Muszę koniecznie napaść na moje Duże dziecko, w końcu jest „lekarzem” od komputerów :), żeby mi coś poradziło na ten sposób pojawiania się tekstu na monitorze, jaki się zrobił odkąd piszę na Lapciu. Za skarby świata nie mogę sobie z tym poradzić. Jak chciałam być mądra, to sobie skasowałam różne zapiski i tyle wyszło z mojego wymądrzania się. Nie bardzo mam czas na „dogłębne zgłębianie” tajników komputera,
bo codzienne obowiązki pochłaniają zbyt dużo czasu i energii. Przy osobie z zaburzeniami pamieci trudno jest znaleźć całkiem spokojną chwilę. Teraz np. jest płacz i rozpacz, bo gdzieś zginęła szkatułka, która się pewnie odnajdzie za kilka dni w zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Za chwilę gdzieś się ukryje aparat słuchowy i będziemy go szukać, i tak w kółko. Najgorzej jest z jedzeniem, bo nie można babci zmusić, żeby jadła. Nie pomaga lek z apteki, na prośby i zachęty odpowiada: „nie chce mi się” i tyle. Ojej, znowu przykry temat.
A chciałam powiedzieć, że już jest maj, świat wypiękniał, zazielenił się, świeci słoneczko (przez chwilę, ale dobre i to), udało się z psami pójść na spacer unikając deszczu. Piszę w liczbie mnogiej ponieważ mam „na przechowaniu” przyjaciela moich dzieci, które wyjechały na majówkę. Szilka (moja osobista sunia) cieszy się, bo jest towarzyską istotą. Wprawdzie przez tych kilka dni nie może nas odwiedzać Franek, ale cóż, mrozu nie ma, jakoś wytrzyma.
Franek to czarny kocurek, którego w zeszłym roku latem Szilka wypatrzyła za siatką, pod iglakiem sąsiadów. Tak długo próbowała się tam przedostać, piszczała, poszczekiwała, aż zmusiła mnie do działania i wlazłam pod swoje tuje, żeby sprawdzić co ją tak zainteresowało. Zobaczyłam czarnego kota w niebieskich szelkach. Pomyślałam, że może wyskoczył komuś z samochodu i zgubił się. Przez siatkę nakarmiłam futrzaka, cały czas w towarzystwie czujnej Szilki. Spędził za siatką sporą część dnia, potem zniknął, znów się pojawił, a kiedy następnego dnia znowu go zobaczyłam, właściwie to sunia była pierwsza :), podniosłam siatkę na tyle, żeby mógł wejść do mojego ogródka. Nakarmiłam, napisałam informację o miejscu pobytu kota i powiesiłam na tablicy ogłoszeń osiedla. Wtedy kot zniknął, ale i tak nikt się nie zgłosił. Następnego dnia, to była niedziela, przed domkiem po drugiej stronie uliczki zobaczyłam czarnego kota w ramionach młodej, ładnej dziewczyny. Podeszłam i zapytałam, czy to może ten, który ma niebieskie szelki. Okazało się, że tak. Ucieszyłam się ogromnie, że nie jest bezdomnym kotkiem, ale kochanym i „zaopiekowanym”, tylko wychodzącym, bo nie usiedzi w domu mimo, iż ma towarzystwo drugiego kota. W ten sposób oficjalnie poznałam Franka. On zaś adoptował nas w charakterze rodziny zastępczej i przychodzi prawie codziennie w odwiedziny. Ma swoją miseczkę i ulubione miejsca do spania. Z Szilką są zaprzyjaźnieni, witają się przy każdym spotkaniu co naprawdę jest wzruszające. Ja jestem uszczęśliwiona, bo mogę Franka wymiętolić, wyprzytulać – na tyle oczywiście, na ile on sobie pozwoli. Kocham koty, tęsknię za ich mruczeniem, lecz ze względu na alergię Męża nie mogę teraz mieć własnego na stałe. Na przychodne jednak jest, może Mąż się z czasem uodporni?
3.05.2017