„Babie lato i kropla deszczu” – 40

    Nazajutrz wczesnym rankiem wyruszyli piechotą do Krościenka, weszli na szlak rozpoczynając wędrówkę z ulicy Jagiellońskiej, potem skręcili w uliczkę Trzech Koron, przeszli obok kaplicy św. Rocha i budynku Nadleśnictwa.

– Nie wiem czy wiesz, że ten szlak jest najstarszym z pienińskich szlaków… – zaczął Hubert.

– Zdziwisz się, ale wiem. Oznakowany został w 1906 roku – odpowiedziała patrząc z politowaniem na swego towarzysza, który zamilkł.

Dalej poszli w górę stokiem aż dotarli do szerokiego grzbietu skąd podziwiali widok na Krościenko, pasmo Lubania i Dzwonkówki. Odetchnęli nieco dotarłszy do przełęczy Szopka  zwanej też Chwała Bogu, po czym ruszyli dalej i wreszcie stanęli u podnóża Trzech Koron. Spoglądając w górę podjęli decyzję wejścia na platformę widokową znajdującą się na środkowym szczycie  Jakże mogłoby być inaczej? Rozpoczęło się wspinanie po metalowych schodkach.

Marysia szczerze przyznała, że ostatkiem sił wdrapała się na samą górę.

-Wolę pokonywać strome zbocza niż schody – jęknęła.

Natychmiast jednak zapomniała o zmęczeniu spojrzawszy w dół i rozejrzawszy się na wszystkie strony.

– Jak pięknie – westchnęła. – Warto było się wdrapać pod samo niebo dla takiego widoku.

Najodleglejszy horyzont zakrywała delikatna mgiełka. Jak okiem sięgnąć rozciągały się wzniesienia pokryte zielenią: ciemną drzew iglastych oraz soczystą, świeżą zieloną barwą listków dopiero rozpoczynających  wegetację drzew liściastych. Po drugiej zaś stronie widniały pola uprawne przypominające patrzącej z góry Marysi paski równolegle do siebie ułożone w różnych odcieniach zieleni, niektóre zaczynające przybierać barwę żółtą. Dunajec wił się niby wstążeczka przygotowana do wplecenia w dziewczęcy warkoczyk, czerwieniły się dachy zabudowań Czerwonego Klasztoru.

– Czuję się jak ptak szybujący pod chmurami – szepnęła Marysia.

Wpatrywała się z zachwytem nie mogąc oderwać wzroku od tych cudów natury, które ukazały się w całej krasie i w dobroci swej pozwoliły się podziwiać. Hubert nie przeszkadzał jej w tym zachwyceniu. On też się zachwycał. Był całkowicie, absolutnie i dogłębnie zachwycony widokiem… swojej towarzyszki. Patrząc na jej zachwycenie i biorąc w nim udział miał wrażenie, że pierwszy raz  ogląda dobrze znane miejsca patrząc na świat jej oczami.

– Wiesz Hubercie, byłam tu latem, byłam jesienią. Ale wiosna… Wiosna jest dla mnie najpiękniejsza, wygrywa bezapelacyjnie.

– Poczekaj Marysiu, nie ruszaj się przez chwilę, zrobię ci tutaj zdjęcie – powiedział pozostając niezmiennie w stanie zachwycenia.

– O właśnie, zdjęcia! Przecież muszę kilka zrobić. Akurat przyda się nowa dekoracja w „Filiżance”, będą jak znalazł.

Wyjęła z plecaka aparat i zapamiętała się w zatrzymywaniu chwili, uwiecznianiu uroku miejsca, robiła ujęcie jedno po drugim. Nie zwróciła uwagi na to, że sama stała się fotografowanym obiektem. Do rzeczywistości powrócili oboje dopiero wtedy, gdy kilkuosobowa grupa turystów z głośnym gwarem wdrapała się po schodkach na galerię widokową zakłócając i przerywając swoistą  intymność znajdującej się tam pary.

– Ty mi robiłeś fotki – zorientowała się dopiero wtedy, gdy zbliżające się głosy całkowicie wyrwały ją z czegoś co można określić mianem twórczego transu.

– Tak, oczywiście – odpowiedział zdziwiony jej tonem.

– Kto ci pozwolił? Pokaż – zażądała stanowczo.

Nie odmówił. Pokazał jakie zrobił korzystając z jej zaaferowania pracą.

– Wykasuj to natychmiast. To też. I tamto – rozkazała. – Noo, to nawet niezłe jest, możesz zostawić – orzekła. – Czekaj, nie chowaj, pokaż.

