Cały dzień tv się podniecała zmianą premiera. Ja nie, bo cytując klasyka – to zamiana dżumy na cholerę, czyli jeden diabeł. Dziś bezpośrednie skutki „dobrej” zmiany odczuła na własnej skórze przyjaciółka M. Poszła do urzędu załatwić pilną sprawę i … niczego nie załatwiła, bo nie ma ulicy, na której mieszka od 35-ciu lat. Nie ma ulicy w systemie, wykasowana została, choć dopiero odbyło się zebranie w spółdzielni, mieszkańcy się nie zgadzają na zmiany, nie było żadnego oficjalnego powiadomienia. Pokazano bardzo dokładnie gdzie „dobra” zmiana ma normalnych ludzi. Tam, gdzie słońce nie dochodzi… Teraz – gdy każdy się zorientuje, że
nie mieszka tu gdzie mieszka – będzie trzeba wszystkie dokumenty zmieniać, dane czyli nazwę ulicy w iluś miejscach, płacić za zmiany w aktach notarialnych, księgach wieczystych i nie wiadomo w czym jeszcze. To się dopiero okaże w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach. Za wszystkim kryją się pieniądze, które musimy płacić my, mieszkańcy. Uważam, że wszelkie opłaty powinien pokrywać – z własnej kieszeni – ten, kto podjął bezsensowną decyzję o zmianie nazwy.
7.12.2017
- irsila Ja bym się również bardzo wkurzyła taką zmianą.
- annazadroza Irsila:-) Wszyscy mieszkańcy się wkurzają, oprócz tych, co sobie jeszcze nie zdają sprawy z konsekwencji.