„Babie lato i kropla deszczu” – 19

Inga nie czuła radości z tego co robi. Teściowa zepsuła nastrój, całkowicie i do końca. Już nawet nie chciało jej się udawać, że jest inaczej. Wczoraj przez cały dzień zjadła kromkę chleba na śniadanie  i talerz zupy na obiad. Poza tym nic, bo znów się obraziła. Feliks rano tracił cierpliwość, ale dość długo trzymał emocje w ryzach, starał się spokojnie do matki mówić, tłumaczyć, ale wreszcie nie wytrzymał. Inga w tym czasie była na górze w łazience. Zmobilizowała się wreszcie, położyła farbę na włosy i wykorzystując trzydzieści minut – przez który to czas mazidło miała trzymać na głowie – sprzątała łazienkę.  Usłyszała podniesiony głos męża i uchyliła drzwi. Okazało się, że teściowa znów wypluła lekarstwa. Trzymała dłuższą chwilę w ustach, wypiła wodę podaną przez syna do popicia leków, nawet wzięła kawałek chleba. Feliks obserwował matkę udając, że jest zainteresowany programem telewizyjnym i nie zwraca na nią uwagi. Chyba coś przeczuwała, powstrzymywała się bowiem od wyplucia zerkając na syna kilkakrotnie, co umocniło go w podejrzeniach. Wreszcie wstał od stołu i przeszedł na bok. Myślała, że już na nią nie patrzy i wtedy wypluła.

– Co ty robisz? Czemu wypluwasz?

– Bo gorzkie – znalazła odpowiedź.

– Przecież to leki nie cukierki. Na ciśnienie, nie wiesz, że musisz je brać? Nie pamiętasz, że kardiolog tak dobrze ci je wyregulował, bo regularnie przyjmowałaś lekarstwa?

Odpowiedziała mu cisza oraz  wykrzywianie twarzy jak to robią dzieci przedrzeźniając kogoś. Tylko… dzieci są …ładne!

– Czy ty rozumiesz? Mamo, czy ty mnie słyszysz? Nie chcesz się leczyć? Proszę bardzo, nikt cię nie zmusza. Napisz mi tylko, że rezygnujesz z leczenia. Pojadę do lekarza, zawiozę mu to pismo i  nie będę więcej wydawał pieniędzy.

– Moje leki są darmowe!

– Co? Tylko na cholesterol, za resztę płacę kupę kasy!

Znowu cisza wypełniona wykrzywianiem twarzy i wygrażaniem pięściami.

Inga zmyła farbę z włosów, zeszła na dół. Trudno jej było uspokoić męża.

– Kotuś, chodźmy z psami. Wiatr się uspokoił i dzieciakom należy się porządny spacer.

Przekonała Feliksa i poszli razem na psi spacer. Miała nadzieję, że ruch uciszy choć trochę emocje i przyniesie odrobinę ukojenia. Ale nic z tego. W skrzynce była korespondencja.  Przyszła z banku pisemna odpowiedź odmowna na ich prośbę o restrukturyzację kredytu jeszcze na rok. Feliks zapłacił tylko ratę kapitałową, na drugą część – czyli na odsetki – nie było pieniędzy. Inga przepłakała resztę dnia do wieczora. W nocy przysypiała lecz koszmary dręczyły ją nie pozwalając ani na chwilę odpoczynku. Rano wstała z podkrążonymi oczyma i mrokiem w duszy, nie widząc żadnego wyjścia z sytuacji poza opuszczeniem tego świata. Była kompletnie załamana. Feliks widząc stan żony objął ją i przytulił.

– Kochanie, pamiętasz jak było w zeszłym roku?

– Jak?

– Zaraz po wpłaceniu mniejszej raty zadzwoniła kobitka z windykacji. Teraz też ktoś za chwilę zadzwoni.

– Co to da?

– Może uda się jeszcze raz odłożyć spłatę odsetek.

– Nie mam takiej nadziei. Nic się przecież nie zmieniło na korzyść! Komornik pieniędzy nie odzyskał i nie zanosi się na to, że je zdobędzie. Zabiorą dom, każą się wyprowadzić! Nie opuszczę domu! Jest mój, każdy kawałek! Włożyliśmy w niego wszystkie pieniądze ze sprzedanych mieszkań! Schody to ostatni prezent od taty, za pieniądze po nim je zrobiliśmy. A duża szafa? Za odstąpienie działki powstała. I ja miałabym to zostawić? A moje książki, największa radość, moje jedyne bogactwo, mnóstwo pozycji też po tacie w spadku i co, mam je oddać obcym czy spalić?

– Uspokój się, nie tak szybko się to odbywa, bankowi się nie opłaca wyrzucać ludzi, którzy płacą …

– Akurat, ktoś będzie patrzył na ciebie. Przyślą komornika, zabiorą wszystko! Nawet telewizor od dzieci, książki taty, moje! Wszystko co przez całe życie zbierałam! Zabiorą!

– Opanuj się, dziewczyno, nie wpadaj w histerię. Najpierw sprawy sądowe się odbywają, potem komornik wkracza do akcji…

– Felku, pozwól na chwilę – rozległ się ze schodów głos pani Wali.

Inga natychmiast zesztywniała, otarła łzy stojąc tak, żeby teściowa jej nie widziała, wzięła głęboki wdech. Boże, dlaczego pozwoliła sobie na utratę kontroli nad emocjami? Przez nią Feliks zdenerwował się jeszcze bardziej… żeby mu się nic nie stało, żeby mu się nic nie stało, żeby mu się nic nie stało – myślała gorączkowo. Podeszła do szuflady z lekami. Zostało jeszcze opakowanie oxazepamu przepisanego przez poprzednią panią doktor. Chyba jednak trzeba będzie do niej wrócić.

Przygotowała śniadanie i zawołała męża. Teściowej nie wołała, robił to Feliks. Nie miała ochoty narażać się na złośliwe uwagi albo oglądanie miny męczennicy mówiącej zbolałym głosem, że „jakoś dzisiaj nie spała całą noc”. Powtarzało się to codziennie, regularnie choć najczęściej pani Wala przesypiała nockę chrapiąc głośno. Najbardziej przykre było – szczególnie dla Feliksa – że nie interesowała się niczym co się wokół działo, całą uwagę skupiała na samej sobie. Kompletnie nic więcej jej nie obchodziło, nawet na rozmowę o stanie zdrowia syna, o wizycie u lekarza nie potrafiła się zdobyć, nie było żadnej reakcji z jej strony, kompletnie żadnej,  zero.

Inga postanowiła skupić się na świątecznych przygotowaniach, postarać się zagłuszyć pracą złe myśli krzyczące w jej głowie i namawiające do zakończenia problemów w sposób ostateczny. Nie chciała ich słuchać, nie chciała się poddawać, na to zawsze będzie czas. Teraz usiądzie z kartką i zrobi spis potraw, niezbędnych produktów, sprawdzi jakie ma drobne upominki przezornie zbierane przez cały rok.

Zaplanowała barszcz czerwony, wiadomo, że musi być, jest obowiązkowy. Do niego zamiast uszek ugotuje fasolę, Jest w domu, nie trzeba kupować. Podobno fasola w wigilię to dostatek. Mama Ingi czasem dużego Jasia gotowała do wigilijnego barszczu. Pewnie wtedy, kiedy nie zdążyła zrobić uszek. Teraz Inga wspominała świąteczne potrawy mamy, ich niedościgniony smak

– Zrobiłaś już uszka? – spytała Sabina gdy spotkały się w sklepie.

– A w życiu – obruszyła się Inga. – Raz jedyny zabrałam się za to i nigdy więcej. Zamiast wigilijnych uszek wyszły mi uszy słonia.

Sabina parsknęła śmiechem .

–  Przyrzekłam sobie, że nie będę więcej marnować czasu i żadnych dalszych prób nie podejmę. Koniec i kropka, tyle w kwestii uszek.

– To co podasz do barszczu?

– Białą fasolę, czasem moja mama taką gotowała. W przygotowaniu potraw świątecznych  nie dorastam jej do pięt. Jakie delikatne pierogi potrafiła zrobić, a drożdżowe ciasta, makowce! Mniam, po prostu rozpływały się w ustach. Babcia takie same pyszności robiła, tylko ja się jakoś nie nauczyłam.

– Wiesz, ty byłaś w innej sytuacji niż kobiety dawniej. Pracowałaś, nie miałaś tyle czasu co one, które zajmowały się tylko domem. Nie miały innych obowiązków…

– Cześć dziewczyny – usłyszały głos Kasi. – Gdzie się sąsiadki spotkają przed świętami jak nie w sklepie, prawda?

– Prawda, prawda, jak kobiety nie ma w domu przed świętami to na pewno jest w sklepie – powiedziała Sabina.

– O czym tak zawzięcie dyskutowałyście, że podeszłam do was niezauważona? Coś o kobietach słyszałam?

– Tak, o tym, że kiedyś kobiety siedziały w domu, nie pracowały zawodowo więc miały czas na super wypieki, gotowanie mnóstwa potraw, robótki, ploteczki, darcie pierza i różne takie tam…

– Ooo… tak, i tu trafiłyście na temat, który mnie maksymalnie wkurza. Słyszałyście, że rządziciele planują dawać emerytury babom siedzącym w domu, takim które nie pracują?

– Zajmują się domem i dziećmi – zauważył Sabina.

– Tak? A moimi to kto się zajmował, duch święty? Ja do pracy musiałam zasuwać, a dzieci same na pastwę losu zostawiać, bo ich ojciec znalazł sobie lepszy model i miał głęboko w czterech literach własne dzieci! Największym moim marzeniem było bycie w domu, bo ja  mam duszę dziewiętnastowiecznej kobiety. Rozumiecie? Chciałam być w domu z własnymi dziećmi i nie mogłam, musiałam pracować, żeby mieć z czego żyć. I wszystko było na mojej głowie, wszystko! A teraz baby, które nigdy nie musiały się męczyć tak jak ja, mają dostawać pieniądze za coś, co było moim największym marzeniem? Nie zgadzam się! Nie zgadzam się na to, żeby samotnym matkom zabierali te „pińcet” a dawali zdrowym babom siedzącym w domu i mającym mężów na dodatek! Matkom niepełnosprawnych dać nie chcieli, prawda? Ręce im prawie wyłamywali, siłą odrywali od okien, bo one im nie podskoczą, opon palić nie będą, tak? Cholera mnie zatłucze zaraz! I z moich podatków mają takich darmozjadów utrzymywać! Albo takich różnych gówniarzy, nieuków, przydupasów króliczych…

– Znajomych królika – podpowiedziała Inga zaskoczona siłą reakcji przyjaciółki.

– Zwierzęta ci się chyba pomyliły – zaśmiała się Sabina, – tak na przykład ptactwo ze ssakami…

– Sabcia, to mnie nie śmieszy – poważnie powiedziała Kasia. – Przeciwnie, szlag mnie trafia, krew mnie zalewa i mam zakaz oglądania jakichkolwiek wiadomości do świąt, żebym się uspokoiła.

– Mikołaj ci zakazał? – zdziwiła się Sabina.

– Mikołaj. I ja się z nim zgadzam, bo już sama ze sobą nie mogę wytrzymać kiedy na to wszystko patrzę – odpowiedziała Kasia.

– Nawet nie wiesz jak ja cię rozumiem – cicho powiedziała Inga.

– Dobra, dziewczyny, w takim razie zmiana tematu – przejęła inicjatywę Sabina. – Po co przyszłyście? Ja po barszczyk Krakusa i słodycze. I jajek muszę jeszcze dokupić – spojrzała na kartkę wyjętą z kieszeni.

– Widziałam w reklamie tanie piżamki, dla Honoratki  chciałam kupić, dołożyć do paczki. Ewelince włożę dwa słodziaki, tyle punktów uzbierałam podczas zakupów, że mam dwa za darmo. Opłaca się mieć kartę Biedronki, zawsze są jakieś rabaty.

– Mówisz jakby ci płacili za reklamę – spojrzała Kasia.

W mojej sytuacji mogłabym reklamować goowno w pudełku gdyby mi zapłacili, pomyślała Inga. Jak mało trzeba, żeby upaść tak nisko…

– Coś nagle tak zamilkła? – spytała Sabina.

– A tak… zamyśliłam się. Zobaczcie, są jeszcze piżamki. Którą wybrać?

– Ja dla Klarci wzięłam tę z ciemnymi spodniami i krótszą koszulką.

– Na twoim miejscu wzięłabym dla Honorki tę drugą, z długą, szarą koszulką – doradziła Sabina.

– Mówisz? Może i masz rację, wezmę ją – Inga włożyła piżamkę do wózka.

– Nie macie pojęcia jak wam zazdroszczę, że macie wnuczki i możecie dla nich kupować prezenty – powiedziała Sabina.

Żebyście wiedziały jak ja wam zazdroszczę, że macie za co – pomyślała Inga.

– Dobra, dziewczyny, późno się zrobiło, muszę lecieć. To na razie – powiedziała głośno i skierowała się do kasy.

cdn.

Podziel się:
Ten wpis został opublikowany w kategorii Babie lato i kropla deszczu, Powieści. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Babie lato i kropla deszczu” – 19

  1. Pola pisze:

    Anuśko, jak Ty cudownie piszesz! Opowieści z życia, takie zwyczajne- niezwyczajne :)Każdy znajdzie w nich jakąś cząstkę swojej codzienności. Ściskam!
    P.S. Dawno mnie nie było, ale wróciłam, może uda mi się znów pisać regularnie :****

    • anka pisze:

      Polinko:-) Fajnie, że Ci się dobrze czytało. Rozumiem brak czasu, ja też na to cierpię bardziej niż kiedykolwiek i z regularnością jest kiepsko ostatnio. Ale… „uśmiechnij się jutro będzie lepiej…”
      Buziaki 🙂

  2. Urszula97 pisze:

    To smutne gdy dziecku nie można kupić prezentu pod choinkę, też to przeżyłam,rodzice też byli chorzy ,mama świadoma swojej choroby a tato 8 lat psychiczny ale spokojny, jeszcze był na wózku inwalidzkim, życie czasami daje po tyłku, tylko dlaczego ?

    • anka pisze:

      Uleńko:-) Ciężkie chwile przeżyłaś. Niby co nas nie zabije to nas wzmocni… ale czasem wspomina się trudne chwile i zadaje się pytanie: dlaczego? Odpowiedź nie przychodzi z reguły, może jakiś przebłysk, jedna chwila i coś da się zrozumieć… Masz cudowne maluchy i dla nich się chce żyć 🙂
      Przytulam kochana 🙂 🙂 🙂

  3. jotka pisze:

    O tak, sama pamiętam różne okresy w swoim życiu, gdy brakowało na wszystko… nie chciałabym do tego wrócić!

    • anka pisze:

      Jotuś:-) Takie czasy bywają, albo nie ma niczego w sklepie, albo jest i nie ma za co kupić… Życie to nie bajka – jak mówią, ale żyć się chce 🙂 Uściski 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *