Po wydarzeniach poprzedniego dnia i po bezsennej nocy Elżbieta miała zamęt w głowie większy niż zwykle. Mimo to czuła jak gdzieś głęboko wewnątrz zapaliło się jasne światełko. Nocą podjęła decyzję. Wieczorna obietnica została wymuszona sytuacją. W ciągu nocy zmieniła się w stanowcze postanowienie. Ela uświadomiła sobie, że istotnie ma dwa wyjścia: albo w dalszym ciągu pływać w kółko w zamkniętym bajorze i zostać wessaną przez bagno, albo wdrapać się na brzeg i, nie zważając na drapiące i kaleczące przybrzeżne chaszcze, wydostać się ze śmiertelnej pułapki.
Ale porównanie, spojrzawszy w łazienkowe lustro wykrzywiła usta z dezaprobatą. Tak się jednak dokładnie czuła. Dziwne, że do tej pory nie dostrzegała możliwości ratunku. Puszczała mimo uszu rady przyjaciółek, bo tak naprawdę bała się cokolwiek zmienić. Dlaczego? W ciągu tej długiej nocy wszystko stało się jasne i zrozumiałe. Dotarła do niej prawda o osobach dotkniętych problemem przemocy w rodzinie oraz problemem alkoholizmu na dokładkę, jakby jednego było mało. Chyba przeważył moment, w którym na ekranie monitora zobaczyła opisane swoje życie, wypunktowane problemy, o których krępowała się mówić. Pod tekstem był komentarz: jeśli choć jeden z punktów dotyczy ciebie, to prawdopodobnie jesteś ofiarą przemocy. A jej dotyczyły wszystkie! Zrozumiała wreszcie, że to nie ona jest nienormalna! Przeciwnie, jej reakcje są jak najbardziej typowe i normalne! W tym właśnie momencie zapalił jej się wewnątrz promyczek nadziei. Zupełnie jakby oświetlił niepracujące dotychczas fragmenty mózgu, dzięki czemu nareszcie mogła zacząć myśleć .
Próbowała sobie przypomnieć od kiedy tak naprawdę życie w domu stało się koszmarem. Zastanawiając się, zaczynając trochę z boku patrzeć na sytuację, doszła do wniosku, że Mirek po troszeczku, co jakiś czas, dorzucał kolejną dozę okrucieństwa. Dopiero wtedy, kiedy do poprzedniej zdołała przywyknąć. Buntowała się wewnętrznie ale nikomu nie skarżyła się, nie mówiła przyjaciółkom, ukrywała jego pijaństwo, sadyzm, kryła jego zachowanie przed wszystkimi. Kierowana poczuciem lojalności wobec męża nie przyznawała się nikomu do gehenny jaką przeżywała na co dzień we własnych czterech ścianach, które powinny być ostoją spokoju i bezpieczeństwa.
Zrozumiała, dlaczego nie przyjmowała do wiadomości, że nieuchronnie zbliża się decydujący moment, moment podjęcia decyzji o rozstaniu z mężem. Formalne przeprowadzenie rozwodu rodziło skojarzenia z przyznaniem się do życiowej klęski, z nieudacznictwem, z uznaniem, że nic nie jest warta, choć przecież próbowała Mirkowi udowodnić co innego, choć włożyła w małżeństwo tyle czasu, wysiłku, całą swoją młodzieńczą naiwność, miłość i wiarę w szczęście. A on tego właśnie nie mógł znieść. Chciał żonę zastraszyć i całkowicie od siebie uzależnić, żeby móc nią manipulować do woli i bezkarnie się nad nią znęcać. Tymczasem przecież to właśnie jego postępowanie zniszczyło wspólne życie rodziny! Nie chciała dotąd zrozumieć, że od chwili kiedy dowiedziała się o romansie Mirka z Sarą, powinna wiedzieć, że nadszedł koniec małżeństwa i od razu rozstać się z mężem. Nie cierpiałaby przez tyle lat, oszczędziłaby dzieciom i sobie upokorzeń i bólu, nauczyłaby chłopców braterskiej miłości, Mirek nie skłóciłby synów i nie miałby okazji wbijać klina między nich, a ona nie zrobiłaby z siebie ofiary… Spojrzała w lustro. Wyglądała okropnie: duże podsinione oczy, włosy nie podcinane od dawna, wołające o ufarbowanie odrostów, wystrzępione na końcach… Co jeszcze? Jeszcze bała się samotności. Wiedziała, że wraz z rozwodem kończy się dotychczasowe życie towarzyskie, ponieważ samotnej kobiety żadna mężatka nie toleruje, bo nikt nie lubi czuć zagrożenia. Na miłość boską jakie życie towarzyskie?! Od lat nie istnieli jako para! Nigdzie nie bywali razem! Ani on nie wyrażał chęci na kontakty w towarzystwie żony, ani tym bardziej ona nie miała na to ochoty wiedząc, że czeka ją jedynie wstyd z powodu jego zachowania oraz upokorzenia, na które ją narażał przy każdej nadarzającej się okazji. Ale nadszedł czas, by przestać się użalać nad sobą, przestać opłakiwać samą siebie. Mam czas, żeby go zainwestować w przyjaźń – pomyślała.
Przypomniało jej się, że Baśka, koleżanka z liceum, jest psycholożką i pracuje w poradni w Wilanowie. Postanowiła się z nią skontaktować. Zerwała się z łóżka sprawdzić, czy ma w notesie zapisany numer telefonu, by zaraz rano móc zadzwonić. Boleśnie uderzyła nogą o wersalkę. Pociemniało jej w oczach z bólu, a świetliste gwiazdki zatańczyły pod powiekami. Lata minęły od wypadku lecz noga wciąż była nadwrażliwa i sprawiała ból przy nawet lekkim uderzeniu, co oczywiście zdarzało się od czasu do czasu. Wypadek? Jaki wypadek?! To nie był żaden wypadek. Mirek z premedytacją skrzywdził ją, chciał sprawić jak najwięcej bólu a fakt, że rozum miał przyćmiony alkoholem, nie stanowi żadnego usprawiedliwienia.
Wrócił wtedy pijany i jak zwykle – wściekły. Powiedział, że może wszystko w domu zepsuć, bo on to robił. Wszedł do łazienki, stanął butami w wannie i zaczął zrywać pręty suszarki razem z wiszącym na nich praniem, rzucać do wanny i deptać. Zrzucał z półek wszystko, co na nich było. Z hałasem spadały kremy, szczotki do zębów, pasta, szampon.
– Co robisz? Uspokój się! – stanęła za nim.
Odwrócił się z wściekłością na twarzy. Ela jedną nogą stała w przedpokoju, drugą w łazience. Obok, w rogu była pralka. Duży, stary Polar. Mirek przesunął pralkę, pochylił tak, że oparła się o nogę Eli i przygniotła ją.
– Co robisz? Przygniotłeś mi nogę! Puść, boli!
Ból był straszny. A Mirek z premedytacją mocniej przycisnął pralkę. Jakim cudem kość się nie złamała – trudno powiedzieć. Gdy Mirek po ataku szału wybiegł z domu, padła na łóżko. Noga potwornie bolała. Wzięła proszek przeciwbólowy i po pewnym czasie usnęła. Ból obudził ją przed świtem. Noga robiła się coraz większa. Nie zmieściła się do buta,Ela nie mogła wyjść z psem. Zadzwoniła do Adelki po pomoc. Co za szczęście, że wtedy już były w domu telefony.
Niezawodna Adelka zjawiła się po dziesięciu minutach i zaniemówiła zobaczywszy na nodze Eli krwiak prawie wielkości głowy niemowlaka. Jako doświadczony pracownik służby zdrowia zachowała zimną krew. Pomogła przyjaciółce się ubrać, doprowadziła do taksówki i zawiozła do szpitala, w którym pracowała. Elżbieta była półprzytomna z bólu. Ktoś jej pomógł wysiąść z samochodu, czyjeś silne ręce pomagały w pokonaniu olbrzymiego – jak jej się zdawało – dystansu do gabinetu lekarza. Dyżur miał mąż Krysi, długoletniej przyjaciółki Adelki, znakomity chirurg Zenek Kowalski.
– Jak to się stało? – spytał oglądając zmasakrowaną łydkę.
– To był wypadek, pralka się na mnie przewróciła – wyszeptała Ela.
Zenek pokręcił głowa z powątpiewaniem, wziął do ręki strzykawkę i ściągał wydzielinę z krwiaka.
– Będziesz miała, dziewczyno, pamiątkę do końca życia a nawet dłużej – oświadczył. – Zmiażdżeniu uległa i tkanka mięśniowa i naczyniowa.
Nie przeciął od razu. Starał się, by blizna była możliwie najmniejsza. Ściągał i ściągał. Przez dwa miesiące jeździła co kilka dni do szpitala. Wreszcie chirurg przeciął krwiak i założył sączek. Po wyjściu z gabinetu Elżbieta zemdlała na korytarzu czekając na Adelkę. Kiedy się ocknęła zobaczyła obok przyjaciółki mężczyznę, który bacznie jej się przyglądał.
– Przepraszam, co się stało?
– Nic się nie stało – uspokajała Adelka. – Padłaś i tyle. Kazałam ci się nie ruszać? To po co za mną lazłaś?
– Przepraszam – wyszeptała.
– Już dobrze, tak się złożyło, że przyjaciel Zenka cię złapał jak leciałaś na ziemię. Swoją drogą miałaś szczęście…
Eli było w tej chwili obojętne kto jest kim. Kilkakrotnie mdlała z bólu, nic więc dziwnego, że nie widziała niczego i nikogo wokół. Odpędziła od siebie wspomnienia ówczesnego koszmaru. Oprzytomniała rozmasowując bolącą łydkę. Odszukała numer telefonu Baśki.
Zaczęła chodzić na terapię. Uświadomiła sobie, że nie była w stanie kontrolować swoich uczuć, ponieważ tkwiła po uszy w rozpaczy, poczuciu bezsilności, w kompletnej beznadziei a teraz chce to zmienić, chce zmienić swoją rzeczywistość i swoje emocje. Urodziła się z nadwrażliwością i dlatego od dziecka bardzo mocno przeżywała wszelkie wydarzenia wciąż czując strach, bezradność, poczucie winy. Często czuła się nie rozumiana i osamotniona. Mąż miał być lekarstwem na całe zło świata. Tymczasem – niestety, los jej podsunął nieodpowiedniego człowieka i zafundował piekło prowadzące do utrwalenia poczucia bezsensu istnienia. Po wielu spotkaniach terapia zaczęła przynosić efekty. Elżbieta poczuła, że budzi się z letargu. Zrozumiała, że nie może zmienić drugiego człowieka, ale za swoje życie jest odpowiedzialna ona sama i nikt inny, że kształtuje je swoimi myślami i uczynkami. Pomału zaczęła na nowo dostrzegać wokół siebie kolory świata i poczuła zapach nadchodzącej wiosny.
8.12.2017