„Babie lato i kropla deszczu” – 47

Pewnego dnia odezwał się Marysi telefon. Nie byłoby w tym nic dziwnego, po to przecież są telefony, żeby się odzywały i przekazywały różne wieści, najbardziej pożądane oczywiście, czyli dobre. Tym razem jednak przesadził, było niemożliwie wcześnie. Marysia miała wrażenie, że przed chwilą dopiero złożyła głowę na poduszce, a tu już ktoś czegoś od niej chce. Usiłowała w pierwszej chwili zignorować intruza, nakryła głowę poduszką, schowała się pod kołdrę. Nic z tego, bezczelny telefon nie przestawał dzwonić. Wreszcie zła jak przysłowiowa osa sięgnęła gwałtownie po komórkę i… z szafki nocnej  zrzuciła na podłogę stos kartek z notatkami, które robiła wieczorem. Zaklęła jak przysłowiowy szewc, musiała opuścić ciepłą pościel i szukać pod łóżkiem telefonu. Dopiero wtedy udało jej się spojrzeć na ekranik telefonu

– Czy ty wiesz która jest godzina? Wiesz co zrobiłeś? Rozwaliłeś mi wszystko, teraz muszę zbierać! Cholera by to wzięła!

– Jakie miłe powitanie – dał się słyszeć głos Huberta po chwili ciszy. – Słyszę, że nie posiadasz się z radości, ja też się cieszę…  Dobrze, że nie znalazłem się w zasięgu twoich rączek, pewnie tym razem nie uszedłbym z życiem – dodał gdy udało mu się opanować tłumiony śmiech.

– Twoje szczęście, że cię tu  nie ma – burknęła. – Czego chcesz?

– Jak to czego? Zobaczyć twoją śliczną buzię, którą w tej chwili wykrzywia wściekłość i żądza mordu – usłyszała wyraźnie, że Hubert nie jest w stanie dłużej powstrzymać śmiechu.

Usiadła na podłodze wyciągając spod łóżka ostatnią kartkę.

– Narobiłeś mi bałaganu, powinieneś posprzątać.

– Podaj adres, zaraz będę.

– Głupek. W łóżku jestem, to znaczy w tej chwili pod łóżkiem…

– Podaj adres i nie ruszaj się stamtąd, zaraz będę.

– Głupek do kwadratu. Kto ci otworzy drzwi?

– Już prawie jestem…

– Skąd wiesz gdzie masz być?

– Aa, więc jednak mam być – głos Huberta drżał od tłumionego śmiechu, a może radości jak u dziecka, które spłatało udanego figla.

Dzwonek do drzwi rozległ się tak niespodziewanie, że Marysia podskoczyła rozsypując dopiero zebrane kartki.

– Właśnie jestem. Wpuścisz mnie?

– Ależ oczywiście – słodkim jak miód głosikiem odparła. – Ale tylko po to, żeby ci łeb ukręcić – dodała już zupełnie innym tonem.

Podniosła się z podłogi. Pozbierała kartki, założyła na siebie szybko spodnie i koszulkę, palcami przeczesała włosy. Podeszła do drzwi, uspokoiła nieco przyspieszony oddech spowodowany zapewne działaniem w tak szybkim tempie… Otworzyła i zobaczyła przed sobą… Właściwie nic nie zobaczyła poza ogromnym bukietem różnokolorowych i różnogatunkowych kwiatów, tak to zarejestrowała w pierwszej chwili.

– Skąd wiedziałeś gdzie przyjść skoro ja ci nie podałam adresu? – naskoczyła natychmiast na „mało rozgarniętego wodnika” stojącego, a właściwie ukrywającego się, za wyjątkowo okazałymi okazami flory.

– Tak? Nie podałaś mi? Skąd ja mogłem mieć twój adres … może od Karolka albo od pana Winicjusza…

– Zamorduję obu!

– Marysiu, mogę wejść? Słyszę jakieś kroki, głupio będzie…

– Właź!

– Czy ty widzisz co ze mną zrobiłaś?

– Niby co? Nie widzę szczególnych zmian od poprzedniego widzenia się z tobą. Jesteś tylko  nieogolony. Drapiesz.

– Nie podobają ci się mężczyźni z brodami? Teraz taka moda…

– Nie obchodzi mnie moda. Ohydne są takie brodziska wiszące jak u starych capów. Bródkę akceptuję tylko krótką i elegancką.

– Im dłuższa tym bardziej miękka…

– Jeśli chcesz mi gdziekolwiek towarzyszyć masz się ogolić. W towarzystwie troglodyty nie będę nigdzie pokazywać, a wizyty u goryli w zoo nie mam dziś w planach.

Widziała wesołe iskierki tańczące w jego niezwykłych oczach. Miała wrażenie, że przeskakują rozjaśniając przestrzeń wokół niej. Nie wiedziała, że w jej oczach tańczą takie same. Pomyślała, że… że ufa mu całkowicie mimo, że nie miała powodu, żeby tak myśleć. Ale… żeby inaczej myśleć, też powodu nie miała…

Zerknęła na zegarek stojący na komodzie.

– O rany, czas pędzi z szybkością światła. Ja też muszę pędzić! Przez ciebie się nie wyspałam, wyglądam jak pogryziona i wypluta!

– Czy mogę ci towarzyszyć? A poza tym… wyglądasz ślicznie.

–  Co ty tam wiesz. Jeśli potrafisz się ogolić damską jednorazówką to możesz.

– Ależ ty jesteś wymagająca. Życie przy tobie okazuje się trudne.

– Mój drogi, nie może być łatwe coś, co jest prawdziwe. Droga na skróty się nie liczy, nic dobrego nie przyniesie. Jeśli coś jest trudne, dopiero wtedy nabiera prawdziwej wartości…

– Żyłem sobie spokojnie… – zaczął Hubert.

– Aha, jak zabalsamowana mumia – przytaknęła Marysia. – Żyj sobie tak dalej, nikt ci nie broni.

– Nie obchodzi mnie nikt. Obchodzisz mnie ty…

– Puść mnie wariacie, spieszę się…

Po pewnym czasie …

Pojechali do „Filiżanki”, Marysia wysiadła, Hubert szukał miejsca na parkingu.  Wpadła zziajana do środka.

– Ktoś cię gonił czy  piechotą z domu leciałaś? – zdziwiła się Jagna. – Przecież mówiłam, że będę tutaj dopóki nie przyjdziesz, żebyś się spokojnie wyszykowała. Gdzie się wybierasz? Co to za okazja?

Marysia wzięła głęboki oddech. Rozejrzała się po salce. Tylko jeden stolik był zajęty przez parę z dwojgiem dzieci wcinających szarlotkę „made in Stenia” aż miło było popatrzeć.

– Uspokoiłaś się już? – Jagna przyglądała się przyjaciółce z uwagą. – Powiesz co się stało?

– Tak, już ok. Co się stało? Właściwie nic specjalnego, tylko…

Przerwała, bowiem otworzyły się drzwi i wszedł nowy gość. Rozejrzał się jakby kogoś czy czegoś szukał.

– Zobacz jakie ciacho – nieznacznie trąciła Jagna Marysię.

„Ciacho” zauważyło rozmawiające przyjaciółki, skierowało się w ich stronę, ale przystanęło i rozejrzało się jeszcze raz po sali, tym razem uważniej, zatrzymując dłużej wzrok na fotografiach ozdabiających ściany. Na ten widok szeroko się uśmiechnęło.

– I czego to się śmieje jak głupi do sera? – mruknęła Marysia.

– Głupi czy nie głupi, popatrzeć miło. Ciekawe po co przyszedł i czego szuka – odmruknęła Jagna. – Jaki ma boski uśmiech, widzisz?

Wyjaśniło się niebawem, gdy podszedł do przyjaciółek i stanął obok. Jagna odwzajemniła uśmiech.

– Dzień dobry – grzecznie powiedziało „ciacho”. – Marysiu, nie przedstawisz mnie koleżance?

Wyraz twarzy Jagny zmienił się uzewnętrzniając całkowite zaskoczenie. Uważnie i bez skrępowania  przyjrzała się „ciachu” po czym przeniosła wzrok na przyjaciółkę.

– To jest Hubert, eksponat… pardon, pracownik Muzeum Fotografii w Krakowie – powiedziała Marysia.

– Hubert Klonowski – przedstawił się ze swoim czarującym uśmiechem zwracając się do Jagny.

– Aha… Jagna Turska – odwzajemniła uśmiech i uścisk ręki. – Miło mi cię poznać. Nawet bardzo – dodała zerkając znacząco zerkając na Marysię.

Śmiała się w duchu. Po raz pierwszy zobaczyła Marysię zaróżowioną i jakby nieco zmieszaną. Naprawdę, najwyraźniej coś tu było na rzeczy. Z nich trzech jedynie Marysia była dotąd wolnym ptakiem. Twierdziła, że na stały związek ma czas,  że jeszcze nie spotkała takiego, przy którym serce „zapikałoby” jej w odpowiedni sposób. Jagna czuła, że ten czas nadszedł, tylko możliwe, że przyjaciółka jeszcze się broniła przed niespodziewanym uczuciem.

Tymczasem pokazali się młodzi chłopcy z kapeli, która miała dziś grać. Rozejrzeli się niepewnie, gościli tu po raz pierwszy. „Filiżanka” nieustająco kibicowała młodym talentom i jeśli była taka możliwość, mogli próbować swych sił na małej scenie lokalu.

– Hubert, może byś wspomógł tę młodzież zagubioną – zaproponowała Marysia.

Jagna spojrzała zdziwiona i chciała się odezwać, lecz przyjaciółka gestem nakazała milczenie.

– W porządku – rzucił i ruszył w stronę muzyków.

– Co ty robisz? – szepnęła Jagna.

– Sprawdzam. Przecież wiesz, że na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone – odszepnęła „przyszła dziedziczka” uśmiechając się wdzięcznie do chłopców z kapeli.

Hubert usiadł z nimi przy stoliku, rozmawiali o muzyce, ulubionych stylach, repertuarze. Sprawiał wrażenie, jakby nic innego przez całe życie nie robił tylko zajmował się młodymi muzykami.  Rozgrzał się najwyraźniej, zdjął bluzę i powiesił na krześle. Marysia musiała przyznać, że przez ciemnoniebieską koszulkę, którą miał na sobie, świetnie uwidoczniły się bicepsy „eksponatu”, pewnie wciąż chodził na siłownię… czy gdzieś… a siłę tych mięśni miała okazję poczuć przed paroma chwilami…

Dwie godziny później, gdy młodzi muzycy wszystko wiedzieli co powinni się wiedzieć w danej chwili, Marysię zmieniły ciotki i dziewczyna była wolna.

– Zaproponowałbym ci spacer po Łazienkach Królewskich, dawno tam nie byłem, ale pewnie ci się nie chce…

– Dlaczego nie? Ja też tam dawno nie byłam. Ale idziemy piechotą.

– Niech ci będzie. Marysiu, zgadzam się na wszystko…

– Na wszystko? Czy na pewno wiesz o czym mówisz?  – spojrzała uśmiechając się pod nosem.

– Nooo, prawie na wszystko – sprostował.

Wyszli z „Filiżanki”. Spacerowym krokiem przemierzali uliczki ozdobione donicami wypełnionymi wiosennymi kwiatami. Chodzili tak od jednego sklepiku do drugiego, oglądali wystawy, rozmawiali, przekomarzali się. Marysia czuła się cudownie. Tak dobrze było iść razem nigdzie się nie spiesząc. W pewnej chwili ich ręce zetknęły się delikatnie wymieniając subtelną pieszczotę i odtąd szli nie tylko „razem” ale i „wspólnie” ze splecionymi palcami prawej ręki Huberta i lewej ręki Marysi.

– Wiesz, że wspólnota to dwoje ludzi idących razem w jedną stronę w celu znalezienia drogi wyjścia ze swoich problemów…

– Ale ja nie mam problemów – zajrzała mu w oczy przerywając, zatrzymując się i stając naprzeciwko.

– Nie udawaj, że nie rozumiesz o czym mówię.

– Wyjaśnij.

– Wiesz, ludzie się sobie przypatrują i zauważają nawzajem swoje niedoskonałości, najróżniejsze…

– Nikt nie jest doskonały – zauważyła wchodząc mu w słowo.

– Wtedy widzą co ich różni. Lecz kiedy oboje zaczynają patrzeć przed siebie, w jedną stronę, odkrywają wspólny cel i to ich jednoczy.

– A jaki ty masz cel?

– Patrzeć w tę samą stronę co ty

– Jesteś pewien?

– Całkowicie.

– I nie będziesz żałował?

– Tego nie mogę ci obiecać, bo skąd mogę wiedzieć?

– O ty…

– Ale na pewno bym żałował gdybym nie spróbował – powiedział i zabrzmiało to niezwykle poważnie.

– No, teraz lepiej – głos Marysi leciutko zadrżał, a może Hubertowi się tylko zdawało…

Spędzili przemiły czas w Łazienkach spacerując alejkami, delektując się lodami w otwartym już ogródku  kawiarnianym porównując ich smak do Jacakowych w Szczawnicy, omawiając niespodziewanie ujawnioną historię dotąd ukrytą w starej fotografii…

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 47

  1. jotka pisze:

    Oj tak, spoglądać razem w tę samą stronę i być dla siebie wsparciem, to najważniejsze!
    Też nie lubię długiej brody, jak u pustelnika…

  2. Urszula97 pisze:

    No chyba będą parą, ślubny długo miał bródkę, fajnie wyglądał.Pozdrawiam cieplutko.

  3. Lubię zarost u mężczyzn taki góra trzydniowy a potem zaraz golić . Żadne jakieś tam bródki. Alem się ubawiła przy tych dialogach Aniu ♥️♥️♥️ Kocham twoje sielskie Babie lato. Marysia niech już wraca do Szczawnicy. Coraz ciekawszy ten Hubert nie powiem. Nawet Jagna zauważyła że ciacho . Dziękuję serdecznie Aniu za ten uroczy rozdział.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *