„Babie lato i kropla deszczu” – 41

Nazajutrz przed południem Marysia zgodnie z umową zjawiła się w domu pana Horacego. Stary leśnik jak na swoje lata trzymał się świetnie. Receptę miał prostą, nie krył jej przed nikim lecz przeciwnie, dzielił się z każdym, kto tylko chciał słuchać. Czy ten słuchający  rozumiał i potrafił zastosować rady u siebie – to już była zupełnie inna kwestia.

– Panno Marysiu, nie ma żadnej tajemnicy – mówił pokazując stare fotografie. – Trzeba lubić ludzi, kochać ten piękny świat, podziwiać przyrodę i być przyzwoitym człowiekiem. Przyjąłem do siebie maksymę „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe” i tego się trzymam.

– Bardzo piękne jest to, co pan mówi. Mało tego, pan nie tylko mówi lecz wprowadza w życie, realizuje przesłanie zawarte w słowach. Jest pan chodzącym przykładem po prostu.

– To jest właśnie cały dziadek. W przeciwieństwie do takich, co to mają gęby pełne frazesów i  na tym się kończy, bo ich postępowanie ze słowami nic nie ma wspólnego – z dumą powiedział Hubert.

– Chłopcze drogi, ciebie jakaś wróżka odmieniła – pan Horacy znacząco spojrzał na Marysię. – Odkąd panna Marysia przyszła do nas pierwszy raz to ja się nadziwić nie mogę.

– Oj, dziadku. Zawsze twierdziłeś, że powinienem dojrzeć – uśmiechnął się łobuzersko. – Może właśnie przyszedł ten czas?

– Daj Boże, daj Boże – powtórzył staruszek. – Czas najwyższy, bo mnie sił zaczyna brakować i muszę się spieszyć.

– Panie Horacy, drogi panie Horacy – serdecznie uśmiechnęła się Marysia biorąc go za rękę. – Jeszcze przed panem kilka niespodzianek, musi być pan w dobrej formie, bo kto wie, co jeszcze może się zdarzyć.

– Mam wrażenie, że ty coś wiesz, drogie dziecko, czego ja nie wiem – uśmiechnął się staruszek. – W przeciwnym razie nie wspominałabyś o  niespodziankach.

– Z pewnością podzielę się z panem jeśli coś ciekawego będę miała do powiedzenia – obiecała. – A teraz proszę powiedzieć kto jest na fotografiach i gdzie były zrobione.

Stary leśnik myślami poszybował w czas gdy jego matka wspominała dom, osadę zagubioną w borach,  szczęśliwe chwile młodej małżonki trwające tak krótko i tak straszliwie, tragicznie zakończone.  Kochała tamte bory głębokie, niezmierzone, w pierwszej chwili wydające się być cichymi, a potem wkrótce wypełnione gwarem ptasim, szelestem liści poruszanych wiatrem albo trąconych przez leśne zwierzątko, sarnę płochliwą czy wiewióreczkę figlarkę. Opowiadała o niepowtarzalnym kolorycie nieba nad lasami, o igrających promykach słonecznych przedostających się z rzadka do samego poszycia, najczęściej zatrzymujących się pośród drżącego listowia w gęstwinie, czasem przeskakujących na kształt iskier do polanki by tam ozłocić rosnące poziomki dodając im słodyczy…

Słuchał maleńki Horacy tych opowieści matczynych przepełnionych tęsknotą, słuchał i starszy Horacy, a gdy przyszło mu wybrać drogę życiową bez wahania podążył w ślady ojca swojego, Hieronima Balickiego, którego właściwie nie pamiętał i wykształcił się na leśnika.  Kiedy dostał pierwszą posadę zabrał matkę ze sobą do leśniczówki gdzie wreszcie poczuła się spokojna i zadowolona. Potem spotkał swoją ukochaną  Anetkę, przyszedł czas na żeniaczkę, poznał smak bycia szczęśliwym mężem i ojcem. Wtedy przeniesiono go w Pieniny i tutaj pracował do emerytury. Zbudował dom, wychował córkę Hortensję, pożegnał matkę i ukochaną żonę. Teraz był uspokojony, pogodzony z losem. Wybaczył córce, że opuściła kraj szukając swego nowego szczęścia za oceanem, bo zostawiła mu Huberta, oczko w głowie dziadka, radość, oparcie i powód do życia. Martwił się bardzo, że chłopak (inaczej o nim nie myślał) nie chce przyswoić jego wspomnień aby przekazać dalej, aby przetrwały dla przyszłych pokoleń. Rozumiał przeżycia wnuka po śmierci przyjaciela zastrzelonego podczas dziennikarskiej misji. Wiedział dlaczego dystansował się od spraw wojny, nie chciał nic wiedzieć i o niczym słuchać,  ale gryzło go to bardzo, jakby jakaś część jego samego miała umrzeć, bezpowrotnie zniknąć, jakby nie zostawiał po sobie czegoś bardzo ważnego skazując to „coś” na zapomnienie.

