomnienia 😃

https://youtu.be/8CBGQvgJ9ps

Tak to ze Szkrabusią wesoło bywa.

Wszystkim KOTOM oraz ich OPIEKUNOM życzę pełnej miski jadła i duuużo MIŁOŚCI ZAWSZE 💗💗💗

Dobrego tygodnia!!!

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 14 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 53

W piątek była burza z samego rana. Inga zdążyła wrócić z psiakami do domu  zanim się rozpętała nawałnica z wichurą ogromną i strugami deszczu tak potężnymi, że uliczką płynęła rzeka. Wieczorem  obejrzała ostatni w sezonie, finałowy odcinek Tańca z Gwiazdami, uwielbiała patrzeć na pięknie ubrane, tańczące pary. Podziwiała ogromną metamorfozę jaką przechodzą osoby biorące udział w programie, jak odnajdują w sobie nieznane dotąd pokłady wytrwałości, współzawodnictwa, wreszcie miłości do tańca.

W sobotę zrobiło się ciepło, wyszło słońce i przypiekało, duszno znów było jak przed burzą lecz ona, ta burza,  poszła bokiem groźnie mrucząc gdzieś z daleka.  Nie dało się wejść na łąkę ani przejść do lasku, tak było mokro. Miejscami woda po prostu stała tworząc mini jeziorka. Inga westchnęła przypominając  sobie, że sąsiadom, tym z boku, przeszkadzają tuje. Podobno zasłaniały za dużo słońca, podobno robiła się studnia w ogródku, podobno coś tam i coś jeszcze… Siedząc przy otwartych drzwiach tarasowych słyszała ciągłe utyskiwania sąsiada oraz rozmowy z jego sąsiadem z drugiej strony, podczas których skarżył się, że kilka razy mówił o tych tujach  i nic. Wreszcie Inga miała dość. Doszło do tego, że przestała normalnie wychodzić do ogródka, przemykała się za zasłoną z iglaków sprawdzając najpierw czy sąsiada nie widać. Z tarasu w ogóle przestała korzystać. Jedynie teściowa nie miała żadnych problemów, jeśli oczywiście była w nastroju, żeby posiedzieć na powietrzu. Akurat w tym sezonie sporo czasu spędzała na zewnątrz, nie tak jak w zeszłym roku.

Inga mówiła mężowi o uwagach i prośbach sąsiadów. Ostatnio nawet żona sąsiada na nią napadła w tej kwestii i Inga naprawdę miała powyżej uszu tej całej sytuacji. Długo czekała na reakcję męża. Wreszcie postanowił zadziałać i obciąć czubki iglaków. Ostatecznie zmobilizowała go groźba żony, że zwróci się do zięcia o pomoc.

Feliks nie lubił niczego z tak zwanych męskich robót. Ciężko było mu zabrać się za cokolwiek. Dopóki mieszkali w bloku nie było to tak bardzo uciążliwe. W razie awarii  dzwoniło się po fachowca do spółdzielni, przychodził i naprawiał. Najczęściej za gotówkę, nie w ramach usług świadczonych lokatorom przez spółdzielnię, ale rezultat był.

Tutaj gospodarz musiał się sam osobiście wszystkim zajmować. I to był ciągły punkt zapalny. Inga wielokrotnie o mało nie eksplodowała.  Ileż razy można faceta prosić o jedną rzecz? O skoszenie trawy na przykład. Sama zrobiłaby to szybko i w dowolnej chwili, lecz nie pozwalał jej, bo „co ludzie powiedzą”. I tak było ze wszystkim. Znosiła takie różne humory  i „niehumory” tylko dlatego, że kochała Feliksa ponad miarę. Od czasu zawału ta miłość stałą się niemal matczyna. Zdawała sobie sprawę, że z troski o męża przestała go właściwie traktować jak partnera. Troszczyła się, bała się o niego, próbowała odsunąć od niego wszelkie możliwe przyczyny stresu, rzeczywiste i wyimaginowane. I pewnego dnia osłupiała, kiedy wyrzucił z siebie, że czuje się zaniedbany jako mąż…

Wyszła z domu niby po proszek do pieczenia, żeby się nie rozpłakać. Po drodze zgarnęła ją Sabina widząc niewyraźną minę przyjaciółki.  Kasia już wcześniej wpadła do Sabinki na kawę. Inga dała się porwać, była zbyt przybita, żeby protestować, potrzebowała wysłuchania przez życzliwą duszyczkę i odrobiny zrozumienia.    –                                               – Coś taka zmarnowana, wyglądasz jakby cię przez wyżymaczkę ktoś przepuścił. Siadaj – powiedziała Kasia do Ingi podsuwając jej krzesło

– Mówiąc szczerze nie mam siły na nic – odpowiedziała stojąc w dalszym ciągu.

– Nawet żeby usiąść? Siadaj – powtórzyła Kasia.

Inga usiadła z ciężkim westchnieniem.

– Mów – rozkazała Kasia.

– Co tu mówić, ręce opadają.

– No dobrze, ale tym razem w związku z czym?

– Nie z czym tylko z kim.

– Domyślam się, że z teściową – zgadywała gospodyni.

– O niej to już nawet nie myślę, przywykłam – znowu westchnęła Inga.

– No to już nic nie rozumiem. Psy cię chyba do takiego stanu nie doprowadziły.

– Psy nie. A nie wiecie z kim jeszcze mieszkam pod jednym dachem? – spojrzała żałośnie.

