Karol Januszko tym razem zostawił samochód w domu i do stolicy przyjechał porannym ekspresem. Miał zamiar wrócić popołudniowym, spieszył się więc bardzo. Kilka zaplanowanych spraw już załatwił, chciał zdążyć jeszcze spotkać się z Winicjuszem Barteckim, który obiecał mu pokazać coś absolutnie specjalnego. Ponieważ obaj panowie byli wielbicielami starego papieru i z tej też racji zajmowali się jego konserwacją – między innymi oczywiście – Karolek nie mógł sobie odmówić krótkiej wizyty w „Filiżance”, na której zapleczu znajdowała pracownia właściciela.
– Nareszcie jesteś – przywitała go Marysia. – Tata myślał, że już nie przyjdziesz.
– Przecież powiedziałem, że będę – cmoknął dziewczynę w policzek.
– Chcesz kawy?
– Bardzo chcę, jakbyś była taka łaskawa…
– Będę, ale tylko wtedy gdy weźmiesz i swoją, i dla taty, i pójdziesz z tym do pracowni.
– Oczywiście, że tak.
– Masz tu tackę, drogę znasz więc się nią udaj w samotności, ja jestem zajęta.
– A co to takiego, jeśli wolno spytać – wzrokiem pokazał stojące pod ścianą oprawione fotografie.
– Nową dekorację będę wieszać. Tym razem pod tytułem „Portrety”.
– Popatrzę sobie potem, dobrze?
– Pewnie, przecież po to je będę wieszać, żeby umożliwić oglądanie. Idź już, kawa stygnie.
Podczas gdy Karol z Winicjuszem omawiali swoje zawodowe sprawy, Marysia rozwieszała fotografie wspaniale prezentujące się w dopasowanych ramkach. Uśmiechała się pod nosem widząc oczami wyobraźni miny sportretowanych osób. Wymyśliła bowiem coś specjalnego na okrągłą rocznicę otwarcia „Filiżanki”. Były to portrety najbliższych, czyli ojca i jego przyjaciół, ciotek, a także młodszego pokolenia czyli swoich przyjaciółek z przyległościami ludzkimi oraz czterołapnymi.
Jak zawsze kiedy coś robiła, poświęcała się temu całą sobą. Toteż wcale nie zauważyła, kiedy Karol wyszedł od ojca. On tymczasem usiadł cichutko przy stoliku i obserwował działania Marysi z wielkim zaciekawieniem i sympatią oczywiście, powstrzymując się niejednokrotnie od głośnego śmiechu albo uwagi na widok jej miny, czy szeptu do siebie samej. Wreszcie go spostrzegła, podeszła do stolika i przysiadła na krześle.
– No, chyba dziś już zapracowałam na dobrą kawę – orzekła.
– Winicjusz mi powiedział, że to okrągła rocznica.
– Właśnie dlatego postanowiłam zrobić coś innego niż zwykle. Zamiast krajobrazów będą portretowe zdjęcia ludzi związanych z „Filiżanką”. Ale się zdziwią – zachichotała. – Największą niespodziankę mam dla taty, nie może jej zobaczyć wcześniej.
– Co wymyśliłaś tym razem?
– Ze starego zdjęcia zrobiłam portret mojej mamy, wyszedł przepięknie.
– A nie będzie to niedelikatne w stosunku do pani Elżbiety?
– Nie, w żadnym wypadku. Poszłam najpierw do niej z tym pomysłem, za nic na świecie nie chciałabym urazić jej uczuć. Nie miała nic przeciw temu, zaproponowała pomoc w wybieraniu zdjęcia, a potem ofiarowała się, że na tej podstawie namaluje portret. Sama, osobiście, własną ręką. Rozumiesz? Jest niesamowita, nie dziwię się, że tata lata całe za nią chodził, aż mu się wreszcie udało ją do siebie przekonać.
– Rzeczywiście niesamowita – pokręcił głową z podziwem.
– I dzięki temu mam przyszywanych braci, takież szwagierki i za chwilę będę miała bratanice. Dwie naraz!
– Bliźniaczki będą?
– Nie, ale obydwie bratowe są przy nadziei jak to się dawniej ładnie mówiło – uśmiechnęła się. – Tata wreszcie zostanie dziadkiem i przestanie się mną zajmować. Od czasu kiedy dowiedział się o Hubercie nie daje mi spokoju.
– Dziwisz się? Ma ciebie jedną rodzoną, ukochaną córeczkę.
– W porządku, ale już czas najwyższy, żebym i ja zaczęła poważnie myśleć o przyszłości i ułożyła sobie życie.
– Marysiu, to … ty tak poważnie? – zawahał się. – Przepraszam, że się wcinam, ale ja myślałem, że sobie żartujesz z Huberta.
– Czasem ja żartuję z niego, czasem on ze mnie i jakoś nam te żarty świetnie wychodzą – uśmiechnęła się ciepło do swoich myśli. – I wiesz co? Dobrze nam razem z naszymi żartami.
– Jestem zaskoczony – poważnie powiedział Karol. – Ale wiesz co? Cieszę się, Marysiu, naprawdę się cieszę.
Sygnał dzwoniącego telefonu przerwał im rozmowę.
– Szymek – powiedział Karol zerkając na wyświetlające się powiadomienie. – Przepraszam cię, muszę odebrać… Tak synku…Dobrze… Zaraz jadę na dworzec… Kiedy? Jak w rozkładzie, mówiłem przecież. Babcia jest? Smakował obiad?… To świetnie, cieszę się. Co się stało? Kto? Oluśka? Która to… Aha, już wiem. No biedna ona… Ale co zrobisz, trudno, bywa, sam przecież wiesz o tym doskonale… Porozmawiamy w domu. Już niedługo, dobrze, pa, synku, trzymaj się – rozłączył rozmowę. – Koleżanka Szymka z klasy płakała mu w mankiet – wyjaśnił Marysi, – bo rodzice się rozwodzą, właśnie ojciec zostawił ją i matkę. Szymek się w niej podkochuje, takie mam wrażenie, choć on sam nie umiałby nazwać tych uczuć. Ale ja dobrze siebie pamiętam w tym wieku…
– Ja kochałam się w takim chłopaku z naszej ulicy, nie wiem jak mu było na imię, musiał być sporo starszy ode mnie, ale to nic nie znaczyło. On miał psa! Ogromnego, czarnego olbrzyma sznaucera albo jakiegoś takiego podobnego i z nim chodził na spacery. Teraz myślę, że bardziej mi pies imponował niż on. Zresztą nigdy go nie poznałam, chłopaka znaczy. Psa kiedyś pogłaskałam – uśmiechnęła się do wspomnień. – No dobrze, Karolku, chyba musisz lecieć na pociąg, dzieci czekają. I to dzieci wplątane przez dorosłych w ich mroczny świat. Może swoim dobrym sercem pomożesz i ukoisz skołatane nerwy. Czekaj, weź dla chłopaków – podała mu cały pęk kolorowych lizaków. – Słodycze zawsze leczyły dziecięce duszyczki. A ja się biorę za następne zdjęcie.
Odwróciła stojące przodem do ściany zdjęcie i przyglądała mu się mrużąc oczy. Karolek rzucił okiem na osobę widoczną na fotografii.
– Poczekaj! Maryśka, czekaj, nie zabieraj, pokaż mi zdjęcie, no, ten portret – powiedział Karol.
– Który?
– No ten, który trzymasz w ręce. Ta dziewczyna z kotem… Mam wrażenie, że skądś ją znam…
– To Patrycja, sąsiadka Jagny, właściwie jej rodziców. Fajna dziewczyna.
– Może mi tylko kogoś przypomina, może jest do kogoś podobna… tylko nie wiem do kogo.
– Pewnie znasz kogoś o podobnym typie urody. Patrycja jest bardzo ładna, taki prawdziwy słowiański typ dziewczęcia z warkoczem. Trochę ją poznałam zanim zaproponowałam jej zdjęcia portretowe. Nie fotografuję pustych lalek. Zobacz, jest tu jeszcze zdjęcie z drugim kotem, i jeszcze z rudym Paskudkiem, któremu wszyscy szukali domu. Ładne? Ona jest straszną kociarą. Odkąd odziedziczyła stare koty po zmarłej ciotce zakochała się w kotach. Wszystkich jakie są na świecie. Mówi, że jedyne co się panu Bogu udało to koty. Dokarmia bezdomne, jako wolontariuszka udziela się w schronisku.
– Skąd wiesz?
– Pisałam o niej w cyklu o niezwykłych dziewczynach, takich pozytywnie zakręconych…
– Czekaj, coś mi świta… koty… koty… Już wiem! Ona jest podobna do takiej wariatki, której córka chodzi do klasy z moim Szymkiem. Ta Oluśka właśnie, którą ojciec zostawił!
– No więc się wyjaśniło. A dlaczego wariatka, ta matka?
– Bo… bo ma świra na punkcie kotów…
– I dlatego uważasz ją za wariatkę?! Karol! Nie kompromituj się – Marysia odsunęła się od swego rozmówcy i zaczęła mu się przyglądać jakby był okazem wyjątkowo obrzydliwej glisty ludzkiej.
– Nie, nie dlatego, że lubi koty, tylko dlatego, że…eee…
– Będziesz się tak długo jąkał? Pociąg ci ucieknie –
– To lecę, opowiem ci przez telefon…
I już go nie było. Marysia pomyślała, że to niesprawiedliwe. Kompletnie niesprawiedliwe, żeby taki porządny chłopak jak Karolek musiał być sam, sam zajmować się chłopcami, pełnić rolę matki i ojca zarazem, bo trafił na kobietę, która nie miała zamiłowania do życia rodzinnego i wybrała karierę oraz realizację własnych planów zostawiając praktycznie dzieci na głowie byłego męża. Wprawdzie według decyzji sądu Szymek miał mieszkać z nim zaś Tymek z matką, ponieważ jednak mieszkali na tym samym piętrze (z dużego mieszkania zrobili dwa mniejsze), Tymek wciąż przebywał u ojca. Spał tylko u matki, ale i tak nie zawsze. Razem z bratem u ojca jadł, bawił się i odrabiał lekcje, Karol chodził na wywiadówki, kupował synom ubrania, wszystko, co było potrzebne do szkoły, zawoził na basen, spędzał z chłopcami cały czas wolny od pracy, gotował, sprzątał, prał i jeszcze płacił byłej żonie alimenty na Tymka, który faktycznie mieszkał u niego podczas nieobecności matki. Jej zaś nie było często, właściwie ciągle jej nie było, jako przewodniczka wycieczek fruwała po kraju i nie tylko.
Marysia poniekąd rozumiała eks małżonkę Karola, ale tylko do momentu przyjścia na świat dzieci. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby się nie zajmować własnymi lecz scedować opiekę nad nimi komuś innemu, nawet najlepszemu mężowi, opiekunce czy komukolwiek, choćby ten ktoś był najwspanialszy na świecie. Oczywiście gdyby je miała, dzieci gdyby miała. Od pewnego czasu coraz bardziej zaczynała tęsknić za takim malutkim człowieczkiem, swoim własnym krasnoludkiem. Ilekroć przytulała Ewelinkę Bogny ogarniały ją niesamowite uczucia jakich dotąd nie doświadczała. Widocznie zaczęła dojrzewać do macierzyństwa… Ciekawe, że zaczęło się to dopiero gdy poznała Huberta. Właściwie… nie gdy poznała… bardziej od chwili, gdy uświadomiła sobie jak wiele zmienił w jej życiu, w niej samej… gdy odkryła jak Hubert stał się dla niej ważny…
A Karol podczas drogi do Krakowa przez dłuższy czas miał przed przymkniętymi oczami dziewczynę z fotografii. Była taka śliczna…
cdn.