Nikt nie domyśliłby się podobnych rozterek patrząc z zewnątrz na starszego pana, który pełen werwy i humoru udzielał się w życiu lokalnej społeczności będąc jej nieodłączną częścią, brał udział w imprezach okolicznościowych, w spotkaniach z młodzieżą, jednym słowem wszędzie go było pełno. Spotkać go mogli także turyści wędrujący pienińskimi szlakami, bowiem bez tego żyć nie mógł. Wnukowi oświadczył, że umrze w dniu, w którym nie będzie mógł na szlak wyruszyć. Tak więc krył głęboko swoje myśli pan Horacy, coraz bardziej smutne i przykre aż do chwili pierwszego spotkania z Marysią. Tak bardzo przypominała mu ukochaną Anetkę, wniosła humor i radość do domu podczas kilku wizyt,  przywołała wspomnienia, które zdawały się być uśpionymi już na zawsze i – co najważniejsze – rzuciła czar na Huberta! Chłopak sam się przyznał, że coś w nim pękło, opadła jakaś maska i wspólnie z dziadkiem przeżył opowiadane historie.

Do końca pobytu Marysia była codziennym gościem w pięknym drewnianym domu, zaprzyjaźniła się z panem Horacym, potrafiła sprowokować go do opowiadania, a opowiadać umiał tak barwnie, że przeszłość jak żywa stawała przed oczami słuchaczy, pełna kolorów i dźwięków. Przeczytała pamiętnik Hali Baberkówny, nic jednak na razie nie mówiła staruszkowi, chciała wszystko przemyśleć, podzielić się najpierw odkryciem z drugą zainteresowaną stroną i dopiero wtedy poinformować staruszka w delikatny sposób, aby nadmiar emocji mu nie zaszkodził,  a także w bezpieczny dla zdrowia sposób umożliwić poznanie pozostałych bohaterów niezwykłej historii.

Nieodwołalnie nadszedł czas wyjazdu.

– Wielka szkoda, że wyjeżdżasz – rzekł Hubert pomagając jej włożyć torbę do bagażnika.

– Dzięki za pomoc, nie była niezbędna, radzę sobie –  zerknęła spod oka i stłumiła uśmieszek. – No dobra, też żałuję. Kocham tu być. I tak przedłużyłam pobyt ponad miarę.

– Wielka szkoda, że wyjeżdżasz – powtórzył.

– Już to mówiłeś – spojrzała przymrużonymi oczyma. – Ostatnio masz coraz bardziej ubogie słownictwo, cofasz się…

– Co ty powiesz? – otrząsnął się jak pies po wyjściu z wody. – Nie mogę się zorientować w twoich zamiarach.

– Czyli?

– Nie wiem czy chcesz mi się rzucić na szyję czy poderżnąć gardło. W obu przypadkach atak skierowany zostanie w to samo miejsce, więc myślę o obronie.

Rozśmieszył Marysię.

– A coś pomiędzy? Coś na zasadzie kompromisu? Wiesz, życie jest nieustannym szukaniem złotego środka. Wciąż trzeba z czegoś rezygnować. Jeśli chcesz coś mieć to od czegoś innego musisz odstąpić. Tak już jest, mój drogi.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że ujdę z życiem, bo nie poderżniesz mi gardła?

– Na razie… Pierwszej opcji też nie możesz się spodziewać.

– Aha, czyli kompromis…

Zanim zdążyła się zorientować znalazła się w ramionach Huberta. Westchnęła i przymknęła oczy.

– Nareszcie… Taki kompromis mogę ostatecznie zaakceptować – zdążyła mruknąć zanim zamknął jej usta pocałunkiem jak to się określało w starych romansach.

cdn.

 

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 41

  1. Urszula97 pisze:

    Anusiu jak pięknie opisujesz przyrodę, super.Z tej dwójki będzie para.Czekam na c.d.Pozdrawiam cieplutko.❤️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *