Nikt nie obiecał, że będzie łatwo…

Ostatni czas jest tak intensywny, że nie mam spokojnej głowy, żeby coś tu powiedzieć. Ogólnie rzecz biorąc – stan babci D. tak się zmienia, w sensie negatywnym, że słów i sił brak, więc nic tym razem nie powiem. Druga sprawa – to stan Skitusia. Wyskoczyła nagła operacja, guz się powiększył w zastraszającym tempie, rozlała się ropa i… co tu mówić… koszmar dla niego i dla nas też, bo nie dało się patrzeć jak bidulek zaczął cierpieć. Była niedziela, w poniedziałek z rana do kliniki i dziś operacja. Wrócił, jest z nami, śpi po tych strasznych przeżyciach. Nie muszę przekonywać, że wymordowani jesteśmy oboje z MS jedną i drugą sytuacją. Oby ze Skitusiem chociaż już było OK. Dostał antybiotyk, probiotyk, witaminy na regenerację i pod koniec tygodnia do kontroli pojedziemy. Szilunia była w stresie, bo jak to, Skitek przyjechał a wracamy bez niego? Przez cały czas do powrotu „brata” czekała w napięciu, potem już widząc, że jest, że leży na swoim posłaniu nie chciała wyjść na spacer sama, oglądała się wciąż choć jej tłumaczyłam, że „chłopaki” czekają w domu… Kiedy idziemy razem i „chłopaki” się zatrzymają, albo znikną z pola widzenia, nie ruszy się dopóki ich znowu nie zobaczy. Taka jest nasza Szilusia, ma duszę owczarka i musi widzieć swoje stado w komplecie 💗🙂

… już w domku, śpi w kocyku …

💗💗💗💗💗💗💗💗💗

Dzięki Calineczce wypróbowałam nowy przepis, właściwie trudno mówić o przepisie, to była – jak zwykle – improwizacja 🙂 Przecież mój kochany niejadek robi najprzeróżniejsze cuda, żeby nie jeść. Tym razem zachciało jej się kaszki manny ugotowanej na mleku. Proszę bardzo! Babcia gotuje 🙂 I co? Kilka łyżek i koniec jedzenia. „Nie mogę jeść bo mi się ząbek rusza” – i rób co chcesz, więcej Calineczka nie zje. Więc z pozostałej babcia usmażyła placuszki dodając jajko, trochę mąki i Wera orzekła, że pyszne. To samo było z kaszką kukurydzianą. Tylko w tej wersji babcia dodała pokrojoną gruszkę. Naprawdę sama babcia była zaskoczona rezultatem 🙂

…  z kaszy manny (czyli grysiku po krakowsku) …

Nie lubiłam nigdy kaszy, żadnej. Teraz polubiłam bulgur, nawet jęczmienna mi smakuje gdy ugotuję „po mojemu”. Po prostu do gotowania dodaję przyprawy, które lubię i sama kasza – również bez dodatków w rodzaju np. sosu – jest smaczna. Nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że to możliwe. „To” czyli zaakceptowanie i polubienie przez moje kubki smakowe kasz. Od urodzenia kocham jednak ziemniaki i żadna kasza, ryż czy makaron nie mogą się z ziemniakami równać.  Babcia nazywała mnie stonką ziemniaczaną 🤣 Jeśli nie było na obiad ziemniaków robiłam się zła i nadąsana zupełnie jak Calineczka kiedy jest z czegoś niezadowolona 😀 Ostatnio uczyła mnie rysować zwierzątka😀 „Ja cię nauczę, rób tak jak ja, na pewno ci się uda” 🤣🤣🤣 Dzieci to takie promyczki w tym ciemnym czasem świecie …🌞🌞🌞

Kochani, dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa. Trzymajcie kciuki za pomyślność, bo – jak mówi Lucia – kciuki zawsze pomagają, a szczęście bardzo pożądane 🍀🍀🍀

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 32 komentarze

🌞Babska depresja🌞 czyli „W międzyczasie”

Kasia weszła do budynku ze świadomością, że drzwi sekretariatu są zamknięte, nikogo tam już nie ma i nie będzie więcej żadnej bratniej duszy. Wszyscy się wynieśli do innego obiektu, a dokładniej: zostali zmuszeni. Nieodwołalnie skończył się pewien etap życia. Cóż, życie polega na nieustannych przemianach, ale… na litość boską, jak się pogodzić z zaprzepaszczeniem kilkudziesięcioletnich  osiągnięć, dokonań, dla których poświęcało się tyle energii, myśli nawet własne zdrowie? Tyle pracy, tyle zaangażowania emocjonalnego, tyle czasu, tyle wysiłku z widocznym rezultatem poszło na marne! Zostały tylko na fotografiach uwiecznione projekty, imprezy organizowane dla ludzi, dla rozbudzenia poczucia  jedności  środowiska, dla pomocy rodzinom tych, którzy zginęli pełniąc służbę, dla możliwości realizowania pasji życiowych pracowników poza służbą – jak choćby spektakle teatru amatorskiego, malarstwo czy twórczość literacka – pomagające odreagować stres związany z pracą niosącą  ze sobą zagrożenie życia. … Cóż, nowe miotły, nowe porządki… Ale smutno… Można ducha wyzionąć między półkami i nikt nie zauważy.  Zostały we dwójkę z Mariolką.

Powstały problemy jeszcze większe niż dotąd. Nie było jak wyjść do lekarza czy załatwić sprawę w urzędzie. Ot, choćby dziś. Mariolka miała długo wyczekiwaną wizytę u lekarza o jedenastej. O tej samej Kasia powinna być w Punkcie Bibliotecznym w innym obiekcie, bo to godzina otwarcia. Tymczasem zepsuł się kompakt w toalecie i hydraulik zapowiedział się też na jedenastą. Nieustannie dzwonił telefon, przyszli czytelnicy, do tego dochodziło całe mnóstwo obiegówek przynoszonych przez ludzi zmuszanych do odejścia z pracy. Każdą kartę obiegową Kasia musiała sprawdzić (czy ten ktoś z nią przychodzący nie jest dłużnikiem i nie zalega z oddaniem książek ostatnio czy w zamierzchłej przeszłości) i przybić pieczątkę ewentualnie przyjąć inną pozycję w zamian za zagubioną czy też ekwiwalent pieniężny i rozliczyć delikwenta. Nie miała czasu nawet podnieść głowy znad papierów, zdarła paznokcie od przebierania w kartach, nie jadła, nie piła… Istny dom wariatów! Poza tym doszło do sytuacji, że gdy była sama poza godzinami otwarcia Biblioteki, zasuwała kratę w drzwiach obawiając się jakiegoś ataku w rodzaju „nóż w plecy”. Pracujące obok panie, obok – czyli w pomieszczeniach już odebranych wydziałowi kultury – przemykały ciemnym korytarzem omiatając ją niewidzącym spojrzeniem jakby już była duchem z innego wymiaru. Dopiero poza budynkiem, w sklepie albo na ulicy, rozglądając się trwożliwie, odważały się powiedzieć, że są wszyscy zastraszeni, że za jedną pomyłkę zwierzchnik grozi wyrzuceniem z pracy.

– Na litość boską, to jest państwowa firma, a nie jego prywatny folwark – oburzona Kasia opowiadała Mikołajowi. –  On jest z jednego układu, za chwilę będzie inny, jak to u nas. Ani się obejrzy jak stąd wyleci. Już tacy byli co myśleli, że będą rządzić na wieki wieków.

Postanowiły z Mariolką  przynosić wodę na herbatę i kawę z pobliskiego ujęcia wody oligoceńskiej. Tak, żeby sobie choć trochę uprzyjemnić trudne chwile w pracy. Która z nich akurat mogła to po wodę szła, albo na przykład idąc do pracy nabierała wodę w butelkę.  Kasia niezmiernie lubiła takie momenty, takie krótkotrwałe chociaż wyrwanie się  nie tyle z samej pracy, co z ponurego „tego czegoś” co przepełniało miłe niegdyś miejsce. Czasem sobie zapisywała myśli na karteluszku.

„Idę po wodę. Jest przed ósmą, nikogo w budynku po nasze stronie. Ludzie na zewnątrz zbierają się, czekają na dzieci wracające z kolonii. Jedni  pojedynczo, znajomi grupkami. Czeka też sznaucerek wielkości Dżemika, kręci się, uszka latają jeszcze szybciej niż on sam. Ogonek nie lata tylko dlatego, że mu ucięli. Dżemikowi nikt niczego nie ucinał  i dlatego Dżemikowy ogonek żyje własnym życiem. Potem przechodzę przez podwórko. Jakbym weszła w intymny świat innych ludzi. Ktoś stoi z psem, inny spaceruje, sąsiadka rozmawia z sąsiadką, dozorczyni zamiata, mężczyzna pakuje jakieś paczki do samochodu… To taki fragment życia na wolności – który oglądam jak niewolnica, czyli kobieta zmuszona z konieczności (teraz) chodzić do pracy – jak zza szyby, albo zza krat, kiedy na chwilkę wyjdę z więzienia… Kurczę, jakby wyjście to dopiero na cmentarz…”

Po powrocie do domu natrętne, męczące myśli wcale nie zostawiały jej w spokoju.

Kto nie zna depresji z autopsji może się uważać za szczęściarza – pomyślała Kasia. – Z tą cholerą nie da się żyć. Co z tego, że wiem, że to ona a nie ja, że to jej zasługa a nie moja wina? Przychodzą momenty, że myśl o samobójstwie kołacze się  po głowie i skacze wewnątrz czaszki zupełnie jak piłeczka wrzucona do pustego pokoju odbija się od ściany do ściany. Oczywiście nic takiego nie zrobię, ale do czego to podobne, żeby przez tę cholerę przekreślać wszystkie dziedziny życia, wszystkie osiągnięcia, bo ona mi podpowiada, że skoro nie chcę więcej iść do pracy to jest wyjście… Prawda, nic mnie tak naprawdę nie cieszy, bo muszę iść tam gdzie nie chcę… Jak potwornie trudno jest żyć z tą cholerą ukrywając ją przed wszystkimi… Na szczęście biorę bioxetin, bez niego nie dałabym rady… Tłumaczę sobie:  Kaśka wytrzymaj, bo jak pękniesz to w następnym wcieleniu będziesz się tak samo męczyć od początku i po co ci to? … Mimo wszystko mam ściśnięte gardło, kołatania serca, zawroty głowy. Mikołajowi  się do wszystkiego nie przyznam, po co ma się jeszcze tym denerwować. Wystarczy, że ma na głowie całą finansową stronę kredytu, budowę i mamę… Zrozumiałam, że z miejscem pracy i ludźmi zerwałam stosunki naprawdę. Rok temu mówiłam – w związku z sytuacją – że idę na mentalną emeryturę. Chyba naprawdę tak się stało. Nic  mnie z nimi nie wiąże,  nie chcę, żeby wiązało. Czasu nie da się cofnąć… Ze śmiercią – de facto – mojej Biblioteki (ciekawe, że moją zawsze piszę wielką literą, jakby to jej imię własne było) nastąpiła i moja częściowa – dotycząca firmy. Czteroletnie próby reanimacji to bezsens, daremny wysiłek. Teraz część książek ma iść do Wilna, część do kasacji (tu serce pęka), a jeszcze zakończenie inwentaryzacji spada na moją głowę, obciąża psychikę i nie daje mi chwili spokoju…. Potem co? Przewieźć wszystkie dokumenty do budynku, wszystkie księgi inwentarzowe, ocalone książki… Gdybym jeszcze mogła sama  to zrobić – OK, ale „załatwiać”, „organizować” – to nie dla mnie. Chyba po raz pierwszy dotknął mnie tak namacalnie „rozdział” od młodych,  różnica wieku, charakterów, poglądów (choć tych może mniej), spojrzenia na świat, podejścia do rzeczywistości… Ja jestem „na zewnątrz” wszystkiego, nic mnie już z „tamtym” nie łączy… Jakbym była na drugim brzegu rzeki, albo za szkłem witryny… „Wewnątrz” jestem tylko w domu, bo tu jestem na swoim miejscu…

Jakiś dokuczliwy dźwięk wkradł się do Kaścynego mózgu i zaczął drażnić jego zwoje.

– Auu! – zawyła Kasia wcale nie w myślach, ale na głos.  – Co za hałas! Rany, domofon działa! A ty, Dżemiku jeden, nic nie mówisz? – zwróciła pełne wyrzutu spojrzenie na czarną  futrzaną plamę rozpłaszczoną na podłodze. Futro otworzyło jedno oko, które bardzo wyraźnie dało pańci do zrozumienia, że nie było warto sobie zdzierać gardła w taki upał, bo ona i tak nie słyszy kiedy jest zamyślona.

– No dobrze, przepraszam, moja wina – rzuciła w stronę  futra, które  otworzyło drugie oko, szeroko ziewnęło, wstało, przeciągnęło się, otrzepało i podążyło już raźnym krokiem w kierunku domofonu  dając głos.

– Hau, teraz mogę szczekać, bo mnie słyszą – zrozumiała Kasia.

– Ty mądry futrzaku – poklepała czarny łeb. – A swoją drogą znów strasznie zarosłeś. Potem cię ostrzygę… Tak? – ryknęła w słuchawkę domofonu potykając się o psa.

– Nie! – ryknął w odpowiedzi głos Elżbiety. – Ile można dzwonić? Nie możesz się szybciej ruszać?

– Właź – wcisnęła Kasia przycisk.

Po chwili Dżemik witał się z ciotką Elką głośno i radośnie.

– Wcale nie słyszałam dzwonka. Zamyśliłam się i jakoś odleciałam w inne rejony…

– I tam ci słoń na uszy nadepnął?

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii W międzyczasie | 12 komentarzy

Pełnia…🌕

Z  pełnią to naprawdę coś jest na rzeczy. Słychać o różnych zdarzeniach związanych z tą właśnie fazą księżyca. Ktoś mądry wytłumaczył w prosty sposób, że skoro fazy księżyca powodują przypływy i odpływy oceanów, czyli ogromnej masy wód to nic dziwnego, że człowiek składający się w iluś tam procentach z wody, też odczuwa owo zjawisko. Uświadomiłam je sobie podczas Pełni Niebieskiego Księżyca czyli drugiej sierpniowej pełni. Nie jestem taka mądra, żeby wiedzieć jak i dlaczego taka nazwa. Przeczytałam tylko, że jest to superpełnia wyjątkowa występująca wówczas, gdy nasz naturalny satelita znajduje się najbliżej naszej pięknej błękitnej planety. Obserwować się nie dało, chmury zakryły niebo całkowicie, a deszcz lejący się z góry uniemożliwił przebywanie na zewnątrz. Udało się tylko na chwilę w kaloszach i kurtkach przeciwdeszczowych wyskoczyć z psiepsiołami  na moment. Ale dlaczego się zajęłam pełnią? Otóż przyłapałam się na tym, że nagle zaczął mnie szlag trafiać bardziej niż zwykle zdawałoby się, że bez nowego, istotnego powodu. Coś mi się w głowie kłębiło, jakieś miliony bezsensownych myśli, depresyjnych też, wściekłość i wkurzenie odczuwałam na zmianę z nimi, w nocy się obudziłam i nie mogłam usnąć, co właściwie mi się nie zdarza, bo jestem wieczorami padnięta jak pies Pluto i zasypiam na stojąco.  I dopiero w pewnym momencie sobie uświadomiłam, że to nie ja, nie moje, że to przyszło z zewnątrz, że może mi ktoś wrzuca…. A to przecież była pełnia! Ogólnie jestem zmęczona i pewnie dlatego mój organizm tak zareagował dając wyraźny sygnał: –  babo, opanuj się trochę, ogarnij i przestań marudzić! Słusznie. Przestaję więc marudzić 😉

Pełnia szczęścia to dopiero nadejdzie, gdy się różne sprawy poodkręcają i wokół zacznie być normalnie. Dążąc do normalności przejrzałam kolejną stertę czasopism i papierów różnych w celu pozbycia się owych. Znalazłam przy okazji zdjęcia z wizyty byłej pary prezydenckiej u królowej Elżbiety. Jak mówią na mieście  była to najlepsza para prezydencka zarówno w duecie jak i pojedynczo, jaką nasza (znowu) umęczona  Ojczyzna może się poszczycić.

… nie pamiętam ile to lat temu, ale sporo …

Zaczęłam pisać  w czwartek rano (czyli 31 sierpnia), ale musiałam przerwać. Wieczorem wyszliśmy z psami, przestało padać i na niebie pojawił się księżyc. Naprawdę robił niesamowite wrażenie, jeszcze nigdy nie widziałam tak ogromnego! No, może widziałam, tylko nie zwróciłam szczególnej uwagi nie wiedząc, że ma być taki wyjątkowy. Sceneria niby z filmu grozy, olbrzymi księżyc przysłaniany co chwilę przesuwającymi się ciemnymi chmurami, przez które księżycowy blask przenikał rzucając srebrne refleksy, miejscami przechodzące w złote, zostawiające smugi na granatowym niebie… Brakowało wycia wilków i cienia wilkołaka przemykającego miedzy krzewami…. Nasze „wilki” wyć nie zamierzały, nie zwracały uwagi na nic co się działo na nieboskłonie, zajęte bardziej przyziemnymi sprawami 😉 a najbardziej – szybkim powrotem do domu, bo przecież kolacja czeka w miskach 😀

Z przyziemnych spraw to u mnie wyskoczyły resztkolodówkowe placuszki, do których zużyłam kawałek tortilli, kawałek białej kapusty, kilka pieczarek, ser żółty, cebulkę, jajka, mąki trochę i bułki tartej dla uzyskania odpowiedniej konsystencji. Kapustę pokroiłam i poddusiłam na patelni, tak samo cebulkę oraz pieczarki – każde osobno. Kawałki tortilli (potrzebowałam wcześniej „kółka” o mniejszej średnicy więc okroiłam placki, co spowodowało pozostawienie luzem kilku kawałków) pokroiłam i podsmażyłam. Wszystko razem wymieszałam, przyprawiłam i łyżką na patelnię kładłam. Wyszły zupełnie zjadliwe „wytwory”. Do nich sos przygotowałam z majonezu, miodu, musztardy, czosnku i octu jabłkowego.  Sos jest rewelacyjny do różnych kombinacji, np. do pokrojonej w słupki marchewki, którą można maczać i zjadać kilogramami w tej postaci.

Drugim przyziemnym produktem była cukinia panierowana w serach. O tym już pisałam dokładnie  http://annapisze.art/?p=5887

… smaczna była, bo jakżeby inaczej 😉 jedna uwaga – najlepszy jest ostry ser…

Rozpoczął się dziś wrzesień 🙁  Smutno mi zawsze o tej porze się robi, taki powiew żalu za odchodzącym latem i rozpoczynam oczekiwanie na wiosnę 😉🌞 Wrzesień to już jesień 😟 wieczory chłodniejsze są, dzień krótszy coraz bardziej i cóż robić … „a mnie jest szkoda lata”… Tak jest co roku i zawsze mam takie same odczucia. Nic dziwnego, bom przecież wiosenne dziecię 😉 Tymczasem kolory kwiatów poprawiają humor, drzewa jeszcze są zielone, dopiero kasztany zaczęły żółknąć. Przecież wiem, że i jesień ma swoje uroki 🌞

… na psim spacerze …

… kolorami można się cieszyć …

Kochani, dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa 🙂 Niech wrzesień będzie dla Was piękny i przynosi wszystko co najlepsze 😃💗🌞

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 25 komentarzy

🌞Zwariowany dzień🌞czyli „W międzyczasie”

Poniedziałek był dniem zwariowanym pod każdym względem. Najpierw Kasia musiała wycofać podanie o pożyczkę z KKOP w pracy. Sprawy mieszkaniowe uległy przyspieszeniu, więc koniecznie musiała się sprężyć. Tak więc wycofała podanie o pożyczkę, poszła do finansów z  bankowym kwestionariuszem do wypełnienia. Wcześniej przez pół dnia nie mogła się dodzwonić i była przerażona, że kompetentna osoba poszła na urlop i nikt jej  druków nie wypełni. Wreszcie się dodzwoniła, a wtedy okazało się, że najpierw musi z tym jechać do kadr w zupełnie innym końcu miasta. Pojechała, załatwiła mimo okresu urlopowego, wróciła, oddała i miała do odebrania nazajutrz. To była jedna sprawa.

Drugą sprawę miała do załatwienia w Spółdzielni Mieszkaniowej. W związku z ustawą o wykupie mieszkań lokatorskich należało w Spółdzielni pobrać dwa druki, wypełnić jeden, a z drugim pójść do Działu Czynszów i Windykacji, i tam dostać wpis o braku zadłużenia. Weszła do budynku, a tam kłębił się  dziki tłum rozgorączkowanych, skłóconych ludzi, niektórzy wyglądali jakby się szykowali do bitki. Wymachiwali rękami, krzyczeli, normalnie mieli mord w oczach. Korzystając z ogólnej kłótni Kasia wcisnęła się grzecznie po cichutku  do pokoju i nie zauważona przez zantagonizowany tłum dostała druki. Wypełniła, stanęła spokojnie po wpis i udało się! Była ostatnią osobą obsłużoną tego dnia równo o godzinie osiemnastej. Nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Wyszła zmęczona okrutnie, ale zadowolona.

W domu czekał Dżemik, który w tym momencie wcale nie był z życia zadowolony, bo Kamil wyjechał. Teraz Kasia musiała się spieszyć, aby zdążyć zamówić tort w piekarni. Następnego dnia umówiła się z przyjaciółkami na świętowanie zaległych imienin. Miały sobie dużo do opowiadania, bo Elka również  przeżywała gorący okres w życiu w związku z odejściem z pracy, do czego została zmuszona przez nową dyrektorkę szkoły przyniesioną w teczce po zmianie władzy, zwaną pieszczotliwie Larwą…

Zamówiła tort, prawie biegiem dotarła do domu, rzuciła torby, złapała smycz, obrażonego Dżemika i wybiegła na dwór. Później znów zostawiła wciąż obrażonego pupila siedzącego w kącie z nadąsaną miną i popędziła do sklepu zrobić zakupy. Wróciła, wypuściła Dżemika do ogródka, usiadła i  nie miała siły się ruszyć.

– Kochanie – powiedziała kiedy zadzwonił Mikołaj, – załatwiłam wszystko. To jest wręcz niewiarygodne, ale się udało.

– To połóż się dzisiaj wcześniej, musisz wypocząć – z troską w głosie podpowiedział.

– Tak, tak, masz rację, jestem wykończona. Pa, kochanie!

Posiedziała jeszcze chwilę z nogami na krześle po czym wzięła głęboki oddech i ruszyła do kuchni. Postawiła czajnik z wodą na gaz, pozmywała wszystkie szklanki, kubki, talerze i sztućce przyniesione z pokoju syna. Zaparzyła sobie mocną kawę. Z kubkiem w ręce obeszła wszystkie kąty mieszkania. Tragedia! Normalnie wygląda jak w melinie! Drzwi  podrapane przez koty, szafa urwana przez Dżemika gdy chciał się ukryć przed burzą, w pokoju Kamila stosy łachów nie wiadomo czy do schowania, prania  czy do wyrzucenia. Okropność. Kasia poczuła się winna temu stanowi rzeczy, bo przecież zostawiła syneczka samego na pastwę losu… Jego i zwierzaki… Biedne dziecko nie daje sobie rady ze sprzątaniem, z obowiązkami…

– A idźże ty głupia babo po rozum do głowy – fuknęła tak głośno sama na siebie, że Dżemik, który  wrócił z ogródka,  posłał jej zdziwione spojrzenie, nawet Kicia raczyła otworzyć oczy sprawdzając z wyraźnym niezadowoleniem kto zakłóca jej koci spokój. –  Nie patrzcie się tak. Dobrze mówię. Jestem stara i głupia. Przecież w wieku Kamila miałam już dwoje dzieci i masę problemów na głowie. A niedługo potem sama z tym wszystkim zostałam. Teraz użalam się nad dorosłym facetem, który dla własnej wygody woli być singlem, żeby nie brać na siebie odpowiedzialności za nikogo… No, może to wynika z faktu, że jest DDRR czyli dorosłym dzieckiem rozwiedzionych rodziców… Sam mówi, że nie ma potrzeby się żenić, bo i tak wszyscy się rozwodzą… To znowu byłaby moja wina…

Kicia  zamknęła oczka i zapadła w drzemkę. Dżemik ziewnął dając pani do zrozumienia, żeby się uspokoiła i nie plotła bzdur, machnął ogonem i położył się wygodnie kładąc głowę na poduszce.

– Macie rację nie słuchając mnie – kiwnęła głową. – Przecież nie ja byłam powodem rozwodu. Łukasz na przykład chciał się żenić i założyć rodzinę… No tak, ale to Byk. Barany nie lubią się wiązać, chcą być wolne, więc pewnie dlatego… O tym coś  wiem, przecież Mikołaj to też Baran… Ale tak bym chciała, tak bym chciała i o niego już być spokojna, że nie jest sam na świecie… No dobra, czas się wziąć za robotę, koniec leniuchowania.

Odłożyła pusty kubek po kawie. Załadowała i włączyła pralkę. Ze schowka w przedpokoju wyjęła odkurzacz, jednak w porę przypomniała sobie, że jest zbyt późna pora na hałasowanie tym bardziej, że Dżemik natychmiast  zacząłby ujadać na tę piekielną maszynę usiłując „przeszczekać” jej ryk. Poprzestała więc na zmieceniu z podłogi piasku i kłębów czarnych Dżemikowych kudełków chowających się po kątach oraz białych, krótkich Kicinych fruwających wszędzie. Mokrą ścierką przetarła z kurzu wystające miejsca na regale, przebrała stos Kamilowych rzeczy mając świadomość, że naraża przy tym swoje życie, wszak zapowiedział, że zabije jeśli ktoś ruszy mu coś w jego jaskini.

Pralka się wyłączyła, Kasia rozwiesiła pranie w łazience, założyła psu szelki po czym wyszła z mieszkania. Przy drzwiach na klatkę natknęła się na Elżbietę naciskającą raz po raz guzik domofonu.

– Po co tak dzwonisz? Jak jestem tu to nie podniosę słuchawki w mieszkaniu. Chyba proste – przywitała przyjaciółkę. – Poza tym domofon nie działa.

– A czy ja się z tobą umawiałam, że zejdziesz na dół? Kto ci kazał schodzić? Powinnaś czekać w domu aż zadzwonię i zapytam czy nie pójdziesz ze mną na spacer – odpowiedziała Ela.

– Nie słyszysz co mówię? Domofon nie działa! Poza tym nie mogłam czekać, bo oczy mi się zamykają i stoję na ugiętych nogach. Zaraz padnę. A tak w ogóle to pójdę  nie z tobą tylko z psem – wyjaśniła Kasia ziewając szeroko na potwierdzenie  prawdy swoich słów. – Z tobą bym nie poszła za żadne skarby świata. Po takim dniu jak dzisiaj? Nawet mówić nie mam siły. Jak przyjdziecie jutro to wam opowiem.

– Nie udawaj – skrzywiła się Ela z niesmakiem. – I przestań oszukiwać. Jeżeli masz siłę gderać to nie jest z tobą aż tak źle jak mówisz.

– Chyba wiem co mówię, a jak nie mówię to nie wiem…

– Chyba jak nie wiesz to nie mówisz…

– Oj babo, daj mi odetchnąć – jęknęła Kasia.

Nazajutrz był wtorek. Idąc prosto z pracy Kasia odebrała z piekarni tort i ciastka zapakowane w pudełka. Uprzątnęła pokój na tyle, że dało się usiąść przy stole, do dziewiętnastej była gotowa. Piętnaście minut później zadzwoniła do Elżbiety.

– Elka, czy wy do mnie przychodzicie czyście mnie olały?

– Nie ma nas jeszcze?

– Wariatka! Nie ma.

– To zaraz będziemy.

Po chwili Kasia usłyszała pukanie do drzwi. Dzwonek nie działał od dawna i jeśli Dżemik nie słyszał, co mu się już czasem zdarzało, stojący pod drzwiami delikwent mógł pukać do upojenia. Tym razem jednak Dżemik usłyszał. Widząc przygotowania w pokoju i w kuchni domyślił się, że pańcia czeka na gości, zaś smakowity zapach ciastek utwierdził go w domysłach i zrodził nadzieję, że i jemu na pewno się coś dobrego dostanie. Pani zawsze się z nim dzieliła, nigdy nie chowała dla siebie. Przywitał się głośno i radośnie z przybyłymi „ciotkami” i położył się tak, by mieć oko na wszystko co się w pokoju działo.

– Dobrze, że nareszcie łaskawie się pojawiłyście, tort już miał zamiar się rozpłynąć z tęsknoty i figę byście dostały – powitała Kasia przyjaciółki sadzając je przy stole.

– O jejku, mój ulubiony – jęknęła Adelka. – Tylko czy ja go zmieszczę? Po co jadłam obiad?

– Bo mówiłam, że będzie na słodko, czego innego nie zdążę przygotować – odpowiedziała Kasia.

– Potraktuj jako deser to zmieścisz – poradziła Ela.

– Elka, a tobie czemu się tak gęba śmieje? – spytały równocześnie Kasia z Adelką.

– Bo byłam dziś w mieście i zupełnie przypadkiem weszłam do pewnej szkoły… bo miałam po drodze… i okazało się, że chętnie by moje podanie przyjęli do pracy…

– Zaraz, podanie czy ciebie ? – uściślała Adelka.

– Gdyby się udało to nie musiałabym się z nikim użerać, bo to szkoła prywatna i dla dorosłych. Coś niesamowitego!

– To dobra wiadomość – ucieszyły się przyjaciółki jednocześnie wypowiadając słowa.

– Nawet gdyby nie tu, to gdzieś na pewno mnie przyjmą – ciągnęła Ela. –  Coś się we mnie przełamało, jakby bariera strachu pękła i już nie trzeba było się bać. Mam taka wewnętrzną pewność, że sobie poradzę.

– Pewnie, że tak. I dobrze, że masz pewność, bo ja mam sprawę – chrząknęła Adelka. – Czas szybko płynie i ja muszę w przyszłym tygodniu iść do szpitala. Teraz już będę ściśle pilnować terminów po tym, jak się wymordowałam poprzednim razem.

– Przecież to nie była twoja wina. To lekarz ci powiedział, że przewody żółciowe tak szybko się nie zatykają i nie musisz się spieszyć – wtrąciła Elka.

– I w rezultacie o mało nie pożegnałam tego świata – pokiwała Adelka głową. – Teraz już pilnuję terminów, bo co z psami by się stało?

– A co by na to powiedział Adam? –  mrugnęła Kasia do Elżbiety.

– No właśnie, Adam będzie wychodził z nimi po południu, ale rano i wieczorem nie da rady. Pomożecie?

– Pomożemy – odparły zgodnym chórem uśmiechając się szeroko mając identyczne skojarzenia.

– Elka będzie wychodzić, ja ją mogę duchowo wspierać na odległość – dodała Kasia. – W razie czego jeszcze ktoś pomoże, nie martw się. Mój synek na pewno ciotkę wesprze. Następna sprawa to Spółdzielnia. Przyniosłam wam druki. Wypełnicie, złożymy we czwartek i zobaczymy co z tego wyjdzie.

– No dobrze, to jeszcze powiedz Elu, czy ty do końca życia nie odezwiesz się do Winicjusza? On się tak o Ciebie dopytuje…

– Z wami to doprawdy oszaleć można – wzruszyła Ela ramionami.

– Ktoś ci broni? Szalej do woli – palnęła Kasia. – Tylko tak mi coś chodzi po głowie…

– Pewnie wszy – odgryzła się Elka

– Te już wytrułyśmy kiedy dzieci były małe. Pamiętasz jak przyniosły to obrzydlistwo ze szkoły?

– Brr – wszystkie trzy wzdrygnęły się z obrzydzenia w jednym momencie na samo wspomnienie.

– A wracając do Winicjusza to naprawdę nie jego winą są twoje wymysły droga Elżbieto. Powinnaś z nim porozmawiać jak dorosły człowiek z dorosłym człowiekiem – stwierdziła Adelka. – A ty się zachowujesz jak rozkapryszona panienka z przedwojennego romansu.

Ela nic nie odpowiedziała, zamyśliła się tylko przez moment…

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii W międzyczasie | 13 komentarzy

Panna Hortensja 🌞🙂

Już połowa sierpnia. Kiedy zleciało – ja nie wiem. U nas lato tak naprawdę trwa od zimnej Zośki do Anki, od której święta witamy zimne wieczory i ranki zgodnie z porzekadłem. Tak też jest teraz,  więc  rano wychodząc z psiepsiołkami na spacer zakładam ciepłą bluzę. Potem jest ciepło, ale wieczorem też już nie wychodzę bez wierzchniego odzienia. Kilkudniowe opady zazieleniły trawę, która przedtem wyschła i nie kosiliśmy, bo zwyczajnie nie było czego kosić. Natura jest niesamowita, w momencie dosłownie, prawie jak na filmie przyrodniczym oglądanym w przyspieszonym tempie, widziałam jak roślinki rozwijały się, odzyskiwały kolory, zakwitały i zachwycały. Zresztą wciąż zachwycają 🙂  Mnie zachwyciła hortensja bukietowa do tego stopnia, że MS pojechał do szkółki, którą mijamy jadąc na Ursynów (obok Ronda Praw Kobiet) i przywiózł piękną Pannę Hortensję 🙂 Tu jest adres szkółki –    https://www.acrocona.pl/  –  (choć strona słaba, albo  może nie potrafię więcej znaleźć). Warto wejść na teren szkółki, jest na co patrzeć i czym się zachwycać. Uprzedzam – to nie jest żadna reklama 🙂  Na przyszły sezon na pewno jakąś roślinkę ozdobną wybiorę i wsadzę w ogródku.

To była sesja zdjęciowa nowej mieszkanki naszego ogródka. Piękna, prawda? Ogarnęłam ogródek jak do tej pory mi się jeszcze nigdy nie udało i to jest radość wielka 😃👍

Dziękuję za odwiedziny i życzę pięknego końca wakacji 😃💗🌞

💙💛

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 26 komentarzy

7 sierpnia 2023

Przepływają nad moją głową ciemne chmury, wiatr się wzmaga, ale ciepło. Jest w ten niedzielny wieczór bardzo przyjemnie. Jasno jeszcze, z chęcią posiedziałabym chwilę na powietrzu, ale chyba się nie da, zaczyna kropić. Wprawdzie kilka razy tak „straszyło”, może i tym razem deszcz poczeka aż MS pójdzie z psiepsiołkami na spacer. Po południu udało nam się razem wyjść i zrobiliśmy ładny kawałek drogi. Wprawdzie padało, ale tak trochę popadało, przestało, znowu pokropiło i znowu przestało więc nie zwracaliśmy uwagi na deszczyk i powędrowaliśmy obejrzeć ile nowej drogi zrobiono wzdłuż torów. Potem zawróciliśmy przez lasek.  Skituś bardzo się zmęczył choć szliśmy pomału oszczędzając jego siły. Szilka natomiast jakby odmłodniała po tabletkach.  Odzyskała dawną energię, zainteresowanie światem, idzie raźno przed siebie, macha ogonkiem z zadowolenia i pokazuje uśmiechniętą mordusię. Do tego schudła. Też bym takie tabletki chciała  😀 😃😃hi hi, bardzo bym chciała 🤣🌞

Samoloty jeden za drugim przelatują mi nad głową. Dosłownie jakby się ustawiały w kolejce po towar właśnie rzucony do sklepu (takie skojarzenie z dawnych czasów), ruch ogromny niezależnie od dnia tygodnia. A tu słuchy chodzą po mieście, że mądrzy inaczej chcą zlikwidować lotnisko Chopina (czyli popularne Okęcie). Ze środków komunikacji powietrznej nie korzystam, lecz widząc ruch na niebie zastanawiam się kto chce stolicę mojego kraju pozbawić lotniska i umieścić je… gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc zabierając przy okazji ludziom dorobek ich życia i niszcząc co się da.  Młynarski jawi się przy każdej okazji jako wizjoner – „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie, co by tu jeszcze…”

Starając się żyć TU i TERAZ, ćwicząc i ucząc się tego bezustanie ( z marnym raczej skutkiem) trafiłam na fajny filmik. Postanowiłam się nim podzielić, bo może akurat komuś się przyda i w czymś pomoże   –   https://www.youtube.com/watch?v=JxnQ24VgucE

Teraz jest już poniedziałek, nowy tydzień. Ciekawe co przyniesie? Tak bardzo bym chciała, żeby przyniósł tylko dobre chwile, co przecież jest niemożliwe, ale podobno od nas samych zależy w jaki sposób podejdziemy do każdego wydarzenia. Pomyślę co dobrego się dzieje. A więc piękna zieleń za oknem, po deszczu nawet zeschnięta, żółta trawa zazieleniła się i urosła 🍀 dziwadło przyjęło się w nowym miejscu, rośnie i za tydzień pstryknę mu fotkę i pokażę ile urosło 🍀  robię codziennie budyń i w budyniu udaje się przemycić lekarstwo babci D. 🍀 babcia nie wejdzie za zeribę i dzięki temu kwitną i rosną roślinki uchronione przed zniszczeniem 😍 🍀 spotkaliśmy jeża na spacerze, który pożywiał się kocią karmą wystawianą dla kotów 🍀 przyniosłam naręcze kwiatów nawłoci z psiego spaceru i udekorowałam przedogródek 🍀 rana na nodze goi się bez komplikacji, blizna pozostanie  spora na pamiątkę, ale przeszkadzać mi nie będzie 🍀  mam głęboką nadzieję, że nadejdzie prawdziwie dobra zmiana już niedługo i choć mnóstwo naprawiania nas wszystkich czeka, to będzie dobrze 🍀 mam ogromną radość, że mogę wejść do Was, na zaprzyjaźnione blogi i poczytać co nowego i ciekawego 😘 🍀 mam cudownego MS, najukochańsze na świecie dzieci i wnuczki, więc czego można jeszcze chcieć? 🍀 Jestem szczęściarą co widać na pierwszy rzut oka choćby po ilości czterolistnych koniczynek, które podkreśliły to, co przyszło mi na myśl w jednej chwili 🍀😃💗🍀

Teraz trochę kolorowych dodatków.

… jeżyk po kolacji 😃 …

… takie śliczne warszawianki wyrosły przy płocie sąsiadów na uliczce …

… nawłocie i pojemnik z rozchodnikiem osłaniają „wejście ” do drewutni, gdzie trzymam worki na segregowane odpady …

… nawłocie ubarwiają „kompozycję przedogródkową” zrobioną wcześniej …

Z kulinarnych eksperymentów – sałatka z surowego brokuła. Użyłam do niej, poza brokułem sparzonym wrzątkiem, dymkę, ogórki surowe, koperek, a na wierzchu ułożyłam jajka i pomidory. Cały smak dał sos z musztardy, miodu, octu jabłkowego i czosnku. Całą zjedliśmy na kolację 👍😃

… wyglądała tak samo jak smakowała 🙂 …

Babcia D. schodzi po schodach. Kończę więc moje dyrdymałki, wracam do realu, życzę dobrego tygodnia i dziękuję za odwiedziny 💗🌺🌞

💙💛

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 14 komentarzy

31.VII.2023

Połowa wakacji za nami. Wera korzysta wreszcie w spokoju ducha z wakacyjnego czasu, po raz pierwszy nie rozpocznie edukacji we wrześniu lecz dopiero w październiku albowiem zdała maturę i dostała się na studia 😊 Długo trzeba było czekać na wszystkie wyniki, taki teraz system, ale wreszcie może mieć spokojną głowę i oddać się odpoczynkowi w pełnym wymiarze.

U nas jest coraz „weselej” za przyczyną babci D. Postęp choroby widać gołym okiem. Mam wrażenie, że odbywa się on takimi „rzutami”. Przez pewien czas utrzymuje się stan w miarę stabilny, do którego przywykamy i dostosowujemy rozkład dnia, po czym nagle następuje normalnie sądny dzień, zaskakujący i wprowadzający jeszcze większy zamęt niż do tej pory. Tak było wczoraj.  Przez cały dzień była jakaś podminowana, nastawiona na „nie” do całego świata, złościła się, obrażała dosłownie co kilka chwil nie wiadomo o co i po co, wychodziła do swojego pokoju i wracała, wychodziła i wracała, wychodziła i wracała splątana coraz bardziej i tak w koło Macieju. Wieczorem już po kolacji, której też ostentacyjnie prawie nie jadła – „tylko kawałek chlebka z masełkiem” – zabrała kubek z herbatą i poszła do siebie. Po chwili wróciła z wystraszonym wzrokiem (to są takie nieobecne oczy, błądzące gdzieś nie wiadomo gdzie) wyraźnie czegoś szukając. Wróciła do siebie, za moment znów to samo, i znów i znów… Nie odpowiedziała na żadne pytanie, czego potrzebuje, czego szuka, co się dzieje, jedynie zaczęła szlochać na cały regulator, co zdarza jej się bardzo często z niewiadomego powodu. Na próbę dowiedzenia się o co chodzi reaguje wściekłością, wykrzywianiem się, wymachiwaniem rękami, wyzwiskami i ucieczką do siebie. Mieliśmy z MS wyjść razem na wieczorny spacer z psiepsiołkami (w końcu to jedno z niewielu naszych wspólnych wyjść), ale gdy po raz kolejny zeszła z obłędem w oczach czegoś szukając stwierdziłam, że ja zostanę w domu, bo ciemno się już zrobiło, a ja ślepa wieczorem jestem, MS pójdzie sam. Szilunia już wyraźnie domagała się spaceru, Skitkowi wszystko jedno, on głównie śpi. Całe szczęście, że tak zdecydowaliśmy. Krążyła po całym domu szlochając, z obłędem w oczach, zataczając się jak człowiek kompletnie zamroczony alkoholem albo inną substancją. Pilnowałam tylko, żeby nie spadła ze schodów. Raz wycharczała, że chce herbaty. Zrobiłam, posadziłam ją przy stole, żeby wypiła, myśląc, że może trochę oprzytomnieje, ale zostawiła kubek, poderwała się ze szlochem z krzesła i znów poszła do siebie. Tak też było w nocy. Ja w końcu poszłam spać, MS został na straży. Wstałam o piątej, zdążyłam wyjść do lasku z psiepsiołkami kochanymi i ledwo wróciłam, a taniec babciny zaczął się od nowa. W tej chwili krąży szlochając wokół stołu, nie odpowiada na żadne pytanie, nie ma żadnej reakcji z jej strony, kompletny odlot. Tylko przerażony, obłędny wzrok. Mam wrażenie, że całe pomieszczenie drga, wokół niej cała przestrzeń jest poruszona, prawie widzę drżące powietrze. W pracy tak miałam kiedyś. Przychodził emeryt po książki, pewnego razu zauważyłam nie tylko dziwne zachowanie, ubranie nieadekwatne do pory roku, ale wyczułam właśnie takie drgające powietrze, jakby poruszającą się przestrzeń. Zadzwoniłam do jego córki z delikatną sugestią zajęcia się starszym panem, a córka mnie błagała, żebym zadzwoniła do jej siostry, która (mieszkając osobno) nie wierzyła jej (tej mieszkającej z ojcem) w opowieści o dziwnym zachowaniu ojca. Ponieważ byłam wówczas na bieżąco, podałam namiar na konkretną przychodnię. Myślę, że córki zajęły się ojcem, więcej nie przyszedł. Teraz babcia poszła do siebie… znowu schodzi…

Nie mówię o tym, żeby się skarżyć. Dzielę się własnymi odczuciami, przeżyciami, które są udziałem opiekunów osób z chorobą Alzheimera.  Z zewnątrz tego nie widać. Nikt kto nie doświadczył na własnej skórze nie uwierzy i nie pojmie co się dzieje z chorym i przez co przechodzi opiekun. W ośrodkach opiekuńczych pracownicy się zmieniają, idą do domu, wracają do własnego życia. Opiekujący się członek rodziny nie może wyjść i zostawić chorego, za to własne życie musi zostawić na boku. Dobrze, że jesteśmy we dwójkę z MS. Jedno może iść na zakupy czy załatwiać inne sprawy, drugie w tym czasie pilnuje babci D. Teraz już nie ma mowy o wspólnej wyprawie gdziekolwiek.  Przez pewien czas spała do południa, wtedy MS odsypiał nockę, ja po powrocie z psiepsiołkami mogłam spokojnie pójść choćby do Biedronki. Teraz się zmieniło nawet to. Ciekawe co dalej. Leki wypluwa, potrafi ukryć między zębami i po jedzeniu wypluć! Kupiliśmy pieluchomajtki, ale to ciężka sprawa. Z higieną zaczyna być problem, dotąd nie było. Nie zmusi się jej do mycia bo krzyk i szloch. Kiedy piszę te słowa schodziła kilka razy do kuchni i do ogródka, wokół stołu i do kuchni, i znowu na górę i właśnie schodzi…

Uff, no dobrze, teraz zmiana tematu.

Jeśli chodzi o kotlety vege to natychmiast robię w każdej ilości i SMACZNE 😀 Już się nauczyłam, bez jajek też, bo z racji częstych ostatnio odwiedzin kliniki wet na Ursynowie podrzucam Małemu  najróżniejsze próbki. Potrafię zrobić z każdej kaszy, każdych płatków i ogólnie z tego, co akurat mam w domu. Wszelkie płatki zalewam gorącym bulionem dodając od razu siemię lniane. Jak ostygnie dokładam co akurat pod ręką jest, w tym cebulkę obowiązkowo i przyprawy. W zależności od konsystencji lepię kotleciki i panieruję, albo – jeśli się da, rzucam łyżką na patelnie i są placuszki. Wszystkie dobre 😊 Hitem ostatnim były kotlety z boczniaków i pieczarek. Pokroiłam drobno pieczarki, podsmażyłam i przełożyłam do miski. Pokroiłam boczniaki też w miarę drobno (tylko nóżki bardziej, bo twarde), udusiłam, przełożyłam do pieczarek. Cebulkę podsmażyłam tym razem (zwykle daję surową) i też hop! do miski. Do tego siemię, bo choć dla nas używam jajka (Mały bezjajeczny 😊 ) to jednak siemię warto jeść ze względu na wartości jakie w sobie zawierają małe, niepozorne ziarenka. Tylko bułkę tartą do tego i już. Dla Małego dodałam jeszcze trochę mąki ziemniaczanej, kukurydzianej (wiążą całość jak jajka) i płatki drożdżowe (mniammm 😊 ). Kotleciki boczniakowo-pieczarkowe tak smakowały MS, że już kilka razy robiłam. Naprawdę pyszne i na ciepło i na zimno. Fotki nie ma po co zamieszczać skoro wszystkie kotlety wyglądają tak samo, uwierzcie mi na słowo, że smaczne wyszły 🙂

Ze słodkości deserek budyniowy w nowej odsłonie, bo do gorącego budyniu (tym razem czekoladowy był) dodałam płatki owsiane, a górną warstwę herbatników „poczęstowałam” rozpuszczoną czekoladą deserową i białą.

… najpierw rozpuściłam ciemną czekoladę, potem białą w garnuszku do czekolady dlatego wyszła beżowa 🙂 …

Jeszcze takie ładne ciasto upiekłam 🙂

… przed upieczeniem…

… gotowe …

Przepis znalazłam na YT  –    https://youtu.be/tcfKSEOcjRU

Dora z   https://takietam-2.blogspot.com/    chciała zobaczyć „kwietnik” jaki zrobiłam z abażura i ze starej deski do prasowania, tzn. ze stelaża, a więc  bardzo proszę 😍

… najpierw było tak – groszek sobie wędrował …

… na razie groszek nie ma kwiatków (będą za chwilę) więc w tej chwili wygląda tak, zaś „coś”  żółte po lewej to podstawka do kwiatka z … niepotrzebnego już nocniczka Calineczki 🤣🤣🤣 ……

… oplotłam druty starymi rajstopami, potem zużyłam wszystkie nowe też wychodząc z założenia, że w spódnicach nie chodzę to mi niepotrzebne 😃 …

… z kolei ten sprzęt jest nieużywanym przez Calineczkę krzesełkiem, niedawno jeszcze siadała na nim na tarasie, ale odkąd był tam mały pajączek – już nie siada, bo „małych się boję, ale dużych wcale się nie boję” 🤣🤣 …

… doniczka stoi na pieńku oplecionym bluszczem …

W ziemi, którą kupiliśmy pod kwiatki były jakieś nasionka i wykiełkowała roślina. Najpierw myślałam, że to malwa. Zbierałam na Ursynowie nasiona i siałam w różnych miejscach z nadzieją, że może urośnie. Ale to „coś” rosło w oczach zmieniając się w jakieś monstrum zasłaniające inne wszystkie kwiatki i odcinające je od słońca. MS zrobił zdjęcie i szukał, szukał aż wyszukał, że to (chyba) japoński bluszcz czy jakoś tak (już zapomniałam), ochrzciłam to mianem dziwadła i tak zostało. Przesadziliśmy dziwadło w inne miejsce gdzie może sobie rosnąć i wdrapywać się na ogrodzenie. Po przesadzeniu odchorowało swoje, ale już wyzdrowiało i liście są coraz większe (stare, te ogromne, uschły i obcięłam je). Jeśli będzie takie jak w opisie to naprawdę powinno rewelacyjnie wyglądać. Nie odstrasza jednak ślimaczorów, które i dziwadło potrafią podgryzać. Codziennie rano idę na polowanie, by choć zmniejszyć ilość tych szkodników.

… dziwadło przed przeprowadzką, kiedy jeszcze myślałam, że to malwa 🙂 …

…dziwadło w okresie rekonwalescencji po przesadzeniu, sznurek mu podałam, żeby się miało po czym wspinać …

W ostatni lipcowy dzień świeci słoneczko trochę przyćmione, ciepło jest, miło, wietrzyk leciutki powiewa. Zaczęłam pisać raniutko, kończę pod wieczór, była „przerwa na życie’ ( jak z Fleszarowej- Muskat).  Babcia D. siedzi na tarasie i macha do przelatujących samolotów.  Przespała się po porannym „cyrku” i wstała odmieniona, normalnie dr Jekyll i Mr Hyde… Nawet spytała „co sobie dziecko zrobiło?” patrząc na moją oklejoną plastrami nogę, którą sobie tydzień wcześniej zraniłam, a właściwie nie ja sobie tylko butelka po oliwie mi to zrobiła 😉 Kupuję oliwę w wysokich,  mało stabilnych butelkach i właśnie taka rozbiła się na posadzce i dostałam odłamkiem. Gdybym „chodziła po doktorach” założyliby mi kilka szwów, ale ja muszę sama przecież 😃 Robię opatrunki, teraz używam propolis w kroplach i w maści i ładnie się goi. Od tygodnia tak chodzę, a babcia D. zobaczyła teraz. No i tak to….

Dziękuję za odwiedziny, za wszystkie dobre słowa i myśli 🙂💗 Pięknego wakacyjnego tygodnia życzę 🌞🍀👍

💙💛

 

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Kuchennie i smacznie, Myślę sobie | 19 komentarzy

20.07.2023

Ula zmobilizowała mnie do powrotu.

Długo myślałam co takiego fajnego napiszę gdy licznik odwiedzających mój kącik pokaże pół miliona. Miałam kilka pomysłów… niestety, autobus, który zabił Oliwkę zabił również moje pomysły… odechciało mi się pisania, odechciało mi się dosłownie wszystkiego. Tak jakbym zaczęła żyć w dwóch wymiarach, choć tylko jestem przyszywaną ciocią zza ściany i zza płotu… Wykonuję to, co do mnie należy, ogarniam domowe sprawy, pilnuję babci D, gotuję, dbam o leki dla psiepsiołków (za chwilę więcej o tym), wyżywam się w ogródku doprowadzając do stanu prawie wymarzonego (prawie czyni wielką różnicę), poświęciłam czas dla Calineczki kiedy raczyła nas odwiedzić i spędzić z nami tydzień. Dzieciaki wpadły na grilla, radości było dużo…W tym wszystkim jest ten drugi wymiar, uruchomiła się we mnie obawa, potworny strach o bliskich. Wpadam w panikę gdy Mały natychmiast nie odpowiada na sms, gdy Duży natychmiast nie oddzwania, gdy Wera natychmiast nie odpowiada na zadane sms-em pytanie, gdy MS pojedzie w jakiejś sprawie to czekam prawie wstrzymując oddech dopóki nie usłyszę auta na podjeździe… Codziennie spotykam babcię Oliwki i rozmawiamy przez chwilę,  o tym też jak wspomóc mamę, która straciła sens życia i nie może się pozbierać… nic dziwnego, minął miesiąc dopiero… tyle planów, marzeń, przygotowań obróciło się w popiół w jednej chwili… W dawnych czasach „przepisowa” żałoba trwała „rok i sześć niedziel” – widocznie dopiero po takim czasie ludzka psychika jest zdolna przyjąć do wiadomości nieuchronne, pogodzić się, przeżyć swój ból i nastawić się na dalsze życie… Widzę, że oprócz rodziców mamę wspierają przyjaciele, psycholog radził wrócić do pracy, co też uczyniła. Kontakt z ludźmi, zajęcie myśli obowiązkami choć przez parę godzin może przyniesie ulgę, w perspektywie czasowej oczywiście, od razu nic nie pomoże ukoić bólu.

Z Calineczką poszłyśmy na cmentarz (powiedziała, że lubi cmentarze, na co jej odpowiedziałam, że wg mnie cmentarz to też życie, bo tak uważam). Wybrała zniczyk z aniołkiem i zapaliła światełko.

🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃

Skitusiowi porobiły się narośle w różnych miejscach. Rozdrapał sobie jedno paskudztwo i nie chciało się goić. Pojechaliśmy do naszej weterynarki na Ursynów. Pobrane próbki wykazały  stan zapalny i komórki nowotworowe. Dostał antybiotyk, lek w postaci żółtej tabletki (antyhistaminowa), dwie maści do smarowania i na następnej wizycie również próbka została pobrana dla sprawdzenia. Rana się goi, tabletki użyte, Skitek chodzi w oponie, żeby sobie ponownie nie rozlizał zagojonego miejsca, jesienią prawdopodobnie czeka go operacja. „Oponę” dostał od Marysieńki, to świetna alternatywa dla dotychczas stosowanych plastikowych „kołnierzy” zabezpieczających przed sięganiem pyskiem do ran, czy szwów po operacjach itp. Jest to dmuchane koło, miękkie, nie przeszkadzające w jedzeniu, piciu czy wygodnym ułożeniu się na legowisku. Można kupić na Alegro.

Skituś w „oponie”, w towarzystwie pogryzionej marchewki 🙂

Szilka również miała zrobione wszystkie badania, wyniki są dobre poza tarczycowymi. Dostała lek i po przyjęciu połowy opakowania wczoraj na spacerze stwierdziliśmy, że jest kolosalna różnica. Zrobiła się żywsza, rześka, nie siadała co kilka kroków, nawet podskakiwała i wyraźnie była zadowolona z życia. Dawno się tak nie zachowywała. Wiadomo teraz skąd wzięła się jej tusza. Przecież dotąd nie mogłam jej odchudzić w żaden sposób, a ruch sprawiał bidusi coraz większą trudność. Wczorajszy wieczorny spacer był miłą niespodzianką 🙂

Pora roku wita nas na każdym kroku kolorami, zapachami i w ogóle urokami Matki Natury. Cieszę się tym najbardziej wczesnym rankiem idąc z psiepsiołkami.

… niebieska cykoria podróżnik …

… przy torach mnóstwo dziewanny …

… panna dziewanna z bliska jest urocza …

… nie wiem co to, ale ładne …

Ogródeczek zajmował mi każdą możliwą chwilę.  Po wykarczowaniu bluszczu zrobiło się miejsce na posadzenie kwiatków, zaś uczyniona przeze mnie „zeriba” – jak nazwała Magda zaporę przed psami i babcią D – skutecznie chroni ogródeczek przed intruzami. Babcia D spogląda z tarasu tęsknym wzrokiem na roślinki, których nie może zerwać. Rekompensuje sobie to zrywaniem wszystkiego co się nawinie w pozostałej części ogródka, ale trudno. Ważne, że za „zeribę” nie wejdzie.

Mnóstwo jest ślimaków, tych – brrr – bez skorupek, takich długich, pełzających, które mnie o dreszcze przyprawiają. Normalne śliczne ślimaczki z kolorowymi skorupkami wynoszę na łąkę kiedy widzę, że ich dużo. Z tamtym szkaradzieństwem gorsza sprawa. Musiałam się przemóc i wyłapywać. W końcu skoro roślinki ocaliłam przed babcią D to mam pozwolić je zniszczyć przebrzydłym ślimaczorom? A w życiu! Wydałam im regularną wojnę i wyłapuję co rano łopatką wrzucając do pudełka, jest ich już mniej.  Aha, skorupki jajkowe nic a nic nie pomagają, nie stanowią żadnej przeszkody, dla tych w muszelkach też.

W ramach oszczędzania wody do podlewania ogródka postawiłam w zlewie miskę. Nie uwierzycie, ile normalnie wody płynie do kanału nie podczas zmywania naczyń, ale poza tą czynnością. Wystarczy przepłukać cokolwiek, przemyć i wody zbiera się ogromna ilość w ciągu dnia. Co chwilę wynoszę i wylewam na trawnik czy pod drzewka. Kiedy byłam dzieckiem w Tenczynku nie było wodociągu, nosiło się wodę ze studni. Woda była cudowna źródlana, zawsze zimna, a studnia używana latem jako lodówka (lodówki jeszcze nie było). Mama albo babcia wkładały rondelek np. z mięsem do wiadra i spuszczały w głąb nad lustro wody. Z opowiadań pamiętam, że podczas kopania studni natrafiono na źródełko i szybko musiał uciekać na górę ten, co był na dole mocując kręgi.  Ciekawe czy ludzie mieszkający w babcinym domku używają wody ze studni… pewnie nie… Swoją drogą chciałabym im opowiedzieć co nieco o historii domku… Nierealne…  Za to pewnie ich straszę nocami, tak często mi się śni domek i dziadkowie…

… za płotem ogródek Oliwki 🖤…

… pokrzywę ozdobą dostałam od Franusiowej rodzinki…

… tę także, obydwie są bardzo ładne …

… zakwitły floksy…

Wyczytałam, że dobrą odżywką dla iglaków są drożdże rozpuszczone w wodzie. Dwa razy tak odżywiłam nasze tuje, MS je przyciął, jeszcze raz przytnie, żeby się wzmocniły. U wielu sąsiadów schną, nie chciałabym moich stracić, dają nam komfort intymności w naszym maleńkim ogródeczku przylegającym do uliczki.

Urządziłam  z przodu, w tzw. przedogródku, dekorację jaka mi się nagle pojawiła przed oczyma duszy mojej 🙂 Poszłam do KiK – u (lubię ten sklep) po pasek do spodni dla siebie i przy okazji wypatrzyłam kilka drobiazgów w postaci sztucznych kwiatków, które potem wplotłam w żywą zieleń. Tym sposobem nawet w najgorszy upał część dekoracji pozostanie kolorowa. Ze strychu zniosłam kamionkę, czyli butelki po miodzie pitnym, które mi się ogromnie podobają i nie wyrzucę ich za skarby świata. Akurat się przydały i wykorzystałam do dekoracji. Nie zawahałam się też użyć butów, w których kiedyś rosły bratki. To nie wszystko, jeszcze sporo pracy mnie czeka, bo zarosła grządeczka okrutnie, głównie bzem, który ma milion odrostów od korzeni i wpełzły wszędzie, a ja na klęczkach wycinam te odrosty. Zrobiłam sobie „klęcznik” stos gazet owijając workiem foliowym i oklejając taśmą. Babcia D nagle zobaczywszy „takie coś” rozerwała folię chcąc zobaczyć co za skarby są w środku 😉 Cóż, naprawiłam i służy dalej.

Calineczka umiliła nam czas, urozmaiciła i rozjaśniła każdą chwilę 🙂 Pomagała w ogródeczku, skakała do niego z tarasu nie korzystając ze stołeczka po którym ja schodzę, szukała ze mną szkodników (czyli ślimaczorów 🙂 ), pomagała w kuchni. Cokolwiek robię ona zawsze przybiega – „mogę ci pomóc?’. Oczywiście się zgadzam i wspólnie coś robimy i oczywiście nic z tego nie je, w dalszym ciągu jest niejadkiem. Ale powiedziałam, że do niczego zmuszać jej nie będę, niech je co chce i ile chce. W sumie to lepsza metoda niż zmuszanie, bo Panny Calineczki zmusić się nie da. A sama – tu skubnie, tu ugryzie, tu poprosi -„babciu, możesz mi dać”… makaron/serek/lody . Chodziłyśmy do sklepu, na plac zabaw z „hulkajką” (hulajnogą), do Franusiowgo „braciszka”, który za chwilę skończy dwa latka, a z którym jakoś sobie przypadli do gustu mimo różnicy wieku 🙂  Dostała nawet pierwszy w życiu pierścionek zaręczynowy 😀😀😀

… nawet maleńki ogródeczek to radość dla dziecka, miejsce zabawy i pole dla wyobraźni …

… wieczorem przy kolorowych solarnych lampkach (nowe, zawsze chciałam mieć) też  zużywała sporo energii …

       

… po dalekich spacerach z psami dziecko padało co widać na załączonym obrazku …

Zawsze wieczorem obowiązkowo musiało być czytanie babcinych wierszyków o Sziluni i Skitusiu, potem wszystkich innych. Tym razem po kilku pierwszych słowach babci Calineczka zasypiała jak suseł.

O kuchni będzie później, za długo się zrobiło. Dziękuję za odwiedziny, przepraszam za długie milczenie. Serdecznie pozdrawiam i życzę samych dobrych letnich, wakacyjnych dni 🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 39 komentarzy

🖤🖤🖤

🖤🖤🖤🖤🖤

Tydzień temu autobus zabił moją dwunastoletnią sąsiadeczkę. Miesiąc temu Oliwka obchodziła urodziny. Miała przed sobą całe życie… Już nie ma… Tragedia niewyobrażalna. Wbrew naturze. To nie rodzice powinni żegnać dzieci w ten sposób, kolejność jest odwrotna. Mam ją cały czas przed oczami jak była malutka, jak już chodziła  i przybiegała się przytulić, jak się uczyła mówić i cudnie przekręcała po dziecinnemu słowa, jak siedziała w oknie  śliczna dziewczynka z wijącymi się jasnymi loczkami, jak jej piesek Fudżik cieszył się gdy wracała ze szkoły, jak ostatni raz ją widziałam wracając do domu i pomachała mi wołając jak zwykle „cześć ciocia”, a ja jak zwykle odmachałam mówiąc „cześć słoneczko”… Wczoraj spoczęła pod morzem białych kwiatów. Pożegnana niezliczonymi łzami…

Kiedyś napisałam wierszydełko patrząc jak się bawi w swoim ogródku…  http://annapisze.art/?p=215

Banalnie brzmią słowa, że nic już nigdy nie będzie takie samo, ale to prawda. Na jednym z wielu wieńców była szarfa z napisem „Śpij Aniołku”. Mogę tylko powtórzyć te słowa, śpij kochana dziewczynko, śpij Aniołku… Niby jestem tylko sąsiadką zza ściany, ale … łzy zamazują mi co chwilę świat…

🖤🖤🖤🖤🖤

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 34 komentarze

Czerwcowe dni 🌸

Dostałam rachunek za prąd… nie powiem jak zaklęłam, bo sama się nie spodziewałam, że mam tak duży zasób słów… Ten wyrównujący płatny do 15.VI, następny do 20.VI. Dwa razy tyle co rok temu, a dołączona kartka, że rachunki są niższe dzięki miłościwie nam panującym obecnie… I wiadomo skąd aż taki mój słowotok 🙁

Czerwiec to miesiąc kojarzący mi się z makami, pojawiają się śliczne makowe główki, delikatne, drżące na wietrze, uosobienie życia i wolności – jeśli się je zerwie natychmiast umierają, bez wolności żyć nie mogą… Zdjęcia są z poprzednich lat, już tu były, ale przeglądając album stwierdziłam, że jeszcze raz niech się pokażą, bo takie śliczne.

Calineczka chętnie chodziła na spacerki z psiepsiołami, nawet wstała wcześnie rano, sama z siebie, bo ja nie chciałam jej budzić.

Zabawa w dom, raczej w rodzinę (w dom się dziewczynki bawiły za moich czasów) polega na tym, że głównie ona jest mamą a babcia dzieckiem i musi mamy słuchać 😃 hi hi, ale dziecko grzeczne nie jest i mamie przychodzi się mierzyć z nieposłuszeństwem 😃 Druga najlepsza zabawa jest w restaurację. Tym razem wnusia babcię zaskoczyła, jako pani restauratorka naprawdę przyniosła własnoręcznie przygotowany deser, który okazał się  pyszny 😃

… cząstki mandarynki przykryła serkiem, na wierzch dała posypkę od tego serka (Fantazja)…

Piwonie rozkwitły i są cudowne, właściwie były, tak szybko przekwitają, żal pięknych kwiatów…

Irysów było siedem! Jeszcze nigdy nie kwitły w takiej ilości. Pokazały swoją delikatną urodę.

Teraz zagadka: co widać na załączonym obrazku?

Ciekawa jestem czy ktoś zgadnie 😃

Dziękuję za odwiedziny i komentarze 🙂 Pięknego czerwcowego tygodnia życzę 💗🍀

💙💛

 

Podziel się:
Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 25 komentarzy