Jest wrzesień czyli jesień. Ostatnie deszczowe dni jeszcze wzmogły takie przekonanie. Wprawdzie już jaśniej, nawet słoneczko wygląda, ale jeśli dzieci poszły do szkoły to już lata nie ma. Trzeba mu zrobić pa pa… do następnego roku. Zdzisława Sośnicka śpiewała dawno temu: „…żegnaj lato na rok …” i zawsze smutno mi się robiło, że to już koniec wakacji. Żeby jednak tak całkiem smutno nie było to przypominam sobie równocześnie, że właśnie o tej porze zajadałam się jajecznicą z pomidorami, albo jajecznicą z papryką, albo smażonymi grzybami (uzbieranymi przez tatę na leśnej działce) z jajkami, za którymi przepadali wszyscy, w tym moi chłopcy gdy jeszcze do szkoły nie chodzili i żyli „na wolności”. I znów piosenka – „…to były piękne dni…” . No były, były, minęły lecz w pamięci pozostały.
W kwestii jedzenia – zrobiłam kotlety selerowe. Cieszy mnie, że MS mówi, iż je nawet lubi, co uważam za osobisty sukces na miarę – ho ho ho! i jeszcze trochę 🙂
Zrobiłam też kolejny eksperyment z cyklu: improwizacja czyli placuszki naleśnikowe. Zostały mi trzy naleśniki. Pokroiłam je w miarę drobno, dołożyłam posiekaną cebulkę, jajka chyba 3, łyżkę mąki, łyżkę otrąb owsianych (dla zdrowotności oczywiście), przyprawę do kurczaka po węgiersku (reszta domowników miała właśnie takiego kurczaka), trochę bułki tartej i jak się już kupy trzymało wrzuciłam na patelnię. Wyszły placuszki – jak dla mnie przepyszne. Miałam jeszcze ugotowaną kapustę z koperkiem, ziemniaki i w sumie było fajne jedzonko. Zostały mi dwa placuszki i na drugi dzień podsmażyłam sobie na maśle klarowanym – jeszcze smaczniejsze były. Wprawdzie Królowa Marysieńka opierniczyła mnie, że zmarnowałam naleśniki, ona by tego nigdy nie zrobiła tylko wymyśliłaby farsz, ale trudno 😉 Zamiast farszu prostsze wydało mi się przygotowanie placuszków i każda z nas pozostała przy swoim zdaniu 🙂 Natomiast ona robiła curry z tofu i tego na pewno spróbuję, tylko jeszcze nie wiem kiedy. Jak mnie „najdzie”, czyli jak wena kulinarna powróci, bo ona (wena) odwiedza mnie z doskoku i nigdy nie wiem, kiedy wpadnie 😉
Ugotowałam garnek grochówki. Duży, bo przecież małego nie opłaca się gotować, prawda? Odkąd nie jem mięsa dopiero na talerz kładę podsmażoną kiełbaskę drobiową dla babci D. i MS. Dla siebie tym razem wrzuciłam pokrojonego kabanoska vege, ostrego, tego co to „bez kęsa mięsa” 🙂 Mniej ostre mi smakują do pogryzienia sobie od czasu do czasu, te się nadały do grochówki.
Skituś był szczęśliwy mając swoją pańcię przy sobie, bo tylko ona mu pozwala spać w łóżku. Wprawdzie wygląda uroczo, ale bez przesady, moje psiaki zawsze spały obok łóżka, ale na pościel nie wchodziły.
Teraz szkoła mu pańcię odebrała. Mam obowiązek każdego dnia wysłać Werze fotkę jej ulubieńca. Na razie mi się udaje, potem pewnie zmniejszę częstotliwość, ale za to nadrobię ilością.
Jeszcze coś, co znalazłam – specjalnie dla Małgosi http://toprzeczytalam.blogspot.com/
Kupiłam sobie kaloszki w pięknym niebieskim kolorze i już nie muszę się martwić co jesienią założę idąc z psami w czasie deszczu, gdyby mi się moje starutkie rozleciały. Te, co je miałam pociąć i zrobić z nich kwietniczki, hi hi 🙂
Spóźniłam się, bo były piękne czarne, prawdziwie eleganckie (o ile można tak powiedzieć o gumowcach), ale została tylko jedna para dużo za duża. Wobec tego mam niebieskie i już 🙂
W Biedronce kolejna akcja zbierania naklejek na maskotki, więc już zaczęłam. Wcześniejsze maskotki były dla Wery, teraz już dla Calineczki, której w górach się bardzo podobało, było „wysioko, wysioko, do siamego nieba” 🙂
Jesiennie kojarzą się też orzechy. Czerwone rosły u babci w ogródku, uwielbiałam je kiedy były niedojrzałe. Rozgryzałam skorupkę i wyjadałam różowokremowe ziarenka 🙂 Orzechy to oczywiście wiewiórki i taką spotkałam idąc z psiepsiołami.
Niewyraźnie wyszło, bo maleństwo błyskawicznie się przemknęło, ale ślepki widać 🙂
Dobrego, słonecznego pierwszego wrześniowego weekendu życzę:)
Trzymajcie się zdrowo!
Kaloszki niebieskie jak niebo, przynajmniej nie smutne czarne.
Prawidłowo to nikt z kijkami nie chodzi, chyba ze instruktorzy, ja przynajmniej nie widziałam.
Z naleśników robię czasem makaron 🙂
Moje psy zawsze spały w łóżku 😉
Jotuś:-) Moje nie, za duże były 🙂 Ale koło łóżka, żebym mogła je miziać po główkach 🙂
Z naleśników zrobiłam kiedyś „makaron” i podsmażyłam z gulaszem, dobre było.
Do kaloszków muszę dokupić pasującą kurtkę 😉
Głównie z jednym kijkiem chodzę, w drugiej ręce trzymam smycz 🙂
Ha ha, no widzisz, Ty kalosze, ja golf 🙂
Wszystko w przewidywaniu jesieni.
Za instrukcję dziękuję 🙂 Za miesiąc ma mnie poinstruować lekarka, co dalej – zobaczymy, co powie o chodzeniu. Na teraz kazała mi maszerować, no to maszeruję…
Nawet się zastanawiałam nad butami do chodzenia na nadchodzące miesiące, myślę, że kalosze dobre są tylko na spacery, ale do marszu nie. A przydałyby się na mokre dni…
Małgosiu:-) Golfik też niebieski 🙂 Kaloszki może nie w przewidywaniu jesieni, bo u mnie nawet latem jak leje, to ciężko z psami wyjść, normalnie wszystkie buty przeciekają 🙁 Wprawdzie stare kalosze jeszcze dychają, ale ich czas nadchodzi –
http://annapisze.art/?p=2962 – tu można je zobaczyć, mają chyba ze 30 lat 😉
Do maszerowania to jakieś solidne i wygodne buty musisz sobie znaleźć, byle jakie się nie nadają, bo Ci pęcherze zrobią i nici z maszerowania będą.
Powodzenia w szukaniu!
🙂
A ja kaloszy za dorosłości nigdy nie miałam…
Na razie chodzę na to moje maszerowanie w sportowym obuwiu, ale jak się zaczną chlapy, to nie wiem, czy wystarczy. Niedawno sobie uświadomiłam, że przecież muszę w tym roku kupić buty na zimę – i to już jest dla mnie wystarczająco przerażające (tak nie lubię chodzić po sklepach – a zwłaszcza podejmować decyzji)…
Jak się ma psy to i kalosze trzeba mieć 🙂 Właściwie jesienią, zimą i wiosna, a czasem i latem najczęściej je zakładałam szczególnie na poranne spacery po łące, każde inne buty natychmiast były mokre.
Życzę Ci, żebyś na dobre buty trafiła w pierwszym sklepie i za pierwszym razem 🙂
Apetycznie u Ciebie.Kaloszki są śliczne, jest okazja do nowej kurtki.Pani jesień nadchodzi, liscie piwoni już pieknie się przebarwiły.Moj Oluś 3 raz w przedszkolu, nie chce , płacze ale muszą to przetrwać, sporo dzieci płacze ale tak bywa na początku.Pozdrawiam.Ide jeszcze soki pasteryzować.Jutro przyjada do babci na rosół z literkami i ciasto z malinami , oczywiście moje słodkie szkodniki .Pa.
Uleńko:-) Słodkie szkodniki 🙂 Rosołek z literkami musi być i już!
Płaczą maluchy na początku, a mamom i babciom serducho pęka z żalu, ale tak musi być, choć przykro. Potem się na korzyść obraca, w późniejszych latach, bo dzieciaki bardziej samodzielne są i potrafią w grupie sobie radzić, łatwiej im żyć.
Ciasto z malinkami… mniam… A ja dziś placki serowe zrobiłam z suszonymi śliwkami, zagapiłam się i rodzynki z żurawinką na spacer się udały, muszę dokupić, dlatego śliwki. Dobre były, ale zdjęć zapomniałam zrobić, bo rzuciliśmy się na nie wszyscy i dopiero jak zniknęły to mi się przypomniało. Buziaki 🙂
Wtryniam się, uwaga!
Placki serowe z suszonymi śliwkami? Dawaj przepis 🙂
A wtryniaj się ile chcesz 🙂 Placki jak placki, serek (może być homogenizowany) – miałam akurat przeterminowaną kostkę, rozgniotłam łyżką (bo mi się nie chciało brudzić miksera), dodałam cukier waniliowy, mąkę i jajka. Mieszałam, wsypałam jeszcze otręby, a ponieważ się za gęste ciasto zrobiło to dołożyłam drugie jajko i troszkę oleju. Aha, miałam resztkę drożdży instant w torebeczce to też wrzuciłam. Pierwszy raz, bo zwykle robię bez. Wymieszałam i poszłam z psami. Po powrocie pokroiłam suszone śliwki, wrzuciłam do ciasta, wymieszałam i usmażyłam na oleju rzucając łyżką na patelnię. Nawet zupełnie zgrabne wyszły i smaczne. Chłopakom robiłam dawno temu z rodzynkami. Wnuczkom z żurawiną.
Fajne kaloszki, fajne przepisy, fajny Skituś i w ogóle wszystko fajne, nawet to, że już wrzesień:-) I fajnie, że tu jestem.
Witam po przerwie Aniu:-)
Anetko:-) Baaardzo się cieszę, że wróciłaś 🙂 Brakowało mi Ciebie, pięknych zdjęć ze Słodyszkowa i w ogóle wszystkiego. Przytulam z radością 🙂
Przepiękne te kaloszki. Aż zawiszczam, bo mam trochę takich kolorowych ciuszków!
A z Biedronki te pluszaki udało się zakupić dla Młodego myszowego!
Fusilko:-) Będę musiała poszukać kurtki pasującej do nowego nabytku, mam fioletową i zieloną, nie podoba mi się w całości, więc nie ma lekko, poszukać trzeba 😉
Mały Książę na pewno cieszył się z pluszaków, bo te właśnie są urocze 🙂
Uściski!
Wiewiórka to jakby Ci zapozowała 🙂 A Skitek w tej pościeli taki słodziak, że Werce się nie dziwię iż chce go ciągle oglądać. Na placki z naleśników bym nie wpadła 😉 Prędzej dorzuciłabym do tych pokrojonych kawałków trochę szynki w kostkę (albo tofu żeby bez mięsa), dużo kolorowych warzyw, posypała tartym serem i to wszystko obsmażyła. Taki ala gulasz, łatany tym, co w rękę wpadnie.
Niech Ci się wygodnie w nowych kaloszkach przez jesień wędruje Buziaki!
Myszko:-) Jaka jesień? Jeszcze kalendarzowe lato…. no dobrze, sama sobie zaprzeczam, ale usiłuję się pocieszyć 😉 Ma być ciepło i słonecznie, i tego się trzymam. Oby jak najdłużej 🙂 A potem niech sobie pada, mam w czym chodzić… tylko kurtkę muszę znaleźć, żeby mi pasowała. Nie miała baba kłopotu to sobie kaloszki niebieskie kupiła… 😉
Naleśniki w postaci „gulaszu” też smażyłam z różnymi pozostałościami obiadowymi i tzw. przeglądem lodówki i były dobre, bo ogólnie zawsze są dobre 🙂
Serdeczności dla całej trójki!
To ja proszę o info, gdzie takie ladne kaloszki sprzedają, bo tez bym chciala:) serio, szukam i szukam i nic. Te kabanosy vege mnie zaintrygowaly.
Ikroopko:-) W Auchan (bo tam mam najbliżej) kaloszy takich krótkich nie znalazłam, choć zerkałam od dawna. Może zwyczajnie nie trafiłam. Natomiast w małych wiejskich, małomiasteczkowych sklepikach takowe bywają, bo tam są towarem poszukiwanym. Ludziom nie są potrzebne ekskluzywne szpilki tylko buty do chodzenia codziennie, długo, daleko i w każdą pogodę. Tam też trafiłam, czyli poza galerią.
Kabanosy kupiłam w Biedronce, jak zresztą tofu i różne inne specjały, które testuję na sobie 😉
Właśnie mi przypomniałaś, że muszę sobie jakąś diete konkretnie wypisać, bo od 1 października zaczynam detoks żołądka. Dieta na samych warzywach. tYlko muszę się przygotować, żeby mimo to smacznie zjeść.
Kacprze:-) Decyzja o detoksie – chwalebna sprawa. Jeśli coś mogę Ci doradzić w kwestii smaku potraw, na których spożywanie się szykujesz – to po prostu używaj dużo przypraw jakie lubisz, w ten sposób da się przełknąć nawet to, co na początku nie bardzo smakuje. Dalej jakoś pójdzie, organizm się przyzwyczai.
Powodzenia!
Dzieki za konkretną radę. Wezmę to pod uwagę!
Smacznych prób 🙂
Jesień, tak wszystko się zmienia – pogoda, słońce, krótszy dzień, zaczyna się nostalgia. Niedługo po zimie będzie wiosna. Pozdrawiam jesiennie.
Krysiu:-) Na razie pogodynki mówią, że będzie ciepło i słonecznie, co mnie pociesza. Dzień wyraźnie krótszy jest, czego nie lubię. Ale co na to mogę poradzić? Przeczekać do wiosny i nie dać się jesiennej i zimowej depresji.
Uściski serdeczne 🙂
Zdecydowanie optuję za kaloszkami niebieskimi. U mnie kalosze raczej niepotrzebne, bo w mieście spływa, a po lesie nie chodzimy. jakoś w Italii nie czuje potrzeby ich mieć. Z tego, co czytam, to wena kulinarna odwiedza Cię dość często. Skituś modelem pięknym jest. Uściski ciut jesienne tylko.
Luciu:-) Już kupione, nie ma to tamto 😉 U mnie potrzebne kaloszki, jak leje nie mam możliwości wyjścia z domu. Woda płynie uliczkami niczym strumyki, wszystkie buty przemakają, jedynie kalosze ratują sytuację.
Z weną kulinarną różnie bywa, bo co innego wena, a co innego konieczność codzienna.
Jeśli o Skitka chodzi – zgoda stuprocentowa. Ale i Szilunia piękną modelką jest 🙂
Buziaki!
Absolutnie się z Tobą nie zgadzam :). Wrzesień to nie jesień a końcówka lata i trzeba mieć nadzieję, że będą to ciepłe i słoneczne dni. I bezdeszczowe. U mnie póki co ciepło co pozwala mieć nadzieję, że taka będzie końcówka lata ale i początki jesieni.
W sumie to trochę mogłoby popadać bo mam śliczne kalosze, żal trzymać w szafie :). Ale Twoje niebieskie też cudne, od razu jesienna szaruga nabiera innych barw. Moc pozdrowień.
Mo:-) Witam Cię serdecznie w moim kąciku 🙂 I zapraszam!
Zajrzałam do Ciebie i podziwiałam zdjęcia, Cuda! Widzę, ze kochasz góry jak ja, tylko Ty Tatry, a ja Pieniny. Ale góry to góry i już! Wrzesień i październik są szczególnie piękne w górach właśnie, coś bajkowego!
Mam nadzieję na pogodne dni, tak mówią w tv na różnych stacjach, więc może mają rację?
Kalosze możesz ubrać bez deszczu, ot tak sobie, dla przyjemności i żeby je przewietrzyć. Niech wyjdą z szafy i popatrzą na świat, a co! 😉
Serdeczności przesyłam 🙂
Swoje kalosze kupiłam przez przypadek w najzwyklejszym markecie ogrodniczym, chyba czekały właśnie na mnie bo była ostatnia para i to w moim rozmiarze :). Zatem ja na to mówię przypadek a to pewnie było przeznaczenie :). W czasach pandemicznych ( i deszczowych ) było to moje codzienne obuwie, pokazywałam im świat – były ze mną na zakupach, w banku, wielokrotnie na poczcie. Kiedyś nawet w ogólnie znanym sklepie ze sprzętem AGD zaczepiła mnie jakaś pani, żeby zapytać gdzie je kupiłam bo jej się szalenie podobają 🙂
To muszą być wyjątkowe kalosze i na pewno za sprawą przeznaczenia do Ciebie trafiły, nie może być inaczej 😉
W moich starutkich chodziłam więcej niż w ciepłych botkach podczas minionej zimy. A wiesz, że mam jeszcze jedne, też bardzo stare, ale mało używane, za to wypasione: na obcasie, na suwak i w kwiatuszki 😉 Tylko już się drą, one nie do chodzenia lecz na paradę, albo na występ w tv, hi hi 😉 Muszę je uwiecznić zanim się rozsypią 🙂
Ja, swojego czasu, na zajęciach UTW miałam kurs prawidłowego chodzenia z kijkami. A gumiaczki jak malowane! 🙂
Matyldo:-) Zapamiętałaś jak prawidłowo używać? I czy używasz? Oto jest pytanie hi hi 😉 W sumie każdy idzie jak mu wygodnie. Mnie kijek służy do podparcia się jak mi się czasem w głowie zakręci, albo kolano zaboli, albo jak inny psiak chce zjeść moje psiepsioły to mam mu czym pogrozić 😉
Uściski!
Każdy idzie, jak mu wygodnie- i to ma sens!! ;)))
Pewnie, że tak 🙂
Też chciałabym kaloszki niebieskie, a kupiłam czarne, bo z pośpiechu i innych nie było w martes sport, a ja biegusiem, czasu nie miałam na szukanie.
Dużo u Ciebie Anuśko Kochana, bardzo miłych rzeczy, z którymi radzisz sobie naprawdę wyśmienicie. Jako Pani domu i Pańcia 🙂
Skituś cudowny w tej pościeli 🙂
Ściskam gorąco!
Polinko:-) Chciałam czarne, ale nie było rozmiaru, to mam niebieskie 😉
Chwal mnie dalej, chwal, od tego mi skrzydła rosną 😉 Wiem, ze nie masz czasu, Ty prawdziwa „zalatana latawica” jesteś, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Do tego jeszcze wnusio ukochany – nic dziwnego, że czasu nie masz na jakieś bzdurki.
Skituś cudny, ale Ty musisz sesję swojemu przystojniakowi zrobić i pokazać, jest przepiękny 🙂
Buziaki!
Zawsze ogarnia mnie smutek w pierwszych dniach września i trwa i trwa … skubany jeden bardzo długo.
Chyba sobie też coś kolorowego kupię….albo jeszcze lepiej…. coś zupełnie bez sensu ….to może mi się nastrój poprawi….
Stokrotka tak bredzi od rana:-)
Stokrotko:-) Nic nie bredzisz, ja mam tak samo w związku z wrześniem dlatego jęczę i stękam… ;( Jesień łączy się z nastrojem smutku, tęsknoty, nostalgii… piękna jest, ale wiosna to jest to co najbardziej kocham, potem lato. choć przecież urodę wszystkich pór roku dostrzegam i potrafię się nią cieszyć 🙂
Widocznie takie już typy z nas i nie ma rady. Można się zapłakać z żalu albo polubić. Wybieram drugą opcję! I przytulam Cię, kochana Stokrociu, najserdeczniej 🙂 🙂 🙂
Same pyszności tu u Ciebie. Tych naleśnikowych placuszków muszę koniecznie spróbować.
A kaloszki piękne – i obowiązkowe w tym sezonie, bo wchodzą do mody z przytupem tej jesieni 🙂
Karo:-) Jakoś nie potrafię u Ciebie komentarza zamieścić taka gapa ze mnie 🙁
Naprawdę moda na kalosze nastała? Hi hi, to super modna będę 🙂 Dzięki za wieści 🙂
Kotlety selerowe robią wrażenie odlotowe, a o kijkach na szczęście (jeszcze) chodzić nie muszę. Wolę w dłoni trzymać koszyk na grzyby 🙂
Super ta wiewióra, u mnie na ogrodzie podobno (pewien staruszek zauważył) w pniu żyje łasica. Może złowię ją w końcu na aparat 😛
Pozdrawiam gorąco Anno <3
Piotrze:-) Kotlety z selera i smaczne się okazały, i tanie, i zdrowe. Kijek mi potrzebny, a grzybów zbierać nie potrafię, zawsze wolałam patrzeć w górę, na czubki drzew niż na ziemię i szukać grzybów. No i się nie nauczyłam, i się na nich nie znam.
Wiewiórki są śliczne, ale takie szybkie, że trudno im zrobić fotkę. Niech Ci się uda z łasiczką 🙂
Serdeczności 🙂