„Babie lato i kropla deszczu” – 31

Bogna przyniosła mamie  przeczytany kajecik z zapiskami babci Hali.

– Nic ci nie powiem, sama musisz to przeczytać – położyła na stole starannie opakowany zeszycik. – Porozmawiamy potem, ja tu wietrzę jakąś zagadkę. Ciekawa jestem co ty na to powiesz.

– Mówisz, że coś ciekawego? Ja też coś znalazłam, ale ci powiem dopiero jak to przeczytam – wskazała na pamiętnik swojej mamy.

Wieczorem usiadła w fotelu, wzięła ze wzruszeniem notatki mamy i pogrążyła się w lekturze podnosząc od czasu do czasu głowę znad zapisków, by wpatrywać się w pustą przestrzeń  przed sobą jakby tam właśnie pojawiały się cienie osób z przeszłości, o której czytała.

Dziennik albo też pamiętnik Hali Baberkówny 

W imię Boże

Tak zaczęłam, bo tak się zaczyna w szkole każdy zeszyt. Wprawdzie to nie jest szkolny kajecik, ale mi się tak samo napisało, pewnie z przyzwyczajenia.

Moje koleżanki od dawna prowadzą dzienniczki więc wreszcie i ja pisać zaczęłam, nie mogłam dłużej mówić nieprawdy opowiadając, ile to ja już stron zapisałam. Szczególnie Zośka była dociekliwa i chciała koniecznie wiedzieć o czym tyle pisałam. Nie potrafię kłamać, od dawna wiem, że jak powiem nieprawdę to ona się od razu wyda i będę miała przez to kłopoty. Dlatego nie kłamię, to mi się po prostu nie opłaca.

Wczoraj znowu zauważyłam, że Lidek mi się przygląda. Podniosłam dumnie głowę i udawałam, że tego nie widzę. Przecież nie wypada, żeby panna pokazała po sobie, że jej się chłopiec podoba. A przecież sama przed sobą muszę przyznać, że Lidek mi się podoba. Jest silny, ma ładne oczy, trochę dziwne w świetle. Przyjrzałam się dobrze, kiedy recytował wiersz na uroczystości dla Marszałka. Patrzył bez ruchu w jedną stronę i wtedy zauważyłam, że jedno ma trochę jaśniejsze niż drugie. Pies od ciotki miał jedno ciemne, a jedno niebieskie, ale u Lidka nie widać tak od razu i chyba nikt o tym nie wie. Mam nadzieję, że żadna z dziewcząt w oczy mu się nie wpatrywała. Czułabym złość z tego powodu, choć oczywiście nie mogłabym się przyznać, nigdy w życiu. Zawsze trzeba udawać, że jest się obojętną. Tylko… nie zawsze się tak da. Czemu nie wolno mówić co się naprawdę czuje i robić na co się ma ochotę? Podobno nie wypada. A czy taka sąsiadka zza trzeciego domu nie jest niegrzeczna, kiedy opowiada o innych ludziach  niestworzone historie, w których nie ma krzty prawdy?

Jeszcze nie wszystko napisałam o Lidku. Ma ciemne włosy, gęste, falujące nad czołem. Gienek mówił, że na rękę kładzie wszystkich chłopaków, taki jest silny. Kuzynka Mania Spod Lipy powiedziała mi, że usłyszała jak Lidek mówił do Józka, że ja jestem najładniejsza  w swojej klasie i w ogóle morowa ze mnie dziewczyna. Przyjemnie jest coś takiego usłyszeć o sobie. Mania jest nie tylko krewną, ale dobrą dziewczyną. Wcale nie okazała zazdrości mówiąc mi o słowach Lidka. A przecież to ona jest bardzo ładna, o wiele ładniejsza ode mnie. Ma jasne włosy i taki miły uśmiech. Powiedziała, że lubi Lidka ale Józek jej się bardziej podoba. Pomyślałam sobie, że to dobrze, nawet bardzo dobrze. 

Przypadkiem usłyszałam jak stara Huśtula z Gorykową rozmawiały o Lidku. Dziwne to jakieś słowa były.  Stałam za drzwiami od stodoły przy gościńcu i bałam się poruszyć, żeby mnie nie zauważyły. Zaraz by mamie powiedziały, że podsłuchuję i mama by się gniewała. A ja się tam schowałam tylko po to, żeby sobie poprawić pończochę, bo mi się przekręciła.  Chwaliły Lidka, że grzeczny, zmyślny taki do każdej roboty. Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się przyjemnie kiedy tak słuchałam. Potem właśnie to coś dziwnego powiedziały, że jest bardzo podobny do ojca, szczególnie z oczu. Ja tam nie widzę żadnego podobieństwa do pana Czesława. Zupełnie żadnego, nawet włosy ma jasne, a oczy niebieskie, specjalnie mu się potem  w sklepie przyglądałam, aż mnie Zośka szturchnęła w bok, że niby co ja się tak gapię. Powiedziałam jej, że pająk szedł i chciałam zobaczyć czy na głowę wejdzie panu Czesławowi. Zaczęła się chichrać i koniecznie chciała tego pająka zobaczyć. Skłamałam, że już zniknął, opuścił się po nici. Przez Zośkę, mama na nią mówi trajkotka, dwa razy skłamałam i teraz będę musiała iść do spowiedzi. Ale gdybym po cichu się pomodliła i wytłumaczyła czemu skłamałam to może nie musiałabym księdzu nic mówić? Przecież on nie wie co ja myślę, bo nie jest Panem Bogiem, choć czasem mu się zdaje, że jest. Wujek tak powiedział, za co ciotka krzywo na niego spojrzała i powiedziała, że nie dostanie deseru za takie gadanie. Na to wujek się roześmiał i odpowiedział, że nie jest dzieckiem, nie będzie się jej pytał o zdanie i deser sam sobie wieczorem weźmie. Nie wiem dlaczego wieczorem, ja zawsze jem deser po obiedzie.

Może po mamie Lidek ma ciemne włosy? Pani Hermina też ma ciemne, to pewnie po niej.

Dostałam od ciotki zestaw pięknej, kolorowej muliny do wyszywania. Gdybym sobie moją starą białą bluzkę ozdobiła, wyglądałaby zupełnie jak nowa. Chyba zrobię tak, chociaż od robótek zdecydowanie wolę czytanie. Okropnie lubię czytać o podróżach, o przygodach, poezję też lubię. Nie mogę się jednak całkowicie poświęcać ulubionemu zajęciu, muszę pomagać  mamie w kuchni i w innych pracach.

                                              ***

Mam już 13  lat. Mama mówi, że całe szczęście, że nie żyjemy dawno temu, ponieważ musiałaby mnie niedługo  wydać za mąż za kogokolwiek, żebym nie została starą panną, bo to najgorsze dla kobiety co może być. Okropnie miały kiedyś dziewczęta. Moja mama mówi, żebym się uczyła i zdobyła zawód. Wtedy sama na siebie zapracuję i nie będę musiała mieć żadnego męża jakby mi się nikt nie podobał. Dobrych mam rodziców, najlepszych. W szkole niektóre koleżanki mówią, że tylko dlatego jeszcze chodzą do szkoły, że nie mają starających. Gdyby miały to  by od razu za mąż poszły. Dziwne to. Pójść za mąż za kogokolwiek? Przecież to okropne! Co innego gdy się ktoś podoba tak bardzo, że robi się przyjemnie w sercu na myśl o nim.

Ja nie chciałabym tak od razu wychodzić za mąż. Najpierw wolę skończyć szkołę. Nie mamy tyle pieniędzy, żebym mogła pójść dalej do szkół. Ale co tam, może kiedyś zapracuję i będę mogła uczyć się dalej.

Za mąż też bym chciała iść, mieć swój dom, swoją rodzinę i dzieci, ale to dopiero potem. Po nauce i po wyjechaniu, żeby trochę świat zobaczyć. Do Wenecji, do Paryża bym chciała pojechać, och, tak bym się chciała w podróż puścić, byczo by było. Ale głośno o tym nie mówię, mamie byłoby przykro. Ja bym chciała być taka wolna, swoja, nie skrępowana niczym. Nawet trochę pływać na morzu, żeby doświadczyć jak to jest kiedy ziemia zniknie z oczu. Pewnie bym się bała, ale taka jestem wszystkiego ciekawa. Jak Zośka powiedziała swojej mamie, że chciałaby we świat pojechać to od razu miała wymówki imperatywnie czynione.  Moi rodzice nie czyniliby mi żadnych wymówek, nawet łagodnych, zawsze mówią, że chcą abym była szczęśliwa i to jest dla nich najważniejsze. Czyż nie są kochani?

                                             ***

Nie wspomniałam jeszcze, że trochę rozrywki zażyłyśmy. Przyjechało do nas kino objazdowe. Poszłyśmy z mamą i Zośką na film. Jakie to zajmujące, jakie ekscytujące przeżycie! A Zośka powiedziała, że ona na pewno kiedyś będzie sławną aktorką i będzie grała w filmach. Tak sobie wymyśliła, ale ja w to nie wierzę. Jakby ona mogła się do filmu dostać? Chociaż siostra Nastusia mówi, że jak się czegoś bardzo pragnie to można to osiągnąć.  Po seansie dali pokaz  linoskoczkowie. Podczas występów tych artystów cyrkowych przejechał swoim zaprzęgiem pan Hipolit Balicki. On ma taki zwyczaj, że nosi w kieszeni cukierki albo jednogroszówki. Jak ma chęć to rozrzuca wśród dzieci, a one się kłębią jak mrówki, kiedy im się mrowisko poruszy.  Nie podoba mi się to, jest takie upokarzające. Czy jemu się wydaje, że jest lepszy od innych?

Śmiesznie było też, bo stara Huśtula zaczęła wygadywać na młodzież, że taka głośna i na   występach zachować się nie umie. Na to Zośka jej powiedziała niby z troską, żeby sobie poszła, bo jej osobę globus chwyci albo łupieżu dostanie,  a na to można umrzeć. Musiałam zakryć usta chusteczką, udałam, że kaszel mnie złapał, żeby nie widziała, że się śmieję. A Zośka potrafiła udać powagę. Ona naprawdę jak na filmie potrafi udawać. Wiersze kiedy w szkole deklamuje to aż się płakać chce albo śmiać, zależy czy smutny czy wesoły mówi. Siostra Nastusia powiedziała, że w teatrze mogłaby występować, tylko, że to nie wypada. Nie wiem dlaczego nie wypada, przecież wszyscy wiedzą o pani Helenie Modrzejewskiej, że to wielka artystka była i nie ma w tym nic złego.  A siostra Anastazja taka ładna jest, nie stara wcale i nie rozumiem po co została zakonnicą. Ktoś mówił, że jej narzeczony zginął  we wojnę i ona dlatego z życia odeszła. Szkoda jej, ale chociaż my mamy szczęście, bo lekcje z nią są wesołe i przyjemne, i nikt nie mówi: siostra Anastazja tylko siostra Nastusia. Z nią mogę mówić o wszystkim, mam śmiałość, nawet o tym, że i świat szeroki bym poznać chciała i siebie samą. Przecież tak do końca nie wiem kim wypadnie zostać gdy dorosnę. Myślę, żeby pomagać –  to może pielęgniarką? Siostra Nastusia powiedziała, że bardzo dobrze wymyśliłam,  bo pomagać i być pięknym,  i radosnym dla drugich to wielce chwalebne zamierzenie, i że jestem zuch dziewczyna.

                                       ***

Wczoraj poszłam nad staw do Buczków, po rybę mama mnie posłała i spotkałam Lidka! Naprawdę! Powiedział: serwus Hala, dobrze cię spotkać. Potem jeszcze spytał czy może mnie odprowadzić do domu. Dobrze, że ryba nie żyła, bo ja bym jej nie niosła za nic na świecie. Lidek i tak ode mnie siatkę wziął i niósł pod sam dom. Rozmawialiśmy o szkole, o tym co chcielibyśmy robić jak się szkoła skończy. Lidek też lubi czytać o podróżach więc staliśmy przed bramką i mówiliśmy ze sobą tak długo aż mamusia wyszła na drogę zobaczyć czy nie idę. Lidek grzecznie stuknął obcasami, powiedział „dzień dobry szanownej pani” a mama się uśmiechnęła i spytała czy wejdzie do nas, bo co tak będziemy stać pod bramką. Lidek się chyba poczuł skrępowany i się pożegnał. A mama powiedziała, że on jest miły i grzeczny, i nie ma pstro w głowie. I jeszcze, że ma smykałkę do techniki, bo widziała jak auto jednego pana inżyniera prowadził na warsztat do generalnego zrewidowania.

                                             ***

Dorośli wciąż tylko o polityce mówią. Co w tym takiego ciekawego? Teraz najważniejszym we wsi czuje się Szklarczyk,  bo ma radio. Słucha jak spiker podaje wiadomości, a potem mądrzy się przed innymi. Ale pewnie wszystkiego nie rozumie, bo przed sklepem była sytuacja następująca. Szklarczyk perorował długo, nie wiem o czym, nie słyszałam, byłam zbyt daleko. Wtedy Lidek był obecny, akurat wyszedł ze sprawunkami, po które go jego mama posłała i usłyszał mówienie Szklarczyka. Powiedział mu, że się myli, zrozumiałam z gestów i reakcji innych mężczyzn, którzy tam się znajdowali. Tamten się zrobił czerwony na szyi jak indor, wykrzyczał, że taki smarkacz nie będzie mu zarzucał kłamstwa. Tak się darł, że z odległości usłyszałam.  Na to Lidek odłożył zakupy i spokojnie coś tłumaczył, widziałam, że coś na palcach wyliczał i przekonał –  widać –  tamtych sąsiadów, bo głowami zaczęli kiwać na znak, że ma rację, poklepali go po plecach, ze Szklarczyka się śmiali o co on się zezłościł i poszedł sobie, wyraźnie zły na Lidka.

Ludzie robią się coraz bardziej zdenerwowani, coraz poważniejsi. Wszystkim się udziela taki nastrój niepewności i nikomu nie jest do śmiechu. Dochodzi do głosu panika, ludzie robią zapasy, wykupują towary w sklepach.

Zośka mówiła, że jej kuzyn mieszkający w Krakowie i uczący się w liceum,  w przeszłe wakacje uczestniczył w obozie przysposobienia wojskowego nad Dunajcem, na którym uczył się strzelać, w nocy z innymi uczestnikami musieli stawiać się na placu apelowym w pełnym ubraniu, w dwuszeregu i już przygotowani do wyruszenia. Ciągle im takie alarmy robili. Mówiąc szczerze nie wiem po co, przecież nic nam nie grozi. Wprawdzie wujek coś mówi o propagandzie rządu, ale ja się na tym nie znam. W radio słyszałam, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi i nie oddamy ani guzika. Więc czego tu się bać, jeśli to są tylko pogłoski? Przecież to niemożliwe, żeby była jakaś wojna jak prorokują niektórzy. Niemożliwe! Przecież mamy XX wiek, czasy barbarzyństwa dawno minęły, żyjemy w Europie, a nie wśród jakichś dzikich ludów jak misjonarze.

Jednak tyle osób mówi o maskach gazowych, że zaczyna mi się robić nieprzyjemnie gdy o tym myślę.

                                                     ***

Minęło bardzo dużo czasu odkąd napisałam ostatnie słowa w moim pamiętniku. Właściwie nie powinnam już pisać, tak bardzo zmieniło się wszystko, całe nasze życie. Pomyślałam jednak, że jeśli przeżyję, będę miała spisane wspomnienia, choć trochę, bo wszystko co się dzieje jest nie do opisania.

Stało się coś okropnego. Jednak wojna wybuchła. Najpierw wszyscy poszli na ucieczkę, kto mógł i na czym mógł. Ludzie szli obładowani walizami, tobołki nieśli na plecach. kto miał konia ładował dobytek na wóz i uciekał przed siebie. Niektórzy mieli auta, ale kiedy brakło benzyny zostawiali w środku drogi.  Nikt nie wiedział gdzie ucieka,  to było jak owczy pęd.

Ja nie wiedziałam co się dzieje, wzięłam ze sobą tę kolorową mulinę dostaną od cioci jako skarb najważniejszy. Śmiechu warte, ale tak było.  My wsiedliśmy na wóz wujka. Jednak po jakimś czasie niektórzy  zaczęli zawracać. Jakby opadały im łuski z oczu. My też zawróciliśmy, przecież nie można domu i wszystkiego zostawić na pastwę losu. Co ma być to będzie – stwierdzili rodzice i wróciliśmy do domu mijając po drodze ludzką rzekę rozlewającą się na boki, gdy słychać było nadlatujące samoloty. Nam się udało, ale potem słyszałam opowiadania tych, co wrócili po nas,  jakich strasznych rzeczy się napatrzyli, jak w rowach umierali ludzie zranieni niemieckimi bombami. Samoloty latały tak nisko, że zobaczyć można było twarze pilotów strzelających do uciekających ludzi. Jak oni mogli?!!!

Na szczęście tego nie widziałam, bo bym chyba umarła od samego widoku.

Z naszej rodziny nikt nie zginął, wszyscy wrócili, odnaleźli się.

Więcej pisać nie mogę, wiąże mnie tajemnica. Mogę tylko powiedzieć, że Lidek przeżył ucieczkę i też wrócił. Mamy ze sobą teraz wiele wspólnego, ale o tym kiedyś, jeżeli będzie dane przeżyć, co daj Boże. Teraz nikt nie może być pewien dnia ani godziny.

                                                ***

   Muszę jednak trochę więcej zanotować, potem  zapomnę i co będzie? Sama nie uwierzę co się działo i jak było, a tak – przypomnę sobie różne chwile czytając każde słowo. Znalazłam skrytkę na ten kajecik

   Straszne rzeczy się dzieją. Niewyobrażalne! Mnie lekarz, dobry znajomy rodziców, napisał zaświadczenie, że jestem bardzo chora na serce i tylko to mnie uratowało przed wywiezieniem do Rzeszy na roboty. Dużo ludzi zabrali, a ile płaczu było, ile rozpaczy – to szkoda słów.

   Ciotka też miała okropne przeżycie. Złapali ją za handel i zamknęli na Montelupich w Krakowie. Stamtąd jechała pociągiem z transportem do Oświęcimia, już się żegnała z życiem, wiadomo, kto tam trafi to ginie. Miała jednak niebywałe szczęście, bo partyzanci odczepili kilka wagonów, w tym ten, który ją wiózł. Po tym zdarzeniu się bała wrócić do domu i poszła do stryjenki w drugiej wsi.

   Od nas znajome kobiety chodzą  lasami nawet i po 25 km niosąc towar, żeby wymienić na co innego. Jakoś trzeba sobie radzić, prawda? Muszą  bardzo uważać, za byle co grozi śmierć. Najlepiej iść nocą, bo wtedy szkopy boją się do lasów zapuszczać, żeby się na naszych nie natknąć, którzy w lasach mają kryjówki i nocami się przemieszczają.

   Jedzenie czasem trudno się zdobywa, my sadzimy w ogródku ziemniaki, marchewkę, pietruszkę i selery. Owoce mamy z własnych drzew, mąkę od babci, kury znoszą jajka to nie jest źle. Można jeszcze kogoś poratować.

Lidek też ma szczęście. Wprawdzie na początku wzięli go do Baudienstu i z innymi junakami zamknęli w obozie, nawet przez pewien czas musiał pracować w kamieniołomie, ale jakoś się potem wykręcił stamtąd. Do domu pani Herminy dokwaterowali niemieckich oficerów i wtedy trochę lepiej im się żyło, bezpieczniej. Akurat u nich byli zwykli ludzie, nie jakieś podłe szkopskie świnie jak niektórym się trafiało. Jeden to nawet mówił Lidkowi, że jest takim bystrym chłopcem, że go weźmie do siebie nad morze jak się skończy wojna i da mu dobrą posadę. Nie przyszło mu do głowy, że przegrają wojnę! Ten oficer przed wojną był inżynierem i wcale nie chciał iść do wojska,  ale jak go powołali to nie miał wyjścia. Co mógł zrobić? Gdyby nie poszedł na wojnę to zabiliby mu rodzinę albo wsadzili do obozu koncentracyjnego co na to samo wychodzi. Lidkowi mówił, że stara się nikomu nie zrobić krzywdy. Tacy Niemcy też się zdarzają. Przecież oni bez własnej chęci dostali się w takie tryby wojenne. To tak jak czasem maszyna urwie rękę robotnikowi gdy mu się ręka w tryby dostanie. Lidek wykorzystywał różne wiadomości dla potrzeb naszych leśnych. Potem wysłali tego oficera na front i zniknął.

   Najgorsi ze wszystkich są  tacy z SS Galizien. To potwory po prostu, ziejący nienawiścią do wszystkich Polaków sadyści, diabły wcielone słynące z okrucieństwa, mordujące dla przyjemności mordowania. O ile z Niemcami można się czasem porozumieć, o tyle z nimi nigdy. 

   Przy kościele słyszałam jak stary pan Balicki ich wszystkich klął, bo mu syna zabili, tego leśnika co to dawno przed wojną pod Birczę pojechał i nigdy nie wrócił. Ktoś powiedział, że przecież sam go zmusił do wyjazdu, bo zbyt dumny jest, żeby się ze zwykłymi ludźmi wiązać. Nie wiem o co chodzi, mama mi nie chciała powiedzieć, a wszyscy się zastanawiali skąd takie złe wieści przyszły. Podobno ktoś zdołał uciec przed rzezią na Kresach i mówił, że tam się tak potworne zbrodnie działy, że nie do opowiedzenia. Banderowcy maltretowali nawet maleńkie, niewinne dzieci, kobiety i starców, sąsiedzi sąsiadów, mężowie żony Polki i własne dzieci zabijali! Takie potworności się działy, że świat nie widział!

   Po tym wszystkim pan Balicki zmarł. Usłyszałam, że bardzo rozpaczał nad śmiercią syna, obwiniał się o nią, mówił, że to kara za jego postępowanie – to słyszała Zośka,  bo jej mama pracuje u Balickich. Odkąd jej tatę zabrali do obozu musi pracować, żeby utrzymać rodzinę. Zośka ma małego braciszka, którym się opiekuje podczas  nieobecności mamy. Ona, to znaczy Zośka, też się zmieniła przez tę wojnę. Przedtem nie dawała przyjść do słowa, trajkotała bez przestanku, taka była z niej śmieszka, a teraz jest nad wyraz poważna i tajemnicza. Opowiedziała mi w wielkiej tajemnicy, że przed śmiercią stary pan Balicki poszedł do pani Herminy i chciał z nią mówić. Ona najpierw nie chciała, ale potem go wpuściła i mówili ze sobą dość długo. Potem umarł,  ale jeszcze przedtem chodził po pokoju i powtarzał: wybaczyła mi, wybaczyła mi, Ty Boże też mi wybacz. Co on takiego strasznego mógł zrobić? Arcyciekawa sprawa. Tym bardziej, że Lidek wtedy był przez jakiś czas w lesie i nic nie wiedział, bo bym go wypytała zręcznie, że ani by się nie spostrzegł. Potem już nie miałam głowy do tego, bo ważniejsze sprawy się działy, takie na skalę dużą, ale o tym sza.

                                          ***

   U ciotki, właściwie u stryjenki, bo przecież ciotka teraz tam siedzi,  przechowywali jednego takiego, Bogdan mu było na imię. Jak go z lasu przynieśli to aż się przeraziłam. Nie rany się przeraziłam,  ale tych wszy ile miał na sobie. Aż się ubranie na nim ruszało. Wszystko ciotka spaliła w piecu, a jego ubraliśmy w stare ubranie wujka.

   Nie napisałam, że w międzyczasie zrobiłam tajny kurs i zostałam sanitariuszką. Co chwilę ktoś potrzebuje pomocy, jestem więc potrzebna. Nic nie mówię rodzicom, przecież obowiązuje przysięga. Myślę jednak, że oni czegoś się domyślają. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tatuś też gdzieś był. Ale nie wiem gdzie i nie chcę wiedzieć dla bezpieczeństwa wszystkich. Przecież to obojętne gdzie kto jest, byle okupanta gnębił, prawda?

   Uczę się sama bardzo dużo. Dostałam książki o medycynie, takie sprzed wojny dla studentów, dała mi je pani Tekla, która prowadziła kurs. Powiedziała, żebym się uczyła bo widzi we mnie duży potencjał. Miłe to było. Już dawno temu myślałam, że chciałabym zostać lekarką,  ale na taką naukę nie mieliśmy pieniędzy. Pani Tekla mówi, że po wojnie będzie mógł się uczyć kto tylko zechce. Tylko czy naprawdę tak będzie? Trudno uwierzyć, zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

Najważniejsze jest to, że front się przesuwa i szkopy biorą w łeb, ludziom zaczyna się lżej oddychać, jakby wolność zbliżała się szybkim krokiem i była tuż tuż.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

Ciekawostki szczawnickie z lipca 2024

Udało się wyjść wspólnie z MS w moje imieniny. Zostałam zaproszona na pizzę i bez względu na następstwa wybraliśmy się we trójkę, czyli my i Szilunia oczywiście 🐕👫 Mieliśmy w planie lokal U Jacaka, tam gdzie się spotkaliśmy z Jotką i jej Małżonkiem. Nawet się rozsiadłyśmy z Szilką przy stoliku, lecz na pizzę trzeba było czekać godzinę. Szkoda życia na czekanie, więc opuściliśmy Jacaka  i poszliśmy dalej. Mały polecał pub usytuowany  bliżej Palenicy opowiadając, że pani prowadząca przychodzi często ze swoim pieskiem, ogólnie kocha zwierzaki i on tam chodził ze swoimi  psiakami. Przypomnę, że mają dwa psy, Bimbek jest ze schroniska, a Burbon ze Szczawnicy. Historia była taka, że przyplątał się przy schronisku na Bereśniku i stamtąd przyszedł na Osiedle, czekał na Małego pod blokiem. Mały wrócił pod Bereśnik ale nikt psa nie znał, nie chciał i tym sposobem Mały na Ursynów wrócił z dwoma psami choć pojechał z jednym 🐶🐶

… jestem Burbon, przyjechałem na Ursynów ze Szczawnicy 🙂 …

… jestem Bimber, trafiłem do domu ze schroniska 🙂 …

Między jednym lokalem a drugim, na przystanku – zwykle busowym – stały duże autokary i wokół było mnóstwo ludzi kolorowo ubranych w nietypowe stroje, MS wypatrzył napis KOSTARYKA. Ciekawostka, prawda? Było też mnóstwo osób w góralskich strojach, widziałam nasze pienińskie (w niebieskich serdakach) i jakieś inne również.  Popatrzyliśmy, nie chciałam w tłumie wyciągać telefonu w celu obfotografowania kolorowego tłumu. Poszliśmy dalej już na serio głodni. W pubie pani była ze swoim pieskiem, zamówiliśmy pizzę, wcale długo nie trzeba było czekać.  Szilunia tradycyjnie dostała brzegi ciasta pizzowego bez przypraw i nadzienia. Część zabraliśmy dla niej do domu, żeby nie było zbyt dużo na jeden raz. Przecież czekało nas jeszcze dojście do domu pod górę.

… nazwa lokalu …

… na drzwiach wejściowych naklejka, dzięki której już zawsze będziemy o tym lokalu pamiętać 🙂🐶 …

Wracaliśmy pomalutku, krok za krokiem ul. Zdrojową w stronę Parku Górnego. Już z daleka dochodziły dźwięki muzyki i śpiewu, całkiem nie w naszym góralskim wydaniu. Zaciekawieni zbliżyliśmy się do pl. Dietla i cóż się okazało? Na ustawionej przenośnej scenie/estradzie akurat występował zespół, którego członków widzieliśmy wcześniej wysiadających z autokaru.

Wróciliśmy do domu na tyle wcześnie, że babcia D. nie miała kompletnego odlotu, tego dnia na szczęście, bo zdarzają się sytuacje naprawdę nie do pozazdroszczenia…

Okazało się, że w dniach 26-28.07.2024 odbywały się Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej.

… plakat z tablicy ogłoszeń …

Po południu poszłam z Szileczką na poobiedni spacer i na pl. Dietla kupiłam na obiad krokiety i na deser jabłeczniki (z Łapsz Niżnych). Obejrzałam przy okazji inne stragany, lecz tłum zniechęcił nas do dłuższego pobytu i wróciłyśmy wolnym krokiem w spokojniejsze miejsce, czyli Alejką 1 Maja na Osiedle.

W dalszym ciągu chodzimy na spacery pojedynczo, tak musi być i właściwie tylko myślę o tym, żebyśmy spokojnie spędzili nasz urlop bez większych przeszkód i żadnych niespodzianek, niech sobie babcia D. ma swoje odloty, aby nie odleciała całkiem przed planowanym powrotem do domu. Na razie tyle ciekawostek, inne mam zanotowane i przekażę w kolejnych odcinkach.

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa życząc pięknej niedzieli i oczywiście szczęśliwego całego tygodnia 💗🌞🍀

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 11 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 30

Wstali oboje z Feliksem wczesnym rankiem, słońce ich obudziło zaglądając przez szparki między listewkami żaluzji. Inga pomyślała, że jeśli szybkie pranie wstawi, to jeszcze na „tanim prądzie” się upierze.

– Feluś, nie wiesz gdzie się podziało pudełko z calgoonem? Pranie chcę włączyć, szukam, szukam i nie mogę znaleźć, przecież zawsze tutaj stało.

– Może przestawiłaś?

– Po co? Zresztą przepatrzyłam wszystkie miejsca, w które mogłabym w zamyśleniu postawić… chyba, że…

– Że co?

– Że matka wzięła i pierze w calgoonie!

– Przecież jej mówiłem, żeby nie prała w rękach. Od tego jest pralka. Niech wkłada do kosza brudne rzeczy. Jeszcze znowu wannę zatka…

– Jest! Jest zguba u niej w łazience.

Inga przesypała biały  proszek do plastikowego pudełka po lodach, włożyła do środka kawałek tektury z firmowego pudełka z nazwą i zamknęła pudełko.

– Mamo! To nie jest proszek do prania – Feliks zajrzał do pokoju matki słysząc, że już nie śpi. – W tym się nie pierze. On zmiękcza wodę, żeby się w pralce kamień nie osadzał.

– Dobrze – powiedziała pani Wala.

Po dwóch dniach Inga znów szukała calgoonu, pudełko znowu zniknęło. Odnalazło się oczywiście u teściowej, bez  kartki z nazwą i bez plastikowego przykrycia.

– Ręce opadają – mruknęła.

Zrobiła na śniadanie sałatkę. Miała ugotowane trzy jajka na twardo, pokroiła je, dodała groszek, tuńczyka z puszki, wkroiła ogórek konserwowy, doprawiła solą i pieprzem, wymieszała z czubatą łyżką majonezu. Wyszło bardzo smaczne jedzenie. Rozłożyła na stole talerzyki, sztućce, postawiła biedronkowe masło w kubeczku (wczoraj kupiła dwa w niższej cenie).

– Idź Feluś, idź na górę poproś mamę – zwróciła się do męża.

Poszedł najpierw do sypialni gdzie w szufladce trzymał matki lekarstwa. Przygotował poranną porcję. Zastukał do drzwi i wszedł do pokoju. Inga usłyszała z dołu, że „nie spała całą noc i jeszcze sobie trochę pośpi”. Machnęła ręką, teściowa każdego dnia powtarzała te same słowa, nie robiły na synowej już żadnego wrażenia.

Zjedli śniadanie we dwójkę. Usłyszeli, że matka weszła do łazienki.

– Pierze – stwierdziła po chwili Inga. – Znowu pierze w rękach, a przecież dopiero pytałam czy ma coś do prania.

– Zapcha wreszcie wannę na amen – odpowiedział Feliks już poirytowany. – Tyle razy jej mówiłem, żeby nie prała w rękach tylko dawała do pralki.

Z góry dochodziły dziwne odgłosy, jakieś stukania, walenie, pluskanie. Feliks zerwał się od stołu, poszedł na górę. Inga usłyszała podniesiony głos męża.

– Mamo! Zatkałaś wannę! Ile razy mówiłem ci, żebyś nie prała w wannie, od tego jest pralka, nie możesz tego pojąć?

– Ja nie piorę w wannie – odpowiedź jest natychmiastowa.

– A gdzie? W sedesie?! Znowu kłamiesz? Dlaczego nigdy nic nie powiesz normalnie tylko musisz kłamać? To ci idzie świetnie, najlepiej.

– Nie krzycz na mnie! Wyjdź stąd!

– Nie krzyczę, tylko mówię tak, żebyś usłyszała. Podobno nie słyszysz bez aparatu! Mam wyjść? Proszę bardzo, męcz się sama. Zatkałaś i będziesz się teraz myć w misce. Ja ci nie pomogę!

Wrócił do stołu w stanie silnego wzburzenia.

– Kochanie, uspokój się, proszę cię. To jest chory człowiek, do niej nic już nie trafi. Trzeba pilnować i poprawiać, nic więcej nie da się zrobić…

– Chora? Poza głową to ona jest zdrowsza od nas!

Inga tylko westchnęła w odpowiedzi. Kochała męża, przez lata małżeństwa uczucie się zmieniło z pierwszego młodzieńczego porywu serca rozpalonego jak ogromne ognisko w stabilny, równy płomień odporny na najsilniejsze powiewy. Przyszedł czas, że bardzo musiała ochraniać nie płomień ogniska domowego, lecz płomień życia Feliksa przed podmuchami historii dziejącej się tu i teraz, zmiatającymi ludzi na Drugą Stronę Tęczy przed czasem.

– Chodź na spacer – tak długo prosiła, tłumaczyła aż wreszcie udało się jej męża przekonać i wyciągnąć na spacer.

Psy były uradowane i okazywały tę radość w sobie właściwy sposób. Zadzior szedł spokojnie, dostojnie niemal, oglądając się za siebie co jakiś czas kontrolował swoje stado. Zorka z uśmiechniętą mordką oznajmiała głośno każdemu kto szedł ulicą, że jest zadowolona, kręciła ogonkiem młynka niczym Wołodyjowski szablą i poszczekiwała co kilka kroków. Przeszli aż do ulicy Chyliczkowskiej poznając nową trasę  koło rzeki Jeziorki. Po lewej stronie ukazał się jakiś budynek, ściany prześwitywały przez wiosenną zieleń liści.

– Jakie to ładne – przystanęła Inga. – Wygląda jak dworek. Duża weranda, zejście schodkami do ogrodu, balustrada z kolumienkami, jakie to urocze!

– Tu musiał być jakiś lokal, knajpa albo dom weselny – Feliks przyglądał się odkrytemu obiektowi chłodnym okiem. – Dość zniszczony. Zobacz, dachówki bardzo stare, w złym stanie. W ogrodzie ławeczki są, lampy jeszcze ocalały. Ogród rozciąga się aż do samej wody.

– Jakie to urocze – powtórzyła Inga w zachwycie. – Okienka ma śliczne, popatrz. Mogłabym tu zamieszkać na zawsze.

– A skąd wzięłabyś pieniądze na remont?

– Ty zawsze musisz przywołać ponurą rzeczywistość – z żalem stwierdziła Inga.

– Żeby ci oszczędzić rozczarowań – próbował wytłumaczyć.

– A może ja nie zawsze chcę być oszczędzana? No, może nie tak od razu – westchnęła. – Przecież jestem realistką, tak sobie tylko pomarzyłam przez chwilę…

Poszli dalej rozglądając się po okolicy. Dobrze się szło i nie zauważyli kiedy dotarli do zielonej tabliczki z białym napisem „Konstancin-Jeziorna”.

– O, coś takiego – zdziwiła się Inga. – Zobacz gdzie nas przyniosło. Granica jakimś zygzakiem pewnie idzie. Autem jak jedziemy to się wydaje, że daleko, a piechotą jakoś szybko dotarliśmy. Odkryliśmy świetną trasę na spacery. Musimy tu jeszcze wrócić, ciekawi mnie przyszłość tego dworku. Jest prześliczny.

 cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

„Babie lato i kropla deszczu” – 29

Skoro Inga z całą świadomością postanowiła wyłączyć myślenie o rzeczywistości, starała się bardzo i wciąż ćwiczyła tę sztukę. Zrobiła sobie kawę nie bacząc na późną porę. Teściowa spała już. Chyba. Światło zgasło w jej pokoju. Oczywiście o niczym to nie świadczy ponieważ w każdej chwili może je zapalić. Albo może całkiem po ciemku skradać się po schodach na dół do kuchni i tam buszować podkarmiając psy i cieszyć się, że oszukała synową. Feliks z łóżka oglądał jakiś film. Lubował się ostatnio w sensacyjnych, w których trup się gęsto ścielił z powodu narkotyków, mafijnych porachunków i temu podobnych okropnych historii. Nie mogła na to patrzeć, na taki ponury świat wypełniony złymi uczynkami, złymi emocjami, brudną, szarą energią.  Rozumiała, że w przypadku męża jest to forma odreagowania . Być może przeniesienie – zły to ten, który skrzywdził mnie i moją rodzinę – odgrywało tu rolę i satysfakcję sprawiało zmuszenie złoczyńcy do poniesienia kary za swoje czyny.

Filmy obecnie denerwowały Ingę, jej uwagę zajmowały głównie programy dotyczące najnowszych wydarzeń politycznych, tu szukała nadziei na zmiany w kraju, a tym samym na poprawę własnej sytuacji. Przed spaniem wolała popatrzeć na „Ranczo”, które traktowała jako dobranockę i które mogła „łyżkami jeść w każdych ilościach”. Wcześniej oglądała na dobranoc kulinarne programy Ewy Wachowicz, lecz zmienili godziny emisji i teraz prezentowano programy, których nie lubiła. Inna ewentualność to kanały o kupowaniu i urządzaniu domów,  mieszkań i ogrodów w różnych częściach świata. Musiało to być coś lekkiego, pomagającego zasnąć. Wprawdzie około trzeciej nad ranem budziła się i odtąd złe myśli jej nie opuszczały dopóki nie wstała i nie zajęła się czymś konkretnym, ale przynajmniej zasypiała spokojnie.

Wzięła do ręki paczuszkę listów. Usiadła w fotelu, włączyła małą lampkę. Psy ułożyły się wygodnie do snu tak, aby mieć ją w zasięgu wzroku.  Czytała i czytała i nie wierzyła słowom, które czytała, nie wierzyła w to, co widziała. Kilka razy przebiegła wzrokiem linijki zapisane pismem prababci Anielci Gąski.

Kochana Herminiu!

Długo się zastanawiałam i długo woziłam się z myślą, czy podzielić się z Tobą, córeczko, tym zastanowieniem. Uważam jednak, że moim obowiązkiem jest wyrazić swoje  zdanie w tej delikatnej materii. Jako matka i jako babka mam do tego prawo, prawo miłości do istot najbliższych memu sercu czyli do Ciebie i Lidusia naszego drogiego. Moim zdaniem  powinnaś mu powiedzieć, kto jest jego prawdziwym ojcem. Wiem co odpowiesz. Że prawdziwy to ten, który wychowuje,  a nie ten, który spłodził i uciekł od odpowiedzialności. Mimo wszystko uważam, że powinnaś rozważyć kiedy i w jaki sposób tak ważną informację przekazać. I nie mówię tego przeciwko Czesiowi, bo on dobrym mężem jest dla Ciebie, ojcem dla Lidusia i zięciem dla nas. Tylko, wiesz,  dziecko ma prawo wiedzieć o pewnych rzeczach, tak dla uczciwości. Weź pod uwagę, iż często fakty okazują się być innymi niż domysły, przytrafiają się w życiu różne przypadki uniemożliwiające wykonanie wcześniejszych planów. To nie były spokojne czasy, wiesz przecież. Może chciał wrócić do Ciebie, chciał spełnić obietnicę lecz los mu to uniemożliwił? Rozważ,  tak sobie pomyślałam, może chciał, lecz nie było mu to dane.

Reszta kartki  była urwana. Inga próbowała zebrać myśli. Jak to? Dziadek Czesio nie był jej prawdziwym dziadkiem? Tata miał innego ojca? Jak to możliwe? Dowiedział się o tym czy nie? Jeśli wiedział to dlaczego nic jej o tym nie wspomniał? Nikt jej nie powiedział!  Inaczej by się nazywała. Ciekawe jak. To znaczy, że ten człowiek zostawił babcię Herminę z maleńkim dzieckiem i wyjechał? Albo w ciąży ją zostawił? Ale jak to? Nie wrócił, nie zainteresował się własnym dzieckiem? To przecież nie jest normalne. A może nie wiedział, że babcia w ciąży? Ale… to były inne czasy… Może, jak to dawniej się zdarzało, jego rodzina nie chciała babci przyjąć do swego grona? Zupełnie jak Stefcię Rudecką w „Trędowatej”. Może wysłali go gdzieś daleko, żeby ich rozłączyć? A on się tak dał? Kto to mógł być? Może znajdzie w dalszych  listach coś więcej? Który to mógł być rok? Obracała karteczkę w palcach, oglądała ze wszystkich stron, zdawało jej się, że w postrzępionym rogu znalazła datę. Miesiąc i dzień nie dały się odczytać ale rok chyba był… jak to odczytać…trzydziesty trzeci? Tak, na pewno. Tata miał wtedy dziesięć lat, był ładnym chłopcem, oglądała przecież nieraz stare fotografie.

Ochłonąwszy nieco przeglądała kolejne listy, szukała jakichś konkretnych danych zapomniawszy o rzeczywistości, pogrążona w jakimś dziwnym, nierealnym świecie, ogarnięta pragnieniem odnalezienia jakichkolwiek informacji. Nie czuła zmęczenia, senność  uciekła, czytała i czytała odłożywszy w bezpieczne miejsce list pisany przez prababcię Anielcię. Nic na razie nie znalazła odnoszącego się do niezwykłego odkrycia. Były tu listy wymieniane między babcią Herminą a  prababcią Anielcią oraz listy rodziców pisane już po wojnie, w okresie narzeczeństwa, gdy tata był na praktykach nad jeziorami. Po wojnie kończył szkołę rybacką, dlatego później przez pewien czas pracował jako kierownik chłodni w Łebie, w przedsiębiorstwie rybackim. Gdyby nie tajemniczy list prababci czytałaby je ze wzruszeniem, teraz jedynie pobieżnie przebiegała wzrokiem szukając innych wiadomości.

Wreszcie natknęła się na krótką informację, która nie wiedzieć czemu zwróciła jej uwagę. Prababcia pisała do córki, że była na cmentarzu i odwiedziła grób starego Balickiego, przypomniała przy tym, że w czterdziestym czwartym dostał wiadomość, po której padł jak rażony piorunem i po kilku dniach zmarł. Baby we wsi szeptały sobie na ucho, że kara go dosięgła za wiadomy postępek. Zaintrygowana próbowała jeszcze coś znaleźć na temat, jednak nie udało jej się zaspokoić ciekawości. Krążyło jej po głowie nazwisko, skądś je zna, gdzieś słyszała….nie, nie mogła sobie na razie przypomnieć skąd. Machnęła ręką, może później jej się samo przypomni. Ziewnęła, spojrzała na zegarek zdziwiona, że czas tak szybko przepłynął obok niej, ona tego w ogóle nie zauważyła myślami zanurzona w dawno minione lata.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

NIEMOCY ciąg dalszy 😫

Ogólnie rzecz biorąc dalej NIEMOC mną rządzi. Oczywiście robię wszystko co uważam za swój obowiązek (no prawie wszystko 😉 ) lecz bez chęci, zapału, energii, czuję ociężałość w ciele i na umyśle też… No, żeby mi się pisać nie chciało, tego jeszcze w tym wcieleniu nie było! Cukier w normie, ciśnienie też, pod górkę wchodzi mi się lepiej, inhalator w pogotowiu pod ręką lecz odpoczywa… cóż się więc dzieje?  Może przyszedł czas na prawdziwe wakacje od myślenia? Nawet mi się nie chce ulubionych podcastów słuchać… Ale jakże nie myśleć i nie przewidywać skoro co chwilę się coś dzieje? Wieczorem MS wyszedł z Szilunią. Nagle  – łoskot w łazience, a w  łazience babcia D. Wpadam nie bawiąc się w ceregiele nie bacząc na żadne normy… I co widzę? Szklana półka od lustra wiszącego nad umywalką… w umywalce… wraz z tym, co na niej było! I tak dużo tam „nie mieszka”, przecież chować trzeba każdą rzecz, bo babcia D. zabiera wszystko co jej w oko i w ręce wpadnie. Tak więc nasze szczotki do zębów, grzebienie, piżamy, ręczniki  itd. są chowane i przed każdym wejściem do łazienki trzeba swoje ze sobą wnosić zupełnie jak dawno temu w domach wczasowych, gdy był jeden prysznic wspólny dla wczasowiczów, a wc na półpiętrze… Ileż to atrakcji dla nas, dzieciaków, było w wypatrywaniu kiedy się zwolni „przybytek ulgi” albo miejsce pod prysznicem i będzie można go zająć. Dzieciakom to nie przeszkadzało, liczyły się wakacje i to nad morzem, plaża, pluskanie się w wodzie, skoki przez fale, zbieranie muszelek i bursztynów… Wracając do rzeczywistości i wczorajszego wieczora. Cud, że szkło się nie rozbiło. Pozbierałam, uprzątnęłam, a babcia D. odlot miała przez pół nocy… Rzecz w tym, że potem o niczym nie pamięta, a nas gryzie… Rano wstała i założyła moją bluzkę, teraz siedzi i się złości, bo nie będzie jadła zupy. A taka pyszna pomidorowa wyszła…

🍀🍀🍀

Zrobiłam na śniadanie ulubioną pastę  – ser biały, tuńczyk z puszki (razem z olejem), cebulka, czosnek, sól i pieprz. Pierwszy raz jadłam (w wersji podstawowej czyli ser i tuńczyk) u cioci Eli (mojej chrzestnej mamy) w Tenczynku. Zawsze ciocię wspominam gdy tę pastę robię 💗 Pojechałam wtedy na 50-tą rocznicę ślubu cioci Halinki 💗 (siostry Eli) i wujka Emila. Byłam drużką na ich ślubie te 50 lat wcześniej, miałam białą sukieneczkę, którą pamiętam, bo materiał miał tłoczone kwiatuszki i podobało mi się to bardzo. Pamiętam też jak dziadek Staszek niósł mnie do domu z wesela, bo usnęłam 🙂 Muszę odszukać stare zdjęcia, bo mam, z tego ślubu.  W ogóle – wzorem Luci – https://pozagranicamipolskialenietylko.home.blog/   – powinnam się wziąć za rodzinne wspomnienia, które zaczęłam spisywać kiedy się Wera urodziła i zarzuciłam niestety 🙁 Póki jeszcze cokolwiek pamiętam trzeba wrócić…

🍀🍀🍀🐶🍀🍀🍀

Słowa prof. Bralczyka o zdychaniu psów wywołały poruszenie w sieci. Pocieszające jest, że wśród ludzi rośnie świadomość, że „zwierzę nie jest rzeczą”, ale jednocześnie wylały z siebie żółć trolle wyzywające przyjaciół zwierząt od  ostatnich i też od „lewaków” co już w ogóle się kupy nie trzyma, bo co ma piernik do wiatraka? Ręce opadają, ileż złości, nienawiści, najgorszych emocji w naszym kraju! Nic dziwnego, że jest tak potwornie podzielony i czy kiedykolwiek uda się zbudować normalność? Wygląda to tak, że dawny zabór rosyjski ciągnie do putina razem z tymi co okradali na potęgę nasz kraj na skalę dotąd niespotykaną, dokładnie niczym najeźdźcy. Ruskich nici i powiązań jest bez liku i zwykły człowiek nie może pojąć, że tak jest naprawdę. Wystarczy posłuchać choć trochę komisji senackiej i Tomasza Piątka, włos się jeży na głowie….

Wracając do zwierząt – bez względu na to co pan prof. miał na myśli – uważam, że dobrze się stało, iż problem stał się tak głośny i „dyskutowalny”.  Kasia Dowbor, która jest mi bliska od czasu, gdy Lucy (moja siostra) opowiadała o niej pracując  w tv i  którą cenię za sposób prowadzenia programu „Nasz nowy dom” (teraz nie oglądam nowych odcinków na YT,  wracam do starych) wypowiedziała się tak, że sama bym lepiej tego nie zrobiła. Cytuję za party.pl

„Długo się zastanawiałam, czy zabrać głos w tak bulwersującej sprawie, jak wypowiedź językoznawcy profesora Bralczyka. Jednak nie jestem w stanie udawać, że nic się nie stało. Stało się!!! Zwierzęta nie zdychają tylko umierają!!! Tak samo czują jak my, cierpią, kochają i umierają jak my! Słowo zdychać jest poniżające, lekceważące i obraźliwe. Trzeba być człowiekiem bez serca i bez empatii, by używać go wobec zwierząt czy ludzi. Mój Benio umarł rok temu i ciągle go opłakuję. Pepe odszedł… umarł i jest w moim sercu. Panie Profesorze, szacunek należy się naszym braciom mniejszym i w tym przypadku w nosie mam poprawność językową.”

Od Ewy –https://mycastle.video.blog/   – dostałam piękną wypowiedź weterynarza. Czytałam ją MS na głos i ryczałam jak bóbr mając w oczach, myślach, sercu naszego Skitusia. MS zresztą też…

… rok temu Skituś razem z Szilunią towarzyszył nam w spacerach…

… Skitulek  uwielbiał wodę, tu w Grajcarku…

… nie pokazywałam wcześniej 💗 Skitusiowa urna 💗 tabliczka z napisem została zafoliowana i zawieszona na Skitusiowym drzewku …

💗💗💗

Czas idzie do przodu, język się zmienia, zmienia się znaczenie słów, np. w staropolszczyźnie „kutas” (wg Słownika Języka Polskiego) to była  «ozdoba z nici, jedwabiu, wełny, sznurka itp. w kształcie pędzla», a co dziś oznacza – nie będę nikomu tłumaczyć. Jeszcze mi się przypomniało, że szlachta „umierała” a chłop „zdychał”… ot, takie sobie niuanse języka i zmiana znaczenia oraz zastosowania na przestrzeni wieków. Gdybyśmy potrafili nie obrażać wszystkich wokół wylewając jad z żółcią zmieszany z powodu własnych słabości, braków itp., to byłby raj na ziemi w naszym przepięknym kraju nad Wisłą. Jest przecież najpiękniejszy na świecie bo mój, moich przodków i moich wnuczek…

Jest piękny co widzę choćby spoglądając ze szczawnickiego balkonu albo idąc z Szilunią na spacer ( MS pilnuje w tym czasie matki). Wczoraj spotkałyśmy młodego jelonka koło Dworku Gościnnego. Spokojnie skubał sobie trawę nie bacząc na tłum ludzi robiących zdjęcia albo kręcących filmiki. Nie dołączyłam się, uwiecznię go w spokojniejszym miejscu i czasie. Dziś wracałam z miasteczka z zakupami i wypatrzyłam go leżącego w trawie. Przechodzący ludzie go nie widzieli, nie szukali, lecz ja wiedziałam, że akurat tu może być. Nie podchodziłam, żeby nie zakłócać mu sjesty i przeżuwania.

… w poniedziałek rano …

Szilunia pozdrawia wszystkich i życzy samych miłych wrażeń 🌞🍀

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 28 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 28

Starając się odprężyć,  zapomnieć o mieczu Damoklesa wiszącym nad głową przez ostatnie trzy miesiące, wdrapała się Inga na strych z planem odszukania pudełka, w którym podczas likwidowania mieszkania po śmierci taty znalazła stosik starych  listów przewiązanych wstążeczką. Wtedy jedynie pośpiesznie rzuciła okiem na kilka karteczek wyjętych losowo z pożółkłych kopert i wszystko razem włożyła do pudełka przyrzekając  sobie wrócić do nich w wolnej chwili. Te akurat karteczki, które wyjęła na chybcika, były zapisane wyblakłym już zielonym atramentem. Tata używał takiego atramentu do wiecznego pióra, dobrze pamiętała, choć była wtedy małą dziewczynką. Pomyślała, że trudno będzie listy  odczytać. Oczy już nie te co kiedyś, okulary nie wystarczą, będzie musiała czytać przez lupę. Do tej pory brakowało czasu, aby do nich zajrzeć, chwilami też miała uczucie, że nie powinna czytać cudzych listów. Wytłumaczyła sobie jednak, że trzeba tak postąpić, ponieważ tylko w ten sposób można ocalić od zapomnienia zapisane chwile życia drogich sercu, bliskich osób.

Odszukała pudełko, wyjęła z niego paczuszkę zawiniętą w wyblakły materiał, związaną równie wyblakłą wstążeczką. Trzymała przez chwilę w ręce jakby ważyła ciężar. Ileż mogą ważyć lata ludzkiego życia, uśmiechy posyłane ku bliskim w chwilach radości, łzy wylane, gdy ból i rozpacz wypełniały serce po brzegi? Gdyby położyć na szalkach wagi nadzieję i miłość oraz daremne oczekiwanie i pustkę, to która szalka pierwsza opadłaby w dół? Oj, Inga, skąd takie myśli. Skup się na konkretach, nie bujaj w obłokach. Ile ty masz lat, szesnaście? Chciałabyś…  Skarciła samą siebie. Poszperała jeszcze w innych pudełkach zawierających pamiątki z mieszkania taty. W pudełku  po butach, w którym były zdjęcia, pod kolorowym papierem w róże zachowującym kolory tylko dlatego, że nie był wystawiony na działanie światła dziennego, ukrywał się zeszyt. Zwykły zeszyt w linie, taki, jakich  używano przed wojną w szkole. Wyjęła delikatnie, żeby nie uszkodzić starego papieru. Coraz bardziej zaintrygowana przysiadła na małym stołeczku zaniesionym na strych, żeby łatwiej było segregować przywiezione ze starego mieszkania rzeczy. Zaplanowała sobie, że stopniowo będzie rozpakowywać karton po kartonie i dzielić zawartość na trzy kupki. Jedna do zostawienia, druga do pozbycia się i trzecia zawierająca przedmioty nad przyszłością których chciała się jeszcze zastanowić. Nie trzeba jasnowidza, by stwierdzić, że trzecia kupka rosła najszybciej. Zanim posortowane rzeczy znalazły swoje miejsce przeznaczenia upływało trochę czasu. Poza tym rozpakowywanie kolejnych kartonów z mniej potrzebnymi rzeczami musiało czekać na swoją kolej ponieważ codzienna rzeczywistość okazała się tak niespodziewana i absorbująca, że mniej istotne sprawy musiały zniknąć z pola widzenia na czas nieokreślony.

Siedząc na czerwonym, plastikowym stołeczku ze wzruszeniem rozpoznała pismo mamy. Na cienkiej, jasnobrązowej okładce, której brzegi postrzępione były wyraźnie przez ząb czasu, ładnie wykaligrafowano: Hala Baberkówna. Inga pomyślała, że dawna forma odmiany nazwisk miała w sobie urok. O ileż ładniej brzmiało Hala Baberkówna niż Halina Baberek, czyli późniejsza Halina Blecharzowa. Tu „B” tam „B” – Inga uświadomiła sobie, że ta litera dziwnym trafem przewija się w nazwiskach jej rodziny. Śmieszny przypadek. Przecież ona po zamążpójściu nazywa się Bednarska, zaś Bogna – Bielawska. Ale numer! Musi o tym powiedzieć Feliksowi, może się zdziwi, może choć na chwilę oderwie myśli od teraźniejszości. Czegoś takiego jeszcze nie spotkała. Oczywiście to nic nie znaczy, poza tym, że ona, Inga, zwróciła na ten fakt uwagę.

Rozmyślania przerwał jej hałas dochodzący z dołu. Aha, koniec laby, zaczyna się dzień, który nie wiadomo co przyniesie. Jest sobota, banki nie pracują, więc nikt nie będzie dzwonił w sprawie kredytu. No przecież! Aneks podpisany, więc chwilowo spokój w tej materii przynajmniej. Jak żyć tylko tą konkretną chwilą? Jak się tego nauczyć? Nie myśleć o poniedziałku, skupić się na dzisiejszym dniu i ani kroku dalej. Boże, przecież tak się nie da! Wstała wcześnie ponieważ się po prostu obudziła. Nie mogła leżeć w łóżku. Wyobraźnia zaczęła pracować podsuwając jej same koszmarne obrazy, wywołując w duszy wrażenie, jakby znajdowała się gdzieś w zamurowanym pomieszczeniu bez możliwości wyjścia. Musiała wstać, zająć się czymś, bo zwariowała by zupełnie. Dostała trzęsionki i łzy płynęły ciurkiem, nie miała nad tym kontroli, fizyczny organizm jej nie słuchał! Dobrze, że wstała. Znalazła mamy zeszyt. Zabierze go na dół, paczuszkę z listami także i będzie miała o czym myśleć. Wykona takie ćwiczenie. Ilekroć złapie się na negatywnych myślach, świadomie przekieruje uwagę na te, te…znaki z przeszłości. O tak, tak można je nazwać.

Usłyszała podjeżdżający samochód. No jasne, skleroza zaczyna się kłaniać, zapomniała, że córka miała rano wpaść na chwilę. Ale tak wcześnie? Zeszła na dół.

– Cześć mamuś, co tam ściskasz w ręce? Chowasz jakiś skarb? – Bogna cmoknęła matkę w policzek.

– A ty skąd tak wcześnie? Myślałam, że będziesz  później. Stało się coś? Gdzie dziewczynki?

– Przecież wcale nie jest tak bardzo wcześnie – uśmiechnęła się Bogna. – Zdążyłam odstawić Honorkę na zajęcia, zrobić zakupy w Auchan i podjechałam, żeby ci je zostawić. Jeśli pozwolisz, wypiję u ciebie kawę i pojadę po młodą.

– A gdzie malutka?

– Z dziadkiem szaleje w sypialni. Nauczyła się samodzielnie schodzić z wersalki i teraz trenuje na waszym łóżku. Tata ją sadza, ona zsuwa się i staje na nóżkach zanosząc się przy tym od śmiechu.

– Aha, słyszę. Potrzymaj – podała córce pudełko. – Zamknę klapę od strychu.

– Co to jest? – Bogna spytała jeszcze raz, wszak odpowiedzi nie uzyskała zadając pytanie po raz pierwszy.

– Nie uwierzysz, córeczko, co ja znalazłam.

– Powiedz wreszcie, bo już mnie ciekawość zżera. Mamuś, skoro tyle czasu spędziłaś na strychu i wcale nie zauważyłaś upływu czasu, to znaczy, że naprawdę coś ciekawego.

– Poszłam po listy, stare listy moich rodziców. Przy okazji, zupełnie przypadkiem trafiłam na coś jeszcze. Zobacz, to pamiętnik mojej mamy – wyciągnęła do córki rękę ze znalezionym skarbem.

– Ojej, mamuś, mogę to przeczytać? Pożyczysz mi? Cienki jest ten kajecik, jutro bym ci go oddała. Pożyczysz? Proooszę – spojrzała błagalnie na matkę, wyraźnie podekscytowana.

Inga zastanowiła się przez chwilę.

– Wiesz co, córeczko? Mam co robić, poza tym cały stosik listów czeka. Wszystkiego jednocześnie przecież nie będę czytać. Dobrze, weź.

– Hurrra! Ale się cieszę! Popatrz, babcia Hala była o wiele młodsza ode mnie pisząc te słowa. Ojej, właściwie niewiele starsza była od Honorci – zerknęła na rok zapisany na okładce. – Coś podobnego, tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy, jeszcze nikt o wojnie nie wiedział, ludzie żyli normalnie, nie przypuszczali, że za rok może ich nie być wśród żywych… – zamyśliła się i westchnęła. – Babcia miała ładne pismo, takie okrąglutkie, zgrabne te jej literki, widzisz? – dodała przeglądając zeszycik.

– Mama miała wyjątkowo ładny charakter pisma. Zresztą, dawniej wszyscy ludzie ładnie pisali. W szkole zwracano uwagę na pismo i prowadzenie zeszytu. Jeśli uczeń nie przykładał się i zeszyt wyglądał niechlujnie, niestarannie to nauczyciel często kazał przepisywać cały zeszyt. U mnie w szkole tak było.

– Jeśli chodzi o pismo, to bardzo żałuję, że nauczyciele nie zwracają na nie uwagi. Dzieci w związku z tym wcale się nie starają, bazgrzą okropnie, nawet moja córka skrobie jak kura pazurem.

– Pewnie dlatego, że głównie stukają palcami w klawiaturę, nie mają okazji wyćwiczyć sobie ręki, żeby ładnie pisać, żeby wyrobić sobie charakter pisma.

– Dziewczyny – zawołał Feliks. – Dziewczyny, chodźcie na kawę. Nie słyszycie jak was Ewelinka woła?

Malutkiej dziewczynce znudziło się schodzenie z łóżka, swoje zainteresowanie przeniosła na schody, spodobało jej się wchodzenie i schodzenie. Dziadek czuł się zmęczony niespożytą energią młodszej wnuczki.

– Muszę usiąść na chwilę – oświadczył. – Wykończyła mnie ta myszka mała. Ale tylko na chwilkę – z miłością patrzył na maleńką kruszynkę, która już do niego dotuptała i przytuliła główkę do kolana.

– Oj, tatuś, dobrze, że zalałeś kawę – ucieszyła się Bogna. – Zaraz muszę jechać po Honorkę.

– To zostaw nam malutką – zaproponował ojciec. – Jedź po Honoratkę i przyjedźcie na obiad, co ty na to, córcia? Przecież Domana nie ma, mówiłaś, że jest na wyjeździe. Mam rację, kochanie? – zwrócił się do Ingi.

– Pewnie, doskonały pomysł – uśmiechnęła się Inga. – Zaraz przygotuję ciasto na naleśniki. Honorcia się ucieszy, ona lubi. Zrobię tyle, żebyś do domu zabrała.

– Właściwie… – zastanowiła się Bogna. – Właściwie może tak być. Zaraz potem pojadę do domu, bo znowu mnóstwo lekcji młoda ma do odrobienia. Mogliby chociaż na weekendy zadawać trochę mniej tym dzieciakom. Poza tym… przecież  mam coś do przeczytania, prawda, mamuś? No to lecę.

– Ewelinko, zrób mamusi pa pa – zwrócił się dziadek do wnuczki.

A gdzież tam, Ewelinka wcale nie zwracała na matkę uwagi. Dodreptała do psiej miski i zachwycona suchą karmą w postaci kulek zamierzała organoleptycznie ocenić jej smak.

Dziadek znajdujący się najbliżej zdołał zareagować błyskawicznie odcinając wnuczkę od kulek. Inga natychmiast włożyła do małych rączek smakowitego biszkopcika odwracając uwagę wnusi od psich kulek i zapobiegając tym samym wybuchowi płaczu.

Wieczorem Bogna uśpiła młodszą córeczkę, starsza czytała lekturę oglądając jednocześnie jakiś film.  Stary zeszyt zapisany kształtnym babcinym pismem kusił i wabił obiecując wyjawienie światu rodzinnych tajemnic.

– Jakie tajemnice – śmiała się Bogna sama z siebie, mimo to czuła miły dreszcz, jakby coś wyjątkowego miało się zdarzyć. – Przecież w naszej rodzinie nie ma żadnych tajemnic.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 4 komentarze

A w Szczawnicy…

Wstyd przyznać, ale czuję się jakby coś ze mnie wysysało całą energię. Nie powinno tak być, znam przecież sposoby obrony przed takim działaniem… ale ledwo dycham i już. Upał może trochę ma wpływ mimo iż lubię ciepełko, trudniej mi się oddycha, bo astma, pewnie peselioza się dokłada, tu strzyka, tam boli, puchnie na dodatek… Nie możemy wspólnie wyjść z MS na dłuższy spacer z Szilunią, bo babcia D. ma odjazdy coraz większe i częstsze. Praktycznie co wieczór nadchodzą demony… jakieś napływają nie wiadomo skąd, z krainy przeszłości, z krainy strachów i horrorów, z krainy wyobraźni… któż może to wiedzieć, ona sama biedna nie wie… nie wie, że to nie jest rzeczywistość, że to urojenia chorego umysłu, majaki uszkodzonego mózgu, wytwór czegoś co się łączy z czymś w głowie tworząc dziwne widziadła… W zeszłym roku mogliśmy jeszcze chodzić po Szczawnicy i okolicy odwiedzając ulubione kąty. Jeszcze Skituś był z nami, wprawdzie cierpiący chwilami, ale i szczęśliwy też. Po operacji mieliśmy nadzieję, że jeszcze z nami pobędzie dłuższy czas… Niestety, los zarządził inaczej. Operacja była 19 września, za Tęczowy Most odszedł 10 grudnia. Brakuje kochanej mordulki, tym bardziej, że w bloku obok mieszka posokowiec i widzimy go codziennie… Tym bardziej, że ludzie się zatrzymują pytając gdzie drugi piesek… Tłumaczę  i oczywiście łzy w oczach…

… to było w zeszłym roku w Parku Górnym, widać z przodu Modrzewie

Dość marudzenia, widok z balkonu jak zawsze jest wspaniały, Szilunia daje radę, na zmianę z MS chodzimy na spacery. MS – jeśli stan matki jest akurat na tyle dobry, że da się ją wyprowadzić z domu – wsadza ją do samochodu i zawozi nad Grajcarek. Tam po płaskim przez kawałek promenady czasem przechodzi, ławeczki są więc usiąść może w każdej chwili. Ja w tym czasie zabieram rzeczy do prania, podmieniam ubrania na świeże, robię kontrolę zawartości kieszeni znajdując różności np. cukierki lub papierki po nich, ciastko, kawałek bułki, zapisane karteczki z różnymi tekstami (co się akurat pojawiło w chorej głowie)…

… zachód słońca z balkonu widoczny …

🍀🌞🍀

Miałam nie marudzić przecież. Słuchajcie, najfajniejszą sprawą było spotkanie z Jotką i jej Małżonkiem!   https://paniodbiblioteki.blogspot.com      Udało się wyjść, zostawić babcię D., a po powrocie zastać ją całą i mieszkanie nie zrujnowane doszczętnie 😊 Wprawdzie padał deszcz kiedy wyszliśmy z domu, nie muszę mówić jak wygląda zmokła kura 😊 właśnie tak wyglądałam 😊 ale co tam. Umówiliśmy się pod Wiewiórem (figura kwiatowa) i bez trudu się poznaliśmy. Ja – choć dzikus z natury – nie miałam żadnych oporów ani tremy przed spotkaniem, przecież ludzie, którzy „znają Józefa” zawsze się porozumieją. Spędziliśmy miło czas pod parasolem U Jacaka, gdzie dają dobrą kawę i szarlotkę. Dla Szilki zawsze mam przegryzkę przy sobie (poza woreczkami na wiadomo co 😉 ) więc i ona miała chwilę dla siebie. Staraliśmy się z MS sugerować najpiękniejsze miejsca do zwiedzania  i trasy do przejścia w tak krótkim czasie jakim dysponowali Jotka z Małżonkiem. Dawniej i my wpadaliśmy dosłownie na kilka dni starając się zobaczyć i zwiedzić jak najwięcej, więc dokładnie wiem jak trzeba się sprężać oraz wybierać czas i miejsce. Nie ma to tamto 😃 Odpoczywać można po powrocie do domu oglądając fotografie zrobione podczas urlopu i wspominając przeżyte chwile.

… z tyłu za nami to Englander

U Jacaka pod parasolem deszcz nie był straszny …

Jotka z Małżonkiem czas spędzali bardzo intensywnie. Wiem, bo pisała gdzie byli, gdzie są i gdzie będą 🙂  Bardzo cieszę się z naszego spotkania,  to wspaniała sprawa poznawać osobiście fajnych ludzi znanych z blogów. Potwierdza się stara prawda, że intuicja wie najlepiej jak wybierać, tylko trzeba jej dać dojść do głosu i słuchać podpowiedzi 🙂

… Wiewiór z boku widoczny i Szileczka z MS …

Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa. Pozdrawiam serdecznie, życzę udanego weekendu i do następnego … 💗🌞🍀

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie, Szczawnica | 12 komentarzy

„Babie lato i kropla deszczu” – 27

Trafiła Inga pewnego razu na serial „Drwale i inne opowieści Bieszczadu”. Spodobał jej się i z przyjemnością oglądała, jeśli tylko udało jej się natrafić ponownie na jakiś kolejny albo wcześniejszy odcinek. Przepiękna przyroda przykuwała wzrok, ciekawe typy ludzkie, nie spotykane już nigdzie więcej budziły zaciekawienie. Mówili o sobie „bieszczadzkie zakapiory”, byli wśród nich ludzie o różnym wykształceniu i umiejętnościach, poglądach i wyznaniach, od artystów poprzez wyznawców jogi do rzemieślników. Był poturbowany swego czasu przez niedźwiedzia  fotograf czatujący z aparatem w czatowni na dzikie zwierzęta, byli zbieracze runa leśnego, palacze wypalający węgiel drzewny i drwale – przewijał się korowód nieprzeciętnych, zadziwiających  postaci. Inga chłonęła świat widoczny na ekranie. Zapamiętała sens wypowiedzi jednego z bohaterów, który przyjechał do Leska z wybrzeża. Był tu przez jakiś czas, żył w Bieszczadach, chodził po górach, potem wrócił nad morze. Okazało się, że już nie mógł tam żyć, dusił się, brakowało mu zielonej przestrzeni i musiał wrócić w Bieszczady. Inga rozumiała tego człowieka. Kiedy była młodą dziewczyną uwielbiała jeździć nad morze, smażyć się na plaży na brąz, żeby zaimponować opalenizną po powrocie. Marzyła przez cały rok, żeby latem paradować po nadmorskiej promenadzie w ładnej sukience. Razem z Feliksem – gdy już zostali parą – zaczęli jeździć w góry. Odwiedzili Szklarską Porębę, Wisłę, Szczyrk, Krynicę, Szczawnicę, wszędzie było tak pięknie, że straciła chęć by jechać nad morze, gdzie teraz wydawało jej się nudno i  monotonnie. W górach co krok jest inny widok, inny wymiar, cudowne piękno otwiera się przed zachwyconymi oczyma wędrowca. Polubiła górskie wędrówki i już nic nie sprawiało jej takiej przyjemności… Zwróciła uwagę na ekran porzucając wspomnienia. Skończyła się przerwa na reklamę.  Słuchała dalej słów człowieka, który z przejęciem opowiadał, że była niegdyś w tym miejscu wioska tętniąca życiem, było tak zwanych kominów (czyli domów) osiemnaście, tartak był, nawet  kolejka dochodziła ale banderowcy wszystko spalili, ludzi wymordowali… Słuchała opowieści z natężoną uwagą. Oj, coś za często od jakiegoś czasu docierały do niej informacje o rzezi, o tamtych okrutnych czasach i wydarzeniach. Dziwne. Skąd takie skojarzenia?

Następnego dnia  znów usiadła przy komputerze. Wygospodarowała dla siebie wolną chwilę, więc z czystym sumieniem mogła spędzić trochę czasu sama ze sobą, oddając się własnym przyjemnościom. Stanowiły owe chwile jedną z możliwości oderwania się od codziennych spraw, jakby wyjrzenie przez okno na szeroki świat. Lubiła wchodzić na strony dotyczące ogrodów, wnętrz mieszkań, wciągnęła ją też tematyka ezoteryczna pozwalając na chwilę odfrunąć w inne klimaty, odpocząć od realu, choć w części zregenerować swój organizm, zapomnieć o problemach. Zainteresowała się również genealogią, sprawdzała informacje, szukała znajomych, członków rodziny, miała świetną zabawę, która pochłaniała całą jej uwagę przez ten czas.

Była z siebie dumna, bo Honoratka ją pochwaliła.

– Widzę, babciu, że robisz się nowoczesna – oznajmiła podczas pobytu u dziadków.

– Staram się, kochanie, żeby ci nie przynieść wstydu.

– No co ty, babcia, ty nawet całkiem niezła jesteś – stwierdziła wnuczka. – Poczęstuj się chipsem – podsunęła torebkę.

– Przecież się odchudzam – zaprotestowała Inga.

– Weź chociaż jednego. Nie chcesz? To znaczy, że mnie nie lubisz.

– Przecież mówię, że się odchudzam.

– Wolisz się odchudzać niż mnie lubić?

Skusiła się rozbawiona. Honoratka pod nos podsunęła torebkę.

– Czujesz jak pachną? Najlepsze na świecie chipsy z papryką. Weź sobie jeszcze.

– Przestań mnie kusić.

– Powąchaj jaki zapach, zobacz jaki kolor. Jeszcze jest cała nietknięta torba – podskakiwała to na jednej nodze to na drugiej.

– Och ty, kozo jedna!

Pochwały wnuczki przyniosły dodatkową korzyść poza dumą babci. Inga przełamała niechęć do sprzętu elektronicznego i poddając się ciekawości z przyjemnością nurkowała coraz śmielej w necie.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 8 komentarzy

” Babie lato i kropla deszczu” – 26

    Dziewczyny pojechały do Szczawnicy. Czas pobytu przeleciał jak z bicza strzelił. Ferie przecież trwają zaledwie dwa tygodnie, a jeśli odliczyć podróż w obie strony –  czas kurczy się jeszcze bardziej. Wróciły zadowolone, zachwycone miasteczkiem, okolicą oraz napotkanymi ludźmi. Honoratka zaśmiewała się opowiadając jak mama próbowała w parku zjeżdżać z górki i nie mogła, bo – jak się okazało –  usiadła nie na tę stronę ”jabłuszka do zjeżdżania” co trzeba. Poza tym zdradziła babci, że były wszystkie na koncercie w Muzycznej Owczarni, Ewelinka też. Spała sobie spokojnie u mamy jak jej się zachciało wcale się niczym nie przejmując. Uprzedziła, że to tajemnica i jeśli babcia się wygada, to ona już nigdy babci nic nie powie. Tak więc Inga zdusiła w sobie słowa krytyki pod adresem córki tłumacząc tej Indze, którą widziała w lustrze, że nie powinna się wtrącać ponieważ młodzi mają teraz inne poglądy na chowanie dzieci.

– Cudnie tam jest – mówiła Bogna. – Z chęcią pojechałabym jeszcze raz kiedy będzie ciepło i zielono. Wtedy to dopiero muszą być piękne widoki – rozmarzyła się.

– Z całą pewnością – zgodziła się Inga. – Pieniny są przepiękne o każdej porze roku lecz ja najbardziej lubię wiosnę, tata zaś…

– Co tata? – włączył się Feliks prowadząc za rączkę Ewelinkę ciągnącą go w stronę psich misek, które wciąż pozostawały obiektem jej zainteresowania.

– Mówię, że najbardziej lubisz góry jesienią ze względu na kolory – wyjaśniła Inga przejmując wnusię, która usiadła na podłodze stosując bierny opór, mając w główce z całą pewnością gotowy plan dotarcia do psich kulek, sprytna bowiem szkrabusia była niesłychanie.

– Mama ma rację, najbardziej podobają mi się jesienne kolory – odpowiedział.

– Ja wolę wiosnę – uśmiechnęła się do sprytnej córeczki Bogna. – Jesień jest piękna, ale niesie ze sobą smutek. Wiosna za to jest pełna radości i nadziei. Na wiosnę zapraszał nas taki starszy pan, emerytowany leśnik, którego poznałyśmy na promenadzie nad Grajcarkiem.

– Wyglądał zupełnie jak taki jeden dziadek z reklamy, miał siwe włosy i duże wąsy. Ewelinka najpierw się go przestraszyła, a potem ciągnęła go za te wąsy – wtrąciła Honoratka. – A on się z tego śmiał i mówił, że chciałby mieć takie wnuczki jak my. I ja mu obiecałam, że jak przyjedziemy to go na pewno odwiedzimy.

– To ja ci już nie wystarczam jako dziadek? – zażartował Feliks. – Nowego dziadka ci się zachciewa?

– No nie, dziadku, ty jesteś super dziadek…

– Twoje szczęście – żartobliwie pogroził roześmianej wnuczce.

– … ale pan Horacy to taki pradziadek, ty jesteś przy nim całkiem młody.

–  To mi się podoba – oświadczył zadowolony. – Nie spodziewałem się, że od wnuczki usłyszę taki komplement.

– No właśnie, bo pan Horacy wyglądał jakby miał sto pięćdziesiąt lat, a ty tylko sto – wyrwało się Honorci.

– I po co ci było? – śmiała się Inga. – Ale co za imię, naprawdę Horacy?

– Tak,  naprawdę. Nazywa się Horacy Balicki, mówił, że w jego rodzinie wszyscy mężczyźni  nosili imiona zaczynające się na literę „H”. Taka tradycja rodzinna. Jego ojcem był Hieronim, dziadkiem Hipolit, pradziadkiem Herbert a stryjem Honoriusz.

– Wtedy ja się pochwaliłam, że twój tata, babciu, czyli pradziadek Lidek też miał na imię Hipolit – oznajmiła Honoratka. – Jemu się bardzo podobało moje imię, że też na „H”, jego córka ma na imię Hortensja. Kiedyś to takie dziwne imiona nadawali dzieciom – skrzywiła się z niesmakiem. – A najgorsze to Józef i Ignacy, okropne. Jak można do małego dziecka w wózku mówić: Józefie? Myślałam, że się posikam ze śmiechu jak usłyszałam…

– Kwestia gustu, skarbie – wtrąciła Inga. – Moda się zmienia na wszystko, na imiona też. Jeszcze niedawno Brajany, Andżeliki były w modzie, a teraz jest nawrót do starych imion. Wy macie piękne imiona.

– Dobrze, że rodzice nie wymyślili jakiegoś głupiego – mruknęła nastolatka. – Ale pan Horacy był fajny. Opowiadał o zwierzętach, o roślinach, obiecał, że jak przyjedziemy następnym razem to nas zaprowadzi w różne ciekawe miejsca. On wszystkie zna…

– Wszystkich nie może znać – z powątpiewaniem odezwała się Inga.

– Może – z przekonaniem odrzekła Honorcia. – On pracował w Pienińskim Parku Narodowym więc wszystkie zna.

– Chyba, że tak – zgodził się Feliks. – Jak pracował to może znać.

cdn.

Zaszufladkowano do kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści | 6 komentarzy

Ptasia przygoda

Było to 26 czerwca, zaczęłam wtedy pisać i nie dane mi było dokończyć, ale już jestem 🙂

Lato w pełni, pogoda jak w połowie wakacji a one dopiero się zaczęły. Ranki są przecudne, obłędny zapach zieleni, niesamowite jej odcienie, kolory kwiatów, zapachy, rosa na trawie – to uwielbiam całym sercem, całą duszą i nie wiem czym jeszcze, ale na pewno wszystkim 😊 Idziemy z Szilunią na pierwszy spacer przed szóstą rano, przechodzimy sobie przez lasek, wracamy ulicą. Zaraz za bramą – wciąż nie posiadam się z radości, że ją mam 😊 –  zdejmuję suni „ubranko”, daję śniadanie, robię kawę dla siebie i siadamy w ogródeczku. To znaczy ja siadam, ona się kładzie na trawie. To są prawdziwe chwile szczęścia 😊 Lapek bez prądu nie działa, toteż i wpisów nie mam jak i kiedy robić, bo kiedy rodzinka wstanie to trzeba „życiówki” dopilnować. Czasem jednak coś przerywa błogie chwile spokoju…

W środę rano zadzwoniła opiekunka Franka. Przeraziłam się, że coś się stało z Franusiem, bo nie spał u nas. Zdenerwowana i przejęta była faktycznie, ale nie z powodu Franka. To Balbinka okazała się winowajczynią. Balbinka jest czarną, drobniutką koteczką i… przyniosła do ogródka małego ptaszka, takiego jeszcze nielota. Zauważył to starszy synek, prawie trzylatek, zabrał „zdobycz” kotusi i koniecznie chciał się z ptaszkiem  bawić, włożyć do autka, wozić i robić wszystko co taki szkrab zrobić może. Drugi maluszek dopiero raczkujący też wymaga bezustannej uwagi – w rezultacie szaleństwo pełne. Poszłam na ratunek i zobaczyłam malusieńkie pierzaste stworzonko skulone w kącie pudełka. Wzięłam w rękę, czułam bardzo silne bicie maleńkiego serduszka przerażonego stworzonka. Zabrałam do domu, zawołałam MS, jednocześnie próbowałam maleństwo napoić i nakarmić. Czym? Co wykorzystać? W międzyczasie ptaszeczek się uspokoił, wtulił się w moją rękę i właściwie to mógłby tak siedzieć maleńki ptaszeczek, ale… MS wreszcie dodzwonił się do jakiegoś ośrodka ratującego zwierzaki i dowiedział się, że tylko w ZOO znajduje się ptasi azyl i tam trzeba jechać. Cóż było robić. Wzięłam pudełko, zrobiłam w nim dziurki, całe mnóstwo dziurek, wyścieliłam i MS pojechał. Najpierw po drodze wdepnął do weterynarza (obcego, nie naszej weterynarki), tam powiedzieli, że trzeba było zostawić… No, jasne, w szponach kotki, nielota nie umiejącego jeszcze samodzielnie jeść ani pić! Z palca dawałam mu po mikroskopijnej ilości wody do dziobka, żeby się nie odwodnił… Pojechali dalej.  Wkrótce MS zadzwonił. Okazało się, że w pudełku ptaszeczek nabrał wigoru, zaczął ćwierkać. MS zaparkował, ptaszeczek wyskoczył z pudełka i uciekł na trawę. MS za nim, wreszcie go dopadł. W aucie ptaszeczek nagle wskoczył pod kierownicę i gdzieś zniknął w dziurze. Co robić? Przecież się ugotuje! Znaleźć MS nie mógł uciekiniera, czekał więc mając nadzieję, że się sam wydostanie z kryjówki. Jak się okazało przeczucie miał dobre. Po jakimś czasie maluch zaświergotał i pokazał się. MS zamarł w bezruchu nie chcąc go spłoszyć i dopiero gdy wskoczył na kierownicę (ptaszek, nie MS) udało się maluszka złapać i wsadzić do pudełka. Z tym „towarem” obszedł całe ZOO w kółko i wreszcie trafił na miejsce. Ptaszeczka odebrano, MS papiery wypełnił i wrócił umęczony upałem ale zadowolony, że jedno maleńkie stworzonko udało się uratować. Na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że jest cały i zdrowy, samodzielnie jeszcze nie je, dostał antybiotyk przeciw pasożytom i ogólnie jest w dobrej formie. Tak się zakończyła ptasia przygoda 😊

W tym czasie pilnowałam babci D., wiadomo, trzeba. Ostatni jej numer – wróciliśmy wieczorem z Szilunią, babcia D. już niby spała, a tu się okazało, że włączyła pustą pralkę! W jaki sposób były dwie temperatury jednocześnie (40 i 60 stopni) tego nikt nie wie. MS zredukował ilość płukań i wirowanie, ale temperatury się nie dało. Bałam się, że nowa pralka padnie trupem, na szczęście przeżyła. Teraz wyłączamy z kontaktu idąc z Szilunią, bo tylko właściwie wtedy wychodzimy razem. W każdym innym przypadku osobno musimy sprawy załatwiać, a kiedy ostatni raz byliśmy wspólnie w sklepie to nawet nie pamiętam.

… mazurek jestem, uratowały mnie takie jakieś ludzie 🙂…

Mam ciekawostkę dla Małgosi –    To przeczytałam (toprzeczytalam.blogspot.com)                W lipcowym numerze Nieznanego Świata jest duży artykuł o Pradze, w której Małgosia jest zakochana przeogromnie 💗😃, z kolei w czerwcowym – o Krakowie.

Na szczęście i dobry nastrój – że są dobrzy ludzie na świecie opiekujący się skrzywdzonymi istotami – pieski z Ducha Leona 💗💗💗 Pięknego weekendu wszystkim obecnym i wielkie dzięki za odwiedziny 🙂💗

Zaszufladkowano do kategorii Myślę sobie | 27 komentarzy