Wakacje. To słowo brzmi jak muzyka. Zawiera w sobie czar ciepłych, letnich wieczorów pod niebem usianym gwiazdami migocącymi na granatowym niebie, szum morza, plusk fal uderzających o kamienie mola, urok poranka przepojonego zapachem trawy skropionej tęczowymi kropelkami rosy… Zosia po raz pierwszy latem nie pojechała do domu. Nie tylko dlatego, że w lutym ukończyła studia i podjęła pracę, a o to przecież niełatwo w dzisiejszych czasach. Miała możliwość uzyskania kilku dni wolnego w letnich miesiącach, lecz nie chciała skorzystać. Nie dlatego, że nie tęskniła za domem rodzinnym, za rozległymi polami na cudownie pięknie ukształtowanej krakowskiej ziemi, za lasem, za rzeczką wzdłuż której rosły stare drzewa ukrywające malowniczą chatkę widoczną z pól, za widokiem ruin zamku Tęczyńskich… Tęskniła bardzo lecz od tej tęsknoty silniejsze było umiłowanie wolności i niezależności.
Zosia zdecydowała się na studia w Warszawie z uwagi na tę właśnie cechę swego charakteru. Pozostała głucha na prośby i tłumaczenia rodziców, którzy proponowali podjęcie nauki w Krakowie odległym zaledwie o dwadzieścia pięć kilometrów od domu.
– Przecież zostaje z wami Małgosia, jest dopiero w ósmej klasie – tłumaczyła wtedy ze łzami w oczach. – A ja muszę sama coś osiągnąć. Sama!
– Zosieńko, jesteś taka młoda. Masz czas na samodzielne życie. Zastanów się jeszcze – prosiła matka widząc jednak, że trafia w próżnię.
Zosia miała gotowe argumenty.
– Mamusiu, przecież tata idzie na emeryturę. Czy wyobrażasz sobie nas wszystkich razem przez cały dzień w dwóch małych pokojach? Małgosia musi mieć spokój do nauki. Ja też. Moje zajęcia odbywać się będą o różnych porach. Czy mam kursować do Krakowa i na powrót kilka razy dziennie? A może szwendać się po ulicach w wolnych chwilach? Akademika nie dostanę, bo za blisko mieszkam. Nie, nic z tego. Nie przekonasz mnie. Już się zdecydowałam – oświadczyła stanowczo energicznym ruchem odrzucając do tyłu długie włosy koloru miodu lipowego, mrużąc przy tym piękne, brązowe oczy.
– Zawsze byłaś uparta jak twój dziadek – westchnęła matka. – Owszem, ojciec idzie na emeryturę, bo musi, ale nie będzie siedział w domu do końca życia. Wiesz dobrze, że zawsze marzyliśmy o domku z ogródkiem. Może uda się wreszcie to marzenie zrealizować – uśmiechnęła się do swoich myśli, gładząc córkę po głowie. – Zobaczymy.
Zosia nie słyszała wypowiedzi matki, pogrążona we własnej wizji przyszłości. Była osobą niezwykle stanowczą, wręcz upartą jak baran – twierdziła siostra, zawsze potrafiącą dopiąć swego. W gronie rówieśników wyróżniała się spokojem i opanowaniem nie pasującym do jej młodego wieku. Nie biegała często na dyskoteki, nie lubiła głośnej muzyki, krzykliwego towarzystwa, chamskiego, wulgarnego zachowania. Wolała przebywać wśród książek, uwielbiała samotne przechadzki po parku albo dalsze spacery poza miasto. Najbardziej lubiła wyprawiać się do rodzinnej wioski dziadków, gdzie cuda natury wabiły ją swą urzekającą urodą. Mogła godzinami błądzić po polach z zapartym tchem wpatrując się w kształty chmur zmieniające się nad jej głową, na szmaragdowe łąki ubarwione kolorowym kwieciem, na zboża falujące w podmuchach wiatru, na szare prostokąty świeżo zaoranej ziemi nad którymi snuły się dymy ognisk.
2.05.2017