Wokół Zosi wciąż kręcili się jacyś chłopcy budząc zazdrość niektórych koleżanek. Traktowała wszystkich jak kolegów, na widok żadnego nie zabiło mocniej serce. Śmiała się sama z siebie mówiąc, że jest niedzisiejsza i staromodna, bo wierzy w prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia. A jeśli jej nie spotka?
– Trudno, niczego „zamiast” nie chcę. Zresztą dziś kobieta nie musi, na szczęście, wychodzić za mąż, aby mieć udane życie – tłumaczyła znajomym.
– Naoglądałaś się idiotycznych filmów i sama nie wiesz, czego chcesz – koledzy nie mogli pogodzić się z faktem, iż żadnemu nie udało się zdobyć względów wesołej, na pozór beztroskiej dziewczyny, której włosy były przepiękne a figura przyciągała wzrok każdego przechodzącego stwora rodzaju męskiego bez względu na ilość przeżytych lat.
Czas płynął. Małgosia ukończyła liceum. Idąc w ślady ojca i stryja pomyślnie przebrnęła przez egzaminy wstępne i została przyjęta na medycynę w Krakowie. Udało jej się namówić siostrę na wspólny wyjazd we wrześniu do Szczyrku, do którego jeździły od dzieciństwa.
Spędzały razem wspaniałe chwile: wieczorami pogrążone w rozmowach, siostrzanych zwierzeniach a całymi dniami chodząc po górach. Wszystkie szlaki były dostępne, bo wrzesień przyniósł ze sobą słońce rzucające blaski na orgię barw na stokach, na przecudne kolory jesieni, których człowiek nazwą obdarzyć nie potrafi, może jedynie w milczeniu podziwiać, pochłaniać wzrokiem całe piękno.
Małgosia zewnętrznie ogromnie przypominała siostrę typem urody i wspaniałą figurą. Włosy miała obcięte do ramion, grzywka ciągle spadała na roześmiane oczy a dołeczki w policzkach i chochlik w spojrzeniu tworzyły obraz przeuroczego łobuziaka. Łobuziak ów był osóbką nader praktyczną, choć trudno było w to uwierzyć na pierwszy rzut oka. Otóż Małgosia dobrze wiedziała, co będzie robić przez najbliższe pięćdziesiąt lat: studia, praktyka, mąż, troje dzieci, własny dom, koty i psy – wszystko według planu, żadnych niespodzianek. Zmieniać się może tylko i wyłącznie ilość zwierzaków.
– Ależ Małgosiu, przecież właśnie niespodzianki są urokiem życia – mówiła Zosia podczas wchodzenia stromą dróżką od strony Biłej. – Nigdy nie wiesz co spotkasz za najbliższym zakrętem i to jest cudowne.
– Nienawidzę niespodzianek. Wolę najpierw dobrze zapoznać się z trasą nim na nią wejdę – odpowiedziała Małgosia. – Po co mi nerwy na trasie? Szkoda czasu i energii. Jeśli wiem, co mnie czeka na końcu, mogę spokojnie cieszyć się tym, co jest w międzyczasie. Jeśli nie znam zakończenia, tracę całą przyjemność zmierzania do niego.
Po kilku dniach dołączył do nich Krzysiek, chłopak Małgosi. Siłą rzeczy Zosia więcej czasu spędzała sama. Chwilami ogarniało ją nieznane do tej pory uczucie tęsknoty, jakiegoś dziwnego osamotnienia. Nasilało się szczególnie, gdy widziała pary spacerujące wieczorem po głównej ulicy. Denerwowało ją to coraz bardziej. Stawała się też coraz bardziej niegrzeczna w stosunku do różnych mężczyzn próbujących nawiązać z nią bliższą znajomość.
9.05.2017