Zauważyła, że szybko „przemknął” nad jedną fotografią. Pokazał.

– Oo – zdziwiła się, – to naprawdę ja?

– A widzisz tu jeszcze kogoś, kogo mógłbym sfotografować?

– Jeszcze nie widzę, ale słyszę… Ładne. To ja tak wyglądam? W życiu bym na to nie wpadła…

Hubert uchwycił rozmarzoną Marysię z zachwytem w oczach wpatrującą się w dal jakby nie mogła uwierzyć,  w to co naprawdę widzi. Wiatr rozwiał jej włosy lecz widocznie również zachwycił się modelką, nie rozczochrał jej jak to miał we zwyczaju lecz delikatnie przeczesał czarne loki odrzucając je łagodnie na plecy dziewczyny. Marysia musiała przyznać, że zdjęcie jest fantastyczne.

– Fantastyczne – szepnęła.

– Powiem ci, że jeszcze nie widziałem, żeby ktoś tak bardzo zachwycał się sam sobą – zauważy Hubert uśmiechając się pod nosem.

– Głupi jesteś – fuknęła. – O fotografii mówię, nie o obiekcie ty…ty…pituło bosa! Powinnam cię zrzucić z tej platformy na sam dół!

– Nie uda ci się popełnić zbrodni doskonałej – zarechotał. – Za dużo byłoby świadków.

Turyści doszli do galeryjki i ciężko oddychali po wysiłku jakim było dla osób w średnim wieku pokonanie tak dużej wysokości i ogromnej ilości schodów. Marysia wraz  z osobistym fotografem ruszyła w dół zostawiając hałaśliwą gromadkę. Nie był to koniec wyprawy, został im jeszcze do pokonania Wąwóz Szopczański.

– Wiesz, że tutaj kręcili… – zaczął Hubert lecz Marysia weszła mu w słowo.

– Oczywiście, że wiem. Scenę, w której górale ratują Jana Kazimierza, a Kmicic w charakterze Babinicza usieczon pada bez ducha..

– No no, – pokręcił głową z uznaniem. – Mało kto już dziś pamięta. A…a czemu padł bez ducha?

– Bo z Kiemliczami „ociec prać” własną piersią osłaniał króla rzucając się na przeważające siły wroga – odpowiedziała kpiąco. – Czy ty myślisz, że ja mogę nie znać Sienkiewicza mając Winicjusza za ojca?

– Nie wziąłem tego pod uwagę.

– A szkoda. Miałam też okazję poznać Juranda.

– Ze Spychowa? – zdumienie w głosie Huberta rozbawiło Marysię.

– Nie, z Ursynowa – zachichotała widząc wyraz jego twarzy. – Jurand należy do grona przyjaciół mojego taty. Inaczej mówiąc jest członkiem ursynowskiej „mafii” – wyjaśniła spokojnie rozbawiona jeszcze bardziej jego miną będącą wyrazem kompletnego zaskoczenia.

– Mafii? – powtórzył. – I ty tak otwarcie o tym mówisz?

– Widzę, że kompletnie niczego nie rozumiesz. Będę musiała wszystko ci po drodze wytłumaczyć.

Tak też zrobiła. Opowiadała mu o przyjaźni członków „mafii”, o różnych wydarzeniach z ich bujnego życia, Hubert słuchał z zaciekawieniem zadając pytanie lub wtrącając czasem uwagę. Dobrze im się szło i rozmawiało. Tym razem się nawet długo nie sprzeczali. Do czasu.  Jaki był powód? Błahy oczywiście, a mianowicie sposób powrotu do Szczawnicy. Hubert zaproponował spływ tratwą po Dunajcu. Marysia orzekła, że szkoda życia na siedzenie bez ruchu przez jakieś dwie godziny. Ona woli wrócić piechotą idąc Drogą Pienińską wzdłuż Dunajca. On przecież nie musi z nią iść skoro woli coś innego. Więc niech sobie spływa gdzie i jak chce. Ruszyła przed siebie na drugą stronę rzeki mostem zbudowanym nie tak dawno temu. Kiedyś nie było połączenia polskiego brzegu ze słowackim. Teraz o każdej porze dnia i nocy można było „przeskoczyć” Dunajec, wszak nikt nie sprawdza dowodów odkąd jesteśmy prawowitymi członkami Unii Europejskiej.

– Marysiu, poczekaj, gdzie tak pędzisz?

– Do karczmy. Muszę się przecież  pożywić co nieco.

– A pozwolisz mi pójść ze sobą?

– Jeśli musisz… A dlaczego chcesz jeść w moim towarzystwie?

– Może mi lepiej smakuje kiedy ktoś chce mnie zamordować?

– Lepiej nie jedz. Tratwa będzie przeciążona i co? Nie podam ci wiosła, żeby cię ratować…

– No wiesz!

– No wiem!

Oboje parsknęli śmiechem i w najlepszej komitywie poszli „coś wrzucić na ruszt”, żeby podbudować siły i podładować akumulatory skoro czekało na nich jeszcze około dwunastu kilometrów do przejścia.

– Kiedyś była tam przyzwoita knajpa – wskazała Marysia zamknięte drzwi jednego z budynków gdy przekroczyli bramę i stanęli na dziedzińcu Czerwonego Klasztoru. – Przyszliśmy tu z tatą na obiad. Wyobraź sobie, że poza nami  nie było żadnych gości. Coś nie wyszło i widocznie właściciel splajtował.

– Mógł zaprosić Magdę Gessler – zażartował Hubert.

– Wtedy jeszcze o niej nikt nie słyszał. Nie wiadomo też czy międzynarodowo to ona tak by się udzielała. Przecież to inne państwo, wtedy jeszcze na dowód osobisty przechodziło się  przez punkt graniczny. To było przed wejściem do Unii.

– Dobrze, że chociaż to się nam udało. Nam w sensie ogólnym, rozumiejąc my jako ogół, naród…

– Nie plącz się w zeznaniach. myślisz, że nie rozumiem o czym tak dukasz?

– Dobrze, już nic nie mów tylko mi pokaż co mam dla ciebie zamówić

– Sama sobie zamówię.

Posilili się, pokręcili trochę po terenie Czerwonego Klasztoru w miejscach dostępnych dla turystów, Marysia zrobiła kilka zdjęć. Po raz nie wiadomo który sfotografowała te same miejsca, które miały w sobie coś takiego, że krzyczały; zrób nam fotkę! I jeszcze jedną! I jeszcze! I jeszcze…

Mogłaby tak pstrykać bez opamiętania i oglądać potem bez końca.

Raźno ruszyli Drogą Pienińską. Podczas całego marszu poza podziwianiem widoków, zachwycaniem się pięknem przełomu Dunajca rozmawiali, żartowali, sprzeczali się i kłócili – co Hubert nazywał twórczą wymianą poglądów na ściśle określone tematy. Kłótnie nie były poważne, lecz żartobliwe i każde z nich potrafiło zrobić drobne ustępstwo na rzecz drugiego, ewentualnie zamilknąć w chwilach nadmiernej ekspresji uczuć. Jednym słowem dogadywali się wspaniale i nie nudzili się swoim towarzystwem ani przez moment. Równie dobrze im się rozmawiało jak i milczało wspólnie.

Potem jeszcze zaszli do Chatki na kolację, spacerkiem szli przez całe miasteczko nigdzie się nie spiesząc.  Kiedy rozstali się wieczorem Marysia była zadziwiona niezmiernie swoją reakcją. Nie zdarzyło jej się do tej pory, żeby nagle i boleśnie zatęskniła za czyjąś obecnością wszedłszy do pustego pokoju hotelowego. Pustego bo… bo… bo co? Przecież wszystko było na swoim miejscu tak jak zostawiła rano ale… zrobiło się jakoś pusto i już.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 40

  1. Aga pisze:

    Powiem Ci, że czytając nawet środek takiej książki, to się człowiek czuje, jakby znał bohaterów i nawet ich już dawno polubił. Oboje wydają mi się fajni, zabawni, no i ta ich relacja. Bardzo pięknie piszesz i naprawdę czuć w tym Twoje serce. Mega mi się podoba, to, że tak łatwo umiem sobie wszystko wyobrazić, że czuć między tą dwójką iskrzenie, zrozumienie, jakąś więź i nie jest to płytkie, a jakieś takie miłe dla serca. Zdecydowanie fajnie spędziłam czas i przypomniałam sobie swoje własne zachwyty nad widokami. 🙂 Cudowności ogrom Ci życzę. :******

  2. Urszula97 pisze:

    Jakie piękne wiosenne widoki opisalas, tych dwoje to ciekawe typy, pozdrawiam i czekam na ten c.d.

  3. jotka pisze:

    Aniu, włodarze Szczawnicy powinni przyznać Ci specjalną nagrodę za rozsławianie piękna tego miasta i okolic!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *