Przychodzi taki czas, że znajomi zaczynają odchodzić w inny wymiar. Wierzę, że za Tęczowym Mostem spotykają swoich bliskich, przyjaciół, swoje zwierzaki – wszystkie drogie sobie istoty, które udały się wcześniej w tę podróż. Dawno temu rozpoczęłam pracę jako najmłodsza w zespole, a teraz jestem „na wolności” (ku swej ogromnej radości). W międzyczasie pożegnałam mnóstwo znajomych. Teraz nie chcę pamiętać niczego poza dobrymi wspólnymi chwilami, tylko one się liczą. Z najbliższego otoczenia wspomnę Jadzię (chyba była z rocznika mojej mamy – 1923), cudowną kobietę od której nauczyłam się najwięcej życiowych mądrości jako już osoba dorosła i matka dzieciom 😊 Nie zapomnę nigdy pani Steni – pisałam o niej tu: https://annapisze.art/?p=124 Wspomnę Zbyszka, który słuchając moich opowiadań o Rolfie, kotach i chłopakach namawiał do ich (opowiadań) spisania. Wspomnę Gośkę, mistrzynię w opowiadaniu dowcipów, Jaśka, który był jedyny w swoim rodzaju w umiejętności słownego kreowania własnej rzeczywistości różniącej się znacznie od realu… Wielu odeszło… Refleksje i wspomnienia nasunęły mi się ponieważ przed kilkoma dniami odszedł Jurek, niezwykle dobry, ciepły kolega, a przy tym niezwykle utalentowany artysta malujący piękne obrazy…
Z wiekiem, z nabywaniem mądrości i wiedzy do odchodzenia podchodzę inaczej niż dawniej. Wiem, że to tylko etap przejściowy w wiecznej szkole zdobywania właśnie WIEDZY, uczenia się, wchodzenia na wyższe stopnie rozwoju. Nie znaczy to, że ktokolwiek musi się za mną natychmiast zgadzać. Takie jest moje osobiste przekonanie wynikające między innymi z przeżyć po odejściu moich bliskich, a także z porównania własnych doświadczeń z opisanymi przez liczne osoby doświadczające podobnych sytuacji. Zresztą – każdy ma swoją drogę i na własną rękę musi jej szukać i nią podążać.
Rozpisałam się „w tym temacie”, ale tak mnie nastroiło odejście Jurka, którego poznałam w pierwszym dniu rozpoczęcia pracy, a było to w grudniu 1978 … kawał czasu…
Z odchodzeniem w inny wymiar wiąże mi się też temat „odchodzenia” pamięci, uciekaniu jej nie wiadomo gdzie bez „swego człowieka”, który pozostaje sam nie mogąc się już nią (pamięcią) posiłkować. O tym problemie pierwszy raz pisałam tu : https://annapisze.art/?p=146 potem tu: https://annapisze.art/?p=1264 Obserwuję ten proces nieustannie, dzień po dniu patrząc jak babcia D. jest jak dr Jekyll i Mr Hyde. Huśtawka jej nastrojów, zmiany osobowości i zachowania zachodzące dosłownie w ciągu kilku chwil potrafią opiekuna wykończyć. I to mimo wiedzy, że to jest choroba a chory nie ma na nią żadnego wpływu. Tak jest i już.
Podam prosty przykład. Po zjedzeniu ze smakiem i zadowoleniem śniadania nagle przeistacza się w dziką furię, albo rozpaczliwie szlochającą ofiarę spisku uknutego na jej zgubę, bo np. nie może znaleźć telefonu ukrytego w różnych dziwnych miejscach przez nią samą. Kupuję często indyka w galarecie, babcia D. myśli, ze to salceson, który lubi. Cieszy się, uśmiecha, zjada z radością mówiąc, że to jej ulubione jedzenie. Po czym idzie do pokoju i za chwilę dobiega stamtąd szlochanie. Nie odpowiada na żadne pytanie, o co chodzi, co się dzieje, czego jej trzeba – spojrzy tylko wzrokiem Bazyliszka, którym by zabiła gdyby mogła. Obraża się na pół dnia, po czym wychodzi jakby nigdy nic i o niczym nie pamięta. Do następnego razu, dopóki znów nie zacznie czegoś szukać, albo jej się coś będzie zdawało, bo nie wie chwilami gdzie jest. Myli jej się czas, przestrzeń. Jeszcze na szczęście pamięta jak się nazywa i rozpoznaje osoby. Ale nie wiem jak długo, leki wypluwa, chowa po kątach, a przecież tylko regularne ich przyjmowanie może choć trochę zatrzymać postęp choroby. Lekarstwa na tego typu zaburzenia jeszcze nikt nie wynalazł. No i takie wesołe jest życie staruszka…
Posmęciłam w dzisiejszym wpisie. Cóż, życie się składa z różnych chwil, nie zawsze może być wesoło, radośnie, smutek i choroba też są wpisane w naszą ludzką egzystencję, tak już jest. Dlatego nie zawsze można robić to, co by się chciało, nie ma czasu, nie ma spokojnej głowy aby pomyśleć… Ale – następnym razem powiem o czymś bardzo miłym, o lekturze książki wnuczki Sienkiewicza, którego kocham miłością nieustającą a zarazem nieodwzajemnioną ponieważ nie mam na imię Maria 😊😉😉
Trzymajcie się zdrowo!
Też to przeżywa. Ciężko się rozstać. Czasami staje się to chlebem powszechnym. Uciekłem z Facebooku, bo miałem już dość informacji na temat tego kto umarł, ale niestety i mnie dopadło…
Krzyku:-) Dziękuję za komentarz. Tobie szczególnie trudno, rana bardzo świeża i boli… Pozdrawiam i trzymaj się…
Witaj Aniu, to nie smecenie to niestety życie.Kochajmy ludzi bo zbyt szybko odchodzą.Z babcią to lekko nie macie, najgorzej jak umysł ludzki zawodzi, szpetne choróbsko.Kwiatusie cudowne .Pozdrawiam, pada deszcz ale będzie jeszcze słonko.
Uleńko:-) Tak to się w życiu plecie i nie ma rady, trzeba znosić i pomagać ile się da, żeby i sumienie mieć czyste i choremu – nawet wbrew jego woli – ulgę przynosić.
Mam nadzieję na słonko, przecież będzie jeszcze piękna złota jesień 🙂 Buziaki!
Aniu bardzo piękny wpis. Ja też widzę jak coraz nas mniej i jak jak nawet w długowiecznej Italii garściami biorą z mojej szuflady. Staram się do tego podchodzić naturalnie jednak ta niewiadoma tego nie ułatwia.
Ja mówię sobie. To taki sen. Gdzieś tam być może się obudzę.
A choroba babci D. jest mi dobrze znana.
I wiem jak bywa ciężko, żeby pamiętać, że to chory człowiek a nie ten sprzed lat.Buziaki.
Luciu:-) Wiem, że znasz te paskudne choróbska od podszewki aż za dobrze.
W drugiej kwestii – nie ma mądrych, każdy sam musi sobie jakoś tłumaczyć, zrozumieć i przetrzymać, od nieuniknionego się nie ucieknie i tyle.
Przytulam 🙂
Strasznie to wszystko brzmi, znam temat także z opowieści koleżanki, która opiekowała się teściową. Może wynajdą wreszcie lek na tę przypadłość? Liczę na to, bo każdemu z nas może się to zdarzyć.
Dobrze, ze posmęcisz sobie na blogu, dla mnie to ciekawe doświadczenie, a dla Ciebie na pewno ulga.
Ściskam mocno, dzielna kobieto 🙂
Jotuś:-) Wątpię czy szybko lek wynajdą, na spowolnienie może tak, tylko… chory nie chce leków przyjmować i nici z leczenia. A jakie sposoby znajduje, aby swego dopiąć to zdrowemu by do głowy nie przyszły. I jak to ogarnąć? Na zwróconą uwagę jakąkolwiek w odpowiedzi uruchamia się agresja… Cóż, taka lekcja i ćwiczenie dla opiekuna…
Odściskuję kochana 🙂
Ja tylko przytulę mocno, bo co mogę innego?
Mocno, mocno tulam Anusiu! I sił życzę, chociaż może to na wyrost, ale…. też potrzebne!!!
Fusilko:-) Przytulanie i siły bardzo potrzebne. Dziękuję baaardzo 🙂
Ja też przytulam 🙂
Temat smutny, ale nieunikniony.. Taka kolej życia i chyba dobrze mieć do niej spokojne podejście. Choć to akurat łatwe nie jest. Do Babci D życzę Wam dużo cierpliwości i wytrwałości. Myślę, że w przebłyskach świadomości Ona docenia Waszą opiekę i miłość. Spokojnego weekendu Aniu i trzymajcie się ciepło..
Myszko:-) Mam wrażenie, że czasem docenia, ale to czasem zdarza się niezmiernie rzadko… Cóż zrobić, nie ma wyjścia, pozostaje obowiązek jak najlepiej wykonać i … samemu przeżyć. Często opiekun nie wytrzymuje, ale my jesteśmy razem z MS więc dajemy radę.
Pogodnego weekendu, żeby Mały Książę wolnego czasu jak najwięcej spędził na powietrzu. Buziaki 🙂
Odchodzenie to bardzo smutna i trudna sprawa….
A najgorzej że nie ma na TO rady.
Przytulam najserdeczniej Anko
Stokrotko:-) Nie ma rady, więc to co jest niech nas cieszy i tej radości, piękności świata, miłości, przyjaźni – oddawajmy się całym sercem 🙂
Przytulanki od Anki 🙂
Pożegnałam już wiele osób z rodziny, wielu przyjaciół. Staram się oswajać odchodzenie, bo jest nieuniknione. Podziwiam i współczuję. Opieka na babcią D. to niemal heroizm. Moja babcia tak odchodziła i do dziś pamiętam wiele trudnych momentow. Bardzo mocno przytulam. Życzę zdrowia i siły.
