Dużo zmieniło się w życiu Marysi. Niby wszystko toczyło się swoimi torami, pisała, fotografowała, robiła wywiady, udzielała się w „Filiżance” – lecz nigdy jeszcze jej czarne oczy nie były tak rozświetlone wewnętrznym światłem i uśmiechem. Nie zdarzało się dotąd, jej – tak trzeźwo myślącej – stanąć nagle bez ruchu ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie, w którym najwyraźniej coś widziała, bo oczy błyszczały jej jeszcze bardziej. Jagna, codziennie bywająca w „Filiżance” ponieważ zdecydowała się na podjęcie pracy w pełnym wymiarze przez pewien czas, spoglądała na przyjaciółkę najpierw z niepokojem, potem ze zadziwieniem, wreszcie z pełnym zrozumieniem.
Marysia zaś przez dłuższy okres nie wiedziała co się z nią dzieje. Było to jej pierwsze przeżywanie uczucia o tak dużym natężeniu. Nie chciała się sama przed sobą przyznać, że serce jej „zapikało”…
– Chyba muszę się wybrać do lekarza zrobić jakieś badanie, czy coś… – zwierzyła się Jagnie.
– Z pewnością ci to nie zaszkodzi. Kiedy robiłaś ostatnio?
– Nie pamiętam.
– To zrób. Zresztą… chyba profilaktyka się kłania. Popatrz w rozpiskę – podsunęła Marysi kalendarz.
– Jak ja tego nie lubię – skrzywiła się Marysia. – Na myśl o lekarzach będę miała przez kilka dni koszmarne sny.
– To nie śpij w dzień – poradziła Bogna.
Nie zauważyły kiedy weszła i pojawiła się nagle obok trzymając na rękach śpiącą Ewelinkę.
– Usnęła mi ta myszka mała. Pomyślałam, że wpadnę do was i położę ją na zapleczu, dobrze?
Malutka kilka już razy spała u „ciotek” w gniazdku uwitym z mięciutkiego kocyka na dwóch zsuniętych razem fotelach, tworzących coś w rodzaju łóżeczka z poręczami po bokach zabezpieczającymi przed zsunięciem się na podłogę.
– O czym dyskutowałyście tak zawzięcie, że uszło waszej uwadze przybycie mojej dostojnej osoby wraz z młodszą latoroślą? Mogłabym wam wszystko stąd wynieść, a wy nic!
– Przesadzasz. – Jagna czując się pełnoprawną współgospodynią postawiła przed Bogną filiżankę z kawą. – Gdybym wyczuła złe zamiary stanęłabym w obronie, możesz być o tym przekonana.
– Hi hi, własną piersią broniłaby „Filiżanki”, taka z niej bohaterka, widzisz? – Marysia bezustannie rozjaśniona uśmiechała się do obu przyjaciółek razem i do każdej z osobna, na zmianę.
– Rozmawiałyśmy o badaniach profilaktycznych. Wiesz, morfologia, sanepid i te sprawy. Muszą być aktualne skoro mamy do czynienia z żywnością.
– Aha, rozumiem, żebyście nie potruły gości.
– Temat najpierw wziął się stąd, że Maryśka ostatnio się źle czuje, a mnie się przypomniało, że czas na profilaktykę.
– Nie, nic mnie nie boli – pospieszyła Marysia z wyjaśnieniem. – Po prostu poczułam się jak akrobata idący bez zabezpieczenia na linie rozpiętej między wieżami Word Trade Center. Dopóki stały oczywiście. Film oglądałam i takie porównanie mi się nasunęło.
– Oho, nareszcie i na ciebie trafiło – stwierdziła Bogna. – Dwadzieścia lat to ty już dawno skończyłaś.
– Muszę usiąść spokojnie i jakiś szkic zrobić, zaprowadzić jakiś porządek, harmonogram ułożyć…
– Bogna, czy ty słyszysz? Ona chce ułożyć harmonogram na życie! – Jagna z niedowierzaniem przyglądała się przez chwilę przyjaciółce. – Myślisz, że to zadziała?
– Dlaczego nie? – zdziwiła się Marysia. – Zaplanowałam sobie kierunek studiów, planowałam wyprawy, dokładnie wiedziałam co i kiedy będę robić i dokładnie to realizuję.
– A zaplanowałaś sobie, że się zakochasz? A skalę owego zaangażowania też? A może jeszcze w kim i kiedy?
– Zaraz ją uduszę gołymi rękami, trzymaj mnie, bo nie ręczę za siebie – Marysia spojrzała na Bognę.
– Nie udusisz, nie udusisz – żartowała Jagna. – Kto ci się tak bezgranicznie odda pracy jak ja?
– Oj tam, oj tam, może jeszcze zaczniesz się nad sobą użalać z powodu kapitalistycznego wyzysku człowieka przez człowieka? – Marysia tym razem spojrzała na Jagnę.
– Sama chciałam być wyzyskiwana – odpowiedziała Jagna. – Nie narzekam. Nad tobą bym się poużalała, gdybym miała za dużo czasu.
– Ach, jak ja cię nie lubię – Marysia uśmiechała się promiennie mówiąc te słowa.
– Jeśli niezbyt długo to potrwa, myślę, że przeżyję – z takim samym uśmiechem odpowiedziała Jagna.
– A jak ja lubię was obie – zaśmiewała się Bogna.
– Postanowiłam używać rozumu… – powiedziała Marysia próbując znacząco spojrzeć jednym okiem na jedną przyjaciółkę, drugim na drugą.
– Akurat – mruknęła Jagna.
– To jak moja córka – wymknęło się Bognie.
– … i dlatego prosiłam cię, Boginko droga, żebyś przypadkiem nie wygadała się przed mamą, chociaż cię język świerzbi. Dobra, idę się przebrać.
Wyszła na zaplecze.
– Zjesz sushi? – spytała Jagna.
– A w życiu! Raz mnie zmusili i nigdy więcej nie dam sobie zrobić takiej krzywdy! – Bogna zrobiła minę adekwatną do treści wypowiedzi.
– Ale dlaczego? – zdziwiła się Jagna.
– Przecież to jest obrzydliwe – ładną buzię wykrzywił grymas ilustrujący podejście do tematu przez posiadaczkę owej buzi. – I szkodzi!
– Komu? W jaki sposób?
– Nie przekonasz mnie, że jest inaczej. Jeśli coś jest tak obrzydliwe to musi być szkodliwe i koniec.
– Wariatka – Jagna puknęła się znacząco w czoło.
– Pukaj, pukaj, najlepiej w swoje, bo tam pusto… O, Maryśka, to ty?
Dołączyła Marysia wyszedłszy z zaplecza. Niby ta sama, a jakaś inna….
– Ja cię nigdy w życiu nie widziałam w sukience! – wykrzyknęła Jagna.
– Bo ty jeszcze mało widziałaś w życiu, dziewczynko – spokojnie odpowiedziała Marysia.
– Oo, to się nazywa siła spokoju – zauważyła Bogna.
– Mania, ładnie ci w kolorze lodów pistacjowych – Jagna przyjrzała się przyjaciółce, której rzeczywiście w sukience koloru pistacjowego było wyjątkowo do twarzy. Czarne włosy upięła niedbale, wysuwając jeden długi kosmyk i w ogóle wyglądała oszałamiająco.
– Wiesz, ona kiedyś miała lody pistacjowe na twarzy, ale tak ładnie wtedy nie wyglądała – parsknęła śmiechem Bogna, a Marysia jej zawtórowała.
– Jak to?
– Siedziałyśmy przy stoliku w kawiarni. Oj, dawno to było, dawno – zaczęła Bogna.
– Musisz wiedzieć, że jeszcze wtedy byłyśmy piękne i młode – wtrąciła Marysia.
– Taaak, teraz już tylko piękne jesteście – uśmiechnęła się Jagna. – I co dalej?
– Siedzimy, gadamy, gadamy, siedzimy…
– Wiem, że długo możecie – zniecierpliwiła się Jagna. – I co dalej?
– Na stolikach stały świeczki. Kelner zapalił jedną, żeby było przyjemniej. I było…
– Dopóki nie zapaliła się serwetka na sąsiednim stoliku – przerwała Marysia. – A ja miałam w pucharku pyszne pistacjowe lody. Nasza przyjaciółka zobaczywszy płomień niewiele myśląc chwyciła pełną szklankę… i chlusnęła zawartością w celu ugaszenia ognia. I wiesz co się stało?
– No co? Prawidłowa reakcja – pochwaliła Jagna.
– Rozprysło się wokół z wielkim sykiem, bo w szklance była cola! Podniosłam się z krzesła, ludzie obok też odskakiwali ze strachu, z zaskoczenia… Bogna jakimś cudem, do tej pory nie wiem jak ona to zrobiła, znalazła się przy mnie, machnęła ręką po lodach, a one wylądowały na mnie!
– Jakie to było piękne widowisko! – śmiała się Bogna. – Uważam, że uratowałam lokal przed pożarem i jestem bohaterką.
– Może i jesteś, ale mnie oglądali jak małpę w cyrku. Nie mogłam się długo doprowadzić do porządku.
– Teraz jednak wyglądasz nad podziw porządnie i możesz się udać w celu… no, w celu zamierzonym… My dajemy ci błogosławieństwo na drogę, prawda, Jagna?
– Ależ naturalnie, dajemy, dajemy. Tylko! Żebyś nam wstydu nie przyniosła, nie mamy ochoty się za ciebie wstydzić – Jagna wsparła przyjaciółkę.
cdn.
No właśnie, sama chyba zbyt rzadko chodzę w sukienkach, ale w spodniach wygodniej…
Hubert nie daje Marysi spokoju nawet jak go nie ma ha ha. Oj oj oj, zakochania nie da się kontrolować Fantastyczny rozdział Aniu. Dziękuję za to że piszesz tak fajnie. Sciskam mocno.
Czekam na c.d.Super psiapsiółki ❤️❤️❤️