– Jak to z kim? Z Feliksem – rozległ się zgodny dwugłos.

– No właśnie.

– Nie powiesz mi, że to ze względu na męża masz taką minę, że to on cię wykończył, bo nie uwierzę. Drugiej takiej pary jak wy można ze świecą szukać – powiedziała Kasia.

– Ze świecą czy nie, mam dość.

– Powiesz wreszcie czego?

–  Powiem, muszę to z siebie wyrzucić, bo oszaleję. Wyobraźcie sobie, że mój mąż czuje się niedowartościowany!

– W jakim sensie?

– W każdym już chyba, choć próbuję mu tłumaczyć, że nie ma w tym ani źdźbła jego winy, winne są skurwysyny, które ukradły emerytury.

– Wiadomo przecież. I to wszystko? – Sabinka patrzyła ze współczuciem.

– Gdzie tam! Teraz czuje się niedowartościowany jako facet i to moja wina, bo mu za mało dostarczam wrażeń! A ja się staram nie usypiać, czekam na niego, aż wreszcie padam. To jak mam się nim zajmować? Czasem się ocknę, kiedy on strasznie późno przychodzi po oglądaniu filmów i staram się jakoś te jego potrzeby zaspokoić. Potem śpię dalej. Zanim pójdę na górę pytam czy idzie do sypialni. Nie idzie, będzie oglądał. No to co ja mam zrobić? Przedtem włączałam sobie telewizor i jeszcze czekałam. Teraz już telewizor nie działa, naprawić nie ma za co, usypiam zanim do łóżka dojdę.  Wstaję wcześniej, Felek śpi dłużej, potem ja padam, on siedzi. Mijamy się. Ja przedtem ryczałam w poduszkę, że sama muszę usypiać, teraz już nie ryczę, usypiam ze zmęczenia.

– Oj, biedna ty – powiedziała Kasia. – Mieliśmy z Mikołajem podobny problem dopóki teściowa żyła. Teraz wstajemy razem, do sypialni idziemy razem i staramy się wspólnie spędzać jak najwięcej czasu. W końcu życie jest takie krótkie, że szkoda każdej chwili.

– Zdaję sobie z tego sprawę i jeszcze bardziej cierpię. W końcu nikt nie staje się młodszy i zdrowszy. Stawy mnie bolą, mam zwyrodnienia, zawroty głowy, astmę, kłopot z pęcherzem i takie inne pierdoły. Ale to wszystko nic. Wciąż mam w głowie strach przed utratą domu, perspektywę eksmisji, wyrzucenia na bruk. Wszystko przez  brak pieniędzy na spłatę kredytu i założenie sprawy bankowi. Feliks chyba myśli, że ja sobie nie zdaję sprawy z powagi sytuacji. I jak mam mieć chęci na jakieś sekscesy wieczorem, kiedy jestem wykończona? W ciągu dnia jak najbardziej, często myślę jak to było dobrze być tak blisko, naprawdę blisko z ukochanym … ale, co zrobisz jak jest teściowa? Co chwilę pyta: nie ma Felka? Bo telefon, bo telewizor, bo to, bo tamto… A z kolei bez niej życia nie ma, bo jej emerytura jest w tej chwili największa. Dom wariatów po prostu.

– Współczuć tylko ci mogę, nalewki ci mogę nalać – ze współczuciem zaproponowała Sabinka.

– Już mi się nawet nalewki odechciało. Felek poczytał w internecie jakie to następstwa są dla faceta gdy nie uprawia długo seksu, siedzi ze skwaśniałą miną i przeżywa. A ja się staram jak mogę dbać o jego męskie zdrowie, lecz to mu jakoś umyka. Więc  pytam: kiedy on ten seks chce uprawiać? Po północy? A moje „chcenia” się nie liczą? Bo ja w dzień. I co z tym zrobić?

– Widzę tu dwa problemy…

– Ja też. Podstawowy to brak kasy na załatwienie najważniejszych spraw, a drugi to teściowa. Ale, widzisz, pierwszy wpływa na drugi. I tak to się wszystko pogmatwało, że żyć się nie chce.

– No, tak nie gadaj Inga! Chcesz nawrotu depresji? – Sabina podniosła głos.

– Nie chcę, wystarczy, że oni  oboje są jak chmury burzowe, nawet gadać tak samo zaczynają.  Na pytanie „co ci jest?” odpowiedź pada „nic”. Albo wciąż słyszę „nie chce mi się” . A mnie się ma chcieć, do jasnej cholery?! Wciąż ma mi się wszystko chcieć? Robię zakupy szczypiąc się z każdym groszem, żeby ich wyżywić i żeby smacznie było chociaż w miarę. Dumna jestem  z tego, cieszę się, jak coś mi wyjdzie, uda się nowy przepis, oszczędzę… Ale jak słyszę „nie chce mi się” to mam ochotę walnąć wszystkim o podłogę i wyjść. Dobrze, że mogę wyjść z psami, to się mam czas uspokoić.

– Psy ratują w takich chwilach, wiem coś o tym – skinęła głową Kasia.

– Kaśka, a ja go tak kocham, tego starego barana, że nie masz pojęcia…

– Oj mam, mam – uśmiechnęła się Kasia.

– Tak bym chciała mu nieba przychylić, sprawić, żeby był szczęśliwy, zadowolony, uśmiechnięty i co mam zrobić? W totka przestałam grać, szkoda mi czterech złotych. Nie wiem jak zarobić, gdybym lepiej się czuła poszłabym do Biedronki pracować. Ale tam trzeba dźwigać, schylać się, a już nie dam rady. I ślepa jestem, na kasie numerków, cyferek nie zobaczę. Na bank nie potrafię napaść…

– A jakbyście pożyczyli od dzieci na założenie sprawy w sądzie?

– Myślałam, ale Felek nie chce o tym słyszeć, prawie w szał wpada na samą myśl. Nie chcę go bardziej denerwować, więc już nic nie mówię.

– Trudna sytuacja, nie ma co ukrywać. Najgorsze, że nie możecie się odnaleźć czasowo…

– Tak, zupełnie nie wiem co z tym fantem zrobić. Nie pomaga mi picie kawy wieczorem, ani mocnej herbaty, oczy na zapałkach nawet gdybym miała to i tak nic nie da. W stanie sztucznego utrzymywania ciała w pionie nie da się wykrzesać ochoty kompletnie na nic. I znowu moja wina…  Widzisz, żyły można sobie wypruć, a ten dla kogo to robisz i tak jest niezadowolony – powtórzyła z żalem.

– Aż tak?

– Właśnie dokładnie tak jak ci powiedziałam, on ma inne potrzeby intymne…

– A zainteresował się twoimi?

– Tak, ale nie rozumie przecież, że jestem wykończona, zmordowana i marzę tylko  o spaniu. Jeszcze dobrze się nie położę, a już śpię. Mogę na siedząco, na stojąco…  Chwilami nie mam siły ruszyć ręką ani nogą.

– Inga, może naprawdę przesadzasz?

– Z czym?

– Może wzięłaś na siebie zbyt dużo obowiązków i powinnaś odpuścić choć trochę?

– Nie mogę przecież inaczej. Ktoś w domu musi być normalny, przynajmniej w miarę. Teściowa nic nie zrobi w domu, do czego się dotknie to zniszczy, popsuje, nabrudzi, zaleje, poplami. Nie mam siły, żeby bezustannie za nią chodzić i sprzątać, już wolę sama zrobić szybciej, zanim ona znowu coś narozrabia. Dlatego jestem wciąż czujna, nie potrafię się już wyłączyć, żeby zwyczajnie odbudować siły, odpocząć, jak to teraz mówią: zresetować.

– Czyli ja mam rację.

– I co z tego, że masz, jeśli nie ma na to rady? Nie ma wyjścia z sytuacji, rozumiesz?

– Rozumiem – ostrożnie zaczęła Sabina. – Ale wiesz, nie ma sytuacji bez wyjścia, tylko my go w danej chwili nie widzimy, porozmawiaj o tym ze mną.

– Przecież rozmawiam… – zawahała się Inga. – I dziękuję ci, gdybym cię  nie spotkała to chyba pękłabym na tysiąc kawałków, albo usiadłabym w lasku i zapłakałabym się na śmierć.

– Hola, hola, nie tak prędko moja droga! Myślisz, że ktoś byłby w stanie poza tobą ogarnąć ten cały galimatias?

– Widzisz, przyznałaś mi rację. Nie biorę na siebie za dużo, biorę tyle ile trzeba, żeby właśnie to wszystko jakoś ogarnąć.

– Wygrałaś – ze smutkiem przyznała Sabina. – Ale to nie znaczy, że nie uda nam się czegoś wymyślić. Ale, ale, przecież tuje masz obcięte.

– Tak, nareszcie uciął te tuje, czubki, wierzchołki znaczy. Przerzuciliśmy do przedogródka i leżały tydzień.

– Wiem, widziałam przecież.

– Przerzucając połamał mi płotek, który zrobiłam przy śmietniku, bo chciałam go trochę osłonić, żeby sąsiedzi mieli ładniejszy widok z okna, nie prosto na mój śmietnik. Zniszczył skrzynkę, pozrywał winobluszcz, który obrasta drewutnię.

– Dużo tego było, fakt. Nawet się zastanawiałam jak wyjedzie autem z garażu.

– Gdybym się za to nie wzięła leżałoby do sądnego dnia. Takich ogromnych chojaków nie zabraliby we środę, kiedy przyjeżdżają po zielone odpady. Byłoby, że to za duże gabaryty i jeszcze kazaliby płacić.

– To możliwe – Sabina skinęła głową na znak potwierdzenia.

– Więc wzięłam sekator, obcięłam gałęzie zostawiając same grube pieńki. Największe z gałęzi związałam, wyszły cztery wiązki, resztę upchałam w worki. Wiesz ile wyszło? Osiem wielkich worów! Do tego sekator się zacina więc każdy ruch jest podwójny.

– No to się narobiłaś. Nie pomógł ci?

– Przecież siedział przy komputerze. Poza tym nie chcę, żeby się schylał, jeszcze wylewu dostanie

– Ty chyba przesadzasz, po raz kolejny ci to mówię.

– Tak, powtarzasz się, Sabinko i może trochę masz racji. Tak bardzo się o niego boję, że wolę sama zrobić. Poza tym, przyznam ci się, że wolę większość rzeczy zrobić sama, bo zanim wytłumaczę co i jak to już dawno skończę. I zdaje mi się, że nikt nie zrobi tak dobrze jak ja.

– To jest odchylenie od normy – stwierdziła sąsiadka . – Moim zdaniem to choroba i nazywa się perfekcjonizm.

– Ale w niezbyt rozwiniętym stadium – lekko uśmiechnęła się Inga.

– Powiedz mi, tak chwila po chwili, jak wyglądał twój wczorajszy dzień – zaproponowała Sabina.

– OK. Wstałam po piątej i wyszłam z psami. Wróciłam, wypiłam kawę, usmażyłam kotlety grzybowe. Masę zrobiłam poprzedniego dnia. Potem śniadanie…

– Ty przygotowałaś?

– Nie, Felek. Poprzedniego dnia zrobiłam pastę z białego sera ze szczypiorkiem i siedziała w lodówce. Ostatnio smakuje mi biały ser z pomidorem i ziołami prowansalskimi.

– Też lubię, Anatol woli z oregano. No… ale podczas przygotowania śniadania polegającego na wyjęciu z lodówki naprawdę można się zmęczyć –  z lekką ironią zauważyła Sabina.

– Oj przestań. Nakrył do stołu, ja w tym czasie kończyłam smażyć kotlety.

– No dobra, co dalej? Co robiłaś?

– Wstawiłam jedno pranie, potem drugie z psimi ręcznikami. Trzeci raz pralka ruszyła z preparatem do czyszczenia pralek.

– Dalej – bez litości  domagała się Sabina wyjaśnień.

– Ugotowałam obiad, podałam. Wyszłam z psami tylko na łąkę bo blisko, przecież upał niemiłosierny.  Potem do wieczora walczyłam z gałęziami.

– I?

– I miałam nadzieję, że wieczorem Felek pójdzie z psami, bo taka umęczona już byłam… Ale on miał mecz… Telewizor w sypialni nie działa i nie można oglądać równocześnie w tym samym czasie innych programów. Chciałam serial, ale trudno, wola boska i skrzypce… Poszłam, uspokoiłam się, a po powrocie zrozumiałam, że najważniejsze jest jego zdrowie, nie głupi film, Zresztą i tak serialu nie było, mecz grała polska reprezentacja i wygrała! Coś nadzwyczajnego, naprawdę byłam zdziwiona.

– Wiesz co? Ja się nie dziwię, że zasypiasz na stojąco. Uważam, że musisz coś zmienić, bo inaczej się zwyczajnie wykorkujesz przed czasem..

– Musiałabym najpierw zmienić swoją psychikę.

– I to jest absolutnie najwłaściwsza odpowiedź – ucieszyła się Sabina. – Sama do niej doszłaś, rozumiesz? Od czegoś trzeba zacząć.

– Kochana jesteś, Sabinko, wiesz o tym? – Inga podniosła się i cmoknęła przyjaciółkę w policzek. – Dziękuję ci za wysłuchanie, za pomoc, za wszystko… Niech ci bozia w dzieciach wynagrodzi – uśmiechnęła się przez łzy, które pojawiły się w oczach.

– W żadnych dzieciach – uśmiechnęła się Sabina. – Nowe dzieci już mi nie grożą. Niechby jakieś wnuczątko, to byłabym najszczęśliwsza na świecie…

A w drzwiach domu powitał ją Feliks.

– Inguś, gdzie tak długo byłaś? Niepokoiłem się o ciebie. Komórki nie wzięłaś…

– Ładuje się.

– Kochanie…

– Teraz ja coś powiem. Nie przerywaj mi, dobrze? Przykro mi, że czujesz się zaniedbywany,  choć myślałam, ze czujesz się zaspakajany w wystarczającym stopniu … – przerwała dla zaczerpnięcia tchu i znowu poczuła się winna, jak zwykle, już chciała przepraszać, lecz… nie, nie tym razem. – Ile razy pytam wieczorem czy idziesz na górę? I ile razy słyszę jak ze zniecierpliwieniem odpowiadasz, że chcesz coś obejrzeć? Odchodzę ze smutkiem,  ze świadomością, że znów wieczór będę spędzać samotnie, bo nawet telewizora nie da się włączyć. Zresztą, jestem tak zmęczona, że i tak usnę. W ciągu dnia, kiedy jestem przytomna, na nic sobie nie możemy pozwolić, bo twoja mama…

– Kochanie, chciałem cię przeprosić. Naprawdę bardzo cię przepraszam. Zachowałem się jak ostatni cham. Nie potrafię myśleć logicznie o niczym niż tylko o finansach i o wynikach badań…

– Już dobrze, już dobrze – objęła go w pasie i przytuliła się i zamknęła oczy.

– Przepraszam i… – wtulił twarz we włosy Ingi – bardzo cię kocham.

– Ja ciebie też – powiedziała bardzo cicho, lecz usłyszał i przytulił ją jeszcze mocniej. – Wiesz, kiedy ciebie przy mnie nie ma, czy to wieczorem, czy w nocy kiedy się obudzę to wtedy  wychodzą na świat demony. Z każdego kąta wyłażą bo myślą, że śpię. A ja nie śpię, widzę je wyraźnie…

– Kochanie, przepraszam…

c.d.n.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

11 lutego 2025 🌨❄🌕

Półmetek ferii zimowych. Calineczka wróciła z tatą po tygodniu spędzonym nad morzem. Chodziło o to, żeby złapała trochę powietrza i nabrała odporności, wciąż ją katar męczy. Przysłali mi zdjęcia, na których widać, że dziecko zadowolone i nie nudziło się nic a nic 😃

Widok morza uspokaja z pewnością, puste plaże – gdybym ja się tam znalazła – ukoiłyby mą skołataną duszę 🙂 Ponieważ jednak ani Duży ani Calineczka skołatanej duszy nie mają, korzystali z uroków życia i podziwiali statki w oddali 🙂

Najpiękniejsze na świecie są zwierzaczki i kwiatki, ponieważ kwiatki o tej porze roku trudno znaleźć, zwierzaczki się prezentowały oraz nasze piękne, polskie morze.

🍀🍀🍀🍀🍀

Z ciekawostek kulinarnych tylko powiem, że zrobiłam eksperyment, udany zresztą. Ciasto francuskie rozłożyłam, posypałam cynamonem, posmarowałam marmoladą, rozłożyłam pokrojone jabłka, zwinęłam w roladę, pokroiłam na kawałki i upiekłam. Po ostygnięciu posmarowałam lukrem z Biedronki kupionym przed świętami. Takim z torebki, że tylko gorącej wody trzeba było dodać dwie łyżki i rozmieszać. Fajny deser wyszedł, ale nie zrobiłam zdjęcia, nie pomyślałam.

Na obiad zużyłam duże muszle makaronowe, które nadziałam farszem z pieczarek i pora usmażonych na patelni, surowej cebulki w kostkę i tuńczyka z puszki. Do tego zrobiłam sos grzybowy. Zapiekłam w piekarniku i było smaczne.

Już po dniu, nie zdążam zrobić tego co planuję, babci D. z oka spuścić nie można… Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 💗 życząc udanego tygodnia 🍀

Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 12 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 52

Inga zaciekawiona szukała czy przypadkiem nie ma jeszcze jakiejś kartki wyjaśniającej zagadkę. Przeglądała już przeczytane. Wyraźnie widać, że pisano je po długiej przerwie. Atrament inny, papier też, nawet pismo Hali Baberkówny  dojrzalsze, jakby szybciej pisała i nie zwracała uwagi na niepotrzebną kaligrafię.

Daty były zamazane jakby celowo, nie do odczytania, tak jak i we wcześniejszych zapiskach, pewnie ze względów bezpieczeństwa mama usunęła wszelkie dokładniejsze dane. W niektórych miejscach pamiętnika wyraźne były ślady po wyrwanych kartkach. Uważnie, strona po stronie przeglądała zeszyt rachunkowy. Cierpliwość przyniosła rezultat i oto ukazały się kartki złożone i wsunięte między dwa stare rachunki, na kanapę i fotele kupione „na Przeskoku” – jak się dawniej mówiło o pawilonie meblowym funkcjonującym w zamierzchłej przeszłości, gdy Inga była młodą dziewczyną, na uliczce o  nazwie Przeskok w centrum Warszawy. Z niecierpliwością rozłożyła kartki i zaczęła czytać. 

   Zośka odnalazła się dopiero po wojnie. I to sporo. Jej mama nic o niej nie wiedziała poza tym, że żyje. To i tak dużo, niektórzy dotąd nie znają losów swoich rodzin.  Nie mogłyśmy się nacieszyć tym spotkaniem.

   Czekała na mnie za krzakiem, jak dawniej. Zakukała po naszemu,  a ja uwierzyć nie mogłam własnym oczom, kiedy ją zobaczyłam. Zrobiła się z niej modna, miastowa dziewczyna. Sukienkę miała ładną, płaszczyk, włosy modnie ułożone. No, zupełnie inna osoba. Dopiero jak zaczęła opowiadać, wróciła prawdziwa Zośka, moja najlepsza przyjaciółka.

   Poszłyśmy do mojego pokoju i dopiero się zaczęło opowiadanie! I to z obu stron, obie gadałyśmy jak najęte, ja też miałam trochę nowin jej  do przekazania. Ale najpierw byłam ciekawa gdzież to się ona podziewała taki szmat czasu zniknąwszy niespodziewanie. Teraz już mogła mi o tym powiedzieć. Otóż pomagała w przeprowadzeniu przez las do punktu umówionego dwóch angielskich lotników, którym udało się zbiec z obozu. Tak się ułożyło, że folksdojcz ją rozpoznał kiedy poszła do wsi po prowiant,  musiała więc  z tymi oficerami uciekać, nie mogła się wrócić do domu. Jeden z nich, ten młodszy, bardzo jej się spodobał. Umiał trochę po polsku, ona trochę uczyła się po angielsku i jakoś się dogadywali. Ma na imię Rick. Nigdy nie widziałam Zośki w takim stanie egzaltacji! Ilekroć o nim mówiła to jej oczy błyszczały jak u wilka nie przymierzając, kiedy zdobyczy dopada. Od razu jej o tym powiedziałam, a ona mi  na to, że mnie błyszczą tak samo, kiedy o Lidku mówię. Musiałyśmy przed sobą się przyznać, że obieśmy zakochane! Tylko, że ja mam Lidka pod ręką i widujemy się. Teraz wprawdzie rzadziej, bo ma praktyki na Mazurach, ale to nie jest za granicą.

   Żal mi Zośki. Co ona teraz zrobi? Spytałam, a ona na to odpowiedziała, że wyjedzie do Anglii. Tylko, żebym ja przypadkiem się nie wygadała przed nikim, bo od tego byłaby na pewno tragedia, a ją wtedy  zamkną w więzieniu. Tego bym w żadnym razie nie chciała, więc buzia na kłódkę i tylko mojemu dzienniczkowi powierzam tę tajemnicę, bo on dobrze ukrytym jest i nikomu nie zdradzi. A przecież muszę się z kimś podzielić tak niesłychanymi wiadomościami!

  Żałuję ogromnie, że Zośka wyjedzie. Dawno się umawiałyśmy, że jedna drugiej będzie drużką, zależy która pierwsza stanie przed ołtarzem. My z Lidkiem już daliśmy na zapowiedzi. Zośka się z tego ucieszyła, wyściskałyśmy się na zapas. Ona pewnie za swojego Ricka wyjdzie. I co,  obie więcej  nie będziemy się widzieć? Oj, przykro nam się zrobiło. Jednak bycie dorosłą wcale  nie jest takie klawe jak się kiedyś wydawało.

   Popłakałyśmy sobie, a potem przeszłyśmy do spraw bieżących. Zdałam jej relację z pogrzebu pani Hieronimowej Balickiej, która zmarła niedługo po mężu. Ludzie mówili, że jej serce pękło, bo nie mogła się pogodzić z okrutną śmiercią swego zabitego syna, tego leśnika. Okropnie smutne to było ponieważ niedługo potem przyjechała kobieta z małym dzieckiem, która stwierdziła, że jest  żoną Hieronima, znaczy teraz wdową, bo go przecież banda UPA zamordowała, tego syna Balickich, a chłopiec jest ich synkiem.  Gdyby pani Balicka nie zmarła tak szybko, to na pewno byłaby rada takiej wiadomości. Miałaby po co i dla kogo żyć, cieszyłaby się wnukiem. Niesprawiedliwe, że się nie doczekała. A ta kobieta niedługo wyjechała i nie wróciła. Później jakiś adwokat w jej imieniu prowadził sprawę spadkową i zarządził majątkiem.

   Z tego wszystkiego nie zdążyłyśmy porozmawiać o tych listach tajemniczych. co to je z domu Balickich podczas sprzątania zabrała. Miała mi o nich mówić, ale wtedy zniknęła. Zresztą były inne, ważniejsze sprawy, tyle się wokół działo… wojna się kończyła… to nie myślałam o czymś, co mnie bezpośrednio nie dotyczyło. Teraz też nie zdążyła! Spojrzawszy na godzinę zerwała się jak oparzona, że już jest spóźniona i, że mi napisze wszystko w liście.  Uściskałyśmy się, pożegnałyśmy się ze łzami i pognała ta moja najlepsza przyjaciółka. Czy my się jeszcze kiedy zobaczymy?                                      

 Inga odłożyła kartki zapisane ładnym matczynym pismem. Z trudem wróciła do rzeczywistości  Zośka, Zośka… usiłowała sobie przypomnieć czy mama kiedykolwiek mówiła o jakiejś Zośce… Nic jej nie przychodziło do głowy. O różnych znajomych z młodości mówiła, ale o Zośce nie. Dlaczego, skoro były najlepszymi przyjaciółkami? Czy coś się zdarzyło potem między nimi? Może zaszło jakieś nieporozumienie? Ciekawe czy Zośka napisała do mamy obiecany list, czy wyjaśniła sprawę tamtych tajemniczych listów?

Teraz już mało kto listy pisze… Najwyżej sms-y albo maile. One nie kryją w sobie żadnej tajemnicy, nie staną się przyczyną zadumy, powodem wspomnień, przepadną gdzieś w przestrzeni nie pozostawiając śladu po ludziach, którzy je pisali, po ich myślach, uczuciach… Inga westchnęła, otarła łzę tęsknoty za mamą… Kilka pakiecików listowych pozostało jeszcze nieprzejrzanych. Wszak przez całe życie rodziców listy pisane były przy każdej okazji, mama korespondowała z koleżankami z innych miast, także z kilkoma, które wyjechały na wieś, bo i taka moda w pewnym czasie nastała. Część znajomych wróciła, część została i odnalazła się w nowych warunkach. Może jeszcze uda się trafić na ślad tajemnicy sprzed lat?

Inga pomyślała, że spróbuje zainteresować męża tematem, choć na specjalny sukces w tej dziedzinie nie liczyła. Zbyt pochłonięty był próbą poprawy sytuacji finansowej. Inga zaczynała mieć nadzieję, że wreszcie komornik się wykaże. Podobno miał mieć wszystkie papiery aby wystawić na licytację nieruchomość Budowlańczyka. Nie myślała o całym długu, pragnęła takiej sumy, jakiej żądały kancelarie adwokackie za poprowadzenie sprawy przeciwko bankowi.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

31 stycznia 2025

Styczeń mija, a przecież dopiero mieliśmy noworoczny koncert z Wiednia. Nawet nie podzieliłam się wrażeniami choć to już miesiąc temu. Może dlatego, że tym razem zachwycona nie byłam. Nie chodzi o muzykę i przepiękną salę z dekoracjami, lecz balet mi się nie podobał, ani stroje, które skojarzyły mi się z piżamami, ani widoczne braki tynku, wręcz odrapane ściany w tle. Do  tego lokomotywa na dworcu, stroje dopasowane do miejsca (jak z metalu) – całkiem nie moja bajka. Z rozrzewnieniem wspominałam przepiękne widoki na zamki, na Dunaj, na konie, balet w pięknym parku i uroczych strojach – jakie bywały pokazywane wcześniej. Nie oznacza to oczywiście, że i rok ma mi się nie podobać 😀 Może właśnie na przekór będzie udany. Weszłam w niego (znaczy rok 2025, rok  dziewiątkowy) ze spełnionymi marzeniami w roku poprzednim 🙂👍 – to długi pobyt w Szczawnicy (choć z babcią D. trudno było), brama przed domem, dzięki której wreszcie nie wydaje mi się, że mieszkam na ulicy. Trzecią sprawą wywołującą moją wielką radość była wymiana starych, naprawdę starych mebli. Od razu zrobiło się luźniej, jaśniej, weselej. Niby nic wielkiego a radość ogromna. Aha, jeszcze sofka do spania gdyby Wera chciała spędzić u nas trochę czasu, do tej pory sypiała na składanym łóżku odkąd wyrosła z wieku, kiedy mieściła się w łóżku razem z nami. Na początku, dopóki jeszcze nie kupiliśmy łóżka, spała z nami na podłodze na wielkim nadmuchiwanym materacu. Miała radochę nie z tej ziemi 🙂 A stół kupiłam jako przewijak gdy się Duży urodził i do teraz mi służył za biurko, bo wciąż w nowym Domku nie było okazji do zmian, choć mieszkamy od … rany koguta!!! … od 10-go roku!!! Niemożliwe, że ten czas tak galopuje. Ale przecież Szilunia jest z nami od dziesięciu lat… tak to wygląda 💗

… nasza kochana Szileczka …

Rano wychodzimy po ciemku, ale bardzo lubię patrzeć jak noc odchodzi, nastaje brzask. Ludzi na ulicy dużo, aut też, nowa budowa się rozpoczęła przy torach. Nazwa szumna „Miasteczko Julianów” na płocie wisi, ale jakie to miasteczko 😃 Kilka bloków na krzyż, więcej się nie zmieści. Chyba, że po drugiej stronie nowej ulicy też będzie ta sama nazwa. W każdym razie po ciemku już pracują, koparkę widać wyraźnie.

… koparka jak potwór z wyciągniętą szyją …

Jutro luty i weekend się zaczyna, życzę pięknego, dobrego czasu 🙂💗 Franek przyłącza się do życzeń 🙂😺💗

https://youtu.be/0kjqmDAEsRQ

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 15 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 51

Teściowa usnęła w ogródku na polowym łóżku, które specjalnie dla niej rozkładali w cieniu. Feliks siedział przy komputerze, jak zwykle zresztą, miał jednak lepszy humor niż wczoraj. Przyspieszona operacja zaćmy udała się, wizyta kontrolna była już na szczęście wspomnieniem. Niemiłym, co prawda, ale znalazła się w czasie przeszłym dokonanym. Inga obawiała się nie samego rezultatu, tym razem nie było komplikacji jak po pierwszym zabiegu na lewym oku. Obawiała się jazdy męża w upale, temperatura przekraczała 33 stopnie a Feliks bardzo źle znosił upały. Najchętniej pojechałaby razem z nim. Nie mogła jednak zostawić teściowej samej na kilka godzin, tym bardziej z psami, a brać je ze sobą w taki upał  było niemożliwością. Gdyby nie samochód od dzieci, trzeba byłoby zamówić taksówkę, przecież mąż nie dałby rady stać na przystankach, mógłby stracić przytomność… Wyobraźnia podsuwała Indze coraz okropniejsze możliwości dopóki się nie zorientowała, że znowu nią zawładnął wrodzony fatalizm.  Dużym postępem było zaprzestanie obwiniania siebie o owo fatalistyczne podejście do świata. Nie przyznawała się, że dopiero przeczytanie Jana Starży Dzierżbickiego „Horoskopów na każdy dzień roku”  uświadomiło jej, że to „coś” nie jest jej winą, grzechem, że po prostu przyszła na świat z takim balastem i ma za zadanie zwalczyć go w sobie. Od tego czasu bywało jej lżej na duszy i starała się negatywne myśli eliminować natychmiast po uświadomieniu ich sobie. Teraz też neutralizowała strachy: „Moi bliscy są wszędzie i zawsze bezpieczni. Wszystko jest dobre w moim świecie” – i tak w kółko na okrągło, żeby nie dopuścić do świadomości fatalistycznych myśli i obrazów, przeprogramować samą siebie…

To było wczoraj. Dziś obiad miała z poprzedniego dnia. Dla męża i teściowej czekały w lodówce  kotleciki z kurczaka, dla siebie też zrobiła kotlety ale wegetariańskie. Nawiasem mówiąc takie dobre nigdy jeszcze do tej pory nie wyszły. Eksperymentowała z różnymi wersjami lecz takich smacznych  dotąd nie udało się zrobić. Użyła niewielu składników i pewnie w tym też się kryła tajemnica. Wszak co za dużo to niezdrowo. Tym razem użyła pieczarek oraz boczniaków utartych na dużych oczkach i uduszonych na patelni w grzybowym bulionie. Do tego dołożyła pokrojoną drobno surową cebulkę w dużej ilości, a także ugotowaną wcześniej kaszę bulgur, utartego surowego ziemniaka i jajko oczywiście, Wymieszała, przyprawiła solą, pieprzem, czosnkiem, ulepiła kotleciki jak zwykłe mielone wykorzystując bułkę tartą do zagęszczenia masy i panierowania, i usmażyła. Na zimno smakowały równie dobrze jak na ciepło. Tym sposobem miała dla siebie obiad na kilka dni, a i Feliks powiedział, że są smaczne.

Korzystając z wolnej chwili Inga przeglądała ostatni stos papierów zabranych z mieszkania taty. Jakieś stare rachunki jeszcze się tu znajdowały, zaświadczenia lekarskie, informacje ze spółdzielni mieszkaniowej. Wśród owych szpargałów, w zeszycie, w którym mama skrupulatnie zapisywała wszystkie zakupy z wyszczególnieniem każdego produktu wraz z  ceną, trafiła na luźne kartki zapisane znajomym pismem. Tak, to były kartki wydarte z pamiętnika mamy spięte spinaczem biurowym! Pełna emocji oglądała kartki. Nie dało się odczytać dat, zostały starannie zamazane tak jak w poprzedniej części. Domyślać się jedynie można w przybliżeniu kiedy były pisane.

Czytała i ze wzruszeniem i z wielką ciekawością.

   Wracałam do domu. Rodzice jeszcze odbywali wizytę u wujostwa. Bramka była zamknięta na klucz. Dom – widać, że też  zamknięty,  bo normalnie są zawsze otworzone drzwi na ganek. Zobaczyłam zbliżającą się starą Huśtulę, a z drugiej strony nadchodziła Zośka. Schowałam się czym prędzej za krzak jaśminu, bo sąsiadka jest wścibska i każda rozmowa z nią jest nad wyraz męcząca i przedłuża się w nieskończoność. Zośka doszła tymczasem do bramki i nie mogła się wycofać, bo staruszka  na  nią  napadła chwytając za ramię. Żeby wybrnąć, moja przyjaciółka głośno spytała: widziała pani czy  nie ma pani Hali? Usłyszała w odpowiedzi: pomachali, pomachali i pojechali…

   Ledwo powstrzymałam głośny śmiech, bo nieładnie śmiać się z kogokolwiek. Powszechnie wiadomo, że  ona niedosłyszy, ale czasem powstają z tego powodu różne śmieszne sytuacje jak teraz: poma-chali, poma-chali. Zośka zakrztusiła się śmiechem, więc zakukałam niczym kukułka, bo to taki nasz z Zośką z dawien dawna sygnał rozpoznawczy. Zośka rozejrzała się, umiejscowiła skąd kukułkę było słychać, pożegnała starą sąsiadkę i udała, że idzie w drugą stronę. Potem do mnie wróciła. 

   I co się okazało? Coś zaskakującego! Dowiedziałam się nieprawdopodobnych rzeczy! Znajoma mamy Zośki od niedawna pracuje na poczcie. Doszła do niej wiadomość, że niektóre  listy zostawały w przeszłości nieprawnie zatrzymane! Wydało się, że stary pan Balicki zapłacił dawnemu pracownikowi  za to, żeby zatrzymywał pewne listy wychodzące i pewne listy  przychodzące i oddawał jemu! Ten człowiek już zmarł, był samotny, nie miał rodziny i dlatego nikomu nie zaszkodzi, że ta dziwna sprawa ujrzała światło dzienne. No, poza tymi ludźmi pewnie, do których i od których te listy były. Przecież całe czyjeś  życie może się przez taki postępek zmienić.

   Zośka usłyszała to po kryjomu, nikt nie wie, że ona wie. Podzieliła się ze mną, bo przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Dlaczego pan Balicki tak postąpił? Nie mogłyśmy nic wymyśleć. Teraz żałuję, że nie byłam uważniejszą, kiedy baby rozmawiały między sobą w sklepie  czy przed kościołem. Nie jestem plotkarką, ale to jest tak ogromnie intrygująca sprawa, że szkoda… Oczywiście wiem, że nie powinnam, ale żałuję i już. 

   Ta historia wiąże się z zupełnie innymi tematami niż wojna, dlatego takie to ciekawe, pozwala trochę myślom od wojny się oderwać. I czego się dowiedziałam? Dotąd nie mogę uwierzyć w prawdziwość tego co się dzieje. Zośka pomagała mamie w obowiązkach u Balickich, braciszka zabrała jej babcia pod opiekę.  Już po śmierci pana Balickiego robiły porządki u niego w pokoju razem z wdową, która jest dobrą, sympatyczną kobietą w przeciwieństwie do męża nieboszczyka i okropnie przeżywa całą tragedię. Straciła syna i męża prawie jednocześnie. Jest załamana, czemu wcale się nie dziwię. Tak nagle, żeby się życie wywróciło do góry nogami… współczuć można. Tylko… teraz, przez tę okropną wojnę, tylu ludziom się tak przytrafia. Szczęśliwie u nas dotąd tragedii nie było i oby tak pozostało.

   Zośka powiedziała  mi szeptem w kościele, że podczas tego układania rzeczy zobaczyła pakiet listów związanych sznurkiem w biurku pod różnymi papierami i czym prędzej je schowała.  Coś ją tknęło i tak zrobiła. Może to te listy zabierane z poczty? Strasznie jestem ich ciekawa. Nie mogę się doczekać spotkania z Zośką. 

No i się nie doczekałam. Zośka zniknęła. Musiała zniknąć, przecież ona też nie jest obojętna na to, co się dzieje. Piszę oględnie z wiadomych względów. Mama Zośki też się przeniosła do swojej mamy, która zabrała do siebie małego, a ich dom całkiem opustoszał. Niechby się to wreszcie skończyło, ileż można żyć z duszą na ramieniu i czyhającym co krok zagrożeniem? Wieści na ten temat dochodzą różne, zobaczymy które okażą się być prawdziwemi.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 7 komentarzy