20.07.2023

Ula zmobilizowała mnie do powrotu.

Długo myślałam co takiego fajnego napiszę gdy licznik odwiedzających mój kącik pokaże pół miliona. Miałam kilka pomysłów… niestety, autobus, który zabił Oliwkę zabił również moje pomysły… odechciało mi się pisania, odechciało mi się dosłownie wszystkiego. Tak jakbym zaczęła żyć w dwóch wymiarach, choć tylko jestem przyszywaną ciocią zza ściany i zza płotu… Wykonuję to, co do mnie należy, ogarniam domowe sprawy, pilnuję babci D, gotuję, dbam o leki dla psiepsiołków (za chwilę więcej o tym), wyżywam się w ogródku doprowadzając do stanu prawie wymarzonego (prawie czyni wielką różnicę), poświęciłam czas dla Calineczki kiedy raczyła nas odwiedzić i spędzić z nami tydzień. Dzieciaki wpadły na grilla, radości było dużo…W tym wszystkim jest ten drugi wymiar, uruchomiła się we mnie obawa, potworny strach o bliskich. Wpadam w panikę gdy Mały natychmiast nie odpowiada na sms, gdy Duży natychmiast nie oddzwania, gdy Wera natychmiast nie odpowiada na zadane sms-em pytanie, gdy MS pojedzie w jakiejś sprawie to czekam prawie wstrzymując oddech dopóki nie usłyszę auta na podjeździe… Codziennie spotykam babcię Oliwki i rozmawiamy przez chwilę,  o tym też jak wspomóc mamę, która straciła sens życia i nie może się pozbierać… nic dziwnego, minął miesiąc dopiero… tyle planów, marzeń, przygotowań obróciło się w popiół w jednej chwili… W dawnych czasach „przepisowa” żałoba trwała „rok i sześć niedziel” – widocznie dopiero po takim czasie ludzka psychika jest zdolna przyjąć do wiadomości nieuchronne, pogodzić się, przeżyć swój ból i nastawić się na dalsze życie… Widzę, że oprócz rodziców mamę wspierają przyjaciele, psycholog radził wrócić do pracy, co też uczyniła. Kontakt z ludźmi, zajęcie myśli obowiązkami choć przez parę godzin może przyniesie ulgę, w perspektywie czasowej oczywiście, od razu nic nie pomoże ukoić bólu.

Z Calineczką poszłyśmy na cmentarz (powiedziała, że lubi cmentarze, na co jej odpowiedziałam, że wg mnie cmentarz to też życie, bo tak uważam). Wybrała zniczyk z aniołkiem i zapaliła światełko.

🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃🍃

Skitusiowi porobiły się narośle w różnych miejscach. Rozdrapał sobie jedno paskudztwo i nie chciało się goić. Pojechaliśmy do naszej weterynarki na Ursynów. Pobrane próbki wykazały  stan zapalny i komórki nowotworowe. Dostał antybiotyk, lek w postaci żółtej tabletki (antyhistaminowa), dwie maści do smarowania i na następnej wizycie również próbka została pobrana dla sprawdzenia. Rana się goi, tabletki użyte, Skitek chodzi w oponie, żeby sobie ponownie nie rozlizał zagojonego miejsca, jesienią prawdopodobnie czeka go operacja. „Oponę” dostał od Marysieńki, to świetna alternatywa dla dotychczas stosowanych plastikowych „kołnierzy” zabezpieczających przed sięganiem pyskiem do ran, czy szwów po operacjach itp. Jest to dmuchane koło, miękkie, nie przeszkadzające w jedzeniu, piciu czy wygodnym ułożeniu się na legowisku. Można kupić na Alegro.

Skituś w „oponie”, w towarzystwie pogryzionej marchewki 🙂

Szilka również miała zrobione wszystkie badania, wyniki są dobre poza tarczycowymi. Dostała lek i po przyjęciu połowy opakowania wczoraj na spacerze stwierdziliśmy, że jest kolosalna różnica. Zrobiła się żywsza, rześka, nie siadała co kilka kroków, nawet podskakiwała i wyraźnie była zadowolona z życia. Dawno się tak nie zachowywała. Wiadomo teraz skąd wzięła się jej tusza. Przecież dotąd nie mogłam jej odchudzić w żaden sposób, a ruch sprawiał bidusi coraz większą trudność. Wczorajszy wieczorny spacer był miłą niespodzianką 🙂

Pora roku wita nas na każdym kroku kolorami, zapachami i w ogóle urokami Matki Natury. Cieszę się tym najbardziej wczesnym rankiem idąc z psiepsiołkami.

… niebieska cykoria podróżnik …

… przy torach mnóstwo dziewanny …

… panna dziewanna z bliska jest urocza …

… nie wiem co to, ale ładne …

Ogródeczek zajmował mi każdą możliwą chwilę.  Po wykarczowaniu bluszczu zrobiło się miejsce na posadzenie kwiatków, zaś uczyniona przeze mnie „zeriba” – jak nazwała Magda zaporę przed psami i babcią D – skutecznie chroni ogródeczek przed intruzami. Babcia D spogląda z tarasu tęsknym wzrokiem na roślinki, których nie może zerwać. Rekompensuje sobie to zrywaniem wszystkiego co się nawinie w pozostałej części ogródka, ale trudno. Ważne, że za „zeribę” nie wejdzie.

Mnóstwo jest ślimaków, tych – brrr – bez skorupek, takich długich, pełzających, które mnie o dreszcze przyprawiają. Normalne śliczne ślimaczki z kolorowymi skorupkami wynoszę na łąkę kiedy widzę, że ich dużo. Z tamtym szkaradzieństwem gorsza sprawa. Musiałam się przemóc i wyłapywać. W końcu skoro roślinki ocaliłam przed babcią D to mam pozwolić je zniszczyć przebrzydłym ślimaczorom? A w życiu! Wydałam im regularną wojnę i wyłapuję co rano łopatką wrzucając do pudełka, jest ich już mniej.  Aha, skorupki jajkowe nic a nic nie pomagają, nie stanowią żadnej przeszkody, dla tych w muszelkach też.

W ramach oszczędzania wody do podlewania ogródka postawiłam w zlewie miskę. Nie uwierzycie, ile normalnie wody płynie do kanału nie podczas zmywania naczyń, ale poza tą czynnością. Wystarczy przepłukać cokolwiek, przemyć i wody zbiera się ogromna ilość w ciągu dnia. Co chwilę wynoszę i wylewam na trawnik czy pod drzewka. Kiedy byłam dzieckiem w Tenczynku nie było wodociągu, nosiło się wodę ze studni. Woda była cudowna źródlana, zawsze zimna, a studnia używana latem jako lodówka (lodówki jeszcze nie było). Mama albo babcia wkładały rondelek np. z mięsem do wiadra i spuszczały w głąb nad lustro wody. Z opowiadań pamiętam, że podczas kopania studni natrafiono na źródełko i szybko musiał uciekać na górę ten, co był na dole mocując kręgi.  Ciekawe czy ludzie mieszkający w babcinym domku używają wody ze studni… pewnie nie… Swoją drogą chciałabym im opowiedzieć co nieco o historii domku… Nierealne…  Za to pewnie ich straszę nocami, tak często mi się śni domek i dziadkowie…

… za płotem ogródek Oliwki 🖤…

… pokrzywę ozdobą dostałam od Franusiowej rodzinki…

… tę także, obydwie są bardzo ładne …

… zakwitły floksy…

Wyczytałam, że dobrą odżywką dla iglaków są drożdże rozpuszczone w wodzie. Dwa razy tak odżywiłam nasze tuje, MS je przyciął, jeszcze raz przytnie, żeby się wzmocniły. U wielu sąsiadów schną, nie chciałabym moich stracić, dają nam komfort intymności w naszym maleńkim ogródeczku przylegającym do uliczki.

Urządziłam  z przodu, w tzw. przedogródku, dekorację jaka mi się nagle pojawiła przed oczyma duszy mojej 🙂 Poszłam do KiK – u (lubię ten sklep) po pasek do spodni dla siebie i przy okazji wypatrzyłam kilka drobiazgów w postaci sztucznych kwiatków, które potem wplotłam w żywą zieleń. Tym sposobem nawet w najgorszy upał część dekoracji pozostanie kolorowa. Ze strychu zniosłam kamionkę, czyli butelki po miodzie pitnym, które mi się ogromnie podobają i nie wyrzucę ich za skarby świata. Akurat się przydały i wykorzystałam do dekoracji. Nie zawahałam się też użyć butów, w których kiedyś rosły bratki. To nie wszystko, jeszcze sporo pracy mnie czeka, bo zarosła grządeczka okrutnie, głównie bzem, który ma milion odrostów od korzeni i wpełzły wszędzie, a ja na klęczkach wycinam te odrosty. Zrobiłam sobie „klęcznik” stos gazet owijając workiem foliowym i oklejając taśmą. Babcia D nagle zobaczywszy „takie coś” rozerwała folię chcąc zobaczyć co za skarby są w środku 😉 Cóż, naprawiłam i służy dalej.

Calineczka umiliła nam czas, urozmaiciła i rozjaśniła każdą chwilę 🙂 Pomagała w ogródeczku, skakała do niego z tarasu nie korzystając ze stołeczka po którym ja schodzę, szukała ze mną szkodników (czyli ślimaczorów 🙂 ), pomagała w kuchni. Cokolwiek robię ona zawsze przybiega – „mogę ci pomóc?’. Oczywiście się zgadzam i wspólnie coś robimy i oczywiście nic z tego nie je, w dalszym ciągu jest niejadkiem. Ale powiedziałam, że do niczego zmuszać jej nie będę, niech je co chce i ile chce. W sumie to lepsza metoda niż zmuszanie, bo Panny Calineczki zmusić się nie da. A sama – tu skubnie, tu ugryzie, tu poprosi -„babciu, możesz mi dać”… makaron/serek/lody . Chodziłyśmy do sklepu, na plac zabaw z „hulkajką” (hulajnogą), do Franusiowgo „braciszka”, który za chwilę skończy dwa latka, a z którym jakoś sobie przypadli do gustu mimo różnicy wieku 🙂  Dostała nawet pierwszy w życiu pierścionek zaręczynowy 😀😀😀

… nawet maleńki ogródeczek to radość dla dziecka, miejsce zabawy i pole dla wyobraźni …

… wieczorem przy kolorowych solarnych lampkach (nowe, zawsze chciałam mieć) też  zużywała sporo energii …

       

… po dalekich spacerach z psami dziecko padało co widać na załączonym obrazku …

Zawsze wieczorem obowiązkowo musiało być czytanie babcinych wierszyków o Sziluni i Skitusiu, potem wszystkich innych. Tym razem po kilku pierwszych słowach babci Calineczka zasypiała jak suseł.

O kuchni będzie później, za długo się zrobiło. Dziękuję za odwiedziny, przepraszam za długie milczenie. Serdecznie pozdrawiam i życzę samych dobrych letnich, wakacyjnych dni 🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞🌞

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Myślę sobie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

39 odpowiedzi na 20.07.2023

  1. BBM pisze:

    No wreszcie! Nie mobilizowałam Cię do pisania, wychodząc z założenia, że ten czas przerwy jest Ci po prostu potrzebny. Cieszę się, że wróciłaś, bo- jak widać- wciąż wiele się dzieje i ciągle masz o czym pisać! Buziaki.

    • anka pisze:

      Matyldo:-) Dziękuję Ci kochana za cierpliwość, za wspierające słowa, rozmowy, filmiki. Trzeba ogarniać własne życie póki trwa… Przytulam 🙂

  2. Marta uk pisze:

    Witaj Aniu.Bardzo lubię czytać Twoje opowiadania i często zagladam na bloga.Jeszcze raz w całości przypomniałam sobie wszystko odcinki po kolei podczas Twojej nieobecnosci.W Tenczynku i okolicach bywalam często na niedzielnych wycieczkach i obiadach w Zamkowej z moimi chłopakami.Slyszalam o tym tragicznym wypadku,a to Twoja sasiadeczka ogromny zał i smutek.
    O Szczawnicy fajnie piszesz ,to mam przed oczami ,wracają wspomnienia dawnych wakacji i wczasów ,dolna i górną i Krościenko.Dawno nie byłam.Może jeszcze uda się odwiedzić znajome miejsca .Pozdrawiam serdecznie z Norwich Marta uk

    • anka pisze:

      Marto:-) Dziękuję za miłe słowa. Nie masz pojęcia jak to radość dla mnie, że czytasz, że wracasz myślami do moich ukochanych miejsc i przy okazji do własnych wspomnień. Jeśli o Tenczynek chodzi to ja wciąż mam w oczach taki, jakiego już nie ma. Jak dobrze, że zdążyłam zrobić kilka zdjęć na Skałkach, na tych cudownych wolnych przestrzeniach gdzie się czułam jak wróżka kochana przez wszystkie ptaki i zwierzaki, pola, krzaki głogu, skały, nawet zamek w oddali był mój, bo widoczny z babcinego ogródka… byłam wtedy w wieku mojej Calineczki, więc mogłam się tak czuć 😉
      O wyjeździe do Szczawnicy wciąż myślę, jednak okoliczności zewnętrzne nie pozwalają na spełnianie pragnień w takim zakresie jakby się chciało. Cóż, tak po prostu ma być z jakichś powodów zakrytych przed moimi oczami, póki co…
      Pozdrawiam bardzo serdecznie 🙂

  3. Urszula97 pisze:

    Dużo się dzieje może i dobrze ale z psiakami to nie dobrze, cieszę się że dochodzą do zdrowia.Calineczka też przyniosła radość, urwisy nie chcą u nas spać.Ogrodek szykujesz coraz piękniejszy, konar zdał egzamin.Moze trochę trocin,fusy od kawy dla ślimakow ?pozdrawiam i tulam mocno.

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Szilka zdecydowanie lepiej się czuje po trzech tygodniach kuracji. Idzie na spacer bez oporu, nie zatrzymuje się po drodze i nie siada, jest żywsza, rześka i ma zupełnie inne spojrzenie. Tabletki już do końca życia musi brać, ale ważne, że jest rezultat 🙂
      Na ślimaczory obrzydliwe nic nie pomaga, ani kawa, ani skorupki jedynie łopatka, pudełko i wyprowadzenie z ogródka. Wczesnym rankiem idę na „polowanie” uprzedzając je wcześniej, że zmieniają lokal skoro zżerają moje kwiatki 😉
      Przytulam Uleńko 🙂

  4. Nawet nie chcę myśleć, co przeżywa matka tej dziewczynki 🙁 🙁 🙁

  5. jotka pisze:

    Aniu, ból i bezsilność usprawiedliwiają wszystko.
    Dobrze, że masz swój świat i bliskich, wtedy łatwiej przetrwać trudne chwile.
    Czas żałoby kazdy musi przeżyć po swojemu i tak długo jak potrzebuje, więc nie dziwiło mnie twoje milczenie.
    Nie wpadaj w paranoiczne obawy, bo stres skróci ci życie, sama się tego uczę, ale taki mamy świat teraz.
    Trzymaj się, kochana!

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Ja wszystko wiem, lecz wiedzieć to jedno, a stosować w życiu to drugie. Zawsze byłam nadwrażliwa i miałam oczy w mokrym miejscu (tak mówił mój tata), ale i mama i babcia tak miały, Lucy nie była lepsza tylko bardziej się kryła, więc to rodzinne. Trzeba z tym żyć (póki nie nadejdzie czas zejścia z planszy…) i pracować na sobą, może akurat taki mamy plan na to życie? Wciąż uczę się być tu i teraz, ale to łatwe nie jest.
      Dziękuję Ci bardzo i przytulam mocno 🙂

  6. Lucia pisze:

    Kochana chyba Cię dziś myślami wywołałam.
    Gdzieś czytałam, że czas po stracie bliskich wcale nie leczy, a tylko po jakimś czasie oswaja ze stratą i można z tą stratą żyć. Ona jest wtedy głębiej w nas, ale jest.
    Tak, że rozumiem zwłaszcza Twój strach o bliskich.
    Za to ogródek masz cacany. A psiaki powolutku dojadą do siebie.
    Pisz . Całuję

    • anka pisze:

      Luciu:-) Bywam u Ciebie ale w telefonie tylko, więc odezwać się nie potrafię. Ty też się trzymaj, lekko nie jest. Masz teraz taki czas, że zagrożenie czai się za plecami, tak jest w przypadku choroby V. Pani z kosą raz idzie powoli jak cień przez lata całe potrafi straszyć, a kiedy indziej machnie kosą nagle i niespodziewanie zabierając dziecko… I my na to wpływu nie mamy.
      Ogródeczek cieszy, Szilunia dużo lepiej się czuje, jakby odmłodniała, ale Skituś od operacji się nie wywinie i co dalej – tego nie wie nikt.
      Przytulam Luciu i dziękuję 🙂

  7. Eliza pisze:

    Szkoda że piesek chory różnie bywa z operacjami, ale za to Calineczka rośnie jak na drożdżach. Cały czas mam problem z pisaniem, komentowaniem na blogu. Pozdrawiam cieplutko. Eliza

    • anka pisze:

      Elizo:-) Cieszę się, że jesteś 🙂 Tym razem komentarz wszedł bez problemu. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, czasem nie udaje mi się wejść np. do BBM czy do Fusilki i odezwać się, a potem się udaje. To nie na mój rozum 😉
      Przytulam kochana 🙂

  8. Kobieta Zniewolona pisze:

    Czasami każdego to dopada. Ja u siebie się nie zmuszam. Ale frajda z pisania mnie już opuściła, chyba na dobre. Pozdrawiam.

    • anka pisze:

      KZ:-) Pisanie kocham, mówić nie potrafię, a pisząc wyrazić mogę sto razy lepiej o co mi chodzi niż mówiąc. Natomiast przez miesiąc nie byłam w stanie niczego napisać, wszystko wydawało mi się idiotyczne, głupie, nie na miejscu, bez sensu – bo co może mieć sens po tym co się stało? Mnie Calineczka pomogła się otrząsnąć, wejść w real, zająć się nią i otoczeniem. A mama Oliwki miała tylko ją jedną…
      Życzę Ci, żeby frajda z pisania powróciła. Serdeczności moc posyłam 🙂

  9. Aga pisze:

    Cieszę się, że jesteś, bo wiesz dla mnie to ważne, ważne, że jesteś. Przykro mi z powodu dziewczynki, tu niezbyt wiadomo, co napisać… Ja rozumiem obawy, takie sytuacje budzą nowe emocje…znam to. :((( Jeny… Mama nie wraca za długo z pracy, to u mnie już włącza się radar…nie lubię tego, ale jest i cóż. Naprawdę…nie mamy nic cenniejszego niż tu i teraz. Tak mi przykro z powodu pieska, moja wrażliwość na pieski jest kosmiczna. Nie chce, by cierpiał, niech operacja się uda, niech żyje jeszcze długo i w zdrowiu, zdrówka dla naszych piesków. <3
    Poszłabym z Tobą na spacer, omijałabym te ślimaki, bo naprawdę ich ogrom. Jeden przyczepił się do Timmiego- pieska…ależ to było obrzydzające. hehehe Choć pewnie my dla nich też niezbyt atrakcyjni. hehe
    Cieszę się, że tak miło spędziłaś czas z Calineczką, cieszę się, że napisałaś. Rozjaśniasz świat!!!! <3

    • anka pisze:

      Aguniu:-) Byłam u Ciebie, wiem co przeżyłaś z Timmim, cieszę się, że idzie ku dobremu. Widziałam go w kołnierzu takim plastikowym, jakie zawsze były. Miałam Ci napisać o takim dmuchanym jaki teraz nosi Skituś, ale z telefonu nie wyszło 🙁 Jest o całe niebo wygodniejszy, nie uwiera, nie przeszkadza w spaniu, w picu i jedzeniu. Pomyśl o tym sprzęcie bo warto ze względu na komfort pieska.
      Szilunia czuje się znacznie lepiej po tabletkach, czyli diagnoza jest prawidłowa skoro poprawę widać gołym okiem. I to jest pozytywna wiadomość:)
      Przytulam Cię kochana dziewczynko i dziękuję 🙂

  10. fuscila pisze:

    Dobrze, że jesteś! Powolutku dojdziesz do równowagi, a pomogą Ci także nasze dobre myśli, również domowe obowiązki, ogród, i cała gama zadań do wykonania, które zawsze były dla Ciebie ważne! Ogródek to małe cacuszko, Calineczka rośnie jak na drożdżach! :-)))) Piesom drapanki pod bródką zrób od mua!

    • anka pisze:

      Fusilko:-) Dziękuję baaardzo za wszystko. Wiem, że Ty wiesz, że tak będzie choć co spojrzę w bok to się łza w oku kręci… Ale co tam ja, myślę o mamie Oliwki i od razu fontanna… czas płynie jednak do przodu i przynosi nowe chwile, przeżycia, zadania, obowiązki itd. póki my istniejemy na tej pięknej błękitnej planecie… Tak już jest ten świat stworzony.
      Calineczka rośnie i coraz mądrzejsza jest (choć mądra od urodzenia, hi hi ), nie da sobie w kaszę dmuchać choć też nadwrażliwiec z niej, Wera maturę zdała i tak się toczy.
      Przytulam Anusiu baaardzo 🙂

  11. Ikroopka pisze:

    Nieznane mi są radości ogródkowe, nie mam doświadczeń. W nieznanej bliżej perspektywie mam odziedziczyć po teściowej, ale jakby to powiedzieć, nie spieszymy się obie
    Czytam o Oliwce i myślę o Bognnie, brakuje mi jej tak bardzo, że raz na jakiś czas wracam do jej wpisów sprzed lat i wciąż nie mogę uwierzyć.
    A co do Calineczki niejadki – dzieci czasem wiedzą lepiej, co im służy, pamiętam, jak mój starszy wnuk nie lubił jesc miesa z ziemniakami, a przeciez nie znał zasady nielaczenia węglowodanów z białkiem pozdrawiam.

    • anka pisze:

      Ikroopko:-) Wiesz, ja też zaglądam do Bognny… Jakie wrażenie wciąż robi jej ostatni wiersz, jaki proroczy się zdaje…
      Masz rację, dzieci często intuicyjnie wybierają pożywienie. Jednak Calineczka jadłaby czekoladę od świtu do nocy i nic poza tym, no, może jeszcze makaron,
      ale też z czekoladą 🙂 Rodzice próbują wmuszać w nią coś innego, u mnie jest dowolność choć wcześniej przeprowadzam konsultacje z jaśnie panienką 🙂 Jej tata był koszmarnym niejadkiem, a wyrósł na faceta 190 cm wzrostu. W okresie dojrzewania pochłaniał niewiarygodne ilości jedzenia, więc się wnusią nie martwię pod tym względem.
      Mnóstwo serdeczności ślę w Twoją stronę 🙂

  12. Lucy pisze:

    Rok i 6 niedziel… i tak jest. Przeżyć bez ukochanego człowieka wszystkie pory roku, święta i okolicznosci, nauczyć się tego żyć bez niego, to fakt. Daj sobie czas, którego potrzebujesz. Wspieram Cię dobrymi myślami.

    Dobrze, że masz tyle swoich Ludwig, zwierzaczkow i zajec, i innych myśli przez to. Pomaga czasami wielce.
    Ściskam serdecznie!

    • anka pisze:

      Lucy:-) Czytałam gdzieś, że właśnie przeżycie całego roku, świąt, uroczystości itp. pozwala wrócić do pełnego życia po stracie. Mam nadzieję, że psycholog tłumaczy to mamie Oliwki, choć wydaje się, że straty jedynego dziecka nie da się przeżyć…
      Dziękuję kochana i przytulam, Mirkę pozdrawiają moje psiepsiołki 🙂

  13. Halina pisze:

    Te żółte kwiatki to wiesiołek, nie dziewanna! Też ziółko, dobre, ale całkiem inne! Pozdrawiam, bardzo lubię czytać Twojego bloga.

    • anka pisze:

      Halinko:-) Całe życie byłam przekonana, że to dziewanna. Zajrzałam na obrazki w necie i mam wrażenie, że wiesiołek rośnie zupełnie inaczej, bardziej na krzaczek wygląda, ale same kwiatki podobne 🙂 Wiesiołka akurat łykam w kapsułkach 😉 Ziółek sama zbierać nie będę, żeby się nie pomylić, choć tyle dziurawca znalazłam na spacerze z psiepsiołami, że szkoda. ale niech sobie rośnie, kupię w zielarni.
      Dziękuję Halinko za miłe słowa 🙂 Serdeczności moc posyłam 🙂

  14. Krystyna pisze:

    Ogrodeczek śliczny. Ja kupiłam taki zbiornik na wodę opadową i postawiłam pod rynną. Woda – deszczówka ma zawsze większe i lepsze własności. Pozdrawiam

    • anka pisze:

      Krysiu:-) Taki zbiornik to fajna rzecz. Tylko u nas rynna do samej ziemi i trzeba by ją było jakoś ucinać, ale myślałam już o tym. Deszczówkę dawno temu kobiety zbierały do mycia włosów, tak mi się przypomniało.
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

  15. Urszula97 pisze:

    Wszystkiego najlepszego z okazji imienin.

  16. fuscila pisze:

    ANULA!
    Nie tylko Imieninowo, ale życzę Ci, byś cieszyła się małymi rzeczami. Robiła to, co Cię uszczęśliwi. Tańczyła jakby nikt nie patrzył. Kochała tak długo, jak żyjesz. Żyła tak, aby niczego nie żałować!

  17. Lucy pisze:

    Najlepsze życzenia imieninowe

  18. BBM pisze:

    Co prawda imieninowo już Ci życzyłam, ale dobrych życzeń nigdy dość, więc raz jeszcze- wszystkiego naj, naj , naj! Samych dobrości!♥️

    • anka pisze:

      Matyldo:-) Masz rację, dobrego nigdy dosyć 🙂 I to dobro niech się tak rozprzestrzenia i rozprzestrzenia coraz dalej i dalej… Buziaki 🙂

  19. Kasia Dudziak pisze:

    Boże biedna… dziewczynka. Jeszcze biedniejsza jej mama, babcia. Koszmar. Aż mi serce przyspieszyło jak to przeczytałam. Nigdy nie wiemy co na nas nagle spadnie. Rozumiem Twoje zrezygnowanie i obawy o bliskich. Miałabym to samo. Często bywam nadopiekuńcza wobec moich nastolatek. One teraz tego nie rozumieją i złoszczą się… Zrozumieją jak będą mieć własne. Nie ma nic gorszego dla rodzica niż chować własne dziecko. Koszmar. Pomodlę się za duszę Oliwki Aniu. Trzymaj się ciepło.

    Kasia Dudziak, Kasine bziki

    • anka pisze:

      Kasiu:-) Nikt z nas nie ma wglądu w to co nas czeka. Może i dobrze z jednej strony, może z drugiej – lepiej byłoby wiedzieć i się przygotować. Nie wiem. Może wiedząc nie żyłabym wcale tylko oczekiwałabym z przerażeniem… Podobno jesteśmy tu by się uczyć. ja na pewno muszę się uczyć być tu i teraz. Jest to bardzo trudne, myśli pędzą do przodu albo do tyłu, trudno je okiełznać, choć wciąż próbuję i zdarza mi się coraz częściej wyłapywać te niechciane i odpuszczać. Zostawiam tylko te dobre i teraz kiedy znów łzy mam w oczach, proszę: Oliweńko, przyjdź do mamy i powiedz, żeby żyła dalej bo Tobie jest dobrze, jesteś tam gdzie masz być, a ona ma jeszcze czas przed sobą i musi jeszcze dużo się uczyć… Wiem, głupia jestem, ale próbuję sobie jakoś tłumaczyć…
      Kasiu, dziękuję i przytulam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *