Jagna i Bogna siedziały w ogródku Sabiny. Ewelinka bawiła się z Zadrą, która w stosunku do dziecka była niezwykle uważna i delikatna, zwykle nieco zwariowana i nadpobudliwa, pozwalała Ewelince głaskać się, tarmosić, wreszcie znieruchomiała kiedy maleńka dziewczynka położyła główkę na gęstym futerku i usnęła. Przyglądała się temu przez siatkę Kasia.
– Mój Kamil identycznie spał pod stołem, przytulał się do Ciapka, kładł mu głowę na futerku i usypiał – powiedziała z rozczuleniem patrząc na ten widok. – Czasem szukałam dziecka, a oni spali smacznie na dywanie. Matko, kiedy to było…
– U rodziców szkrabusia tak się przytula do Zorki – wyjaśniła Bogna.
– Dzieci, które mają w domu zwierzaki wyrastają na lepszych ludzi, zawsze to mówię. Cześć dziewczynki – pomachała Kasia i weszła do domu.
– To prawda, też tak uważam – stwierdziła Jagna. – Mało tego, uważam, że sama stałam się lepsza odkąd Zadra z nami mieszka .
– Coś w tym jest na pewno. Tylko czasem nie można sobie pozwolić na psa, bo jeśli się chodzi na wiele godzin do pracy, to zwyczajnie nie da się.
– O właśnie, praca. Kiedy jechałyśmy do „Filiżanki” na koncert Alana mówiłaś o pracy … – zaczęła Jagna.
– Pamiętam – przytaknęła Bogna.
– Właśnie wtedy wspomniałaś, że nie masz ochoty wracać do poprzedniej pracy i właściwie Ewelinka stała się dla ciebie wybawieniem.
– Tak było. Jesteś pewnie ciekawa szczegółów, co? Przyznaj się, aż cię skręca w środku, żeby się dowiedzieć – zaśmiała się Bogna.
– Pewnie, że jestem ciekawa, lecz jak nie chcesz to nie mów, żebyś potem nie opowiadała, że jestem wścibska baba…
– Zobaczę co powiem… Ostatecznie mogę ci zdradzić to i owo….
– Nic nie mówię, żeby potem nie było na mnie – zerknęła Jagna spod oka.
– Wiesz co? Powiem ci, a co mi tam – uśmiechnęła się do swoich myśli i do przyjaciółki. – Było tak. Miałam szczęście i zaraz po studiach znalazłam pracę w dużej firmie. Byłam zestresowana, rozumiesz, pierwsza praca, sami starsi ode mnie ludzie. W pokoju miałam sympatycznego pana Stasia, ale już panie pracujące obok takie miłe nie były. Nic to, wytłumaczyłam sobie, że jestem młoda i nie powinnam się odzywać, muszę się dostosować do zwyczajów tutaj panujących i tyle.
– Naprawdę? Ty? Ale… – Jagna się zastanowiła, – w sumie… przecież tak nas wychowywali, że mamy być grzeczne, ciche i bezwonne. No i młoda byłaś, jeszcze nie nauczyłaś się sprzeciwiać starszym, to by przecież świadczyło o braku wychowania i było naganne.
– Nie na dzisiejsze czasy takie wychowanie – skinęła głową Bogna. – Po kilku miesiącach przywykłam, do mnie się chyba też przyzwyczaili i jakoś było. Do czasu, kiedy rozeszła się wieść, że odchodzi stary dyrektor. Wszędzie dawało się wyczuć zaniepokojenie, znów potworzyły się jakieś grupki, obozy jak w polityce, wszyscy się zastanawiali co będzie, że na pewno zwolnią część pracowników i zrobią reorganizację, bo zawsze tak było. Mnie to mało obchodziło, byłam pewna, że wylecę pierwsza, przecież najkrócej pracowałam. Już myślałam nad dalszymi krokami, myślałam o szukaniu nowej posady.
– I co, zaczęłaś szukać?
– Nie zdążyłam. Świeżo mianowany dyrektor zwołał zebranie i przy okazji przedstawił zmienionych szefów działów. Kiedy zobaczyłam nowego informatyka natychmiast przestałam myśleć o zmianie pracy…
– Niech zgadnę – zaśmiała się Jagna. – Czy to był Doman?
– Jak na to wpadłaś – puściła oko do przyjaciółki. – Pewnie, że on. Nie tylko mnie wpadł w oko…
– Nie dziwne – wtrąciła Jagna. – Twojemu mężowi niczego nie brakuje…
– A skąd ty to wiesz?
– Bo mam oczy, moja droga, mam oczy i widzę. I co dalej?
– Tak się stało, że ja też mu wpadłam w oko w tym samym momencie. Wprawdzie nie mam pojęcia dlaczego, ale tak się stało. Doman zaczął często przychodzić do mojego pokoju, pretekstem był oczywiście komputer i wkrótce oboje z panem Stasiem mieliśmy najlepiej działający sprzęt w biurze, ciągle coś przy nim majstrował… – z rozczuleniem uśmiechnęła się do wspomnień. – Niektóre osoby płci żeńskiej bardzo były tym zniesmaczone, zaczęliśmy więc spotykać się poza pracą.
– A czym tak konkretnie go oczarowałaś? – Jagna z łobuzerskim uśmiechem zerknęła na przyjaciółkę.
– A powiem ci, bo to żadna tajemnica. Przecież droga do serca wybranego mężczyzny prowadzi przez żołądek. Nieprawdaż?
– Prawdaż. Więc czym go tak ugościłaś, że postanowił zakotwiczyć na zawsze?
– Nie uwierzysz.
– Jak nie powiesz to nie będę wiedziała czy uwierzę.
– Potrawą, na którą przepis dostałam od Łukasza, syna pani Kasi.
– Skąd go wtedy znałaś? – wykrzyknęła zdumiona Jagna.
– Jak to skąd? Z Ursynowa – spojrzała z politowaniem Bogna. – Przecież niedaleko mieszkamy. Chodziliśmy do tej samej podstawówki przez pierwsze cztery lata.
– Zapomniałam, że należysz do „mafii” – mruknęła Jagna. – Wiesz co? Zazdroszczę ci tego, fajnie jest żyć wśród zaprzyjaźnionych ludzi.
– Żebyś wiedziała. Ubaw miałam, że hej, kiedy się okazało, że mama i pani Kasia zostały sąsiadkami. Wcale się nie kojarzyły i dopiero ja oświeciłam je, że powinny się pamiętać z zebrań szkolnych w podstawówce. Na co pani Kasia powiedziała, że to było bardzo dawno i nieprawda, a ona tak nienawidzi czasów, kiedy chłopcy chodzili do szkoły i wszystkiego związanego ze szkołą, że wyrzuciła to z pamięci i nie pamięta kompletnie nic, i nie chce sobie niczego przypominać. Z mamą się zaprzyjaźniły „na nowo” i tak ma zostać.
– Co za historia – uśmiała się Jagna. – Hej, ale odbiegłaś od tematu. Mówiłaś o potrawie, która trafiła do serca Domana.
– Do żołądka najpierw – uściśliła Bogna. – Do serca dopiero po żołądku.
– No więc? Mówże wreszcie, bo mnie ciekawość zżera.
– Łukasz dostał przepis od Maćka, syna pani Teresy, a on od swojej ciotki Majki się tego nauczył. Ona tym zawsze przyjmowała gości na działce w Cięciwie.
– Może mi jeszcze o pradziadkach zaczniesz opowiadać? Mogłabyś wreszcie przejść do sedna?
– Oni to nazywają „bef ciotki Majki”. W sumie proste. Tyle samo cebuli co kiełbasy i przecier pomidorowy plus przyprawy. I wszystko.
– Co się z tym robi? – zdziwiła się Jagna.
– Dusi się
– Uduszę to ja ciebie za chwilę, jak całkiem stracę cierpliwość!
– Kroi się w kostkę jedno i drugie, tak mniej więcej centymetr na centymetr, wrzuca do garnka, dodaje trochę oleju, przecier pomidorowy i stawia na ogniu. Trzeba mieszać od czasu do czasu sprawdzając czy się nie przypala, ewentualnie dolać odrobinę wody. Jeszcze pieprzu i trochę soli w razie potrzeby.
– I już?
– Jeszcze ci mało? Ważne, że skuteczne było – zaśmiała się
– Ciekawe czy będę miała okazję kiedykolwiek wypróbować skuteczność przepisu – zastanowiła się Jagna
– W razie czego dzwoń, zawsze wesprę – zaoferowała Bogna pomoc.
– Będę pamiętać. I co było dalej?
– Zaczęliśmy się spotykać, potem wzięliśmy ślub, urodziła się Honoratka, wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym. Szefową została ciotka dziewczyny, która sobie zęby ostrzyła na Domana.
– Ojojoj – jęknęła Jagna. – No to miałaś przechlapane. Współczuję.
– Na początku starałam się babie schodzić z oczu, potrafiła we mnie wzbudzić jakieś irracjonalne poczucie winy. Brałam na siebie za dużo pracy, padałam na twarz, ale wyrabiałam się ze wszystkim, mimo to żadnej nagrody nie dostałam, żadnej podwyżki i słyszałam bezustanną krytykę. Jeszcze dopóki Doman pracował jakoś dawałam radę, ale kiedy znalazł inną pracę i odszedł, baba się rozhulała bez hamulców żadnych. Już zaczęłam mieć dość i kilka razy powiedziałam co myślę, przestawałam być cichą myszką czym doprowadzałam ją do szewskiej pasji. Kiedy się okazało, że jestem w ciąży uznałam to za wybawienie. Zaczęłam chodzić na zwolnienia nie przewidując już potem powrotu do tej firmy. Ot i wszystko.
– Nigdy nie jest tak, jakby się chciało – powiedziała zamyślona Jagna. – Życie pisze własne scenariusze często zupełnie odmienne niż nasze oczekiwania.
– Ja się wtedy nauczyłam bardzo dużo, co okazało się ważniejsze od wszystkich nauk szkolnych, no, prawie wszystkich.
– Czyli?
– Uświadomiłam sobie po różnych przejściach pracowych, już będąc z Ewelinką w domu, że wobec siebie stosowałam autosabotaż.
– W jaki sposób? – zdumiała się Jagna.
– Sama sobie podcinałam skrzydła.
– Ale w jaki sposób? – powtórzyła Jagna.
– Stresowałam się bezustannie myśląc, że nic nie potrafię, a przynajmniej za mało. Nawet gdy zrobiłam wszystko co do mnie należało, nigdy nie byłam zadowolona z wyniku, nie potrafiłam sobie przypomnieć żadnego mojego sukcesu, widziałam tylko porażki. Nie potrafiłam przyjmować pochwał ani komplementów, od razu tłumaczyłam, że mi się nie należą. I wiesz co? W domu ukrywałam to wszystko bojąc się, że jak Doman zobaczy jaka naprawdę jestem to przestanie mnie kochać.
– Ty naprawdę zwariowałaś – z niedowierzaniem słuchała Jagna słów przyjaciółki.
– Nie, nie zwariowałam, miałam depresję.
– Bogna…- jęknęła Jagna, – przepraszam…
– Ależ nie ma za co – szeroko się uśmiechnęła patrząc na zasmuconą minę swojej rozmówczyni. – Wszystko jest dla ludzi i do przejścia jeśli masz wokół siebie życzliwe osoby. Ja na szczęście takie miałam. Wsparli mnie rodzice i Doman. Oczywiście dziewczynki były największym bodźcem do odzyskania zdrowia. Miałam też świadomość, że już nie wrócę do firmy i z tą wredną babą nie będę miała żadnego kontaktu.
– Przecież to był typowy mobbing – oburzyła się Jagna.
– Owszem, po czasie zdałam sobie z tego sprawę.
– I nic z tym nie zrobiłaś? Nie zażądałaś sądu pracy, nie wiem, nie poszłaś z tym wyżej, do jej zwierzchnika bezpośredniego?
– Nie. Nie chciałam więcej mieć z nią do czynienia.
– Tak po prostu odpuściłaś jej te wszystkie świństwa?
– Wiesz co? Za dużo kosztowałoby mnie przeżywanie tych sytuacji od początku. Musiałabym o tym opowiadać obcym ludziom, przekonywać, że było dla mnie krzywdzące i tak dalej. O nie, nie na moje nerwy. Wolę być szczęśliwa niż mieć rację. Gdzieś przeczytałam takie zdanie i wzięłam za swoje. Poszłam na terapię za namową mamy i Maryśki.
– Naszej Maryśki?
– Tak. Pani Ela, żona jej taty ma przyjaciółkę psycholożkę, która jej samej bardzo pomogła w problemach. Skorzystałam z rady i dziękuję jej za to przy każdej okazji.
– Popatrz Bogna, na pierwszy, drugi, nawet dziesiąty rzut oka nie przewidzisz co siedzi w człowieku, jakie przeżycia ma za sobą… – w zamyśleniu powiedziała Jagna.
– Dzięki niej dowiedziałam się i zapamiętałam, że poczucie własnej wartości decyduje o moich osiągnięciach, że byłam dla siebie największym wrogiem odrzucając pochwały i krytykując siebie na każdym kroku. Wciąż sobie powtarzałam, że jestem beznadziejna, niczego nie potrafię i do niczego się nie nadaję. Uczyłam się zauważać swój pozytywny dorobek, swoje plusy, atuty, być obiektywną w stosunku do siebie, a nie wiecznie krytyczną. Pomału pozbywałam się negatywnych wyobrażeń na własny temat, stawałam się odważniejsza, przestałam bać się wyrażać swoje zdanie, swoje pragnienia, być sobą po prostu.
– Bogna, jesteś wielka – oświadczyła poważnie Jagna. – Nie żartuję, mówię całkiem serio. Osiągnęłaś ogromnie dużo i podziwiam cię za to. Znając cię już tyle czasu w życiu nie pomyślałabym, że masz za sobą takie przejścia. Szacun wielki, naprawdę.
– Dajże spokój, udało się, bo miałam chęci i motywację, i tyle. Przecież i ty nie miałaś życia usłanego różami, swoje też przeszłaś z byłym mężem.
– Taaak…- zamyśliła się Jagna. – Swoje przebolałam. Teraz mi coraz jaśniej w duszy, w miarę upływającego czasu.
– Czas najlepszym lekarstwem – podpowiedziała Bogna.
– Wiesz, przez chwilę miałam wrażenie, że moje życie się skończyło. Teraz już tego tak nie odczuwam, minęło. Mam świadomość, że powinnam wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów aby więcej nie przechodzić przez podobny koszmar. Mało tego, wiem, że mogę, a nawet powinnam skorzystać z rozwoju emocjonalnego, który dokonywał się we mnie poprzez to, co przeszłam. Nie oszukujmy się, przez takie przeżycia człowiek się zmienia i zupełnie inaczej patrzy na świat.
– Nie każdy…
– Mówimy o normalnych ludziach, nie o patologii. O matko, jak ja się wymądrzam – zamilkła nagle zdziwiona własnymi słowami.
– Nie wymądrzasz się tylko dobrze mówisz, bo ty mądra dziewczynka jesteś – ciepło powiedziała Bogna.
– Może uda mi się jeszcze coś fajnego przeżyć, trafić na kogoś, z kim uda się stworzyć związek pełen harmonii, dający spełnienie…
– Właśnie powiedziałam, że mądra z ciebie dziewczynka, zauważyłaś? – Bogna przerwała zamyślenie przyjaciółki.
– Nie, poważnie mówisz? Nie uwierzę, coś pewnie chcesz ode mnie.
– Jasne, zgadłaś – szeroko uśmiechnęła się Bogna. – Musisz ze mną pojechać do „Filiżanki” za dwa dni.
– Dlaczego za dwa dni? – zdziwiła się Jagna. – Przecież ja tam jestem codziennie. Zastępuję Maryśkę, zapomniałaś?
– Nie, nie zapomniałam. Tylko Maryśka ma jakieś sensacyjne wiadomości, ale nie chciała niczego zdradzić przez telefon. Mamy przyjechać obydwie. Powiedziała, że pojedynczo żadna z nas nie zrozumie o co chodzi.
– Bogna, ona nas wyraźnie uważa za dwa półgłówki – oburzyła się Jagienka.
cdn.