🍁🍁O Lidii Wysockiej 🍁

Czasem przy dobrej pogodzie idę z Szilunią przez lasek i nie skręcamy w stronę Julianowskiej lecz w przeciwną, potem w prawo i uliczką Poziomkową dochodzimy do trasy prowadzącej w stronę Konstancina. Obecnie trwa remont, więc wykopki, rozkopki, błoto, sterty ziemi i płytek urozmaicają spacer. Sama jezdnia już jest gotowa, auta jeżdżą, mają być chodniki i ścieżka rowerowa. Aby sprawdzić postęp robót najlepiej wybrać się w sobotę lub niedzielę, żeby niespodziewanie nie natknąć się na przeszkodę nie do pokonania w postaci wielkiego potwora-spychacza blokującego przejście. Ja się wszelkich takich potworów boję i wolę się nie narażać.  Odwracając się w stronę przeciwną do Konstancina mamy po prawej stronie posiadłość ogrodzoną i szczelnie osłoniętą przed oczami ciekawskich przechodniów. Szczęśliwcom czasem uda się trafić na moment kiedy brama jest odsłonięta (otwarta rzadko) i można  „zapuścić żurawia” do środka. Ukazuje się wówczas owemu szczęśliwcowi śliczny pałacyk. Jeśli ktoś się zainteresuje tajemniczym obiektem może się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Między innymi tego, że należał do pięknej polskiej aktorki Lidii Wysockiej.

… wysokie, szczelne ogrodzenie posiadłości…

… brama znajduje się na wprost pałacyku … …

O LIDII WYSOCKIEJ

„Lidia Wysocka (1916–2006) była jedną z najwybitniejszych polskich artystek XX wieku — aktorką teatralną, filmową i estradową, a także piosenkarką i twórczynią kabaretową. Przez wiele lat mieszkała w Chyliczkach, gdzie prowadziła życie prywatne z dala od blasku reflektorów.

W latach 1935–1939 wystąpiła w kilku filmach, w tym w „Gehenna”, „Papa się żeni”, „Serce matki”, „Doktor Murek”, „Złota maska”. W czasie okupacji hitlerowskiej była związana z kabaretem literackim „Na Antresoli” oraz prowadziła Kawiarenkę Artystów Filmowych w Warszawie. Po wojnie współpracowała z warszawskimi teatrami, takimi jak Teatr Polski, Teatr Buffo, Teatr Syrena oraz Teatr Nowy.

W 1948 roku wyszła za mąż za aktora i reżysera Zbigniewa Sawana, z którym miała syna Piotra Nowakowskiego

W 1956 roku założyła i przez 10 lat prowadziła kabaret Wagabunda, który stał się jednym z najważniejszych ośrodków piosenki literackiej w Polsce. Na jego scenie występowali m.in. Wiesław Michnikowski, Jeremi Przybora, Maria Koterbska, Edward Dziewoński, Jacek Fedorowicz i Bogumił Kobiela.

Była związana z Polskim Radiem przez niemal całe życie, prowadziła programy oraz prezentowała felietony i słuchowiska.

Spoczywa na cmentarzu komunalnym w Piasecznie.

Lidia Wysocka pozostaje symbolem wszechstronności i elegancji w polskim teatrze i kabarecie.”

Artykuł O LIDII WYSOCKIEJ pochodzi z serwisu Centrum Kultury w Piasecznie.

O tym jak wyglądało życie w pałacyku przeczytałam w „Nekropolis 2” Marka Nowakowskiego, pt. „Chyliczki”.    Nekropolis 2

Stamtąd się dowiedziałam, że mieszkańców pałacyku łączyła zażyła znajomość z mieszkańcami domu położonego po przeciwnej stronie ulicy, ze znaną rodziną Bursche. Dom stoi do tej pory, mnie przywodzi na myśl kadry ze starych, przedwojennych filmów. O historii rodu przeczytałam tu:  Spuścizna architekta w Polsce i na Białorusi – Kresy24.pl – Wschodnia Gazeta Codzienna

Lidia Wysocka pochowana jest wraz ze swoim synem na cmentarzu obok którego często z Szilunią przechodzę.

… spacer przed wschodem słońca,  po lewej – ogrodzenie cmentarza …

Chciałam pójść zrobić zdjęcie miejsca wiecznego spoczynku pięknej Lidii, lecz wyjść nie mogłam, babcia D. wstała wcześniej, MS odsypia kolejną nieprzespaną noc. Poratowała mnie Natalka, prawowita opiekunka Franka 🐈‍⬛ 🙂 Wracając z przedszkola z młodszym synkiem zboczyła nieco z drogi i zdjęcia zrobiła. Dzięki niej mogę pokazać stan z dziś, z samego rana.

Temat akurat nawiązujący do zbliżającego się Święta Zmarłych, okazja do wspomnienia tych, którzy odeszli, a nie należąc do naszych najbliższych nie są często wspominani🕯️

🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁🍁

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa. Życzę bezpiecznej drogi i spokojnego powrotu do domu tym, którzy wyjeżdżają odwiedzić groby bliskich, a wszystkim zdrowia 🍁❤️🍁

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Piaseczno | 6 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 69

Następnego dnia pani Bernarda zdziwiła się zobaczywszy obok furtki drobną dziewczęcą figurkę.

– Dzień dobry – grzecznie odezwała się figurka i zawahała się, jakby miała zamiar czmychnąć.

– Dzień dobry – odpowiedziała starsza pani. – Czy to nie ty byłaś wczoraj z tą całą gromadką i listami?

– Tak, to ja, tylko… ja chciałabym… chciałam… – tu cała odwaga opuściła Olgę i naprawdę miała chęć uciec gdzie pieprz rośnie.

– Widzę, że masz ochotę coś powiedzieć. Nie krępuj się skarbie.

– Bo…ja znam pani wnuków  Szymka i Tymka…

– Prawnuków… ale  to niemożliwe – zdziwiła się pani Benia, – oni mieszkają w Krakowie.

– Ja też, chodzimy z Szymkiem do jednej klasy i mieszkamy w sąsiednich blokach.

– Ach tak, jaki ten świat mały – starsza pani z zadziwieniem pokręciła głową.

– Ja przyszłam do pani… bo… bo…  Szymek mówił, że… że jego mama u pani mieszkała, kiedy była mała, że … – spuściła główkę całkiem już niepewna co chciała, a czego nie.

– Wejdź do domu – pani Benia zaprosiła dziewczynkę do środka. – Widzę, że to poważna sprawa, a takich nie omawia się na ulicy.

Olga nieśmiało rozejrzała się po pokoju, do którego wprowadziła ją starsza pani. Miała wrażenie, że znalazła się na planie filmu, którego akcja toczy się dawno temu.

– Wejdź dalej, nie krępuj się – pani Benia lekko dotknęła ramienia dziewczynki. – Czemu się tak przyglądasz?

– Bo tu wygląda jak na starym filmie – odpowiedziała.

– Urządziłam sobie ten pokój prawie tak samo, jak wyglądał mój salon w Warszawie, jestem sentymentalna.

– To pani nie mieszkała tutaj od zawsze? – odważyła się zadać pytanie.

– Nie, przecież to są stosunkowo nowe domy. Po śmierci męża sprzedałam mieszkanie i kupiłam ten domek. Jest mały i akurat w sam raz dla mnie, mam ogródek i spokój, tak jak chciałam. A czemu pytasz?

– Bo się zdziwiłam, że pani mieszka niedaleko mojej cioci Patrycji…

– Domyślam się, że przyjechałaś do cioci na wakacje. A wiesz, że Szymek i Tymek przyjadą do mnie?

– Wiem – uśmiechnęła się Olga i pani Benia zobaczyła jak śliczny uśmiech ma jej niespodziewany gość i jakie urocze dołeczki. – Szymek miał nad tym popracować, tak się umówiliśmy…

– Aha, rozumiem… uknuliście spisek – uśmiechnęła się. –  Masz ochotę na lody? Pewnie, że masz, chorego się pytają… Musimy sobie trochę pogawędzić. Poczekaj moment.

Pani Benia wyszła. Po chwili wróciła niosąc dwa pucharki z lodami.

– Proszę, waniliowe i śmietankowe, takie mam, bo takie najbardziej lubię.

– Ja też – ucieszyła się Olga. – Ja też najbardziej lubię białe.

– To się dobrze złożyło – powiedziała pani Benia podając Oldze pucharek . – Weź, skarbie łyżeczki, są w tamtej szufladce…

Olga otworzyła wskazaną szufladkę, wyjęła dwie łyżeczki i stała nieruchomo przyglądając się fotografiom stojącym na komódce. Pani Benia z sympatią obserwowała dziewczynkę nic nie mówiąc przez chwilę, wreszcie odezwała się przerywając ciszę.

– Podaj mi, z łaski swojej, tamtą fotografię z komódki. Tę w jasnej ramce. O tak, o tę mi chodziło, dziękuję. Popatrz na tę dziewczynkę. To moja wnuczka Zytka. Miała pięć latek, kiedy mój mąż zrobił to zdjęcie. Dokładnie pamiętam tę chwilę…  Była takim słodkim dzieckiem… ale zawsze miała własne zdanie, nie chciała się podporządkować, musiała na swoim postawić, taka się urodziła. Widzisz sukienkę, w którą jest ubrana? Bardzo ją lubiła. Uparła się, że nie chce zdjęcia w innej, założy do fotografii tę i założyła. Dlatego zapamiętałam. Ślicznie tu wygląda, prawda?

– Tak – przytaknęła Olga. –  Jest podobna do Tymka – zauważyła.

– Kiedy wyszła za mąż i urodziła dzieci byłam przeszczęśliwa – ciągnęła pani Benia jakby do siebie. – Myślałam, że się ustatkuje, zmieni. Nawet tak było na początku, ale potem prawdziwa natura wzięła górę, bo Zytka… bo … oglądałaś reportaże „Kobieta na krańcu świata”?

– Widziałam niektóre, szczególnie okropne było o tym, że w Afryce zabijają dzieci, które się urodzą z białą skórą, albo ucinają im ręce na jakieś amulety… Straszne.

