Trafiłam na zapiski z naszego wyjazdu sylwestrowego do Szczawnicy podczas którego zatrzymaliśmy się w „Sobieskim” na ul. Jana Wiktora. Pokazywałam tę uliczkę w starszym wpisie i są tam zdjęcia, samego „Sobieskiego” również – https://annapisze.art/?p=3401
❄❄❄❄❄❄❄❄
Przyjechaliśmy w sobotę 27.XII.2003. Mieszkamy na ul. Jana Wiktora w małym, uroczym mieszkanku. Składa się z pokoju i dużej kuchni, której okno jest ukryte w dachu. W pokoju też jest ścięta ściana jak na poddaszu, bo to zresztą ostatnie piętro. Super! Tylko marzyć o takim mieszkanku na własność 😊
W niedzielę 28.XII.2003 spokojnym spacerkiem poszliśmy na Czardę i Sewerynówkę, a nawet jeszcze dalej. To cudna trasa, idzie się wygodną drogą, a po obu stronach kłania się las 🙂 Można tak iść i iść dopóki sił wystarczy. Jeśli ktoś chce może odbić w bok, ale zimą bym się nie odważyła. Na obiad zeszliśmy do „Chatki”. Byłam zmęczona, nie powiem, że nie, bo bym skłamała. Zjadłam podwójne frytki z podwójną kapustą i filetem. MS szaszłyki i kociołek pieniński. Potem zrobiliśmy zakupy, zostawiliśmy je w domu i poszliśmy Parkiem Górnym na plac Dietla, w końcu to przysłowiowy rzut beretem. Ucieszyłam się, że odnowiony został zabytkowy budynek, a w nim restauracja „Zdrojowa”. Sprawił mi ogromną przyjemność widok żyjącego domu. W czasie pierwszego pobytu widziałam dużo opuszczonych, starych, walących się domów. Nawet pomyślałam o sfotografowaniu wszystkich napotkanych i zatytułowaniu cyklu „umierające domy”. Ale na pomyśle się skończyło, jak zwykle u mnie, pomysłów mam mnóstwo, ale z wykonaniem… lepiej nie mówić ☹ Nagle zgasło światło w całym mieście, szczęśliwie tylko na chwilę. Zeszliśmy jeszcze w dół do „Halki”, (dom towarowy, taki PDT), MS kupił szampana. Teraz MS robi grzane piwo, a ja notuję, żeby nie zapomnieć. Jedyny mankament to zimne kaloryfery.
Poniedziałek 29.XII.2003. Zimno, nie grzeją, brrr… MS zadzwonił do pani, która się tym mieszkankiem opiekuje. Przyszedł pani mąż i zrobił porządek. Chyba z powodu wczorajszych dwóch awarii prądu (potem dugi raz prąd zniknął) tak się porobiło, jakiś mechanizm się rozregulował czy coś…
Naprzeciwko było do sprzedania takie samo mieszkanko jak to, w którym właśnie jesteśmy, tylko z balkonem. Co za pech! Już sprzedane! Jaka szkoda 😟 Poszliśmy ul. Szalaya do Szlachtowej. Okazało się, że „Posesja” (biuro nieruchomości, które znalazłam w internecie) jest nie w samej Szczawnicy lecz w Szlachtowej, dwa kilometry dalej. Cóż, nie znaleźliśmy, widocznie nie jest nam dane w tym konkretnym momencie historycznym. Wróciliśmy do centrum, przespacerowaliśmy się deptakiem wzdłuż Grajcarka do Dunajca, wróciliśmy ul. Główną robiąc po drodze zakupy w „Halce”. Na obiad wybraliśmy się do „Zdrojowej” na pl. Dietla, żeby sprawdzić jak tam jest. Okazało się, że sympatycznie i smacznie. Naprawdę się ogromnie cieszę, że ten piękny budynek ożył.
Ogrzewanie działa.
Wtorek 30.XII.2003. Pokręciliśmy się po miasteczku zachwycając się tym co przed oczami nam się ukazywało 🙂 Weszliśmy też do Ośrodka Kultury po tutejszą lokalną gazetkę „Z Doliny Grajcarka”. Budynek wygląda nędznie, dach pewnie dziurawy był i przepuszczał – z wyglądu sufitu wysnułam taki wniosek. Kupiłam kilka numerów, żeby sobie wieczorem poczytać i poznać tutejsze sprawy 🙂 W namiocie pod Palenicą wypiliśmy grzane piwo z sokiem na rozgrzewkę, obiad zjedliśmy w „Zdrojowej” jak wczoraj.
Środa 31.XII.2003. W domu cieplutko i przyjemnie. Ostatni dzień roku przynosi rozmyślania o tym co było i co będzie. Po głowie „mi chodzą” tylko pieniądze na mieszkanie w Szczawnicy – skąd wziąć, jak zarabiać na życie, żeby móc odejść z pracy itd… Chciałabym mieć własne mieszkanko w Szczawnicy! To byłoby jakby wyrównanie rachunków z życiem w sensie nie ciągnięcia dalej balastu przeszłości i umożliwienie samej sobie – wolnej, dzikiej i swobodnej – ruszenia w dalszą drogę. Bo… właściwie ciągle zdaje mi się, że wciąż jestem na początku tej drogi…
Czwartek 1.I.2004. Jaki będziesz Nowy Roku? Dla Byka podobno masz być fantastyczny, przynieść sukcesy i spełnienie marzeń. Coś, co było do tej pory nieosiągalne, samo wpadnie w ręce. Tzn nie samo, ale dzięki działaniu, albo może dzięki powstrzymywaniu się, czyli od niedziałania 😉 Może ja się zmobilizuję. Skoro cały 2003 biegałam a nie chodziłam, działałam na wysokich obrotach tak, że przed świętami o mało nie padłam ze zmęczenia, to teraz te „wyczyny” zaczną przynosić efekty? Co bym chciała osiągnąć? Trzeba się nad tym zastanowić, ale po co po raz n-ty? Przecież wiem. Chcę wolności w sensie braku przymusu chodzenia na konkretną godzinę do pracy i bez konieczności użerania się z osobami, które może nie są złymi ludźmi, lecz nie są w stanie zrozumieć co się do nich mówi, bo wiedzą swoje, wiedzą lepiej i na tym koniec. Inne słowa odbijają się od nich jak groch od ściany. W ludziach i wydarzeniach widzą same wady nie dostrzegając – lub pomijając – jakiekolwiek dodatnie, pozytywne aspekty, elementy… Oho, zaczynam używać wielosłowia. Może czas wrócić do pisania i – zwyczajnie – przypomnieć sobie własny ojczysty język, który się zapomina, który chowa się gdzieś ze wstydu za bliźnich na co dzień operujących kilkoma słowami określającymi dosłownie wszystko – stany emocjonalne, wygląd, charakter. W horoskopie o twórczości też było, więc może…
W noc sylwestrową spadł śnieg taki cudny, czysty, biały, puszysty. O godzinie dziesiątej rano jeszcze jest, ale nadciągają czarne chmury i nie wiem czy się uda dojść na Bryjarkę.
Udało się! Doszliśmy nie tylko na Bryjarkę lecz i do „Schroniska pod Bereśnikiem”. Krajobraz bajkowy otaczał nas ze wszystkich stron. Drobniutki śnieżek prószył cały czas, chwilami lekki, słoneczny blask przebijał się przez chmury, ale zaraz niknął, bo go przesłaniały – szarosine, szare, stalowe, groźne, śniegonośne, śniegosypne nasuwające się od strony Palenicy. Do tego kłębiące się mgły zasłaniały miejscami widoczność. Biały blask śniegu, albo raczej biel śniegu powoduje jasność nawet w nocy. Było i jest przepięknie. Nie zmarzłam wcale. Szłam w nowych butach (kupionych na pl. Dietla), cieplutko było mi w stopy, w życiu takich ciepłych butów nie miałam! Trochę tylko palce bolą, mogłyby być ciut większe przy schodzeniu z góry, pod górę były idealne 😊 W schronisku rozgrzaliśmy się ciepłym trunkiem i podziwialiśmy panoramę Pienin. Potem jeszcze przeszliśmy cały deptak wzdłuż Grajcarka, a na obiedzie wylądowaliśmy w „Chatce”, gdzie udało się znaleźć siedzące miejsce bez czekania 😊
Wieczorem z domu już mi się nie chce wychodzić choć jest bardzo pięknie i bezwietrznie, i godzinami można się snuć po urokliwych uliczkach. Ale… za dużo ubierania.
Myślę i myślę, snuję plany i marzenia. Gdybym tak wygrała w totka…wiem, durna jestem, ale wtedy mogłabym wolność odzyskać… No tak, ciąg dalszy wczorajszych przemyśleń: „jak” i „co”. Albo inaczej, „co” – wiem, nie wiem tylko „jak”, buuu… Nie umiem znaleźć sposobu realizacji, a może jeszcze bardziej siły, umiejętności, konsekwencji, koncentracji. Przeszkadza mi odwieczny brak wiary w siebie, we własne umiejętności. Pomysłów zawsze miałam masę, tylko – niestety – poprzestawałam na ich etapie nie potrafiąc iść dalej. Wiem, że chcę pisać, ale dlaczego tego nie robię i nie szukam drogi w tym kierunku prowadzącej? Zaniedbałam wszystko po wydaniu „Wejścia w światło”, obraziłam się potem na świat, że to nie moja powieść wygrała konkurs… oj, głupia ty! Przecież było do przewidzenia, że tak się stanie. Zamiast się skupić na realizacji planów, pracy nad sobą to się dałam ponieść negatywnym emocjom jakby plączących się po głowie mrzonek obowiązkiem było spełnianie się bez mego udziału ☹ Dołożyły się różne życiowo-rodzinno–bytowo-zdrowotne problemy. Przez to dawałam pożywkę negatywnościom, które w wielkiej liczbie zebrały się wokół mnie i we mnie korzystając z mego braku panowania nad sobą i nieumiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy, buuu… Anka! Zacznij wreszcie myśleć rozsądnie!!! „Kto mało myśli często się myli” – powiedział Leonardo da Vinci.
❄❄❄❄❄❄❄❄
Na tym się skończyły moje zapiski. Wróciliśmy chyba w sobotę 3.I. 2004. W butach, które wtedy kupiłam w sklepiku na pl. Dietla wiosną posadziłam kwiatki (białe i żółte bratki) – https://annapisze.art/?p=3401
Fotki są z późniejszego pobytu, tamte były na płytach, których nie wgrałam do Lapka, a teraz coś się zablokowało i kieszonka nie działa, muszę się zadowolić tym, co jest już zapisane. Kilka z tych zdjęć już było – https://annapisze.art/?p=2339

… dalej za „Czardą”…

… kaplica na Sewerynówce, też za „Czardą”…

… rzut oka w stronę Szlachtowej …

… kładka nad potoczkiem przed „Czardą”…

… rzut oka z górki przy dawnym „Górniku” (teraz jakieś SPA coś tam)… na ul. Zdrojową …

… „Dwór Szalayów”między ul. Szalaya a Grajcarkiem …

… z Parku Górnego rzut oka na kościół św. Wojciecha …

… altanka w Parku Dolnym – przed remontem …
Trafiłam na YT na filmik z dronu pokazujący „Wandę” nad Grajcarkiem ,”Almę” w Parku Górnym oraz kawiarnię „Aida” na dachu obecnie też zniszczonego, nieczynnego budynku uzdrowiskowego – opuszczone domy, kiedyś będące przepięknymi budynkami. Szczególnie „Wanda” do tej pory mnie zachwyca/ Mam je na zdjęciach, poszukam i pokażę z naszego poprzedniego pobytu. Tu jest link do filmiku, widać też z drona fragment okolicy – https://www.youtube.com/watch?v=lF9QX2ktyO4
Kochani, wiosna coraz bliżej 🌺 Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa, niech słoneczko przygrzewa i rozpędza chmury oraz złe myśli 🌞 🍀
💙💛