Matyldo:-) Jest jak jest, z powodów niewiadomych tak się przydarza i rady na to nie ma. Z niewiadomych – bo tak naprawdę nie odkryto na pewno skąd się takie choróbska biorą, jest wiele teorii na ten temat, co chwilę pojawia się nowa. I jeszcze tak będzie jeszcze dłuuugo. Jeśli ktoś nie miał do czynienia z podobnym „przypadkiem” to w życie nie zrozumie problemu. Ty wiesz jak to jest, więc Twoje życzenia tym bardziej są cenne. Dziękuję!!!
Przytulam 🙂 🙂 🙂
O zachowaniach wiekowych osób cis niestety wiem, jakby to opisać co przeżyłam z Tesciowa to książka by powstala, ja jednak staram się nie pamiętać. Aniu, przytulam bardzomoccno , dzielna jesteś. Pozdrawiam jesiennie.
Krysiu:-) To dobrze wiesz o czym mówię skoro miałaś takie doświadczenia. Nie ma na to rady, trzeba robić swoje i tyle. Nie wiadomo co komu pisane w przyszłości… Dziękuję. Też Cię przytulam i najlepsze myśli posyłam 🙂
Znam ten ból, bo moja Mama chorowała 8 lat, ostatnie 3 lata musieliśmy wziąć Ją do siebie, bo już nie poznawała nikogo. Na szczęście przyjmowała leki, co przedłużyło Jej życie. Zmarła w lipcu 1983 r., do końca leczono Ją na otępienie starcze, wówczas niewiele jeszcze wiedziano o chorobie Alzheimera … Natomiast Babcia nas zaskoczyła, przed obiadem rozmawiała z nami o polityce (to Jej ulubiony temat), a po obiedzie po raz pierwszy w życiu położyła się do łóżka i zasnęła … na zawsze. Miała 83 lata. Myślę, że nie warto uogólniać i martwić się na zapas, nigdy nie wiemy co nam los zgotuje. Życzę dużo cierpliwości i odporności.
Andrzeju:-) Choroby otępienne są okropne pod tym względem, że zabierają człowiekowi jego życie – wspomnienia, przyzwyczajenia, upodobania, w końcu osobowość i jego cały świat, którego już nie rozpoznaje. Nie wie gdzie jest, z kim i kim jest sam – to mówił mi tata w przebłyskach świadomości (Alzheimer go pokonał). To po prostu koszmar dla chorego. Dla opiekunów też… Masz rację, że nie wiemy co nas czeka. Od dawna uczę się być TU i TERAZ, nie powiem, że mi dobrze wychodzi, ale chwilami już się udaje. Z reguły przecież myślimy o przeszłości albo o przyszłości pomijając chwilę obecną.
Dziękuję serdecznie i pozdrawiam 🙂
Tym bardziej podziwiam, że się babcią tak dzielnie opiekujecie. Zawsze mi się w takich przypadkach przypominają „Noce i dnie” i mama Barbary… tylko były inne czasy, w domu służba – a i tak opieka była bardzo absorbująca. Dobrze, że dziś są przynajmniej leki i środki higieny, których wtedy nie było.
/a babcia i tak leków nie zjada/
Bardzo się boję, żeby coś takiego nie stało się z moim Ojczastym…
Małgosiu:-) Nie ma innej rady, trzeba i już. Służby nie ma 😉 i samemu za bary z przeciwnościami brać się wypadło … Jeszcze nie jest najgorzej, bo babcia D. (1932 rocznik) jest prawie samodzielna i w miarę sprawna, strona psychiczna bardziej wysiadła i to chyba bardziej jest wykańczające.
O Ojczastego się chyba nie musisz tak bardzo martwić, bo jak człowiek ma pasję, zainteresowania to lepiej się trzyma. Niech tak będzie w tym przypadku 🙂 Może jakieś suplementy podrzucaj, poprawiające pamięć i ogólną kondycję? A w końcu i tak będzie co ma być…
Przytulam 🙂
Anusiu, twoje poświęcenie jest dla mnie zadziwiające, sama chyba nie miałabym dość siły. Na pewno nie miałabym dość siły. Wiem, jak ci ciężko, ale kiedyś może los wynagrodzi twoją dobroć. Czego i sobie życzę. Przytulaski
Aniu, mój komentarz gdzieś przepadł 🙁 Przytulam „zamiast” komentarza.
Ewuś:-) Nie przepadł, po prostu nie otwierałam Lapka. Skarbie, to nie jest poświęcenie, zwykły obowiązek. Nie wiadomo jaka ja będę w tym wieku jeśli oczywiście dożyję. Tamto pokolenie jest silniejsze. Buziaki
W tym roku padł rekord odchodzenia moich znajomych, człowiek nie chce tego zaakceptować, protestuje, ale nic poradzić nie można. Życzę Ci dużo cierpliwości w opiekowaniu się babcią , ta dobroć wróci do ciebie w podwójnej ilości.
Elizo:-) Przykre to bardzo, w wielu rodzinach panuje żałoba, taki czas…
Bardzo dziękuję za dobre słowa pocieszenia. Pozdrawiam serdecznie 🙂