– Masz rację, straszne. Ale chciałam powiedzieć co innego… Czasem powołanie jest dla kogoś ważniejsze niż wszystko inne. Człowiek czuje przymus do robienia czegoś, jak właśnie pani Martyna do podróży i relacjonowania zdarzeń z dalekiego świata. I nie może się temu oprzeć… Albo Agnieszka Osiecka – powiedziała i przerwała przypominając sobie, do kogo mówi. – Ale, ale ty mnie nie bez powodu wyciągnęłaś na zwierzenia, prawda? Nie mylę się?

– Taaak… bo… ja chodzę z Szymkiem do klasy…

– Wspomniałaś już – uśmiechnęła się babcia Benia. – I lubicie się? No tak, pewnie, inaczej byś o tym nie mówiła.

– Tak, bo… Szymek rozumie co ja przeżyłam, co czuję, bo… proszę pani… mnie tata tak zostawił jak chłopców ich mama…

– Biedactwo – szepnęła pani Benia i pogłaskała jasną główkę dziewczynki. – I chciałaś o tym porozmawiać. Tak?

– Szymek mówił, że chociaż pani jest właściwie prababcią, a nie babcią, to lubi z panią rozmawiać, bo pani mu daje takie… no… to… poczucie bezpieczeństwa. I że to pani mu wytłumaczyła dlaczego tak się stało. I on teraz wie, że pani Zyta, no, mama, ich obu bardzo kocha, ale to „coś” jest silniejsze od niej, taka się urodziła i taką ją trzeba kochać… bo to się nie zmieni…

– Milo mi, że Szymuś ma o mnie takie mniemanie… – babcia Benia zamrugała powiekami.. – Skarbie, najtrudniejsze są pierwsze chwile… zmiany, szczególnie nagłe, nigdy nie są łatwe, tym bardziej dla dzieci – powiedziała z zadumą w głosie. – Przychodzi wam szybciej dojrzewać, dorastać… Na usprawiedliwienie mojej wnuczki mogę powiedzieć, że troszczy się o przyszłość swoich dzieci, poczyniła już pewne kroki dla jej zabezpieczenia – powiedziała jakby bardziej do siebie niż do wpatrzonej w nią Olgi.

– Szymek mówi, że z każdej podróży mama przywozi im prezenty i opowiada o przygodach, jakie się jej przytrafiły. Ale na co dzień opiekuje się nimi tata.

– Taaak, bywa tak, że życie jednostki odbiega od oczekiwań innych… A Karol jest wspaniałym tatą, nie ma lepszego na świecie – z całym przekonaniem powiedziała pani Benia. – Szkoda, że Zytka nie doceniła jaki to skarb…  Mam nadzieję, że jeszcze znajdzie swoje szczęście, bo mu się to należy – dodała ciszej, jakby do siebie.

Długo jeszcze rozmawiały obie panie, które dzieliły pokolenia, lecz zupełnie niespodziewanie okazały się „pokrewnymi duszami” jakby to określiła Ania Shirley z Zielonego Wzgórza. Olga opowiedziała o swoich przeżyciach, o uczuciach i przemyśleniach, o których nie mówiła mamie nie chcąc jej przysparzać dodatkowego stresu, tylko z Szymkiem nimi się dzieliła. Pani Benia potrafiła zajrzeć do dziecięcej duszyczki, odczuć udręczenie, obawy jakie ją przepełniały, ukoić słowami właściwie dobranymi do wieku i stanu emocjonalnego swojej rozmówczyni.

Rozmowę przerwał dzwonek domofonu.

– O, ktoś idzie – zdziwiła się pani Benia. – Kto to może być?

Wyjrzała przez drzwi. Zobaczyła dwa psy, z którymi się wczoraj zaznajomiła i dwie dziewczynki, tak jej się przynajmniej zdawało, z których jedna miała długi, jasny warkocz.

– Dzień dobry – odezwała się ta z warkoczem. – Bardzo panią przepraszam za najście, ale szukam siostrzenicy. Nie odbiera telefonu, jestem tym zdenerwowana. Honoratka – tu wskazała na drugą dziewczynkę – mówiła, że się tu wybierała i przyprowadziła mnie…

– O, ciocia – wykrzyknęła Oluśka. – Przepraszam, komórka mi zdechła, nie zauważyłam.

– Dzień dobry – odpowiedziała Patrycji pani Benia. – Pani jest ciocią Olgi? Prędzej wzięłabym panią za jej siostrzyczkę. Ileż to dzieciaki potrafią zamieszania sprawić. Miło mi panią poznać…

Zupełnie niespodziewanie wywiązała się między paniami rozmowa, przeszła w miłą pogawędkę i minęło sporo czasu zanim Patrycja, Olga, Honoratka oraz Zorka i Zadzior udali się w drogę powrotną przez lasek.

– Oluśka, myślałam, że umrę z nerwów – mówiła Patula. – Jak mogłaś mi nie powiedzieć, gdzie idziesz? Dzwonię, dzwonię i nic. Zniknęłaś, kamień w wodę! Szukałam cię u Amelki i dopiero Honorcia mi powiedziała gdzie byłyście wczoraj. I o tym, że miałaś zamiar wybrać się do pani Beni.

– No, głupio wyszło, ale się zestresowałam i nie sprawdziłam komórki. A potem już całkiem zapomniałam. Przepraszam.

– Dobrze już, dobrze, że nic się nie stało, jesteś cała i zdrowa. Reszta nieważna.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 3 komentarze

Jesieniarą nie jestem 🍁

Wiele z Was myśli i pisze o jesieni. Jedni lubią inni nie, po każdej stronie są argumenty „za” i „przeciw”. Tak naprawdę myślę sobie, że to na zasadzie kopania się z koniem 😊 Jesień przychodzi bez względu na nasz do niej stosunek. Mnie kojarzy się ze smutkiem i melancholią, mgłami, szelestem liści pod butami, taka „zaduma szara, osmętnica”. Dopóki jednak świeci słońce, liście zachwycają kolorami, zieleń jeszcze spotykam na każdym kroku, jesienne kwiaty ubarwiają świat – mogę ją lubić, tę Panią Jesień 😊 Najgorszy jest listopad, gdy „o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny…”, najchętniej nie wychodziłabym wtedy na zewnątrz. Tylko z Szilką, do Biedronki i biegiem do ciepłego domku. Dawniej ciepełko, kawa, herbata z imbirem, książka, kocyk – i oby do wiosny. Teraz, muszę przyznać, boję się tej jesieni… Mam wrażenie, że znajduję się w stanie zawieszenia, wszelkie plany, pomysły fruwają sobie wokół nie mogąc się uziemić… Chyba najgorsze jest uczucie zawieszenia własnego życia ze świadomością, że czas na mnie nie zaczeka tylko pędzi do przodu jak szalony… Cóż, taka rzeczywistość i trzeba się z nią mierzyć. Każda sytuacja w której nas życie stawia ma na celu nauczenie nas czegoś, tak myślę. Pokory, cierpliwości, dystansu, zauważania dobrych momentów w chwilach, w których – wydaje się na pierwszy rzut oka – nie ma prawa ich być. Wiem już z doświadczenia, że po pewnym czasie dopiero zauważa się, iż miniona sytuacja przyniosła coś dobrego.

Dobre oczywiście są odwiedziny Calineczki, tego wulkanu energii 🙂 Pokazała podczas weekendu jak potrafi gwiazdę pięknie zrobić 😀

Wera z koleżankami studentkami zaliczyła wycieczkę do Japonii. Jestem pełna podziwu dla dziewczyn, same wszystko zaplanowały, załatwiły noclegi, przeloty, przejazdy i atrakcje na miejscu. Czekam kiedy będzie miała więcej czasu (rok akademicki się rozpoczął), żeby do nas podjechać i spokojnie opowiadać. Zdjęć trochę widziałam, ale tego jest masa i trzeba czasu oraz spokoju na oglądanie, słuchanie i przeżywanie. Zapamiętałam tylko na razie, że ubrane w tradycyjne kimona uczestniczyły w ceremonii parzenia herbaty i w tych strojach chodziły po mieście.

… moja Wera w kimonie…

W poprzednie wakacje dziewczyny objechały pół Europy, w tym roku poleciały na drugi koniec świata i już myślą o następnej podróży za rok. Nie ma jak młodość i energia 🙂

… kochane czarnulki czekają na MS, który pojechał po zakupy…

… wczesnojesienny ogródeczek potrafi zachwycić swym urokiem (przynajmniej mnie) …

… wrzosy na oknie uwielbiam …

To było wczoraj, nie zdołałam dokończyć wpisu. Teraz jest czwartek (16.X.) rano, wróciłam z Szilunią, dałam suni śniadanie i korzystam, że jeszcze babcia D. nie przyszła. Wczoraj myślami wracałam do uczuć radości, euforii, wręcz szczęścia sprzed dwóch lat i było mi bardzo przykro, że takie zwycięstwo znów może zostać zaprzepaszczone… „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi” – niestety to wciąż prawda. Prywata, pieniactwo, oszustwo, złodziejstwo, zdrady, pochwała głupoty, ciemnoty, cwaniactwa, kołtuństwo, brak rozumu, brak szerszego spojrzenia, brak myślenia o dobru Rzplitej – wciąż dominują wśród połowy mieszkańców naszego pięknego kraju nad Wisłą. Ta część nie zdaje sobie sprawy, że właśnie to wszystko razem doprowadziło onegdaj do upadku państwowości, do wykreślenia Polski z mapy świata. Bratanie się niektórych ugrupowań z siłami podobnymi do tych, które doprowadziły do wybuchu II wojny światowej nie wróży nic dobrego, o czym świadczy? Nawet nie chcę głośno wypowiadać takich słów. Chce się zawołać „Larum grają panie pułkowniku…”

… tak było dzisiaj wczesnym rankiem …

Dziękuję za odwiedziny ❤️ Serdeczności posyłam wraz ze słonkiem, oby jak najdłużej jesień była piękna, złota taka prawdziwie polska 🌞🌞🌞

🍁🍂🍃🍄‍🟫🌰🍄🍐🍎🍏🦔❤️

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 11 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 68

Słoneczko wchodziło do salonu Patrycji rozjaśniając każdy kącik, promyczkami gładziło futerka czterech kotów, z  których najmniejszy mrużył zielone oczy i stroszył grafitowe sterczące kudełki.

– Wyglądasz jak szczotka do kurzu – zaśmiała się Olga. – Ciocia, nie myślałam, że koty się ze sobą dogadają. Bałam się, że będą walczyć, a one są zupełnie spokojne.

– Wiesz, zwierzaki upodobniają się do swoich opiekunów – uśmiechnęła się Patrycja do siostrzenicy.

– Ciocia, odwrotnie też. Fajnie tu u ciebie. Podoba mi się domek, ogródek mi się podoba, jest malutki i nie trzeba się napracować, ale jest i można sobie w nim posiedzieć. Od początku mi się podobał, ale teraz jest ładnie, zielono. I masz huśtawkę.

– Prawda, że jest ładnie? – ucieszyła się Patrycja. – Bardzo lubię ten domek. Nawet nie przypuszczałam, że tak fajnie będzie mi się tu mieszkało. I sąsiadki mam super. Widzisz, mogłam do was pojechać nawet na kilka dni, a one się zajmowały kotami. Nawet po ciebie mogłam pojechać korzystając z uprzejmości Marysi.

– Ale pani Marysia nie jest twoją sąsiadką – bystrze zauważyła Oluśka.

– Jest przyjaciółką córek moich sąsiadek.

– Aha. A daleko jest ten Julianów? Mogłybyśmy  tam pójść na spacer?

– Oczywiście, że tak. Niedaleko, zaczyna się tuż przed  torami. Czy wiesz, o które miejsce konkretne chodzi?

– To jakaś nazwa jak z bajki, Kopciuszka czy Krasnoludków, zaraz się zapytam.

Wyjęła telefon i zapomniała o ciotce prowadząc z Szymkiem ożywioną esemesową rozmowę.  Patrycja tymczasem wciąż nie mogła opędzić się od myśli, która dopada każdego w różnych sytuacjach. Jaki ten świat mały! To wprost niemożliwe, żeby aż do tego stopnia. Jednak… w sumie nie ma nic niezwykłego w tym, że babcia byłej żony Karola mieszka niedaleko. Studiował przecież w Warszawie, poznawał studentów z różnych części Polski i akurat trafiła mu się taka żona, co ma tutaj babcię… Maryśkę i jej tatę oraz entuzjastów „Filiżanki” przecież też poznał w tym samym czasie…

Olga sprawdziła w smartfonie gdzie mieszka prababcia Szymka  i jak tam dotrzeć. Wiedziała już, że chłopcy przyjadą za tydzień, czyli mniej więcej wtedy co mama. Postanowiła nie czekać tak długo lecz wziąć sprawy w swoje ręce. Wciąż chodziła za nią pewna uporczywa myśl i nie dawała spokoju. Dziewczynka miała niejasne wrażenie w swej młodej główce, że w jakiś irracjonalny sposób ta prababcia pomoże jej zrozumieć postępowanie własnego taty, Olgi taty. Ona do tej pory nie mogła tego pojąć chociaż przed mamą i całą resztą świata udawała twardzielkę. Tak była pochłonięta swoimi przeżyciami, że przestała zwracać uwagę na klasową grupkę wrednych koleżanek, na ich dokuczanie i zachowanie, które przedtem sprawiało jej przykrość. Znudzone brakiem reakcji Olgi dały jej spokój i znalazły sobie inną ofiarę. A ona jedynie z Szymkiem mogła szczerze rozmawiać, wylewać przy nim swoje żale, nie musiała kryć łez, które nie jeden raz płynęły z jej oczu. Szymek miał za sobą przeżycia podobne do jej przeżyć dlatego się tak dobrze rozumieli. Wprawdzie mama Szymka  mieszkała w mieszkaniu obok taty i mały Tymek miał mieszkać z nią, ale nigdy nie było jej w domu, jeździła po całym świecie z wycieczkami i chłopcami zajmował się ich tata, praktycznie tylko i wyłącznie on. Mamę Olga widziała może dwa razy w życiu. Szymek najpierw bardzo przeżył rozwód rodziców, potem przywykł, przemyślał, wydoroślał ponieważ z reguły trudne chwile w dziecięcym krótkim życiu przyspieszają dorastanie i rozwój. Mógł więc służyć wsparciem koleżance, której przyszło się zderzyć ze skomplikowanym światem nieodpowiedzialnych dorosłych. Mieszkali blisko siebie i z pewnością ten fakt  również miał znaczenie w rozwinięciu się ich przyjaźni. Pomagali sobie na przykład pożyczając zeszyty gdy jedno było chore czy książki z lektury obowiązkowej. Chociaż w dobie komputerów i internetu nie wszystkim dzieciakom potrzebna była bezpośrednia bliskość innych osób – im akurat pomagała wzajemna obecność i przyjaźń. Sytuacja stała się niezwykła, jakby żywcem wyjęta z komedii romantycznej, kiedy się okazało, że Patrycja, jej ukochana ciocia mieszka niedaleko prababci  Szymka i Tymka, czyli babci ich mamy. A już sposób w jaki się poznali w sklepie pan Karol i ciocia – to w ogóle  nie do pobicia. Po prostu rewelacja! Olga na samo wspomnienie dostawała ataku śmiechu. Tak więc pomyślała, że sama tę prababcię Benię odszuka iii… nie wiedziała co się za tym ”…iii…” będzie kryło, to się dopiero okaże. W końcu nie będzie długo przebywać u ciotki, chłopcy też nie wiadomo na ile do tej swojej prababci przyjadą,  więc aby nie marnować czasu postanowiła zrobić wstępny rekonesans.

Na drugi dzień po przyjeździe poznała Amelkę, siedmiolatkę znaną jej z opowiadania cioci o zaginionym rudym kocie, który szczęśliwie powrócił do swojego domu.  Amelka wraz z mamą Alicją pomagały w poszukiwaniu  kociego domu oraz w opiece dokładając się do kosztów wyżywienia Paskudka (tak miał na imię o czym się wszyscy dowiedzieli od odnalezionych opiekunów). Do domu nie mogły kota zaprosić z powodu Bonzo,  psa adoptowanego ze schroniska, przeuroczego rudego słodziaka wyglądającego jak skrzyżowanie golden retriwera z jamnikiem, który był cudowny, ale któremu, niestety, awersja do kotów nie pozwalała na zawieranie bliższej znajomości z tymi futrzakami.  Alicja i Amelka nie traciły nadziei, że kiedyś uda się zmienić nastawienie Bonzo do kociego rodu i pracowały nad tym usilnie. Tata Amelki wspierał je zdalnie w tych usiłowaniach. Dlatego zdalnie, iż pracował za granicą, na kontrakcie w Islandii. Olga razem z Amelką kilkakrotnie wyprowadzała Bonzo na łąkę i do lasku. Pomyślała więc, że obydwie mogłyby się wybrać na poszukiwanie prababci  Beni wykorzystując wyjście z psem na spacer.

W czasie wakacji dzieci i młodzież, do której to kategorii zaliczała już samą siebie Honoratka, jeśli nie wyjeżdżają na kolonie i obozy, chętnie przebywają w innych miejscach niż dom. Na przykład u babci i dziadka, gdzie dwa psy dostarczają zajęć i rozrywki, jest  inaczej niż codziennie w domu co stanowi miłą odmianę. Zabawa z nimi jest  zajmująca tym bardziej, że można wychodzić z domu pod pretekstem wyprowadzenia Zadziora albo Zorki i nikt nie zgłasza sprzeciwu.

Honoratka zobaczyła idące dziewczynki. Amelkę znała „od zawsze”, Oluśkę od niedawna, ale ją polubiła. Jeszcze bardziej gdy dowiedziała się o rozwodzie jej rodziców.

– Hej, dziewczyny, gdzie idziecie? – zawołała.

– Idziemy z Bonzo na spacer – odpowiedziała Amelka.

– Na ulicę idziecie? Przecież jest upał, nie lepiej pójść na łąkę?

– Ale…- zawahała się Olga, – my idziemy w konkretne miejsce.

– O, a w jakie? – zainteresowała się Honoratka. – Powiedz, ciekawa jestem.

– Chcemy zobaczyć gdzie mieszka prababcia chłopaków, moich sąsiadów z osiedla w Krakowie. To jest… zobacz, tu mam adres. Oni tu niedługo przyjadą, na trochę… Bo wiesz, tak naprawdę…  mama ich zostawiła jak mój tata mnie…  Jestem ciekawa co sobie myśli ta prababcia o tej mamie… Wiesz, chciałabym zrozumieć – dodała posmutniałym głosem i wyrazem twarzy dojrzałym nagle tak, jakby dzieciństwo zostawiła na chwilę gdzieś daleko…

– Ależ tam nie musicie iść ulicą, można bokiem, przez lasek, pies się nie zmęczy na upale. Wiecie co? Pójdę z wami. Wezmę Zadziora, ty,  Oluśka,  możesz wziąć Zorkę, Amelka będzie trzymała swego Bonzo. Zrobimy sobie wycieczkę, chcecie dzieciaki?

Olga miała się obruszyć za „dzieciaki”, ale…

– Super – zawołała. – W ten sposób nie będę musiała tłumaczyć po co i dlaczego tak długo… A ja chcę zrozumieć …

– Daj spokój, Oluśka, dorosłych ciężko zrozumieć, odpuść sobie – powiedziała Honoratka.

– Twój tata cię nie zostawił, nic nie rozumiesz!

– Na szczęście, ale mam oczy i uszy otwarte, i wiem co się wokół dzieje. Dlatego dobrze ci radzę, daj spokój. Z czasem się dowiesz… Kilka moich bliskich koleżanek ma rozwiedzionych rodziców – zakończyła poważnie

Dzieci mają na szczęście szybką zdolność regeneracji, zmiany nastroju i zainteresowania.

– Chodźcie, pokażę wam drogę przez lasek – ciągnęła Honorka. – Będzie krócej.

– Ja znam tę drogę – powiedziała Amelka. – Z mamą i Bonzo nieraz chodzimy tam na spacery. Kiedyś widziałyśmy cztery sarny.

– Też widziałam całe stadko – skinęła głową Honoratka. – I jeszcze zające widziałam.

– A ja  bażanty. One tak śmiesznie skrzeczą. Bonzo od razu chce je łapać.

– Nasza Zorka też jest nimi zainteresowana. Może na nie polowała kiedy nie miała domu, coś przecież musiała jeść.

– Biedne takie pieski – wtrąciła Olga. – Bardzo chciałabym mieć psa, my mamy tylko koty. Ale nas z mamą nie ma w domu przez cały dzień, to przecież nie mógłby siedzieć w sam. Koty mogą, szczególnie jak są dwa albo więcej. Mama mówi, że tworzą rodzinę i żyją własnym życiem, kiedy są same. To znaczy nie są same tylko ze sobą.

– Wiesz, póki jesteś u cioci możesz bawić się z naszymi psami, prawda Amelka?

– Na zapas się wybaw, bo jak wrócisz do Krakowa to znowu ci będzie brakowało psów – zgodziła się Amelka z Honoratką.

Wyszły na łąkę przez tylną osiedlową furtkę. Żółta nawłoć, zajmująca dużą przestrzeń jak okiem sięgnąć, falowała w podmuchach wiatru dając złudzenie morskich fal o zachodzie słońca zabarwionych na złoty kolor. Nad kwieciem uwijały się roje brzęczących owadów.   Szybko przebiegły krótką odkrytą przestrzeń zalaną słońcem i wpadły do lasku gdzie przywitał je miły cień i najprzeróżniejsze ptasie głosy. Przystanęły na małym mostku nad szemrzącym wąziutkim strumyczkiem zatrzymane przez psy, które zwęszyły jakiś niezwykle intrygujący je zapach. Zadzior węszył najdłużej, po czym skierował się ku kępie krzewów rosnących  z boku ścieżki. Spojrzał na Honoratkę i leciutko pociągnął ją dając wyraźnie do zrozumienia o co mu chodzi.

– Słuchajcie, Zadzior chce nam coś pokazać. Idziemy za nim – zdecydowała Honoratka.

Pod krzakiem leżała reklamówka, lekko przysypana suchym igliwiem i ziemią, najwyraźniej porzucona przez kogoś, nie zgubiona. Nawet można powiedzieć, że celowo ukryta.

– Zadzior wymownie spojrzał na Honoratkę i na znalezisko. I jeszcze raz na Honorkę i na reklamówkę. Domyśliła się od razu co chciał jej przekazać czworonożny przyjaciel.

– Zobaczcie, tam coś jest – szeptem powiedziała Oluśka jakby obawiała się, że ktoś ją usłyszy i stanie się coś strasznego, może w krzakach siedzi ukryty złoczyńca i rzuci się na nie?

Honoratka zobaczyła obawę w oczach i postawie dziewczynek. Uśmiechnęła się z całą piętnastoletnią wyższością.

– Nie bójcie się – powiedziała spokojnie. – Przecież jesteśmy z psami. One nie dadzą nam zrobić krzywdy. Zapomniałyście, że Zadzior jest policyjnym psem? Wprawdzie na rencie, ale to nie ma żadnego znaczenia.  Jest super psem.

Dziewczynki najwyraźniej poczuły się uspokojone i zbliżyły się do Honoratki, która podniosła z ziemi  patyk i  zaczęła nim odgrzebywać reklamówkę. Odsunęła wszystko co na niej było i precyzyjnie wkładając kijek w ucho torby wyciągnęła ją spod krzaka. Zaintrygowane patrzyły jak ze środka wysypują się zaadresowane koperty.

– To jakby było z torby listonosza – zauważyła Olga.

– Może go morderca zamordował i teraz napadnie na nas – szepnęła Amelka.

– Co ty pleciesz – spojrzała z politowaniem Honorka. – Za dużo horrorów oglądasz.

– Co zrobimy? – zastanowiła się Oluśka.

– Nie powinnyśmy tu zostawiać,  ktoś może czekać na ważne wiadomości – stwierdziła Honoratka.

– Dużo tego nie ma… – Olga obrzuciła znalezisko uważnym spojrzeniem.

– To może trzeba zanieść te listy do adresantów – zaproponowała Amelka.

– Adresatów – poprawiła  Olga. –  A wiecie gdzie to jest? Te ulice? Ja nie znam tu żadnych ulic, tylko cioci, czyli waszą, osiedlową i … pokaż… Krasnoludków? O, to właśnie na tej ulicy mieszka prababcia mojego kolegi z klasy.

– Wiesz jak ona się nazywa?

– Nie wiem,  chłopcy mówią na nią babcia Benia

– Trzeba pójść kawałek za tory, minąć takie nowe bloki, potem willę, w której kręcili ślub Joasi i Tomka z „M jak miłość” – wykazała się Amelka.

– Naprawdę tu kręcili? – zainteresowała się Olga.

– Naprawdę – przytaknęła Honoratka. – U nas na Ursynowie też kręcili dużo scen.

– Za tą willą trzeba skręcić i już są takie fajne ulice, takie bajkowe – wyjaśniła Amelka. – Czytaj, Honorka, nazwy na kopertach. Chodźcie, tam jest ścieżka, którą  chodzimy z mamą. Wyjdziemy niedaleko domu Klarki i Antka.

– Kopciuszka, Złotej Rybki, Skrzatów, Elfów…

– Pokaż – wyciągnęła Olga rękę. – Nie wierzę, że są takie nazwy ulic – wzięła kilka kopert i czytała z niedowierzaniem – Królowej Śniegu, Kolorowych Snów… – przekładała koperty przebiegając wzrokiem adresy. – Dalej są już zwyczajne, Kombatantów, Sybiraków… jeszcze Srebrnych Świerków jest ładna.

– Mnie się najbardziej podoba Złotej Rybki – powiedziała Amelka.

– Mnie chyba Bajkowa – zastanowiła się Olga.

– Na Bajkowej mieszkają Antek i Klara, bliźniaki z mojej klasy – powiedziała Amelka. – I jeszcze Adaś, zaraz obok nich.

– A ja wolałabym mieszkać na ulicy Kolorowych Snów – oświadczyła Honoratka. – Mogłabym spać do woli, nie budziliby mnie do szkoły, a sny miałabym najpiękniejsze z pięknych – uśmiechnęła się.

– Chodźcie za mną – Amelka energicznie ruszyła do przodu pociągając za sobą Bonzo. – Znam tu ścieżkę na skróty, chodziłyśmy z mamą tędy  dużo razy, bo moja mama przyjaźni się z mamą bliźniaków. Wyjdziemy niedaleko domu Klarki i Antka.

– Ładne te domki – powiedziała rozglądając się Olga, gdy po niedługim czasie dotarły  do   bajkowego osiedla i domu bliźniaków.

Amelka zadzwoniła domofonem, w momencie przy furtce znalazł  się Antek. Najpierw spojrzał z pewną dozą nieufności na Honoratkę, która w pierwszej chwili wydała   mu się dorosłą osobą. Dopiero po wyjaśnieniu Amelki spojrzał na nią innym okiem, a sprawa znalezionych listów wyraźnie go zainteresowała.

– Klarka! – zawołał zwracając głowę w stronę otwartego okna od pokoju siostry. – Klarka! Chodź tu do nas!

Po chwili z domku wyszła, a raczej wyskoczyła, uśmiechnięta dziewczynka.

– Co się stało? O, cześć Amelka, cześć Bonzo – już witała się ze znajomym psem.

Zorka natychmiast podstawiła łeb, przecież nie mogła pozwolić, żeby Bonzo zgarnął większą ilość głaskanek. Zadzior stał  spokojnie obok Honoratki przyglądając się całemu towarzystwu. Lubił mieć wszystko na oku i pod kontrolą.

Dziewczynki opowiedziały rodzeństwu co im się przydarzyło po drodze przez lasek. Zgodnie uznali, że należy przesyłki  dostarczyć pod wskazane na kopertach adresy. Tym bardziej, że wszystkie były w najbliższej okolicy. Uwinęli się szybko wrzucając po prostu listy do skrzynek. Na koniec zostały dwie koperty zaadresowane do pani Bernardy  Grudy.

– To przecież do pani Beni – powiedziała Klarka. – Chodźmy do niej, lubię ją, zawsze ma coś słodkiego dla nas….

Okazało się, że to bardzo blisko bliźniaków. Olga się ucieszyła myśląc, że łatwiej uda się jej dzięki temu nawiązać kontakt z babcią Benią.  Zadzwoniła domofonem. Po chwili otworzyły się drzwi i ukazała się w nich drobna, starsza kobieta o srebrnych włosach upiętych w koczek. Przysłoniła oczy ręką, widocznie światło w pierwszej chwili było zbyt jasne i oślepiło ją..

– Dzień dobry – zawołała Honoratka. – Mam dwa listy. Pani adres jest na kopercie…

– Listy? – zdziwionym głosem spytała starsza pani. – Wejdź, dziecko, proszę.

– Ale nas tu jest więcej – wysunął głowę Antek zza słupka. – Dzień dobry pani Beniu.

– To ty, Antosiu? I Klarka też tu jest – zauważyła z uśmiechem. – Co was do mnie sprowadza? Aha, coś mówiłaś o listach – zwróciła się do Honoratki. – Wejdźcie przez bramkę.

Weszli wszyscy i w małym przedogródku zrobiło się tłoczno. Pani Bernarda, jako była nauczycielka z powołania, poczuła się jak ryba w wodzie w otoczeniu gromadki dzieciaków. Nastolatki też dzieciaki – pomyślała patrząc na najstarszą dziewczynkę. Antosia i Klarę znała od kiedy zamieszkali w sąsiedztwie. Polubiła i rodziców, i dzieci. Czasem korzystała z ich pomocy przy większych zakupach.

– Proszę, oto listy – podała Honoratka dwie koperty.

– O, bardzo ci dziękuję – pani Bernarda wzięła koperty. – Czekałam na to! – wykrzyknęła. – Nie wiem czemu tak długo szedł ten list … ale zaraz, skąd u was, jakim cudem?… – zastanowiła się.

– Znalazłyśmy pod drzewem idąc przez lasek – powiedziała Olga.

– Właśnie, wyszłyśmy z psami na spacer i znalazłyśmy reklamówkę z listami – dodała Amelka.

– Tak naprawdę to Zadzior znalazł – wyjaśniła Honoratka. – On był policyjnym psem, teraz jest u dziadka na emeryturze.

– Jakaś tajemnicza historia – zastanowiła się pani Benia. – Przecież to karygodne, żeby przesyłki znalazły się w lesie! Powinny zostać doręczone do adresatów!  Złożę skargę na poczcie.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Zimno i ciemno się robi 29.IX. 2025

Ciekawa jestem czemu Lapek nie widzi wszystkich emotek. Niby je wrzucam w tekst a potem nie ma. W starym już tylko uśmieszki działają, w nowym (brzydkie są), ale też nie wszystkie. Żeby było śmieszniej, to kiedy w telefonie odpowiadam na komentarz serduszka wskakują w komentarzach do Was – pokazują się, inne nie. To już naprawdę nie na mój rozum 🙁

Zrobiło się zimno, tak nagle. Rano jest ciemno gdy wstaję, buuu, tego nie lubię, już czekam na wiosnę. Może ta nadchodząca przyniesie zmiany na lepsze. Właściwie nie „może” ale „musi”, nie ma innego wyjścia. W końcu gdy człowiek poczciwy pracuje nad sobą, nad własnym stosunkiem do świata, do wydarzeń wszelakich, gdy uczy się nabierać dystansu i z perspektywy obserwatora reaguje (przynajmniej się stara) na to, co się dzieje na zewnątrz niego (czyli owego poczciwego człowieka) to przecież MUSI być lepiej, czyż nie?

Rano do lasku więcej nie pójdę, dopiero wiosną.  Jedynie po południu, bo wieczorem tym bardziej nie. W niedzielę – już jasno było – poszłyśmy z Szilunią tylną furtkę do lasku właśnie. Moja towarzyszka nastawiła uszy, wąchać zaczęła „górnym wiatrem” a mnie coś tknęło i nie spuściłam jej ze smyczy na wszelki wypadek. Nic to, szłyśmy ostrożnie i gdy się wydawało, że już przed nami wolna droga, usłyszałam tuż obok, w krzakach głośne sapnięcie i krzaki się poruszyły. Jak się obydwie rzuciłyśmy biegiem przed siebie! Kiedy wreszcie przystanęłyśmy Szilunia była zadowolona z przebieżki, ale moja astma powiedziała, że jej się to wcale nie podoba i długo nie mogłam złapać oddechu. Wreszcie się udało i ruszyłyśmy dalej, a w nagrodę znalazłam sobie trzy kasztany, pierwsze w tym roku.

Nie udało nam się do Szczawnicy w tym roku pojechać, ale dzieciaki były dwa razy. Calineczka chciała koniecznie spłynąć tratwą po Dunajcu, więc oczywiście tatuś córeczki posłuchał. Nawet wytrzymała dwie godziny, choć ja bym się obawiała, że z nudów wyskoczy z tratwy 😃  Stąd mam zdjęcia, których kilka na osłodę pokazuję.

Czyż nie jest to prawdziwy raj dla oczu? O duszy nie wspomnę 🙂

Przeczytałam, że jeszcze będzie ciepło więc się ucieszyłam, że przecież w ogródku jeszcze trochę popracuję z wielką radością. MS przywiózł trzy worki ziemi, cebulki kupiłam różniste, nasionka wilców i warszawianek skrzętnie zbieram na następny sezon.  To na razie tyle, jak zwykle siła wyższa zmusza do skończenia, babcia D. się wyspała i idzie… Zrobię jej kawę (Inkę) to przez chwilę posiedzi.

Dobrego tygodnia wszystkim zaglądającym życzę dziękując za pozostawione słowa 😘

❤️🍀🍁🍀❤️

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 25 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 67

Inga czuła się paskudnie. Drapało ją w gardle, męczył suchy kaszel i bolała głowa. Pomyślała, że pewnie złapała wirusa w szpitalu, gdzie przez ostatnie dwa dni miała kontrolne wizyty i spędziła wiele godzin głównie na oczekiwaniu. Oczekiwanie było dwojakiego rodzaju: na wejście do gabinetu. na samą wizytę oraz na zapisanie się na badania przed kolejną. Za każdym razem kiedy odwiedzała tę konkretną placówkę medyczną napotykała na zmiany. Zupełnie bezsensowne  z punktu widzenia pacjenta, wywołujące chaos, niemożliwie długie kolejki i obłęd w oczach szczególnie starszych osób przemieszczających się po nieskończonych korytarzach w poszukiwaniu właściwego gabinetu, w którym tym razem przyjmuje pożądany specjalista. Nawiasem mówiąc, do którego czekali najczęściej ponad rok.

Po wyjściu od lekarza Inga poszła do rejestracji zapisać się na badania przed wizytą u nefrologa. Telefonicznie nie można było tego zrobić, kazali osobiście. Pomyślała, że jeśli leczy się tu ktoś z innego miasta, to zmuszony jest przyjechać, żeby się tylko zapisać. Paranoja. Za przejazd nikt nie zwróci… dodatkowe koszty… trzeba mieć końskie zdrowie i mnóstwo pieniędzy, żeby się leczyć…. jej brakowało i jednego i drugiego…  Doszła w miejsce, gdzie była recepcja poradni nefrologicznej. To znaczy była, kiedy Inga  poprzednio odwiedzała szpital. Teraz natknęła się tylko na kartkę z informacją, że recepcja została przeniesiona. Zaklęła pod nosem, nie ona jedna zresztą, i poszła szukać razem z kilkoma innymi osobami utyskującymi na utrudnianie życia chorym ludziom. Niezadowolenie stało się głośne i ogólnie słyszalne, gdy okazało się, że w jednym miejscu skumulowano rejestrowanie pacjentów do kilku różnych specjalistów. Ba, żeby tylko na wizytę! Ale i po odbiór wyników, i do zapisania się na badania, i nawet personel medyczny z poszczególnych oddziałów szpitalnych zapisujący leżących pacjentów – wszyscy musieli brać numerki i czekać na swoją kolej. Ingę oburzył szczególnie fakt, iż pielęgniarka zamiast być przy chorych musiała odejść od ich łóżek i stać w kolejce. Skandal po prostu wobec braku średniego personelu! Jej oburzenie podzielały inne osoby, nic jednak nie mogły na to poradzić. Kolejka wydłużała się z minuty na minutę, dochodziły kolejne osoby, a czynne były zaledwie dwa stanowiska z czterech istniejących i całą gigantyczną kolejkę obsługiwały  dwie panie. Na korytarzu zrobiło się gęsto i ciemno od ilości oczekujących na swoją kolej z numerkiem w ręce. Inga miała numerek 121, przed nią oczekiwało jeszcze 46 osób. Oczekiwanie wydłużało się z powodu częstego podchodzenia do okienek zdezorientowanych bardzo starszych osób błagających o informację w swojej sprawie.

Obok Ingi stanęła kobieta okrutnie zdenerwowana zaistniałą sytuacją. Za chwilę miała czas wyznaczony wizyty, na którą czekała przez rok, chciała tylko odebrać wyniki badań potrzebnych do okazania lekarzowi. Inga odesłała do domu Feliksa i teraz była spokojna, pogodzona z tym, czego nie mogła zmienić w danej chwili. Czekała urozmaicając sobie czas obserwacją ludzi i ich reakcji. Była zadowolona, że kiedy mąż przywiózł ją pod szpital, nie zgodziła się, by oczekiwał w samochodzie razem z psami. Postanowiła wrócić do domu autobusem i nie dała się odwieść od swego postanowienia. Dlatego teraz mogła uzbroić się w cierpliwość i nie dawała się ponieść nerwom.  Żal jej się zrobiło zdenerwowanej kobiety i zamieniła się z nią numerkami. Dzięki temu dosłownie na dwie minuty przed umówioną wizytą kobieta zdążyła odebrać wyniki dziękując Indze z ogromną wdzięcznością. A Inga poczuła, że zrobiła dobry uczynek i miłą lekkość w duszy z tego powodu też poczuła. Stanęła tak, by widzieć wyświetlające się numerki i pogrążyła się we własnych myślach.

Odesłała Feliksa do domu z powodu teściowej. Bała się zostawiać ją samą przez dłuższy czas. Ostatnio znów sprawiała niespodzianki i to nie z gatunku przyjemnych. Powtarzały się problemy z jedzeniem, braniem albo raczej nie braniem leków, zmyślaniem nieprawdopodobnych teorii spiskowych, których ona ma być ofiarą, z manipulowaniem faktami – choroba wyraźnie czyniła postępy.

Wróciła do domu nieprzytomna ze zmęczenia, dodatkowo czuła „łapiące” ją przeziębienie. Postanowiła wcześniej się położyć. Przyjęła leki, jakie akurat były w domu czyli  rutinoscorbin, ibuprom na zatoki i poszła do sypialni. Feliks został na dole oglądając film. Dodatkowo była zła, że nie może włączyć w sypialni telewizora. Oglądanie wybranych programów zawsze ją uspokajało, lecz  coś się zapewne stało z anteną, gdyż sygnał z talerza przez dekoder przestał dochodzić. Należało wezwać fachowca, który wejdzie na dach, sprawdzi przewód, znajdzie usterkę i naprawi ją. Niestety, usługa byłaby płatna, choć powinna mieścić się w pakiecie, a oni nie mieli pieniędzy na zapłacenie. Tak więc nie mogła już od dłuższego czasu zrelaksować się w sypialni oglądając przed snem ulubione „Ranczo” albo programy o urządzaniu domów.

Położyła się z bólem głowy i usnęła. Nagle gwałtownie usiadła na łóżku obudzona dziwnym dźwiękiem. Co to? Jakby coś drapało za ścianą albo na strychu! Kot? Szczur? Matko jedyna! Feliks, który podczas drzemki żony również udał się na spoczynek, też nadstawił ucha. Inga wyjrzała do przedpokoju. Psów nie było, zostały na dole. Feliks włączył światło i drapanie ustało. Zastanawiając się nad przyczyną dziwnych odgłosów zapadali w sen. Nagle Inga znowu raptownie usiadła. W przedpokoju zrobiło się ciemno! Zostawiali na noc włączoną małą lampkę, żeby matka widziała drogę do łazienki i nie tylko. Honoratka powiedziała im, że nocą babcia buszuje po całym domu i schodzi do kuchni. Dziewczynka zobaczyła to gdy spała u nich „na nocowaniu” – jak to dzieci teraz mówiły.  Od tej pory Inga zamykała nocą  sypialnię na klucz. Nie życzyła sobie nagłego wtargnięcia teściowej.

– Nie ma prądu – jęknął Feliks. – U sąsiadów jest. To coś u nas!

Zszedł na dół do skrzynki elektrycznej . Bezpieczniki wyskoczyły. Wcisnął i znów wyskoczyły. Zaklął pod nosem.

– Muszę iść na zewnątrz, do głównej skrzynki na uliczce.

– Pójdę z tobą.

– Ja sprawdzę, ty idź spać.

– Zwariowałeś? – oburzyła się. – Jak mogłabym spać w takiej sytuacji?

Zeszła za mężem na dół, zapaliła świeczki, żeby było cokolwiek widać, bo w domu panowały kompletne ciemności. Zgasło wszędzie. Lodówka, czujniki telewizora, panele z podłączonym komputerem i ładującą się komórką – wszystko zostało pozbawione źródła zasilania.

–  Feluś, jak otworzysz garaż w razie czego? Moja komórka się nie naładowała, a twoja? Nie będzie kontaktu ze światem! Piekarnik nie działa, płyta indukcyjna też – wpadała w panikę.

– Po co ci teraz piekarnik? – trzeźwo zauważył Feliks. – Idę.

– Jakie szczęście, że  od poprzedniej awarii latarkę zawsze trzymasz przy łóżku, w zasięgu ręki  – powiedziała już spokojniej.

Ubrał buty, kurtkę i wyszedł. Po chwili zabłysło światło. Korki nie wyskoczyły ponownie. Poszli spać zastanawiając się nad przyczyną.

– Może matka znowu powiesiła na grzejniku uprane majtki i zrobiła spięcie? – zastanawiał się Feliks. – Tyle razy jej mówiłem, żeby nie prała w rękach, że od tego jest pralka. I żeby nie wieszała na grzejniku, bo to nie kaloryfer ze starego mieszkania.

– Kotuś, ona kiwnie głową, powie „dobrze” i po pięciu minutach już o tym nie pamięta. Dalej będzie robiła to samo, przywykła do tego przez całe życie. Nigdy przecież pralki nie miała, co w sumie jest nie do uwierzenia, ale to fakt.

– To co ja mam zrobić?

– Nic się nie da. Trzeba pilnować i sprawdzać co robi – odpowiedziała bezradnie rozkładając ręce. – Śpij, rano muszę wcześnie wstać, przecież do Ewelinki „na służbę” mam jechać, Bogna ma wizytę u lekarza.

– Zawiozę cię. I wyjdę rano z psami, już ty się nie zrywaj, nabiegasz się przez cały dzień za tą kruszynką – uśmiechnął się z rozczuleniem na wspomnienie wnusi.

– Ja muszę raniutko do Biedronki, tam są tabletki do ssania, okropnie mnie drapie w gardle.

– Ja pójdę, nie kłopocz się.

Rano pojechali na Ursynów, nie było specjalnych korków i szybko dojechali.

– Baba nie, baba sio! – tak Ewelinka powitała babcię, czym babcię na wstępie rozbawiła do łez.

– Tak mnie witasz, ty mały łobuziaku? – śmiała się babcia, a mała chwyciła matkę za nogi i nie chciała puścić.

– Popatrz jak ona sobie skojarzyła, że jeśli ty się szykujesz, a ja przychodzę to znaczy, że wychodzisz bez niej – zauważyła Inga.

– Tak, od razu wie o co chodzi – odpowiedziała Bogna. – Ewelinko, ja muszę wyjść, ty zostaniesz z babcią – stanowczo powiedziała do córeczki. – Niedługo wrócę do ciebie.

– Nie, nie, nie fcę – sprzeciwiała się kruszynka.

Ostatnio się rozgadała po swojemu, ale najczęściej dobitnie wypowiadanymi słowami były „nie, nie, nie” oraz  „ja, ja, ja”. Słodka i cudna przy tym była tak bardzo, że wszystkie ciotki-przyjaciółki Bogny były w niej bez pamięci rozkochane.

– Mamuś, tu jest dla niej śniadanie. Poza tym jeśli uda ci się coś w nią wcisnąć, to dobrze. Jeśli nie, trudno. Muszę lecieć, bo mi godzina minie, ludzie nie wpuszczą mnie potem do gabinetu i  termin przepadnie.

Wyszła. Jakoś udało się babci porozumieć z wnusią, obeszło się bez płaczu. Pół serka waniliowego podstępem w malutką babcia wcisnęła postawiwszy ją na parapecie. Zagadywała pokazując co się na zewnątrz dzieje i karmiła małą łyżeczką. Ewelinka zażyczyła sobie kakao, które bardzo lubiła. Inga przygotowała, postawiła kubek na stole i odwróciła się po ulubiony  mały kubeczek wnusi i… całe kakao wylądowało na bluzeczce, spodenkach czyli na całej maleńkiej dziewczynce. Trzeba było ją dokumentnie przebrać. Ewelinka była rozbawiona, biegała, skakała jak nakręcona, energia ją rozpierała i była wprost  nie do zatrzymania. Inga musiała za nią nadążyć przez cały czas i przemieszczać się po całym mieszkaniu za tą iskiereczką, która ani jeść, ani spać nie miała zamiaru. Babcia próbowała w maleńką wcisnąć trochę jedzenia i tu sukces – udało się ją przekonać, żeby pokrojone kawałeczki bułki z masłem jadła w tak zwanym międzyczasie, zjadła nawet kawałek papryki, wypiła soczek co babcia uważała za wielkie osiągnięcie.

Potem kruszynka oglądała swoje ulubione filmiki uczestnicząc czynnie – kręcąc rączkami i główką, robiąc wymachy i wszystko to, co robiły dzieci na ekranie. Babci kazała robić to samo.

– Baba teś – pokazywała babci co ma robić.

Na propozycję spania odpowiedź była jedna.

– Nie, nie, nie fcę! Baba sio!

Nawet gdy była już bardzo zmęczona broniła się  i za nic nie chciała się położyć do łóżeczka.

– Ewelinko, „lalala” (czyli tablet) jest zmęczony i popsuje się, jeśli nie odpocznie – tłumaczyła wnusi. – Jeśli się popsuje nie będziemy oglądać bajek. Usiądź na chwilę i odpoczniemy razem, dobrze?

– Baba, na filę – skinęła główką.

Najwyraźniej argument trafił do tej główki, bo pozwoliła się wziąć na kolana i przytuliła się do babci. Oczka jej się zamknęły i usnęła od razu.  Inga siedziała kołysząc z rozczuleniem swoje szczęście takie maleńkie, a największe na świecie. Potem delikatnie przełożyła ten skarb do łóżeczka i wyszła przymykając drzwi pokoju. Za chwilę Honoratka wróciła ze szkoły.

– Jak tam dziś było?

– Spoko – padła odpowiedź. – Mieliśmy szczęście, bo na godzinę wychowawczą przyszedł pan z pogadanką i potem się przeciągnęło na następną lekcję.

– A jutro? Ciężki dzień cię czeka?

– Sprawdzian i dwie zapowiedziane kartkówki. Nic wielkiego. Udało ci się nakarmić małą?

– Okropny z niej niejadek. Trzeba mieć do niej świętą cierpliwość.

– Najlepiej dziadkowi wychodzi karmienie – zaśmiała się Honoratka. – Szkoda, że nie może częściej przyjeżdżać.

– Wiesz, że babci Wali nie można na dłużej zostawiać samej.

– Wiem. Babciu, co robić, żeby nie mieć demencji na starość?

– Ba, żeby to była taka prosta sprawa. Na pewno wpływ ma styl życia, jaki się wiedzie od zawsze, dieta, ruch …

– A na trądzik? Okropnie jest być nastolatką – stwierdziła ze smutkiem. – Chciałabym być dzieckiem, tak mi było dobrze. A teraz? Krosty się robią, szkołę trzeba było zmienić, z koleżankami musiałam się pożegnać, bo każda poszła do innego liceum…

– Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, kochanie, musimy się z nimi pogodzić. Na upływ czasu na przykład.  Nie zatrzymasz go, nie da rady. Mnie też trudno uwierzyć, że jestem taka stara, w duszy wciąż czuję się młodą dziewczyną i często dziwię się patrząc w lustro…

W przedpokoju rozległo się szuranie.

– O, mój diamencik się obudził – wyjrzała Honorka do przedpokoju. – Wiesz babciu, ja ją nazywam moim diamencikiem.

– A kto to się obudził? – podniosła się Inga z krzesła. – Już się wyspałaś?

W przedpokoju stała Ewelinka, wycierając rączkami zaspane oczka. W odpowiedzi na babci pytanie skinęła główką i wyciągnęła łapki. Ingę ten prosty gest malutkiej wypełnił bezbrzeżną miłością i wzruszeniem. Podniosła ją, a malutka przytuliła się i objęła rączkami za szyję. Inga miała świadomość, że takie chwile są w sercu zapamiętane na zawsze. Tak jak miała wciąż w oczach obraz Bogny w tym samym wieku, która uczyła się skakać obiema nóżkami mówiąc „hop”, „hop”. Nie wiadomo czemu akurat ten moment i obraz wbił się aż tak bardzo w pamięć i serce, że pojawiał przed oczami powodując wzruszenie. Oczywiście wiele było cudownych wspomnień z dzieciństwa córki, jednak teraz, przy małej Ewelince, tamten właśnie pojawiał się najczęściej.

Wspólnie z Honoratką, która miała wspaniałe podejście do malutkiej siostrzyczki, nakarmiły obiadem broniącą się przed jedzeniem kruszynkę. Trzeba było używać najprzeróżniejszych sposobów, Honorka szantażem i przekupstwem osiągnęła cel.

Rozległ się skoczny dźwięk muzyki sygnalizujący połączenie w telefonie Ingi.

– Babcia, twój telefon –  Honorcia spojrzała co się wyświetliło. – Dziadek dzwoni.

– Dziękuję skarbie – wyciągnęła rękę. – Tak, Feluś? … Dobrze, może być za godzinę…. Wróciła ze szkoły, a Ewelinka nie śpi, przed chwilą wstała… Sama wyszła z łóżeczka, nooo, cudna jest… Coś się stało?… Czemu? Po głosie poznaję… Dobrze, poczekam…przyjedź.

Doman wrócił wcześniej niż Bogna. Ewelinka ucieszona podreptała do niego.

– Kakuś, kakuś, mój! – wołała ucieszona i próbowała podskoczyć wołając – hop, hop!

– Jakbym Bognę widziała – powiedziała rozczulona Inga.

– Nic dziwnego, przecież córeczka jest podobna do swojej ślicznej mamy – uśmiechnął się Doman podnosząc córeczkę.

– Cio jeś to? – zapytała zobaczywszy długopis wystający z kieszonki koszuli.

– Długopis Ewelinko. To jest długopis

– Dupiś – powtórzyła kruszynka.

– Ha ha – zaśmiałam się Honoratka. – Ewelinko, powiedz ananas.

– Anaś – powtórzyła po siostrze. – Nie ciem anasia.

– Babciu, ona nie lubi soczku z ananasa, ja lubię – wyjaśniła Honorka.

– No, lecę, bo dziadek czeka – Inga zarzuciła na ramię swój plecaczek – Ewelinko, pożegnasz się ze mną? Już idę, zrobisz mi pa pa?

– Pa pa, baba juś pa pa – pomachała rączką.

– Już idę, już idę – śmiała się babcia.

W samochodzie Inga położyła rękę na ramieniu męża.

– Mów – spojrzała mu w oczy. – Wyrzuć to z siebie i powiedz o co chodzi.

– Miałem spięcie z matką.

– Domyśliłam się.

– Wiesz dlaczego w nocy prąd wywaliło? Wiesz?

– Nie, nie wiem.

– Matka to zrobiła!

– Ale jak tym razem? Zacznij od początku, proszę, uspokój się, przecież to chory człowiek.

– Przyszła do mnie, żebym jej włączył ogrzewanie, bo zimno. Poszedłem na górę, a tam drzwi balkonowe uchylone. Nic dziwnego, że zimno. Przedarłem się przez te jej stojące duperele do okna, żeby zamknąć, spojrzałem na rozgałęziacz i widzę, że znowu telewizor wyłączyła wyciągając kabel. Już się zeźliłem. Milion razy jej mówię, żeby tego nie robiła, bo spierniczy telewizor i tyle będzie miała. A ona z pretensją, że nie może inaczej wyłączyć, bo nie ma pilota. No to nie wytrzymałem. A gdzie masz? – krzyknąłem.  Nie mam, zniknął – ona na to.  I co, może ja ci zabrałem? – spytałem już cały w nerwach.  Ty nie – odpowiedziała.  To kto? Znowu podejrzenia rzucasz na Ingę? Nie pamiętasz, że sama zgubiłaś? Na pewno rozbiłaś i po kryjomu wyrzuciłaś! – już mówiłem podniesionym głosem, bo stukała się w ucho dając sygnał, że nie słyszy. Przecież ciągle tak robi. Kiedy nie wie co odpowiedzieć udaje, że nie słyszy.  Ja nie wyrzuciłam – w końcu powiedziała ze złością. Wszystko niszczysz i wyrzucasz po kryjomu, żeby nikt nie widział. Z pilotem pewnie też tak zrobiłaś – powiedziałem i wyszedłem, żeby już nic więcej nie mówić.

– Dobrze, jak dotąd wszystko rozumiem, tylko  co z tym prądem – wtrąciła Inga.

– Ledwo usiadłem przy komputerze, znowu nie było prądu! Poszedłem szybko do niej, żeby sprawdzić, czy to u niej coś się stało jak podejrzewałem. Schyliłem się nad rozgałęziaczem  i wtedy spadł abażur od stojącej lampy. Zobaczyłem, że nie ma żarówki, a kabel od lampy jest włączony w rozgałęziacz! Rozumiesz? Wyłączyłem czym prędzej i wiesz co?  Nie tylko żarówki nie było, ale też całej obudowy, w którą się żarówkę wkręca!  Wisiały luzem dwa druciki! Czyli cały czas były pod prądem, musiały się stykać i robiło się spięcie.

– Przecież i ją mogło porazić – przestraszyła się Inga. – Musiała się lampa przewrócić, ciągle u niej coś upada, słychać przecież. Stłukła się żarówka, obudowa się rozleciała może nawet ze starości jak żółty, plastikowy klosz od naszej lampy. Matka się przestraszyła, pozbierała i wyniosła do śmieci. Jak nic tak właśnie było.

– Czemu się wypiera? Czemu nigdy nie przyzna się tylko kręci i kłamie?

– Kotuś, ona jest chora, pamiętaj o tym. Reaguje jak małe dziecko, które coś zbroi i próbuje to ukryć. Już się nie irytuj tak bardzo. Inaczej nie będzie, to znaczy lepiej nie będzie. Oby jak najdłużej tak trwało, nie pogarszało się… Jedź już, za długo w domu samej nie można jej zostawiać.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

🖤 Bimbuś odszedł za Tęczowy Most🖤

Smutno się jesień zaczęła. Po długiej walce o odzyskanie zdrowia, po operacji, kroplówkach, lekach, diecie – organizm Bimbusia odmówił dalszej walki. Tak bardzo kochany dołączył do całej gromadki za Tęczowym Mostem…

🖤🖤🖤

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 20 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 66

Olga przyjechała do cioci Patrycji. Mama została w domu, ale obiecała dojechać po tygodniu. Patrycja zapakowała do Marysinej Fruzi siostrzenicę z plecakiem, oba koty i siebie. Skorzystała z propozycji Marysi, która jechała swoją kochaną Fruzią do Krakowa i zabrała się w charakterze towarzyszki podróży. Marysia często pokonywała teraz trasę Warszawa-Kraków- Szczawnica i z powrotem. Z przyjemnością zabrała miłą pasażerkę. Zostawiła ją pod blokiem siostry, a po dwóch dniach odebrała z tego samego miejsca „wraz z przyległościami”. Zdziwiła się niepomiernie, gdy – zapewne przez przypadek – w tym samym miejscu znalazł się Karolek z chłopcami.

– No co? – odpowiedział na zdziwione i pytające spojrzenie Marysi. – Przecież ja tu obok mieszkam, a dzieci chodzą razem do szkoły..

– Aha, – skinęła głową Marysia, – rozumiem. W każdym razie miło było cię spotkać

– Też się cieszę – odpowiedział  wcale nie patrząc na nią…

W tym samym czasie Oluśka i Szymek nad czymś się naradzali, mówili o czymś przyciszonymi głosami, oboje co chwilę zerkając na Karola.

– Widzę, że są w świetnej komitywie – zauważyła Marysia.

– Ha! Żebyś wiedziała w jakiej – odpowiedziała Patrycja. – Nie opowiadałam ci jak się poznaliśmy z Karolem? Dobra, opowiem po drodze.  Oluśka, wskakuj do wozu.

–  Szymon, pamiętaj – Olga machnęła ręką do chłopca. – Na razie!

Po drodze Patrycja opowiadała Marysi o  momencie poznania Karola. Wtórowała jej siostrzenica zaśmiewająca się na wspomnienie „sceny wózkowej”. Marysia zrewanżowała się opowiadaniem o swojej wieloletniej znajomości z Karolkiem, o współpracy  zawodowej między nim a swoim tatą, o różnych historiach z przeszłości. Olga wtrąciła się informując, że Szymek ma prababcię, czyli babcię ich mamy, koło Warszawy i może chłopcy na trochę do niej przyjadą.

– A Karol o tym wie? – odwróciła się Patrycja do tyłu, sprawdzając czy klatki z kotami są dobrze zabezpieczone.

– Jeszcze nie, ale Szymek nad tym popracuje – odpowiedziała dziewczynka z miną prawdziwego łobuziaka.

– A wiesz, gdzie ta prababcia mieszka? –  Marysia była rozbawiona słuchając Oluśki .

– Wiem, w Julianowie. To niedaleko od ciebie, ciociu, prawda?

– Coś podobnego – zdziwiła się Patrycja. – Naprawdę? Nie pokręciłaś czegoś?

– Nie, nie pokręciłam. Wiedziałam, że się zdziwisz – chichotała Olga. – Wymyśliliśmy, że fajnie by było, gdyby chłopcy do tej prababci przyjechali wtedy, kiedy ja będę u ciebie.

– Dziwne to – zastanowiła się Patrycja. – Prababcia musi być wiekową osobą. Jak sobie poradzi z opieką nad dziećmi? A ich mama co na to?

– Jej to w ogóle nie interesuje – odpowiedziała Olga. – Tak jak ja nie interesuję mojego taty…

– Dziecko kochane, to nie tak…- zaczęła Patrycja.

– A jak? Ciocia, daj spokój, nie jestem małym dzieckiem. Rozumiem więcej niż wam się zdaje. Szymon też to rozumie…. Oboje się rozumiemy…

– Olka, tam w drzwiach jest coś. Widzisz? Wyciągnij – powiedziała szybko Marysia. – Zobacz, schowałam tam ostatni album ze Szczawnicy. Zobacz jak tam jest pięknie…akurat zobaczysz kwiatowe figury…

Dziewczynka zainteresowała się fotografiami i zamilkła. Marysia przyciszonym głosem opowiadała Patrycji historię nieudanego Karolkowego małżeństwa.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

6 września 2025🍂

Napisałam w notatkach dość długi tekst, zawsze tak robię „na brudno” potem wklejam tutaj i poprawiam. Tym razem chciałam sobie ułatwić, wpadłam jak na to „brudno” wkleić zdjęcie i już byłam z siebie dumna… Cóż, pycha kroczy przed upadkiem… W coś przypadkiem kliknęłam i się wszystko spierniczyło. Nie potrafię z tego wyjść, ponakładały mi się fotki jedne na drugie, tekst zniknął, cuda wianki się porobiły i dopiero jak się Duży zjawi to mnie uratuje. Dobrze, że mam jeszcze jedne folder „na brudno” to tam sobie będę pisać, ale teksu nie powtórzę.

W skrócie więc będzie tak. Calineczka wczoraj miała urodziny! Skończyła 8 lat i nie wiem kiedy te lata przeleciały. Przecież dopiero się urodziła i była jak dwie torebki cukru i jeszcze szklanka ❤️❤️❤️

SZCZĘŚCIE SIĘ URODZIŁO!!! | Anna Pisze

Malutka skończyła tydzień:) | Anna Pisze

… teraz już taka panienka duża ❤️❤️❤️…

🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀🍀

Rozpadało się jednak. Dla roślin dobrze, dla mojej posianej trawy też, wyrasta już w kilku miejscach, ale nie wszędzie gdzie posiałam. Nie wiem czemu, trzeba dosiać, ale mam sporo nasion, więc bez problemu to zrobię. Babcia D. schodzi. Pozdrawiam i jesień pokazuję 🍂

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa, dobrego tygodnia życzę wszystkim Dobrym Ludziom ❤️🍀❤️

 

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 16 komentarzy

” Babie lato i kropla deszczu” – 65

Ranek wstał tak  piękny, że nawet śpiochy otwierały oczy z podziwem i zachwytem witając nowy dzień. Sabina wyszła na taras zalany porannym słońcem, z radością uśmiechnęła się poddając twarz pieszczocie złotych promyczków.  Uśmiechała się, bo zupełnie przez przypadek, wcale nie celowo, nie z premedytacją, naprawdę niechcący zerknęła na sms widoczny na komórce córki zostawionej na stole. Zobaczyła zdjęcie pięknej róży, a pod spodem  słowa najważniejsze na świecie dla każdej kobiety. Słowa o jakich marzą od wieków osoby płci żeńskiej, słowa wyśnione przez młode dziewczęta, upragnione przez dorosłe kobiety w każdym wieku. Przeczytała: Kocham Ciebie Jagienka!

Korzystając z wczesnego obudzenia się Sabina wyszła na łąkę z Zadrą starając się nie budzić męża i córki.  O dziwo, natknęła się na Ingę, która ziewając od ucha do ucha odpinała smycz Zorki. Zadzior obwąchiwał krzaki.

– Co ty, spać nie możesz? –  zbliżyła się do przyjaciółki.

–  Nie mogłam spać, wciąż teściowa mi chodzi po głowie … Wczoraj Feliks pojechał z matką do Poradni Zaburzeń Pamięci na kolejną wizytę – powiedziała Inga.  – O, i Kaśka się tak wcześnie wybrała na spacer?

– Co w tym dziwnego?  – spytała Kasia. – A w ogóle to może „dzień dobry” byście powiedziały.

– Nie „dzień dobry” tylko „cześć” – sprostowała Inga. – Honoratka mnie pouczyła, że „dzień dobry” mówi się do obcych, a do swoich „cześć”.

– W sumie… – zastanowiła się Kasia, – twoja wnuczka ma rację. Ale ale, czy  pani Wala nie miała jechać do lekarza? Udało się?

– Tym razem nie było problemu, ubrała się, wyszykowała, radziła sobie zupełnie dobrze i nawet dowcipem błysnęła. Mówię wam, dziewczyny, jak za dawnych lat. Przypominała samą siebie z przeszłości – relacjonowała Inga przyjaciółkom.

– To dobra wiadomość – rzekła Sabinka.

– Było dobrze przez chwilę. Po powrocie do domu zmieniła się całkowicie, jakby powietrze z niej uszło… – westchnęła.

– Nie dziw się – powiedziała Kasia. – Podczas wizyty u lekarza była skupiona do ostatnich granic, napięta jak struna starając się wypaść najlepiej, ukryć swoje niedostatki i luki w pamięci. Po powrocie napięcie puściło. Wtedy człowiek się robi niczym szmaciana lalka. Pamiętam przecież… – zamyśliła się.

– Wiem, wiem o tym i dlatego udaję, że nie dostrzegam. Wszystko jest do zniesienia, zdaję sobie sprawę, że to wynik choroby. Jedno mnie jednak doprowadza do białej gorączki, po co ona bezustannie kłamie?

– Inga, a  pamiętasz jak dziewczynki były małe? Twoja Bogna albo Honoratka kiedy coś zbroiły na pewno zmyślały, żeby ochronić siebie.

– Przed czym? Nie biłam dzieci!

– Przed skutkiem tego co się stało, wyimaginowanym najczęściej. Ja dokładnie chłopaków pamiętam, potem Klarkę też.  Jestem pewna, że ten sam albo podobny mechanizm działa w demencji.

– Pewnie masz rację. – ze smutkiem powiedziała Sabina.  – Los mi oszczędził podobnych doświadczeń. – Inga, mów jeśli tylko mogę ci w czymś pomóc.

– Kochane jesteście, dziewczyny, naprawdę cudowne, dziękuję. Tak się cieszę, że was tu mam…

– My też się cieszymy, że ty się cieszysz, prawda Sabcia? – Kasia się puściła oko do sąsiadki.

– Prawda, im więcej radości tym lepiej  – ochoczo przytaknęła Sabina, ale po chwili dodała  poważniejąc, –  Bredzę

– Nie, nie bredzisz – ciepło spojrzała Inga na przyjaciółkę po czym znieruchomiała. – Trzymajcie psy – szepnęła.

– Czemu? – obydwie jednocześnie dały wyraz zdziwieniu.

– Ciii, spokojnie… tam jest sarna… żeby jej nie spłoszyły i nie poleciały za nią…

– Aaa, rozumiem – odszepnęła Kasia, – Mikołaj widział ją kilka dni temu. To znaczy nie wiem czy tę samą czy jakąś inną. W każdym razie sarnę.

– Biedna, smutny los ją czeka – szepnęła Sabina. – Niedawno Tolek widział martwą przy ulicy, samochód ją zabił.

– Bidulka, takie stworzonko nie ma żadnych szans w zetknięciu z ludźmi. A jeżdżą tu jak wariaci, kompletnie bez rozumu i wyobraźni – dodała Kasia.

– Już sobie poszła – powiedziała Inga normalnym głosem. – Proponuję nie spuszczać psów, chodźmy dalej, pokażę wam nowe przejście. Odkryliśmy z Mikołajem, że można przejść przez bramę, która wcale nie jest zamknięta na kłódkę, tylko tak wyglądała. Jest po prostu okręcona drutem.

Po długim spacerze, udanym ze względu na pogodę i  towarzystwo, Inga wróciła z psami do domu, dała im śniadanie i usiadła w fotelu opowiadając mężowi o spotkaniu dzikiego stworzonka. Teściowa zeszła po schodkach z telefonem w dłoni.

– Komórka nie działa – powiedziała, podała synowi, zawróciła i weszła na schody zmierzając do siebie.

– Nie upadła ci przypadkiem? – spytała Inga.

– Nie – kategorycznie odpowiedziała starsza pani już z niechęcią patrząc na synową z góry, z ostatniego stopnia.

– Jakoś w to nie wierzę – mruknęła Inga pod nosem.

Feliks próbował uruchomić urządzenie tak, jak do tej pory. Często zdarzało się mamie  zablokować telefon przez nieskoordynowane równoczesne wciskanie różnych przycisków. Tym razem nic nie pomogło. Podłączył ładowarkę – na próżno czekał na rezultat. Spróbował otworzyć obudowę, nie udawało się. Dziwna sprawa. Wreszcie po podważeniu cienkim nożem wieczko odskoczyło i… okazało się, że wewnątrz pusto! Nie ma baterii!

Tym razem nie wytrzymał i pognał na górę. Inga siedziała nieporuszona i słuchała. Już dawno przestała się wtrącać między matkę i syna, tonowała tylko Feliksa kiedy była taka możliwość.

– Znowu kłamie – mówił wzburzony wróciwszy na dół z telefonem w ręce.

– Cicho, kotuś, nie irytuj się, to chory człowiek…

– Ale do kłamania nie jest chora. Od razu ma przygotowane jakieś kłamstwo!

– Ona się tak broni …- tu powtórzyła rozmowę z sąsiadkami

– Przed kim się broni? Przede mną? Ja się nią opiekuję, dbam, żeby jadła, daję leki, zabieram na spacery….

– Raczej rzadko, przecież nie chce chodzić.

– To już nie moja wina!

– Pewnie, że nie twoja, nie twoja Feluś, nie twoja…

– Wiesz co leżało u niej na półce? No wiesz co? Bateria od telefonu!

– Widocznie komórka jej się wymsknęła z rąk, stuknęła o podłogę i bateria wypadła. Mama obudowę wcisnęła i przyniosła ci, że nie działa. Potem zobaczyła baterię, nie wie co to takiego więc podniosła i położyła na półce.

– To dlaczego kłamie, że jej nie spadła komórka?

– Bo może nie wie, że spadła? Bo już nie pamięta? Uspokój się skarbie, dam ci tabletkę na uspokojenie, dobrze? Niech ci trochę odpuszczą nerwy, rozluźnisz się…

Nie chciał, wzbraniał się, ale jednak wziął. Inga odetchnęła, zaraz mu odpuści, przecież nie może żyć w ciągłym napięciu

– Rozluźnię się dopiero jak komornik odzyska nasze pieniądze – powiedział.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy